Odgłosy strzałów zelektryzowały kowboja. Czyżby przybłęda wpierdoliła się w zasadzkę wroga? Matt nadal czujny i gotowy ruszył w stronę strzału. Wstąpił między rośliny, coś mu raptownie uciekło spod nóg wijąc się. Wzdrygnął się i cofnął podążając wzrokiem za ruchem i próbując wypatrzyć węża. Zamiast tego dostrzegł jednak drzewo zwijające jedno z pnączy. Zaklął. Wcześniej już uważał, teraz jednak rozglądał się w dwójnasób, poprawił chwyt spoconej dłoni na rewolwerze, chropowata faktura uchwytu go uspokoiła. Trochę. Zgarbiony ruszył przed siebie.
Kiedy usłyszeli strzały w zaroślach, kwestia snajpera, martwego konia i opuszczonego samochodu, zeszły dla Johna na dalszy plan. Ruszył niepewnie za Mattem, przekraczając ścianę zieleni.
- Andrea!!! – krzyknął. Nawet jeśli mu nie miała jak odpowiedzieć, to jego wołanie mogło spłoszyć albo zdekoncentrować wroga z którym niewątpliwie ścierała się kobieta.
Zagłębiali się w paskudne zielsko. Po paru krokach usłyszeli dobiegające z prawej, z głębi tego paskudztwa gwizdnięcie.
- Wyłaź, co gwizdasz?- powiedział Matt obracając się w kierunku dźwięku. Stary weterynarz postąpił za Mattem, rozglądając się na boki. Cały ten las mu się nie podobał. Paprocie zafalowały, by chwilę później wypluć spomiędzy zielonych liści kobietę z łukiem w garści i z maską przeciwgazową na twarzy. Wolną rękę uniosła ku głowie, chwyciła za pochłaniacz i opuściła osłonę na szyję, ujawniając kwaśny uśmiech goszczący na jej ustach. Sytuacja należała do stresujących, towarzystwo było wybitnie nerwowe i z pociągiem do maltretowania spustu broni. Dorobienie się dodatkowych otworów w ciele nie plasowało się na szczycie listy życiowych marzeń łuczniki, zresztą ostrożność jeszcze nikogo nie zabiła, zaś jej brak - tu sprawa wyglądała juz diametralnie inaczej. Zamiast odpowiedzieć Andrea parsknęła zirytowana i kiwnięciem brody zasugerowała, by wycofać się na z zarośli do samochodu. Bez słowa ruszyła w tamtym kierunku. Pozostawanie w otoczeniu Zielonego Piekła nikomu nigdy nie wyszło na zdrowie.
- Te Andrea co to za strzały były? Kto i do czego walił? – pytał Matt posłusznie kierując się za łuczniczką.
- Ja. – burknęła niechętnie i było to wszystko co zamierzała powiedzieć. Zacisnęła mocno szczęki i przyspieszyła kroku. Potrzebowała przepłukać twarz i zwilżyć gardło wodą. Duchota panująca pomiędzy zmutowaną roślinnością wysysała z człowieka siły prawie tak szybko, jak intensywny bieg w pełnym rynsztunku.
- Do czego? – Matt z doświadczenia wiedział, że przybłęda jest mało komunikatywna jednak nie zamierzał łatwo odpuszczać. Informacje na temat zagrożenia, nawet martwego, były bezcenne. Roe zazgrzytała zębami i prychnęła pod nosem, przeskakując lekko nad zbutwiałą, porośniętą mchem kłodą. Rozglądała się czujnie dookoła, poświęcając rozmówcy marginalną ilość uwagi. Korowód pytań… przecież i tak powiedziałaby im wszystko, ale nie tutaj. Wciąż znajdowali się na terenie potencjalnie niebezpiecznym. W każdej chwili coś mogło na nich wyskoczyć, chociażby kolejny nieszczęsny głupiec zmieniony w coś gorszego niż oszalałe zwierzę. Powinni zachować ostrożność, nie rozluźniać się i urządzać niedzielne pogawędki przy herbatce. Czuła się obserwowana, a falujące zwodniczo łagodnie zielsko przyprawiało ją o dreszcze. Wiedziała jednak, że facet nie odpuści, więc aby trzymał szczęki złączone, ona rozluźniła swoje.
- Mutant. – rzuciła niecierpliwie nawet się nie odwracając.
- Elokwentna i wygadana jak kurwa zwykle. – oczy Matta czujnie błądziły po okolicy.
- Ciekawe tylko kiedy zakumasz, że komunikacja pomiędzy zwiadowcą a resztą grupy jest kluczowa dla bezpieczeństwa tejże. Zwłaszcza jeżeli rzeczony zwiadowca wychodzi na zwiad z łukiem, zatrzeliwuje mutasa z giwery a potem bez słowa spierdala. – przebieranie nogami i ustami jednocześnie wychodziło kowbojowi nad wyraz sprawnie. Trzymaną w lewej ręce saperką odgarnął z drogi jakieś pnącze i nadal szedł za traperką.
- Wyjdźmy z tej cholernej zieleniny? – zaproponował John.
- Zbadajmy te ruiny z dzwonnicą i dopiero jak skończymy z Jedem, to zabierzemy się za wędrówkę przez tę cholerną gęstwinę? Może da się ją ominąć?- z nadzieją dodał, rozglądając się dookoła z palcem na spuście. Kobieta tylko uśmiechnęła się pod nosem, choć stary weterynarz nie mógł tego dostrzec jako że szła przed nim. Przynajmniej on rozumiał, że wszelkie pogaduszki w klimatach roślinnego piekiełka to czysta głupota.
Wyszli w końcu z zielonej gęstwiny, zobaczyli samochód i stojący za nim wóz. Konie co raz ruszały niespokojnie łbami i prychały. Za autem kucał Mike w dłoni ściskając pistolet a obok kucała Angelika z pompką Mata.
- Dobra Andrea dość już zgrywania pani niedostępnej. – Powiedział Matt zachodząc łowczyni drogę. Zaczynała go już wkurwiać przybłęda jebana. Miała się za lepszą od niego?
- Co się tam stało?
Kobieta oparła się plecami o maskę samochodu i po odkręceniu korka manierki, upiła solidnego łyka wody, aż zagulgotało. Dopiero ugasiwszy pragnienie, przeszła do krótkiego sprawozdania.
- Trójka ludzi. Jeden wysoki i masywny, może dodatkowo czymś obciążony. Zostawiał głębokie ślady. Drugi niższy i o wiele lżejszy, za to w dobrych wojskowych butach. Trzeci to zwiadowca. Ruszyli od auta w środek Piekła do dwunastu godzin temu. Jak daleko zaszli, nie wiem. – machnęła ręką w kierunku w którym poprzednio podążała z nosem przy ziemi. Zamilkła na chwilę, po czym podjęła temat, obracając się w stronę Matt’a. Spojrzała na niego z niechęcią i rzuciła w jego kierunku znalezioną gilzę
- W powietrzu są zarodniki lub inne kurestwo. Liany przy drzewach też są trujące...i żywe. Mają w sobie rodzaj...kwasu, zmieniającego cię w obrośnięte mchem, przepakowane mięśniami monstrum. Możliwe że po dwóch dniach. Stwór był ślepy, reagował na dźwięk. Miał kiedyś broń. Strzelano z niej ze dwie doby temu – wyciągnęła zacięty pistolet, przekręciła go kilka razy w dłoniach i podała weterynarzowi z niema prośbą w oczach.
- Zaciął się. – burknęła na koniec.
- Rychło w czas mówisz o tych zarodnikach kobieto! – Matt czuł, że zaraz coś go trafi.
- Zrób mi przysługę, bardzo cię proszę i przy najbliższej okazji odwiedź prawdziwego lekarza. Skoro gnat jest zacięty i był używany ok 2 dni temu to z czego strzelałaś? - Zarodniki były dalej. Szliście w bezpiecznej strefie. Broń...ściśnij otwór i rusz łbem, Matt. To nie boli. Zacięła się. Po strzale.Co zdziałaliście przez ten czas, jak mnie nie było?- spytała niecierpliwie, nie spuszczajac wzroku z Johna. Akurat jego nigdy nie wystawiłaby na niebezpieczeństwo i staruszek dobrze o tym wiedział. Na koniec dorzuciła pytanie prosto w jego kierunku i nawet wysiliła się na grymas przypominający uśmiech
- Naprawisz? - Wiem to i owo, pokaż – Mówiąc to Matt spróbował wyjąć kobiecie broń z ręki.
- Zajmę się tym młody – ubiegł rewolwerowca i odebrał broń od Andrei
. - Jeszcze Ci coś w tych niezgrabnych łapach wybuchnie – nie mógł sie powstrzymać, żeby nie zażartować sobie z niego.
- Po jednej rzeczy na raz, proponowałby zająć się tymi ruinami i tajemniczym snajperem. Podejrzewam, że pracuje razem z tymi co poszli w las. Nie przyjechali jedną furą, więc pewnie tam w ruinach jeszcze jakiś pojazd jest. No i nie wiemy, czy był sam. Nie chciałbym zostawiać za plecami kogokolwiek. Co do przejścia przez tą dżunglę, wiem, że wszystkie zwierzęta i rośliny boją się ognia, więc trzeba będzie pogłówkować jak to zrobić.
Odzewała się milcząca dziewczyna, ktora do tej pory kucała przy Michaelu.
- Nie wiem czy ogień to dobry pomysł. Podpalenie lasu będac w nim może być niebezpieczne. - Nie mówiłem o podpaleniu, raczej miałem na myśli pochodnie – pomyślał chwilę
- Jeśli jednak wiatr byłby odpowiedni, to moglibyśmy pomyśleć nad podpaleniem tego cholerstwa, poczekalibyśmy aż zgaśnie i droga byłaby wolna? Co sądzicie? - Można zrobić wiele – Matt podrapał się po głowie i splunął
- Ot choćby spuścić benzynę i użyć jej do podpalenia tego i owego. Nie wiem tylko czy podpalanie gambli ma sens. – Kowboj zrobił zafrasowaną minę i cmoknął.
- Bo wiecie misja misją a gamble gamblami. W jednym John ma napewno rację. Nie łapmy trzech srok za ogon. Choćmy najpierw w ruiny a potem się zobaczy. - Jest za mokro na ogień. – łuczniczka wyraziła swoje obawy odnośnie piromanckich zapędów starego weteryanrza. Pomilczała, pokręciła głową z lewa na prawo i dopowiedziała ochrypłym od gadania głosem
- Ruiny...i dzięki John. - Zajrzę do niego kiedy przeszukamy dzwonnicę. – gwizdnął na psa i poczekał, aż reszta się zbierze.
- Mike, obserwuj jego miejscówkę – kiwnął na jego karabin
- jak jeszcze dyszy może nam dobrać się do dupy.
Matt za plecami weterynarza i tropicielki pokazał bratu co myśli o całej sytuacji kręcąc placem wskazującym przy skroni. Nie komentował jednak poczynań starucha i przybłędy. Mijało się to z celem. Jedno natomiast nie uległo jego zdaniem wątpliwości. Franklinowie znowu będą musieli posprzątać gówno które zrobi ktoś inny.