Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-08-2015, 19:33   #37
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Sekal & Asenat


Nie było tu bezpiecznie i czuła to całą sobą. Jakby coś się sączyło spomiędzy niewysokich, wiosennych traw, zalegało między kamieniami. Samotność zawsze potęgowała ten niepokój, a wszystkie zasłyszane od dzieciństwa opowieści o snujących się widmach, groźnych stworach i podstępach Cienia wypływały na wierzch pamięci. Bywała już w takich miejscach, jedynym, co można było zrobić, to zacisnąć zęby i przejechać jak najszybciej. Gdy nadejdzie noc, będzie jeszcze gorzej. Sen, którego potrzebowała, nie nadejdzie, będzie leżała w ciemnościach, nasłuchując odległych odgłosów i wypatrując oczy w mrok. Ogień. Mały, zdecydowała, jeszcze zanim znalazła schronienie, wąwóz wcinający się ostro w wysoki uskok. Miejsce, w którym można było przeczekać, aż zacznie się świt.

Upiora zobaczyła, gdy zbierała chrust. Z początku myślała, że ciemny punkt to jakieś zwierzę. Potem uznała, że to musi być stado zdziczałych koni, na jakie zdarzało się jej już natykać na zachodnim brzegu. Gdy tylko zrozumiała, że jeden z wierzchowców niesie jeźdzca, rzuciła chrust na ziemię. Ręka skoczyła do zawieszonego przy pasku czekana i zamarła w pół drogi. Edda rozpoznała rysy twarzy tego, kto siedział w siodle. A przecież ledwie parę godzin temu widziała go, jak leżał martwy.

Wycofała się do wąwozu, gdzie ukryła już wymęczonego konia. Kiedy drżącymi dłońmi odplątywała wodze, gotowa jechać choćby na oklep, usłyszała za plecami szelest zarośli porastających wyjście z rozpadliny. Już tu był. Gorączkowo potoczyła wzrokiem po wysokich ścianach i zrozumiała, że sama wbiegła w pułapkę bez wyjścia. Zdążyła złapać łuk i schować się za głazem pośrodku wąwozu. Upiór przecisnął się przez kwitnące tarniny. Do siodła konia miał uwiązane dwa luzaki. Jeden z nich zarżał cicho na powitanie i Eadwine rozpoznała Rumianka. I to musiał być on, swojego wierzchowca rozpoznałaby z daleka nawet z zawiązanymi oczami. Znała go przecież od początku, kiedy był jeszcze zaledwie zapowiedzią istnienia, ruchem pod jej dłonią, kiedy dotykała boków źrebnej klaczy. Czy konie nie powinny bać się upiorów? Eadwine wystawiła głowę zza głazu. Strzałę ciągle trzymała na cięciwie, ale opuściła łuk w dół. Upiór po przedzieraniu się przez zarośla miał włosy i ramiona upstrzone drobnymi płatkami tarninowego kwiecia. Jakby rzadki śnieg przysypał górę. Zsiadł z wierzchowca, rozglądając się wokół.

- Co jest? - rzucił, nie w pełni na nią patrząc.
To nie były słowa, których spodziewała się z ust upiora. Czy nie powinien zawyć? Złorzeczyć? Rzucać klątw w jakimś języku umarłych?
Puls dudnił Eddzie w uszach jak schodząca lawina. Nie spuszczała wzroku z niespodziewanego przybysza. Pot ciekł jej po kręgosłupie powolną, lodowatą strużką i już czuła niewłaściwość całej sytuacji. Wyszła ostrożnie zza osłony, którą dawał głaz.
- Niiic – odpowiedziała. - Nic... ci nie jest? - dodała, przypatrując mu się intensywnie. Przed brodatą twarzą Rathara w spazmatycznych podrygach skrzydeł przeleciał niebieskawy motyl.
- Przeżyję - odpowiedział, zbliżając się ostrożnie. Edda zamrugała i cofnęła się parę kroków.
- A... A Irgun i Mikkel? - zapytała szybko, po czym powtórzyła jeszcze raz z niedowierzaniem: - Nic ci nie jest?
- W pobliżu jest jakieś niebezpieczeństwo? - skinął głową ostrożnie w stronę jej łuku. Pokręciła głową, mocniej zacisnęła dłoń na rzemiennej owijce na drzewcu.
- Tamten… Cendryk. Widziałam go z daleka parę godzin temu, ale nie mogłam zgonić. Ma lepszego konia.
Upiór pytałby o zagrożenie? A czego upiór miałby się bać?
Zatrzymał się kilka kroków od niej, prowadząc Górę za uzdę.
- Co zrobiłaś? - zapytał nagle, spoglądając przenikliwie prosto w oczy Łotrzycy. Zignorowała pytanie, ale wzroku nie odwróciła. Krystalizowała się już w niej decyzja. Może i nie była wszechwiedzącym mędrcem, ale jedno wiedziała – upiora nie można dotknąć, tak jak nie można schwycić strzępu mgły. Wystarczy kilka chwil bycia odważnym i kilka kroków. Nie ma na co czekać. Zdjęła strzałę z cięciwy i zarzuciła sobie łuk na ramię. Ruszyła pomału. Prawą rękę z rozczapierzonymi palcami wysunęła przed siebie. Lewą, schowaną za plecami, zaciskała na strzale. Co prawda jeśli dłoń przejdzie na wylot przez widmowe ciało, to żadna broń jej nie pomoże... ale czuła się pewniej.
Wszędobyski stał w miejscu, przyglądając się uważnie. Nie puścił lejców, ale drugą rękę trzymał blisko trzonka topora uwieszonego u pasa.
- Edda! - powiedział z większym naciskiem.
Zacisnęła zęby i szła dalej, zatrzymała się dopiero, gdy jej palce w brudnej rękawiczce oparły się lekko na piersi mężczyzny. Nacisnęła mocniej, badając, czy ciało faktycznie stawi opór. Z jej twarzy znikło napięcie, zastąpione jakimś rodzajem ulgi. Z bliska słyszała oddech. Widziała poruszającą się grdykę i żyłę pulsującą na skroni. Czuła zapach świeżego potu i własnego mazidła na rany. Przez chwilę miała ochotę rzucić mu się w ramiona i obcałować z radości. Wybuchnąć śmiechem ze swojej głupiej pomyłki i zaciętości. Tyle że ktoś za jej błąd już zapłacił najwyższą cenę. Rathar żył, ale ktoś inny zginął niesłusznie i niepotrzebnie. Co zrobiłaś? Wygładziła bezwiednym gestem zmierzwione futra i uciekła wzrokiem do wylotu wąwozu.
- Zabiłam starca na brodzie. Niewolnika… - odpowiedziała pękniętym i ciągle nieswoim głosem. - A tamten z rzeki pewnie się utopił. Pomyliłam się. Ale cieszę się, żeś przeżył.
- Albo oni, albo my - odpowiedział na to Rathar. Puścił lejce konia, zamiast tego schwycił nadgarstek Eddy, nie za mocno, ale zdecydowanie. Nie odrywał wzroku z jej oczu. - Co z ich przywódcą? Nie, to nieważne - zreflektował się. - Co z tobą? - spytał jak człowiek prosty, za którego się uważał. - Wiem, co widzę w twoim spojrzeniu. Usiądziemy, a ty opowiesz mi wszystko.
Zdawał się mówić szczerze. Pewnie szczerze nie wiedział. Pewnie chciał pomóc. Pogorszył sprawę. Owszem, poczuła pokusę, by złapać wyciągniętą dłoń, uwiesić się na podsuniętym rozwiązaniu. Pomimo tego, że wiedziała, że nie stoczyła i nie wygrała równej walki. To tłumaczenie zamiast ukoić sumienie, tylko je okłamie. Płaczliwy wyraz zniknął momentalnie z jej twarzy, zastąpiony zniecierpliwionym, pełnym irytacji grymasem. Bardzo podobnym do tego, który przybrała gdy pokłócili się o Ennaldę, chwilę przed tym, jak poleciały wyzwiska. Szarpnięciem wyzwoliła rękę z uścisku.
- Nie wątpię, że coś tam widzisz i coś tam wiesz. Ale mało co dość dokładnie. Oni… Jacy oni? Tam był jeden Viglundczyk i jego niewolni, nie pakuj ich do jednego wora, nie zrównuj ich w niczym. Nie ma żadnych jednakich "ich" na ziemiach Viglunda, są panowie i niewolnicy, traktowani gorzej niż tutaj bydło. A skoro jesteśmy już przy rzeczach, które nie istnieją - westchnęła i machnęła z rezygnacją ręką - nie ma też czegoś takiego jak "my" na ziemiach Beorna. Ten twój wybór - albo my, albo oni... Ty go masz i ja, i ten wojownik, co jedzie do Północnego brodu z sierpem za pazuchą. Bo jesteśmy wolni i możemy wybierać. Ja się pomyliłam i wybrałam najgłupiej, najpodlej i najokrutniej, jak się tylko dało. Zabiłam dwóch ludzi, którzy wybierać nie mogli, czy chcą ze mną walczyć, czy nie. Wiesz, kogo to ze mnie robi? Kogoś niewiele lepszego od właściciela tych niewolników, co ich zmusił do kradzieży i walki z nami.
Jednak się rozpłakała. Nie po dziewczęcemu, bez chlipania, szlochów i trzęsących się ramion. Bezgłośnie, samymi łzami toczącymi się jedna za drugą po wyżłobionych w brudzie i kurzu korytach do zaciśniętych we wściekłą kreskę ust.
- Bo oni poszli kraść i walczyć, gdyż inaczej pan potopiłby ich dzieci, a żony oddał komu bądź ku rozrywce.

Rathar nie stracił spokoju i zdecydowania wymalowanego na twarzy. Taki był, lub wybuchy Eddy nie robiły na nim większego wrażenia. Jego oblicze złagodniało, gdy zobaczył łzy. Kobiecy sposób, a Wszędobylski z kamienia przecież zrobiony nie był.
- Żałuję kilku rzeczy, które musiałem zrobić od początku tej pogoni, Eddo. - odezwał się cicho. - To, co zaczęte skończyć zamierzam i dostanę sierp i jego złodzieja. Wierzę też, że zawsze mamy jakiś wybór. Osiedlili się z dala, bo nie chcieli słyszeć o Beornie i żadnym innym władcy. To pojawił się taki, który zaczął ich zmuszać, a oni się temu poddali. Nauczyłem się już, że o wolność trzeba walczyć, bo sama nie przyjdzie. Sama powinnaś wiedzieć to dobrze. Będziesz chciała na mnie nawrzeszczeć, to zrobisz to później. Gdzie ich przywódca? Nie możemy mu pozwolić dostać się do brodu.

Kurierka zacisnęła zęby. Nie mieściło jej się w głowie, jak ktoś, kto zaszedł tak daleko, mógł być tak ślepy. Gniewne słowa sprzeciwu cisnęły się jej na usta i chciały zostać wykrzyczane już teraz. Jednak Eadwine za bardzo była posłańcem, zrosła się z zasadą, że nie tylko to się liczy, by przedrzeć się z wieścią przez dzicz, ale i to, by słowa zostały właściwie zrozumiane. Właściwie… to zawsze było najważniejsze.
Przyjrzała się jeszcze raz góralowi plotącemu farmazony z równą łatwością, z jaką przychodziło mu zdejmowanie z barków orczych łbów. Już nie z gniewem spoglądając, ale z jakimś politowaniem. Mijały kolejne chwile, łzy obeschły jej na policzkach, a kurierka dalej patrzyła, nieruchomym, łotrowsko żółtym spojrzeniem, już nawet nie na Rathara, a na wskroś przez niego. Czas płynął, a ona tylko patrzyła, kołysząc się lekko w przód i w tył na obcasach wysokich, jeździeckich butów.
- Nic nie wiesz o tych ludziach - rzekła pomału, kiedy milczenie zaczęło już ciążyć. - Dowiedz się czegoś, zanim zaczniesz wydawać sądy. I nic nie wiesz o mnie. Nie będę wrzeszczeć. Dopóki się nie okaże, że… żeś nie był tego wszystkiego wart.
Uśmiechnęła się nagle, tajemniczo jak wędrowny sztukmistrz pokazujący chętnie rekwizyty, ale odmawiający zdradzenia sekretu.
- Wtedy zacznę krzyczeć naprawdę głośno - obiecała, kładąc dłoń na sercu, jakby faktycznie składała przysięgę. Mrużyła przy tym kpiąco oczy, ale coś w wolno składanych słowach mówiło, że traktuje tę obietnicę więcej niż poważnie. - Ten, co tam ucieka, to jedyny, którego wina nie ulega wątpliwości. Więc... tymczasem się zgadzamy. I dlatego tymczasem jestem z tobą. Nie dlatego, żeś ty tak rzekł. Porozważaj to sobie w wolnej chwili. A teraz… Proszę, żebyś mi coś obiecał. Że nie dopuszczając, by tamten dopadł do brodu, zrobisz jednocześnie wszystko, by wziąć go żywcem.

Rathar odpuścił sobie przyglądanie się Eddzie, gdy ta milczała długo. Zajął się końmi, sprawdzając siodła i uprzęże, upewniając się, że gotowe są do drogi. Pierwsze słowa kobiety zignorował. Wiedział od dawna, że dyskutować ze wszechwiedzącą księżniczką nie było sensu. Uśmiechnął się nawet ku niej, podobnie kpiąco co ona. Księżniczka. Ostatnimi czasy wydawało się lepszym dla Łotrzycy imieniem. Nie wypowiedział myśli na głos, zamiast tego krótko przecząco pokręcił głową.
- Nie otrzymasz ode mnie żadnych obietnic, Łotrzyco. Nie dopuszczę, aby tamten dotarł do brodu. Badałaś tropy, wiesz którędy pojechał. Jedźmy. Dość czasu mitrężymy na wzajemnych uprzejmościach.
Edda rzuciła okiem na chylące się ku horyzontowi słońce. Podrapała się leniwie po policzku, uniosła lekko wąską stopę i obejrzała sobie z udawanym, acz udatnym zainteresowaniem podeszwę swojego buta, całą sobą okazując, jak jej się nigdzie nie spieszy.
- Taaaaa... - poświadczyła, tylko nie wiedzieć co, i kontynuowała tym samym słodkim i ciągnącym się powolnie jak strużka miodu tonem. - Przyjrzałam się mu. Temu Cendrykowi całemu. Konia miał takiego, że wielu moich duszę za niego by oddało. Dostatnie odzienie, zacną broń. Starszy był niż my, pewny siebie i władczy. Nie byle chłystek, a ktoś możny, kto może cieszyć się zaufaniem Viglunda... A ktoś, kto dowodził takim przedsięwzięciem, może znać inne sekrety i zamierzenia głowy klanu. Moja rodzina i bliscy żyją na samej granicy z Viglundczykami. Obok stoi oddział, który Beorn posłał naszemu wodzowi jako wsparcie. W tym bracia Irgun i wielu takich, co walczyli już obok nas ramię w ramię, kiedy Valter Krwawy się ruszył. A teraz chronią mój dom. Mam okazję, by dowiedzieć się czegoś, co może przechylić szale na ich stronę, gdy zacznie się wojna... a ona się zacznie, prędzej czy później. - Eadwine oderwała spojrzenie od czubka swojego buta, którym rysowała na ziemi uproszczony, ale rozpoznawalny wizerunek opatrzonego zakręconymi rogami baraniego łba. Podeszła parę kroków, cmokając jednocześnie do uwiązanego do siodła Góry Rumianka. - Daj mi jeden dobry powód, dla którego miałabym nie spróbować wziąć szubrawca żywcem i dać ci go zatłuc przed przesłuchaniem. Bo w to, że za nic masz dawnych towarzyszy broni i ich los, to jakoś nie wierzę.
Obkręciła się i zaczęła odwiązywać wodze Rumianka, szepcąc coś czule prychającemu ogierkowi w swoim języku. Kiedy się odezwała, mówiła już swoim normalnym, pełnym energii głosem. - Namyśl się dobrze. Masz jakieś pół godziny. Jadę się rozejrzeć z góry, zjadę po zmroku - wskazała palcem wysoką ścianę klifu. - Teraz i tak go nie zgonimy. A sądzę, że i on stanie na noc.
Zerknął na nią i westchnął. Rację pewną wyłowił z jej zachowania i słów: otóż oboje nie nadawali się teraz do szaleńczego pościgu.
- Nie otrzymasz mojej obietnicy - parsknął, ale nagle jak rozbawiony. - Ciekawi mnie, skąd poza tym przypuszczenie, że jestem bestią łaknącą krwi. Puściliśmy wolno tych, którzy przeżyli starcie - odwrócił się, spoglądając ku północy i rozbawienie wyparowało. - Cendryk natomiast nie żyje.
Zamarła w siodle, międląc wodze w ręku. Rumianek wyczuł zagubienie jeźdzca, zadrobił niepewnie w miejscu. Edda szarpnęła nerwowo głową.
- Ponieważ jesteś. Bestią - wyszeptała, jakby ktoś miał podsłuchiwać na tym pustkowiu. Jeszcze nie była do końca pewna, ale z każdym słowem z jej głosu znikało wahanie. - Masz serce dzikiego zwierzęcia i ono woła o swoje. Chce być swoje własne. Możesz sobie powtarzać, że nie łakniesz krwi. Jak ja sobie powtarzałam, że nie jestem mordercą. A zrobiłam, co zrobiłam... Łatwo zacząć polować, łatwo się zatracić. Trudniej przestać.
Coś znowu zaszkliło się jej w oczach, zawróciła w miejscu drobiącego wierzchowca i popędziła wzdłuż klifu. Rumianek poradził sobie ze wspinaczką stromym żlebem i niebawem stanęła na szczycie. Stęskniony koń dmuchnął jej w kark ciepłym oddechem, szturchnął chrapami dłoń. Przytuliła do siebie ufny, ciężki łeb. Dziki, opustoszały kraj u jej stop zafalował, zniekształcony łzami. Stała bez ruchu, aż zaległy ciemności, zrobiło się chłodno, a na północnym wschodzie coś zamigotało złotawo.

Wrócała pomału, by do wszystkich tragicznych błędów tej wyprawy nie dołożyć skręcenia karku w kamienistym żlebie. Rathar rozpalił niewielkie ognisko w głębi żlebu i pieczołowicie obudowywał je kamieniami. Nie odezwał się ani słowem, kiedy przedarła się przez zarośla i rozkulbaczyła konia. I to milczenie było dla niej najlepszym dowodem, że miała rację. Napoiła konia i okryła jabłkowite boki pledem. Też się nie odezwała. Rzekła już wszystko, co miała do powiedzenia, a obietnicy, przed którą góral tak się wzbraniał, wyduszać nie miała zamiaru. Najmniej istotne ze wszystkiego było to przysięganie.

Zzuła wreszcie buty z jękiem ulgi, usiadła przy ognisku, krzyżując nogi w pasiastych pończochach przed sobą. Przejrzała się w małym, okrągłym lusterku wydobytym z juków, przez krótką chwilę, bo widok przybrudzonej i podrapanej przez gałęzie twarzy nie połechtał mile jej próżności. Wody zaś miała za mało, by ją przeznaczać do czegokolwiek innego niż picie. Rozplotła warkocz i wsunęła grzebień we włosy.
- Mam w jukach jakieś suszone mięso, jak jesteś głodny – oznajmiła, a wobec braku reakcji mówiła dalej. - Viglundczyka widziałam ostatni raz popołudniem. Wyprzedza nas kilka-kilkanaście mil... zależy, jak długo jechał po zapadnięciu zmroku. Ze szczytu klifu daleko na północnym wschodzie widać prawdopodobnie ognisko. Ciężko ocenić, jaka to odległość. To jednak może być nasz uciekinier... acz dziwne by było, że pali ogień, samotnie podróżując po takiej okolicy i wiedząc, że jest ścigany. Może jednak liczyć tutaj na wsparcie mniej więcej tak samo, jak na cios w łeb. Ludzie tutaj to niby Beorningów krewniaki, ale nie idą za Beornem, zaś do Viglunda, który najchętniej położyłby łapę na tych ziemiach, żywią różne uczucia. Zbójców tu nie brakuje. Kto i co dokładnie, to nie wiem. Pierwszy raz tu jestem... - Zamilkła, odłożyła grzebień na kamień i nachyliła się lekko. - Jest po zmroku - podsumowała wywód. - Zabijmy mu konia... Nie wierzę, że to mówię!
Pokręciła głową z niedowierzaniem i niesmakiem, i wtedy coś jej się przypomniało,
- A cóż się przydarzyło Cendrykowi, biednemu draniowi? - rzuciła niby mimochodem.

Rathar milczał przez cały ten wywód Eddy, zaledwie kiwając głową, jedynej oznace, że słucha. Wpatrywał się w bardzo małe, osłonięte porządnie ognisko, które rozpalił, gdy Łotrzyca pojechała na zwiady. Wpatrywał się całkiem długo, zanim odpowiedział na zadane pytanie.
- Jestem bestią, nie pamiętasz? - zaczął nagle cicho. - Bestie nie znają półśrodków. On... nie miał zginąć. - Pochylił głowę w dół, trwało to chwilę, zanim uniósł wzrok i jego spojrzenie ponownie stało się pewne. - Spróbuję dostać jego wierzchowca i sprawdzę, czy ten ogień to rzeczywiście on.
- Bestie nie. Ale ludzie wiedzą, kiedy robią źle. Miewają sumienie. Albo i nie. - Eadwine wzruszyła ramionami i wyciągnęła dłonie do nikłych płomieni. Głos miała ciepły i nienachalny. Przez chwilę, która szybko minęła. - Idę z tobą - oznajmiła twardo.
- Później - spojrzał w jej oczy. - Teraz musisz mnie pilnować, gdy będę spał. Ruszymy, gdy się obudzę. Ten jeden raz ty musisz mi zaufać.
Nie wyglądał na kogoś, kogo można było teraz uświadamiać, że Edda wcale nie musi. Nic w ogóle nie musi, tak jak nie musiała nigdy nic w całym swoim życiu. Co najwyżej mogła, jeśli jej się chciało. Tyle że przyznawać się do tego, że chce i co chce, akurat chciało się jej nieszczególnie.
- Może palić ogień, bo nie jest sam - wskazała z uporem, ale na ten i każdy kolejny argument Rathar kręcił tylko głową. Poddała się, bardziej z obaw, że dość jednostronna dyskusja przejdzie w kłótnię niż z rzeczywistego przekonania o słuszności decyzji.
- Dobrze. Zostanę – mruknęła niechętnie, i dla porządku dodała: - Obiecuję.
Wyjęła kobzę z futerału i naciągnęła mocniej struny. Przyczepianie drutu do okaleczonej dłoni sobie odpuściła, jedynemu słuchaczowi i tak pewnie zajedno było, czy czteroma, czy pięcioma palcami gra i że melodia zastanawiająco zwalnia w trudniejszych momentach.



Tęskny głos dziewczyny przeszedł w melodycyjne mruczenie, jakim kobiety usypiały dzieci, a potem muzyka rozpadła się w ciąg coraz rzadszych, przypadkowych dźwięków. Eadwine odłożyła cicho instrument i ruszyła ku wylotowi rozpadliny. Długo wbijała oczy w ciemność i wytężała słuch, ale bezskutecznie. Kiedy wróciła, rzucając przelotne na pogrążonego w głębokim śnie Rathara, wspomniała tę awanturę, którą zaczęła się pogoń za sierpem. Czyraka i jego dziwne spojrzenia. Niechęć do przysiąg. „Ja w wieku tego młodziana byłem, gdy przysięgałem po raz ostatni...”, czy nie tak rzekł? Coś w każdym bądź razie podobnego. Potrząsnęła głową. Kto doszukuje się podobieństw długo i na siłę, w końcu je znajdzie. Nie mogła się pozbyć jednak ani niepokoju, ani nachalnej chęci pogawędzenia od serca ze starym wagabundą. Usiadła przy ognisku, kładąc czekan i łuk na podorędziu. Później. Wszystko później.

 
Asenat jest offline