Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-08-2015, 09:55   #61
 
Komiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Komiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetny
- Do bunkra… już! - Wycharczał Stefan zataczając się i trzymając kurczowo koszulę na piersi. Wyglądał jakby za chwilę miał paść na twarz a słowa bardziej wycharczał niż wypowiedział.
Zachowanie Stefana bardzo źle wróżyło ich obecnej sytuacji. Spokojny i niemal zawsze stoicki Sztefan wyglądał bardzo niepokojąco. Coś mu najwyraźniej zagrażało i pragnął ostatkiem sił ostrzec przed tym innych. Czyżby tak wpłynęły na niego zbliżające się do polany dziwne światła?
Eamon ocknął się kiedy pojawienie się świateł i pajęcze ostrzeżenie wyrwało go z chwilowego szoku. Nigdy nie podejrzewał, że te stwory są, aż tak duże, małych pająków nigdy się nie bał, ale ten był jak powiększony pod lupą i dosłownie ze strachu zjeżyło mu sierść na całym ciele. Z jednej strony pojawienie się świateł nie sprawiło, że przestał się bać, ale z drugiej poczuł ulgę, kiedy zdał sobie sprawę, że jego wcześniejsze domysły okazały się słuszne.
- Córko Tkaczki, błagam! Nie daj się zabić! - Wycharczał ze swego zwierzęcego pyska kojotołak ewidentnie kierując te słowa do pajęczycy, po czym pobiegł w kierunku środka polany, w pełnym biegu wyciągnął swe łapy tak, by pochwycić nimi i zgarnąć stojącą obok pająka poczwarkę, to znaczy, Mohini.
Rosjanin był zaskoczony, że pająk się przeistoczył, ale to że był kobietą już wcale szokiem nie było. Rozejrzał się szybko po polanie, aby ocenić sytuacje. Spojrzał w niebo i dostrzegł dziwne światła. Ponowne zerknięcie na ‘plac boju’, Kojot najwyraźniej miał zamiar łapać Mohini, a sam dostrzegł Stefana słaniającego się na nogach. Wszyscy byli tu podejrzani, nie ufał nawet sobie, ale wyniósł z wojska chociaż tyle, że bądź co bądź to na straty w swoich nie powinno się pozwalać (oprócz kota, który był co by tu nie mówić zwykłym dupkiem). Ruszył więc z kopyta w stronę wampira.
Pajęczyca rozdarła się nieludzkim głosem, który zjeżył wszystkim włosy na karkach. Uniosła jeszcze wyżej dwie przednie nogi i krzyknęła jeszcze raz, tym razem już ludzką mową:
- Uciekajcie, albo zginiecie!
Arinf był w tym momencie już przy Stefanie i zamierzał go chwycić, aby wynieść z pola bitwy. W tym czasie Kojot złapał lepki kokon w którym przebywała Mohini i uniósł go w górę.
Stefan ledwo lecz jeszcze trzymał się życia a widząc co robi ruski wychrypiał tylko słabym głosem.
- Za późno… zostaw… uciekaj…
- Zamknij się - odpowiedział tylko krótko i złapał drugiego wampira, aby uciekać z nim w stronę bunkra. Ja pierdole, czym sobie zasłużyli na taki armagedon?
Stefan był słaby i słaniał się na nogach. Arinf już trzymał go za rękę, gdy nagle ciałem muzyka szarpnął dreszcz, a chwilę potem z jego piersi wystrzelił czarny, wijący się obłok ognia. Płomień nie był duży, ale najwyraźniej wraz z nim odpłynęły ze Stefana wszystkie siły. Wampir zawył z bólu i osunął się na kolana.
- Wszechpotężny Deva, największy z największych, sam Yama przybył po mnie. - zakwiliła wampirzyca zupełnie nie zwracając uwagi na to co dzieje się dookoła. - Tak daleko od domu, tak daleko od matki Gangi. - wyglądało jakby zaraz miała wybuchnąć szlochem - Nie będę w stanie ponownie się narodzić, biada, biada o nędznej Mohini Patel! - zawyła wpatrując się w trzy świetliste punkty na niebie. Cicho, prawie bezgłośnie powtarzając dziwne słowa: Om Surya puthraya Vidhmahe; Maha Kalaya Dheemahe;Thanno Yama Prachodayath.
Jakoś nie było czasu na pytania czy zastanawianie się. Tak, to co działo się ze Stefanem to była istna zagadka, ale jakoś nie miał teraz ochoty nad tym się zastanawiać. Złapał po prostu wampira jak pannę młodą, aby przypadkiem nie naciąć się na dziwaczny płomień. A opłacało się za życia nieco pakować!
Kojotołak nie wdając się z Mohini w zbędne dyskusje zarzucił ją sobie przez ramię i pognał przed siebie co sił w nogach, w myślach prosząc Ducha Geparda, by ten ponownie obdarzył go swym darem, którego nauczył go dawno temu i pomógł mu uciekać jak najszybciej się tylko dało. Po drodze zerkał jeszcze przez ramię chcąc wiedzieć co działo się z pajęczycą i latającymi kulkami stworzonymi ze światła.

Wilkołak także postanowił czmychnąć póki była ku temu okazja. Wokół działo się zbyt wiele dziwnych rzeczy, aby w pojedynkę zostawać na placu boju. Arthur nie ruszył jednak tropem wszystkich, ale wybrał bardziej okrężną drogę. Tak się przynajmniej wszystkim zdawało.
 
Komiko jest offline  
Stary 08-08-2015, 10:40   #62
 
Smirrnov's Avatar
 
Reputacja: 1 Smirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znany
Wilkołak wykonał sprytny manewr i odbiegł na kilkadziesiąt metrów tylko po, aby po odczekaniu krótkiego czasu zawrócić w kierunku polany.
Na polanie toczyła się walka o ile tak można nazwać, to co wilkołak obserwował. Gigantyczny pająk wymachiwał swymi przednimi odnóżami i jakby odganiał się od krążących wokół niego kulistych świateł.
Bił od nich niesamowity blask i Arthur musiał mocno mrużyć oczy i zasłaniać je dłonią, aby cokolwiek zobaczyć.

Patrząc na latające wokół pajęczycy świetliste kule, Garou doświadczał dziwnych obrazów. Pod powiekami, gdy mrugał widział jakieś kobiety, a przynajmniej tak mu się wydawało. Były one niczym na wpół przeźroczyste duchy. Od pasa w dól nie posiadały żadnego widocznego ciała, a jedynie coś na kształt eterycznego ogona. Ich twarze były groteskowe i koszmarne.

Białe, całkowicie pozbawione źrenic i tęczówek oczy osadzone były w sinych i zapadniętych oczodołach. Zamiast ust miały wystające ostre zęby, które przypominały zachodzące na siebie kliny. Zębiska połyskiwały w mroku, jaki panował pod powiekami wilkołaka.
Artur zdał sobie szybko sprawę, że to co widzi pod powiekami to prawdopodobnie prawdziwy obraz, jaki kryje się w świetlistych i oślepiających kulach.

Mimo swoich rozmiarów pajęczyca nie potrafiła skutecznie obronić się przed coraz zajadlej atakującymi ją stworami.
Arthur nie zamierzał stać i patrzeć się bezczynnie, jak jakieś potwory zabijają jakby nie było jedną z ich rodziny. Pajęczyca przecież nie wykazała się wobec nich żadną agresją, a nawet przyjęła na siebie atak wrogich sił.
Wilkołak sięgnął po łuk i wymierzył w jedną z świetlistych kul. Strzała pomknęła błyskawicznie w kierunku celu i gdy go dosięgła spłonęła żywym ogniem.
Był na to przygotowany i już zmieniał kryjówkę. Pajęczyca nadal bezradnie machała odnóżami we wszystkie strony. Wilkołak sięgnął po swój miecz i przygotował się do ataku. Gdy trzy kule, czy też trzy istoty niemal obsiadły Ananasiego, Arthur wybiegł z krzaków, przechodząc do formy Glabro i wykonał potężnego susa. Wylądował na grzbiecie pająka i po kilku szybkich krokach skoczył ponownie. Z mieczem uniesionym ku górze leciał w kierunku jednej z koszmarnych istot.

Ostrze wbiło się w świetlistą kulę i wokół wystrzeliło miliony drobnych iskierek, jakby ktoś w pobliżu odpalił sztuczne ognie. Klinga przeszła na wylot świetlistej kuli, a wilkołak sprawnym fikołkiem wylądował na ziemi.
Natychmiast obrócił się i przygotował się do zastawy. Udało mu się ją nawet wykonać, ale siła jaka w niego uderzyła była tak piekielna, że ten poleciał kilkanaście metrów w tył i uderzył w pień drzewa.
Impet był tak duży, że niemal wyrzucił całe powietrze z jego płuc. Arthur próbował łapać bezradnie oddech niczym ryba wyrzucona na brzeg. Ze zgrozą obserwował jak jedna z kul uderza w pajęczycę, a ta rozpada się na miliony malutkich pajączków, które rozbiegły się bezwładnie po lesie.

Kula, która wykonała śmiertelne uderzenie w osmionożną istotę wzniosła się do góry na kilkanaście metrów, tylko po to aby z wielką szybkością ruszyć ku ziemi. Ledwo przytomny łak obserwował, jak wnika ona dosłownie w ziemię.
Druga z nich, także wzniosła się do góry. Jednak nie pomknęła piono w dół ku ziemi, ale ruszyła w kierunku wilkołaka.
Arthur opierając się na mieczu podniósł się na nogi i ostatkiem sił przygotował się do obrony. Miecz drżał mu w rękach z powodu uderzenia w dzewo.
Zbliżająca się ku niemu z wielką prędkością kula to było ostatnie, co zapamiętał.

Po pobudce ze zdumieniem stwierdził że nadal znajduje się na polanie, przy tym samym pierdolonym drzewie przy którym czekał na atak. Jedyną oznaką zdarzeń sprzed... chwili, minuty, godziny, lat? … był osmalony krótki japoński miecz.
Wilkołak przetarł po nim palcem, na którym został dziwnie pachnący, szarawoczarny osad. Ni to sadza, ni to zaschłe gówno jakiegoś ducha (chociaż nigdy z takowym Garou nie miał do czynienia). Najdziwniejszym było uczucie jak jego zmysły powoli się “włączają”. Najpierw odzyskał wzrok, potem poczuł zapachy polany, jakby spóźnionym poczuł na palcu, że dotknął wakizashi. Polizał, ale nie poczuł przez chwilę nic. Dopiero przełykając jego gardło, podniebienie i tą część języka którą zlizał osad z palca zostało zaatakowane ohydnym i duszącym smakiem. Splunął i wstał dość szybko.
Co było sporym błędem bowiem jego nerwy, na dobre odzyskały sprawność, zmuszając go do ponownego opadu na glebę. Ból poobijanego ciała pulsował z każdej części i zakamarków. Powoli i metodycznie rozmasował swoje ciało by przyzwyczaiło się i rozpoczęło sławetną regenerację. Gdy Arthur mógł już ustać na nogach postanowił spróbować swych sił w czymś bardziej wymagającym niż stanie. Zaczął z uwagą i ostrożnie zmieniać formę. Dziąsła zakrwawiły od wysuwanych kłów, kruczoczarne włosy zaczęły się przebarwiać od cebulek na rudoczerwono, a oczy ponownie zachodziły zielonym kolorem niczym niedorobione bielmo. Postura się powiększyła i całe ciało pokrył meszek. Gdyby nie ubranie można by było dostrzec plamy rudawego koloru nieregularnie zdobiących ludzkie włoski.

-Szlag - zaklął gdy puściły pierwsze szwy, a dwa guziki koszuli wystrzeliły i zginęły w mroku polany. Ubranie było sporo nadwyrężone po walce.

Pazurzastymi palcami ciężko było zdjąć cokolwiek, ale nie miał z tym większego problemu bo to nie pierwszy raz gdy zapomniał założyć ciuchów o dwa rozmiary większych. Zdjął co zbędne i kontynuował przemianę. W Crino, zaryczał z ulgi bo ciało opuściło uczucie wszędobylskiego bólu, pozostało jedynie wewnętrzne drżenie ducha. Jakby żartego chorobą.
Pomimo przemiany, robił krótkie treningi skoków, padów i wszystkiego co niezbędne by uniknąć zagrożenia. Przeczuwał, że przeżycie zawdzięcza swej odporności albo szczęściu. Zmieniwszy się w przerośniętego wilka, jego wakizashi jakby stopiło się razem z futrem tworząc nieregularną plamę w kształcie broni. Właściwie, hipso wyglądało jak zdziczały wilczarz irlandzki po sporej dawce sterydów, podawanych co obiadek od kilku lat. Miał wzrost w kłębie jak przeciętny dorosły człowiek, co w sumie nie było dziwne bo wiele z lupusów antycznych Fianna pochodziło z rasy Canis familiaris leineri. Dawnych ogarów bojowych które brały udział w bitwach i polowaniach ramie w ramie z celtami.

Lupusowa forma Arthura straciła na wielkości i dzikości. Z pozoru bardzo przypominał wilczarza chociaż i tak był odrobinę większy. Powrócił po chwili do crino bo intrygowało go coś jeszcze. Czuł dziwne wariacje bariery. Jakby rozpuścić gęsty barwnik w wodzie. W jednym miejscu jest dużo, w drugim cienko albo wcale. Pływa, zmienia miejsce i nigdy nie jest stałe, póki się porządnie nie wymiesza, jednak w odczuciu wilkołaka, Bariera trwała w takim właśnie stanie wiecznego rozmieszania. A pomimo jej braku w jednym miejscu i grubości w drugim, nie mógł się przedostać do Umbry. Jakby, coś lub ktoś na dobre zamknęło dostęp. Jednak żadnej wieży, które sztucznie zakłócały tą możliwość nigdzie nie widział. Czyżby istniało coś jeszcze zdolne do takich rzeczy?
 
__________________
Kto lubi czytać, ten dokonuje wymiany godzin nudy, które są nieuchronne w życiu, na godziny rozkoszy.

Ostatnio edytowane przez Smirrnov : 09-08-2015 o 12:36.
Smirrnov jest offline  
Stary 08-08-2015, 21:35   #63
 
Googolplex's Avatar
 
Reputacja: 1 Googolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputację
Ucieczka przez gęsty las nie należała do najłatwiejszych, zwłaszcza jak niosło się swego kompana na plecach. Mimo nadludzkiej siły, długi i szybki bieg dawał się coraz mocniej we znaki zarówno Skowytowi, jak i Assamicie. Żaden z nich jednak nie zamierzał odpuścić. Zaciskali zęby i gnali dalej przed siebie do jedynego bezpiecznego schronienia na wyspie. Do bunkru, który przygotował dla nich ich gospodarz Walther.

W końcu stanęli przed włazem prowadzącym do ich bezpiecznej oazy w morzu chaosu, jaki ich otaczał. Tutaj czekała jednak na nich kolejna przykra niespodzianka. A zasadniczo dwie.
Zdali sobie sprawę, że w czasie ucieczki, zgubili gdzieś po drodze wilkołaka. Obaj doskonale pamiętali, że Arthur biegł tuż obok nich, a potem…
Potem, gdzieś zniknął.
To jednak nie był ich największy problem. Tym był bowiem właz. A właściwie to, co zastali w jego miejscu.
W miejscu stalowego włazu, który do spółki wyrwali Skowyt i Arthur znajdowało się coś co można było nazwać żywym czyrakiem. Kostno-mięsna tkanka obrastała wejście do ich bunkra.
Nikt nie miał wątpliwości, czyja to była robota.
Zadyszany i zaśliniony ze zmęczenia kojot odstawił Mohini na ziemię i przy użyciu swojego noża myśliwskiego zaczął rozcinać więżące ją pajęczyny.
- Za tą kradzież zapalniczki, powinienem był cię nie ratować… - Wysapał z trudem. - Co to za gówno zamiast drzwi? I co się stało Stefanowi? - Wysapał jeszcze po chwili oddechu.
- ...łaj...ojana… - Słabe rzężenie jakie wydał z siebie Stefan było ledwie słyszalne i praktycznie niezrozumiałe.
No jasna kurwa! Tylko tego im brakowało! Bojan jakby wiedział, że coś się szykuje i po prostu zabunkrował się w kryjówce. Wściekły Assamita położył konającego towarzysza na ziemi i począł rozglądać się za czymś czym można by może podważyć właz? Cokolwiek? Chociaż patrząc po tym obrzydlistwie nie miał na co liczyć.
- BOJAN DO KURWY NĘDZY OTWIERAJ ALBO SPRAWIĘ, ŻE POZNASZ CZYM JEST BÓL! - ryknął rozjuszony po czym odwrócił się do Stefana i przykucnął obok niego, aby ugryzieniem wyszarpać w nadgarstku krwawiącą ranę i wymusić na Tremere picie.
- Masz żyć, bo musisz wiele nam tu kurwa wytłumaczyć.
Odruchy były silniejsze niż śmierć a krew słodsza niż cokolwiek, jakby pił skoncentrowaną esencję życia. Vitae łagodziła nieco ból i przywracała zmysły wampira. Ciągle był w kiepskim stanie ale przynajmniej przytomny.
Arinf zabrał nadgarstek jak tylko zauważył poprawę w zachowaniu wampira. Nie miał zamiaru dać się wyssać do cna.
- No to teraz gadaj. Co ty odwalasz?
- Skrzynia… - Stefan mimo wszystko nadal był ledwo żywy, jeśli można tak powiedzieć o wampirze.
- Co z nią? - zdziwił się, zdążył już o niej całkowicie zapomnieć!
- ...amulet... Bojan nie może... - W oczach wampira widać było przerażenie, co wziąwszy pod uwagę jego sytuację nie było takie zaskakujące.
- Tam był jakiś amulet? - próbował zrozumieć niejasne i mętne zdania Stefana. Gdzie jest teraz skrzynia? Co z nią? Co Bojan?
- Nie wiem… nie może go użyć! - Wielkim wysiłkiem woli wampirowi udało się dokończyć zdanie.
- Łatwo powiedzieć.. - mruknął pod nosem i zerknął ponownie na ‘zaspawany’ właz bunkra - Co jeśli już to zrobił?
- ...nie ma nadziei… - Stefan wydawał się znów odpływać w letarg lecz po chwili znów otworzył oczy, nie wyrzekł jednak nic więcej. Widać było, że to co powiedział do tej pory bardzo go wyczerpało.
- Zostajesz tu - powiedział stanowczo do Stefana. Nikt nie wiedział czy chodziło o świat ‘żywych’ czy jednak o proste siedzenie na tyłku w jednym miejscu.
- Bojan! - zawołał znowu i po prostu kopnął we właz. Sam nie wiedział co mógłby jeszcze zrobić.
- Arinf, poradzicie sobie chwilę we troje? Mohini prawie uwolniona, Stefan zaczyna dochodzić do siebie... Ja chyba wiem jak rozwalić te świecące kulki... Pobiegłbym po Arthura i pająka, oni tam przecież zostali. - Kiedy Skowyt przeciął resztki pajęczyn krępujących Mohini, podszedł do Stefana. Popatrzył na niego i dodał.
- Moja krew jest silniejsza od ludzkiej, czy zwierzęcej, mogę mu trochę oddać jeśli nic mu od tego nie będzie i obieca, że mnie nie ugryzie...
Rosjanin spojrzał kątem oka na Skowyta.
- Powinienem być w stanie dać radę zająć się tchórzofretką i zdechlakiem - odpowiedział przyglądając się grupce z uwagą.
- Co tu się u cholery wydarzyło? Wielki pająk, zimno, widok jak z jakiegoś filmu katastroficznego, te dziwne światła i Stefan - przeniósł spojrzenie na Kojota i ściągnął okulary, aby przesunąć z rezygnacją ręką po twarzy, garbiąc się nieznacznie. Uniósł wzrok momentalnie na wzmiankę o krwi kłaka.
- A widzisz żeby on miał siłę chociaż istnieć? To coś poważnego. Moja krew zbytnio go nie ocuciła. Trzeba się skontaktować z Bojanem. W skrzyni coś ponoć było i jeśli tego użyje to podobno mamy pozamiatane.
I teraz do niego dotarło.
- Właśnie. Gdzie do jasnej cholery Arthur? - zapytał zdezorientowany. - Nie. Nie ma na to wszystko czasu! Szybko, albo nasz świat zaraz się tu skończy! - ponaglił Kojota. Z czym? Ze wszystkim! Krwią, wołaniem Bojana, biegiem na polane. Pogawędki urządzą sobie po śmierci.
Stefan popatrzył prosto w oczy kojota, nie miał dość sił by walnąć w ten kudłaty łeb i powstrzymać łaka od robienia głupot. Jedyne co mógł w obecnym stanie to go ostrzec.
- Nie walcz… zginiesz… amulet... jest kluczem.
Gdy wampirzyca poczuła, że jest wolna poruszyła się niepewnie, jakby chcąc się upewnić, że jej się to tylko nie wydaje. Cóż, jej sprytny plan się nie powiódł i przez chwilę była… brrr… nie, nie chce o tym myśleć. Została splugawiona dotykiem pariasa, będzie musiała odprawić rytuał oczyszczenia ale zanim…
- Wiecie, że jest jeszcze jedno wejście do bunkra? - spytała ostrożnie nie będąc pewna czy jej towarzysze są w stanie teraz trzeźwo myśleć, w końcu siedzą jak na jakimś pieprzonym grillparty i sobie plotkują przy ‘zamkniętym’ włazie, kiedy to sam Yama postanowił zejść na ziemię.
Stefan przez chwilę zastanawiał się co też odpowiedzieć na słowa Mohini, jednak w tych okolicznościach nie było sensu dalej trzymać tego w tajemnicy. Potwierdził słowa wampirzycy skinieniem głowy.
Kojotołak oddalił się nieco od reszty i łaził po okolicy jakby czegoś szukając. W końcu przystanął przy krzaku noszącym ślady dawno odbytej libacji alkoholowej. Pogrzebał chwilę w kupce śmieci i wynalazł w niej pogięty, jednorazowy kubeczek z plastiku. Następnie usiadł wsuwając go sobie między uda i wyciągnął swój nóż. Potem drąc się z bólu wykonał na swojej futrzastej łapie rozcięcie. Przez chwilę trzymał przecięte żyły nad kubeczkiem, a kiedy ten w sporej części się zapełnił, Nuwisha wstał i podreptał z nim do Stefana.
- Masz, pij. - Powiedział podsuwając wampirowi kubeczek pod ryj.
Gdy Stefan poczuł zapach życiodajnego płynu jego oczy przez chwilę zaszły szkarłatną mgłą dając wyraz wielkiemu pragnieniu. Szybkość z jaką opróżnił kubek mogłaby zadziwić nie jednego, krew niemal w jednej chwili zniknęła całkowicie.
- Dziękuję. - Głos muzyka był wyraźnie mocniejszy. - Muszę, muszę wam wiele wyjaśnić… to ważne.
No dobrze, że go szlag jasny nie trafił na miejscu.
- Coś jeszcze macie łaskawie do odtajenia? Może na przykład jakaś super broń, która zniszczy cały Korpus, ale jakoś nikt nie miał okazji o tym wspomnieć?!
Tremere przyglądał się assamicie zaskoczony jego domyślnością. A może był to po prostu ślepy traf? Nawet jeśli to Arinf wykazał się intuicją godną malkavianina.
- Prawie…
- NO NIE PIERDOL!
- Walther, myślę, że on to rozpoczął ale nie mam pewności, a teraz klucz ma Bojan.
- No jasny chuj! Powinienem dać ci tam zdechnąć kretynie! - Tak. Assamita był zły, bardzo. Można nawet by się pokusić o stwierdzenie, że był wręcz wkurwiony.
- Gdzie ten właz?! Szybko albo was sam wszystkich tu pozabijam!
- Chcesz powiedzieć Stefanie, że i Walther i Bojan są źli? Są w zmowie, czy co? Przecież obaj kopali pod sobą dołki… - Zapytał Nuwisha, którzy przysiadł obok nich i korzystając z faktu, że rana na jego ręku jeszcze się do końca nie zasklepiła, nabrał trochę krwi na dłoń drugiej ręki i przesunął zakrwawionymi po swoim monstrualnym pysku, tworząc na sierści czerwone wzory barw wojennych.
- Opowiedz co ten medalion właściwie robi… To Bojan przyzwał te świecące kule? -
- Nie wiem wszystkiego. Nie wiem czy Walther jest zły czy tylko zrobił coś nad czym stracił kontrolę. Ale ta wyspa ma moc. - Tu popatrzył wprost w ślepia kojota. - A bezpańska moc przyciąga.
- KURWA SERIO?! - wciął się w pogawędkę. Oni serio teraz będą sobie ploteczkować?!
- Nie wszystko na raz. - Poprosił Tremere. - Najpierw trzeba znaleźć schronienie, bunkier raczej odpada.
Próbował wstać lecz kiepsko mu wyszło, ciało nie chciało słuchać poleceń umysłu i tak cud, że wciąż jeszcze działało.
Miłą pogawędkę przy włazie do bunkra przerwał mocny podmuch mroźnego powietrza.
- Chodząc w kółko i klnąc, nie pomagasz. - Kojotołak zwrócił się do Assamity, kiedy już skończył przyozdabiać swoją twarz indiańskim malunkiem wojennym. - Podejmijcie decyzję, chcecie się schować, czy wejdziemy tam w czwórkę i spróbujemy skończyć z Bojanem? Bo jeśli nie jesteście gotowi na walkę, poszukam reszty zmiennokształtnych. - Orzekł kojotołak pozostawiając decyzję w rękach wampirów. Potem postanowił zmienić potencjalne uzbrojenie i dobył odnalezionego wcześniej fetyszu, w postaci kamiennego ostrza.
Gdy tylko Kojot wziął nóż w łapy poczuł przepływającą przez całe jego ciało moc. Zmiana jaka nastąpiła wszędzie wokół najwyraźniej też wpłynęła na fetysz, który odnalazł Skowyt.
Nuwisha podniósł się z ziemi i w milczeniu popatrzył w stronę z której dochodził mroźny wiatr. Potem spojrzał na swój sztylet, nieco go przy tym unosząc i bezgłośnie, używając mowy duchów zwrócił się do niego. “Potrafisz zgładzić stwory, które nam zagrażają?” Wpatrywał się w broń z cichą nadzieją na odpowiedź, lub mocniejsze niż wcześniej nawiązanie komunikacji z bronią. Duch zaklęty w ostrzu nie odpowiedział, ale Skowyt poczuł pulsowanie mocy w rękojeści. W jego umyśle zrodziła się jedna, prosta myśl. “Tshunuxu jest spragniony krwi”
“Tshunuxu dostanie upragnioną krew, bitwa jest bliska.” Kojotołak odszedł myślami od bezpośredniego kontaktu z duchem. Moc którą wyczuwał była przyjemna, w pewnym stopniu napawała go odwagą, ale zdawał sobie sprawę, że istota z którą się związał posiadała nieokrzesaną naturę, same jej słowa mogły zaszczepić w kimś nierozważnym niepotrzebną rządzę mordu.
- Więc? Nie ma czasu, Arthur jest w niebezpieczeństwie większym niż my w tej chwili, decydujcie. - Poprosił kojotołak po czym zaczął węszyć i nasłuchiwać, by znowu coś ich nie zaskoczyło.
- Racja ale nie dam rady walczyć i nie wiem jak walczyć z tym czymś. - Stefan zadrżał mimowolnie na wspomnienie traumy jaka była jego udziałem. - Jeśli dałbyś radę sprowadzić go bez walki… nie chcę by ktoś jeszcze zginął.
Kojotołak powoli pokiwał głową.
- Znajdźcie jakieś schronienie. Może to drugie wejście, albo coś innego i poczekajcie, aż do was dołaczymy. Znajdę was na węch, o ile mnie nie załatwią. Pomyślcie w tym czasie jak przechytrzyć Bojana. Dobra? -
- Przystań, nasze stare schronienia, może wystarczą na razie. Boję się, że w bunkrze może być więcej - wskazał trzęsącą się dłonią guz czopujący wejście - tego czegoś.
- Chowajcie się gdzie uznacie za stosowne, tylko nie dajcie się zabić…. - Kojot powoli ruszył w stronę z której uprzednio przybyli i obrócił się po drodze. - A! Masz jakieś informacje o tym, czy Walther i Monica żyją i gdzie mogą być? -
- Monica… nie żyje, nie wiem gdzie jest Walther. - Odparł Stefan ze smutkiem.
Skowyt zacisnął mocniej palce na rękojeści swojej broni, podobnie jak silne szczęki, które w gniewie zacisnęły się kurczowo. Kiwnął im głową patrząc na każde z osobna przez krótką chwilkę, a potem obrócił się i pognał w stronę zarośli, biegnąc miał nadzieję, że Stefan kłamał i Monice nic się nie stało, starał się nie pogrążać w żałobie, to nie był dobry moment na takie myśli.
- A niech was piekło.. Nic się od was nie da dowiedzieć - westchnął kiedy jego pytanie o drugi właz zostało całkowicie zignorowane. - Wstawaj. Skoro nie tu to może nie wiem.. piwnice hotelu? Też chyba całkiem nieźle. Mohini. Ruszaj cycki, byle żwawo - zwrócił się do wampirzycy i chwycił Stefana pod ramię, aby pomóc mu stanąć na nogi. - Dasz radę czy znowu cię nieść?
- Dam radę. - Odparł Tremere. Jakby los był jeszcze nie dość złośliwy to podłożył mu pod nogi badyl o który wampir się potknął. - Chyba. - Doprecyzował swoją wypowiedź.
Żeby też musiał nosić starego faceta na rękach, bez słowa jednak przerzucił sobie elegancko Stefana przez ramię jak mało ciekawy worek ziemniaków. Usłyszał przy tym ciche protesty wampira które jednak szybko ustały kiedy muzyk zdał sobie sprawę, że to najpewniej jedyna opcja jak szybko się ewakuować.
- Cicho. Nie ma czasu na więcej gadania - i ruszył żwawo przed siebie oglądając się jeszcze za Mohini.
Hinduska rozejrzała się wokoło po czym jak gdyby nigdy nic poszła w przeciwnym kierunku co Arinf. Nie miała zamiaru trzymać sztamy z tymi niedojdami. Jeśli ma zginąć to zginie sama z własnej nieudolności a nie dlatego, że ktoś pociągnie ją za sobą na dno.
- Spokojnoj - odpowiedział tylko do siebie cicho widząc, że Hinduska wcale nie ma zamiaru za nimi iść. Miał dosyć użerania się z każdym z osobna. Jeśli chce popełnić samobójstwo to proszę bardzo. Nie będzie przeszkadzał.
 
Googolplex jest offline  
Stary 09-08-2015, 15:32   #64
 
Okaryna's Avatar
 
Reputacja: 1 Okaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputację
- Szlag, co tu się działo? - Stefan był w szoku widząc ruiny. Niedźwiedź musiał wiedzieć że do tego dojdzie skoro kazał im się ewakuować do schronu.
Rusek też był w niemałym szoku.
- Wygląda jakby Polacy tędy przyszli w parze z Żydami czy innymi popaprańcami - odpowiedział w zamyśleniu Stefanowi, który ciągle wisiał na jego ramieniu. - To co robimy? To nie wygląda zachęcająco..
- Trzeba znaleźć jakieś tymczasowe schronienie i poczekać na Kojota. Wtedy pomyślimy co dalej.
- To który budynek wygląda ci na najpóźniejsze zmiażdżenie pod gruzami?
- Nie wiem… - Przez chwilę Stefan poczuł, że staje się monotematyczny. Który to już raz dziś mówi, że czegoś nie wie?
- Lubię kiedy jesteście tacy pomocni - westchnął i sam się rozejrzał po gruzowisku. - Nic mi tu nie wygląda solidnie na tyle, aby się gdziekolwiek schować. Jak Polacy gdzieś przejdą to masz taki burdel, że kamień na kamieniu nie ostanie. Ni chuja nie wiem co dalej. Może jakaś jaskinia?
- Musielibyśmy wrócić, tu w okolicy raczej nie ma żadnych. A w ogóle to możesz mnie już postawić, chyba dam radę o własnych siłach.
- Podnoszenie cie to też pewien trud więc lepiej, abym nie musiał tego ciągle robić - odpowiedział i postawił Stefana jak sobie zażyczył, ale jak mu zaraz wywinie orła to dodatkowo dostanie w dziób od Ruska. W końcu ile razy można kogoś podnosić i znowu stawiać?
- To będziemy teraz robić piesze wycieczki. super opcja jeśli bierzemy pod uwagę wielkie świetliste gówna, które chcą nas pozabijać.
- Jakbym miał więcej czasu… -Wydawało się, że Stefan chciał coś jeszcze dodać ale ugryzł się w język. - Na razie wystarczy się ukryć w ruinach, nie wiem ile Skowytowi zajmie odszukanie pozostałych ale jeśli odejdziemy za daleko może nas nie znaleźć.
- No dobra. To spróbuje coś znaleźć i fajnie by było jakby przy okazji nic na łeb mi nie spadło - i ruszył przed siebie rozglądając się uważnie za jakakolwiek ruiną, która zdawała się do użytku chociaż na chwilę.
Rosjanin przeszedł szukać jakiegoś tymczasowego schronienia. Budynki w obrębie całej przystani były kompletnie zrujonowane. Nie ostał się żaden cały dom. Zawalone ściany, piętra, a nawet piwnice. Wszystko wyglądało, jak po gigantycznym trzęsieniu ziemi. Wampir zajrzał do kilku piwnic, ale szybko stwierdził, że ukrycie się tam spowodowałoby więcej problemów niż korzyści. W końcu Arnif znalazł jeden z mniej zawalonych budynków. Cała była ściana szczytowa i część sufitu. Z ulicy nie było widać, kto kryje się za murem, a jednocześnie przez pęknięcia w murze można było obserwować okolicę. Tak, to miejsce nadawało się na kryjówkę. Na pewno nie na dłużej, ale do powrotu Kojota powinna wystarczyć.
Arnif już miał iść po Stefana, gdy na gruzowisku zobaczył coś dziwnego. Wyglądało to, jakby kawałek pancerze żuka. Sęk jednak w tym, że musiał to być kurewsko wielki żuk.
Kolejna rzecz, której się nie spodziewał. W sumie nie wiedział czemu się jeszcze dziwił. Dzisiejszy dzień w końcu co i rusz dostarczał jakiś mało logicznych czy zwyczajnych atrakcji. Wielki pająk a teraz to. Kucnął obok znaleziska, aby je dokładniej obadać. Świeże, nieświeże? Czy to bydle mogło być gdzieś w pobliżu jeszcze? Rozejrzał się dodatkowo uważnie wokoło żeby się zorientować, że nie przeoczył czegoś jeszcze, a co mogłoby wskazywać, że żuczek jednak wróci.
Trudno było stwierdzić, czy znalezisko jest świeże, czy leży tu już od dawna. Wyglądało to na kawałek chitynowego pancerza. Wokół Arnif dostrzegł jeszcze kilka dużo mniejszych odprysków oraz kilka niewielkich kałuż zaschniętej krwi. Teraz już wiedział, że w tych ruinach toczyła się jakaś walka. Pozostawało tylko pytania kogo z kim?
No świetnie, jeszcze żuk był krwiożerczy. Owady zaczynały niebezpiecznie zbliżać się poziomem znielubienia do Polaków. Wstał i obadał za to krew. Po niej jednak łatwiej będzie wywnioskować czy walka miała miejsce niedawno.
Arnif polizał palec, a później przeciągnął nim po zaschniętej kałuży. Na czym, jak na czym, ale na krwi to się on znał. Krew była stosunkowa świeża i… raczej nie należała do śmiertelnika. Choć zdecydowanie miała ludzki posmak. Było jednak w niej coś, co Arnif nazwałby mocą.
Aż po jego ciele przebiegły ciarki. Takiej krwi jeszcze nie próbował, ale musiał przyznać, że miała w sobie to coś przez co z chęcią spróbowałby jeszcze. Nie będzie jednak jak debil zlizywał przecież z ziemi. Wstał i rozjerzał sie po raz ostatni. Nie miał pojęcia co tu zaszło i co ze sobą walczyło, ale chociaż tyle było pewne, że do jakieś zwady doszło. Postanowił jednak pokazać to wszystko Stefanowi. Może on coś wymyśli.. albo może miał w zanadrzu kolejną nieujawnioną ciekawostkę. Wyszedł więc na główną drogę i skierował się w stronę w którą pamiętał, że zostawiał Tremere.
~~~
Muzyk zaprowadzony na miejsce długo przyglądał się płycie lecz niewiele więcej niż Arinf powiedzieć nie mógł o tym co tu zaszło. Co innego krew, krew zawsze potrafiła powiedzieć Tremere coś o istocie do której należała.
- Walther? - Pytanie było raczej skierowane do niego niż Arinfa. - Co tu się u diabła wyrabia?!
- Misiek? Bijący się z wielkim robalem? - zapytał zaskoczony jakby ktokolwiek mógł mu odpowiedzieć na to pytanie.
- Tylko nie mów, że po wszystkim co się do tej pory stało ciężko w to uwierzyć.
- Dobra, dobra! Punkt dla ciebie - przyznał po chwili. - I tak teraz pozostaje pytanie gdzie jest Misiek i to coś z czym się tu bił. Krew jest świeża.
- Dla mnie najważniejsze, że nie ma ich tu. Popatrz dookoła jakie zrobili spustoszenie, naprawdę nie chciałbym znaleźć się w ich pobliżu kiedy to się działo.
- Myślisz, że ten cały burdel to ich sprawka? - rozejrzał się dookoła z namysłem - Jeśli tak to chyba wolę nie wpieniać Miśka. To wygląda jak Berlin po Drugiej Wojnie..
- Dobra…-Zdecydował Stefan. - Schowajmy się tu i powiem Ci wszystko czego się dowiedziałem. - Potem spojrzał uważnie na Arinfa i dodał. - Dzięki, że mnie nie zostawiłeś.
Rusek machnął tylko ręką od niechcenia na podziękowania drugiego wampira.
- Nie zostawia się swoich na froncie. - Odparł krótko i począł nieco oporządzać sobie jakieś miejsce do wygodnego wegetowania póki nie wróci ich kłaczek. Dalej było jakoś tak chujowo zimno i szaro, ale nie jakoś tragicznie.
I wtedy zaczęli gadać.. i jakoś tak popłyneło.
 
__________________
Once upon a time...
Okaryna jest offline  
Stary 09-08-2015, 19:54   #65
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Zawiedziona i sfrustrowana kopała zamknięty właz jakby to coś miało jej w czymś pomóc. Co ona ma zrobić? Nie wyważy tego za cholerę, nie włamie do środka, chyba, że by ważyła tyle co trzy słonie, i nie wysadzi... Chyba... Teoretycznie gdyby miała proch… Nie, na pewno tego nie zrobi.
Najrozsądniej byłoby po prostu poczekać, aż ktoś spod dołu postanowi wyjść. Sęk w tym, że to nie musi nastąpić akurat w tym momencie… to może być za dobę, dwie, trzy… Można też wyjść innym wyjściem, może nie tym zaspawanym kupą mięcha ale tym trzecim… o którym nie miała pojęcia.
- Trzeba było zrobić Bojanowi burdel na kółkach w tej cholernej piwnicy - rozżalona usiadła przy włazie i ciężko westchnęła.
Gdyby tak znaleźć broń… albo same naboje, wydobyć z nich proch… zasypać ten cholerny zamek. Bez sensu zupełnie nie znała się na militariach, jeszcze strzeliłaby se w łeb albo wybuch przy okazji i ją by zmasakrował.
Rozejrzała się w około by się upewnić, że nikt jej nie obserwuje ale wydawało się, że jest jedyną “żyjącą” istotą w promieniu parunastu a może i parudziesięciu metrów.
Wstała skulona. Zdjęła z szyi szal po czym powiesiła go sobie na ramionach, krzyżując ręce na piersi i chowając łapki pod pachami. Zgarbiona ruszyła powolnym krokiem w kierunku brzegu, co jakiś czas oglądając się za siebie jakby w nadziei, że właz sam się otworzy i zaprosi ją do środka.

***

Mohini wędrowała wzdłuż brzegu wyspy. Nie czuła się pewnie. Nasłuchiwała przy każdym kroku, ale na szczęście nic nie znalazła.
Była już w połowie drogi do przystani, gdy usłyszała za sobą:
- Czyżby się panienka zgubiła? - zapytał ktoś.
To był Lucius. Siedział na gałęzi drzewa i uśmiechał się w stronę wampirzycy.

O jasna cholera, wszystkiego się spodziewała, nawet nagiego Bojana z widłami w ręku ale nie Luciusa. Niczym rażona piorunem podskoczyła wyrzucając ręce w górę, mało się nie potykając o własne nogi.
- Niech mnie Ganga porwie ale się zlękłam… - zaskrzeczała mocno akcentując wyrazy - W z-zasadzie to nie wiem… może trochę… tzn. nigdy! Idę w zamierzonym kierunku! - kiwnęła głową, odgarniając niesforne kosmyki z twarzy. - Co ty tu robisz? - dopiero teraz skupiła wzrok na wampirze. Nie miała zbyt wielu okazji by z nim porozmawiać, ponieważ Lucius był dla niej jak dmuchawiec porwany przez wiatr. Wystarczy, że trochę powieje i już go nie było. Nie do namierzenia, nie do wyśledzenia. Kamień w wodę.

- Siedzę, a ty? - zapytał Malkavianin.

- C-chodzę… - odparła nie do końca wiedząc co właściwie robi.

- C-chodzę… - przedzeźniał ją Lucius - I co jeszcze?

- Wysadzam wejście do bunkra… - odparła gładko, całkowicie wyłączając się z myślenia.

- Taaa…. a ja buduje pokój na ziemi - znowu zadrwił wampir.

- Coś ci słabo wychodzi - zaśmiała się hinduska, drapiąc po głowie. - Widziałeś pająka? - wyglądała jakby ktoś właśnie wyciął jej postać z jakiejś gazety plotkarskiej i wkleił w szarobure tło.

- Pająk nie widziałem, ale widziałem…. cssss - odparł wampir.

“Cssss” co to znaczy? Czy to jakieś super słówko, którego zastosowania nigdy nie poznała? Zamyślona csssowała na głos starając się domyśleć co to może oznaczać. No ni chu, chu… to bardziej jej brzmi jak syk pary albo westchnienie. - Nabijasz się ze mnie? - spytała niepewnie, mrugając szybko oczami, powinna wziąć się w garść ale miała tyle spraw na głowie, np. Bojana, który przebiera się w jej ubrania gdzieś głęboko pod ziemią.

- Csss i już. Ty lepiej na siebie uważaj, bo wiele złych tu po okolicy krąży - burknął Luciu.

Pokiwała głową i wygięła usta w podkówkę. Czuła, że powoli dopada ją zmęczenie związane z całym wyspowym stresem. - Nie mam się gdzie ukryćW - odparła cichutko - Bunkier zamknięty a tam są moje rzeczy… Arinf i ten dezel Stefan sobie poszli, Kojot uciekł, Arthur zaginął w akcji, moje rzeczy są na dole… Bojan zaspawał wejście… dopadł mnie pająk a ty mnie wystraszyłeś… wielki Deva zstąpił na wyspę! - popatrzyła na wampira okrągłymi jak monety oczami - pomodliłam się i mnie nie zabił ale on tu jest… na wyspie… krąży między drzewami i sieje śmierć a moje rzeczy są w bunkrze!

- Jesteś bardziej jebnięta niż ja - stwierdził spokojnie Lucius - ale spoko dogadamy się, he he he. - zaśmiał się szaleńczo.

- Nie jestem! - tupnęła buńczuczno nogą - Nikt mnie nie słucha! Najpierw otworzyli skrzynie a teraz wielki Jama spadł na ziemię! Spojrzałam mu prosto w oczy! I ten cholerny robal zrobił ze mnie lodówkę, rozumiesz? Byłam kokonem! NA DOLE SĄ MOJE RZECZY! Jestem teraz nieczysta… muszę odprawić rytuał… wyjebię w kosmos to cholerne wejście do bunkra - ruszyła w kierunku przystani - Znajdę materiały i wysadzę te pieprzone betonowe gówno w powietrze!

- Rozumiem. Mnie też trzymali pod wodą trzy wieki, wiesz? Ale uciekłem i im jeszcze pokażę. Wszyscy jeszcze zapłacą za mój ból i samotność. Teraz to jednak nie ważne. Teraz ważna jest przyszłość. Co zamierzasz?

Przystanęła. Lucius w pewien sposób ujął Mohini za serce. Ona też była samotna i również “żyła” raczej dla zemsty. Może nie była trzymana tyle lat pod wodą... w ogóle nie była trzymana, ale też doświadczyła wiele bólu w swoim krótkim życiu i późniejszym nieżyciu.
- Nie wiem… tzn. wiem. Muszę odzyskać moje rzeczy, znaleźć bezpieczne miejsce i przeżyć… Choćbym miała wybudować sobie szałas na dnie oceanu to przeżyje - popatrzyła czujnie na Luciusa - Jestem za młoda i za piękna by umierać. - tak… to była cała jej życiowa logika.

- Co mi dasz, jak odzyskam twoje rzeczy? - zapytał Lucius.

- Wszystko. - ani nie drgnęła, bała się, że wampir może zrezygnować z propozycji, musiała tylko jeszcze…- O ile w ogóle je odzyskasz… wszystkie.

- Wszystko? Duszę też? - zdziwil się Lucius.

- Duszę? - nie zrozumiała pytania, od kiedy to istnieje coś takiego jak dusza.

- Tak, duszę - odpowiedział Lucius z głębią w głosie. Głęboką jak piekło.

- Jesteś jednym z tych co chodzi od domu do domu z książką w łapie i opowiada o aniołach, niebie, piekle i jedynym bogu? - spytała lekko przestraszona bo zawsze gdy wpuszczała takich ludzi do domu, dostawała później cięgi od męża.

- Rozgryzłaś mnie mała. To moja misja. Od dawna. Wiesz, co Bóg myśli o twoich lubieżnych myślach?

- Pochodzę z kraju gdzie została narysowana Kamasutra… myślisz, że boje się twojego boga? - zaśmiała się szczerze rozbawiona - I co myślą całe Indie?

- To nie mój Bóg, to twój Bóg mała.

- Mój bóg ma imię… a nawet wiele imion - pokręciła głową z dezaprobatą, a już tak ładnie się zapowiadało…

- Twój Bóg ma na imię Legion, czy też Jehowa nie pamiętam. Jakoś tako…

- Nie przypominam sobie… - odparła z przekąsem - Chce odzyskać moje rzeczy a nie rozmawiać na tematy duchowe, nie jestem do tego upoważniona.

- Czyli oddasz duszę?

Jak może mu coś dać skoro tego nie ma. Rozeźlona potupała nogami w miejscu, powstrzymując się od krzyku. Nie rozumiała… ten świat był dziwny. Tak bardzo chciała wrócić do domu, do swoich bogów i cudów, do swojego bezpiecznego mistycyzmu gdzie nie ma miejsca dla białych.
- Przyjmując, że mam duszę… po co ci ona? Oprawisz ją sobie w ramki czy jak? - decyzję już podjęła ale była ciekawa co się tak uparł na coś co nie istnieje.

- Chcesz te rzeczy, czy nie?

Pokiwała głową na znak, że chce.

- Zatem umowa stoi - odparł Lucius - Za godzinę dostarczę ci twoje rzeczy w zamian za twoją duszę? Zgoda?

Wzruszyła ramionami. “I kto tu jest jebnięty?” spytała samą siebie, zaciskając mocno szczęki by nie wybuchnąć śmiechem.

***

Korzystając z czasu „wolnego” ruszyła przed siebie we wcześniej obranym kierunku, czyli do przystani. Po drodze, z braku lepszego zajęcia, dużo rozmyślała o Malkavianie. Było w jego zachowaniu coś co ją intrygowało a niedawne zwierzenia o jego przeszłości tylko spotęgowały to dziwne uczucie… cichy głosik, który piszczał i kazał się zastanawiać.
„Stoicki spokój… 300 lat pod wodą… zemsta… Bojan, Walther… wyspa… dziwne znaki… Jama… dusza” starała się poukładać wszystkie puzzle, które do tej pory uzbierała, niestety szalejący na zewnątrz chaos wdarł się do jej środka i skutecznie zakłócał funkcjonowanie hinduski.
Zdenerwowana własną niemocą i niewiedzą, przykucnęła łapiąc się za głowę i kiwając się na palcach to w przód to w tył.
Nie wiedząc czemu, czuła na swej szyi ucisk żelaznej obręczy, zaciskającej się równomiernie coraz węziej i węziej, na domiar złego do obręczy przytwierdzona była kotwica, która ściągała drobne ciało Mohini głęboko w dół mrocznej otchłani.
Smutnym wzrokiem, szklistych oczu, rozejrzała się dookoła, szukając pomocy, pocieszenia lub zwykłego ukojenia. Niestety wszędzie napotykała tylko ruiny. Nie wiedząc kiedy zaczęła płakać. Dlaczego? Bo mogła… zresztą uważała płacz za coś wyswobadzającego i oczyszczającego… W tym życiu przyszło jej cierpieć samotność i strach, przeżywać niekończącą się nocną tułaczkę i walkę o byt… najzwyklejszy i najpodlejszy z możliwych.
Jeść, spać, walczyć.
Jeśli teraz się nacierpi, może los jej się poszczęści i urodzi się jako przyszła gwiazda Bollywood?
Chwiejnym krokiem, niczym zombie, którym właściwie była, ruszyła między ruinami budynków. Potknęła się o podartą książkę, uderzyła o wystające z betonu pręty, zadrapała o gwoździe.
„Chuj z tym wszystkim… na co mi była ta pieprzona ucieczka… na co mi była ta jebana przemiana… byłabym w swoim pięknym domu w Phoenix. Urodziłabym zdrowe dziecko dla którego mogłabym znosić moje nędzne życie u boku tego zgorzkniałego dziada. Całymi dniami oglądałabym programy informacyjne gdzie podawaliby liczby kolejnych zabitych wampirów i kłaczastych i dziękowałabym bogom za moje „spokojne”… życie…”
Szperając po gruzach znalazła wygięty widelec, który urzekł ją swoją wygiętością, postanowiła go zatrzymać, może się przydać… do czegoś…
Gdy dotarła do jedynego budynku, któremu ostały się ściany i nawet kawałek dachu, ze zdziwieniem stwierdziła, że znalazła Arinfa i Stefana leżących prawie, że za rączkę w koślawym okręgu.
„Chyba nie powinnam im przeszkadzać….” stwierdziła beznamiętnie, obserwując jak dwójka mężczyzn powoli otwiera oczy.
Mohini przez chwilę im się przyglądała po czym znudzona, minęła ich ciała i zabrała się do szukania łyżki. Po co? Na co? Po prostu musiała, to był jej cel, musi mieć tę łyżkę…
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 09-08-2015, 21:46   #66
 
Komiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Komiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetny
- Gdzie są mordercze "świetliki?” - Garou mógł usłyszeć głos skrytego za pobliskimi zaroślami Nuwisha, kojot nie przemawiał jednak w ludzkiej mowie, a za pomocą języka psowatych. Bacznie się rozglądał, nasłuchiwał i węszył.
Na dźwięk słów Skowyta, Arthur wzdrygnął się bo nie przypuszczał, że jest tak skupiony by nie zauważyć obecności innego zmiennokształtnego.
-Nie wiem. Znikły. Pa… pajęczyca też - wilkołak przypomniał sobie jak wielkie ośmionogie stworzenie rozpada się na mnóstwo mniejszych.- Chyba, nie żyje. Tak sądzę… - odparł nie zmieniając formy. Przewyższał Skowyta niemal dwukrotnie.
- To gdzie jest ciało? - Skowyt wyszedł z krzaków rozglądając się czujnie i dzierżąc w łapie swoją kamienną broń. - Pozostali są gdzieś w okolicy bunkra, Bojan zablokował wejście swoimi sztuczkami, ale podobno jest też drugie. Powiedziałem im, że jeśli spotkam kogoś żywego to do nich wrócimy… Stefan twierdzi, że Bojan ma jakiś magiczny amulet i, że coś nam zagraża. Trochę go już podleczyliśmy… - Nuwisha streścił Arthurowi ostatnie wydarzenia i przyjrzał mu się w poszukiwaniu ewentualnych ran.
Garou powrówcił spokojnie do swej ludzkiej postaci. Zebrał rzeczy i ubrał koszulę. Z butów wciąż pozostawały strzępki więc ich nie miał, a bojówki obwiązał tuż nad kostką.
- Ciało, a w sumie, nie wiem. Nie, nie pamiętam nic potem. W sensie, pierdolnęła mnie ta kula która nie była kulą - Arthur opisał mu wygląd kulo-zjawy którą widział po zamknięciu powiek w czasie ataku. Luka w pamięci nie pozwoliła na dłuższą wypowiedź. - To gdzie idziemy?
- Chodźmy w okolice bunkra… Na miejscu powinniśmy złapać ich trop, chyba, że nadal tam się kręcą. Może uda nam się po drodze spotkać Walthera, albo tego pająka o ile jednak przeżył… Stefan twierdził, że Monica zginęła, ale nie miałem czasu pytać o szczegóły. - Kojot wymruczał smętnie ostatnie słowa i westchnął cicho.
- Dobra. Nie ma co czekać. Chyba że chcesz jeszcze profilaktycznie zajrzeć do miśkowej gawry, gdyby nie pająk to i tak bym tam poszedł z Arinfem. A, właśnie, z Umbrą jest jeszcze gorzej niż było. Sprawdź sam. Raz się czuje barierę, raz nie. Ale przejść nie mogłem - Arthur podszedł do kojota masując jeszcze obolały kręgosłup i mostek. Nie wszystko wyleczyło się przy zmianie form.
- Nie jest to głupi pomysł, ale ruszajmy szybko, boje się, żeby reszcie coś nie zagroziło, zwłaszcza, że Stefan jest w średniej formie, trudniej im będzie się obronić… - Kojot podrapał się w nos patrząc na towarzysza.
-No to truchcik, po cichu - odparł Arthur i rozpoczął marszobieg
Kojot po chwili o czymś sobie przypomnia. - A! Zapomniałem, podobno za całą tą mgłę i zamieszanie z umbrą odpowiada ten medalion Bojana, tak twierdził Stefan, musi nam o tym dokładniej opowiedzieć jak wrócimy. -
-Cichaj, pogadamy po spotkaniu z innymi - odrzekł wilkołak i milczał przez całą drogę, uważnie się rozglądając nasłuchując i węsząc podczas truchtu.
 

Ostatnio edytowane przez Komiko : 09-08-2015 o 21:49.
Komiko jest offline  
Stary 09-08-2015, 23:06   #67
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
Stefan, Arinf, Mohini
To, co się wydarzyło w czasie rytuału osłabiło oba wampiry. Nie pamiętali dokładnie kiedy stracili przytomność i co dokładnie było powodem jej utraty. Obaj czuli zmieszanie i byli mocno zdezorientowani.
Zimny wiatr przywrócił ich do świadomości. Jednak oprócz niego było jeszcze coś. Czyjaś obecność. Złe wspomnienia z rytuału powróciły, jak jątrząca się rana.
Na ich szczęście, o ile tak można powiedzieć, była to tylko Mohini która przeszła obok nich. Wampirzyca szła z pochyloną głową i najwyraźniej szukała czegoś w ziemi.
Stefan i Arinf podnieśli się z ziemi i otrzepali ubrania z pyłu. Nadal czuli się bardzo niepewnie, ale pojawienie się Mohini w pewien sposób dodało im pewności.
- Czyżbyś szukała? - zapytał znajomy głos.
Cała trójka odwróciła się w kierunku źródła dźwięku i zobaczyła wyłaniającego się z cienie Luciusa. Malkavianin uśmiechał się szeroko, a na plecach dzierżył sporych rozmiarów worek.
- Czy byliście grzeczne w tym roku, moje kochane dzieciaczki? - zapytał syczącym tonem - Wujek Lucius ma tutaj coś dla was.

Po tych słowach Malkavianin podszedł do trójki wampirów i postawił worek na ziemi. Spojrzał po wszystkich i zatrzymał się na Mohini.
- I jak tam moja droga? Pamiętasz o naszej umowie? Nadal chcesz odzyskać swoje rzeczy? Wujek Lucius spełnił swoją obietnicę. Teraz kolej na ciebie moja kochana.
Lucius rzucił w stronę Mohini niewielką plastikową buteleczkę.
- Bądź tak miła i użycz mi kilka kropel swojej cudnej juchy.

Stefan i Arnif patrzyli na tę jakże absurdalna scenę z niedowierzaniem.

Cichy Skowyt i Arthur
Kojot i Wilk po krótkiej rozmowie postanowili wrócić do reszty. Wcześniej jednak postanowili sprawdzić gawrę Walthera. Być może tam właśnie krył się klucz do tajemnic wyspy.
Przemykając wśród drzew i krzaków oba zmiennokształtni dotarli do wejścia do jaskini, którą niedźwiedź wybrał na swoją kryjówkę.

Przy wejściu do gawry gurhala widać było ślady lepkiej pajęczyny. Arthur i Skowyt z lekką obawą weszli do środka.
Jaskinia niedźwiedzia była kompletnie pusta. Nie było choćby śladu jej gospodarza. W powietrzu nie czuć było nawet żadnej woni po Waltherze. Było to dziwne i niepokojące.
Bowiem woń, jaka wypełniała pieczarę nie tylko drapała w gardle i wywoływał łzy w oczach, ale także otumaniał zmysły.
Arthur już znał ten zapach. Pierwszy raz czuł go na plaży, gdy był na patrolu. Teraz była ona o wiele intensywniejsza.

Oba łaki wiedziały, że poza tą jaskinią, gawra Waltera posiada też inne pieczary. Spojrzeli po sobie i zastanawiali się, czy powinni wrócić do reszty, czy kontynuować przeszukanie.
Walthera tutaj nie było. Za to gdzieś w głębi czaiło się coś…. coś złego, obcego i wrogiego.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.
brody jest offline  
Stary 17-08-2015, 19:36   #68
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
- Coś jej zrobił? - Zapytał Stefan.

- Jeszcze nic - odpowiedział Malkavianin.

- Jeszcze?

Rusek jak tylko wstał i otrzepał się z kurzu i pyłu to począł ścierać krwawy ślad z czoła. Jasna cholera co tu się dzieje? Spojrzał na swoją prawą dłoń i schował ją spłoszony do kieszeni szarej bluzy.
- Lucius, bawisz się w większego idiotę niż jesteś? - zapytał sarkastycznie.

- Bynajmniej. Mam umowę z tą uroczą wampirzycą i zamierzam się z niej wywiązać do końca. Mam nadzieję, że ona również.

Zatrzymała się w połowie ruchu, gdy do jej umysłu wdarł się głos. Czy tylko jej się zdawało czy to był…
- Shah Rukh Khan? - wyszeptała ochrypłym głosem, podnosząc wzrok znad gruzowiska. Jej jedwabne czerwone sari zsunęło się z ramienia odsłaniając skryty pod obcisłym choli biust. Leniwym ruchem poprawiła materiał przy akompaniamencie brzęczenia dziesiątek, cieniutkich złotych bransolet. - Przybyłeś tak jak obiecałeś… i masz moje rzeczy… wybawco! - niczym sarenka podbiegła do mężczyzny i oparła swoje drobne dłonie o jego szeroką, męską pierś.

Uśmiechnął się pięknie ukazując jednocześnie rządek perliście białych zębów. Włosy rozwiał ciepły, delikatny wiatr pachnący kwieciem jaśminu, a w oczach pojawiło się od tak dawna skrywane pożądanie i namiętność.
- Jak mógłbym cię okłamać moja piękna pani? - odpowiedział śpiewnie, po czym chwycił jej drobną rączkę a następnie zakręcił kobietą w zmysłowym piruecie.

Gdy stopy wampirzycy zatańczyły na martwym podłożu pobojowiska, zza chmur przedarły się niepewnie promienie słońca, oświetlając parę kochanków na szybko porastającej trawą i kwiatami polanie. Zewsząd dobywał się dźwięk orientalnych instrumentów, sączących namiętną melodię w takt tańczących ciał. Ciepły, jaśminowy wiatr otulał drżące sylwetki niczym pieszczotliwy dotyk matki.
- Tak się bałam, że już nie wrócisz i ponownie zostanę sama na tym okrutnym padole łez i cierpienia. Czy odzyskałeś wszystkie moje rzeczy, najpiękniejszy książę?

- Po trzykroć nigdy bym cię nie zostawił, mój najcudowniejszy kwiecie kołyszący się po wspaniałych toniach Gangi! - zaśpiewał do swej ukochanej. - Twe rzeczy zbierałem długie trzy dni i trzy noce i poręczam własnym marnym życiem, że nie opuściłem nawet ziarenka piasku, które przyniosłaś na swych drobnych i zgrabnych stópkach! Ale nie rozmawiajmy już o tym. Teraz liczy się to, że w końcu mogę patrzeć w twe ciemne i niezwykłe oczy. Dla tego spojrzenia mógłbym umrzeć!
Chmury całkowicie się rozwiały i odsłoniły błękit nieba. A para kochanków, spleciona w miłosnym tańcu, zdawała się nie widzieć piękna tego świata, ponieważ byli zbyt zatopieni w swoich spojrzeniach pełnych miłości i tęsknoty oraz namiętności!

Jej ramiona zadrżały z rozkoszy. Mohini złożyła głowę w ramionach ukochanego a jej długie do pasa włosy rozwiewały się wspaniałą kaskadą. - Jesteś najwspanialszym cudem tego świata, jak mogłam żyć bez ciebie przez tyle lat… - wyszeptała trwożliwie w pierś Shah Rukha, pozwalając by ten prowadził ich w najpiękniejszym tańcu tego świata. - Teraz już nikt i nic nie stanie nam na drodze, nasza miłość przezwycięży wszystkie przeszkody tego wcielenia… - uniosła głowę i spojrzała z bezkresnym oddaniem w oczy mężczyzny.
Z ciężkich, od bujnego kwiecia krzewów, wzbiły się w powietrze dziesiątki kolorowych, rajskich ptaszków, unoszących się w spirali wysoko w niebo. Trele ptactwa i wspaniała muzyka współgrała ze sobą w odwiecznej, mistycznej harmonii.

Mężczyzna wzruszony ich wspólnym tańcem i tym, że w końcu mógł trzymać w swoich silnych i pewnych ramionach miłość swego, nic niewartego bez niej, życia. Kryształowe łzy posypały się po jego przystojnej twarzy, gładkiej niczym ręcznie tkany muślin. Uczucia przytłaczały jego szybko i mocno bijące serce, materializując się w postaci rzewnego szlochu. Cały świat skurczył się do urodziwego lica jego lubej.

- Och moje słońce, mój księżycu, moje gwiazdy… - wyszeptała czule ocierając rąbkiem sari, łzy z twarzy ukochanego. Nie mogła patrzeć na niego w takim stanie, jej serce pękało i rozsypywało się na miliony bolesnych kawałeczków.

Ptaki które w nieskończonej ilości wciąż wylatywały z zarośli i skręconą spiralą pięły się wysoko w niebo, zaczęły śpiewać, rzewnymi kobiecymi głosami.
Aayi, Khushi Ki Hai Yeh Raat Aayi
Sajdhajke Baaraat Hai Aayi
Dheere Dheere Gham Ka Saagar
Tham Gaya Aankhon Mein Aakar
Goonj Uthi Hai Jo Shehnaai
To Aankhon Ne Yeh Baat Bataayi

Gdy tylko śpiew ucichł, Mohini odgarniając kosmyki włosów z czoła mężczyzny, poczęła śpiewać kojącą pieśń.
Hamesha Tumko Chaaha Aur Chaaha
Aur Chaaha Chaaha Chaaha
Hamesha Tumko Chaaha Aur Chaaha Kuch Bhi Nahin
Tumhe Dil Ne Hai Pooja, Pooja, Pooja
Aur Pooja Kuch Bhi Nahin
Na Na Nahin, Na Na Nahin Nahin Nahin Nahin Nahin
Kuch Bhi Nahin, Ho Kuch Bhi Nahin
Oh, Kuch Bhi Nahin

Po jej cichym występie, ptaki ponownie podniosły głos, a para kochanków tuląc się do siebie, bujała się w takt muzyki.
Khushiyon Mein Bhi Chhaayi Udaasi
Dard Ki Chhaaya Mein Voh Lipti
Kehne Piya Se Bas Yeh Aayi

Przez pewien czas, nikt się nie odzywał, jakby bojąc się, że ta magiczna chwila, może w każdej chwili zniknąć, pęknąć niczym bańka mydlana. Nie można było jednak nie dokończyć swej deklaracji miłosnej. Kobieta znowu się odezwała.
Jo Daag Tumne Mujhko Diya
Us Daag Se Mera Chehra Khila
Rakhoongi Main Isko Nishaani Banaakar
Maathe Pe Isko Hamesha Sajaakar
O Preetam, O Preetam Bin Tere Mere Is Jeevan Mein
Kuch Bhi Nahin, Nahin, Nahin, Nahin, Nahin
Kuch Bhi Nahin

I gdy tylko kobiecy głos ucichł, chórek dokończył swoją kwestię.
Beete Lamhon Ki Yaadein Lekar
Bojhal Kadmon Se Voh Chalkar
Dil Bhi Roya Aur Aankh Bhar Aayi
Mann Se Aawaaz Hai Aayi

Shah Rukh odskoczył tanecznie i rozpostarł szeroko ręce jakby chciał objąć cały świat. Radośnie uśmiechnięty wysłuchał słowiczego trelu swojej kobiety. Wzruszenie znowu targnęło jego ciałem, a słowa piosenki popłynęły, rozbrzmiewając w powietrzu, a jakby było mało romantycznej scenerii to rozpadał się znikąd złocisty, ciepły deszcz, który skąpał oboje kochanków swymi anielskimi łzami.
Voh Bachpan Ki Yaadein
Voh Rishte Voh Naate Voh Saawan Ke Jhoole
Voh Hasna, Voh Hasaana, Voh Roothke Phir Manaana

Mohini w tym czasie pobudziła do życia dzwoneczki u stóp kiedy to ruszyła do zmysłowego tańca boso po zielonej i miękkiej trawie, która nie łamała się, a tylko delikatnie ustępowała pod ciężarem wampirzycy. Gdy mężczyzna wyśpiewał ostatnie słowo to Ravnoska czuła, że musi mu odpowiedzieć w godny sposób, więc zwróciła się twarzą do swego wybranka i z uwodzicielskim uśmiechem zaświergotała:
Voh Har Ek Pal Mein Dil Mein Samaaye Diye Mein Jalaaye
Le Jaa Rahi Hoon Main Le Jaa Rahi Hoon Main Le Jaa Rahi Hoon

Wszystko było idealne i jak w booliwoodzkim filmie. Świat mienił się w odblaskach słońca w złocistym deszczu. Mężczyzna urzeczony występem swojej miłości i zachwycony jej namiętnym i pełnym życia tańcem, ponownie odpowiedział w słowach piosenki:
O Preetam, O Preetam
Bin Tere Mere Is Jeevan Mein
Kuch Bhi Nahin Nahin Nahin Nahin Nahin
Kuch Bhi Nahin
Hamesha Tumko Chaaha, Aur Chaaha Chaaha Chaaha

Kiedy Khan artykułował ostatnie śpiewne zdania, Mohini podpląsała do niego, a w tym samym czasie na niebie wymalowała się przepiękna i podwójna tęcza. Nikt nie mógł wyobrazić sobie piękniejszej sceny.
Wampirzyca tęsknym trelem skrzywdzonego ptaszka zakończyła wspólny występ.
Aur Chaaha Chaaha Chaaha
Haan Chaaha Chaaha Chaaha
Bas Chaaha Chaaha Chaaha
Haan Chaaha Chaaha Chaaha
Aur Chaaha Chaaha Chaaha

Mężczyzna nie mógł i nie chciał się już powstrzymywać. Chwycił za drobną dłoń ukochanej i przyciągnął ją ciasno do siebie. I gdy już ich usta miały spotkać się w długo wyczekiwanym pocałunku, wtedy…

wampirzyca dostała w cycki pustą butelką. Słońce zgasło, trawa zgniła, a Shah Rukh Khan zamienił się w łysego Luciusa z paskudnym tatuażem na paszczy.
Skonsternowana kobieta popatrzyła na naczynie, nie wiedząc gdzie się znajduje i co się właściwie stało.
- Eee… - posłała pytające spojrzenie do Malkaviana, po czym na butelkę, znowu na wampira i znowu na butelkę - Mam tu… nasikać? - zaskrzeczała do siebie, uświadamiając sobie, że znowu pozwoliła by fantazja zawładnęła jej umysłem. Zażenowana podniosła naczynie z ziemi.

- Nie obraziłbym się za krew… - odparł spokojnie Lucius, który wyglądał jakby był przyzwyczajony do takich dziwnych scen sytuacyjnych.

- A… a nie chciałeś… - zacięła się, po czym potrząsnęła głową, nie ważne czego chciał i czego ona chciała, niech już stąd idzie, niech kurwa wszyscy znikną… - Dobra… - wyciągnęła zza paska spodni myśliwski składany noży po czym nacięła sobie rękę i przystawiła ranę do szyjki butelki.
Przez pewien, niemiłosiernie wydłużający się do granic możliwości, czas. Dwójka wampirów stała w milczeniu i gapiła się każdy w swoim kierunku.
- P-proszę… - wręczyła ‚podarek’ mężczyźnie, gdy ten był napełniony krwistą cieczą po brzegi „…i spierdalaj bo się zaraz spalę ze wstydu…” pomyślała wpatrując się w ziemię.


Cokolwiek łączyło Mohini z Luciusem, nie było dobrym znakiem. Jeszcze tylko brakowało, żeby zaczęła jak on świrować… to znaczy trochę bardziej niż teraz. Nie mniej wyboru nie mieli wielkiego niż czekać na futrzaki. Czekali w milczeniu i to Stefanowi odpowiadało jako, że chwilowo nie miał zamiaru wtajemniczać w nic ravnoski, i w ogóle postanowił być przy niej niezwykle ostrożny, nie wiadomo kto jeszcze słucha jej uszami.
Rozglądał się uważnie szukając choćby najmniejszego śladu, że w okolicy są przyjaciele… lub wrogowie.

Assamita posłał tylko Stefanowi spojrzenie, które mogło znaczyć, że coś chętnie by mu przekazał, ale na pewno nie przy świadkach. Nie mogli zrobić teraz nic innego niż czekać na resztę bandy. Rusek wyglądał jednak na nieco skołowanego i zdezorientowanego. Wyraźnie coś go męczyło ‘wewnątrz’.

(dla chętnych posłuchania piosenki: https://www.youtube.com/watch?v=haZ7-qqxXXg )
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 17-08-2015, 20:16   #69
 
Komiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Komiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetny
- Ale tu jebie…. Może to ten smród zabija zapach niedźwiedzia? - Wywarczał kojotołak i krzywiąc potworną mordę, rozglądał się po wnętrzu pieczary. Przez chwilę zastanawiał się czy da radę zapuścić się w głąb jaskiń bez jakiegoś uszczerbku na zdrowiu. Po chwili jednak wpadł na pewien genialny pomysł.
- Góra do Mahometa, czy Mahomet do góry? WALTHER!!!!!!!!!!!!!!!!!! - Kojot wydarł mordę z całej siły, licząc na to, że echo poniesie jego głos w głąb jaskiń i niedźwiedziołak, o ile wciąż tam przebywał, sam się do nich pofatyguje.
Plan może i był genialny, ale nie przyniósł żadnych przełomowych rozwiązań. Na krzyk Skowyta, odpowiedziało tylko echo w głębi jaskini.
-Coś tu śmierdzi - skwitował Arthur po darciu mordy przez kojotołaka - I to bynajmniej nie tylko dosłownie. Ja tam raczej nie zlezę. Jeszcze się napatoczymy na coś co nas przerośnie. Chcę przeżyć a nie bezmyślnie się narażać. Wracamy do reszty. Najwyżej opowiemy co znaleźliśmy i razem postanowimy. - Odrzekł wilkołak gdy na krzyk nie odpowiedziało nic poza echem. “Debilne, obwieszczać mieszkańcom - krwiożerczym i spragnionym świeżego mięsa - że się czeka u bram domostwa… Z własnym garnkiem i przyprawami z którymi mięso najlepiej smakuje… twoje mięso….” skomentował w myślach Garou.
- Debilne, przychodzić do śmierdzącej jaskini niedźwiedzia, a potem ze strachem mówić “o kurwa, śmierdząca jama niedźwiedzia”, i uciekać. - Odparł Cichy Skowyt delikatnie kiwając przy tym głową, potem przez chwilę oglądał sufit. - Ale jak chcesz. Może pozostali w tym czasie coś wymyślili…. PAJĄĄĄĄKU!!! - Krzyknął raz jeszcze licząc na to, że jeśli nie Walther to może Ananasi wygrzebie się z głębi jaskini, ale jeśli nic takiego by się nie stało, był gotów wrócić w okolice bunkra.
Tym razem także nic poza echem Kojotowi nie odpowiedziało.
Garou wzruszył ramionami - Moja misja razem z Arinfem polegała na zobaczeniu co się dzieje w gawrze Walthera. Nie było mowy o podejmowaniu ryzyka i wchodzeniu w przysłowiową paszczę lwa - Arthur odwrócił się i zaczął przyglądać się skąpanej w mroku i otulonej dodatkowo chmarą mgły okolicy. Z westchnięciem i głową pełną złych przeczuć i co raz większej ochoty by zmienić miejsce pobytu (nikt przecież nie zakładał tak długiego pobytu tutaj, a przynajmniej nikt nie myślał że tu spędzi resztę życia/nieżycia), zrobił pierwszy ostrożny krok w kierunku bunkra.
 
Komiko jest offline  
Stary 17-08-2015, 21:20   #70
 
Googolplex's Avatar
 
Reputacja: 1 Googolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputację
Wampirzyca siedziała przed “tobołkiem” od Luciusa i układała swoje rzeczy na różne kupki. Przy całej pracy wesoło przy tym nucąc.
Stefan w końcu został nagrodzony za swe wysiłki. W szczelinie ujrzał zbliżające się znajome sylwetki.

- Nasi? - Zapytał Arinfa szukając potwierdzenia, zawsze to lepiej się upewnić niż wyskakiwać wprost pod kły wroga.
Uniósł głowę zaskoczony nagłym odezwaniem się Stefana i powiódł wzrokiem za jego spojrzeniem.
- Na to wygląda. Albo jakaś pieruńska iluzja.
Cóż, więcej nie było sensu się ukrywać, jeszcze by ich minęli. Muzyk wstał i wychylił się za ściany machając do łaków.

-Tutaj!
- Myślę, że i tak cię już zwęszyli.

- Może, tym lepiej by zobaczyli, że wszystko w porządku… przynajmniej z nami.

-Waszego odoru nie idzie pomylić z niczym innym - odparł wilkołak z półuśmiechem na twarzy. Przynajmniej nikt nie zginął z ich pokracznej “paczki”. Może nie przepadał za pijawami, ale stado, chociażby najbardziej koślawe, to zawsze stado. - Dajcie coś mocniejszego - westchnął siadając wśród nieumarłych. Powoli i metodycznie opowiedział to co kojotowi na temat pająka i kul. Potem zrelacjonowali wspólnie o tym co widzieli u miśka.

- Coś mocniejszego? Jedynie mogę dać wpierdol, bo widzisz - odparł rozkładając ręce w geście bezradności - Jakoś nikt z nas nie pije niczego. Takie z nas abstynenciki - zażartował.
Kule.. i Ananasi? Kto dał taką debilną nazwę pająkokłakowi? Nie skomentował tego jednak, był w lekkim szoku, że ich niespodziewanego towarzysza niedoli unicestwiono jak muchę łapką na insekty.

- Czyżby Misiu się już sam ewakuował? Cwaniaczek.. - mruknął do siebie niecierpliwie pocierając twarz lewą dłonią.

- Skowycie nie wiesz przypadkiem czym były lub mogły być te świetliste kule? - Co prawda miał swoje podejrzenia lecz skoro ekspert był na miejscu to lepiej jego zapytać niż wyjść na ignoranta.

Kojot stanął obok grupy i wyraźnie dumny z siebie podpierał się futrzastymi piąstkami o biodra. Potem popatrzył na zadającego mu pytanie Stefana.
- Myślałem, że po tym jak sprowadziłem tu Arthura żywego zapytasz mnie raczej o autograf… Hmm, niech pomyślę. - Nuwisha pogładził się prawą łapą po spodzie swej długiej paszczy.

- Jedyne co przychodzi mi na myśl, to to, że w jakiś sposób zmaterializowały się tutaj złe duchy. Na pewno nie byli to zmiennokształtni, wampiry raczej też nie, więc nie wiem… Mogły to być, albo złe duchy, lub stwory, które przedostały się z umbry do naszego świata, albo sztuczki jakiegoś ludzkiego maga… lub demony, ale ich nigdy nie widziałem na oczy, na magach też się nie znam. Ale wydaje mi się, że można je uszkodzić, unikały odnóży pająka, jakby bały się odniesionych obrażeń. - Kojotołak smętnie wzruszył ramionami, dając znak, że więcej niestety nie pomoże w tej materii.

- Każdego można uszkodzić, pytanie tylko jakim kosztem. Nie uśmiecha mi się w walce poświęcać życia. - Odparł Stefan. - Ale twe wyjaśnienia niepokojąco podobne są do moich obaw.

- Liczyłem na to, że szukając Arthura je spotkam. Wydaje mi się, że mógłbym je zabić przy użyciu mojego artefaktu, zawarty w nim duch wydaje się bardzo pewny siebie… Tak czy siak, po drodze zaszliśmy do gawry Walthera, nikogo tam nie było, ale strasznie śmierdziało, trudno powiedzieć co to był za zapach. Pajęczycy też, ani śladu. - Skowyt dopełnił składanie raportu.

- Obstawiam wielkiego żuka. - Wskazał im kawałek pancerza znaleziony przez Arinfa. - Ale coś jest co nie daje mi spokoju. Próbowałem pewnego rytuału kiedy na was czekaliśmy i… to dziwne stworzenie, ta kula światła pojawiła się i zaatakowała. Nie wiem tylko dlaczego nas nie wykończyła, to dziwne, bardzo dziwne.
Nuwisha podszedł bliżej wspomnianego pancerza, przykucnął przy nim, obejrzał, postukał palcem, obwąchał.

- Nigdy nie słyszałem żeby w skład naszej rodziny wchodziły żukołaki. Jeśli coś takiego jest zmiennokształtne, to na pewno nie będzie tak przyjazne jak pająk… Zresztą jeśli nie jest, a jest tylko wielkim żukiem, to pewnie też nie będzie zbyt towarzyskie. - Kojot oglądał pancerz i zastanawiał się z czym może mieć do czynienia.
- Tajemnice w tajemnicach. - Westchnął Tremere. - Niewiele z tego rozumiem prócz tego, że jeśli nie zdobędziemy amuletu to będziemy skazani na łaskę i kaprysy tego kto go posiada.

- Może to żółw… słyszałem, że żółwiołaki wymarły dawno temu… - Kojot mruczał do siebie pod nosem. Był zły, że nie może rozgryźć tej zagadki.

- Rozejrzyj się, w tej chwili nic nie wygląda normalnie. Może też wymarli wracają… - Stefan zamilkł zdając sobie sprawę co też oznaczają jego słowa. Zdołał tylko cicho wyszeptać. - Gehenna.
Chwilę myślał zastanawiając się nad wszystkim co sam wie i czego się dowiedział lecz nim podzieli się całą wiedzą i wnioskami z niej płynącymi z towarzyszami niedoli, miał kilka pytań:
- Skowycie czy próbowałeś przejść do Umbry od czasu wydarzenia które nam opisałeś wcześniej? - Utkwił spojrzenie w ślepiach łaka. - I czy możesz nam dokładnie opowiedzieć co takiego wówczas napotkałeś?
Skowyt podniósł wzrok na Stefana, nadal bawiąc się trzymaną w rękach dziwaczną skorupą.

- Nie… Bałem się, że Walther mnie pobije. - Skowyt uśmiechnął się po czym chcąc sprawdzić wytrzymałość badanego przez siebie przedmiotów, po prostu lekko go ugryzł. - Ta istota była z pewnością mężczyzną. Miała bardzo bladą skórę, trochę jak te brzydkie wampiry, ale tylko skórę, bo twarz miała jakby mniej brzydką, powiedziałbym, że dostojną i podobną do ludzkiej. Uszy miał dziwne, spiczaste. Na początku myślałem, że to Sidhe, wy nazywacie te stwory elfami. One też mają takie uszy. Spędziłem pośród nich dobre kilka lat swojego życia, no, ale to nie był Sidhe, oni nie są tacy straszni, a ten był taki, że sam jego widok zjeżył mi sierść. Nie mam pojęcia co to było, dlatego uznałem to za jakiś wyższy gatunek… A i jeszcze coś. Zanim trafiłem do tej jego odległej krainy widziałem jeszcze inną istotę. Miała wygląd upiornego dziecka, trochę jak z horrorów, miało nienaturalnie wielką mordę i strasznie dużo ostrych pogniłych zębów. Kiedy to zobaczyłem spadłem z drzewa, a kiedy upadłem, byłem już w dalekiej umbrze. Wydawało mi się, że to jakiś zły duch, może to on wywinął mi psikusa i przez niego trafiłem w umbrze tak daleko, trudno powiedzieć. - Kojot zastanawiał się nad całą sytuacją i tym co mogła ona oznaczać. - Myślisz, że to ma związek z tym amuletem i atakującymi nas światłami? - Dodał po chwili.
-
Tego nie wiem, ale chciałbym Cie poprosić o coś co może być niebezpieczne, zrozumiem jeśli odmówisz. Czy mógłbyś teraz zajrzeć lub wejść do Umbry? Tylko na chwilę. - Tremere wyglądał na wampira, który ma jakiś plan lecz jeszcze niedopracowany.

- Mógłbym… Tylko w jakim celu? Po prostu wejść w nią i wrócić, czy chcesz, żebym zrobił coś konkretnego? - Nuwisha patrzył na wampira zastanawiając się o co tamtemu dokładnie chodzi.

- Na razie nic konkretnego, chcę tylko byś sprawdził czy w ogóle możesz i powiedział nam co tam zauważyłeś.
Kojotołak pokiwał ze zrozumieniem głową, w między czasie przykładając tajemnicze znalezisko do swojego torsu.
-
Dobra, ale popilnujesz mi tego? Chcę nad tym pokombinować, idealnie nadawałoby się na element pancerza. - Kojot z uśmiechem postukał się w element swojego ubioru, spoczywający na udzie pancerzyk wykonany z drewna i różnego rodzaju mocujących go rzemieni i skórzanych pasków. Potem rzucił skorupę w stronę torby w której grzebała Mohini i wstał, wyciągając swój kamienny fetysz.
- Dobra, jak coś na mnie tam wyskoczy, to tnę przez ryj i uciekam z powrotem… Martwię się, że może tam być pełno żmijowego gówna. - Kojotołak westchnął smętnie i zamknął oczy skupiając w sobie swoją płynącą z natury energię. Czasami żałował, że nie działało to tak jak w filmach i nie mógł po prostu zniszczyć ścigających ich demonów falą kame-hame-ha. Nie mniej korzystał z takich zdolności, jakie miał pod ręką, więc spróbował płynnie przenieść swoje ciało poza ściany świata w którym przebywali. Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, na oczach zebranych powinien zaczął powoli blednąć, rozmywać się i w końcu zniknąć.
Niestety nic nie poszło zgodnie z planem. Kojot nie rozmył się, ani nie zniknął. Nadal pozostał tam, gdzie był przed chwilą. W momencie, gdy próbował przejść przez Barierę poczuł coś dziwnego i nienaturalnego. Coś czego nie czuł nigdy w życiu. Bariery w tym miejscu nie było niemal zupełnie, a jednocześnie była niczym betonowa ściana. Ten dualizm był wprost niewytłumaczalny.

W momencie skupienia największej energii, Skowyt zobaczył coś jeszcze co już kompletnie zbiło go z tropu. Przez mgnienie oka dostrzegł coś niewyobrażalnego. Kilka warstw wszechświata było nałożonych na siebie niczym fotograficzne filtry. A ich wyspa, ich świat była gdzieś pośrodku tego całego zbioru. Mimo swojej wiedzy Skowyt nie potrafił wyjaśnić tego, co widzi. Wyglądało to tak, jakby Bariera oddzielająca światy przestała istnieć i wszystko się wymieszało w jakiś niepojęty sposób. Jakby cała struktura wszechświata uległa zmianie.
 
Googolplex jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172