Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-08-2015, 10:13   #32
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Uwieczniona w kamieniu istota nie kojarzyła się z żadnym, znanym podaniem. Była zagadką, której Denis nie potrafił rozgryźć. Z właściwą odkrywcy delikatnością dotknął palcami czarnej skały. Wnet doznał osobliwego uczucia, coś jakby wyładowania. Cofnął rękę, lecz gdy znów zbliżył ją do skały - nic się nie stało. Równie dobrze wyczulona wyobraźnia mogła płatać mu figle.
Czymkolwiek był blok, z pewnością lurker miał do czynienia z cennym źródłem informacji. Przyjrzał się mu z każdej strony. Szybko doszedł do wniosku, że nie weźmie go ze sobą. Bez wierteł od wyspecjalizowanego inżyniera mógł jedynie pomarzyć o wydobyciu obiektu.
Zostawiał za sobą ślady i szedł dalej. Błądził na tyle długo, że zatracił poczucie czasu. Ktoś zadbał, aby zagadkowa komnata znajdowała się głęboko wewnątrz kompleksu. To nasuwało dodatkowe pytania. Z pewnością miała znaczenie sakralne, ale dokładnie jakie - tego Denis nie wiedział.
Z labiryntu udało mu się wyjść dzięki czemuś, co przypominało wyrytą w ścianie drabinę. Po wspinaczce na kamulce przy plaży, dźwignięcie się na górę nie tworzyło większego problemu. Z ulgą stwierdził, że wyszedł poza tylne ściany wielkiej świątyni. Nic go tutaj już nie trzymało, więc mógł kontynuować wędrówkę.
Szedł wprost przed siebie, idąc wzdłuż płytkiego strumyka. Przez większość czasu poruszał się tropikalnym, dusznym lasem. Czasem wychodził na polany z krótką trawą, gdzie warunki były jeszcze gorsze. Żar lał się z nieba, słońce zdawało się palić skórę żywym ogniem. Z mozołem przebył również teren, gdzie ziemia wypiętrzała się, zmuszając do jeszcze bardziej mozolnej wędrówki. Kiedy grunt opadał, wcale nie było łatwiej. Liany i korzenie wydawały się tylko czekać, żeby przyspieszył kroku. Jeden nieostrożny ruch wystarczał, by lęgnął jak długi.
Z czasem zarośla przerzedzały się, zaś Arcon widział coraz więcej prześwitów. Musiał dostać się na drugą stronę wyspy. I rzeczywiście, wkrótce ponownie ujrzał plażę. Upadł na kolana za kępą ciernistych krzewów i powoli wychylił głowę.


Oczy poszerzyły mu się z podniecenia. Za mielizną stał pokaźny trójmasztowiec oraz kilka szalup. Po prawej stronie rozbito przytulony do zatoki obóz. Arcon pierwszy raz od dłuższego czasu zobaczył ludzi. Kręcili się wokół prowizorycznych zabudowań z belek i kwadratowej blachy. Mieli na sobie mocno znoszone stroje. Ich twarze zakrywały maski. Prezentowały groteskowy widok, ale z tej odległości Denis nie potrafił powiedzieć nic więcej.

- Jak rozumiem wasz zarażony jest teraz gdzieś na mojej rodzinnej wyspie. Jeżeli macie dla mnie jeszcze jakieś rady na pożegnanie to z chęcią ich wysłucham. Jeżeli nie, to wydaje mi się, że zostało powiedziane już wszystko.
Rodzeństwo popatrzyło na siebie. Richard dojrzał w spojrzeniu Gascota ślad rozbawienia.
- Drogi panie - odpowiedział mu - Gdybyśmy znali położenie Shagreena, nie byłoby was tutaj.

Szynk pod Martwym Żeglarzem okazał się być lepszym przybytkiem niż większość karczm w mieście. Grupa zajęła wolne miejsce w alkierzu rozświetlonym przez zielony neon. Wydawał nieznośny, buczący dźwięk. By temu zaradzić, Manuela podeszła do szafy grającej. Wrzuciła do maszyny monetę.


Rozległa się głośna muzyka, a rudowłosa powróciła na miejsce kołysząc zjawiskowo biodrami. Goście nie musieli czekać długo, żeby wylądowały przed nimi napitki. Korsarz pociągnął butelkę rumu i splunął przez zęby. Nie protestował głośno, a to oznaczało, że ,,da się pić”.
Jako pierwszy, głos zabrał Richard.
- Nie ufam tym Barensom ani trochę. Wszystko jednak wskazuje na to, że musimy im pomóc. A co wy o tym myślicie?
Ferat odmówił alkoholu i zamówił sobie kawę. Ujął filiżankę za ucho i jeszcze pijąc dał znak, że chce coś powiedzieć.
- Póki co, jesteśmy im potrzebni. Lepiej mieć ich po swojej stronie, niż na odwrót. Tyle że ja… nie jestem mordercą. Nawet zarażonych.
- Niech cię o to głowa nie boli - Dewayne otarł usta rękawem - Całe życie płacą mi za to, żeby kogoś tłuc. Z całym szacunkiem Richardzie. Ale gdy Delegatura zleca przekręcić czyjś łeb, to wiem że z czystością intencji różnie bywa. Jak raz odwalę brudną robotę dla kogoś innego, nic się nie stanie. A skoro mam odzyskać statek, tym lepiej.
Wszyscy spojrzeli na Manuelę, gdyż tylko ona dotychczas milczała. Dziewczyna oparła się wygodnie na krześle i zarzuciła nogi na blat. Przez większą część rozmowy bawiła się rudym kosmykiem włosów. Można by pomyśleć, że cały dialog ma za nic. Richard wiedział że jest inaczej.
- Z tego co opowiadaliście, ci ludzie to wyrachowani gracze. Pod płaszczykiem zwykłej rozmowy kryją sprawdzone socjotechniki. Grajmy w ich grę, ale nie biernie. Trzeba dowiedzieć się o nich czegoś więcej.
Spędzili tak ze sobą jeszcze trochę czasu. Nauta wciąż nie pojawiała się w porcie, który widzieli z okien szynku. Grupa kręciła się po lokalu ze zniecierpliwieniem. Nikt nie chciał być tym, który stwierdził, że coś jest nie w porządku. Tymczasem nad Antiguą zapadł zmrok. Doki rozświetliły się tysiącem rozedrganych punktów. W tym czasie przypłynęło ledwie parę statków. Denis nie znajdował się na pokładzie żadnego z nich.

Cezar powrócił do swoich dokumentów, lecz Jacob pozostał na miejscu.
- Jeszcze jeden moment, monsieur. Muszę poddać pod pańską uwagę niezwykle ważną kwestię.
Mina tamtego wyrażała zniecierpliwienie.
- Mianowicie?
- Proszę zwracać uwagę na dziwne zbiegi okoliczności. Zagrożenie nie tkwi tylko w postaci zabójców. Jeśli dziwnym trafem, mimo sprzyjającej pogody trafi się sztorm na morzu, to może nie być to przypadek.
- Dyrdymały o losie zostawmy kapłanom. Już mi jeden taki mądrala w rodzinie wystarcza.
Cooper pokręcił głową na znak, iż został źle zrozumiany.
- Widziałem broń, która nie powinna istnieć. Każe sądzić, iż nic, co wygląda na przypadek może nim nie być. I proszę pomyśleć jak Black Cross mogli dowiedzieć się co wie pańska rodzina. Może przez jakąś zaawansowaną technologię w pańskim domu?
Gospodarz zastanawiał się tylko przez sekundę.
- To absolutnie wykluczone. Nie zdradzę ci szczegółów, ale mam paru chłopaków, którzy by to wychwycili.
Jacob rozumiał sytuację bez zbędnych tłumaczeń. To była częsta praktyka wśród arystokracji. Po cichu przelewali dotacje na gildię inżynierów, a ci regularnie sprawdzali domy między innymi pod kątem podsłuchów. Wszystko działo się dyskretnie, dzięki czemu wróg nie dowiadywał się o wykryciu pluskiew. W takim przypadku często pozostawiano je w miejscu, jednak sącząc doń fałszywe informacje.
- Nie chcę również nikogo oskarżać, bo nie znam pańskich ludzi, ale z punktu widzenia czystej dedukcji jest taka możliwość, że ktoś wynosi informacje. Poddaję możliwość pod pańską obserwację oraz rozmyślania jako osobie znającej swoich pracowników w przeciwieństwie do mnie.
Cezar zmarszczył gniewnie brwi. Był już wyraźnie zmęczony rozmową. Kciukiem wskazał na zegar ścienny za sobą. Było kilka minut po czwartej.


- Tego typu uwagi są zbyteczne. Wiem kogo zatrudniam. Wierz mi, nie mógłbym sobie pozwolić na błąd.
Jacob nie dawał za wygraną.
- By skuteczniej pozyskiwać informacje potrzebuję dodatkowej wiedzy o Black Cross i Enzo Castellarim. Bez tego moja skuteczność drastycznie spadnie, a może pan mi wierzyć, prędzej czy później dostrzeże pan w tej organizacji swego wroga. Wtedy ja, mój geniusz i pozyskane przeze mnie informacje przydadzą się panu. Chcieli zabić pańską siostrę, zaś pański brat wyjechał na Antuguę. Idę o zakład, że już jest w rękach Black Cross. Dodatkowo z całą pewnością wiedzą o domu pańskiej rodziny na Betelgezie. To wszystko wydedukowane na podstawie szczątkowych informacji. Dlatego potrzebuję danych o Black Cross, Enzo Castellarim i jego odkryciu. W tym wypadku również to nie może panu zaszkodzić, monsieur, a perspektywicznie pomóc już z całą pewnością.
- Jesteśmy Mięsnym Lordami, nie studnią wiedzy. Wiem ile paszy potrzebują nasze farmy, mógłbym ci wymienić trzydzieści sposobów konserwacji mięsa. Ale czemu miałby mnie dotąd obchodzić jakiś lurker albo szpiedzy? Nie znam się na tym i tu ci nie pomogę. Skoro masz się przydać, to ty dostarczaj mi informacji. Nie na odwrót.
Jacob czuł, że rozmowa jest skończona. Cezar zaczął robić się opryskliwy, a to oznaczało, że nic więcej z niego nie wyciągnie. Znakiem tego został z powrotem odprowadzony przez lokaja pod główne drzwi. Starszy mężczyzna lekko skłonił się Jacobowi i przekazał go straży. Zbrojni towarzyszyli Cooperowi w drodze przez otwarty dziedziniec aż pod bramę.
 
Caleb jest offline