Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-08-2015, 00:03   #78
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Luna "Lunatyk" Arizen


Okolica podejrzanej szwalni była pełna budynków. Poza knajpami i mniejszymi manufakturami Luna nie natrafiała na nic ciekawego. Była to wszak dzielnica robotnicza. Więcej tu było furmanek, niż automobili.
Luna natrafiła na jakąś świątynię zamkniętą na cztery spusty. I dobrze… bo podświadomie czuła do niej olbrzymią odrazę. Sam pomysł przekroczenia progu tego przybytku działał na nią paraliżująco. A i sama myśl o zetknięciu się z kapłanem… brrr… jeszcze mógłby coś odkryć.
Co prawda Luna nie bardzo wiedziała, co niby miałby odkryć taki kapłan, ale… wolała się nie przekonywać.
Świat powierzchni był chaotyczny i hałaśliwy, jak zawsze. Sama Luna zdołała zapoznać się z najbliższymi uliczkami i rozkładem budynków. I upewniła się że szwalnia jest podejrzana. Inne tego typu miejsca pracy w najbliższej okolicy nie miały takiej ochrony.
Poczuła się znacznie lepiej pod ziemią, z dala od świątyni która budziła w Lunie nieznane uczucia. Czy to był… strach? Nie wiedziała.
Natomiast od razu zobaczyła intruza w swojej nowej domenie. Szczurołak, duży agresywny i… prymitywny. Jeden z tych nieszczęśników u którego gwałtowna przemiana doprowadziła do zaniku inteligencji i ludzkich odruchów.
Bardzo sprytne zwierzę, o ile da się je pochwycić i wytresować. Ten tutaj szczurołak patrzył na Lunię paciorkowatymi oczkami pełnymi zaskoczenia jak i niepewności. Likantrop nie spodziewał się, że ktoś tu się zjawi.

Maeglin Black


Radovir dał się łatwo spławić. To był plus.
Maeglinowi udało się bez problemu dostać na dach. I to był kolejny plus.
Minusem było to, że Black miał rację, gdy mówił Radovirowi o obserwacji. Rzeczywiście była to nużąca obserwacja i przez długi czas wydawało się, że pewnie nic z tego nie wyjdzie. Półelf siedział na dachu, starając się na nim nie przysnąć i nie spać. Z czasem zaczęły go męczyć: i pragnienie i głód.
Przyglądał się budynkowi z którego wychodzili i do którego wchodzili robotnicy i nie tylko… Z czasem zauważył, że więcej osób wchodzi niż wychodzi. Powoli zaczęło się też ściemniać. Co oznaczło tyko jedno, nocną akcję.
I rzeczywiście… gdy zapadł zmrok, a targ owoców był już zamknięty z budynku wyszła ponad trzydziestoosobowa grupka. W większości robotników, ale nie tylko. Było kilka typków wyglądających na bardziej na wynajętych łotrów, uzbrojonych w broń palną. A nawet jeden uliczny magus.
Był też w końcu i cel Maeglina.


Jared Valcrist był dużym i strasznie umięśnionym kawałkiem zielonego skurczybyka. Na oko przerastał Maeglina o pół głowy. Nagle te pięćdziesiąt dolarów, okazały się być wcale nie tak łatwym zarobkiem.
Tym bardziej, że blisko niego szedł siwy najemnik, z pewnością doświadczony.


Z pewnością doświadczony wojak i co gorsza… czarnoręki. Grupka była liczna, czujna i poruszała się cicho. Niewątpliwie szykowali się na jakąś tajną i nielegalną rozróbę.

Morgan „Morlock” Lockerby


Zanim jednak mógł dotrzeć do Cedar Hill, musiał się przesiąść do Fingers. Zmęczony umysł Lockerby’ego zapomniał o tym detalu. Do Cedar Hill nie było połączeń dyliżansowych. Musiał kupić lub wynająć konia, co przy jego uszczuplonych na niziołka finansach nie wyglądało za dobrze. Mógł też cały dzień iść na piechotę. Znał Fingers, znał Cedar Hill, znał okolice.
Fingers... Nieco większa dziura na dzikim zachodzie. Z porządnym saloonem, z panienkami o długich zgrabnych nogach w siateczkowych pończoszkach tańczące kankana co noc. Ze słynną tancerką i śpiewaczką “Miss Sonią”, która była gwiazdą “Wild Card Saloon”. Z obozem wędrownych niziołków poza granicami miasta. I zamkiem… prawdziwym średniowiecznym zamkiem, który Mc’Grungerowie uparty klan krasnoludzkich górali wybudował sobie na siedzibę. Takie Fingers Morgan pamiętał.


Te do którego dojeżdżali, było większe… znacznie większe. Zanim wjechali do samego miasta, dyliżans przebijał się przez miasteczko namiotowe pełne półorków, orków nawet, ludzi i okazyjnie diabląt. Wyglądali jak górnicy: silnie zbudowani, hałaśliwi, brudni od pyłu kopalnianego i często pijani.
Choć Fingers miało swoją kopalnię, to krasnoludy nią zarządzający wydobywali jej zawartość w niewielkim stopniu. I pracowali w kopalni we własnym gronie. I byli wiecznie niezadowoleni, bo kopalnia nie zawierała oczekiwanych przez nich szlachetnych kruszców. Takie Fingers pamiętał.
To było inne… acz nadal dość znajome. To było tłoczne, ale rozkład ulic był nadal znajomy. Doktor i krasnoludzki znachor podążyli do “Old Bill’s Hotel” obecnie przemianowanego na “Old Nugget Hotel”. Także azjatycka dama tam się udała. Fen… znikł jak kamfora. Co akurat Lockerby’emu było na rękę.
On sam mógł się zaś udać tylko w jedne miejsce. “Wild Card Saloon” także oferowało pokoje, o gorszym standardzie ale za to tańsze. Tam też można było wynająć konia. Pod zastaw lub na gębę, jeśli właściciel znał wynajmującego. Morgan trochę na to liczył.

“Wild Card Saloon” zmienił się. Był bardziej tłoczny, był bardziej czysty i błyszczący. Saloon był odnowiony. Przy stoliku z pokerem siedzieli inni hazardziści. Scena na której występowały dziewczęta też był odnowiona. I dziewczyny były inne. Czyżby ze znanego mu Fingers nic nie pozostało. Na szczęście nie wszystko znikło. Za barem przesiadywała rozdając uśmiechy.


Miss Sonia Rutheford nie była już tą młodziutką panienką, za którą szalała cała męska populacja Fingers, ale nadal była zmysłową kobietą, co podkreślał jej strój. Czarna suknia z wszytym gorsetem i dekoltem przyciągającym oko. Odkryte ramiona i zakryte koronkowymi rękawiczkami przedramiona, oraz piórka w misternej fryzurze.
Oprócz niej była kilka interesujących grupek w Saloonie. Paru ponurych brodaczy w kiltach. Mc’Grungerowie… Nie znał akurat tych krasnoludów, ale barwy kiltu wszędzie by rozpoznał.
Był też jakiś mężczyzna i niewątpliwie doświadczony rewolwerowiec, a poza tym.


Było coś niepokojącego, w jego sylwetce i zachowaniu. I niezbyt ludzkim spojrzeniu. Zachowywał się jak… szeryf, rzucający baczne spojrzenia dookoła w poszukiwaniu potencjalnych źródeł kłopotów.
Ale nie były nimi hałaśliwie zachowujący się górnicy, ani szulerzy przy karcianym stoliku, ani nawet stateczni mieszkańcy miasta… Nie była nim też kolejna ciekawa grupka. Gnom, człowiek i krasnolud rozmawiający przy piwie i dyskutujący nad rozłożonymi na cały stolik.
Ów “szeryf bez oznaki” skupił więc spojrzenie na “Morlocku” właśnie, uśmiechając się drapieżnie.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline