Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-08-2015, 03:00   #71
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Góry; wrak śmigłowca; śr; 2017.06.05 godz 02:15; 11*C




Jeremy Newport i Lance "Styx" Vernon



Czuli chłód. Na razie rozgrzani ostatnimi wydarzeniami i trzymani na adrenalinowym koktailu emocji i hormonów czuli tylko chłód. Ale wydychane obłoczki pary jasno wskazywały, że wkrótce poczują prawdziwe zimno gór. Byli w końcu na przedpolu najwyższych gór na tej planecie i nawet te przedpole to w innych jej rejonach miałoby już status całkiem porządnych i pełnowymiarowych gór. Co chwila też pewnie by się potykali czy przeracali bowiem ciemność i kamieniste, otoczakowe podłoże po jakim się poruszali niezbyt sprzyjało bezproblemowemu marszowi nie mówiąc już o biegu. A biec musieli by wydostać się z wraku śmigłowca. Charakterystyczny przenikliwy zapach benzyny mieszał się z drażniący nozdrza zapachem dymu Ognia jeszcze nie było ale dym tak. Co jakiś czas błyskała tu czy tam jakas iskta z uszkodoznych mechanizmów maszyny. Jeszcze kilkadziesiąt minut temu, które obecnie zdawały się odległe jak z innego świata i epoki. Z epoki światła, ciepła i cywilizacji a nie ciemności, zimna i dziczy jakie otaczały ich w tej chwili nieruchomy juz wrak śmigłowca.


---



Parę godzin wcześniej na komisariacie w Chitral


- A tobie nic nie jest? A pryncypałowi? No to dobrze, trzymaj się go ale nie daj się zabić. - Hastings miał dość jasną hierarchię wartości. Dbał o swoich ludzi i nie wymagał od nich rzeczy niemożliwych nawet jeśli z ich perspektywy czasem mogło to tak wyglądać. Nie lubił też pisać do świeżych wdów listów z kondolencjami.

- Zobaczymy co da się zrobić. Ale wiesz Styx, zajmujemy się ochroną ludzi i mienia a nie szpiegostwem i oglądaniem yt. - dodał nieco z przekąsem przełożony. No faktycznie na tym się skupiała ich firma i wszystkie zadania były temu podporządkowane. Przynajmniej jednak nie powiedział, że nie czyli, że faktycznie to sprawdzi.

- A jeśli cię to zainteresuje to twój kumpel Mark też pogrzał dziś trochę lufy i to sobie wyobraź z jakimiś bialasami. - sprzedał mu świeżą plotę z tego co się działo u nich "w domu" podczas jego nieobecności. Faktycznie białasów z bronią aż tak dużo po Islamabadzie się nie kręciło. A jak już należeli na ogół do jakiejś firmy ochroniarskiej z czego największą była właśnie ich Black Water. Ale mimo to do strzelanin pomiędzy kontraktorami właściwie nie dochodziło. Nic dziwnego, że szefa to zastanawiało. Streścił mu też po krótce, że Mark'owi nic nie jest ale znów przywiózł skasowaną brykę a sprawa się miała podczas porwania jednego z IBM-owych komputerowców.


---



Natomiast sprawa oględzin pobojowiska już nie poszła tak gładko i przyjemnie. Serżant dowodzący marines miał dość jasne priorytety i koncentrował się na zapewnieniu bezpieczeństwa ochranianemu dyplomacie a po wyłaczeniu z akcji trzech jego ludzi i niepewnej sytuacji na zewnątrz nie chciał ryzykować kolejnymi stratami. Może jakby Lance był bardziej wygadany poszłoby mu nieco lepiej ale przecież mistrzem słowa nie był więc musiał na ogędziny udać się sam.

Na zewnątrz większość pobojowiska opanowało już wojsko. Istniała jakby niewidzialna granica poza którą gliniarze i żołnierze nie mieszali się. Ci piersi zajmowali budynek komisariatu i bezpośrednio to co do niego przylegało ci drudzy resztę.

Żolnierze pakistańscy którzy nic nie wiedzieli ani o nim ani o misji z amerykańskiej ambasady byli strasznie podejrzliwi i nerwowi widząc białasa w marynarce i długą bronią. Musiał się sporo natłumaczyć najpierw pierwszym których spotkał prawie zaraz po wyjściu z ostrzelanego komisariatu, potem ich wezwanemu sierżantowi aż wreszcie powtórzyć wszystko jeszcze raz porucznikowi. Ten co prawda gdy sprawa się wyjaśniła był nawet miły ale "na wszelki wypadek" przydzielił mu dwóch wojskowych "ochroniarzy", ot tak na wszelki wypadek aby "nic mu się nie stało".

Patrzący mu na ręce "ochroniarze" może nie byli zbyt komfortowym dodatkiem ale jednak przynajmniej widząc ich reszta wojaków puszczała mu zaciekawione lub obojetne spojrzenia ale nawyraźniej uznali, że skoro dówch z nich jest z nim to pewnie może tu przebywać. Podczas oględzin musiał opierać się na własnych oczach i pamięci bowiem porucznik był miły ale uprzedził, że zadnych zdjęć i takich tam bo skonfiskuje sprzęt.

Dość szybko "Styx" zorientował się, że pakistański oficer miał rację bowiem ciała ostrzelanych policyjnych pojazdów i zabitych policjantów na pewno nie wyglądałyby dobrze w gazetach. W ogóle scena pobojwowiska była jak tę którą znał z wojen. W stolicy było gorąco ale jednak jak na razie przypominało to raczej coś na miarę akcji kalibru akurat dla policji. To tuaj już naprawdę wyglądało jak wojna i sprawa dla wojska.

Niemniej jednak w końcu mógł osobiście rzucić okiem na miejsce świeżo zakończonej potyczki. Teraz miał szansę odtworzyć sekwencję zdarzeń w których brał udział ale jednak podczas strzelaniny ciężko ogarnąć całość pola walki. Konwój około tuzina pojazdów wjechał w klasyczną zasadzkę. Konwój nie był taki mały i ponieważ gliniarze szykowali się na starcie z terrorystami w kawiarni to był całkiem nieźle wyposażony w broń automatyczną i strzelby a ni tylko standardowe pistolety. Niemniej jednak wracali na swój posterunek i widocznie kompletnie nie spodziewali się ataku w centrum miasta.

Napastników zaś może i było mniej ale mając przewagę zaskoczenia oraz pozycji zdołali nieźle przetrzebić policjantów. Zwłaszcza, że dysponowali takimi elemanetami wyposażenia jak wyrzutnie RPG, rkm-y czy podłożone bomby w zaparkowanych samochodach. Zorganizowanie takiej zasadzki musiało zebrać co najmniej parę godzin i to zakładając, że napastnicy byli już w mieście powiedzmy od rana. Posiadali uzbrojenie jak nieźle zaopatrzona partyzancka banda, nastawiona na regularną walkę ale raczej gdzieś w górach czy dziczy. Miasto bowiem niezbyt sprzyjało obnoszeniu się z taką ilością żelastwa jaką tu widział. Bomby, granaty, pistolety i obrzyny owszem bo były dość łatwe do ukrycia no kałach jeszcze pod tą ich kiecką mógł się od biedy schować no ale wyrzutnie czy rkm to już trzeba było się postarać. Właściwie pod względem siły ognia byli zbliżeni do grupy bojowej regularnego wojska.

Widział też zabitych. I tych w policycjnych mundurach i tych w cywilnych ubraniach. Wszyscy obecnie bez wyjątku byli cisi i nieruchomi. Większość ciał policjantów już zniesiono na posterunek jedynie te bardziej zakleszczone czy spalone razem z wrakami wciąż przebywały tam gdzie je śmierć zastała. Czy były to opalone prawie do szkieletów ciała bezwładnie rzucone na kolumne kierowniczą bo sama kierownica się stopiła czy desperacko wyszponiały wypalone, szponiaste dłonie ku osmalonym i wciąż gorącym sufitom wyglądały jednakowo makabrycznie.

Wojskowi ze znalezionymi ciałami terrorystów zbytnio się nie patyczkowali. Ściągali je w jedno miejsce i układali w linię. Linia stopniowo rosła gdy w z okolicznych zakamarków, zaułków i dachów ściągano kolejne ciała aż stanęła na prawie pełnym tuzinie zabitych. Zabici niewiele powiedzieli kontraktorowi. Wszyscy brodaci i o tubylczej urodzie, wszyscy ze śmiertelnymi ranami które doprowadziły do ich śmierci, w większosci górnych partii ciała bo zaatakowani będąc niżej niezbyt mieli okazję strzelać im w nogi. Tylko jeden był czarnoskóry o ewidentnie afrykańskim typie rasowym. Lance wiedział o takich ochotnikach z afryki walczących za Wszechislam na ich terrorystycznych i wojennych teatrach działań od "zgniłej" Ameryki poprzez "rasistowską" Europę która uciskała biednych muzułmanów aż po właśnie Bliski Wschód od tego izraelskiego wszechszatana po walczących z zachodnim najeźdźcą i ich sługusami braćmi w Afganistanie czy jak widać też i Pakistanie.

Uwagę kontraktra przykuły buty jednego z zabitych napastników. Całkiem fajne, sportowe najki. I aż bielejące nowością. Co prawda można było je i kupić na miejscu ale nawet wówczas nie pasowały do przeciętnej, ulicznej średniej a od łażenia po górach na pewno nie byłyby zbyt długo takie ładne i nowe. Z bliska zaś zobaczył jak na jednym z butów uchowała się część naklejki z ceną. Po ile one chodziły tego się nie dowiedział ale sądząc po znaczku cena była w angielskich funach co kompletnie nie pasowało do walut używanych w tym kraju ani nawet sąsiednich. Sam zabity też był dość młody i nawet brodę miał chyba najmniej bujną i okazałą.


---



Tymczasem pozostawiony pod opieką marines dyplomata też miał co robić. Ledwo sytuacja się uspokoiła i jego najemny opiekun wyszedł na zewnątrz zadzwonił telefon. Po wyświetlaczu już wiedział, że nie zapowiada się zbyt ciekawie skoro dzwonił Martin, spec od kontaktów z tubylcami. Czyli na mieście sytuacja znów się zaogniła i spodziewano się, że będzie o czym pisać. O sytuacji w Chitral rozmawiał krótko, cieszył się, że Jeremy wyszedł z tego bez szwanku no ale skoro tam siedzi i czeka no to ma okazję zarobić na chleb.

- Masz ze sobą lapa? No jak nie masz to sobie skombinuj. I pomyśl nad tekstem na rano. - zaczął przedstawiać sprawę z jaką dzwonił. Dziś w mieście jak w skrócie nazywano między sobą stolicę Pakistanu, porwano informatyka pracującego dla IBM. Zwał się Elligson choć nazwisko nic Newportowi nie mówiło a, że pamięc miał dobrą to pewnie spotykał się z nim pierwszy raz. To było bardzo niedobre. Należało przygotować się na poranny serwis informacyjny i podać jakoś w strawnej formie to, że świat wzbogacił się o porwano kolejnego Amerykanina. Te straty wśród marines w Chitral też nie będą dobrze wyglądać zwłaszcza, że te złosliwe kacapy i żółtki jak na razie nie zanotowali żadnych strat co było bardzo wkurzające. Należało też zastanowić się nad tekstem dla porywaczy informatyka jeśliby zgłosili się z żądaniem okupu. Ci z IBM już byli na lotnisku i czekali na odlot a miejscowi i ci z kontynentu cisnęli ambasadę by "Coś wreszcie zrobiła!". Przy ostatnim zdaniu wyraźnie skrzywił się zirytowany bo akurat pod tym względem wielu ich krajanom ambasada jawiła się jako uniwersalny wręcz punkt usługowy zdolny wyczarować chyba każde ich marzenie. A sławni, bogaci i potężni jakimi były międzynarodowe koncerny i ich przedstawiciele to już w ogóle rzadko kiedy poczuwały się do uznawania zwierzchnictwa krajowych rządów w tej materii. Zapewne więc rozmowy z przedstawicielstwem IBM nie należały do tych gładkich i przyjemnych i Martin nie wspominał ich miło. Jednak jakby nie patrzyć został porwany Amerykanin a to już podpadało pod obowiązki ambasady a uregulowanie tego zdarzenia w mediach konkretnie podpadało pod obowiązki Jeremy'ego i właśnie dlatego dzwonił.


---



Jeremy więc mając do dyspozycji laptop, telefon również miał co robić w postrzelanym komisariacie tak samo jak Lance na zewnątrz. Obaj skończyli swoją część roboty mniej więcej w tym samym czasie spotykajac się ponownie na komisariacie. Gliniarze zapewnili im kilkupojazdowy konwój na lotnisko gdzie czekał już na nich ich stoliczny MiL.

Sam start i wylot odbył się bez przeszkód. Choć wszyscy w ładowni chcąc nie chcąc musieli dzielić z przykrytym płachtą i nieruchomym ciałem szeregowego Martinez'a oraz jęczącym przez painkillerowy sen szeregowego Young'a przykrytego kocem. Leżał na noszach na ziemi bowiem nie nadawał się do siedzenia na krzesłkach montowanych wzdłuż burt ich środka lokomocji.

Zostawili za sobą światła lotniska które wkrótce zlały się w jedną świetlną plamę ze światłami reszty miasta a i te stopniowo zlewały im się w jeden, co raz mnieszy, swietlny punkcik. Lot i monotonny warkot silinika w połączeniu z ciemnością za okrągłymi bulajami i zmęczeniem po całym dniu skłonił wielu współpasażerów do snu czy choćby do przymknięcia zmęczonych oczu.

Wojna wdarła się w tą ciszę i senną atmosferę nagle wrzaskiem alarmów dobiegających z kabiny pilotów, ich spanikowanymi głosami i nagłym przechyłem maszyny. Zołnierze i kontraktor od razu rozpoznali rozpaczliwy manewr uniku. Czy to coś dało czy nie tego nie wiedzieli zaledwie jednak sekundę czy dwie później nastąpiła eksplozja która szarpnęła całą maszyną. Było źle to wiedzieli wszyscy. Któryś z pilotów darł się w słuchawki rozpaczliwe "Mayday, spadamy!" i faktycznie maszyna zaczęła gwałtownie tracić wysokość co raz ostrzej kierując się nosem w dół ku co raz bliższej ziemi której jednak po ciemku nie było widać. Zabity i nieprzytomny szeregowiec jako jedyni nieprzypięci do kadłuba zsunęli się po posadzce ku kabinie. Obaj jednak byli jednakowo cisi. Za to wrzaski rozbrzmiewajace w kabinie jasno mówiły, że nie wybuch siegnął nie tylko ich latadełko.

Zdawało się, że spadali całą wieczeność choć pewnie nie trwało dłużej niż kilka sekund. Nagle nimi szarpnęło i rzuciło a maszyna podskoczyła jeszcze raz i drugi nim zaczęła bezwładnie sunąć po ziemi przechylając się co raz bardziej na jedną z burt, drąc cienki metal, siekąc połamanymi łopatami śmigieł, wyjąc zamierającym silnikiem, obrzygując co i kogo się da gorącym olejem i paliwem aż wreszice wreszcie znieruchomiała ostatecznie.

Odłosy umierającej maszyny cichły stopniowo wraz z uciekającym z niej mechanicznym żywotem. Co innego mieszczący się w niej jeszcze żywym ładunkiem. Ludzie jęczeli, krzyczeli ze strachu, grozy czy po prostu wrzeszczeli z bólu. Albo milczeli pogrążeni w szoku i osłupieniu. Tylko zabitym było już wszystko jedno. Po pierwszym szoku jednak w grę weszły wyuczone wyszkolenie lub zwykły strach każący opuścić mogącą eksplodować w każdej chwili maszynę.

Dyplomacie udało się wyjść z opresji prawie bez szwanku. Wybuch w przestworzach go nie sięgnął a podczas kraksy jedynie jakiś latajacy fragment rozpadajacego się śmigłowca przeciął mu nogę na wylot ale niezbyt groźnie. Bolało jak cholera i krwawiło całkiem poważnie ale wiedział, że od tego nie umrze. Udało mu się też wydostać samodzielnie z wraku. Podobnego farta miał kontraktor któremu dla odmiany jednak rozpędzona fragment śmigła utwkił w boku. Trochę bliżej centrum i przebiłby płuca albo serce a tak wykpił się śmierci tanim kosztem.

Wśród reszty załogantów jednak już nie było tak różowo. Ciemność wraku była rozświetlana tylko paroma ocalałymi latarkami marines a kto na pewno ocalał było pewne tylko po tym jeśli wydostał się z wraku. Wydostali się chyba w większości. Ale nie wszyscy. Brakowało trzech marines i obu pilotów. Z żołnierzy USMC nie było zabitego Matinez'a i ciężko rannego Young'a z kótrego nikt nie widział od początku ataku a jego los był nieznany. Za to na pewno został a żył operator erkaemu Williams bo słyszeli dobiegające z wraku jego nawoływania i przekleństwa. Co się stało z obydwoma pilotami tego nikt nie wiedział jednak nos maszyny po ciemku i z zewnątrz wyglądał makabrycznie. Z ocalałych którzy wydostali się na zewnątrz chyba nie było nikogo kto by wyszedł bez szwanku. Wrak wciąż tam leżał a dobiegający zapach benzyny jasno informował o zagrożeniu jakiemu dopiero co umknęli.




Islamabad; dom Ramiz'a; śr; 2017.06.05 godz 02:15; 18*C




Costance Morneau



Wcześniej wieczorem



- Wiesz Conie... Myślę, że tam gdzie jedna hiena może zostać tak łatwo pożarta to i z drugą może być podobnie. Zwłaszcza jak się pętają wśród stad lwów i szakali tylko we dwie. - uśmiechnął się Anglik nawiązując do jej alegorii. Jakoś nie wydawał się przejawiać zbytnio zapału do tego pomysłu. Ale jak się okazało ten nietypowy "rich boy" jednak tylko wydawał się być nieprzekonany.

- Wchodzę w to. - powiedział krótko wzruszając ramionami. Dalej jednak wyraził swoje wątpliwości co do elimunowania z góry Ramiz'a ze współpracy. Był tubylcem i jako takiemu stały przed nim otworem drzwi które mogy być dla nich zamknięte na dobre choćby nie wiadomo jak się starali tam dostać. Jak babski kibel dla faceta. Ale znała go lepiej więc tę decyzję zostawiał jej.


---



Dość późno dotarła do nich blond dziennikarka. Korki, demonstracje, blokady, objazdy robiły swoje i obecnie bez sensu było przeliczać trasę stosując przelicznik czasowy z normalniejszych czasów. Z każdym dniem wyglądało to gorzej. Francuska z lotniska jechała prawie dwie godziny podczas gdy jeszcze parę dni temu zajmowało to z godzinę. Nicole już stojąc w progu sprawiała wrażenie zmeczonej po ty całym dniu choć nadal była miła i uśmiechała się ładnie. Podobnie jak Rob zareagowała jednak oburzeniem na taki zamach na wolność słowa. Dziennikarska brać może i konkurowała ze sobą względem zdobywania materiałów i prędkości jego obróbki i wysyłania do rodzimej stacji czy redakcji ale tego typu numery godziły i zagrażały im wszystkim. Wiadomo, dziś padło na jedną hienę jutro mogło paść na inną. Do tego zawsze stali na cienkiej linii ryzyka, że drążąc temat przekroczą to co jakieś tam władze czy inny kacyk jest w stanie stolerować i... I dalej bywało różnie począwszy od wizyt i słownych upomnień smutnych panów po brutalne pobicia, morderstwa czy po prostu zniknięcia.

Sytuacja się nieco uspokoiła i rozluźniła gdy rodzeństwo gospodarzy zajęło się swoimi gośćmi a temat wizyty ludzi z bezpieki nieco zszedł na dalszy plan. Czwórka dziennikarzy zdominowała rozmowę tematami o obecnej sytuacji, pracy i rokowaniach na przyszłość ale i jakoś zaczęły się przewijać wspominki z przeszłości czasem nawet całkiem zabawne.

Nicole opowiadała jak to raz robiąc reportaż o ulicznych gangach w Rio udało jej się w końcu umówić na wywiad z miejscowym watażką. Przyszła na miejsce a tam ludzie z kamerami, zadziwiająco dużo miejsocywch dziewczyn i okazało się, że wzięto ją za kandydatkę startującą do castingu w filmach dla dorosłych. Teraz można było się z tego pośmiać ale wtedy to miała duszę na ramieniu.

Ramiz też się zrewanżował podobną historyjką. Drążył swego czasu temat o przekrętach na loterii bo podejrzewał, że są tam prane brudne pieniądze z narkotyków. Umówił się z informatorem w jednym z nocnych klubów. Facet był jakimś kurierem i gadali u niego w samochodzie jak tak sobie jechali po mieście. Ten co jakiś czas się zatrzymywał i lazł do bagażnika, brał jakieś worki i paczki, zostawiał gdzie trzeba, wracał i dalej gadali. Aż nagle natknęli się na policyjny patrol, wywiązała się jakaś kłótnia z tym informatorem, potem bójka a potem tamten zwiał zostawiajac Ramiz'a w samochodzie. A potem podczas pobieznych tłumaczeń okazało się, że w tych paczkach to jest cała góra szmalu. No i resztę tłumaczeń musiał już złożyć na komisariacie.

Robert zaś opowiadał jak był w Afganistanie i chciał zrobić wywiad z angielskimi żołnierzami na posterunku. Wybrał sobie taki nieduży który wydał mu się standardowy by pokazać czytelnikom jak to wygląda żywot z perspektywy zwykłego żołnierza. Ten dodatkowo był atakowany parę dni wcześniej to pomyślał, że żołnierzom dobrze zrobi świadomość, że świat i kraj o nich nie zapomnieli. Wypożyczył jakiegoś żęcha który od początku mu się nie podobał ale nic innego nie zdobył. No i faktycznie zepsuł mu się ale na szczęscie prawie na miejscu. Widział już ten posterunek z brytyjską flagą na maszcie więc postanowił pójść na przełaj. I się zdziwił, że ci żołnierze tak machają do niego i krzyczą już z daleka i nawet się ucieszył, że takie zrobił na nich dobre wrażenie. No i wchodzi do nich już na outpost i się przywitał i nawet zapytał czy zdążył na herbatę bo akurat taka pora a oni jacyś tacy jak niemowy gapili się na niego a wcześniej przecież tak się darli i przekrzykiwali to się trochę zdziwił skad ta zmiana. A wtedy jeden z nich go uświadomił, że przeszedł przez pole minowe. Dlatego tak się do niego darli i machali. By zawrócił. No jak to do niego dotarło o co sie otarł to aż go musieli przytrzymać by nie upadł.

Wszyscy też byli ciekawi jakie przygody przytrafiły się Amerykance i ogólnie atmosfera nieco się rozluźniła. Zrobiło się dosć późno a z jednej stroni pakistańskie rodzeństwo okazało się po pakistańsku serdeczne i gościnne a z drugiej podróż po nocy przez ogarnięte chaosem miasto jakoś nie zachęcała zbytnio Europejczyków do opuszczenia gościnnego domu. W efekcie zostali więc na noc.

Rob na chwilę przeprosił i pogrążył się w pracy na lapie zapewne chcąc coś jeszcze obrobić z dzisiaj czy przygotować się na jutrzejszy dzień. Ramiz i Farah udali się przygotować dodatkowe miejsca do spania więc Amerykanka i Francuska zostały same.

Tym razem mówiła głównie Nicole. I mówiła głównie o Jeremy'm. Martwiła się i niepokoiła o niego o nich i ich związek. Już raz mieli dłuższą przerwę ale postanwoili spróbować jeszcze raz. Dlatego teraz są tutaj razem. Ale z niego jest taki przystojniak. I flirciarz. I ciągle go nie ma. Nawet teraz wyjechał w jakiejś sprawie za miasto. I nie dzwoni ani nawet głupiego sms'a nawet nie napisze... A wokół jest jak widać. No i jak ma inną? Przecież przy takim trybie życia jaki oboje prowadzą to nie byłob trudne. Zwłaszcza jakieś numerek czy co. Żaliła się zgrabna blondyneczka ze swoich osobistych zmartwień. Widać zmęczenie, ciężki dzień i wino które jako prawdziwa rodowita Francuska przyniosła ze swojego samochodu gdy okazało się, że zostaje tu na noc w połączeniu z wewnętrznym niepokojem i wątpliwościami sprawiły ją do takich rozważań przy drugiej kobiecie.


---



Resztka tego późnego wieczoru czy wczesnej nocy upłynęła na przygotowaniach do snu bo dla kazdego z nich był to ciężki dzień. Umawiali się jeszcze na jutro, pożartowali kto najgłośniej będzie chrapał no i życzyli sobie dobrej i spokojnej nocy. Wkrótce też dom pogrążył się w ciemności a gospodarze i ich goście we śnie.

Życzenia spokojnej nocy okazały się jednak płonne. Conie zbudził jakiś jękliwy, kobiecy krzyk z sąsiednich pomieszczeń. Po chwili doszedł ją szmer rozmowy prawie na pewno przez telefon. Rozpoznawała już głos Francuski. Zapalane światła i odgłos pospiesznych kroków mówił jej, że nie tylko ją to obudziło. Po chwili pozostała czwórka domowników stała w progu pokoju w którym była Nicole i przysłuchiwała się krążącej nerwowo po pokoju dziewczynie w samym topie i majtkach. W oczach błyszczały jej ślady łez ale i jeszcze siąpiła nosem ale już cieżko nazwać to było płaczem. Zapewniała własnie zdecydowanym głosem po angielsku, że zaraz tam będzie. Po chwili skończyła rozmawiać i spojrzała na czekajacych na jakieś wyjaśnienie domowników.

- Dzwonili z ambasady Jeremy'ego. Zestrzelili śmigłowiec któym lecieli. Nic więcej nie wiedzą. Jadę do ambasady, będą ich szukać. - rzekła krótko po czym pośpiesznie zaczęła ubierać się. Sprawiała wrażenie osby zdeterminowanej osiągnąć swój cel.




Islamabad; koszary Black Water; śr; godz 02:15; 18*C




Marek Kwiatkowski



- Ah wy action boys... - Hastings pokręcił głową ale uśmiechnął się. - Jak tak będziecie niszczyć sprzęt w tym tempie to niedługo bedziemy wszędzie chodzić pieszo albo taksówkami. - szef kręcił jeszcze chwilę głową komentując w ten sposób raport polskiego kontraktora o zniszczonym pojeżdzie.

Dłużej trawił informacje o napastnikach i do tego białych a nie tubylcach. - Strzelaliście się z jakimiś białasami? I oni też przyjechali po tego samego kolesia co wy? A to faktycznie ciekawe... - mruknął mrużąc oczy i chwilę uderzając długopisem po dłoni. - Możemy popytać ale technicznie szukanie kogoś po mieście to już nie nasz obowiązek. Od tego jest policja. Jak nas poproszą o pomoc to co innego. No ale szkoda, że straciliśmy klienta. Dobrze, że wam nic się nie stało. - podsumował część raportu dotyczący odbitego im informatyka.

- Dobra, ja podpytam u konkurencji który jest tak pazerny by nam kurwa bruździć. Tu jest tak wielki tort, ze starczy dla kazdego. - rzucił ze złoscią trzymany długopis na biurko. Najwyraźniej myśl, że któraś z siostrzanych firm zaczęła się kręcić samopas wokół ich towaru wcale mu się nie podobała. - Ale wiesz Mark, to wcale nie musiał być ktoś z firm. Mogli być jacyś wolni strzelcy nie należący do żadnej firmy. Jak oceniasz ich umiejętności? Amatorzy, profesjonaliści, elita? Coś rzuciło ci się w oczy podczas walki? - szef rozpoczął sledztwo od bezpośredniego świadka i uczestnika wydarzeń.


---



- Aha, Styx też miał ciekawy dzień z tym pryncypałem z ambasady. Wpadli w kocioł na mieście w tym Chitral. No ale im obu udało się wyjść bez szwanku. Powinien do nas wrócić w nocy lub rano. Ty masz jutro właściwie wolne. Odpręż się. Jeśli zdołasz. Ale bez szaleństw bo sytuacja może się spartolić w każdej chwili więc bądź przytomny i pod telefonem. - rzekł na koniec Polakowi jego przełożony. Faktycznie jutro wypadał mu dzień wolny. Mógł go spędzić w koszarach co było dość bezpieczne choć przecież znał tu już wszystko i wszystkich. Mógł też spróbować szczęścia na mieście choć w obecnej sytuacji byłoby to na pewno bardzo ekscytujące zajęcie. Jednak spora część kafejek, kin i nocnych klubów mimo trudności jeszcze działała. No i zawsze były te hotele nastawione na zachodnich turystów które istniały niczym oazy zachodniego świata w miejskim morzu tubylczości.


---


Obudziła go w nocy jakaś bieganina. Na pewno nie był to alarm dla całej bazy bo nie słyszał syreny ani strzelaniny. I choć paru chłopaków też się obudziło czy podniosło głowy to jednak zmęczeni całym dniem służby w większości starali się wrócić w kimę skoro sprawa nie była ogólna ani nie dotyczyła ich osobiście.

Mark zobaczył jak dyżurny budzi Franz'a z jedno łóżko dalej. Franz jako jeden z niewielu pilotów śmigłowców uważał się za elitę i lorda pośród szaraczkowej, piechociej masy jaka dominowała wśród kontraktorów. No a poza tym dało się z nim żyć. Na pewno jednak nie był zadowolony z nocnej pobudki i mimo, że zaczął się ubierać całkiem sprawnie dopytywał się co się stało. Marek słyszał piąte przez dziesiąte ale chyba dzwonili Jankesi z ambasady. Szykali na gwałt sprawnego śmigłowca na wczoraj. Sprawa była trochę dziwna bo jakby coś na mieście to pewnie samochód by wystarczył więc albo coś superpilnego albo za miastem. Ale tak naprawdę nie było wiadomo po co. Dyżurny sam mógł nie wiedzieć bo przecież miał tylko obudzić i postawić na nogi Franz'a.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 15-08-2015, 00:05   #72
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Powietrze w położonym dość wysoko Chitral nie było tak ciężkie jak w Islamabadzie. Zbliżał się wieczór i było czym oddychać – bez przenikającej wszystko woni spalin i oleju do smażenia. Byłoby nawet miło, gdyby nie swąd spalonych ciał, które powykręcane w groteskowy sposób wciąż pozostawały uwięzione w dopalających się wrakach samochodów.
Taktycznie rzecz biorąc była to klasyka. Nieco zastanawiał wybór miejsca akcji, jednak zasadzkę można by nazwać podręcznikowym zagraniem afgańskim, jeżeli ktoś by pisał podręczniki tego rodzaju. VBIED aby zablokować pierwszy pojazd konwoju, rakieta z RPG uszkadza ostatni, reszta samochodów grzęźnie w pułapce. Za zachodnią granicą to działało, szczególnie w górach, gdzie po jednej stronie drogi wypiętrzone jest strome zbocze z drugiej przepaść. Jednak tu terroryści musieli mieć albo wsparcie cywili, albo bardzo dobrze się kamuflowali. Albo też zdecydowali się na kombinację obu tych środków. Ktoś ich musiał przetrzymać w swoim domu, jakoś musieli zorganizować transport i przerzut broni.

Lance znajdował się kilka kroków od zwłok terrorysty mającego na nogach sportowe buty z ceną w funtach. Wyciągnął telefon, wyłączył dźwięki w urządzeniu i włączył nagrywanie. – Jak biorę udział w strzelaninie, to muszę to zameldować, rozumiecie? – rzucił w kierunku aniołów stróżów z pakistańskiej armii. Nie wiedział, czy mówią po angielsku, ale musiał chociaż spróbować komunikacji, skoro sam nie mówił ani w urdu ani w khowari, który był najbardziej rozpowszechnionym językiem w mieście. Kontraktor podczas wyjaśniania gestykulował ręką z telefonem, aby uchwycić na nagraniu choćby twarz i buty zabitego. Tymi informacjami na pewno będzie zainteresowane CIA.

Kiedy Lance zakończył oględziny pobojowiska a Newport skończył swoje sprawy, w asyście Marines ruszyli na lotnisko. Humory nie dopisywały ze względu na martwego kolegę z oddziału jak i rannego operatora broni ciężkiej. Najpodlej jednak musiał czuć się Ahmed - po początkowym zachwycie Ameryką, który nastąpił podczas niespodziewanego uratowania życia przez Marines i Lance’a, informator wyraźnie zmarkotniał. Wciąż był skuty, idąc powłóczył nogami jakby były z ołowiu, głowę miał opuszczoną, unikał rozmowy i kontaktu wzrokowego. Wyglądał jak ktoś, kogo śmierć ciężko zahaczyła swoją kosą. Zapewne doszło do niego, że na mocy umów międzynarodowych zaraz zamkną go w amerykańskim więzieniu, a tam zrobią mu z dupy jesień średniowiecza. Albo wiosnę ludów - zależy do jakiej celi trafi.

Lance przypiął się pasami do siedziska w Mi-171s i położył głowę na dłoniach złożonych na kolbie karabinu wspartego o podłogę śmigłowca. Drgania przenoszone z wirników na jego ciało powodowały senność. Kontraktor zamknął oczy i wciągnął w nozdrza zapach zapoconych mundurów, smaru do broni i paliwa lotniczego. ~To był długi dzień, dobrze, że ma się ku końcowi~ pomyślał. Ktoś jednak miał na ten temat inne zdanie…
Sygnał alarmowy dobiegający z kabiny pilotów natychmiast wybudził Styxa z drzemki. Dźwięku nie dało się pomylić z żadnym innym – było to ostrzeżenie przed opromieniowaniem falą radiolokacyjną. Chwilę potem przez przednie szyby można było dostrzec blask flar IRCM. Z kabiny dobiegały zaniepokojone głosy pilotów, które nie wróżyły nic dobrego. Lance zdążył położyć karabin na płasko, aby nie wybił mu zębów przy ewentualnym wstrząsie, kiedy huknęła rakieta . Siła wybuchu rzuciła śmigłowcem, który momentalnie zaczął tracić wysokość. Zbyt gwałtownie jak na gust Lance’a. Żołnierze zaczęli wykrzykiwać procedury i przygotowywać się na twarde lądowanie. Jim Chase, jeden z młodszych stażem i wiekiem Marines, śpiewał hymn do Chrystusa zbawiciela, przekrzykując Ahmeda modlącego się do Allacha. Styx miał nadzieję, że któryś z nich słuchał.
Chwilę później maszyna uderzyła z impetem o ziemię i szorując brzuchem po kamieniach przejechała kilka metrów, zatrzymała się i przechyliła na bok. Łopaty wirnika uderzyły o twarde podłoże i popękały, posyłając na wszystkie strony odłamki i kamienie. Przez kilka sekund resztki młóciły jeszcze skalne podłoże wzbijając w powietrze wirującą chmurę pyłu i żwiru.

Lance pół wisiał w kabinie, wciąż przypięty pasami do ściany kabiny, która w obecnych okolicznościach była sufitem. Podczas uderzenia maszyny w ziemię kontraktor poczuł jak coś boleśnie wbija mu się w bok. Pomacał miejsce poniżej żeber i poczuł ciepłą, lepką ciecz wypływającą z ciała i sterczący z rany metalowy przedmiot.
- Uwaga na dole! – ostrzegł pasażerów, zaklął cicho, wziął głęboki wdech, chwycił mocniej karabin i odpiął pasy. Spadł na przeciwległą ścianę z głuchym łoskotem. Rana uderzyła lodowatym impulsem, który poszybował w górę po kręgosłupie, na ułamek sekundy rozświetlił czaszkę i wrócił. Mimo przeszywającego bólu Lance wstał, wziął broń, pomógł otworzyć właz i wydostał się z Mi-171s. Maszyna, która projektowana była ciężką ręką i zapewne ciężką głową, przetrwała kraksę, jednak oczywistym było, że zaraz eksploduje. Zapach paliwa lotniczego był zbyt silny a spięcia w instalacji elektrycznej wróżyły szybki pokaz fajerwerków. Komu życie było miłe, odsunął się jak najdalej od niestabilnej maszyny. Jeden z Marines o trudnym do wymówienia, europejskim nazwisku uciekł gdzieś w ciemność zostawiając resztę zbitą w gromadę i próbującą czym się dało opatrywać rany. Sierżant Dobson, mimo głębokiej i krwawiącej rany głowy starał się ustalić stan osobowy.

First to fight for right and freedom
And to keep our honor clean;
We are proud to claim the title
Of United States Marine.

Nie wszyscy wydostali się ze śmigłowca. Williams, operator broni ciężkiej, ciągle był wewnątrz i donośnym, wzmocnionym przez panikę i adrenalinę głosem nawoływał pomocy. Jak nikt inny rozumiał, że Mi-171s zaraz eksploduje zamieniając żołnierza w żywą pochodnię. Lance nie zastanawiał się nawet, czy jest jeszcze Marine, czy nie. Czy jest coś winien Williamsowi. Pomoc koledze z oddziału w którym służył kilkanaście lat była czymś naturalnym. Honor, odwaga, poświęcenie. Semper Fidelis. Zasady wyniesione z wojska były częścią życia Styxa. Kontraktor rzucił kałacha Dobsonowi, aby broń nie ograniczała mu ruchów.
Wracam po rannego! Chase, sprawdź co z pilotami i skombinuj z kabiny flarę sygnalizacyjną! Bold, poszukaj zbiegłego kolegi, bo po ciemku zrobi sobie krzywdę. – rzucił na odchodne i skierował się do wraku. Trzeba było działać szybko i zdecydowanie, zdystansować się od kraksy, pokonać strach i zrobić to, czego wymagała żołnierska solidarność. Idąc do poskręcanych i pogiętych kawałków blach, które jeszcze niedawno unosiły ich w przestworzach, Styx słyszał, jak Newport przekonuje Marines, aby poszli po Ahmeda, który mógł być cennym informatorem dla CIA.
Oprócz woni paliwa, wnętrze śmigłowca śmierdziało już palonym plastikiem. Lance musiał działać szybko. Williams leżał zakleszczony przez zgięty pod nienaturalnym kątem wysięgnik hydrauliczny. Krwawił z kilku ran i miotał się usiłując podważyć jakoś kawał żelastwa.
Spokój, kapralu! – Lance szarpnął żołnierza za ramiona, próbując go uspokoić – zaraz cię wyciągnę, tylko się nie szarp!
Styx chwycił Williamsa za kostki i pociągnął tak mocno, jak pozwalał mu na to zraniony bok. Na szczęście to wystarczyło i już po chwili obaj wyszli ze śmigłowca na chłodne, górskie powietrze.

Jim Chase był najwyraźniej uradowany tym, że przetrwał kraksę. A uratowanie kolegi z oddziału zakrawało w jego opinii na cud. Z radością wykrzykiwał:
-Żyjemy! Bóg jest miłosierny!
-To nie chciałbym widzieć go wkurzonego
– odparł Lance trzymając się za zraniony bok.
-Wynośmy się stąd, zanim terroryści przyjadą tu zobaczyć co zostało ze śmigłowca – zaproponował Lance odbierając broń od sierżanta Dobsona. – Piloci nadali sygnał mayday, więc niedługo powinna przybyć kawaleria. Teraz jednak musimy zniknąć. Jaki stan osobowy? Mamy wśród nas sanitariusza? Chase, co z flarą sygnalizacyjną? Ma ktoś może zapałki? Nie wiadomo jak dużo czasu tu spędzimy. Proponuję iść w kierunku południowo-wschodnim. Będę szedł na końcu i wypatrywał ewentualnej pogoni.
 
Azrael1022 jest offline  
Stary 15-08-2015, 00:22   #73
 
del martini's Avatar
 
Reputacja: 1 del martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumny
Nic nie frustrowało Jeremy’ego tak jak bezsensowne czekanie. Dlatego po telefonie od Martina czym prędzej pożyczył laptopa od jednego z policjantów, który bezinteresownie zgodził się mu go udostępnić. Jeremy obiecał, że przy najbliższej okazji odwdzięczy się sympatycznemu staruszkowi, choć obaj doskonale wiedzieli, że dyplomata powiedział to jedynie z uprzejmości.

Zamierzał napisać notatkę na około jedną stronę A4. Po 2 godzinach pisania, średnio zadowolony ze stylu w jakim ją napisał, postanowił nanieść kilka stylistycznych poprawek, po czym wysłać do ambasady.

W notatce zawarł instrukcje jaki tekst przekazać mediom, co odpowiedzieć IBM-owi oraz jakie proponuje zachowanie ambasady wobec zaistniałej sytuacji. Od rana we wiadomościach i gazetach miał rozbrzmieć apel o pokojowe wyjaśnienie sytuacji. Działania niewątpliwie trzeba było jeszcze uzgodnić z Białym Domem, bo porwanie amerykańskiego obywatela to poważna sprawa i nie można pozwolić sobie na samowolkę. Jeremy w gruncie rzeczy wiedział, że pokojowy apel nic nie da, ale nie mógł nic innego zrobić, a to przynajmniej przyczyni się do poprawy wizerunku Stanów Zjednoczonych, jako państwo dbające o swoich obywateli.

Natomiast IBM miał być zapewniony, że ambasada poczyni wszelkie możliwe kroki w celu odzyskania Elligsona. Standardowa procedura w sytuacji niekontrolowanej. Jeremy chciał również dowiedzieć się kiedy ostatnim razem Amerykanin był widziany i znać przybliżone miejsce zniknięcia. Sprawę należało zgłosić na policję, ale z zastrzeżeniem o tajności postępowania. W końcu przestępstwo dokonało się na ich terenie, więc służby były zobowiązane, aby zacząć działać.

Z kolei w części przeznaczonej dla ambasady poinformował, że jego zdaniem należy uruchomić wszystkie służby, „nasze” i „tutejsze”, aby ująć porywaczy. Nie chciał płacić okupu, bo stanowiłoby to zachętę do porywania kolejnych obywateli amerykańskiego pochodzenia. Stany wyglądałyby jak wielka bezbronna skarbonka, którą można na zawołanie rozbić.

Celem działań Newporta była stworzenie niejakiej zasłony dymnej. Poprzez media i apele o negocjacje chciał stworzyć pozory panowania nad sytuacją i wyrazić chęć zapłacenia okupu. W rzeczywistości chciał poruszyć wszystkie możliwe służby do cichego pojmania porywaczy. Liczył na ich brak profesjonalizmu i łyknięcie haczyka. Jeśli nawiążą kontakt z ambasadą i zażądają okupu, istnieje duże prawdopodobieństwo wtopy z ich strony. Oczywiście jest ryzyko, że akcja się nie uda. W drugim przypadku Jeremy nie proponował żadnego rozwiązania, przedstawiając jedynie dwie strony medalu – zapłacenie okupu i stworzenie pozorów „skarbonki” albo nie zapłacenie i poważny uszczerbek na wizerunku.
Taki był plan, który potrzebował jeszcze zatwierdzenia ambasadora i, ewentualnie, Białego Domu, jeśli „Nowy”, jak nazywany był przełożony Newporta, nie odważy się podjąć decyzji samodzielnie.

***

Rana mocno krwawiła. Kawałek ostrego metalu przeszedł idealnie obok kości, przebijając prawą łydkę na wylot. Poza tym, jedno z siedzeń zmiażdżyło mu trzy palce w prawej stopie w trakcie lądowania. Ból był nieznośny, mimo iż został nieco przytępiony przez adrenalinę i strach, ale widok własnej krwi spowodował, że dyplomacie zrobiło się niedobrze. Mocno utykając wyczłapał się z maszyny, stając około 10 metrów od niej. Należało szybko reagować i wydostać rannych ze środka. Wewnątrz był także skarb CIA, czyli Ahmed, który obecnie darł się wniebogłosy. Wielu żołnierzy na miejscu katastrofy zaczęło panikować, czego Jeremy nie mógł zrozumieć. Cywil – dyplomata zachowywał więcej profesjonalizmu w ekstremalnej sytuacji niż przeszkolony żołnierz... Około 2 metry od niego stał jeden z marines, starszy szeregowy pochodzenia niemieckiego Phil Schiller. Zdawał się zachowywać umiarkowany spokój.
-Leć szybko wyciągnąć kogo się da. Nie zapomnij o tubylcu, bo sam ze środka nie wyjdzie!! – Newport mocno zaakcentował słowa „nie zapomnij o tubylcu”, bo to właśnie na nim najbardziej mu zależało. Pytający wzrok żołnierza mówił – A czemu sam nie pójdziesz, głąbie? Jeremy doskonale to wyczytał i pokazał mu przedziurawioną na wylot nogę oraz zmiażdżony fragment stopy, których młody żołnierz nie zauważył w pierwszej chwili. Takie obrażenie znacznie utrudniały możliwość przemieszczania się.

Prawdopodobnie dyplomacie udałoby się dotrzeć do śmigłowca, ale w rzeczywistości był tchórzem i wolał zaryzykować życie nieznanego mu marine niż swoje własne. Wolał wymyślić tani wykręt, aby tylko nie zbliżyć się do miejsca katastrofy. Uświadomił to sobie i pomyślał jak podłym jest człowiekiem.
“In this game you win or you die” przypomniał sobie cytat z popularnego serial HBO.
 
__________________
I am not in danger, I AM THE DANGER
-Walter White
del martini jest offline  
Stary 15-08-2015, 13:07   #74
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
“Constance Morneau - obwoźny psychoterapeuta, usługi świadczone z dojazdem do klienta. Szybko, solidnie i dyskretnie. Zapisz się już dziś, bo nie wiadomo czy jutro mnie nie posadzą albo wysadzą !” - przez cały wieczór nie mogła pozbyć się tej myśli, a pogawędka z Nicole tylko pogłębiła to odczucie. Przez kilka godzin dziennikarka uśmiechała się, reagowała żywo na rzucane żarty i komentowała opowiastki, choć w środku nie czuła kompletnie nic. Pustka...zimna, ciemna. Wypełniała miejsce gdzie normalny człowiek ma serce i niczym fala trującego chłodu, rozchodziła się po całym ciele. Mimo to Amerykanka dobrze odgrywała swoją rolę towarzyskiej duszy, ale i tak miała nieodparte wrażenie, że Robert coś podejrzewa. Spoglądał na nią często kiedy mówiła, a z jego uczy nie znikało wciąż to samo pytanie.
“Co jest?”

Dobrze, że mogła zwalić winę na incydent z bezpieką, konfiskatę sprzętu, jawną groźbę i ogólny stres jaki zafundował im poprzedni dzień. Jak niby miałaby wyjaśnić reszcie, że sztuczna wesołość ją mierzi, tak samo jak blondyneczka siedząca obok na kanapie, za słodka herbata i bezruch. Ten pieprzony bezruch przez który od dwóch dni praktycznie nie odchodziła od kanapy na odległość dalszą niż przysłowiowe za potrzebą. Dobrze chociaż, że efekty wstrząśnienia mózgu minęły, przywracając kobiecie mobilność i pełnię świadomości. Znów mogła działać, myśleć i robić swoje.
Dlatego gdy nocną ciszę przerwał krzyk poprzedzający nerwową krzątaninę była gotowa. Nie obchodził jej stan fizyczny Newporta. Musiał żyć. Jeszcze go potrzebowała.
- Jadę z tobą. Nie zostawię cię samej w takiej chwili. - rzuciła do francuski gdy dowiedziała się o co chodzi. W biegu skompletowała ubranie, zgarnęła plecak z drobnymi pierdołami i rzucając Harringtonowi porozumiewawcze spojrzenie przez ramię, złapała dłoń Nicole i razem opuściły dom. Nim wsiadła do samochodu nabazgrała jeszcze miłego smsa i puściła go na drugą półkulę. z tego wszystkiego znów zapomniała o siedzącym w Nowym Jorku Danielu, ale to nie stanowiło niczego dziwnego.
Przecież na dobrą sprawę gówno ją obchodził.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 16-08-2015, 11:59   #75
 
Leminkainen's Avatar
 
Reputacja: 1 Leminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputację
-Korzystali z nierzucającego się w oczy, zapewne skradzionego kombi którego porzucili po wykonaniu zadania. To mi nie wygląda na konkurencje, raczej na porwanie. Nie podoba mi się to, obstawiam że to jeszcze nie koniec tej historii. Jak zleceniodawca zareagował na to że zgubiliśmy naszego Vipa?

Obudzony w nocy Marek od razu sięgnął po leżąca przy łóżku kamizelkę i broń.
-Potrzebujesz towarzystwa? zapytał pilota
 
__________________
A Goddamn Rat Pack!
Leminkainen jest offline  
Stary 17-08-2015, 02:56   #76
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Góry; wrak śmigłowca; śr; 2017.06.05 godz 02:35; 11*C





Jeremy Newport i Lance "Styx" Vernon




Starszy szeregowy Schiller spojrzał na dyplomatę uważnie. W ciemności górskiej nocy Jeremy widział tylko jaśniejszą plamę jego twarzy ale cała sylwetka żołnierza wyrażała zaskoczenie i powątpiewanie. - Z całym szacunkiem sir ale rozkazy to mi wydaje tamten facet. - odpowiedział w końcu wskazując chyba na sierżanta Dobson'a. Najwyraźniej nie miał zamiaru słychać cywila nawet jeśli był w jego eskorcie. A już widać nikomu nie uśmiechało się wracać po mogącego wybuchnąć w każdej chwili wraku i to jeszcze po jakiegoś tubylczego szmaciarza i dla gogusia w gajerze. Tak to pewnie wyglądało w oczach żołnierzy. Z opersji wyratował go najęty kontraktor który odezwał się widząc problem, ryzyko z nim związane i możliwość zarobienia na tym.

- Dziesięć tysięcy - kontraktor rzucił Newportowi. Ten pokręcił głową. Nie zgadzał się na taką sumę. Styx cały dzień spędził na poszukiwaniu informatora, kilka razy ryzykując życie. Ani jego pryncypał ani Marines nie byli zainteresowani powrotem do wraku po Pakistańczyka. Żołnierzy Lance mógł jeszcze zrozumieć, ale dla dyplomaty Ahmed był jedyną osobą mogącą naprowadzić go na ślad największej obecnie afery na Środkowym Wschodzie.

- Za długo się z nim pierdoliłem, żeby teraz pieluchogłowy ot tak wykitował. Daj mój nóż – powiedział Newportowi wyciągając rękę. – Pójdę po niego. Może mieć informacje, które zapobiegną kolejnym zabójstwom. - po namyśle dodał: - I przygotuj pięć patoli. Możesz wziąć od kolegów z CIA albo z DipSecu. - dodał na koniec w ramach pożegnania.

Lance uzbrojony w broń białą ruszył pośpiesznie do śmigłowca. Powrót wcale nie był lekki i łatwy. Musiał się najpierw wspiąć na przewrócony kadłub a potem dostać się do środka przez boczne drzwi które obecnie były na górze kadłuba. Rany nogi i korpusu wcale nie pomagały a już będąc na górze czuł ostry zapach benzyny dużo silniejszy niż gdy był tu ostatnio. Uwięziony Pakistańczyk widząc promień światła zaczął drzeć się jak opętany i z radości, że ktoś jednak wrócił i z obawy czy po niego i strachu czy zdążą. Wskoczył w ciemność rozświetlaną jedynw ciemną czeluść rozświetlaną tylko pożyczoną od marines latarką.

Gdy Amerykanin wylądował na dolnym boku kadłuba odrazu jakaś ciecz zachlupotała mu pod butami. Chlupotała mu za każdym krokiem gdy zbliżał się do pozostawionego w swoich pasach i kajdankach Ahmeda. Brnąc przez jakieś złomy pod nogami czuł jak z góry ściekają na niego strużki benzyny z nieszczelnych zbiorników czy przewodów.

Odciął Ahmeda z pasów a Pakistańczyk spadł z fotela i grzmotnął o ziemię z taką siłą, że na chwilę przestał się wydzierać. Kontraktor chwycił go za fraki i szarpnął wracając do otworu przez który przeszedł. Musiał podsadzić go bowiem w kajdankach tubylec nie miał szans wydostać się samodzielnie. Prawie od razu albo próbował zwiać z wraku albo stracił w panice równowagę bo będący jeszcze w środku Lance usłyszał jak sturlał się po kadłubie na ziemię i jęknął boleśnie przy upadku. Musiał się jeszcze sam wydostać. Jeszcze skok, podsadzenie się ramionami, wydźwignięcie nóg na zewnątrz i już mógł zeskoczyć na ziemię. Widział uciekającą parenaście metrów dalej sylwetkę Pakistańczyka który jak na skutego i poobijanego człowieka zwiewał niczym rączy jeleń. "Styx" poszedł w jego ślady choć walczył z bólem przestrzelonej nogi przy każdym kroku. Nagle zza pleców doszedł go huk, błysk i przez jedną krytyczną sekundę cały świat zamarł dla niego. Wiedział, że zaraz dotrze do niego fala wybuchu i jeśli nie odbiegł wystarczająco daleko...

Ale odbiegł. Mimo szaleńczego ryzyka bogowie wojny nad nim czuwali i o dziwo wyszedł z tej eskapady bez szwanku. Choć cała marynarka śmierdziała paliwem.

Przez chwilę wszyscy mężczyźni zgodnie wpatrywali się w płonący wrak śmigłowca. Lance był ostatnim który z niego się wydostał nikt więcej z tamtąd nie wyszedł ani nie wołał. A obecnie czy żywe czy martwe ludzkie ciała w jego wnętrzu właśnie zwęglały się tak samo jak te we wrakach samochodów które niedawno widział z bliska Lance.

---


Udali się w kierunku który zaproponował "Styx" a i potwierdził sierżant Dobson. Poza tym właśnie w tym kierunku widać było światła tego miasta czy osady. Racy nie udało im się skołować bo tak samo jak po resztę ekwipunku trzeba by po nią wrócić do wrako na co nikt prócz Lance'a się nie zdecydował.

Szli jednak bardzo wolnym tempem. Wszyscy byli ranni, niektórzy ciężko, olbo odnieśli rany nóg a drugi raz rannego Williamsa trzeba było nieść co na stałe angazowało dwóch ludzi. Nie pomagało też ciemność i gruzowato - kamieniste otoczenie pełne otoczaków które obsypywały się grzechocząc przy każdym kroku. A mieli na całą grupę tylko cztery latarki i w rezerwie trochę lighsticków. Szykowali się w końcu na góra parogodzinną akcję w mieście w dzień przy wsparciu miejscowej policji a nie błakanie się po górskich bezdrożach nocą. Dość szybko gdy opadła adrenalina i emocje związane z kraksą dało się odczuć zmęczenie no i zimno. Na razie było odczuwalne jako nieprzyjemny chłód ale do świtu było daleko i sytuacja nie mogła się do tego czasu poprawić. Chyba, żeby się zatrzymali i rozpalili ogień.

Słyszeli te szeptane uwagi niektórych marines gdy nagle cała grupa zamarła. Gdzieś przed sobą zobaczyli światła reflektórów dwóch samochodów. Ten pierwszy był na dłuższych prostych czasem oświetlany przez ten drugi to chyba był jakiś pikup. Drugie zdarzenie było o wiele bliższe. Właściwie w ich szeregach. A dokładniej zadzwonił telefon Jeremy'ego. Gdy spojrzał na wyświetlacz widział, że to dzwoni Nicole.




Islamabad; dom Ramiz'a; śr; 2017.06.05 godz 02:45; 18*C





Costance Morneau




Pozostała trójka zdawała się być trochę rozczarowana, że Amerykanka nie zrewanżowała się, opowiastką o własnych przygodach i skupiła jedynie na komentowaniu i uśmiechach ale nie nagabywali jej. Pewnie uznali, że "ten typ tak ma" czy coś w tym guście.

---


Cały spokój i z trudem odbudowany jako taki nastrój szlag trafił razem z nocnym alarmem jaki zafundowała im Francuzka. Blondynka tylko ogólnie machnęła głową i dłonia i już zbierała się do wybiegnięcia z domu. Tak samo zgodziła się na to, by Rob poprowadził jego samochodem. Daniel zrewanżował się jej krótkim, miłym sms'em zapewniającym, że kocha i tęskni. Za to o dziwo zadzwoniła do niej Sue. To było niepokojące i nietypowe jak dla niej. Przecież bratowa na pewno nie dzwoniłaby by powiedzieć, że ją kocha. Rozmawiała krótko i oschle. James wdał się w bójkę. Jest w szpitalu. Właśnie jedzie do więzienia. Prosił by ją poinformować. Więc informuje. Nic więcej nie wie. I to był koniec rozmowy.

Robowi udało się osiągnąć całkiem przyzwoity czas w drodze do jankeskiej ambasady jak na takie blokady i kontrole zwłaszcza przy rządowej dzielnicy w jakiej mieściło się większość ambasad. I Amerykanka i Anglik wbiegli razem z Francuzką i zaczął się problem. Z trudem ale dyplomaci zgodzili się ustąpić gorącym prośbom i tłumaczeniom blondynki by mogła znaleźć się w lecącym na poszukiwania śmigłowcu. Ale pary pasażerów w ogóle nie chciał widzieć zwłaszcza, że pewnie trzeba będzie zabrać rozbitków na pokład. Mowy nie ma. Słyszeli już łopot łopat i silnika nadlatującego śmigłowca gdy Robert zrezygnował i machnąl ręką.

- Marne szanse, że wpuszczą nas wszystkich. Chcesz to się kłóć. Ja idę spróbować czegoś innego. Chcesz to chodź ze mną ale nie gwarantuję, że się uda. - rzekł wzruszając ramionami i mówiąc głownie do Amerykanki. W dłoni już miał telefon i wybierał jakiś numer wracając do samochodu. Dziennikarka NYT miała do wyboru. Dotąd gadała głównie Nicole bo w tej dyskusji miała największe atuty w starciu z przepisami lotniczymi i dyplomatyczną biurokracją. Ale i Conie mogła spróbować przejść do ofensywy. Mogła też dołączyć do dziennikarza BBC który wracał do samochodu. Jeśli by odjechał a jej nie udałoby się zabrać z dyplomatami musiałaby chyba wracać pieszo, zadzwonić po Ramiz'a albo czekać na powrót śmigłowca.




Islamabad; koszary Black Water; śr; 2017.06.05 godz 02:45; 18*C




Marek Kwiatkowski



Długo nie spał. Właściwie w ogóle. Miał wrażenie, że ledwo przytknął głowę do poduszki a już nadbiegał dyżurny.

- Ty jesteś Mark...Kw... K... Ty jesteś partnerem Vernon'a? Aaa... No tak, masz brodę... - wybrnął w końcu młody kontraktor z kłopotliwego wymówienie dziwnego nazwiska. Chyba był jednym z ostatnich uzupełnień bo Marek ledwo kojarzył jego twarz a i on najwidoczniej miał podobnie bo przy poszukiwaniach i wspomagał się kartką. No i posługiwał się nazwiskami a nie ksywami których używali na co dzień.

- To wstawaj! Akcja jest! Lance z tym patafianem z ambasady zostali zestrzeleni. Fritz leci po nich. Szef kazał cię obudzić. Lecisz z nimi. - prawie wykrzyczał podekscytowany sytuacją i swoją rolą młody żołnierz informując Polaka o jego zadaniu.

Odprawa w mesie była bardzo krótka, prawie w biegu. Śmigłowiec wojskowy typu MiL - 8 z pakistańskich sił lotniczych został zestrzelony przed około pół godziną. Pilotowi udało się nadać, Mayday, i że spadają. Więcej się nie odezwali. Na pokladzie powinno być 16 osób razem z pilotami i cialo zabitego marine. Nie wiadomo czy ktoś przeżył katastrofę. Większość stanowili marines z ochrony ambasady ale był z nimi też "Styx" i jego pryncypał. Rozbili się jakąś godzinę lotu od stolicy. Mają odnaleźć miejsce katastrofy i zabezpieczyć lub ewakuować rozbitków i udzielić pomocy medycznej jeśli będzie komu. Dlatego leci z nimi paramedyk a z ambasady i jedna kobieta. Wcześniej muszą jeszcze podlecieć pod ambasadę i zabrać jedną osobę. Wkrótce pewnie dołączą do nich inne maszyny ale w tej chwili mają tylko tą jedną. W takim składzie jednym Huey'em nie było możliwości zabrać wszystkich jeśli przeżyli więc mieli się skupić na niesieniu pomocy i ewakuacji najbardziej poszkodowanych. I trzeba mieć się na baczności bo to nie był wypadek tylko zestrzelenie. Kwiatkowski zostaje mianowany wojskowym szefem tej operacji i pod względem sprzetu i ludzi ma swobodę wyboru i trochę czasu. Friz poleciał do ambasady po tę laskę co mieli ją zabrać ale zaraz wróci. Pod względem medycznym jednak operacją zarządza Eva Martinez która poleci z nimi jako paramedyk.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 21-08-2015, 09:58   #77
 
Leminkainen's Avatar
 
Reputacja: 1 Leminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputację
Marek z uwagą słuchał odprawy, potem wybrał ludzi do misji, teren najpewniej był otwarty więc zadbał o to żeby w skład uzbrojenia wchodził samopowtarzalny karabin wyborowy i UKM.
-Ok tym razem to nie piknik, przeciwnik zestrzelił śmigłowiec co oznacza że muszą być dobrze uzbrojeni i przygotowani. Możemy spodziewać się zasadzki na grupę ratunkową, w odróżnieniu od nas znają teren i mieli czas na przygotowania. Weźcie jak najwięcej amunicji, gwarantuje że nie będziecie jej musieli dźwigać z powrotem. Pamiętajcie o środkach opatrunkowych. Napełnijcie camelbacki i manierki, wątpię żeby na miejscu był automat z zimną colą, weźcie noktowizory dadzą nam pewną przewagę do świtu
 
__________________
A Goddamn Rat Pack!
Leminkainen jest offline  
Stary 21-08-2015, 22:44   #78
 
del martini's Avatar
 
Reputacja: 1 del martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumny
Górskie zimno mocno dawało się dyplomacie we znaki. Szedł posłusznie jak najbliżej kontraktora nie wydając z siebie żadnego dźwięku, poza nerwowym szczękaniem zębów. Ranna noga znacznie utrudniała mu marsz, więc nie mógł pozwolić sobie na szybki chód, a ewentualne schodzenie ze zbocza mogło być naprawdę trudne.
Shit! Czy ona ma kurwa jakiś szósty zmysł, żeby zawsze dzwonić w nieodpowiednim momencie? – Zdenerwował się Jeremy. Rozłączył się, po czym wyłączył telefon.
Oddalone pickupy nie zwiastowały niczego dobrego – twierdził Jeremy. Być może byli to właśnie ci terroryści, którzy jakiś czas temu ich zestrzelili. Dlatego najlepiej było trzymać się od nich z dala. Na szczęście grupa podzielała ten pogląd.

- Co do chuja? – Newport odezwał się po raz pierwszy od dłuższego czasu widząc gasnące światła samochodów – Co oni robią? – szukał odpowiedzi wśród członków grupy. Czuł się totalnie bezbronny - w ciemności, na obcym terenie, zraniony, a niebezpieczeństwo było jakieś 100 metrów od niego. Gorzej być nie mogło...
 
__________________
I am not in danger, I AM THE DANGER
-Walter White
del martini jest offline  
Stary 22-08-2015, 00:55   #79
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Niewiele rzeczy było w stanie szczerze poruszyć Harpię pokroju Morneau. Nie obchodziło jej cierpienie i głód na świecie. Mogła spokojnie do śniadania oglądać zdjęcia z miejsc wypadków i filmy z sekcji zwłok. Często śmiała się z najbardziej makabrycznych historii, znajdując perwersyjną przyjemność w śledzeniu dzieł pedofilów, sadystów i najgorszych ludzkich zjebów genetycznych. Kochała turpizm i makabrę. Coś takiego jak sumienie dawno wywaliła do kosza i czuła się z tym świetnie. Wyrządziła przez ponad ćwierć wieku masę większych i mniejszych skurwysyństw, grywała bardzo nie fair, nie szanowała innych ludzi i bez wahania wykorzystywała ich w każdy sposób mogący przynieść jej korzyści, nawet gdy chodziło raptem o głupi rabat na buty. Istniała jednak jedna, jedyna rzecz przez którą, tak jak inni ludzie, była zdolna do wyższych emocji i zwykłego strachu o drugą osobę.

Constance nie znosiła swojej bratowej, nie raz i nie sto okazywała publicznie ową niechęć wbijając szpile, obrażając bądź najzwyczajniej w świecie łapiąc się z głupią suką za kłaki. Topór wojenny zakopały dopiero kiedy jej brat trafił za kratki. Nagle w magiczny sposób zaczęły współpracować, choć wzajemnej nienawiści nie dało się ukryć.
Sue robiła swoje - znajdowała się bliżej, a nie po drugiej stronie globu w śmierdzącej kozłem pakistańskiej stolicy. Jedyne co mogła zdziałać dziennikarka to wysłać kolejnego smsa do Daniela, tym razem z prośbą o trzymanie ręki na pulsie i przeprowadzeni dyskretnego wywiadu co się znowu urodziło. Więzienia o zaostrzonym rygorze rządziły się swoimi prawami, tam wszystko mogło się zdarzyć.

-Kurwa mać - pozwoliła sobie zakląć dopiero kiedy wyszła za Robem ze szpitala. Wolała iść za Brytyjczykiem i oszczędzić sobie łzawych scen powitania, zapewnień o wiecznej, gorącej miłości między Newportem a Nicole. Kazała go tylko pozdrowić i przekazać że odezwie się jak będzie już spokojniej. Wyciągnęła paczkę fajek i wsadziwszy w usta jednego, odpaliła go i zaklęła ponownie widząc jak trzęsą się jej ręce. Modlić się nie potrafiła, ale liczyła po cichu na zwykły fart i to, że James’owi nic poważnego się nie stało. Spojrzała na Rob’a i tylko pokręciła głową. Rozmowy o sprawach prywatnych nie wchodziły w grę, nie teraz. Zamiast podzielić się wątpliwościami wyszczerzyła się profesjonalnym uśmiechem numer pięć i spytała:
- To ile przepisów i paragrafów karnych złamiemy tej nocy?
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 22-08-2015, 09:07   #80
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Sierżant Dobson otrząsnął się z szoku i zaczął działać tak, jak został wyszkolony. Ustalił szyk, wskazał kto niesie rannego, rozdał funkcje na szpicy i przydzielił sektory. Dwóch Marines zarzuciło sobie ręce Williamsa na barki i pomogło mu iść. Posiadacze latarek zaczęli przykręcać do nich czerwone filtry. Z jednym wyjątkiem - Jim Chase patrzył pytająco na bardziej doświadczonych kolegów.
- Czerwone światło mniej rzuca się w oczy z daleka, dzięki czemu możemy oświetlić sobie drogę a ewentualnej pogoni ciężej będzie nasz wypatrzyć. Poza tym białe światło powoduje utratę akomodacji oka a czerwone nie, więc świecąc nim możemy wciąż całkiem dobrze widzieć w ciemności - wytłumaczył żółtodziobowi Styx. Chase’owi nie trzeba było dalszych rekomendacji i pośpiesznie założył filtr.

Stromizna kamienistego zbocza zaczęła się z wolna wypłaszczać. Lance szedł powoli – ranna noga dawała mu się we znaki, obawiał się że wstrząs podczas twardego lądowania mógł rozerwać szwy. Nie to było jego największym zmartwieniem – z rannego boku sączyła się krew a odłamek wciąż tkwił w jego ciele. Bez pomocy lekarza nie zamierzał go ruszać. Marynarka była przesiąknięta benzyną, po nocnym baraszkowaniu z Ahmedem we wraku śmigłowca. Kontraktor nie zdjął odzieży w obawie przed nocnym chłodem, który mógł za godzinę czy dwie przybrać na sile.
- Światła na drugiej! – jeden z Marines zakomunikował o zbliżającej się parze pojazdów.
- Zgasić latarki, pełna gotowość bojowa. Może nas jeszcze nie zauważyli – rozkazał sierżant – Chase – pilnuj tyłów. Reszta trzyma sektory jak podczas przemarszu. Stan amunicji?
Żołnierze po kolei raportowali ile zostało im pestek. Nie było tego dużo. Lance też nie mógł narzekać na nadmiar, co gorsza, gdy skończą mu się magazynki nie będzie miał od kogo pożyczyć naboi – Marines uzbrojeni byli w M-16.

- Ahmed, jak coś do nich krzykniesz, albo zaczniesz uciekać, zginiesz jako pierwszy, rozumiemy się, pendejo? – Lance beznamiętnie poinformował Pakistańczyka.

- Pamiętajcie o zasadach użycia siły – dodał sierżant – Nie strzelamy, dopóki oni nie zaczną, lub nie będzie bezpośredniego zagrożenia.
- Bezpośredniego zagrożenia? Strącili nasz śmigłowiec i jadą wykończyć niedobitków. Kiedy zagrożenie stanie się bardziej bezpośrednie?
– rzekł Lance półgłosem do Dobsona. Nie chciał aby jego ludzie słyszeli bezpośrednią krytykę, ale nie zamierzał ryzykować życia dla kilku zasad.
- Jadą drogą położoną na dnie doliny do której schodzimy. Miną nas, przy odrobinie szczęścia w ogóle nie zauważą.
- Albo zatrzymają się i zaczną iść do Mil Mi na piechotę. Wtedy natkną się na naszą pozycję. A zaskoczenie może być naszym jedynym atutem, więc powinniśmy strzelać pierwsi.
- Lance, ty już nie pamiętasz co się stało na placu Nisour w Bagdadzie dziesięć lat temu? Bez takich kowbojskich zagrywek mi tutaj!
- To był wypadek…
- Którego nie powtórzymy. Dość dyskusji, pełna gotowość.

Światła zbliżały się. Kontraktor zdjął marynarkę aby nie zajęła się przypadkiem od iskry podczas możliwej wymiany ognia, zajął niską pozycję strzelecką i odbezpieczył kałasznikowa. Ostatnie zdania z dyskusji z Dobsonem były wypowiedziane wystarczająco głośno, żeby inni też je słyszeli. Styx zobaczył w ciemności zarys twarzy jednego z żołnierzy. Patrzył na niego i kontraktor był przekonany, że widzi w tej twarzy zrozumienie. Ślepe posłuszeństwo zasadom mogło być dobre na papierze, w boju rzadko kiedy się sprawdzało. Jeżeli ludzie w pojazdach faktycznie są tu aby znaleźć wrak śmigłowca i wyeliminować ocalałych, kontraktor nie zamierzał czekać, aż zaczną do niego strzelać.
~Niech się zbliżą, zobaczymy co to za jedni i jakie mają intencje~ pomyślał.

Samochody minęły przyczajoną grupę i zatrzymały się jakieś 100 metrów od pozycji Marines. Wysiadło z nich kilku mężczyzn w piżamach i ruszyło w stronę wraku. Światła w pojazdach zgasły i mrok nocy rozświetlał jedynie płonący śmigłowiec.
- Nie wgląda mi to na CSAR ani na pakistańskie wojsko. - Lance podzielił się przypuszczeniami z Dobsonem.
- Przygotować się do walki. Na mój znak - sierżant w końcu porzucił przywiązanie do zasad.
- Może zastosujemy zmyłkę? Wyjdę z latarką i lightstickiem jakieś 20 metrów. Jak będą się zbliżać to trochę poświecę i stracą orientację
- Dobra, weź Chase’a i idźcie na prawą flankę, bliżej samochodu. Wy dwaj - sierżant wskazał kolejnych Marines - na górę i na lewo. Nie okrążą nas sukinkoty.
- A jak mają noktowizor i nas zobaczą? -Chase nie był pewien sensu akcji.
- W razie czego rzucimy lightstick. Noktowizor wzmacnia światło a przy tak silnym jego źródle wyświetli tylko białozieloną plamę - uspokoił młodzieńca Styx.Była to stara taktyka - jak panują ciemności, najłatwiej ukryć się za źródłem światła. Widać przeciwnika, przeciwnik nie widzi nas.
- Chase, zdejmij filtr z latarki, przyda się białe światło do mylenia wroga. W razie walki ustawisz latarkę na kamieniach, żeby świeciła na Pakoli, a sami odsuniemy się w bok. Nie zobaczą nas, choć będą strzelać w źródło światła, aby zniszczyć lampę. Jak już się zacznie, celuj trochę poniżej płomieni wylotowych z ich luf.

Styx przyjął niską pozycję strzelecką w nowym miejscu i wpatrywał się w ciemność, mając na uwadze zarówno położenie samochodów, jak i domniemaną drogę, jaką przeciwnicy poruszali się do wraku.
 

Ostatnio edytowane przez Azrael1022 : 22-08-2015 o 10:33.
Azrael1022 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172