Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-08-2015, 15:08   #122
Drahini
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Bagna w okolicach Lisowa
21-22 Tarshak Roku Orczej Wiosny



Dwiema z trzech rzeczy, na których Shavri trawił następne dni było rąbanie drewna i praca w kuźni, choć tej ostatniej było dla niego niewiele. Po tym, jak naprawione zostały wszystkie zbroje, na własną rękę, korzystając ze zgody kowala, próbował stworzyć małą protezę dla swojej szczurzycy. Bijak jednak była całkowicie niezainteresowana noszeniem niewygodnego, metalowego ustrojstwa na swojej łapce. Chłopak wiedział, że żeby zrobić coś wygodniejszego musiałby mieć narzędzia jubilerskie, a nie swoje czy Svena - kowalskie. Możliwe też, że zwierzątko przez te kilka dni nauczyło się poruszać na kikucie łapy i nie potrzebowało już niczego więcej.
Trzecią sprawą, która go zajmowała, było kontemplowanie bagna, nad którym posadowione zostały okoliczne wioseczki. W żadnym wypadku nie wyglądały złowieszczo. Ot, zwyczajne mokradła. Zarośnięte, śmierdzące i oczywiście pełne grzęzawisk. Ale biorąc pod uwagę, że ani z lasu, ani z bagien nie nachodziły ludzi żadne utrapieniowe sąsiady, było w nich coś nierzeczywistego. I chłopak bardzo szybko doszedł do wniosku, że chce tam pójść i zobaczyć, czy zapuszczając się w głąb bagien również napotka taki spokój. Dla Shavriego bagna nie były pierwszyzną. Wiedział, że nawet wobec braku drapieżników taka wyprawa będzie wymagała wyjątkowej czujności i starannego przygotowania, włącznie z zasięgnięciem języka u miejscowych pod pretekstem wyprawy łowieckiej. Nie powinien też oddalać się zbyt daleko. Dzień na wędrówkę w jedną stronę i dzień na powrót. Nie chcąc marnować czasu, a odczuwając narastające napięcie w wiosce, zgłosił Evanowi swój zamiar wyjścia, dzieląc jednocześnie swoimi spostrzeżeniami na ich temat.
Kapitan zgodził się na wyprawę Sharviego, ale pod warunkiem że zasięgnie języka miejscowych myśliwych na temat bagiennych niebezpieczeństw. Shavri zamierzał to zrobić, więc podziękował za zgodę, poszedł się spakować, a potem porozmawiać z miejscowymi. Zamierzał przede wszystkim pożyczyć od kogoś z towarzyszy albo od miejscowych solidny kawałek liny, bo czuł, że to będzie bardzo przydatne tam, dokąd się wybierał.
Po czym pod pretekstem wybierania się na łowy zaczął wypytywać miejscowych o zwierzęta i niebezpieczeństwa, które ewentualnie może spotkać na swojej drodze. A także o informacje na temat samych bagien - jak duże są, dokąd się rozciągają.
Miejscowi uprzejmie i wyczerpująco odpowiadali na pytania Shavriego, aczkolwiek ich zdziwienie, że najemnik chce wybrać się na wędrówkę po moczarach było namacalne. Według ich opowieści tutejsze lasy były pełne zwierzyny, natomiast ubogie w potwory (żeby nie rzec: nie było ich wcale). Traffo prędzej mógł natknąć się na wściekłego wilka czy ciężarną lochę, niż bagienną wiedźmę lub błędnego ognika. Same bagna w pobliżu wsi były głównie mokradłami, wysychającymi podczas upalnych dni. Lecz im głębiej w las, tym bardziej niebezpieczne się stawały; głębsze, pełne przegniłych wiatrołomów, zdradliwych zarośniętych jeziorek i wsysających wędrowca błotnych jam. Może i by nawet ktoś zaproponował, że oprowadzi Shavriego i Gaspara po okolicy, ale gdy lisowszczycy usłyszeli, że młodzieńcy mają zamiar nocować na mokradłach - nie zgłosił się nikt. Na wyprawę zgłosił się natomiast - ku wielkiej radości Shavriego - Gaspar

Ognisko rozpalone na suchej wysepce wśród moczarów dawało złudne poczucie bezpieczeństwa i niewiele ciepła - ot tylko tyle by podsuszyć mokre ubrania i nie złapać zapalenia płuc. Wędrówka po nieznanym, podmokłym terenie była wyczerpująca fizycznie i szargająca nerwy. Najemnicy musieli krążyć by omijać co bardziej niebezpieczne odcinki, zarośnięte stawy czy zawalone drzewa, toteż mimo późnej pory i zmęczenia mieli wrażenie, że nie uszli daleko. Może nawet się zgubili? Tyle dobrze, że wiedzieli w którą stronę się kierować, by wydostać się z lasu. Póki co próbowali przesuszyć odzienie i zjeść coś ciepłego, by wygonić z kości chorobę. Po prawdzie to obaj nie mogli się już doczekać by wrócić do ciepłej kapliczki Zoji.
Nagle Gaspar usłyszał szelest. Shavri akurat dokładał drwa do ognia; oślepiony trzaskającym płomieniem dopiero po chwili odzyskał wzrok na tyle, by dostrzec to, co zobaczył towarzysz, który stał już z dłonią na mieczu. Zza ciemnych pni wynurzył się szczupły mężczyzna o pociągłej, wręcz wychudzonej twarzy i zaczesanych do tyłu krótkich włosach. Ciemność utrudniała rozeznanie się w jego rysach twarzy czy szczegółach ubioru, zwłaszcza że nie niósł pochodni, jedynie długi kij.
- Dobry wieczór, wędrowcy. Czy mogę się przy waszym ogniu ogrzać i przenocować? - spytał nieznajomy.
Sięgnięcie do pasa po Hańbę byłoby zbyt ostentacyjne, dlatego Shavri wyciągnął z ogniska jedna z gałęzi, których koniec płonął i wyprostował się.
- Witaj, wędrowcze - zaczął swobodnie. - Zabłądziłeś tutaj? W środku nocy? Nie wyglądasz na zdrożonego, ani na mieszkańca tego miejsca.
- Kto zabłądzi na mokradłach ten już nie wraca
- rzekł mężczyzna, stając po przeciwnej stronie ognia, po czym uśmiechnął się krzywo. - Nie słyszałem takoż jak i wy, by ktoś na mokradłach mieszkał. Zdrowie mi miłe. A wy co tu robicie? Polowanie nie poszło?
- Nie, niestety. Ale może to i dobrze - odparł Shavri, tknięty bardzo, ale to bardzo złym przeczuciem. Na użytek przybysza rozluźnił mięśnie i wrzucił polano do ognia. - Nie odmówimy ognia w środku nocy, ani wody i jedzenia, kiedy doskwiera głód i pragnienie - wyrecytował po swoim dziadku i usiadł po turecku przy ogniu, żeby wydobyć z plecaka swoje racje żywnościowe. Otworzył jedną i zaproponował przybyszowi. - Co cię do nas sprowadza skoro ani tu nie mieszkasz, ani tu nie błądzisz?
- Zioła zbieram - odparł mężczyzna, biorąc kawałek chleba i siadając po przeciwnej stronie ognia. - A wam skąd droga? Nie jesteście tutejsi?
Shavri po tym z pozoru niewinnym pytanku stracił wszelkie złudzenia. Mężczyzna nachodzący ich nocą pośrodku bagien. O któż to, ach któż to może być… Westchnął w duchu. Może mu nie powiedzieć nic. Może mu powiedzieć wszystko i dać się wciągnąć w grę, która przerastała ich wszystkich już w Zamieci. Jeśli z kolei nie powie mu nic, Pan nabierze podejrzeń. A nie wiadomo, co może zrobić, jaką dysponuje mocą i jakie ma zamiary. Shavri nie był dobrym kombinatorem. Był w zasadzie najgorszym rodzajem kombinatora. Dlatego zdecydował się w końcu czegoś dowiedzieć.
- Droga nam aż z Futenbergu, Panie - odparł grzecznie.
- A, miastowi. To nic dziwnego, że się nocą po cudzych lasach włóczycie, ludzi tutejszych nie znacie. Tak to jest, potem w potrzebie nie wiadomo gdzie się obrócić, a tu sąsiad sąsiadowi druhem, każdy dopomoże w potrzebie - gość rozpsioczył się na miejskie zwyczaje. - A gdzie ten Futenberg leży, bo nie w okolicy chyba?
- Nie. Obawiam się, że bardzo daleko stąd -
stwierdził tropiciel i zmienił temat. - Wybacz. Nie wiedzieliśmy, że te bagna należą do Ciebie. A jeśli tak, to dobrze się stało, że nic nie upolowaliśmy, bo to by było kłusowanie, prawda? Mieszkańcy okolicznych wiosek nic nam nie powiedzieli na ten temat, inaczej przecież byśmy się tu nie zapuszczali z łukami.
- ? - mężczyzna zaśmiał się chrapliwie - Lasy należą do nikogo oficjalnie, a nieformalnie do Pana i Pani, którzy polować nie zabraniają bo i po co. Żeby ludzie z głodu pomarli? W Lisowie byście siedzieli, zamiast się po ćmoku włóczyć. Tak, tak - zaśmiał się znów, widząc minę Gaspara. - Plotka szybko się rozchodzi, tylko miastowi tego nie docenią. A jakbyście się potopili w bagnach to by nam Pani głowę urwała. Po kiego grzyba się tu włóczycie samopas, zamiast z której wsi przewodnika wziąć. Przecież my tutaj znamy każdą pędź lasu?!
- Ludzie z Lisowa i tak okazali nam już wielką życzliwość. Nie chcieliśmy jej więcej nadwyrężać. A w podzięce za ich życzliwość chcieliśmy im przynieść coś większego do pieca. O Panu i Pani słyszeliśmy, a jakże. Nawet zbyt dużo, żeby traktować to jako lokalny folklor szczerze mówiąc i biorąc pod uwagę, co nas tu przywiało. Jest coś niepokojącego w tej dwójce. Ale ilekroć chcieliśmy zasięgnąć o nich języka, miejscowi nabierali wody w usta. Może zatem ty, Panie będziesz rozmowniejszy?
Shavri powtórzył w myślach słowa obcego o utonięciu. Zastanawiał się, ile w nich było ukrytej groźby.
- Jaki tam ze mnie pan - prychnął po wioskowemu gość, choć nadal się nie przedstawił z imienia. - Nie wiem jak chcecie folklorem traktować właścicieli ziemskich - dziwaczne macie obyczaje. Wiadomo zresztą, że nikt swoim feudałom podpaść nie chce, to i co mają z ludźmi Pani plotkować? Na głowy jeszcze nie upadli - i dobrze. Nie wiem coście sobie wyobrażali - Pani wam płaci, a oni ją do was od czci odsądzać mają? - wędrowiec aż zaniósł się od śmiechu. Rechotał chwilę, po czym obtarł łzy i spojrzał na tropicieli, choć ci - patrząc przez ognisko - nadal nie mogli dokładnie odczytać wyrazu jego oczu i twarzy. - A co o Pani chcecie wiedzieć? To wiedźma, Pana trzyma krótko, a ludzi jeszcze krócej. Ale pewno dobrze płaci, skoro żeście się jej na służbę z tak daleka najęli.
- Cóż o folklor jak sam widzisz nie trudno, jeśli mamy do czynienia z wiedźmą - Shavri uśmiechnął się szczęśliwy, że w końcu ktoś nazwał ją po imieniu. - Płaci dobrze, szantażuje też nieźle, więc że trzyma Pana krótko, się nie dziwię. Chcesz mi powiedzieć, że Pan jest słabszy od niej, albo pozwala jej na taką poniewierkę i że sam nie ma mocy wystarczającej, żeby się jej odszczeknąć?
- A kto ich tam wie. Czemu Pan gorsze wsie ma, hę? - burknął rozmówca. - Pani się wam nie podoba, to się Panu najmijcie, złota nadal mu nie brakuje.
- Pan ma gorsze wsie, ale Pani jeszcze mu ich nie odebrała. A jak moglibyśmy się skontaktować z Panem?
- A co mu chcecie powiedzieć?
- zainteresował się mężczyzna.
- A to już przyjacielu nasza, najemnicza sprawa.
- Ranisz me serce!
- gość teatralnie złapał się za koszulę, ale tropiciele wyczuli, ze rozzłościła go ta odpowiedź. Użyty przez niego frazes był wyjątkowo sztuczny. Shavri natknął się na raz na ten zwrot w jednej z książek Coriego. Tej gorzej napisanej...
- Dalekim od tego, ale mam nieodparte wrażenie, że dzieje się tu coś więcej niż tylko swara dwóch właścicieli ziemskich i wszyscy dookoła wiedzą więcej od nas, ale nie chcą nas w ten niebezpieczny sekret wciągnąć albo dla swojego albo dla naszego bezpieczeństwa. Uwierz mi, nie trzeba być tropicielem, żeby to poczuć w nawet w błocie pod butami. Tym bardziej że przynajmniej jedno z nich włada mocą. Siłą rzeczy budzi to moją czujność. Bagna należą po równo do Pana i Pani?
- Jakby kogo obchodziło bezpieczeństwo byle przybłędów - mruknął pod nosem wędrowiec, ale nie na tyle cicho by nie dosłyszeli, po czym zastanowił się. - Bagna, las, pola… chyba to wszystko jedno.
- Możesz nam powiedzieć, dlaczego Pan i Pani się swarzą?
- Władza, pieniądze… i tak dalej - oględnie rzekł rozmówca tropicieli. - To co, chcecie pracować dla Pana czy nie?
- Podoba mi się Twoja bezpośredniość, ale czy nie przeszkadza, że już pracujemy dla Pani? -
Shavri uśmiechnął się. O jego nerwowości świadczyło tylko to, że zaczął głaskać Bijak, która wychynęła zza kaftana i uważnie niuchała powietrze, drżąc niespokojnie.
- Co ma mi przeszkadzać, jak wy znajdy nielojalne i z nią kontrakt macie za nic? - prychnął mężczyzna. Zerwał się na równe nogi, a w jego oczach błysnęło szaleństwo. - Zabijcie ją, tak! Zabijcie Liv, a obsypię was złotem! Dużo złota! Nie pożałujecie!
Bijak jakby wystrzeliła z procy, gdy błyskawicznie władowała się z powrotem pod kaftan swojego ludzkiego przyjaciela, pomimo niepełnosprawności. Shavri zerwał się na równe nogi też. Gaspar zrobił to nawet szybciej od niego. Co do nędzy… zraniony kochanek?, przemknęło przez myśl Traffo. Byłyby się pewnie roześmiał, gdyby sytuacja nie była tak poważna. Szybkim ruchem wyciągnął z pochwy długi miecz, chociaż wiedział, że Pan nie był uzbrojony w żaden rodzaj broni, jaki znał, ale też, że może tak samo jak Tilit słowem zrobić więcej niż on mieczem przez cały dzień.
- Co się stanie na najbliższe Święto Traw?! - zawołał opanowanym głosem, wyciągając ręce przed siebie i na boki, jakby chciał pokazać, że nie ma złych zamiarów pomimo miecza w prawej dłoni, a jednocześnie zachęcić do tego również przybysza. - I co Ci zrobiła?
Ale domniemany Pan nie słuchał.
- Macie zabić Liv! Nie pożałujecie! Pani, dobre sobie, wilczy bękart, ha! - wykrzykiwał chodząc w te i we wte i wymachując rękami. W końcu ruszył w stronę lasu. Tropiciele usłyszeli, jak mamrotał jeszcze: Możecie zacząć od tej gadziny, Tillit. Nigdy nie lubiłem smoków
Shavri oniemiał. Przez jedno uderzenie serca chciał pobiec za człowiekiem. Przez drugie chciał wyciągnąć łuk i wysłać za nim strzałę. Obu zachcianek pozbył się równie szybko. Obie były ze wszech miar nierozsądne. A druga niepotrzebnie okrutna. Obaj tropiciele stali przez chwilę oszołomieni.
- My...myślałem, że Tilit, to Pani… Tymczasem… - zwrócił się do Gaspara. - Czy ja dobrze myślę? To był niewątpliwie Pan, albo ktoś, kto działa dla niego. Tilit nie jest Panią, choć ta ostatnia ponoć jest wilczym bękartem, a Tilit kontroluje wilki. Tilit zaś ma coś wspólnego ze smokami… Nie, chwileczkę. “Nigdy nie lubiłem smoków”, “ta gadzina”... Tilit jest… - to słowo nie przeszło mu przez usta, zawisło nad nimi niewypowiedziane, a Traffo pociągnął dalej: - Zatem te rewelacje jeńca na temat skrzydlatych koboldów… - Shavri urwał i jęknął i wsparł się na ostrzu swojego miecza, jak na lasce - rzecz, za którą dziadek przyłoiłby mu batogiem ze dwa razy w tyłek.
Za dużo na raz. Za dużo rewelacji. Planując swoja ekspedycję na bagna miał nadzieję znaleźć jakiś trop, ale to tak, jakbyś szukał po ciemku w obejściu małego kociaka, a wymacał ręką łapę żbika… - Ja wezmę pierwszą wartę. I tak nie zasnę. Ruszamy bladym świtem. Reszta musi o tym usłyszeć tak szybko, jak się da.
]Dopiero kilka godzin później, w ciszy i spokoju kontemplując nerwowy sen Gaspara, Shavri uświadomił sobie, że wieśniacy najwyraźniej tak jak i oni traktowali Tilit jako Panią.
Nie upolowali niczego na tych bagnach według miejscowych obfitujących w zwierzynę. Natknęli się raz jeden na wiewiórkę, ale dali jej spokój. Podjęli wędrówkę powrotną, skupiając się na swoich zdolnościach i wspomagając się śladami, które w korach drzew wycinał Shavri, kiedy szli w tamtą stronę. Pomimo tego czekała ich jednak katorżnicza podróż powrotna
.
 

Ostatnio edytowane przez Drahini : 09-08-2015 o 15:12.
Drahini jest offline