Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-08-2015, 09:39   #5
cb
 
cb's Avatar
 
Reputacja: 1 cb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemu
tekst wspólny z Merillem i Zombianną. Dzięki.



Odgłosy strzałów zelektryzowały kowboja. Czyżby przybłęda wpierdoliła się w zasadzkę wroga? Matt nadal czujny i gotowy ruszył w stronę strzału. Wstąpił między rośliny, coś mu raptownie uciekło spod nóg wijąc się. Wzdrygnął się i cofnął podążając wzrokiem za ruchem i próbując wypatrzyć węża. Zamiast tego dostrzegł jednak drzewo zwijające jedno z pnączy. Zaklął. Wcześniej już uważał, teraz jednak rozglądał się w dwójnasób, poprawił chwyt spoconej dłoni na rewolwerze, chropowata faktura uchwytu go uspokoiła. Trochę. Zgarbiony ruszył przed siebie.

Kiedy usłyszeli strzały w zaroślach, kwestia snajpera, martwego konia i opuszczonego samochodu, zeszły dla Johna na dalszy plan. Ruszył niepewnie za Mattem, przekraczając ścianę zieleni.
- Andrea!!! – krzyknął. Nawet jeśli mu nie miała jak odpowiedzieć, to jego wołanie mogło spłoszyć albo zdekoncentrować wroga z którym niewątpliwie ścierała się kobieta.

Zagłębiali się w paskudne zielsko. Po paru krokach usłyszeli dobiegające z prawej, z głębi tego paskudztwa gwizdnięcie.
- Wyłaź, co gwizdasz?- powiedział Matt obracając się w kierunku dźwięku. Stary weterynarz postąpił za Mattem, rozglądając się na boki. Cały ten las mu się nie podobał. Paprocie zafalowały, by chwilę później wypluć spomiędzy zielonych liści kobietę z łukiem w garści i z maską przeciwgazową na twarzy. Wolną rękę uniosła ku głowie, chwyciła za pochłaniacz i opuściła osłonę na szyję, ujawniając kwaśny uśmiech goszczący na jej ustach. Sytuacja należała do stresujących, towarzystwo było wybitnie nerwowe i z pociągiem do maltretowania spustu broni. Dorobienie się dodatkowych otworów w ciele nie plasowało się na szczycie listy życiowych marzeń łuczniki, zresztą ostrożność jeszcze nikogo nie zabiła, zaś jej brak - tu sprawa wyglądała juz diametralnie inaczej. Zamiast odpowiedzieć Andrea parsknęła zirytowana i kiwnięciem brody zasugerowała, by wycofać się na z zarośli do samochodu. Bez słowa ruszyła w tamtym kierunku. Pozostawanie w otoczeniu Zielonego Piekła nikomu nigdy nie wyszło na zdrowie.
- Te Andrea co to za strzały były? Kto i do czego walił? – pytał Matt posłusznie kierując się za łuczniczką.
- Ja. – burknęła niechętnie i było to wszystko co zamierzała powiedzieć. Zacisnęła mocno szczęki i przyspieszyła kroku. Potrzebowała przepłukać twarz i zwilżyć gardło wodą. Duchota panująca pomiędzy zmutowaną roślinnością wysysała z człowieka siły prawie tak szybko, jak intensywny bieg w pełnym rynsztunku.
- Do czego? – Matt z doświadczenia wiedział, że przybłęda jest mało komunikatywna jednak nie zamierzał łatwo odpuszczać. Informacje na temat zagrożenia, nawet martwego, były bezcenne. Roe zazgrzytała zębami i prychnęła pod nosem, przeskakując lekko nad zbutwiałą, porośniętą mchem kłodą. Rozglądała się czujnie dookoła, poświęcając rozmówcy marginalną ilość uwagi. Korowód pytań… przecież i tak powiedziałaby im wszystko, ale nie tutaj. Wciąż znajdowali się na terenie potencjalnie niebezpiecznym. W każdej chwili coś mogło na nich wyskoczyć, chociażby kolejny nieszczęsny głupiec zmieniony w coś gorszego niż oszalałe zwierzę. Powinni zachować ostrożność, nie rozluźniać się i urządzać niedzielne pogawędki przy herbatce. Czuła się obserwowana, a falujące zwodniczo łagodnie zielsko przyprawiało ją o dreszcze. Wiedziała jednak, że facet nie odpuści, więc aby trzymał szczęki złączone, ona rozluźniła swoje.
- Mutant. – rzuciła niecierpliwie nawet się nie odwracając.
- Elokwentna i wygadana jak kurwa zwykle. – oczy Matta czujnie błądziły po okolicy. - Ciekawe tylko kiedy zakumasz, że komunikacja pomiędzy zwiadowcą a resztą grupy jest kluczowa dla bezpieczeństwa tejże. Zwłaszcza jeżeli rzeczony zwiadowca wychodzi na zwiad z łukiem, zatrzeliwuje mutasa z giwery a potem bez słowa spierdala. – przebieranie nogami i ustami jednocześnie wychodziło kowbojowi nad wyraz sprawnie. Trzymaną w lewej ręce saperką odgarnął z drogi jakieś pnącze i nadal szedł za traperką.
- Wyjdźmy z tej cholernej zieleniny? – zaproponował John. - Zbadajmy te ruiny z dzwonnicą i dopiero jak skończymy z Jedem, to zabierzemy się za wędrówkę przez tę cholerną gęstwinę? Może da się ją ominąć?- z nadzieją dodał, rozglądając się dookoła z palcem na spuście. Kobieta tylko uśmiechnęła się pod nosem, choć stary weterynarz nie mógł tego dostrzec jako że szła przed nim. Przynajmniej on rozumiał, że wszelkie pogaduszki w klimatach roślinnego piekiełka to czysta głupota.

Wyszli w końcu z zielonej gęstwiny, zobaczyli samochód i stojący za nim wóz. Konie co raz ruszały niespokojnie łbami i prychały. Za autem kucał Mike w dłoni ściskając pistolet a obok kucała Angelika z pompką Mata.

- Dobra Andrea dość już zgrywania pani niedostępnej. – Powiedział Matt zachodząc łowczyni drogę. Zaczynała go już wkurwiać przybłęda jebana. Miała się za lepszą od niego? - Co się tam stało?

Kobieta oparła się plecami o maskę samochodu i po odkręceniu korka manierki, upiła solidnego łyka wody, aż zagulgotało. Dopiero ugasiwszy pragnienie, przeszła do krótkiego sprawozdania.
- Trójka ludzi. Jeden wysoki i masywny, może dodatkowo czymś obciążony. Zostawiał głębokie ślady. Drugi niższy i o wiele lżejszy, za to w dobrych wojskowych butach. Trzeci to zwiadowca. Ruszyli od auta w środek Piekła do dwunastu godzin temu. Jak daleko zaszli, nie wiem. – machnęła ręką w kierunku w którym poprzednio podążała z nosem przy ziemi. Zamilkła na chwilę, po czym podjęła temat, obracając się w stronę Matt’a. Spojrzała na niego z niechęcią i rzuciła w jego kierunku znalezioną gilzę - W powietrzu są zarodniki lub inne kurestwo. Liany przy drzewach też są trujące...i żywe. Mają w sobie rodzaj...kwasu, zmieniającego cię w obrośnięte mchem, przepakowane mięśniami monstrum. Możliwe że po dwóch dniach. Stwór był ślepy, reagował na dźwięk. Miał kiedyś broń. Strzelano z niej ze dwie doby temu – wyciągnęła zacięty pistolet, przekręciła go kilka razy w dłoniach i podała weterynarzowi z niema prośbą w oczach.
- Zaciął się. – burknęła na koniec.
- Rychło w czas mówisz o tych zarodnikach kobieto! – Matt czuł, że zaraz coś go trafi. - Zrób mi przysługę, bardzo cię proszę i przy najbliższej okazji odwiedź prawdziwego lekarza. Skoro gnat jest zacięty i był używany ok 2 dni temu to z czego strzelałaś?
- Zarodniki były dalej. Szliście w bezpiecznej strefie. Broń...ściśnij otwór i rusz łbem, Matt. To nie boli. Zacięła się. Po strzale.Co zdziałaliście przez ten czas, jak mnie nie było?- spytała niecierpliwie, nie spuszczajac wzroku z Johna. Akurat jego nigdy nie wystawiłaby na niebezpieczeństwo i staruszek dobrze o tym wiedział. Na koniec dorzuciła pytanie prosto w jego kierunku i nawet wysiliła się na grymas przypominający uśmiech - Naprawisz?
- Wiem to i owo, pokaż – Mówiąc to Matt spróbował wyjąć kobiecie broń z ręki.
- Zajmę się tym młody – ubiegł rewolwerowca i odebrał broń od Andrei . - Jeszcze Ci coś w tych niezgrabnych łapach wybuchnie – nie mógł sie powstrzymać, żeby nie zażartować sobie z niego. - Po jednej rzeczy na raz, proponowałby zająć się tymi ruinami i tajemniczym snajperem. Podejrzewam, że pracuje razem z tymi co poszli w las. Nie przyjechali jedną furą, więc pewnie tam w ruinach jeszcze jakiś pojazd jest. No i nie wiemy, czy był sam. Nie chciałbym zostawiać za plecami kogokolwiek. Co do przejścia przez tą dżunglę, wiem, że wszystkie zwierzęta i rośliny boją się ognia, więc trzeba będzie pogłówkować jak to zrobić.
Odzewała się milcząca dziewczyna, ktora do tej pory kucała przy Michaelu.
- Nie wiem czy ogień to dobry pomysł. Podpalenie lasu będac w nim może być niebezpieczne.
- Nie mówiłem o podpaleniu, raczej miałem na myśli pochodnie – pomyślał chwilę - Jeśli jednak wiatr byłby odpowiedni, to moglibyśmy pomyśleć nad podpaleniem tego cholerstwa, poczekalibyśmy aż zgaśnie i droga byłaby wolna? Co sądzicie?
- Można zrobić wiele – Matt podrapał się po głowie i splunął - Ot choćby spuścić benzynę i użyć jej do podpalenia tego i owego. Nie wiem tylko czy podpalanie gambli ma sens. – Kowboj zrobił zafrasowaną minę i cmoknął. - Bo wiecie misja misją a gamble gamblami. W jednym John ma napewno rację. Nie łapmy trzech srok za ogon. Choćmy najpierw w ruiny a potem się zobaczy.
- Jest za mokro na ogień. – łuczniczka wyraziła swoje obawy odnośnie piromanckich zapędów starego weteryanrza. Pomilczała, pokręciła głową z lewa na prawo i dopowiedziała ochrypłym od gadania głosem - Ruiny...i dzięki John.
- Zajrzę do niego kiedy przeszukamy dzwonnicę. – gwizdnął na psa i poczekał, aż reszta się zbierze. - Mike, obserwuj jego miejscówkę – kiwnął na jego karabin - jak jeszcze dyszy może nam dobrać się do dupy.

Matt za plecami weterynarza i tropicielki pokazał bratu co myśli o całej sytuacji kręcąc placem wskazującym przy skroni. Nie komentował jednak poczynań starucha i przybłędy. Mijało się to z celem. Jedno natomiast nie uległo jego zdaniem wątpliwości. Franklinowie znowu będą musieli posprzątać gówno które zrobi ktoś inny.
 
__________________
Pierwsza zasada przetrwania, nie daj się zabić.
Druga zasada przetrwania: To że masz paranoję nie znaczy, że oni nie chcą cię dopaść.
cb jest offline