Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-08-2015, 10:14   #121
Komtur
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Lisowo
21 Tarshak Roku Orczej Wiosny


Zgodnie z prośbą dowódcy Zoja zaprowadziła go do kowala, który - ku konsternacji młodzieńca - nie chciał wynagrodzenia za naprawę zbroi. Sama zaś udała się do sołtyski Heleny, by spytać o pozwolenie na zamieszkanie drużyny w chacie-kaplicy. Helena zgodziła się - może nie z entuzjazmem, lecz bez niechęci. Słowo wysłanników Pani było prawem. Najmici mogli robić co chcieli.

Tak jak mówiła uzdrowicielka, robota dla silnych i sprawnych ramion zawsze się na wsi znalazła. Czy to kowalowi pomóc przy naprawie kilku najemniczych zbroi - choć mając dwóch synów Sven pomocnika w zasadzie nie potrzebował; czy to przy wyrębie lasu, czy strzały dla myśliwych naszykować (bo tak zdolnego łuczarza jak Marv to we wsiach brakowało); czy leki pomóc Aldonie uwarzyć; czy brzeg stawu oczyścić - roboty było w bród. Mieszkańcy wzbraniali się przed pracą z “paninymi ludźmi”, ale jak ktoś się zaparł to siłą nie gonili. Jak kto nic nie robił, to też nie plotkowali. Nawet Gergo został przyjęty jako “oczywista oczywistość”. Mimo że drużyna miała swoje zapasy to wieśniacy co i rusz podrzucali pod drzwi domostwa a to koszyk jajek, a to mleko, pęta kiełbasy czy inne dobra, oczywiście nie chcąc za to zapłaty.

Tylko w kwestii Pani wszyscy nabierali wody w usta. Życie we włościach Pani płynęło dobrze, wspaniale, doskonale. Wsie zadbane, ludzie głodni nie chodzą, wtrącać się jejmość nie wtrąca. Co do kontaktu zaś, to wysyłano wiadomość w las, ale tylko w sytuacjach awaryjnych. Pani będzie chciała - to się skontaktuje. Zresztą idzie Święto Traw, to lada dzień na pewno posłaniec przybędzie.

Jednak do święta pozostało jeszcze wiele dni, a w najmitach narastała frustracja. Nikt nie lubi być manipulowanym, a już zwłaszcza gdy motywacje i cel manipulanta pozostają nieznane. To, że każdy miał inną teorię na temat Tillit nie poprawiało sprawy. Temat koboldów, Kaaza, powieszonej dziewczyny - wszystko to rozmyło się jakoś w obliczu tego jednego pytania: “Czego od najemników chce Tillit?”. Koboldy nie atakowały i nigdy nie zaatakowały żadnej ze wsi. Zaginionych nie było. Porwanych nie było. Bandytów, orków, bagiennych potowrów - ba, nawet krwiożerczych wilków! - nie było. W pięciu nadbagiennych wsiach trwała idealna sielanka, jak gdyby tkwiły one w jakiejś magicznej bańce. Po co Pani grupa najemników w miejscu, gdzie nic się nie dzieje? Czy dopiero coś miało się wydarzyć? Czy tak, jak twierdził Marv, byli tylko pionkami w rozgrywce dwójki możnych? Ewentualną przewagą w smukłych dłoniach Pani, gdyż - zgodnie z sugestią Sinary - Pan trzymał w rękach koboldy? Jeśli tak, zemsta Pana za zmasakrowanie obozowisk pozostawała tylko kwestią czasu. Jeśli Evan miał rację i Państwo “oficjalnie” nie występowali przeciw sobie to odwet Pana na drużynie pozostawała kwestią czasu. Nie wspominając już o reakcji Tillit na wieść, że duża część gadów uciekła…

Póki co jednak panował zwodniczy spokój. Mimo to co bardziej podejrzliwym członkom drużyny wydawało się, że im bliżej święta Zielonych Traw tym większe napięcie panuje w Lisowie. W ogóle wydawało się - zwłaszcza France - że nad wsiami “coś wisi” - jakiś niewidzialny miecz; a mieszkańcy tylko czekają aż spadnie im na głowy. Czekają z pełnym rezygnacji spokojem, ponieważ nie jest to pierwszy raz…




Evan nie bardzo wiedział jak podejść mieszkańców Lisowa i pociągnąć ich za język. Początkowo kręcił się koło kuźni i próbował coś tam pomagać kowalowi, ale ten niechętny był na wszelkie próby kontaktu, może prędzej by coś zdziałał gdyby choć troszkę znał się na kowalstwie. Nie zniechęcony porażką postanowił uderzyć gdzie indziej. Zauważył grupkę dzieciaków bawiących się na łące i postanowił zwrócić ich uwagę. Najlepsze do tego wydawał mu się jego wielgachny miecz. Wyciągnął go i niby nie zwracając uwagi na dzieciaki, zaczął nim ćwiczyć, ot nic wielkiego klasyczny taniec z cieniem. Rzecz jasna w miejscu, gdzie nie było ani wojowników, ani nawet wiejskiej milicji takie popisy szybko przyciągnęły uwagę niedorostków. I nie tylko; kilka dziewcząt pracujących na obrzeżach wsi również ciekawie zerkało w stronę młodego fechmistrza, chichocząc znacząco.
Evan pomachał jeszcze przez chwilę, a potem zapytał chłopców - Chcecie spróbować?
Chwycił ręką za ostrze, a rękojeść skierował w stronę dzieciaków. Podbiegli chętnie, ale - rzecz jasna - sił na machanie takim wielkim żelastwem nie miał żaden, skupili się więc na podziwianiu mięśni Evana i porównywaniu ich z kowalowymi oraz muskułami ojców, stryjów i braci.
- A innych wojaków w wiosce nie macie co? - zapytał kapitan i jakby się spodziewając odpowiedzi dodał - Kto was broni gdy jakieś kłopoty się pojawią?
- Pani - dzieciaki wzruszyły ramionami, nie przerywając zachwycania się evanowym uzbrojeniem. Panny ruszyły pobliską ścieżką w stronę stawu, co i rusz zerkając ku młodzieńcowi.
- A Pani to tak za darmo chyba was nie chroni co? Musicie jej daninę składać? - drążył dalej, a nóż coś dzieciaki chlapną.
Dzieci zesztywniały, a jeden upuścił miecz, mało nie obcinając sobie przy tym nogi. Mały szybko podniósł go i rzekł twardo, mocno ściskając głownię: Tatko mówi, że każdy rolnik swojemu panu daninę płaci i tak od dziada pradziada było i ma być. Głodu nie ma, bo i jedzenia nie biorą, chorób nie ma, nikt wiosek nie napada, więc mamy i tak lepiej, niż wszyscy wokoło.
- Dobrze rzecze twój tata, choć gdy danina zbyt ciężka to i służba dla najlepszego pana może zbrzydnąć - Evan pokiwał głową, a potem znów zapytał - A u was ciężka ta dania, skoro jedzenia nie biorą?
Chłopak łypnął okiem na wojownika.
- Nooo… Nie wiem czy ciężka.... Na służbę trzeba iść.
- Znaczy pańskie pole trzeba obrobić, czy może co jeszcze inszego?
Evan udawał że gada od niechcenia, że niby tak z nudów o oczywiste rzeczy pyta.
- Eee… - dzieciaki spojrzały po sobie. W oczach jednego zebrały się łzy; drugi objął go ramieniem i złym wzrokiem popatrzył na Evana. - Paniny jesteś to powinieneś wiedzieć! Czego pytasz jak głupi! - krzyknął i pociagnął płaczącego już kolegę w stronę domów. Pozostała trójka pozostała, niepewnie przestępując z nogi na nogę.
- Naści - mruknął jeden, oddając wojownikowi miecz.
Evan wziął miecz zmieszany trochę reakcją chłopców.
- Nie jestem żaden paniny. Najmitami jesteśmy i zwyczajów wszystkich tutaj nie znamy. Z Panią waszą też krów nie paśliśmy i choć nam pomogła i najęła nas, to wiele poza tym że potężna o niej wiemy. Mówcie tedy co tu się dzieje, bo tu nie tylko o nasze życie chodzi, ale i o wasze i waszych rodzin!
Ostatnie zdanie wyraził tonem nie znoszącym sprzeciwu, jednak nie na tyle mocnym by całkiem już przestraszyć dzieciaki.
- No co, no co, no niby co się ma dziać?! - zaperzył się chłopak, choć Evan widział, że buńczuczną pozą maskuje strach przed najemnikiem. - Brat mu w daninę poszedł, to ryczy jak głupi, a przecie jeszcze go może zobaczyć, bo to zimą było. Ot, choćby na Zielonych Trawach na pewno pańszczyki się pojawią, to se go przytulu! Chcecie Pani w majtki zaglądać to sami ją pytajcie, bleeee!!!! - wywalił na Evana ozór i zwiał, a za nim reszta otroków. Speszone podniesionym głosem fechmistrza panny ominęły go szerokim łukiem.

Evanowi nie pozostało nic innego jak podzielić się rewelacjami z drużyną, choć w zasadzie żadne to rewelacje nie były. No chyba że coś na tej służbie się dzieje strasznego. Trzeba będzie może jeszcze kogoś na spytki wziąć. Być może sołtyskę się uda jakoś podejść?
 
Komtur jest offline