Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-08-2015, 19:54   #65
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Zawiedziona i sfrustrowana kopała zamknięty właz jakby to coś miało jej w czymś pomóc. Co ona ma zrobić? Nie wyważy tego za cholerę, nie włamie do środka, chyba, że by ważyła tyle co trzy słonie, i nie wysadzi... Chyba... Teoretycznie gdyby miała proch… Nie, na pewno tego nie zrobi.
Najrozsądniej byłoby po prostu poczekać, aż ktoś spod dołu postanowi wyjść. Sęk w tym, że to nie musi nastąpić akurat w tym momencie… to może być za dobę, dwie, trzy… Można też wyjść innym wyjściem, może nie tym zaspawanym kupą mięcha ale tym trzecim… o którym nie miała pojęcia.
- Trzeba było zrobić Bojanowi burdel na kółkach w tej cholernej piwnicy - rozżalona usiadła przy włazie i ciężko westchnęła.
Gdyby tak znaleźć broń… albo same naboje, wydobyć z nich proch… zasypać ten cholerny zamek. Bez sensu zupełnie nie znała się na militariach, jeszcze strzeliłaby se w łeb albo wybuch przy okazji i ją by zmasakrował.
Rozejrzała się w około by się upewnić, że nikt jej nie obserwuje ale wydawało się, że jest jedyną “żyjącą” istotą w promieniu parunastu a może i parudziesięciu metrów.
Wstała skulona. Zdjęła z szyi szal po czym powiesiła go sobie na ramionach, krzyżując ręce na piersi i chowając łapki pod pachami. Zgarbiona ruszyła powolnym krokiem w kierunku brzegu, co jakiś czas oglądając się za siebie jakby w nadziei, że właz sam się otworzy i zaprosi ją do środka.

***

Mohini wędrowała wzdłuż brzegu wyspy. Nie czuła się pewnie. Nasłuchiwała przy każdym kroku, ale na szczęście nic nie znalazła.
Była już w połowie drogi do przystani, gdy usłyszała za sobą:
- Czyżby się panienka zgubiła? - zapytał ktoś.
To był Lucius. Siedział na gałęzi drzewa i uśmiechał się w stronę wampirzycy.

O jasna cholera, wszystkiego się spodziewała, nawet nagiego Bojana z widłami w ręku ale nie Luciusa. Niczym rażona piorunem podskoczyła wyrzucając ręce w górę, mało się nie potykając o własne nogi.
- Niech mnie Ganga porwie ale się zlękłam… - zaskrzeczała mocno akcentując wyrazy - W z-zasadzie to nie wiem… może trochę… tzn. nigdy! Idę w zamierzonym kierunku! - kiwnęła głową, odgarniając niesforne kosmyki z twarzy. - Co ty tu robisz? - dopiero teraz skupiła wzrok na wampirze. Nie miała zbyt wielu okazji by z nim porozmawiać, ponieważ Lucius był dla niej jak dmuchawiec porwany przez wiatr. Wystarczy, że trochę powieje i już go nie było. Nie do namierzenia, nie do wyśledzenia. Kamień w wodę.

- Siedzę, a ty? - zapytał Malkavianin.

- C-chodzę… - odparła nie do końca wiedząc co właściwie robi.

- C-chodzę… - przedzeźniał ją Lucius - I co jeszcze?

- Wysadzam wejście do bunkra… - odparła gładko, całkowicie wyłączając się z myślenia.

- Taaa…. a ja buduje pokój na ziemi - znowu zadrwił wampir.

- Coś ci słabo wychodzi - zaśmiała się hinduska, drapiąc po głowie. - Widziałeś pająka? - wyglądała jakby ktoś właśnie wyciął jej postać z jakiejś gazety plotkarskiej i wkleił w szarobure tło.

- Pająk nie widziałem, ale widziałem…. cssss - odparł wampir.

“Cssss” co to znaczy? Czy to jakieś super słówko, którego zastosowania nigdy nie poznała? Zamyślona csssowała na głos starając się domyśleć co to może oznaczać. No ni chu, chu… to bardziej jej brzmi jak syk pary albo westchnienie. - Nabijasz się ze mnie? - spytała niepewnie, mrugając szybko oczami, powinna wziąć się w garść ale miała tyle spraw na głowie, np. Bojana, który przebiera się w jej ubrania gdzieś głęboko pod ziemią.

- Csss i już. Ty lepiej na siebie uważaj, bo wiele złych tu po okolicy krąży - burknął Luciu.

Pokiwała głową i wygięła usta w podkówkę. Czuła, że powoli dopada ją zmęczenie związane z całym wyspowym stresem. - Nie mam się gdzie ukryćW - odparła cichutko - Bunkier zamknięty a tam są moje rzeczy… Arinf i ten dezel Stefan sobie poszli, Kojot uciekł, Arthur zaginął w akcji, moje rzeczy są na dole… Bojan zaspawał wejście… dopadł mnie pająk a ty mnie wystraszyłeś… wielki Deva zstąpił na wyspę! - popatrzyła na wampira okrągłymi jak monety oczami - pomodliłam się i mnie nie zabił ale on tu jest… na wyspie… krąży między drzewami i sieje śmierć a moje rzeczy są w bunkrze!

- Jesteś bardziej jebnięta niż ja - stwierdził spokojnie Lucius - ale spoko dogadamy się, he he he. - zaśmiał się szaleńczo.

- Nie jestem! - tupnęła buńczuczno nogą - Nikt mnie nie słucha! Najpierw otworzyli skrzynie a teraz wielki Jama spadł na ziemię! Spojrzałam mu prosto w oczy! I ten cholerny robal zrobił ze mnie lodówkę, rozumiesz? Byłam kokonem! NA DOLE SĄ MOJE RZECZY! Jestem teraz nieczysta… muszę odprawić rytuał… wyjebię w kosmos to cholerne wejście do bunkra - ruszyła w kierunku przystani - Znajdę materiały i wysadzę te pieprzone betonowe gówno w powietrze!

- Rozumiem. Mnie też trzymali pod wodą trzy wieki, wiesz? Ale uciekłem i im jeszcze pokażę. Wszyscy jeszcze zapłacą za mój ból i samotność. Teraz to jednak nie ważne. Teraz ważna jest przyszłość. Co zamierzasz?

Przystanęła. Lucius w pewien sposób ujął Mohini za serce. Ona też była samotna i również “żyła” raczej dla zemsty. Może nie była trzymana tyle lat pod wodą... w ogóle nie była trzymana, ale też doświadczyła wiele bólu w swoim krótkim życiu i późniejszym nieżyciu.
- Nie wiem… tzn. wiem. Muszę odzyskać moje rzeczy, znaleźć bezpieczne miejsce i przeżyć… Choćbym miała wybudować sobie szałas na dnie oceanu to przeżyje - popatrzyła czujnie na Luciusa - Jestem za młoda i za piękna by umierać. - tak… to była cała jej życiowa logika.

- Co mi dasz, jak odzyskam twoje rzeczy? - zapytał Lucius.

- Wszystko. - ani nie drgnęła, bała się, że wampir może zrezygnować z propozycji, musiała tylko jeszcze…- O ile w ogóle je odzyskasz… wszystkie.

- Wszystko? Duszę też? - zdziwil się Lucius.

- Duszę? - nie zrozumiała pytania, od kiedy to istnieje coś takiego jak dusza.

- Tak, duszę - odpowiedział Lucius z głębią w głosie. Głęboką jak piekło.

- Jesteś jednym z tych co chodzi od domu do domu z książką w łapie i opowiada o aniołach, niebie, piekle i jedynym bogu? - spytała lekko przestraszona bo zawsze gdy wpuszczała takich ludzi do domu, dostawała później cięgi od męża.

- Rozgryzłaś mnie mała. To moja misja. Od dawna. Wiesz, co Bóg myśli o twoich lubieżnych myślach?

- Pochodzę z kraju gdzie została narysowana Kamasutra… myślisz, że boje się twojego boga? - zaśmiała się szczerze rozbawiona - I co myślą całe Indie?

- To nie mój Bóg, to twój Bóg mała.

- Mój bóg ma imię… a nawet wiele imion - pokręciła głową z dezaprobatą, a już tak ładnie się zapowiadało…

- Twój Bóg ma na imię Legion, czy też Jehowa nie pamiętam. Jakoś tako…

- Nie przypominam sobie… - odparła z przekąsem - Chce odzyskać moje rzeczy a nie rozmawiać na tematy duchowe, nie jestem do tego upoważniona.

- Czyli oddasz duszę?

Jak może mu coś dać skoro tego nie ma. Rozeźlona potupała nogami w miejscu, powstrzymując się od krzyku. Nie rozumiała… ten świat był dziwny. Tak bardzo chciała wrócić do domu, do swoich bogów i cudów, do swojego bezpiecznego mistycyzmu gdzie nie ma miejsca dla białych.
- Przyjmując, że mam duszę… po co ci ona? Oprawisz ją sobie w ramki czy jak? - decyzję już podjęła ale była ciekawa co się tak uparł na coś co nie istnieje.

- Chcesz te rzeczy, czy nie?

Pokiwała głową na znak, że chce.

- Zatem umowa stoi - odparł Lucius - Za godzinę dostarczę ci twoje rzeczy w zamian za twoją duszę? Zgoda?

Wzruszyła ramionami. “I kto tu jest jebnięty?” spytała samą siebie, zaciskając mocno szczęki by nie wybuchnąć śmiechem.

***

Korzystając z czasu „wolnego” ruszyła przed siebie we wcześniej obranym kierunku, czyli do przystani. Po drodze, z braku lepszego zajęcia, dużo rozmyślała o Malkavianie. Było w jego zachowaniu coś co ją intrygowało a niedawne zwierzenia o jego przeszłości tylko spotęgowały to dziwne uczucie… cichy głosik, który piszczał i kazał się zastanawiać.
„Stoicki spokój… 300 lat pod wodą… zemsta… Bojan, Walther… wyspa… dziwne znaki… Jama… dusza” starała się poukładać wszystkie puzzle, które do tej pory uzbierała, niestety szalejący na zewnątrz chaos wdarł się do jej środka i skutecznie zakłócał funkcjonowanie hinduski.
Zdenerwowana własną niemocą i niewiedzą, przykucnęła łapiąc się za głowę i kiwając się na palcach to w przód to w tył.
Nie wiedząc czemu, czuła na swej szyi ucisk żelaznej obręczy, zaciskającej się równomiernie coraz węziej i węziej, na domiar złego do obręczy przytwierdzona była kotwica, która ściągała drobne ciało Mohini głęboko w dół mrocznej otchłani.
Smutnym wzrokiem, szklistych oczu, rozejrzała się dookoła, szukając pomocy, pocieszenia lub zwykłego ukojenia. Niestety wszędzie napotykała tylko ruiny. Nie wiedząc kiedy zaczęła płakać. Dlaczego? Bo mogła… zresztą uważała płacz za coś wyswobadzającego i oczyszczającego… W tym życiu przyszło jej cierpieć samotność i strach, przeżywać niekończącą się nocną tułaczkę i walkę o byt… najzwyklejszy i najpodlejszy z możliwych.
Jeść, spać, walczyć.
Jeśli teraz się nacierpi, może los jej się poszczęści i urodzi się jako przyszła gwiazda Bollywood?
Chwiejnym krokiem, niczym zombie, którym właściwie była, ruszyła między ruinami budynków. Potknęła się o podartą książkę, uderzyła o wystające z betonu pręty, zadrapała o gwoździe.
„Chuj z tym wszystkim… na co mi była ta pieprzona ucieczka… na co mi była ta jebana przemiana… byłabym w swoim pięknym domu w Phoenix. Urodziłabym zdrowe dziecko dla którego mogłabym znosić moje nędzne życie u boku tego zgorzkniałego dziada. Całymi dniami oglądałabym programy informacyjne gdzie podawaliby liczby kolejnych zabitych wampirów i kłaczastych i dziękowałabym bogom za moje „spokojne”… życie…”
Szperając po gruzach znalazła wygięty widelec, który urzekł ją swoją wygiętością, postanowiła go zatrzymać, może się przydać… do czegoś…
Gdy dotarła do jedynego budynku, któremu ostały się ściany i nawet kawałek dachu, ze zdziwieniem stwierdziła, że znalazła Arinfa i Stefana leżących prawie, że za rączkę w koślawym okręgu.
„Chyba nie powinnam im przeszkadzać….” stwierdziła beznamiętnie, obserwując jak dwójka mężczyzn powoli otwiera oczy.
Mohini przez chwilę im się przyglądała po czym znudzona, minęła ich ciała i zabrała się do szukania łyżki. Po co? Na co? Po prostu musiała, to był jej cel, musi mieć tę łyżkę…
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline