Ani Garag, ani Marco nie zareagowali na słowa Solo, która w niektórych kwestiach miewała rację, ale z pewnością nie jeśli chodzi o możliwość przebywania w tym miejscu kogoś innego.
W końcu oni tu byli, prawda?
Garag, czując jak jego żołądek powoli przywiera do kręgosłupa, wybrał się do kuchni, przeklinając pod nosem brak obsługi, co - w sposób oczywisty - zmuszało go do samodzielnego zabrania się za kucharzenie.
Teoretycznie w kuchni było wszystko - piec, garnki, talerze, kocioł na wodę, nawet parę drewek. Nie było tylko wody...
Z kociołkiem w dłoni i użyczoną przez Shahri liną Garag wybrał się do studni.
Plusk!
Dźwięk był nieco stłumiony, lecz dobitnie świadczył o tym, że studni woda była. Nie to zatem stało się powodem, dla którego opuszczono gospodę.
Oględziny zawartości kociołka przyniosły bolesne rozczarowanie - parę pływających liści tudzież zapach, znacznie odbiegający od ogólnie przyjętych standardów sugerowały, że od ładnych paru lat nikt studni nie oczyszczał. I że nikt nie pomyślał, by zakryć czymś wylot studni.
Pozostawał tylko suchy prowiant. No i królik, którego Marco upolował kilka godzin wcześniej.
Pozostawiwszy kuchnię w rękach Garaga Marco wybrał się na zwiedzanie parteru, a dokładniej części izby, wydzielonej najwyraćniej dla lepszych gości.
Porządek panował tutaj dokładnie taki sam, jak w głównej sali, ale meble były rzeźbiona, ława wyściełana była suknem, zaś na stole, na lnianym obrusie, stały dwa srebrne świeczniki z resztkimi świec.
I to było wszystko, jeśli nie liczyć samotnego miedziaka, który zabłąkał się w kącie sali.
Marco ściągnął obrus (który i tak nie był pierwszej czystości), przetarł stół i z paru krzeseł zrzucił na podłogę kurz.
- Może zjemy kolację w saloniku? - zaproponował Garagowi, który biedził się nad rozpaleniem ognia w kominku