Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-08-2015, 03:00   #71
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Góry; wrak śmigłowca; śr; 2017.06.05 godz 02:15; 11*C




Jeremy Newport i Lance "Styx" Vernon



Czuli chłód. Na razie rozgrzani ostatnimi wydarzeniami i trzymani na adrenalinowym koktailu emocji i hormonów czuli tylko chłód. Ale wydychane obłoczki pary jasno wskazywały, że wkrótce poczują prawdziwe zimno gór. Byli w końcu na przedpolu najwyższych gór na tej planecie i nawet te przedpole to w innych jej rejonach miałoby już status całkiem porządnych i pełnowymiarowych gór. Co chwila też pewnie by się potykali czy przeracali bowiem ciemność i kamieniste, otoczakowe podłoże po jakim się poruszali niezbyt sprzyjało bezproblemowemu marszowi nie mówiąc już o biegu. A biec musieli by wydostać się z wraku śmigłowca. Charakterystyczny przenikliwy zapach benzyny mieszał się z drażniący nozdrza zapachem dymu Ognia jeszcze nie było ale dym tak. Co jakiś czas błyskała tu czy tam jakas iskta z uszkodoznych mechanizmów maszyny. Jeszcze kilkadziesiąt minut temu, które obecnie zdawały się odległe jak z innego świata i epoki. Z epoki światła, ciepła i cywilizacji a nie ciemności, zimna i dziczy jakie otaczały ich w tej chwili nieruchomy juz wrak śmigłowca.


---



Parę godzin wcześniej na komisariacie w Chitral


- A tobie nic nie jest? A pryncypałowi? No to dobrze, trzymaj się go ale nie daj się zabić. - Hastings miał dość jasną hierarchię wartości. Dbał o swoich ludzi i nie wymagał od nich rzeczy niemożliwych nawet jeśli z ich perspektywy czasem mogło to tak wyglądać. Nie lubił też pisać do świeżych wdów listów z kondolencjami.

- Zobaczymy co da się zrobić. Ale wiesz Styx, zajmujemy się ochroną ludzi i mienia a nie szpiegostwem i oglądaniem yt. - dodał nieco z przekąsem przełożony. No faktycznie na tym się skupiała ich firma i wszystkie zadania były temu podporządkowane. Przynajmniej jednak nie powiedział, że nie czyli, że faktycznie to sprawdzi.

- A jeśli cię to zainteresuje to twój kumpel Mark też pogrzał dziś trochę lufy i to sobie wyobraź z jakimiś bialasami. - sprzedał mu świeżą plotę z tego co się działo u nich "w domu" podczas jego nieobecności. Faktycznie białasów z bronią aż tak dużo po Islamabadzie się nie kręciło. A jak już należeli na ogół do jakiejś firmy ochroniarskiej z czego największą była właśnie ich Black Water. Ale mimo to do strzelanin pomiędzy kontraktorami właściwie nie dochodziło. Nic dziwnego, że szefa to zastanawiało. Streścił mu też po krótce, że Mark'owi nic nie jest ale znów przywiózł skasowaną brykę a sprawa się miała podczas porwania jednego z IBM-owych komputerowców.


---



Natomiast sprawa oględzin pobojowiska już nie poszła tak gładko i przyjemnie. Serżant dowodzący marines miał dość jasne priorytety i koncentrował się na zapewnieniu bezpieczeństwa ochranianemu dyplomacie a po wyłaczeniu z akcji trzech jego ludzi i niepewnej sytuacji na zewnątrz nie chciał ryzykować kolejnymi stratami. Może jakby Lance był bardziej wygadany poszłoby mu nieco lepiej ale przecież mistrzem słowa nie był więc musiał na ogędziny udać się sam.

Na zewnątrz większość pobojowiska opanowało już wojsko. Istniała jakby niewidzialna granica poza którą gliniarze i żołnierze nie mieszali się. Ci piersi zajmowali budynek komisariatu i bezpośrednio to co do niego przylegało ci drudzy resztę.

Żolnierze pakistańscy którzy nic nie wiedzieli ani o nim ani o misji z amerykańskiej ambasady byli strasznie podejrzliwi i nerwowi widząc białasa w marynarce i długą bronią. Musiał się sporo natłumaczyć najpierw pierwszym których spotkał prawie zaraz po wyjściu z ostrzelanego komisariatu, potem ich wezwanemu sierżantowi aż wreszcie powtórzyć wszystko jeszcze raz porucznikowi. Ten co prawda gdy sprawa się wyjaśniła był nawet miły ale "na wszelki wypadek" przydzielił mu dwóch wojskowych "ochroniarzy", ot tak na wszelki wypadek aby "nic mu się nie stało".

Patrzący mu na ręce "ochroniarze" może nie byli zbyt komfortowym dodatkiem ale jednak przynajmniej widząc ich reszta wojaków puszczała mu zaciekawione lub obojetne spojrzenia ale nawyraźniej uznali, że skoro dówch z nich jest z nim to pewnie może tu przebywać. Podczas oględzin musiał opierać się na własnych oczach i pamięci bowiem porucznik był miły ale uprzedził, że zadnych zdjęć i takich tam bo skonfiskuje sprzęt.

Dość szybko "Styx" zorientował się, że pakistański oficer miał rację bowiem ciała ostrzelanych policyjnych pojazdów i zabitych policjantów na pewno nie wyglądałyby dobrze w gazetach. W ogóle scena pobojwowiska była jak tę którą znał z wojen. W stolicy było gorąco ale jednak jak na razie przypominało to raczej coś na miarę akcji kalibru akurat dla policji. To tuaj już naprawdę wyglądało jak wojna i sprawa dla wojska.

Niemniej jednak w końcu mógł osobiście rzucić okiem na miejsce świeżo zakończonej potyczki. Teraz miał szansę odtworzyć sekwencję zdarzeń w których brał udział ale jednak podczas strzelaniny ciężko ogarnąć całość pola walki. Konwój około tuzina pojazdów wjechał w klasyczną zasadzkę. Konwój nie był taki mały i ponieważ gliniarze szykowali się na starcie z terrorystami w kawiarni to był całkiem nieźle wyposażony w broń automatyczną i strzelby a ni tylko standardowe pistolety. Niemniej jednak wracali na swój posterunek i widocznie kompletnie nie spodziewali się ataku w centrum miasta.

Napastników zaś może i było mniej ale mając przewagę zaskoczenia oraz pozycji zdołali nieźle przetrzebić policjantów. Zwłaszcza, że dysponowali takimi elemanetami wyposażenia jak wyrzutnie RPG, rkm-y czy podłożone bomby w zaparkowanych samochodach. Zorganizowanie takiej zasadzki musiało zebrać co najmniej parę godzin i to zakładając, że napastnicy byli już w mieście powiedzmy od rana. Posiadali uzbrojenie jak nieźle zaopatrzona partyzancka banda, nastawiona na regularną walkę ale raczej gdzieś w górach czy dziczy. Miasto bowiem niezbyt sprzyjało obnoszeniu się z taką ilością żelastwa jaką tu widział. Bomby, granaty, pistolety i obrzyny owszem bo były dość łatwe do ukrycia no kałach jeszcze pod tą ich kiecką mógł się od biedy schować no ale wyrzutnie czy rkm to już trzeba było się postarać. Właściwie pod względem siły ognia byli zbliżeni do grupy bojowej regularnego wojska.

Widział też zabitych. I tych w policycjnych mundurach i tych w cywilnych ubraniach. Wszyscy obecnie bez wyjątku byli cisi i nieruchomi. Większość ciał policjantów już zniesiono na posterunek jedynie te bardziej zakleszczone czy spalone razem z wrakami wciąż przebywały tam gdzie je śmierć zastała. Czy były to opalone prawie do szkieletów ciała bezwładnie rzucone na kolumne kierowniczą bo sama kierownica się stopiła czy desperacko wyszponiały wypalone, szponiaste dłonie ku osmalonym i wciąż gorącym sufitom wyglądały jednakowo makabrycznie.

Wojskowi ze znalezionymi ciałami terrorystów zbytnio się nie patyczkowali. Ściągali je w jedno miejsce i układali w linię. Linia stopniowo rosła gdy w z okolicznych zakamarków, zaułków i dachów ściągano kolejne ciała aż stanęła na prawie pełnym tuzinie zabitych. Zabici niewiele powiedzieli kontraktorowi. Wszyscy brodaci i o tubylczej urodzie, wszyscy ze śmiertelnymi ranami które doprowadziły do ich śmierci, w większosci górnych partii ciała bo zaatakowani będąc niżej niezbyt mieli okazję strzelać im w nogi. Tylko jeden był czarnoskóry o ewidentnie afrykańskim typie rasowym. Lance wiedział o takich ochotnikach z afryki walczących za Wszechislam na ich terrorystycznych i wojennych teatrach działań od "zgniłej" Ameryki poprzez "rasistowską" Europę która uciskała biednych muzułmanów aż po właśnie Bliski Wschód od tego izraelskiego wszechszatana po walczących z zachodnim najeźdźcą i ich sługusami braćmi w Afganistanie czy jak widać też i Pakistanie.

Uwagę kontraktra przykuły buty jednego z zabitych napastników. Całkiem fajne, sportowe najki. I aż bielejące nowością. Co prawda można było je i kupić na miejscu ale nawet wówczas nie pasowały do przeciętnej, ulicznej średniej a od łażenia po górach na pewno nie byłyby zbyt długo takie ładne i nowe. Z bliska zaś zobaczył jak na jednym z butów uchowała się część naklejki z ceną. Po ile one chodziły tego się nie dowiedział ale sądząc po znaczku cena była w angielskich funach co kompletnie nie pasowało do walut używanych w tym kraju ani nawet sąsiednich. Sam zabity też był dość młody i nawet brodę miał chyba najmniej bujną i okazałą.


---



Tymczasem pozostawiony pod opieką marines dyplomata też miał co robić. Ledwo sytuacja się uspokoiła i jego najemny opiekun wyszedł na zewnątrz zadzwonił telefon. Po wyświetlaczu już wiedział, że nie zapowiada się zbyt ciekawie skoro dzwonił Martin, spec od kontaktów z tubylcami. Czyli na mieście sytuacja znów się zaogniła i spodziewano się, że będzie o czym pisać. O sytuacji w Chitral rozmawiał krótko, cieszył się, że Jeremy wyszedł z tego bez szwanku no ale skoro tam siedzi i czeka no to ma okazję zarobić na chleb.

- Masz ze sobą lapa? No jak nie masz to sobie skombinuj. I pomyśl nad tekstem na rano. - zaczął przedstawiać sprawę z jaką dzwonił. Dziś w mieście jak w skrócie nazywano między sobą stolicę Pakistanu, porwano informatyka pracującego dla IBM. Zwał się Elligson choć nazwisko nic Newportowi nie mówiło a, że pamięc miał dobrą to pewnie spotykał się z nim pierwszy raz. To było bardzo niedobre. Należało przygotować się na poranny serwis informacyjny i podać jakoś w strawnej formie to, że świat wzbogacił się o porwano kolejnego Amerykanina. Te straty wśród marines w Chitral też nie będą dobrze wyglądać zwłaszcza, że te złosliwe kacapy i żółtki jak na razie nie zanotowali żadnych strat co było bardzo wkurzające. Należało też zastanowić się nad tekstem dla porywaczy informatyka jeśliby zgłosili się z żądaniem okupu. Ci z IBM już byli na lotnisku i czekali na odlot a miejscowi i ci z kontynentu cisnęli ambasadę by "Coś wreszcie zrobiła!". Przy ostatnim zdaniu wyraźnie skrzywił się zirytowany bo akurat pod tym względem wielu ich krajanom ambasada jawiła się jako uniwersalny wręcz punkt usługowy zdolny wyczarować chyba każde ich marzenie. A sławni, bogaci i potężni jakimi były międzynarodowe koncerny i ich przedstawiciele to już w ogóle rzadko kiedy poczuwały się do uznawania zwierzchnictwa krajowych rządów w tej materii. Zapewne więc rozmowy z przedstawicielstwem IBM nie należały do tych gładkich i przyjemnych i Martin nie wspominał ich miło. Jednak jakby nie patrzyć został porwany Amerykanin a to już podpadało pod obowiązki ambasady a uregulowanie tego zdarzenia w mediach konkretnie podpadało pod obowiązki Jeremy'ego i właśnie dlatego dzwonił.


---



Jeremy więc mając do dyspozycji laptop, telefon również miał co robić w postrzelanym komisariacie tak samo jak Lance na zewnątrz. Obaj skończyli swoją część roboty mniej więcej w tym samym czasie spotykajac się ponownie na komisariacie. Gliniarze zapewnili im kilkupojazdowy konwój na lotnisko gdzie czekał już na nich ich stoliczny MiL.

Sam start i wylot odbył się bez przeszkód. Choć wszyscy w ładowni chcąc nie chcąc musieli dzielić z przykrytym płachtą i nieruchomym ciałem szeregowego Martinez'a oraz jęczącym przez painkillerowy sen szeregowego Young'a przykrytego kocem. Leżał na noszach na ziemi bowiem nie nadawał się do siedzenia na krzesłkach montowanych wzdłuż burt ich środka lokomocji.

Zostawili za sobą światła lotniska które wkrótce zlały się w jedną świetlną plamę ze światłami reszty miasta a i te stopniowo zlewały im się w jeden, co raz mnieszy, swietlny punkcik. Lot i monotonny warkot silinika w połączeniu z ciemnością za okrągłymi bulajami i zmęczeniem po całym dniu skłonił wielu współpasażerów do snu czy choćby do przymknięcia zmęczonych oczu.

Wojna wdarła się w tą ciszę i senną atmosferę nagle wrzaskiem alarmów dobiegających z kabiny pilotów, ich spanikowanymi głosami i nagłym przechyłem maszyny. Zołnierze i kontraktor od razu rozpoznali rozpaczliwy manewr uniku. Czy to coś dało czy nie tego nie wiedzieli zaledwie jednak sekundę czy dwie później nastąpiła eksplozja która szarpnęła całą maszyną. Było źle to wiedzieli wszyscy. Któryś z pilotów darł się w słuchawki rozpaczliwe "Mayday, spadamy!" i faktycznie maszyna zaczęła gwałtownie tracić wysokość co raz ostrzej kierując się nosem w dół ku co raz bliższej ziemi której jednak po ciemku nie było widać. Zabity i nieprzytomny szeregowiec jako jedyni nieprzypięci do kadłuba zsunęli się po posadzce ku kabinie. Obaj jednak byli jednakowo cisi. Za to wrzaski rozbrzmiewajace w kabinie jasno mówiły, że nie wybuch siegnął nie tylko ich latadełko.

Zdawało się, że spadali całą wieczeność choć pewnie nie trwało dłużej niż kilka sekund. Nagle nimi szarpnęło i rzuciło a maszyna podskoczyła jeszcze raz i drugi nim zaczęła bezwładnie sunąć po ziemi przechylając się co raz bardziej na jedną z burt, drąc cienki metal, siekąc połamanymi łopatami śmigieł, wyjąc zamierającym silnikiem, obrzygując co i kogo się da gorącym olejem i paliwem aż wreszice wreszcie znieruchomiała ostatecznie.

Odłosy umierającej maszyny cichły stopniowo wraz z uciekającym z niej mechanicznym żywotem. Co innego mieszczący się w niej jeszcze żywym ładunkiem. Ludzie jęczeli, krzyczeli ze strachu, grozy czy po prostu wrzeszczeli z bólu. Albo milczeli pogrążeni w szoku i osłupieniu. Tylko zabitym było już wszystko jedno. Po pierwszym szoku jednak w grę weszły wyuczone wyszkolenie lub zwykły strach każący opuścić mogącą eksplodować w każdej chwili maszynę.

Dyplomacie udało się wyjść z opresji prawie bez szwanku. Wybuch w przestworzach go nie sięgnął a podczas kraksy jedynie jakiś latajacy fragment rozpadajacego się śmigłowca przeciął mu nogę na wylot ale niezbyt groźnie. Bolało jak cholera i krwawiło całkiem poważnie ale wiedział, że od tego nie umrze. Udało mu się też wydostać samodzielnie z wraku. Podobnego farta miał kontraktor któremu dla odmiany jednak rozpędzona fragment śmigła utwkił w boku. Trochę bliżej centrum i przebiłby płuca albo serce a tak wykpił się śmierci tanim kosztem.

Wśród reszty załogantów jednak już nie było tak różowo. Ciemność wraku była rozświetlana tylko paroma ocalałymi latarkami marines a kto na pewno ocalał było pewne tylko po tym jeśli wydostał się z wraku. Wydostali się chyba w większości. Ale nie wszyscy. Brakowało trzech marines i obu pilotów. Z żołnierzy USMC nie było zabitego Matinez'a i ciężko rannego Young'a z kótrego nikt nie widział od początku ataku a jego los był nieznany. Za to na pewno został a żył operator erkaemu Williams bo słyszeli dobiegające z wraku jego nawoływania i przekleństwa. Co się stało z obydwoma pilotami tego nikt nie wiedział jednak nos maszyny po ciemku i z zewnątrz wyglądał makabrycznie. Z ocalałych którzy wydostali się na zewnątrz chyba nie było nikogo kto by wyszedł bez szwanku. Wrak wciąż tam leżał a dobiegający zapach benzyny jasno informował o zagrożeniu jakiemu dopiero co umknęli.




Islamabad; dom Ramiz'a; śr; 2017.06.05 godz 02:15; 18*C




Costance Morneau



Wcześniej wieczorem



- Wiesz Conie... Myślę, że tam gdzie jedna hiena może zostać tak łatwo pożarta to i z drugą może być podobnie. Zwłaszcza jak się pętają wśród stad lwów i szakali tylko we dwie. - uśmiechnął się Anglik nawiązując do jej alegorii. Jakoś nie wydawał się przejawiać zbytnio zapału do tego pomysłu. Ale jak się okazało ten nietypowy "rich boy" jednak tylko wydawał się być nieprzekonany.

- Wchodzę w to. - powiedział krótko wzruszając ramionami. Dalej jednak wyraził swoje wątpliwości co do elimunowania z góry Ramiz'a ze współpracy. Był tubylcem i jako takiemu stały przed nim otworem drzwi które mogy być dla nich zamknięte na dobre choćby nie wiadomo jak się starali tam dostać. Jak babski kibel dla faceta. Ale znała go lepiej więc tę decyzję zostawiał jej.


---



Dość późno dotarła do nich blond dziennikarka. Korki, demonstracje, blokady, objazdy robiły swoje i obecnie bez sensu było przeliczać trasę stosując przelicznik czasowy z normalniejszych czasów. Z każdym dniem wyglądało to gorzej. Francuska z lotniska jechała prawie dwie godziny podczas gdy jeszcze parę dni temu zajmowało to z godzinę. Nicole już stojąc w progu sprawiała wrażenie zmeczonej po ty całym dniu choć nadal była miła i uśmiechała się ładnie. Podobnie jak Rob zareagowała jednak oburzeniem na taki zamach na wolność słowa. Dziennikarska brać może i konkurowała ze sobą względem zdobywania materiałów i prędkości jego obróbki i wysyłania do rodzimej stacji czy redakcji ale tego typu numery godziły i zagrażały im wszystkim. Wiadomo, dziś padło na jedną hienę jutro mogło paść na inną. Do tego zawsze stali na cienkiej linii ryzyka, że drążąc temat przekroczą to co jakieś tam władze czy inny kacyk jest w stanie stolerować i... I dalej bywało różnie począwszy od wizyt i słownych upomnień smutnych panów po brutalne pobicia, morderstwa czy po prostu zniknięcia.

Sytuacja się nieco uspokoiła i rozluźniła gdy rodzeństwo gospodarzy zajęło się swoimi gośćmi a temat wizyty ludzi z bezpieki nieco zszedł na dalszy plan. Czwórka dziennikarzy zdominowała rozmowę tematami o obecnej sytuacji, pracy i rokowaniach na przyszłość ale i jakoś zaczęły się przewijać wspominki z przeszłości czasem nawet całkiem zabawne.

Nicole opowiadała jak to raz robiąc reportaż o ulicznych gangach w Rio udało jej się w końcu umówić na wywiad z miejscowym watażką. Przyszła na miejsce a tam ludzie z kamerami, zadziwiająco dużo miejsocywch dziewczyn i okazało się, że wzięto ją za kandydatkę startującą do castingu w filmach dla dorosłych. Teraz można było się z tego pośmiać ale wtedy to miała duszę na ramieniu.

Ramiz też się zrewanżował podobną historyjką. Drążył swego czasu temat o przekrętach na loterii bo podejrzewał, że są tam prane brudne pieniądze z narkotyków. Umówił się z informatorem w jednym z nocnych klubów. Facet był jakimś kurierem i gadali u niego w samochodzie jak tak sobie jechali po mieście. Ten co jakiś czas się zatrzymywał i lazł do bagażnika, brał jakieś worki i paczki, zostawiał gdzie trzeba, wracał i dalej gadali. Aż nagle natknęli się na policyjny patrol, wywiązała się jakaś kłótnia z tym informatorem, potem bójka a potem tamten zwiał zostawiajac Ramiz'a w samochodzie. A potem podczas pobieznych tłumaczeń okazało się, że w tych paczkach to jest cała góra szmalu. No i resztę tłumaczeń musiał już złożyć na komisariacie.

Robert zaś opowiadał jak był w Afganistanie i chciał zrobić wywiad z angielskimi żołnierzami na posterunku. Wybrał sobie taki nieduży który wydał mu się standardowy by pokazać czytelnikom jak to wygląda żywot z perspektywy zwykłego żołnierza. Ten dodatkowo był atakowany parę dni wcześniej to pomyślał, że żołnierzom dobrze zrobi świadomość, że świat i kraj o nich nie zapomnieli. Wypożyczył jakiegoś żęcha który od początku mu się nie podobał ale nic innego nie zdobył. No i faktycznie zepsuł mu się ale na szczęscie prawie na miejscu. Widział już ten posterunek z brytyjską flagą na maszcie więc postanowił pójść na przełaj. I się zdziwił, że ci żołnierze tak machają do niego i krzyczą już z daleka i nawet się ucieszył, że takie zrobił na nich dobre wrażenie. No i wchodzi do nich już na outpost i się przywitał i nawet zapytał czy zdążył na herbatę bo akurat taka pora a oni jacyś tacy jak niemowy gapili się na niego a wcześniej przecież tak się darli i przekrzykiwali to się trochę zdziwił skad ta zmiana. A wtedy jeden z nich go uświadomił, że przeszedł przez pole minowe. Dlatego tak się do niego darli i machali. By zawrócił. No jak to do niego dotarło o co sie otarł to aż go musieli przytrzymać by nie upadł.

Wszyscy też byli ciekawi jakie przygody przytrafiły się Amerykance i ogólnie atmosfera nieco się rozluźniła. Zrobiło się dosć późno a z jednej stroni pakistańskie rodzeństwo okazało się po pakistańsku serdeczne i gościnne a z drugiej podróż po nocy przez ogarnięte chaosem miasto jakoś nie zachęcała zbytnio Europejczyków do opuszczenia gościnnego domu. W efekcie zostali więc na noc.

Rob na chwilę przeprosił i pogrążył się w pracy na lapie zapewne chcąc coś jeszcze obrobić z dzisiaj czy przygotować się na jutrzejszy dzień. Ramiz i Farah udali się przygotować dodatkowe miejsca do spania więc Amerykanka i Francuska zostały same.

Tym razem mówiła głównie Nicole. I mówiła głównie o Jeremy'm. Martwiła się i niepokoiła o niego o nich i ich związek. Już raz mieli dłuższą przerwę ale postanwoili spróbować jeszcze raz. Dlatego teraz są tutaj razem. Ale z niego jest taki przystojniak. I flirciarz. I ciągle go nie ma. Nawet teraz wyjechał w jakiejś sprawie za miasto. I nie dzwoni ani nawet głupiego sms'a nawet nie napisze... A wokół jest jak widać. No i jak ma inną? Przecież przy takim trybie życia jaki oboje prowadzą to nie byłob trudne. Zwłaszcza jakieś numerek czy co. Żaliła się zgrabna blondyneczka ze swoich osobistych zmartwień. Widać zmęczenie, ciężki dzień i wino które jako prawdziwa rodowita Francuska przyniosła ze swojego samochodu gdy okazało się, że zostaje tu na noc w połączeniu z wewnętrznym niepokojem i wątpliwościami sprawiły ją do takich rozważań przy drugiej kobiecie.


---



Resztka tego późnego wieczoru czy wczesnej nocy upłynęła na przygotowaniach do snu bo dla kazdego z nich był to ciężki dzień. Umawiali się jeszcze na jutro, pożartowali kto najgłośniej będzie chrapał no i życzyli sobie dobrej i spokojnej nocy. Wkrótce też dom pogrążył się w ciemności a gospodarze i ich goście we śnie.

Życzenia spokojnej nocy okazały się jednak płonne. Conie zbudził jakiś jękliwy, kobiecy krzyk z sąsiednich pomieszczeń. Po chwili doszedł ją szmer rozmowy prawie na pewno przez telefon. Rozpoznawała już głos Francuski. Zapalane światła i odgłos pospiesznych kroków mówił jej, że nie tylko ją to obudziło. Po chwili pozostała czwórka domowników stała w progu pokoju w którym była Nicole i przysłuchiwała się krążącej nerwowo po pokoju dziewczynie w samym topie i majtkach. W oczach błyszczały jej ślady łez ale i jeszcze siąpiła nosem ale już cieżko nazwać to było płaczem. Zapewniała własnie zdecydowanym głosem po angielsku, że zaraz tam będzie. Po chwili skończyła rozmawiać i spojrzała na czekajacych na jakieś wyjaśnienie domowników.

- Dzwonili z ambasady Jeremy'ego. Zestrzelili śmigłowiec któym lecieli. Nic więcej nie wiedzą. Jadę do ambasady, będą ich szukać. - rzekła krótko po czym pośpiesznie zaczęła ubierać się. Sprawiała wrażenie osby zdeterminowanej osiągnąć swój cel.




Islamabad; koszary Black Water; śr; godz 02:15; 18*C




Marek Kwiatkowski



- Ah wy action boys... - Hastings pokręcił głową ale uśmiechnął się. - Jak tak będziecie niszczyć sprzęt w tym tempie to niedługo bedziemy wszędzie chodzić pieszo albo taksówkami. - szef kręcił jeszcze chwilę głową komentując w ten sposób raport polskiego kontraktora o zniszczonym pojeżdzie.

Dłużej trawił informacje o napastnikach i do tego białych a nie tubylcach. - Strzelaliście się z jakimiś białasami? I oni też przyjechali po tego samego kolesia co wy? A to faktycznie ciekawe... - mruknął mrużąc oczy i chwilę uderzając długopisem po dłoni. - Możemy popytać ale technicznie szukanie kogoś po mieście to już nie nasz obowiązek. Od tego jest policja. Jak nas poproszą o pomoc to co innego. No ale szkoda, że straciliśmy klienta. Dobrze, że wam nic się nie stało. - podsumował część raportu dotyczący odbitego im informatyka.

- Dobra, ja podpytam u konkurencji który jest tak pazerny by nam kurwa bruździć. Tu jest tak wielki tort, ze starczy dla kazdego. - rzucił ze złoscią trzymany długopis na biurko. Najwyraźniej myśl, że któraś z siostrzanych firm zaczęła się kręcić samopas wokół ich towaru wcale mu się nie podobała. - Ale wiesz Mark, to wcale nie musiał być ktoś z firm. Mogli być jacyś wolni strzelcy nie należący do żadnej firmy. Jak oceniasz ich umiejętności? Amatorzy, profesjonaliści, elita? Coś rzuciło ci się w oczy podczas walki? - szef rozpoczął sledztwo od bezpośredniego świadka i uczestnika wydarzeń.


---



- Aha, Styx też miał ciekawy dzień z tym pryncypałem z ambasady. Wpadli w kocioł na mieście w tym Chitral. No ale im obu udało się wyjść bez szwanku. Powinien do nas wrócić w nocy lub rano. Ty masz jutro właściwie wolne. Odpręż się. Jeśli zdołasz. Ale bez szaleństw bo sytuacja może się spartolić w każdej chwili więc bądź przytomny i pod telefonem. - rzekł na koniec Polakowi jego przełożony. Faktycznie jutro wypadał mu dzień wolny. Mógł go spędzić w koszarach co było dość bezpieczne choć przecież znał tu już wszystko i wszystkich. Mógł też spróbować szczęścia na mieście choć w obecnej sytuacji byłoby to na pewno bardzo ekscytujące zajęcie. Jednak spora część kafejek, kin i nocnych klubów mimo trudności jeszcze działała. No i zawsze były te hotele nastawione na zachodnich turystów które istniały niczym oazy zachodniego świata w miejskim morzu tubylczości.


---


Obudziła go w nocy jakaś bieganina. Na pewno nie był to alarm dla całej bazy bo nie słyszał syreny ani strzelaniny. I choć paru chłopaków też się obudziło czy podniosło głowy to jednak zmęczeni całym dniem służby w większości starali się wrócić w kimę skoro sprawa nie była ogólna ani nie dotyczyła ich osobiście.

Mark zobaczył jak dyżurny budzi Franz'a z jedno łóżko dalej. Franz jako jeden z niewielu pilotów śmigłowców uważał się za elitę i lorda pośród szaraczkowej, piechociej masy jaka dominowała wśród kontraktorów. No a poza tym dało się z nim żyć. Na pewno jednak nie był zadowolony z nocnej pobudki i mimo, że zaczął się ubierać całkiem sprawnie dopytywał się co się stało. Marek słyszał piąte przez dziesiąte ale chyba dzwonili Jankesi z ambasady. Szykali na gwałt sprawnego śmigłowca na wczoraj. Sprawa była trochę dziwna bo jakby coś na mieście to pewnie samochód by wystarczył więc albo coś superpilnego albo za miastem. Ale tak naprawdę nie było wiadomo po co. Dyżurny sam mógł nie wiedzieć bo przecież miał tylko obudzić i postawić na nogi Franz'a.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline