Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-08-2015, 10:14   #121
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Lisowo
21 Tarshak Roku Orczej Wiosny


Zgodnie z prośbą dowódcy Zoja zaprowadziła go do kowala, który - ku konsternacji młodzieńca - nie chciał wynagrodzenia za naprawę zbroi. Sama zaś udała się do sołtyski Heleny, by spytać o pozwolenie na zamieszkanie drużyny w chacie-kaplicy. Helena zgodziła się - może nie z entuzjazmem, lecz bez niechęci. Słowo wysłanników Pani było prawem. Najmici mogli robić co chcieli.

Tak jak mówiła uzdrowicielka, robota dla silnych i sprawnych ramion zawsze się na wsi znalazła. Czy to kowalowi pomóc przy naprawie kilku najemniczych zbroi - choć mając dwóch synów Sven pomocnika w zasadzie nie potrzebował; czy to przy wyrębie lasu, czy strzały dla myśliwych naszykować (bo tak zdolnego łuczarza jak Marv to we wsiach brakowało); czy leki pomóc Aldonie uwarzyć; czy brzeg stawu oczyścić - roboty było w bród. Mieszkańcy wzbraniali się przed pracą z “paninymi ludźmi”, ale jak ktoś się zaparł to siłą nie gonili. Jak kto nic nie robił, to też nie plotkowali. Nawet Gergo został przyjęty jako “oczywista oczywistość”. Mimo że drużyna miała swoje zapasy to wieśniacy co i rusz podrzucali pod drzwi domostwa a to koszyk jajek, a to mleko, pęta kiełbasy czy inne dobra, oczywiście nie chcąc za to zapłaty.

Tylko w kwestii Pani wszyscy nabierali wody w usta. Życie we włościach Pani płynęło dobrze, wspaniale, doskonale. Wsie zadbane, ludzie głodni nie chodzą, wtrącać się jejmość nie wtrąca. Co do kontaktu zaś, to wysyłano wiadomość w las, ale tylko w sytuacjach awaryjnych. Pani będzie chciała - to się skontaktuje. Zresztą idzie Święto Traw, to lada dzień na pewno posłaniec przybędzie.

Jednak do święta pozostało jeszcze wiele dni, a w najmitach narastała frustracja. Nikt nie lubi być manipulowanym, a już zwłaszcza gdy motywacje i cel manipulanta pozostają nieznane. To, że każdy miał inną teorię na temat Tillit nie poprawiało sprawy. Temat koboldów, Kaaza, powieszonej dziewczyny - wszystko to rozmyło się jakoś w obliczu tego jednego pytania: “Czego od najemników chce Tillit?”. Koboldy nie atakowały i nigdy nie zaatakowały żadnej ze wsi. Zaginionych nie było. Porwanych nie było. Bandytów, orków, bagiennych potowrów - ba, nawet krwiożerczych wilków! - nie było. W pięciu nadbagiennych wsiach trwała idealna sielanka, jak gdyby tkwiły one w jakiejś magicznej bańce. Po co Pani grupa najemników w miejscu, gdzie nic się nie dzieje? Czy dopiero coś miało się wydarzyć? Czy tak, jak twierdził Marv, byli tylko pionkami w rozgrywce dwójki możnych? Ewentualną przewagą w smukłych dłoniach Pani, gdyż - zgodnie z sugestią Sinary - Pan trzymał w rękach koboldy? Jeśli tak, zemsta Pana za zmasakrowanie obozowisk pozostawała tylko kwestią czasu. Jeśli Evan miał rację i Państwo “oficjalnie” nie występowali przeciw sobie to odwet Pana na drużynie pozostawała kwestią czasu. Nie wspominając już o reakcji Tillit na wieść, że duża część gadów uciekła…

Póki co jednak panował zwodniczy spokój. Mimo to co bardziej podejrzliwym członkom drużyny wydawało się, że im bliżej święta Zielonych Traw tym większe napięcie panuje w Lisowie. W ogóle wydawało się - zwłaszcza France - że nad wsiami “coś wisi” - jakiś niewidzialny miecz; a mieszkańcy tylko czekają aż spadnie im na głowy. Czekają z pełnym rezygnacji spokojem, ponieważ nie jest to pierwszy raz…




Evan nie bardzo wiedział jak podejść mieszkańców Lisowa i pociągnąć ich za język. Początkowo kręcił się koło kuźni i próbował coś tam pomagać kowalowi, ale ten niechętny był na wszelkie próby kontaktu, może prędzej by coś zdziałał gdyby choć troszkę znał się na kowalstwie. Nie zniechęcony porażką postanowił uderzyć gdzie indziej. Zauważył grupkę dzieciaków bawiących się na łące i postanowił zwrócić ich uwagę. Najlepsze do tego wydawał mu się jego wielgachny miecz. Wyciągnął go i niby nie zwracając uwagi na dzieciaki, zaczął nim ćwiczyć, ot nic wielkiego klasyczny taniec z cieniem. Rzecz jasna w miejscu, gdzie nie było ani wojowników, ani nawet wiejskiej milicji takie popisy szybko przyciągnęły uwagę niedorostków. I nie tylko; kilka dziewcząt pracujących na obrzeżach wsi również ciekawie zerkało w stronę młodego fechmistrza, chichocząc znacząco.
Evan pomachał jeszcze przez chwilę, a potem zapytał chłopców - Chcecie spróbować?
Chwycił ręką za ostrze, a rękojeść skierował w stronę dzieciaków. Podbiegli chętnie, ale - rzecz jasna - sił na machanie takim wielkim żelastwem nie miał żaden, skupili się więc na podziwianiu mięśni Evana i porównywaniu ich z kowalowymi oraz muskułami ojców, stryjów i braci.
- A innych wojaków w wiosce nie macie co? - zapytał kapitan i jakby się spodziewając odpowiedzi dodał - Kto was broni gdy jakieś kłopoty się pojawią?
- Pani - dzieciaki wzruszyły ramionami, nie przerywając zachwycania się evanowym uzbrojeniem. Panny ruszyły pobliską ścieżką w stronę stawu, co i rusz zerkając ku młodzieńcowi.
- A Pani to tak za darmo chyba was nie chroni co? Musicie jej daninę składać? - drążył dalej, a nóż coś dzieciaki chlapną.
Dzieci zesztywniały, a jeden upuścił miecz, mało nie obcinając sobie przy tym nogi. Mały szybko podniósł go i rzekł twardo, mocno ściskając głownię: Tatko mówi, że każdy rolnik swojemu panu daninę płaci i tak od dziada pradziada było i ma być. Głodu nie ma, bo i jedzenia nie biorą, chorób nie ma, nikt wiosek nie napada, więc mamy i tak lepiej, niż wszyscy wokoło.
- Dobrze rzecze twój tata, choć gdy danina zbyt ciężka to i służba dla najlepszego pana może zbrzydnąć - Evan pokiwał głową, a potem znów zapytał - A u was ciężka ta dania, skoro jedzenia nie biorą?
Chłopak łypnął okiem na wojownika.
- Nooo… Nie wiem czy ciężka.... Na służbę trzeba iść.
- Znaczy pańskie pole trzeba obrobić, czy może co jeszcze inszego?
Evan udawał że gada od niechcenia, że niby tak z nudów o oczywiste rzeczy pyta.
- Eee… - dzieciaki spojrzały po sobie. W oczach jednego zebrały się łzy; drugi objął go ramieniem i złym wzrokiem popatrzył na Evana. - Paniny jesteś to powinieneś wiedzieć! Czego pytasz jak głupi! - krzyknął i pociagnął płaczącego już kolegę w stronę domów. Pozostała trójka pozostała, niepewnie przestępując z nogi na nogę.
- Naści - mruknął jeden, oddając wojownikowi miecz.
Evan wziął miecz zmieszany trochę reakcją chłopców.
- Nie jestem żaden paniny. Najmitami jesteśmy i zwyczajów wszystkich tutaj nie znamy. Z Panią waszą też krów nie paśliśmy i choć nam pomogła i najęła nas, to wiele poza tym że potężna o niej wiemy. Mówcie tedy co tu się dzieje, bo tu nie tylko o nasze życie chodzi, ale i o wasze i waszych rodzin!
Ostatnie zdanie wyraził tonem nie znoszącym sprzeciwu, jednak nie na tyle mocnym by całkiem już przestraszyć dzieciaki.
- No co, no co, no niby co się ma dziać?! - zaperzył się chłopak, choć Evan widział, że buńczuczną pozą maskuje strach przed najemnikiem. - Brat mu w daninę poszedł, to ryczy jak głupi, a przecie jeszcze go może zobaczyć, bo to zimą było. Ot, choćby na Zielonych Trawach na pewno pańszczyki się pojawią, to se go przytulu! Chcecie Pani w majtki zaglądać to sami ją pytajcie, bleeee!!!! - wywalił na Evana ozór i zwiał, a za nim reszta otroków. Speszone podniesionym głosem fechmistrza panny ominęły go szerokim łukiem.

Evanowi nie pozostało nic innego jak podzielić się rewelacjami z drużyną, choć w zasadzie żadne to rewelacje nie były. No chyba że coś na tej służbie się dzieje strasznego. Trzeba będzie może jeszcze kogoś na spytki wziąć. Być może sołtyskę się uda jakoś podejść?
 
Komtur jest offline  
Stary 09-08-2015, 15:08   #122
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Bagna w okolicach Lisowa
21-22 Tarshak Roku Orczej Wiosny



Dwiema z trzech rzeczy, na których Shavri trawił następne dni było rąbanie drewna i praca w kuźni, choć tej ostatniej było dla niego niewiele. Po tym, jak naprawione zostały wszystkie zbroje, na własną rękę, korzystając ze zgody kowala, próbował stworzyć małą protezę dla swojej szczurzycy. Bijak jednak była całkowicie niezainteresowana noszeniem niewygodnego, metalowego ustrojstwa na swojej łapce. Chłopak wiedział, że żeby zrobić coś wygodniejszego musiałby mieć narzędzia jubilerskie, a nie swoje czy Svena - kowalskie. Możliwe też, że zwierzątko przez te kilka dni nauczyło się poruszać na kikucie łapy i nie potrzebowało już niczego więcej.
Trzecią sprawą, która go zajmowała, było kontemplowanie bagna, nad którym posadowione zostały okoliczne wioseczki. W żadnym wypadku nie wyglądały złowieszczo. Ot, zwyczajne mokradła. Zarośnięte, śmierdzące i oczywiście pełne grzęzawisk. Ale biorąc pod uwagę, że ani z lasu, ani z bagien nie nachodziły ludzi żadne utrapieniowe sąsiady, było w nich coś nierzeczywistego. I chłopak bardzo szybko doszedł do wniosku, że chce tam pójść i zobaczyć, czy zapuszczając się w głąb bagien również napotka taki spokój. Dla Shavriego bagna nie były pierwszyzną. Wiedział, że nawet wobec braku drapieżników taka wyprawa będzie wymagała wyjątkowej czujności i starannego przygotowania, włącznie z zasięgnięciem języka u miejscowych pod pretekstem wyprawy łowieckiej. Nie powinien też oddalać się zbyt daleko. Dzień na wędrówkę w jedną stronę i dzień na powrót. Nie chcąc marnować czasu, a odczuwając narastające napięcie w wiosce, zgłosił Evanowi swój zamiar wyjścia, dzieląc jednocześnie swoimi spostrzeżeniami na ich temat.
Kapitan zgodził się na wyprawę Sharviego, ale pod warunkiem że zasięgnie języka miejscowych myśliwych na temat bagiennych niebezpieczeństw. Shavri zamierzał to zrobić, więc podziękował za zgodę, poszedł się spakować, a potem porozmawiać z miejscowymi. Zamierzał przede wszystkim pożyczyć od kogoś z towarzyszy albo od miejscowych solidny kawałek liny, bo czuł, że to będzie bardzo przydatne tam, dokąd się wybierał.
Po czym pod pretekstem wybierania się na łowy zaczął wypytywać miejscowych o zwierzęta i niebezpieczeństwa, które ewentualnie może spotkać na swojej drodze. A także o informacje na temat samych bagien - jak duże są, dokąd się rozciągają.
Miejscowi uprzejmie i wyczerpująco odpowiadali na pytania Shavriego, aczkolwiek ich zdziwienie, że najemnik chce wybrać się na wędrówkę po moczarach było namacalne. Według ich opowieści tutejsze lasy były pełne zwierzyny, natomiast ubogie w potwory (żeby nie rzec: nie było ich wcale). Traffo prędzej mógł natknąć się na wściekłego wilka czy ciężarną lochę, niż bagienną wiedźmę lub błędnego ognika. Same bagna w pobliżu wsi były głównie mokradłami, wysychającymi podczas upalnych dni. Lecz im głębiej w las, tym bardziej niebezpieczne się stawały; głębsze, pełne przegniłych wiatrołomów, zdradliwych zarośniętych jeziorek i wsysających wędrowca błotnych jam. Może i by nawet ktoś zaproponował, że oprowadzi Shavriego i Gaspara po okolicy, ale gdy lisowszczycy usłyszeli, że młodzieńcy mają zamiar nocować na mokradłach - nie zgłosił się nikt. Na wyprawę zgłosił się natomiast - ku wielkiej radości Shavriego - Gaspar

Ognisko rozpalone na suchej wysepce wśród moczarów dawało złudne poczucie bezpieczeństwa i niewiele ciepła - ot tylko tyle by podsuszyć mokre ubrania i nie złapać zapalenia płuc. Wędrówka po nieznanym, podmokłym terenie była wyczerpująca fizycznie i szargająca nerwy. Najemnicy musieli krążyć by omijać co bardziej niebezpieczne odcinki, zarośnięte stawy czy zawalone drzewa, toteż mimo późnej pory i zmęczenia mieli wrażenie, że nie uszli daleko. Może nawet się zgubili? Tyle dobrze, że wiedzieli w którą stronę się kierować, by wydostać się z lasu. Póki co próbowali przesuszyć odzienie i zjeść coś ciepłego, by wygonić z kości chorobę. Po prawdzie to obaj nie mogli się już doczekać by wrócić do ciepłej kapliczki Zoji.
Nagle Gaspar usłyszał szelest. Shavri akurat dokładał drwa do ognia; oślepiony trzaskającym płomieniem dopiero po chwili odzyskał wzrok na tyle, by dostrzec to, co zobaczył towarzysz, który stał już z dłonią na mieczu. Zza ciemnych pni wynurzył się szczupły mężczyzna o pociągłej, wręcz wychudzonej twarzy i zaczesanych do tyłu krótkich włosach. Ciemność utrudniała rozeznanie się w jego rysach twarzy czy szczegółach ubioru, zwłaszcza że nie niósł pochodni, jedynie długi kij.
- Dobry wieczór, wędrowcy. Czy mogę się przy waszym ogniu ogrzać i przenocować? - spytał nieznajomy.
Sięgnięcie do pasa po Hańbę byłoby zbyt ostentacyjne, dlatego Shavri wyciągnął z ogniska jedna z gałęzi, których koniec płonął i wyprostował się.
- Witaj, wędrowcze - zaczął swobodnie. - Zabłądziłeś tutaj? W środku nocy? Nie wyglądasz na zdrożonego, ani na mieszkańca tego miejsca.
- Kto zabłądzi na mokradłach ten już nie wraca
- rzekł mężczyzna, stając po przeciwnej stronie ognia, po czym uśmiechnął się krzywo. - Nie słyszałem takoż jak i wy, by ktoś na mokradłach mieszkał. Zdrowie mi miłe. A wy co tu robicie? Polowanie nie poszło?
- Nie, niestety. Ale może to i dobrze - odparł Shavri, tknięty bardzo, ale to bardzo złym przeczuciem. Na użytek przybysza rozluźnił mięśnie i wrzucił polano do ognia. - Nie odmówimy ognia w środku nocy, ani wody i jedzenia, kiedy doskwiera głód i pragnienie - wyrecytował po swoim dziadku i usiadł po turecku przy ogniu, żeby wydobyć z plecaka swoje racje żywnościowe. Otworzył jedną i zaproponował przybyszowi. - Co cię do nas sprowadza skoro ani tu nie mieszkasz, ani tu nie błądzisz?
- Zioła zbieram - odparł mężczyzna, biorąc kawałek chleba i siadając po przeciwnej stronie ognia. - A wam skąd droga? Nie jesteście tutejsi?
Shavri po tym z pozoru niewinnym pytanku stracił wszelkie złudzenia. Mężczyzna nachodzący ich nocą pośrodku bagien. O któż to, ach któż to może być… Westchnął w duchu. Może mu nie powiedzieć nic. Może mu powiedzieć wszystko i dać się wciągnąć w grę, która przerastała ich wszystkich już w Zamieci. Jeśli z kolei nie powie mu nic, Pan nabierze podejrzeń. A nie wiadomo, co może zrobić, jaką dysponuje mocą i jakie ma zamiary. Shavri nie był dobrym kombinatorem. Był w zasadzie najgorszym rodzajem kombinatora. Dlatego zdecydował się w końcu czegoś dowiedzieć.
- Droga nam aż z Futenbergu, Panie - odparł grzecznie.
- A, miastowi. To nic dziwnego, że się nocą po cudzych lasach włóczycie, ludzi tutejszych nie znacie. Tak to jest, potem w potrzebie nie wiadomo gdzie się obrócić, a tu sąsiad sąsiadowi druhem, każdy dopomoże w potrzebie - gość rozpsioczył się na miejskie zwyczaje. - A gdzie ten Futenberg leży, bo nie w okolicy chyba?
- Nie. Obawiam się, że bardzo daleko stąd -
stwierdził tropiciel i zmienił temat. - Wybacz. Nie wiedzieliśmy, że te bagna należą do Ciebie. A jeśli tak, to dobrze się stało, że nic nie upolowaliśmy, bo to by było kłusowanie, prawda? Mieszkańcy okolicznych wiosek nic nam nie powiedzieli na ten temat, inaczej przecież byśmy się tu nie zapuszczali z łukami.
- ? - mężczyzna zaśmiał się chrapliwie - Lasy należą do nikogo oficjalnie, a nieformalnie do Pana i Pani, którzy polować nie zabraniają bo i po co. Żeby ludzie z głodu pomarli? W Lisowie byście siedzieli, zamiast się po ćmoku włóczyć. Tak, tak - zaśmiał się znów, widząc minę Gaspara. - Plotka szybko się rozchodzi, tylko miastowi tego nie docenią. A jakbyście się potopili w bagnach to by nam Pani głowę urwała. Po kiego grzyba się tu włóczycie samopas, zamiast z której wsi przewodnika wziąć. Przecież my tutaj znamy każdą pędź lasu?!
- Ludzie z Lisowa i tak okazali nam już wielką życzliwość. Nie chcieliśmy jej więcej nadwyrężać. A w podzięce za ich życzliwość chcieliśmy im przynieść coś większego do pieca. O Panu i Pani słyszeliśmy, a jakże. Nawet zbyt dużo, żeby traktować to jako lokalny folklor szczerze mówiąc i biorąc pod uwagę, co nas tu przywiało. Jest coś niepokojącego w tej dwójce. Ale ilekroć chcieliśmy zasięgnąć o nich języka, miejscowi nabierali wody w usta. Może zatem ty, Panie będziesz rozmowniejszy?
Shavri powtórzył w myślach słowa obcego o utonięciu. Zastanawiał się, ile w nich było ukrytej groźby.
- Jaki tam ze mnie pan - prychnął po wioskowemu gość, choć nadal się nie przedstawił z imienia. - Nie wiem jak chcecie folklorem traktować właścicieli ziemskich - dziwaczne macie obyczaje. Wiadomo zresztą, że nikt swoim feudałom podpaść nie chce, to i co mają z ludźmi Pani plotkować? Na głowy jeszcze nie upadli - i dobrze. Nie wiem coście sobie wyobrażali - Pani wam płaci, a oni ją do was od czci odsądzać mają? - wędrowiec aż zaniósł się od śmiechu. Rechotał chwilę, po czym obtarł łzy i spojrzał na tropicieli, choć ci - patrząc przez ognisko - nadal nie mogli dokładnie odczytać wyrazu jego oczu i twarzy. - A co o Pani chcecie wiedzieć? To wiedźma, Pana trzyma krótko, a ludzi jeszcze krócej. Ale pewno dobrze płaci, skoro żeście się jej na służbę z tak daleka najęli.
- Cóż o folklor jak sam widzisz nie trudno, jeśli mamy do czynienia z wiedźmą - Shavri uśmiechnął się szczęśliwy, że w końcu ktoś nazwał ją po imieniu. - Płaci dobrze, szantażuje też nieźle, więc że trzyma Pana krótko, się nie dziwię. Chcesz mi powiedzieć, że Pan jest słabszy od niej, albo pozwala jej na taką poniewierkę i że sam nie ma mocy wystarczającej, żeby się jej odszczeknąć?
- A kto ich tam wie. Czemu Pan gorsze wsie ma, hę? - burknął rozmówca. - Pani się wam nie podoba, to się Panu najmijcie, złota nadal mu nie brakuje.
- Pan ma gorsze wsie, ale Pani jeszcze mu ich nie odebrała. A jak moglibyśmy się skontaktować z Panem?
- A co mu chcecie powiedzieć?
- zainteresował się mężczyzna.
- A to już przyjacielu nasza, najemnicza sprawa.
- Ranisz me serce!
- gość teatralnie złapał się za koszulę, ale tropiciele wyczuli, ze rozzłościła go ta odpowiedź. Użyty przez niego frazes był wyjątkowo sztuczny. Shavri natknął się na raz na ten zwrot w jednej z książek Coriego. Tej gorzej napisanej...
- Dalekim od tego, ale mam nieodparte wrażenie, że dzieje się tu coś więcej niż tylko swara dwóch właścicieli ziemskich i wszyscy dookoła wiedzą więcej od nas, ale nie chcą nas w ten niebezpieczny sekret wciągnąć albo dla swojego albo dla naszego bezpieczeństwa. Uwierz mi, nie trzeba być tropicielem, żeby to poczuć w nawet w błocie pod butami. Tym bardziej że przynajmniej jedno z nich włada mocą. Siłą rzeczy budzi to moją czujność. Bagna należą po równo do Pana i Pani?
- Jakby kogo obchodziło bezpieczeństwo byle przybłędów - mruknął pod nosem wędrowiec, ale nie na tyle cicho by nie dosłyszeli, po czym zastanowił się. - Bagna, las, pola… chyba to wszystko jedno.
- Możesz nam powiedzieć, dlaczego Pan i Pani się swarzą?
- Władza, pieniądze… i tak dalej - oględnie rzekł rozmówca tropicieli. - To co, chcecie pracować dla Pana czy nie?
- Podoba mi się Twoja bezpośredniość, ale czy nie przeszkadza, że już pracujemy dla Pani? -
Shavri uśmiechnął się. O jego nerwowości świadczyło tylko to, że zaczął głaskać Bijak, która wychynęła zza kaftana i uważnie niuchała powietrze, drżąc niespokojnie.
- Co ma mi przeszkadzać, jak wy znajdy nielojalne i z nią kontrakt macie za nic? - prychnął mężczyzna. Zerwał się na równe nogi, a w jego oczach błysnęło szaleństwo. - Zabijcie ją, tak! Zabijcie Liv, a obsypię was złotem! Dużo złota! Nie pożałujecie!
Bijak jakby wystrzeliła z procy, gdy błyskawicznie władowała się z powrotem pod kaftan swojego ludzkiego przyjaciela, pomimo niepełnosprawności. Shavri zerwał się na równe nogi też. Gaspar zrobił to nawet szybciej od niego. Co do nędzy… zraniony kochanek?, przemknęło przez myśl Traffo. Byłyby się pewnie roześmiał, gdyby sytuacja nie była tak poważna. Szybkim ruchem wyciągnął z pochwy długi miecz, chociaż wiedział, że Pan nie był uzbrojony w żaden rodzaj broni, jaki znał, ale też, że może tak samo jak Tilit słowem zrobić więcej niż on mieczem przez cały dzień.
- Co się stanie na najbliższe Święto Traw?! - zawołał opanowanym głosem, wyciągając ręce przed siebie i na boki, jakby chciał pokazać, że nie ma złych zamiarów pomimo miecza w prawej dłoni, a jednocześnie zachęcić do tego również przybysza. - I co Ci zrobiła?
Ale domniemany Pan nie słuchał.
- Macie zabić Liv! Nie pożałujecie! Pani, dobre sobie, wilczy bękart, ha! - wykrzykiwał chodząc w te i we wte i wymachując rękami. W końcu ruszył w stronę lasu. Tropiciele usłyszeli, jak mamrotał jeszcze: Możecie zacząć od tej gadziny, Tillit. Nigdy nie lubiłem smoków
Shavri oniemiał. Przez jedno uderzenie serca chciał pobiec za człowiekiem. Przez drugie chciał wyciągnąć łuk i wysłać za nim strzałę. Obu zachcianek pozbył się równie szybko. Obie były ze wszech miar nierozsądne. A druga niepotrzebnie okrutna. Obaj tropiciele stali przez chwilę oszołomieni.
- My...myślałem, że Tilit, to Pani… Tymczasem… - zwrócił się do Gaspara. - Czy ja dobrze myślę? To był niewątpliwie Pan, albo ktoś, kto działa dla niego. Tilit nie jest Panią, choć ta ostatnia ponoć jest wilczym bękartem, a Tilit kontroluje wilki. Tilit zaś ma coś wspólnego ze smokami… Nie, chwileczkę. “Nigdy nie lubiłem smoków”, “ta gadzina”... Tilit jest… - to słowo nie przeszło mu przez usta, zawisło nad nimi niewypowiedziane, a Traffo pociągnął dalej: - Zatem te rewelacje jeńca na temat skrzydlatych koboldów… - Shavri urwał i jęknął i wsparł się na ostrzu swojego miecza, jak na lasce - rzecz, za którą dziadek przyłoiłby mu batogiem ze dwa razy w tyłek.
Za dużo na raz. Za dużo rewelacji. Planując swoja ekspedycję na bagna miał nadzieję znaleźć jakiś trop, ale to tak, jakbyś szukał po ciemku w obejściu małego kociaka, a wymacał ręką łapę żbika… - Ja wezmę pierwszą wartę. I tak nie zasnę. Ruszamy bladym świtem. Reszta musi o tym usłyszeć tak szybko, jak się da.
]Dopiero kilka godzin później, w ciszy i spokoju kontemplując nerwowy sen Gaspara, Shavri uświadomił sobie, że wieśniacy najwyraźniej tak jak i oni traktowali Tilit jako Panią.
Nie upolowali niczego na tych bagnach według miejscowych obfitujących w zwierzynę. Natknęli się raz jeden na wiewiórkę, ale dali jej spokój. Podjęli wędrówkę powrotną, skupiając się na swoich zdolnościach i wspomagając się śladami, które w korach drzew wycinał Shavri, kiedy szli w tamtą stronę. Pomimo tego czekała ich jednak katorżnicza podróż powrotna
.
 

Ostatnio edytowane przez Drahini : 09-08-2015 o 15:12.
Drahini jest offline  
Stary 10-08-2015, 18:41   #123
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Lisowo
21-22 Tarshak Roku Orczej Wiosny

Lisowo było małym rajem na ziemi, którego kapłanka potrzebowała. Gdyby nie złe przeczucie, bądź niejasne okoliczności i osoba Tilith, uwierzyłaby we wszystko, co było widać gołym okiem. Po przeżyciach z ostatnich dni Franka wymagała odpoczynku i korzystała z braku wszelkich trosk. Było to też możliwe dzięki Zoji, z którą rozmowa jak lekarstwo zrzucało z Lathandrytki wszystko, co zalegało na duszy. Na nowo uśmiech gościł na jej twarzy.

Z tyłu głowy miała też zadanie, którym należało się zająć. Widziała Evana wymachującego swym ostrzem z dumnie wypiętą piersią. Sinarę pchającą się do wszystkiego, gdzie mogłyby się przydać dodatkowe ręce do pracy. Nie chciała ani im przeszkadzać, ani też zbytnio rozmawiać nie mogąc schować rumieńców na ich widok, w szczególności gdy byli obok siebie. Wiedziała też, że każdy z jej towarzyszy będzie starał się wyciągnąć informacje na temat Tilith. Frankę bardziej interesowało Święto Traw. Raz z uwagi na bliskość Lathandera z Chaunteą, dwa, z zaobserwowanych obaw wieśniaków na wspomnienie o nim. Znała to święto, jednak tak się składało, że nie miała pojęcia ani jak je wyprawić, ani jak przygotować do tego świątynię.

Miejscowych ciężko było podejść oferując swoją pomoc, tak więc należało prosić o nią. Na swój cel również obrała dzieciaki lecz przed tym postanowiła nieco wkupić się w ich towarzystwo. Dostarczenie im rozrywki, czy zabawy było dobrym startem. Jednak smakołyki i wspólne sekrety przed dorosłymi były kluczem do sukcesu. Dopiero po tak zawartej znajomości mogła zabrać się za badanie problemu stojącego za Świętem Traw. W swobodnej rozmowie wystarczyło wyciągać pojedyncze słówka, by z czasem ułożyć sobie wartościowsze wnioski. Przy świątyni wychodziło całkiem sporo pracy, bo kapłanka nie tyle, co potrzebowała pomocy, a całej instrukcji aby przygotować wszystko wedle miejscowych tradycji.

Święto Traw było wielką wspólną ucztą, tańcami i zabawą w szczególności dla młodzieży. Bogatsi obdarowywali biedniejszych kwiatami, które później albo nosili, albo rozrzucali po ziemi, by zachęcić bogów do rozpoczęcia lata. Kwiaty były wszędzie a wsie były nimi całe przystrajane. Miały o to zadbać kobiety z Gościńca, bowiem tego roku tam zbierali się wszyscy z okolicznych wiosek. Równie ważnym i wyczekiwanym wydarzeniem było poprzedzające polowanie czasem urządzane przez Państwo. Obecność najemników nie była jednak tak oczywista, bowiem nie zawsze służący u nich ludzie byli zapraszani na te celebracje.
 
Proxy jest offline  
Stary 11-08-2015, 10:22   #124
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Lisowo
21-24 Tarsakh Roku Orczej Wiosny

Dni w Lisowie mijały leniwie - przynajmniej dopóki Shavri i Gaspar nie powrócili z bagien. Ich relacja natychmiast postawiła drużynę na nogi. Mamrotania szaleńca z lasu idealnie wpisały się w paranoiczne podejrzenia części najemników względem osoby Tillit, a rewelacja o smoku dopełniła dzieła. Evanowi od razu przypomniał się płacz otroka - czy to znaczyło, że "służba" Pani była zjadana? Nadbagienne wsie przestały wydawać się tak idyllycznym miejscem do zamieszkania, a rozważania o "ratowaniu" tutejszych mieszkańców nabrały innego wymiaru. Zresztą od początku nie wszyscy chcieli zostać we wsiach. Po co, skoro nie było tu żadnej pracy dla najemników, a zlecenie od Tillit wykonali po łebkach - i to głównie po to, by uratować Bukowo? Czy "wiedźma z bagien" zemści się teraz na nich za nieposłuszeństwo? Póki co nie interesowała się obecnością najemników w swojej wsi, więc może lepiej brać nogi za pas póki jest jeszcze możliwość?

Na rozważaniach minęła większa część dnia. O zmroku z lasu wyłonił się jeździec na koniu o kopytach utkanych z dymu. Drużyna nigdy nie spotkała się z takim stworem, ale Franka i Gergo od razu rozpoznali dzieło Tillit. Siedzący na koniu szczupły, przystojny, blady młodzieniec ogłosił, że następnego wieczora odbędą się wielkie łowy, po czym zawrócił i zniknął w gęstwinie. Marv nie zauważył wśród lisowszczyków wybuchu entuzjazmu, jaki powinien nastąpić w obliczu spodziewanego napływu świeżego mięsa. Owszem, ludzie zaraz zaczęli ugadywać się i rozdzielać zadania, lecz atmosfera była raczej ponura.

Zoja również zobaczyła posłanca, choć przebywała w tym czasie w Smrekach, lecząc złamaną nogę starszego mężczyzny, który potknął się na prostej drodze. Tam na widmowym koniu przyjechała chuda dziewczyna w paradnej sukni, która po przekazaniu wieści o jutrzejszym polowaniu padła w ramiona jakiejś kobiety w średnim wieku, po czym zniknęła w jednym z domostw.

Najemnicy poczuli, że to ostatni dzwonek by zadecydować co dalej. Nie wiedzieli jak tutaj, ale w normalnych miejscach polowania były jedną z ulubionych rozrywek wiejskiej szlachty.

 
Sayane jest offline  
Stary 19-08-2015, 23:28   #125
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Nie wiedział Marv do końca po co siedzi w tej wsi, a niewiedza ta źle wpływała na jego samopoczucie. Znalazł w sobie kilka uzasadnień, lecz nawet uporczywe wmawianie ich sobie nie pomagało wiele. Działało o tyle, że ciągle tu był, nie poddając się chęci powrotu do Futenbergu. Coś jak odpowiedzialność zbiorowa. Co on, sam by tam poszedł? Już przetrzymał z tą grupą dziwnych ludzi swoje i rozstawać się było żal. Gdyby potem usłyszał, że wszyscy zaginęli w tutejszych lasach…
- Nie, Marv - powtarzał sobie. - Nie myśl tyle.
Trudno było nie myśleć, kiedy robić nie było co. Trochę strzał przygotował, zaczął pracować również nad łukiem, przygotowując drewno pod niego. Praca ta wymagała wystarczająco wiele skupienia, aby na jakiś czas zapomnieć. W międzyczasie próbował zagadywać do tutejszych, ale z równie marnym efektem co inni. Nikt nic nie chciał powiedzieć.

Paskudna sprawa. Zaczynał wierzyć, że w to święto to oni mieli tu zostać złożeni w jakiejś ofierze. Brr.
Postanowił, że jak nic się nie dowiedzą, to nie zostanie tu do tego czasu.


Słońce chyliło się już ku zachodowi, kładąc na ziemi długie cienie, kiedy zdrożeni Shavri z Gasparem, umorusani niedorzecznie i zlani potem wkroczyli do sioła. Uśmiechając się przyjaźnie do tubylców i rozkładając ręce, by pokazać, jak bardzo polowanie jednak nie wyszło, Shavri kierował się ku kapliczce. W jej okolicy znalazł któregoś z towarzyszy i przekazał mu, żeby gdy już wszyscy zbiorą się na noc w kapliczce, mają z Gasparem coś ciekawego do przekazania. Sam zaś, nie chcąc wzbudzać swoją popędliwością czujności ewentualnych śledzących go oczu, umył się, przebrał i najadł porządnie.

Wieczorem w kapliczce opowiedzieli z Gasparem towarzyszom ze szczegółami wszystko, co widzieli i słyszeli.
- Zabić? Jak to "zabić"?! - uniosła się Franka aż powstając na nogi z wrażenia.
- Myślę, że to dla nas niewykonalne. Nawet nie wiemy gdzie jej szukać, nie mówiąc o tym, że nie mamy z nią szans. - Odezwała się Sinara.
- Na polowaniu ktoś zginie. Jestem tego pewna. Nie wiem, co się stanie, ale to nie skończy się dobrze, i nie tylko dla jednej osoby.
- Znając życie jakiś jeleń. Myślę, że ludzie z tych wiosek giną inaczej niż na polowaniach
- mruknął Shavri, zaplatając ramiona na piersi. - Myślę, że giną po polowaniach w jakimś rytuale... A mówiąc o zabijaniu, pomimo mojego przewrażliwienia jestem przeciwny zabijaniu Pani albo Pana zanim nie dowiemy się, o co w tym wszystkim chodzi. Jestem przeciwny zabijaniu nawet Tilith dopóki nie dowiem się, co jędzą kieruje, choć klnę się, że ręka mnie świerzbi już teraz - zasyczał na koniec przez zaciśnięte szczęki, ale opanował się, gdy tylko rzucił okiem na Frankę. - Ale ta franca póki co się nami nie interesuje, więc zdaje się, że mamy wolną rękę. Czas podjąć jakieś decyzje. Do Święta zostało nam 8 dni. Co robimy? Możemy się w tym momencie podzielić. Tych, którzy nie chcą tu zostać, mogę odprowadzić do Futenbergu. Jest na to dość czasu. Weźmiecie tam dla siebie nowe zlecenia, a ja spróbuję dobrać do naszej grupy, która tu zostanie, jakichś nowych najemników. Dołączymy do Was, kiedy zamkniemy sprawy tutaj.
- A co jeśli to my mamy być zwierzyną?
- zapytał Evan - No i czy nie dziwi was bladość tych posłańców?

- To teraz już nie lubimy Tilit?
- milczący dotąd Marv roześmiał się w głos. - Czyście poszaleli? Uwierzyłeś jakiemuś spotkanemu w lesie człowiekowi, który się nawet nie przedstawił? Uważam, że spotkałeś Pana. Ciągle nie sądzę, aby trzeba rozróżniać było dobro i zło i nie mam pojęcia czy mieszanie się do tego to dobry pomysł. Wróć. Wiem, że beznadziejny. Coś się na pewno dzieje, tutejsi mieszkańcy są do czegoś wykorzystywani, ale Pani uratowała kowala. Tak czy inaczej - zrobił kwaśną minę. - Smok - zadrżał. - Kiedyś słyszałem od brata, on na wojnie walczy, wiecie, że smoki są też i dobre i neutralne. Jak ludzie. Tak słyszał i tak mi powtarzał. Nie tylko złe, o których mi w dzieciństwie matka opowiadała, chcąc bym po nocy nie spał za karę. Zgodziliśmy się na pomoc pani przychodząc tutaj. Nie zmienię strony bez solidnych dowodów, ot co - zadeklarował. - Musimy się dowiedzieć co się wtedy ma wydarzyć i zdecydujemy co dalej.
- Ale gdyby w ogóle ktoś chciał z nami otwarcie porozmawiać! Ja też mam wrażenie, że na tym polowaniu to giną ludzie. Może są porywani na tą całą służbę? Macie pomysł, jak ich podejść, żeby nam coś powiedzieli?
- dopytywała Sinara.
- Wygląda na to, że będziemy musieli sami to zobaczyć. - Marv podrapał się po policzku. - Pani i Pan muszą gdzieś mieszkać, więc mogą mieć i służących. Sam nie wiem. Bez użycia siły lub dużej ilości alkoholu ciężko będzie coś wyciągnąć.
- Pamiętacie co mówił kobold o Kazie, że jest blady i przychodzi nocą to tak jak ci posłańcy tutaj.
- Evan nie raz słyszał w karczmie opowieści o wampirach i nie mógł się pozbyć wrażenia, że właśnie z nimi mają do czynienia - Nie wiem wszystko tu jest dziwne. Marv dasz radę zdobyć bimbru i upić kogoś?
- Słaby ze mnie zapoznawacz
- rudowłosy skrzywił się. - Byłoby dobrze wziąć się zebrać w kilku pod wieczór i zaprosić do przyłączenia się jednego albo dwóch tutejszych. Postaram się zdobyć bimber - zamyślił się, zerkając w bok. - Posłańcy bladzi, ale pamiętajcie, że on mówił o Tilit, że to Liv i określił ją jako wilczycę. Słyszałem kilka opowieści o stworach i obrazuje mi się to wszystko w głowie… w niedobry sposób. W tych legendach zawsze mówią na przykład, że żelazo pewnych stworzeń nie rani - przełknął głośno ślinę.
- Zróbmy więc małą posiadówkę, zaprośmy sołtyskę i kowala. Wywiedzmy się jak najwięcej i w razie złych wieści wynośmy się stąd - zaproponował kapitan. - Z Tillit-Liv żadna umowa nas nie trzyma bo pod przymusem zawarta, a i tak nie przez wszystkich potwierdzona. Zaliczkę też można uznać, że to zapłata za pomoc Zoji w ratowaniu kowala i leczeniu reszty ludzi z wioski.
- Spróbujmy
- zgodził się Marv. - Najlepiej bez żadnych kobiet. Zwłaszcza kapłanek. Ludzie się wtedy boją gadać - rudowłosy zerknął na Frankę i Zoję. Jakoś kompletnie nie potrafił sobie ich wyobrazić pijących bimber.
- Jak sobie chcesz... - odpowiedziała Franka wzruszając ramionami.
- Każda wioska czy miasteczko ma jakiegoś moczymordę. Może wystarczy tylko jemu postawić i przy trunku żale swe wyleje? Bo przecież jak mroczny ten sekret jest, to i pewnie ciężko go w sobie nosić - dodał jeszcze Evan.
- O ile wszyscy go znają - Marv skinął głową. - Widziałem kilku moczymordów, zazwyczaj żyli we własnym świecie.
- Trzeba zapytać o bimbrownika pod pretekstem szykowania się do święta. Jestem pewny, że to będzie akurat miejscowy moczymorda
- rzucił Shavri, zacierając ręce. Nagle jednak przerwał. - Choć i tak nie wiadomo, czy strach przed Państwem nie jest silniejszy od upojenia.
- Zdziwilibyście się jakie informacje może wydobyć kobieta z pijanego mężczyzny. Ale jeśli chcecie męskie grono, może to się udać. Wybrałabym jednak kogoś mało znaczącego, sołtyska się nie nada do tego celu, więc może rzeczywiście jakiś moczymorda lokalny. I wydaje mi się, że strach nie jest silniejszy od upojenia, po prostu trzeba osobnika odpowiednio mocno upić
- Sinara uśmiechnęła się do zebranych, najwyraźniej mówiła z doświadczenia.
Shavri uśmiechnął się do niej szeroko, prezentując cały garnitur zębów.
- Dobra, to popytam jutro o bimber lub inną okowitę. W takim miejscu jak to muszą coś mieć. Bo jak nie mają to nie wiem jak się czegoś dowiedzieć - westchnął na koniec Marv

 
Sekal jest offline  
Stary 25-08-2015, 22:07   #126
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
14 doba misji

Lisowo
25 Tarsakh Roku Orczej Wiosny

Noc minęła bez rewelacji - jak wszystkie w Lisowie. Umęczeni Gaspar i Shavri spali jak zabici, choć Traffo śniły się koszmary z koboldami parzącymi się ze smokami w roli głównej. Po śniadaniu zaś Marv wyruszył na poszukiwanie słusznych ilości alkoholu oraz lokalnego alkoholika. Poinformowano go, że piwo można tu nabyć, a i owszem, lecz po mocniejszy trunek musi się udać albo do Bartniczych (rzecz wiadoma, po pitny miód), albo do Smreków, gdzie bimbrowników było dwóch. Wojownik wybrał Smreki. Raz, że bliżej. Dwa, że wśród niezadowolonych zawsze łatwiej zasięgnąć języka niż u ludzi kontentych z życia. Co prawda nieufność smreczan wobec ludzi Pani była widoczna… ale nie zaszkodziło spróbować. Zawsze mogli wrócić. Evan i Shavri ruszyli wraz z nim, niby to żeby beczki toczyć czy tam szawłoki dźwigać... W sumie nikogo to zbytnio nie interesowało.

W Smrekach bez trudu odnaleźli bimbrowników-moczymordów. Starszy z nich, mimo wczesnej pory miał już w czubie, toteż kapitan uznał, że nie ma co czekać do wieczora. Samotnego starca niezbyt interesowało kim są ludzie, którzy chcą nabyć u niego alkohol. Shavri szybko zorientował się, że mężczyzna zapewne od lat nie opuszczał domu i po prostu nie zna mieszkańców sąsiednich wiosek. Ze sprzedaży swoich zapasów za dwie sztuki złota również nie był zbyt zadowolony, ale - jak sam stwierdził - z czegoś żyć trzeba. Na wspomnienie o Święcie Zielonych Traw tylko charknął i splunął na zaśmieconą podłogę.
- Święto? Też mi święto! Za Barona! To było święto! Woły kupował, kwiaty, sztukmistrzów i dziewki raz sprowadził, piwo lało się strumieniami… Daninę raz do roku brał, z nagonką sam jeździł… A ci?! Tfu! - splunął obficie i solidnie pociągnął z bukłaka, który zwisał mu z ramienia. - Znajdy bez honoru! Przyszli tacy, zajęli ruiny i myślą, że im wszystko wolno. Jak Baron był, jak przyszedł i chciał moją Józkę wziąć, to jak drobiazg za matką ryknął to się zlitował i w ogóle tego roku daniny nie wziął! Jak zaraza przyszła, to leki kupił, nawet kapłana opłacił, choć ich nie znosił, i też żałoby nam nie dokładał! A te… te… - bimbrownik zapowietrzył się, łyknął, oczy zaszły mu łzami. - Krwiopijcy niedochędożeni! Pani to jeszcze co rzuci, ochłap jaki, a Pan to tylko by dziewki brał i nawet odwiedzać im rodzin nie da; chyba że co ogłosić ma… Moją Marusię… - rozżalił się i klapnął na zydel.
- Córkę ci wziął na służbę? - podpowiedział usłużnie Evan.
- Na jaką służbę, zeżarł ją po miesiącu czy co, nawet pożegnać się nie mogłem… Czasem snuje się po lesie, chuchro takie, ale do wsi już wstępu nie ma, żeby szkody nie narobiła…

Najemnicy spojrzeli po sobie. Stary wyraźnie majaczył; takie ryzyko przepytywania kogoś z mózgiem przeżartym procentami. Marv już chciał machnąć na to ręką. Ale Shavri nie miał zamiaru ustąpić; miał swoje teorie i skoro w końcu ktoś z nimi rozmawiał zamiast się płaszczyć, to zamierzał znaleźć ich potwierdzenie.
- Słyszałem, że to… e… Tillit, Pani jest smokiem? - zaryzykował tropiciel. On uważał, że smok to Tillit, Marv - że Tillit to Liv, Pani. Wykorzystał więc obie opcje.
- Eee? - starzec otarł nos. - Gdzie, krwiopijcy to, przecie mówię. Ale słyszałem raz co córka Łukaszowej mówiła, że Pani ma takiego maluczkiego smoka, jak wiewiórkę czy kota dużego, co go na ramieniu nosi. Pan ponoć nienawidzi gadziny, ale ubić się boi. Jak przyszli to było lepiej… więcej z ludzi w nich było niż potworów… Potem wsiami się podzielili, bo się dogadać nie mogli, a teraz… - potrząsnął głową. - Za Barona było lepiej, ot co!




Tymczasem Gaspar zebrał część ekipy i postanowił sprawdzić co stało się z koboldami, nad którymi zlitowała się drużyna. Upłynęło już kilka dni i w skrytości ducha nie był pewien, czy zdołają odnaleźć drogę do portalu, a przecież gdyby mieli zamiar uciekać przed Panią to pewna trasa była im niezbędna. Koboldy były tylko wymówką, choć im dłużej szli tym bardziej był ciekaw. Gergo stwierdził, że gady z pewnością spakowały manatki i zwiały gdzie pieprz rośnie, jednak gdy dotarli na miejsce czekało ich nie lada zaskoczenie. Obóz był pełen rozkładających się, nadjedzonych przez drapieżniki trupów. Śladów było tyle, że trudno było ocenić co się stało. Tropiciel miał jednak wrażenie, że koboldy nie zostały zaatakowane przez dzikie zwierzęta. Ciała wyglądały raczej jak rozerwane gołymi rękami. W zgliszczach Kain rozpoznał też kilka śladów po magicznych wybuchach. Wejście do jamy było na wpół zawalone, ale dałoby się do niej wejść. Zaklinacz ostrzegł jednak przed pułapkami; jeśli chcieliby penetrować podziemia to powinni to zrobić w większym gronie. W końcu sprawdzili więc tylko czy portal nadal stoi i wrócili do Lisowa.




Tymczasem pozostałe w Lisowie najemniczki nudziły się. A raczej nudziła się Franka, bo Zoja skrupulatnie wypełniała kapłańskie obowiązki - choć przez te dni wyleczyła już kogo mogła i raczej obchodziła ex-chorych z poczucia przyzwoitości. We wspólnych rzeczach lathandrytka znalazła flaszkę goblińskiego grzmotacza, zdobytego w jednej z potyczek z koboldami. Co prawda miała być chyba dla Gergo, ale skoro nie korzystał… Kapłanka miała zamiar zaproponować napitek uzdrowicielce - w końcu Zoja była jej pierwszą przyjaciółką w Futenberg i podporą przy wdrażaniu się w tamtejsze obowiązki. Ale nie wyobrażała sobie Zoji pijącej podkradziony napitek… pijącej w ogóle. Skierowała więc swe kroki w stronę wylegującej się na słońcu Sinary. Skoro faceci mieli urządzić sobie popijawę, to przecież im też się coś od życia należy. Przynajmniej odrobinka, bo napitek śmierdział okrutnie. Taka kapka. Na smaka…


 
Sayane jest offline  
Stary 28-08-2015, 21:45   #127
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Lisowo
25 Tarshak Roku Orczej Wiosny

- Cześć - zagaiła Franka wygięta w bok jak łodyga.
Wymalowany uśmiech na jej twarzy nie był w stanie ukryć jej wielkiego znudzenia. Kapłanka przez te dni zrobiła wszystko co mogła. Wysprzątanej świątyni nie dało się wysprzątać bardziej. Miejscowi pomocy w niczym nie chcieli, a proponowanie kapłańskiej usługi również okazywało się niepotrzebne, gdyż zawsze Zoja uprzedzała wszelkie możliwości. Uzdrowicielka potrafiła znaleźć zajęcie nawet wtedy, gdy nie było nic do roboty. Mrówka robotnica, która nie potrafiła się zatrzymać, bądź zwolnić. France skończyły się pomysły a towarzystwo nie dopisywało. Pracujący chłopi, zajęte dzieciaki, grupa porozłażona we wszystkich kierunkach, Zoja której więcej nie było niż była.
- Co robisz? - dopytała fikając bliżej i siadając z rozpędu obok kuszniczki. Jej mina i wzrok nie potrafiły ukryć, że z nudów coś nabroiła i nie chce się przyznać co. Nawet nie trzeba było dopytywać, co chowała za plecami, by to wiedzieć.
- W sumie nic - odpowiedziała Sinara dalej skubiąc trawę z nudów. - A Ty, znalazłaś coś ciekawego do roboty?
- Może... - odpowiedziała w zamyśleniu. - Ale nic nie ukradłam! Tylko znalazłam! - wypaliła ni z gruszki ni z pietruszki ściągając brwi i poważniejąc na moment. Przygryzła dolną wargę drocząc się jeszcze ze swoimi myślami i w końcu wyciągnęła ręce zza pleców a oczom Sinary ukazała się flaszka.
Dziewczyna najpierw zmarszczyła groźnie brwi i spojrzała karząco na Frankę. Po czym nagle roześmiała się głośno prawie turlając się po trawie.
- Pokaż co tam masz - Sinara sięgnęła po butelkę, odkorkowała i powąchała. Natychmiast skrzywiła się ale mimo wszystko wzięła łyka.
- O matko, ale to niedobre, proszę, twoja kolej - powiedziała podając trunek koleżance.
- Ale... Ale tak bez żadnego kubka? Z samej butelki? - Zwątpiła kapłanka na wieść, że trunek tak samo paskudnie smakuje, co pachnie. - Ja wiem, że samotnie tak nie przystoi próbować, ale aż tak...?
- Przepraszam, widać że pochodzimy z różnych rodzin i społeczności. Nie mam kubka przy sobie, nie specjalnie mi się chce jakiś szukać. Z resztą daj spokój, samo swoi. Spróbuj w końcu, nie jest aż takie złe, piłam gorsze - odpowiedziała kuszniczka.
Może i było trochę prawdy w tym, że poszukiwanie naczynia byłoby zbędną nadgorliwością. Kapłanka spojrzała na butelkę niepewnym wzrokiem, w końcu chwyciła za jej szyjkę i przechyliła do ust. Chwilę później, gdy udało się jej przełknąć jeden łyk trunku, Frankę uderzyła moc Gergowego napitku. Jej mina skwaśniała a sama zaczęła się krztusić z wrażenia. W kancikach oczu zebrały się maleńkie łzy tak, jakby procent tej mocy piła po raz pierwszy.
- Łooooo, dziewczyno, żyjesz? - Sinara podała jej szybko mały bukłak wody, która miała przy sobie. - Napij się wody, bo mi się tu udusisz. A to daj mi, ja się zaopiekuję.
Chwyciła ponownie alkohol i wzięła kolejny łyk. W smaku było paskudne, ale przyjemnie rozgrzewało żołądek. Wolała nie pytać skąd to ma i co to właściwie jest. W prawdzie nawet sama Franka tego nie wiedziała. Pokiwała tylko ochoczo na bukłak z którego wzięła podobny łyk. Wypuściła powoli powietrze z otwartych ust.
- Jaką sposobnością można znaleźć ludzi, którzy ochoczo to piją...? - odezwała się ni do siebie, ni do koleżanki. Jedna z jej dłoni wylądowała pod szyją. - Ty możesz to pić ot tak? Chłopcy również?
- Kwestia praktyki, widać ty jej dużo nie miałaś. Musisz przełykać szybko i nie wąchać, wtedy wchodzi lepiej. Jeśli od razu popijesz wodą też pomoże. - Sinara wzięła łyka po czym podała France. - Masz, spróbuj jeszcze raz.
Dziewczyna ze skrzywioną miną odebrała butelkę. Po paru oddechach po raz drugi zaatakowała trunek, tym razem krztusząc się już w połowie. Niemniej przymusiła się nieco i dzielnie zmogła drugi łyk zapijając po tym wodą. Jej lico nieco zarumieniło się.
- Dobrze, że nie zaproponowałam tego Zoji... Pomyślałaby, że jestem pijaczką! A to wcale nie prawda! Skoro chłopcy się bawią to nam też~
-~ej, chwila, chwila - przerwała Sinara. - Sugerujesz, że ja jestem pijaczką???
- Co?! Nie! Nie. - kapłanka potrząsnęła głową z przejęciem. - Nie jesteś żadną pijaczką, skądże znowu? Ale czy sobie wyobrażasz pijącą Zoję? Tylko przez butelkę po prostu mnie nie... Zwyzywasz. A ja chciałam mięć odrobinę rozrywki. Skoro nie chcą się bawić z nami, to kto powiedział, że nie możemy się bawić same?
- Szczerze powiedziawszy nie wyobrażam sobie Zoji w wielu sytuacjach. Ona po prostu jest taka dobra… że aż za dobra. Nie dogadujemy się chyba najlepiej. No ale cóż, bywa, ważne że możemy na siebie liczyć w ciężkich sytuacjach - kuszniczka pociągnęła kolejny łyczek, stan trunku w butelce powoli opadał.
- Czemuż to? Z Zoją nie da się "nie dogadywać". To ze mną prędzej znajdziesz tych, którzy w jakiś sposób mają niesnaski... - odpowiedziała nieco z zawodem. Kapłanka zamilczała na chwilę i sięgnęła po kolejny łyk. Nie różnił się zbytnio od poprzedniego.
- Chodzi o to że… to w jaki sposób broniła tego kobolda którego schwytaliśmy. Ja rozumiem, że krzywdzenie jest złe, nikomu z nas dręczenie go nie sprawiało przyjemności. Ale ona była przeciwna nawet draśnięciu go, jakby to był ktoś naprawdę godny uwagi. Nie rozumiem tego i nie potrafię zrozumieć.
- Nie musisz się tym tak przejmować. - Kapłanka uśmiechnęła się pocieszająco. - Zoja potrafi bardzo wiele rzeczy, o których mi się nawet nie śniło tak opanować. Choć jest również bardzo niewiele rzeczy, których nie umie. - Jej palce pokazały malutką odległość przed ich twarzami. - Jedną z nich jest trzymanie urazy.
- Mówisz o jakiejś konkretnej sytuacji? Bo ja w sumie nie znam jej zbyt dobrze, ty na pewno znasz o wiele lepiej.
- O tyle lepiej, o ile można było ją poznać przez dodatkowe dwa tygodnie... - odpowiedziała uśmiechając się. - Zoja jest... Wspaniałą osobą, jak i wspaniałą uzdrowicielką. Jest wiary tak wielkiej... Że przy niej wypadam jak schnące pranie... - przyrównała ze zmartwieniem. - Nie potrafi skrzywdzić nikogo, i również krzywdzić nikogo nie pozwoli. Jest taka, jak powiedziałaś "aż za dobra" - uśmiechnęła się pocieszająco po raz kolejny.
- Ciekawe czy gdyby wychowała się w mojej rodzinie też byłaby taka dobra i pełna zrozumienia. Ale, zostawmy ją, bo pewnie ma już uszy czerwone od naszego obgadywania. - Sinara zaśmiała się.
- Wyzywanie od "najlepszych" wcale nie jest obgadywaniem - broniła się Franka z uśmiechem.
Buteleczka została wprowadzona w ruch po raz kolejny. Kolejka tym razem tyczyła się obu dziewczyn.
- Może i nie, ale nie wypada za dużo mówić o nieobecnych. A jak ci się podoba w Lisowie? Bo mi się już tu zaczyna nudzić, chociaż jednocześnie czuję ciągle na sobie ciężar naszego zadania. Boję się że nie damy sobie rady i wszyscy tu zginiemy - powiedziała smutno Sinara.
- Jest tu przepięknie... Aż nie chce się wierzyć, że dzieje się tu coś złego... Gdyby tutejsi nas tak nie trzymali na dystans to moglibyśmy nawet o tym zapomnieć... Choć w prawdzie moje obawy są takie same jak twoje... A czasem nawet większe... Ale nie pozwolę, by ktoś zginął, ani by komuś stała się krzywda.
- Nie pozwolisz? Nie wiem czy ktokolwiek będzie nas pytał o zdanie. Czasem naprawdę nie można nic zrobić, a jedynie patrzeć jak zło dzieje się w okół nas. I możemy się wkurzać i wrzeszczeć a nic nie poradzimy. Jeśli oni naprawdę są wampirami, nie widzę dla nas wielkich szans jeśli zaczniemy się im przeciwstawiać. Przecież tutejsi już dawno by to zrobili gdyby mogli - sprowadziła na ziemię Frankę.
Ta posmutniała w milczeniu przyglądając się trawie. Pocieszający uśmiech z każdą chwilą ulatywał. Na twarzy Franki było widać, że to doskonale rozumie, lecz ze wszystkich sił stara się trzymać kurczowo pozytywów, nawet tam gdzie ich zbytnio nie ma. Jej rumiana od trunku twarz była smutna, szczególnie gdy przypomniała sobie przykre wydarzenia z dni poprzednich.
- Przepraszam, czasem jestem zbyt wielką pesymistką. Na pewno wszystko się jakoś ułoży. To może jednak poobgadujmy, to nam lepiej szło. Co na przykład sądzisz o Shavrim? - Sinara uśmiechnęła się podstępnie.
Przed odpowiedzią kapłanka sięgnęła po kolejny łyk. Niezbyt jej wychodziła nauka radzenia sobie z takimi mocnymi procentami, ale przynajmniej dzielnie walczyła z paskudą.
- Shavri? Hmm... Dobry chłopak, choć narwany. Ma dobre serce i nie jest na nie głuchy, a to dobrze świadczy - odpowiedziała niezbyt świadoma podstępności koleżanki.
- Czasem wodzi za tobą wzrokiem z wyrazem rozmarzenia na twarzy - uśmiechnęła się do Franki.
- S-słucham?! - ocknęła się w lekkim oburzeniu, choć szybko zmieniło się to w speszenie. - Nie prawda…
- [i]Jesteś pewna? Bo moim zdaniem tworzylibyście ładną parę./i]
- Parę?! Nie ja z Shavrim tworzymy parę a ty z Evanem! - chlapnęła w swojej obronie. Dopiero po chwili zagryzła wargi i uciekła wzrokiem pojmując, że nie powinna mówić takich rzeczy. Rumiane lico stało się całe czerwone jak burak. France zrobiło się głupio i poczuła się nieco skrępowana.
- Ejjjj, zmieniasz temat - rzuciła Sinara udając oburzoną. - Evan jest piekielnie przystojny i pewnie trzeba być ślepym, żeby nie widzieć że się świetnie dogadujemy. Co nie zmienia faktu że Shavri to też dobra partia, bo wiesz, Evan już zajęty - dziewczyna puknęła Frankę łokciem puszczając do niej oczko.
Kapłanka nie odezwała się nie mogąc spojrzeć Sinarze w oczy. Wiedziała o czymś i nie trzeba było przyglądać jej twarzy, by wiedzieć, że nie udolnie coś ukrywa.
- Dusisz coś w sobie, no dalej, powiedz co ci w głowie siedzi - zachęcała ją Sinara, mając nadzieję że trunek rozplątuje jej język tak samo jak jej własny.
Franka otworzyła usta chcąc coś powiedzieć, jednak zawstydzenie powstrzymywało ją paro krotnie. W końcu się przemogła i nie tracąc wciąż czerwonej twarzy wyjawiła to, czego normalnie nie potrzebowałaby wiedzieć.
- No bo... No... Bo ja wiem, co robiliście w stodole... - wydusiła z siebie nie wiedząc, co było gorsze: przyznanie się do tego, czy skrywanie się przed wszystkimi w niewiedzy. - Ale nie tak, że podglądałam! Nie, nie! Nie ja! Rodi. Był w stodole i wszystko widział... I później opowiadał mi o tym w koło przez następne dnie! I to wcale nie tak, że chciałam to wiedzieć! Ani słuchać! Bo... To łobuziak jest! - tłumaczyła się jak najęta, nie chcąc by kuszniczka była na nią zła.
- Opowiadał w kółko? Hmm, to nie był aż tak długi incydent - dziewczyna roześmiała się. - Ale bardzo ciekawy i przyjemny. Polecam, powinnaś sama spróbować!
Sinarze najwyraźniej sprawiało radość patrzenie jak twarz Franki przybiera najróżniejsze odcienie różu i czerwieni. Sama pozostawała spokojna. Kapłanka podstawiona pod murem nie miała najmniejszych szans na obronę. Zawstydzenie ponownie paro krotnie powstrzymywało ją przed odezwaniem się. W końcu cała zgrzana i czerwona od napitku i wstydu wypaliła krótko.
- N~no wiesz! - oburzyła się z braku innych możliwości. - A jak z tego będą dzieci, to co? I wcale nie jest tak, że nie wiem jak to się robi!
- Och daj spokój, nie po każdym współżyciu są od razu dzieci, inaczej miałabym z milion rodzeństwa. I sama miałabym już dzieci. A nawet jeśli się jakieś pojawi to urodzę i wychowam, normalna kolej rzeczy. Kiedyś będę miała dzieci, dwójkę, chłopczyka i dziewczynkę. I ładny mały domek z warzywniakiem z tyłu. A gdzie ty siebie widzisz za jakieś 10-15 lat?
- Moja starsza siostra, bardzo poważana kapłanka, uczyła o wpływie mocy Lathandera na płodność. Więc... - Franka nabrała poważniejszej i oficjalnej pozycji, choć wcale nie straciła krzty zawstydzenia, czy rumieńca. - Jako lathandrytka czuję się w obowiązku wesprzeć cię w tej kwestii i rozwiewać wszelkie wątpliwości, czy troski - rzekła jakkolwiek by to dziwnie nie brzmiało. Z drugiej strony może kapłanka wiedzy praktycznej nie posiadała, lecz jako położna nie była też daleka od tego tematu.
- Ooo, chętnie posłucham i się czegoś dowiem. To jak to jest że raz są dzieci a raz ich nie ma? - zastanawiała się Sinara.
- Ykhym... - odchrząknęła koncentrując się nieco bardziej. Po chwili jednak chwyciła za butelkę i wypiła kolejny łyk krztusząc się tak samo jak wcześniej. Po zapiciu wodą zaczęła. - Bo to nie jest tak, że kobieta może począć zawsze i w każdej chwili... To się zmienia i jest cykliczne. Od krwawienia do kolejnego krwawienia. Począć można tak... Po krwawieniu, w okienku, na środku, nieco więcej przed połową tego cyklu. I trwa to tak połowę czasu. Więc wychodzi na to, że miałaś też wiele przychylności Pana Poranka... Bo w końcu pierw musi być ładny mały domek, nieprawdaż? - Franka powołując się na swoją wiedzę nieco się uspokoiła a zawstydzenie zniknęło. Widać było też, że zarumieniony uśmiech ma swoje źródło w butelce.
- To bardzo ciekawe co mówisz. Dziękuję, że się podzieliłaś tą informacją. Na pewno zrobię użytek z tej wiedzy! - Trunek dawał się we znaki już obu kobietom, drzewo obok zaczęło niebezpiecznie wirować.
- Zawsze jeśli będziesz chciała się upewnić możesz mnie się poradzić. Myślę że będę w stanie podpowiedzieć, czy coś z tego się nie urodzi... - roześmiała się kapłanka kołysząc lekko na trawie.

Dziewczęta siedziały na słońcu popijając śmierdzący napój przeznaczony głównie dla orków i goblinów. Z każdym łykiem mocnego trunku mówiły jaśniej i rozsądniej. Język im się nie plątał, a myśli pozostawały czyste. Tak im się przynajmniej wydawało, bo nie było nikogo, kto zrewidowałby ten pogląd. Franka chciała dodać coś jeszcze na temat uroków porodu, lecz gdy zerknęła na Sinarę odkryła, że towarzyszka śpi na siedząco, sztywno jakby kij połknęła. Franka chciała zachichotać, lecz głos uwiązł jej w gardle. Po chwili też spała z na wpół otwartymi oczami. Wyglądało to dosyć upiornie, a przybyła po jakimś czasie Zoja za nic nie mogła najemniczek dobudzić. Tylko smród alkoholu i pusta butelka świadczyły o tym, że dziewczyny są pijane, a nie otrute przez Tillit, Pana czy bogowie wiedzą kogo. Choć w jakim będą stanie gdy się obudzą?
 
Proxy jest offline  
Stary 30-08-2015, 10:55   #128
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Plan jak to plan miał się popsuć. A tu patrz, bimbrownik się znalazł i zaczął gadać, jak gdyby to wszystko wcale nie było wielką tajemnicą. Ciekawe czy było, czy ci cali państwo zabraniali ludziom mówić, czy ci nie robili tego z własnej, strachliwej woli. Zresztą nie dziwił im się, co banda takich młodzików jak Marv i reszta najemniczej grupy, mogli poradzić przeciw krwiopijcom? Nie żeby rudowłosy wcześniej widział jakiegoś w akcji, raczej samo założenie i nawiązanie do legend wystarczało, aby zdawać sobie sprawę z tego jak maluczkim się jest. Mimo to chłopak jeszcze nie zamierzał uciekać z krzykiem. Święto według starca to było normalne święto, lecz wszystko wskazywało na to, że to w tym roku może być inne. I gdy niczego więcej się nie dowiedzą, Hunda tu w tym czasie już nie będzie.

Póki co dorzucił kilka swoich pytań do wszystkich tych skierowanych do bimbrownika, pierwszej chętnej do gadania gęby w całej okolicy.
- Czy… - zawahał się, sam w to nie wierzył - ...ofiarami są zawsze dziewczyny? Albo kobiety?
- E, skąd
- odpowiedział mu z lekka chyba nawet rozbawiony. - Pani lubi chłopców.
No tak, to było do przewidzenia. To, że mówił głównie o dziewczynkach musiało być związane z faktem, że ta wieś podlegała Panu.
- Próbowaliście sprawdzać, gdzie są zabierani? Nie wiem… iść za nimi? Śledzić po śladach? - próbował dalej rudowłosy.
- Do lasu - odburknął stary. - Tak już jest i tyle.
Straszne - przez myśl Marva przeszło jeszcze kilka innych myśli, tym razem ugryzł się jednak w język.
- Czy pan lub pani pojawiali się kiedyś za dnia?
Nastąpiło kilka chwil zastanowienia, zanim odpowiedział.
- Pani w pochmurne dni się zjawiała. Pan tego nie robi, jak nie przychodzi po daninę to wcale się nie zjawia.
- A oni przypominają może starego barona?
- spytał jeszcze Hund, idąc za pytaniami, które pojawiały mu się w głowie, domyślając się jednocześnie, że to strzelanie z zamkniętymi oczami.
- Nie. Siebie nawzajem też nie - bimbrownik wzruszył ramionami.
Chłopak pokiwał głową i wychylił jeszcze łyka. Aż mu z oczu łzy pociekły. Bimber dobrze robił na oczyszczanie myśli i pozbywanie się problemów. Na chwilę, ale co tam. Zadał ostatnie pytanie, które jeszcze był w stanie wymyślić. Po piciu, niedużym choćby, nie wychodziło to dobrze.
- Jakieś dziwne bestie ktoś w lesie widywał? Bo ja wiem… wilki na dwóch nogach, nietypową rogaciznę?
Stary jedynie pokręcił głową. Był już w takim stanie, że i tak prawie bełkotał.
Nastał czas, aby się zbierać.


Marvowi kręciło się lekko w głowie, gdy wyszli wreszcie od bimbrownika. Nie pił dużo, wstawiony mocno mężczyzna wielkiej zachęty do gadania nie potrzebował. Trudno było oddzielić wymysły od prawdy, lecz jedno było pewne. To co się tu działo to nie była sprawa na taką grupkę młodzików jak oni. Chociaż z drugiej strony, nie miał pojęcia ile lat mają inni. Taki Evan w odpowiednim świetle wyglądał na czterdziestolatka.
- Trochę im współczuję, ale nie wydaje mi się, byśmy mogli tu… - czknął - ...wiele zdziałać. Co najwyżej możemy ducha spróbować poszukać. Albo ruin. Ani jedno, ani drugie nie wiadomo gdzie jest - wzruszył ramionami. - Jak nie znajdziemy przed świętem to bierzmy nogi za pas. Ot co… - czknął jeszcze raz - ...rzekłem! - uniósł w górę wskazujący palec i zagapił się na niego.

 
Sekal jest offline  
Stary 30-08-2015, 20:57   #129
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Evan był jednocześnie zadowolony i przerażony z usłyszanych rewelacji. Bimbrownik okazał się chętnym źródłem informacji i rozwiał wszystkie wątpliwości na temat Tillit, czy może Liv. Okazało się że od dawnych czasów tymi ziemiami rządził baron-wampir, ale niedawno temu zniknął. Jego miejsce zajęła para innych wampirów, które podzieliły się włościami starego barona. To są właśnie Pan i Pani, para władców której wszyscy w okolicy się obawiają. Siedzibę według opowieści staruszka mają w jakichś ruinach na wschodzie. Ponoć tam kiedyś mieszkał też stary baron. Ogólnie bimbrownik, który za wiele już w życiu stracił, nie bał się narzekać na władców-krwiopijców. Evanowi wpadła do głowy myśl że może więcej jest tu takich zdesperowanych ludzi, ale to wymagało sprawdzenia na później. Potem gdy gorzałka bardziej weszła do głowy, młodego kapitana nachodziły różne pomysły. A to czy aby czasem lasu całego nie spalić i ogniem wyplenić wampirze plugastwo, albo szybką wyprawę do ruin odbyć i zakołkować bestie. Wszystko to jednak było pod wpływem bimbru wymyślane i zapewne rano, prócz bólu głowy to z tych pomysłów nie wiele zostanie.



Po tej krótkiej lecz owocnej biesiadzie, młodzi najemnicy udali się chwiejnym krokiem na spoczynek. Najbardziej trzeźwy z nich wszystkich Marv, chyba jak zwykle miał rację, gdy mówił o ucieczce. Evan chciał się z nim spierać i zaczął bełkotać coś o ratowaniu wieśniaków i niszczeniu złych mocy, ale na szczęście się potknął i rozmowa, co prawda z bluzgami, ale gładko przeszła na inny temat.
 
Komtur jest offline  
Stary 31-08-2015, 21:35   #130
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Do karczmy wchodzi tropiciel, dwie chrapicielki, kobold i czarodziej...

Lisowo
25 Tarshak Roku Orczej Wiosny


Szli dobrą godzinę, przetrawiając alkohol i uzyskane informacje. Shavri, żeby zachować godną linie prostą marszu, szybko znalazł sobie jakiś kijaszek… Od intensywnego myślenia głowa wcale nie przestała go boleć. Co więcej bimber, który pili… cóż. Próbował czystszych, ale nie był z tych, co nosem kręcą. Bijak siedziała spokojnie na jego ramieniu, łaskocząc go od czasu w policzki swoimi wąsiskami. A Shavri dumał po pijaku, z niewiele lepszą logiką i na smutno.

Od starego dowiedzieli się też, że danina odbierana jest od wsi mniej więcej co pół roku. Pani pojawia sie wieczorami, dyskretnie i wybiera, a potem przysyła posłańca, żeby sie rodzina pożegnała i przygotowała. Pan z kolei był pod tym względem nieprzewidywalny - bierze jak mu sie znudzi poprzednia. Już samo to było przerażające. W końcu ktoś to nazwał po imieniu. Jaka musi być siła człowieka, który wie, że idzie na tak straszna śmierć, żeby bliskim mogło się żyć dostatnio (w przypadku wiosek Pani) albo żeby inni mogli żyć w ogóle (w przypadku Pana).

Okazało się też, że zarówno polowanie, jak i same obchody Święta Traw wyglądają zupełnie zwyczajnie. Tu nie ma żadnych odstępstw ani ofiar. Ludzie Państwa naganiają zwierzynę, ale nie dokładają sie do obchodów jak Baron – tu chłop nie omieszkał puścić pod nosem wiązanki. Na początku Pani przychodziła na święta, grała i śpiewała, „ładnie nawet”. Ale odkąd sie pokłócili z Panem to przestała. Nie wiadomo jednak, o co się Państwo ze sobą posiekli. Ani czy baron jeszcze dycha. To ciekawe, że tak samo jak odszedł baron, odszedł też poprzedni mieszkaniec kapliczki.

Dowiedzieli się za to, że choć sam stary nie wie, jak trafić do tych ruin, ale może jakiś tutejszy łowca by wiedział. W okolicy też pojawiały się – rzadko wprawdzie - blade widma, które zostawały z człowieka po… po spotkaniu z Państwem. Shavri zapytał o to najdelikatniej jak potrafił i dowiedział się, że według rozmówcy „włóczy sie takie chude, jak widmo blade nocami, do ludzi nie zbliża”. Przychodzą przeważnie pod swoje wsie, ale wyłącznie „ludzie Pana”.

Więc Pan z tych nieboraków tworzył sobie służbę. Pani z kolei miała na swe usługi prawdziwego smoka, choć stary nie wiedział, jak wygląda poza tym, że nie jest duży. Shavri z kolei na własne oczy widział wielkie wilki, a i słyszał o „wilczym pomiocie”. I był ciekaw, czy Pani lub Pan popisywali się jeszcze jakimiś zdolnościami poza kontrolą zwierząt? Dziadek niestety w tej materii wiedział niewiele więcej od samego tropiciela.

Zdobyte informacje nie były dobre. Były przerażające i smutne. Shavri poznał gorycz i ból wojny na własnej skórze. Ale to było coś innego, coś złego. W tym przerażeniu zrobił to, co pierwsze przyszło mu do głowy. W swej pokorze i strachu przed nieznanymi demonami, a pomimo upicia zaczął się w duchu modlić do Sune, nie przerywając marszu. Pokazał jej cały swój lęk, zagubienie i przeprosił, że zwraca się do niej, co tu kryć… pijany jak świnia. Już sama modlitwa bardzo go uspokajała i pozwalała zebrać myśli, ale coraz mocniej zaciskał pięść na kosturze, czując, że rozwiązanie ich problemu już jest, tylko trzeba je znaleźć. Że musi być jakieś wyjście z sytuacji. Bijak zeszła nieco niżej jego ramienia i po prostu przytuliła się do jego szyi, liżąc go po obojczyku nad sercem.
Sune… wielka miłością i szaleństwem. Proszę, pomóż nam, bo źle się tu dzieje i nie mamy jak się temu przeciwstawić. Daj mi proszę coś, z czego można zrobić miecz. Daj mi proszę swoją wiedzę. Daj mi…

… cios w głowę niską gałęzią. Był tak niespodziewany, a przez to silny, że pijane ciało chłopaka zatoczyło się do tyłu i nie odzyskawszy równowagi upadło w pod nogi Evanowi. Shavriemu ból dech w piersi zaparł. I w tej chwili bezdechu i oślepiającej jasności spływającej z nieba słonecznym ciepłem korony Sune przypomniał sobie! Przypomniał sobie, że przecież milczek-Kain przemówił przecież całkiem niedawno. I to nie byle jak! Mówił coś o KAPŁANIE czy czarodzieju, KTÓRY PARAŁ SIĘ WALKĄ Z NIEUMARŁYMI!!!

Shavri uświadomił to sobie i wybuchnął śmiechem, leżąc wciąż na ziemi i wciąż ściskając kostur. Bijak z dezaprobatą myła sobie pysk, siedząc na jego piersi. Złapał ją bezceremonialnie w drugą rękę i złożył na jej głowie długiego, soczystego buziaka, przed którym zwierzątko broniło się, wijąc, odpychając jego pijany pysk łapkami i próbując się wysmyknąć uścisku. Shavri wstał bez niczyjej pomocy i usadził wymięte i zszokowane stworzonko z powrotem na swoim ramieniu. Wyszczerzył się do towarzyszy i wypalił: - Wiem, jak rozwiązać nasz wampirzy problem!




- Służyłem u pana przez pierwsze lato! – zaryczał wesoło Traffo, wychodząc z towarzyszami spomiędzy pierwszych wioskowych zabudowań. Myśl, jaka przyszła do głowy, rozpierała go wesołością, ale nie chciał powiedzieć kompanom, o co chodzi, póki nie wrócą na miejsce i nie pogada z Kainem, a potem nie zreferuje tej rozmowy Evanowi. Póki co śpiewał pełnym, czystym, niskim głosem, aż dzwoniło i obracały się za nim głowy zarówno kobiet, mężczyzn, jak i dzieci. Część z zainteresowaniem, a część… nie. I nie rozpraszał go nawet pulsujący ból w ciemieniu, nad którym majestatycznie wypiętrzył się wielki guz, który został mu po owym nieszczęsnym spotkaniu z gałęzią.
- Dał cimi cimi, dał cimi, cimi przepiórkę za to! A ta przepióreczka latała, skakała, aż się… - i tu urwał, bo zobaczył dwie leżące pokotem sylwetki. Ruszył w tamtym kierunku żwawo, bo rozpoznał w nich Sinarę z Franką. A potem wytrzeźwiał już całkiem, bo od dziewczyn jechało na metry zgniłym mięsem…
Trucizna! - pomyślał ze zgrozą, która odebrała mu mowę, i szybko do nich dobiegł. Na kilka przerażających sekund był tego pewien, ale potem usłyszał chrapanie, zobaczył znajomą flaszę i ryknął śmiechem:
- Dał cimi, cimi! Oj dał! Jak w pysk strzelił… - zakręcił się chwiejnie wokół własnej osi w poszukiwaniu najbliższej studni i wtedy zobaczył Gergo. Przypomniał sobie, że i on ma dla kobolda podobną butelczynę i że w zasadzie czemu by mu jej teraz nie sperezentować, ale chciał jak najszybciej dowiedzieć się, czy wiedza, o której sobie przypomniał, może im pomóc. Więc tylko przyjaźnie zagadnął małego zaklinacza, czy wie, czym poza wodą można zgasić pożar, który wybuchnie, jak już panny się obudzą i czy widział gdzieś Kaina?
- Grzmotaczem - odparł krótko kobold i Shavri poczuł, że rankiem dziewczętom nie spodoba się to rozwiązanie… Tym bardziej że nie zamierzał im oddawać swojego. Uśmiechnął się pod nosem ni to złośliwie, ni to z sympatią. Ucieszył się, że nic im nie będzie, choć co do tego akurat Gergo nie był przekonany.
- Jak się nie wie, co się pije, to się nie pije - stwierdził z pijacką logiką Shavri.

Tropiciel w końcu zlokalizował Kaina i po przywitaniu poprosił go, żeby powtórzył, gdzie jest ten kapłan, czym konkretnie się zajmuje, czy nie wie, czy opuszcza on swój dom i czy - bo to też ważne - jest drogi, jeśli chodzi o najęcie. I jeśli mag pamięta na jego temat jeszcze jakieś szczegóły, to niech się nie krępuje. Perorował szybko, radośnie i bez ładu i składu. Kainowi dłuższą chwilę zajęło pojęcie o czym pijany tropiciel mówi; w końcu domyślił się, co się Shavriemu przypomniało.
- Słyszałem tylko plotki… no, opowieści raczej. Ten kapłan, nie wiem jakiego boga, założył w lesie pomiędzy Królestwem a traktem do Luskan i Marchii enklawę, gdzie gromadzi i neutralizuje ciała potężnych nieumarłych. Cmentarz obłożony potężnymi czarami. Sam doradza awanturnikom jak walczyć z żywymi trupami, ale nic mi nie wiadomo o tym, by można go nająć. Podejrzewam, że nie jest chętny by opuszczać to… więzienie dla truposzy.

Shavri zadumał się nad tą odpowiedzią. A więc można ubić wampierza w myśl mistrzów rzemiosła: “zrób to sam”. Był zbyt zadowolony i pijany, żeby to dłużej roztrząsać: - Czekaj. Trza to powiedzieć Evanowi. Przyszedł chwile po mnie... Evan! - huknął Shavri, rozglądając się za kapitanem. - To Luskan - zapytał Kaina szybko - to daleko jest od Futenbergu? Trza tam kogoś wyprawić, bo nie ma sensu, żebyśmy całą kupą tam walili.

Zreferowali kapitanowi całą swoją rozmowę, a potem Shavri jedną po drugiej zaniósł obie dziewczyny do kapliczki. Spały jak susły, żadna się nie obudziła. Ułożył je na ich posłaniach obok siebie, opatulił kocami. Potem zaczerpnął wody do wiadra i również tam postawił między nimi, bo był pewny, że będzie bardzo potrzebne. Podejrzewał, że to właśnie tu zbierze się drużyna, żeby omówić plan działania w związku z kapłanem. Dlatego rozpalił ogień i zaczął gotować warzywa z ich wspólnego zapasu w wywarze. Na pewno poprawią komfort obradowania, nawet jeśli bez omasty z tłuszczu, doprawione jedynie ziołami, których wokół wsi nie brakowało. Miał też nadzieję, że jeśli faktycznie będą tu obradować, to pojawi się też Zoja, która być może jest w stanie ulżyć obu poszkodowanym, zanim te zdadzą sobie sprawę z tego, że są poszkodowane. Choć z drugiej strony… mogłoby to być pedagogiczne, gdyby obudziły się z kacem. W końcu nie upija się na umór takim trunkiem.


 
Drahini jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:51.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172