Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-08-2015, 20:51   #309
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Seravine miała rację… Elfie królestwo było jednym wielkim skomplikowanym problem.
- Tak… Ale ostatnimi czasy, jedynie nowe problemy przybywają.- westchnął cicho gnom, pocierając podstawę nosa palcami i czekając aż tamci się oddalą.- No cóż… pozostaje nam wrócić do...albo złodziejskiej kryjówki, albo gdzieś indziej. Nie ma co dłużej czekać. A’loues powinno dostać swój raport. Ta sprawa zaczyna nas przerastać.
- Pytaniem jest jak zamierzasz ten raport dostarczyć?-
Ogar uśmiechnął się krzywo, wisząc na swojej gałęzi i chyba przymierzając się do jej opuszczenia.Nieszczególnie majestatycznego zresztą

Gabriev natomiast skinął głową, pocierając kciukiem o gładką szczękę i ściągając z głowy wyraźnie irytujący go kapelusz.
- Niestety, tu się muszę zgodzić z naszym wyzwoleńcem. Jeśli do lasu faktycznie ściągnięto tak specjalistyczne oddziały, opuszczenie go może okazać się bardziej problematyczne niż przypuszczaliśmy... Potrzebny byłby cholerny duch żeby to dostarczyć.
- Albo ktoś o jego umiejętnościach.- Serafine zmarszczyła brwi.- Hmm... Ale o tym potem. Gdzie teraz? Bo raczej na pewno nie do miasta...
- Gabriev… z pewnością wiesz jak wrócić do podziemi i do swej pani prawda? Jesteś tutejszym elfem, znasz ten las lepiej niż ktokolwiek z ludzi.-
przypomniał gnom wracając już do swojej postaci.
-Tak, to nie powinno być trudne...

-Świetnie!

-Gdybyśmy mieli przy sobie konie.
- dokończył elf, przewracając oczami na entuzjazm Jaśka.

Półork westchnął cicho.

-Nie wiem, to może chociaż miejscowi złodzieje... ?- z
aczął, i zamarł gdy podwładni Shadowa zaczęli w sposób sprawny, szybki i cichy gramolić się z drzewa, nieszczególnie przejmujac się faktem iż wygląda to jak klasyczne danie nogi.

Serafine aż przechyliła się przez gałąź, wytrzeszczając w niedowierzaniu oczy.
-A wy gdzie?!

-Do szefa.-
który jechał jako część obstawy Jeana, wzruszył ramionami.- Nasza robota póki co skończona, ale spokojnie, mistrz jeszcze się do was odezwie. Wbrew pozorom wasze przybycie może coś zmienić.

-Fajnie by było jakby oznaczało to dodatkową pomoc dla nas!

Jasiek pogroził pięścią za znikającymi w zaroślach złodziejami.
Gnom tylko westchnął i dodał w zamyśleniu.- Nie ma co rozpaczać nad rozlanym mlekiem. Więc... podziemia są za daleko. A inne opcje? Jakieś ruiny, obozowiska dzikich elfów, tajne kryjówki myśliwych, kłusowników... małe osady w okolicy, cokolwiek? W innym przypadku wypadnie nam po prostu spacerek na piechotkę, bo w sumie co innego możemy zrobić.
-Podziemia nie są za daleko tylko zwyczajnie czeka nas spacer.-
Gabriev również zaczął gramolić się z drzewa. Jeanowi rękę podała Serafine, która w brew pozorom o wiele lepiej radziła sobie na wysokościach.
Ogar westchnął.
-Cudownie... Jakieś przyczółki po drodze?

-Tylko dzikie elfy.-
odparł krótko szpiczastouchy, lekko opadając na trakt.- Chociaż nie powiem, jest to opcja warta ryzyka, bo znając życie królowa zmieniła już tamtego watażkę w kupkę miękkiej umysłowo gliny…
W oddali znów rozległ się tętent kopyt.
-Nie traćmy więc czasu.
- rzekł buńczucznie gnom niezrażonymi tymi odgłosami i poprawiając kapelusz dał sam przykład.- Lepiej unikać dróg i trzymać się gęstwiny krzewów. Panie Gabriev, proszę przodem.-
Poprzez to, że sam pierwszy ruszył w kierunku krzewów, coraz bardziej przyspieszając krok.
Łomot końskich kopyt jednocześnie przybliżał się, a jednocześnie tłumiony był przez gęste listowie zarośli zostawiane za plecami przez Jeana i jego kompanię.
Po kilkuset metrach kluczenia od drzewa do drzewa w ślad za Gabrievem, odezwać zdecydował się Ogar.
-Em... Jestem wdzięczny i w ogóle... Ale to było najgłupsze możliwe złapanie przynęty na świecie. Dobrze że to jednak byłeś ty i musiałeś zrobić to w najbardziej wymyślny sposób na świecie...
-Chennet dziękuje.-
Serafine przewróciła oczami.- Ale odchodząc od jego psioczenia... Co sądzisz o tamtym marudzie któremu o mały włos nie spadłeś na głowę?

Cóż... To i tak brzmiało lepiej niż "koleś który wygląda jakby wygrywał bitwy bez pancerza i z nożem w zębach".
- To strateg. Myśli strategicznie, myśli bitwami i podjazdami. Polityka to subtelniejsza gra więc, jest kolejną figurą w tej grze. Nie wiem kto pociąga za sznurki w Sivellius, ale to nie on.- ocenił Jean wzruszając ramionami.- Co nie zmienia faktu, że jest piekielnie groźny i własną armię tuż pod nosem elfów i za przyzwoleniem ich króla. My zaś… mamy luźną konfederację elfiej partyzantki, wygnaną królową z jej dworem i paroma sympatykami wśród arystokracji i złodziei. Za mało na rewolucję przy takim stosunku sił.
Raźnym krokiem przemierzał las rozmyślając nad swoją skomplikowaną sytuacją. To już bowiem wyszło poza zwykłe szpiegowanie.

-Pragnę jednak zauważyć że to... To jest Sivellius.

Wszyscy w konsternacji spojrzeli na plecy idącego przodem Gabrieva, który wzruszył tylko ramionami, wspinając się na pień antycznego, wieki temu obalonego przez wiatr dębu.
Przy każdym jego kroku dało się słyszeć pustkę pod korą.
Jasiek, który w brew pozorom miał jeszcze tyle o ile zmysł orientacji, zaczął iść obok, przez sięgające mu pasa krzaczory.
-No nie powiedziałeś nam nic nowego, geniuszu...

-Nie rozumiecie skali.-
elf przewrócił oczami.- Kiedy królowa Jaina straciła tron, jej przeciwnicy mieli garść stronników w pałacu, mały oddział z gwardii rodu Veneanar... no i rzecz jasna miasto przekonane że pomimo swojego oddania własnemu narodowi, królowa nie ma dość twardej ręki.
Ogar prychnął, co zaowocowało kilkoma kropelkami krwi tryskającymi z dziury po straconym zębie mężczyzny.
-No i teraz mają... Czy dałoby radę znaleźć władcę o jeszcze twardszej ręce?

Cóż, w Esomii ludzie codziennie byli rwani końmi, paleni na stosach i zakuwani w dyby, ale tam poziom zgnojenia społeczeństwa przekraczał stukrotnie wszystko co elfy doświadczyły do tej pory z czyichkolwiek rąk.

- Skłócone dzikie elfy, zastraszone kupieckie rody... i magnateria liżąca buty nowego władcy. Nie wspominając o wojsku wiernym swemu generałowi. To wystarczy by trzymać królową w szachu, najwyraźniej.- burknął Jean wzruszając ramionami. - A skoro mówimy o mieście... to są jakieś inne poza nim? Bo jak dotąd widziałem tylko stolicę i... las.- ostatnie słowo Jean wypowiedział z irytacją, bowiem był miejskim gnomem i tak długie przebywanie w morzu zieloności zaczynało działać mu na nerwy.
-Heh.- Gabriev uśmiechnął się pod nosem.- Dzięki tobie dzikie elfy już bardzo krótko będą skłócone, możesz mi wierzyć. Co do innych miast... Małe wioski i jeden... fort.
-Fort?- Serafine uniosła brew, pomagając Jeanowi wspiąć się na kolejny pień, jeszcze większy od poprzedniego, służący za improwizowany most w otaczającym ich morzu zieleni.

-No dobrze. Twierdza. A raczej neutralny garnizon. Taritrion. Wysoko w górach. To właśnie tam stacjonuje większość wojsk elfiego królestwa północy. Jedyne elfiego królestwa...

-No i czemu nikt nie był łaskaw nam o tym powiedzieć?!-
Chennet wytrzeszczył oczy, stając na spróchniałym pniu.

Gabriev wzruszył ramionami.
-Raz, to podobno tajemnica dla kogoś spoza. Dwa... Daremny trud. Od setek lat kisną tam, ćwiczą... i od czasu Wielkiej Wojny w Erze Niepokojów nie ruszyli się stamtąd na krok.

Jean nie był znawca historii ale nawet Jean wiedział o jakim okresie mówił elf. Wojna Kontynentalna, wielka zawierucha wywołana ekspansją Esomii na południe, związaną z długotrwałym brakiem aktywności kultystów z Naz'Raghul, i późniejszym sprzymierzeniem się najeźdźców z Middenlandczykami oraz częścią wolnych miast z Westalii.

Ponad trzysta lat temu.

- I zakładam, że są wierni przede wszystkim tronowi elfów, a że królowa nie została formalnie zrzucona z tronu, ani nie zmarła to de facto... nadal jest prawowitą władczynią Sivellius, prawda?- westchnął Jean i wzruszając ramionami dodał.- I żadnemu z was nie przyszło do głowy, ruszyć tam zadka i sprawdzić komu są wierne, tak? Jeśliby bowiem nadal słuchały Jainy Udonium to sprawa była prosta...- gnom pstryknął palcami.- ot tak, najazd na stolicę i wtrącenie uzurpatorów do więzienia. Po tylu latach żołnierze z fortu muszą rwać się do czynu.
-No właśnie nie.-
Gabriev zerwał liść z pobliskiego krzaka, obejrzał a następnie włożył do ust.- W sensie rwą się, byłem w obstawie przedstawiciela królowej w Taritrionie i cóż... Może i królowa została zrzucona z tronu. Może i panuje polityczny chaos, ale jak stwierdził generał Alatriel, królestwo samo w sobie nie jest zagrożone...
Ogar w tym czasie podszedł do tego samego krzaka co Gabriev, zerknął nieufnie na elfa po czym zerwał liść i po chwili nieufnej obserwacji rozgryzł go, marszcząc brwi.
-Ahaa... ?- Serafine użyła TEGO tonu głosu.- I jak zgaduję królowa poleciała tam zaraz po obaleniu, tak?
-Tak nakazywała logika. Teraz już nawet nie ma co się do nich odzywać, już wtedy stary Orion miał ogromne opory przed audiencją. To strażnik naszych ziem, nie naszych władców…
- Tyle że tym razem macie dowód na zagrożenie waszych ziem piszczący w kazamatach twierdzy drowów i świadectwo własnych oczu.-
wzruszył ramionami Jean dodając ironicznie.- Które widziały jak ludzie swobodnie przechadzają się w cieniu waszych drzew i robią co chcą pod waszymi nosami. To chyba wystarczy strażnikowi waszych ziem, by ruszył zadek z krzesła.
Gabriev westchnął.
-Wiesz, panie gnom, lubię cię. Znasz się na rzeczy, jesteś tutaj może nie z własnej woli ale starasz się pomóc i... Jeśli nie chcesz zostać tam wysłany, nie odzywaj się.

Serafine zmarszczyła brwi.
-Nie chcesz załatwić większego wsparcia dla waszej sprawy... ?

-Chcę. Ale mam świadomość że wy będziecie pierwszymi kandydatami na wysłanie na wschód.

Wydawało się że elf wyraźnie nie chce powiedzieć czegoś na głos.
- Jak miło... - uśmiechnął się cynicznie gnom.- Pogróżki ukryte za uśmiechami.
Jean otarł pot z czoła dodając.- Do rzyci te wasze tajemnice, których sobie strzeżecie wiedząc, że... wróg który je zna, wcale nie musi mieć tyle skrupułów.
Wzruszył ramionami.- Zresztą... nieważne... daleko jeszcze?

-Już niedaleko.-
Gabriev przeszedł kilka kroków, ręką odsunął od siebie gałąź i ignorując prychające, kasłającego i plującego Ogara, wszedł w zbiorowisko paproci. Serafine, idąca z Jeanem bliżej tyłu pochodu, złapała kochanka za ramię, obróciła do siebie i uderzyła go lekko podbiciem otwartej dłoni w czoło.
-Ale ty się lubisz pchać we wszystko jak leci... Ty wiesz że na 90% to właśnie ciebie tam wyślą, żebyś przekonywał zaśniedziała relikty przeszłości, wiesz o tym, prawda?
Wydawała się szczerze zaniepokojona. Nim Jean zdążył otworzyć usta, podjęła dalej.
- To są stare, TRADYCYJNE elfy. Nieprzewidywalne. Dlatego Gabriev nie chce cię tam posyłać. Rozumiesz?
-Mnie? A niby dlaczego ja miałbym tam jechać?-
Jeanowi nawet nie przyszło do głowy, by się tam wybierać. Przecież to byłoby niedorzeczne. Wyłuszczył więc swój punkt widzenia.- Lepiej żeby to Gabriev wybrał się tam z więźniem. Przecież on też widział ludzi, jest pewnie honorowy w ich oczach, no i mogą sobie więźnia przesłuchać. My... jako przedstawiciele obcego państwa nie powinniśmy być nawet łączeni z tym całym zamieszaniem.

Serafine przewróciła oczami.
-No właśnie ja to wiem, ale z ich perspektywy... Ech, Jean, niby król intryg a jednak momentami nie myślisz w dość wyrachowany sposób. Popatrz na siebie jak na kolejny czynnik mogący pchnąć tamtych... górskich pustelników do działania. Zagraniczny ambasador informujący ich o chaosie w ich własnym kraju, i to takim srogim... Ech...
Pokręciła głową i wyprostowała się.
-Chodźmy...

Po kilku krokach do uszu Jeana dotarł szum płynącej wody. Kiedy cała grupa przebiła się przez paprociowe chaszcze... Cóż, widok naprawdę robił wrażenie.


Nim jednak Le Courbeu zdążył nacieszyć oczy kolejnym cudem natury, sapnął, gdy ściągany do parteru Ogar zabrał go po drodze ze sobą, prawie wgniatając w miękką ziemię i mech.
Gabriev, który podciął dwójkę, uniósł palec do ust, samemu leżąc pod osłoną liści paproci.
-Towarzystwo...- syknął, i palcem wskazał na dół, na przeciwległą stronę rozlewiska tworzącego się pod wodospadem.
Było ich koło sześciu, przy czym jeden pilnował koni. Opancerzeni, zbrojni... bezapelacyjnie nietutejsi.

Ogar, który wraz z Jeanem wychylił głowę ponad paprocie, skrzywił się.
- Definitywnie koleżkowie od tego w kapeluszu... Schwarzhelma? Tak go nazwał ten ogorzały?
- To gdzie mamy dojść? Bo chyba nie możemy ich obejść?-
ocenił gnom przyglądając się najemnikom.- A i zaatakowanie... jest ryzykowne... co najmniej.
-Obozują jakieś dwieście metrów od wejścia pod ziemię.
- odparł Gabriev, marszcząc brwi.- Wątpię żeby czujka naszych już ich wykryła. Zachowują się irytująco wręcz cicho... Obejść... ?
Elf rozejrzał się.
-Możemy spróbować dołem, przepłynąć rzekę bo rozlewiskiem nawet nie mamy co marzyć o pozostaniu niezauważonymi...

-A górą?-
Jasiek, który od dłuższej chwili wpatrywał się w wodospad, skinął głową w jego stronę.- Można?

-Nurt jest zbyt ostry moim zdaniem...

-Ale ja nawet stąd widzę kamienie...

-Taaa...
- Gabriev skrzywił się.- Śliskie i zdradliwe... Chociaż nie mówię że rzeką będzie dużo lepiej...
- Mogę odciągnąć ich uwagę, kompanem zwisającym z drzewa na powrozie. To powinno ich zainteresować. A my w tym czasie... się ulotnimy?-
zaproponował Jean.
-Plan niezły, tylko trudno ocenić ich reakcję.- odparł Gabriev, przygryzając kciuk.- Wydają się niepokojąco...
-Ogarowaci?- wszyscy spojrzeli na klęczącego obok Jaśka, który wzruszył ramionami.- No co?

Chennet westchnął.
-Może byku trochę przesadził, ale trochę racji ma. Po za tym ten sprzęt... Nie widziałem czegoś takiego ani w A'loues, ani w Conlimote. Mi to bardziej przypomina kompanie najemnicze... i to takie dobrze opłacane.
-Albo prywatne oddziały.-
dodała Serafine.- Dzisiaj każdy bogatszy magnat ma armię…
- Za dużo jednak tego wszystkego jak na jednego magnata.
- odparł Jean w zamyśleniu. -Owszem, to najemnicy... ale nie w służbie byle spasionego arystokraty. Za grubymi nićmi szyta intryga. O broni pogadamy sobie później... lepiej przewidzieć jak zachowują się na widok trupka zwisającego z drzewa.
Ogar skinął głową i wysunął się lekko do przodu, by spod paproci przyjrzeć się dokładnie całej ekipie.
-Jeśli masz w tych zwojach coś otumaniającego, dobrze byłoby przywalić tym w tamtego sierżanta.- oznajmił po chwili, wskazując na strzelca z dodatkowym, czerwonym paskiem na naramienniku i dwoma pistoletami za pasem.- Wygląda na kogoś kto może trzymać ich za pyski... potem, cholera wie, każdy wydaje się potrafić zachować w kryzysowej sytuacji...
-I każdy może chcieć próbować postawić na swoim...-
dodała Serafine, uśmiechając się pod nosem.- A gdzie kucharek sześć...
Tam chaos i kłótnie. No, przynajmniej jeśli zastąpić kucharki bandą dobrze opłacanych psów wojny.
- Mam Sherksen.- zaczął grzebać w swoich sakiewkach gnom.- Patyki dymne, zwój Przerażenia... podziała na słabsze psychicznie osoby.
-A może oni sobie zaraz pójdą... ?-
zaczął z nadzieją Jasiek, podniósł głowę i... skrzywił się.- Niet. Właśnie zaczęli rozpalać ognisko...
Gabriev nie wydawał się tym faktem w najmniejszym stopniu zaskoczony.
-Największym problemem dla nas jest niezauważone przebycie rzeki i płaskiej przestrzeni pomiędzy nią a drzewami... Więc, panie gnom, jak to rozegramy?
-Zawsze uważałem że nie ma jak dobra dywersja.-
westchnął Jean sięgając po nieduży woreczek z prochem strzelniczym.- Mała eksplozja... powinna przyciągnąć ich uwagę, na tyle byśmy przemknęli przez niebezpieczny teren.
Trochę szkoda było mu całego prochu, ale czasem trzeba się poświęcić.
-Do tego iluzja czającego się strzelca.- zamyślił się.
-Brzmi jak plan.- oceniła Serafine.- Pytaniem jest... górą czy dołem?

Pozostawał do rozwiązania problem rzeki. Przejście górą zakładało balansowanie na kamieniach wystających ze spadku, ale dostrzeżenie kogokolwiek w chmurze pyłu wodnego zakrawało o cud.
Dołem natomiast byłoby bezpieczniej... rzeką. Umiarkowanie rwącą, odkrytą i dającą naprawdę niewiele możliwości ukrycia.

- Dołem... Przynajmniej jeśli nas zauważą, będziemy mogli się bronić. -ocenił gnom wzdychając. Wszak obie drogi były parszywe w jego oczach.
Gabriev westchnął i skinął głową, podnosząc się z ziemi w kucki.
-Niech będzie...- mruknął, ruszając w dół łagodnego zbocza. W ślad za nim, bez dalszego słowa komentarz ruszyli Ogar, Jasiek i Serafine, przy czym ta ostatnia zerknęła na maszerującego raźnie gnoma z pewną zazdrością.
-Nie za dobrze ci tak... ?- mruknęła, mając na myśli fakt iż Jean nie musiał nawet za bardzo schylać głowy gdy oni gięli się w pół lub pełznęli tuż nad ziemią jak to miało miejsce w przypadku Jaśka.
Po kilkunastu metrach, gdy szum wody stał się nieco cichszy, Gabriev obejrzał się przez ramię.
-Ja z Jeanem pierwszy... Chyba że dasz radę rzucić te swoje rozpraszacze z tej odległości, czegokolwiek byś nie planował?

Obozowisko strzelców znajdowało się jakieś trzydzieści, czterdzieści metrów w linii prostej od ukrywającej się grupy, bezpośrednio na drugim brzegu. Miejsce w którym mieli wejść do rzeki znajdowało się jednak kawałek dalej, za sterczącymi z ostatniego spadku kamieniami rzecznymi.
-Iluzję mogę postawić nawet w znacznej odległości od siebie. Gorzej z rzucaniem.- wyjaśnił Jean, dowiązując do sakiewki z prochem strzelniczym prowizoryczny lont.- Jeśli jesteś lepszy w tym, to rzuć... a ja postawię iluzję w miejscu gdzie sakwa upadnie.
-Hmm...-
Serafine zmarszczyła brwi.- Jak bardzo... Realistyczna może być ta iluzja? Albo lepiej, czy miałbyś w zanadrzu coś co dostarczyłoby tą paczuszkę do nich zamiast ciebie?
Nie to żeby złodziejka martwiła się o kochanka czy coś ale sam plan wydawał się... być swego rodzaju alternatywą.
Nawet Jasiek z zainteresowaniem spojrzał na swojego tymczasowego przełożonego.
- Tak jakby... mogę użyć zwierzaka z torby sztuczek.- odparł cicho Jean pocierając podbródek.- Problem w tym, że może wyskoczyć coś z miejsca przyciągającego uwagę.
-Jakie są szanse i na co?
- Ogar zerknął spomiędzy gałązek w stronę obozowiska.- W sensie powiedz słowo, a wpadnę tam z mieczem w ręku i wyjaśnię im znaczenie przewagi jaką daje element zaskoczenia.
-Możesz mi przypomnieć po co go ratowaliśmy?-
Serafine przewróciła oczami.
- No ciężko będzie o ten miecz.- przypomniał Jean kładąc dłoń na małym rapierze, którego używał i wracając do tematu rzekł.- Rzecz w tym że równie dobrze mogę wyciągnąć niedźwiedzia, co rosomaka.
-Ryzykujemy czy jesteśmy rozważni i romantyczni?-
zapytał Jasiek, który jakby wyczuwając nadchodzącą naradę, usiadł na ziemi ze skrzyżowanymi nogami. Zza pasa przezornie wyjął pistolet skałkowy z dużą lufą i zaczął sprawdzać kurek.
Ogar zaś wpił oczy w tkwiący za pas półorka pałasz jak pies gapi się na świeżą kość.
- Rozważnie spróbujemy. Walka może poczekać, tym bardziej że kapłanki nie ma wśród nas.- stwierdził Jean sięgając do swej torby sztuczek i wyrzucając kulkę jak najdalej od siebie, która zmieniła się w odyńca. Na szczęście, pojawienie się dzika nie przyciągnęło uwagi obozowiczów. Więc Jean mógł podrzucić dzikowi sakiewkę z zapalonym lontem i gestem nakazać, by zwierzę zaniosło je do iluzji strzelca czającego się za krzakami stworzonej jego zaklęciem kilka chwil wcześniej.
-Dobra... mamy jakieś pół minuty.- ocenił ogar i uniósł brwi gdy Gabriev przemknął tuż obok, pochylił się i ze śladowym chlupotem wody dookoła niego, wślizgnął się do rzeki.

W ślad za nim poszedł Jasiek, zgięty w pół tak by jego mokry łebek przypominał porośnięty glonami kamień wystający z wody. Generalnie nie był to zły rodzaj kamuflażu o ile obozujący nieopodal najemnicy nie mieli jakiegoś rodzaju paranoi dotyczącej rzecznych kamlotów.
Następna była Serafine, która wcześniej zrzuciła z siebie płaszczyk i kapelusz by pozostać w samej, białej koszuli, spodniach i butach.
-Ani słowa gdy wyjdziemy z wody...- zagroziła, ruszając tuż za Jaśkiem. Nurt nie był szczególnie rwący, ale mimo to Jean i tak cieszył się z pomocy ze strony reszty towarzyszy którzy ciągnęli go za sobą jak boję na lince.
Kiedy mniej więcej do połowy koryta, jeden z najemników wstał, krzyknął coś co chlupiąca w uszach woda uczyniła dla Jeana niezrozumiałym a następnie wszyscy jego towarzyszy skulili się odruchowo gdy w odległych krzakach rozległ się trzask prochu.

Wstępnie plan przebiegał bez zarzutu.

Gdzieś tam rzucona iluzja strzelca przy której wybuchł woreczek z prochem złowrogo czaiła się w cieniu drzew, będąc tarczą strzelniczą. Jean uśmiechnął się ironicznie rozmyślając nad paradoksem sytuacji. Banda najemników korzystając z broni palnej nie mogła łatwo odkryć faktu, że wróg był tylko iluzją. O ile tor strzał dało się śledzić. O tyle tor kul umykał spojrzeniom przeciwnika. Mogło więc im trochę zająć zorientowanie się. A gnom... cóż, gnom pokładał ufność z zwinność i fachowość towarzyszy. Ciągnięty na sznurku, dzięki swoim "fwooshom" był ruchomą platformą strzelecką o niekończącej się amunicji.
Gabriev płynął, a raczej brodził, przodem przez co on pierwszy dostrzegł zagrożenie, odepchnął się stopami od kamienistego dna i odpłynął na bok, chowając głowę pod wodę.

-Otoczyć sukinsyna!

Jasiek zrobił to samo, ale ze względu na jego wzrost, czubek głowy nadal wystawał mu ponad wzburzoną toń gdy na drugim brzegu pierwsi strzelcy wbiegli już po kostki do wody, unosząc ponad głowy swoje muszkiety.

Ogara nie było nigdzie widać.

Serafina zaś zwinnie wsunęła się pod wodę, jednocześnie łapiąc gnoma za pasek i dając mu dwie sekundy na nabranie powietrza.
Jean przed zanurzeniem pomamrotał i pomachał palcami. I obok pierwszego "bandyty"... wynurzył się kolejny z muszkietem, czyniąc flankowanie trochę bardziej niebezpiecznym.
Drugi wabik zdał egzamin.

Żołnierze z chlupotem wody przebiegli obok, kiedy ich towarzysze uporczywie dziurawili pnie drzew oraz liście krzewów za którymi kryła się dwójka iluzorycznych strzelców. Nikt już nie zwracał uwagi na fakt że ich wystrzałom nie towarzyszy dźwięk, że jeden z przeprawiających się przez rzekę o mały włos nie potknął się o Jaśka i że ostatni z grupy oskrzydlającej nagle zniknął pod wodą z bulgotliwym krzykiem i nigdy już spod niej nie wypłynął.

A raczej wypłynął, kilkanaście metrów dalej, twarzą do dołu.

W tym czasie Gabriev pierwszy wyszedł cicho z wody i od razu skrył się pod rosnącymi nieopodal zaroślami. Za nim wyczłapał się Jaś, i chyba tylko cudem ociekający wodą półork nie zwrócił niczyjej uwagi.
Ostatnią dwójką która wpadła pod zarośla była Serafine z Jeanem.
- Poszło w miarę... dobrze. Mieliśmy trochę szczęścia... gdzie teraz?- zapytał Jean wykręcając kapelusz by wycisnąć z niego wodę. Uśmiechał się zawadiacko mimo kropelek wody na sterczących dumnie woda. Pomada którą używał do ich natłuszczenia czyniła je wodoodpornymi.
-A nie brakuje nam tu kogoś... ?

-Nie.

Serafine obróciła się i spojrzała z zaskoczeniem na Ogara, który ociekając wodą dołączył do nich, trzymając w ręku na pewno nie swój pas z mieczem oraz dwa pistolety skałkowe.

Jeden wyraźnie zamokły.

Gabriev uniósł brwi.
-Coś ty tam zrobił... ?

-Ja? Nic. Jeden potknął się przeprawiając przez rzekę i utonął, drugi potknął się nad brzegiem i skręcił kark.
- rzucił lekkim tonem Chennet, przewieszając sobie przez bok zdobyczny miecz.

Gabriev westchnął.
-Lepiej się pośpieszmy w takim razie...

-Albo wykorzystajmy ich rozproszenie.-
przerwał mu szybko ogar.- Po tej stronie zostało sześciu, czterech kolejnych jest na drugim brzegu.

-No chyba cię grzeje!

-Nie. To oni grzeją. W drugi brzeg.

- Słuchaj Chennet. Nie jesteśmy to po to byś mógł pomścić zniewagę, lub po to by wyrżnąć paru bezimiennych dupków i przede wszystkim... nie jesteśmy tu po to by zwracać na siebie uwagę. Ktoś w końcu zauważyłby brak całego oddziału i co gorsza... ktoś mógłby wysnuć z tego właściwe wnioski, że... w okolicy jest wejście do kryjówki rebeliantów.-
gnom stanął na palcach grożąc eks-muszkieterowi palcem.- Nie po to cię odbijałem, byś mi sprawiał kłopoty niesfornym zachowaniem. To nie jest pora na walkę.
Ogar prychnął, opuszczając pistolet.

-Jesteś mniej zabawowy niż Leonard mi obiecywał...

-Bogowie, na cholerę żeśmy cię wyciągali, wściekły psie... ?!

-Uważaj spiczastouchy bo...

-EJ!

Wszyscy mężczyźni obrócili się w stronę klęczącej obok, wściekłej i mokrej Serafine.

-Czy z łaski swojej moglibyście... moglibyście... ?- zmarszczyła brwi, spojrzała po twarzach zgromadzonych a następnie powiodła oczami za liniami ich spojrzeń by następnie szybko, z irytacją, zakryć oklejone wilgotnym materiałem piersi.- Możemy już stąd iść?!
- Chennet, obiecuję że postawię cię na czele leśnych elfów. Będziesz mógł wraz z nimi uderzyć na wroga. Zresztą przyda im się doradca wojskowy.-
stwierdził Jean i zakładając kapelusz dodał.- Walka dopiero przed nami. Jeszcze będziesz miał okazję, by zabijać. A teraz chodźmy.


Ruszyli dalej w ciszy i w półmroku, starym kamiennym tunelem ukrytym pod pniem drzewa. Jean nie wiedział, czy to drowy czy krasnoludy wykuły ten tunel. Nie widział w sumie większej różnicy. Był tym mało zainteresowany. Przemoknięty gnom marzył teraz głównie o wysuszeniu się i uratowaniu z kłopotów pozostałych ambasadorów. Kto jeszcze został? Ivette, Bertrand, Dom? Ech… wygląda na to, że zdołał pchnąć swych przeciwników do desperacji i odrzucenia masek. Tu już nie było miejsca na intrygi. Zresztą jak dotąd niewiele nimi osiągnął.
Gnom zerknął na idącego z nimi Ogara. Trudno mu było uwierzyć że Leonard Serve uczynił go szpiegiem. Przecież to gorąca głowa! Jak były muszkieter mógł być jednocześnie tak bezmyślnym? Jean nie był oficerem, ale na tyłeczek Pani Rozkoszy… wiedział co to bilans zysków i strat! Wiedział kiedy ryzykować skórę. Chennet okazał się być ogarem… psem rzucającym się na wszystko o ile nie był trzymany na uwięzi. Taaa… z pewnością dzikie elfy go pokochają, albo znienawidzą. Obecnie Le Courbeu było w tej materii wszystko jedno.

Dotarli do bramy pilnowanej przez rebelianckie ciot… sojuszników, z którymi Gabriev musiał się wykłócić, żeby w końcu ich wpuścili. Wreszcie po zruganiu Jean w końcu trafił do swej kwatery, by móc wypocząć. Przedtem jednak poprosił sługę, by tak za… cztery godziny otrzymać audiencję u królowej elfów. Poprosił też by powiadomić go, kiedy Amaruean Ringeril zjawi się w kryjówce.
Potem pozostało przygotować listy do wysłania przeznaczone dla Leonarda. Na szczęście dwunodzy posłańcy nie byli jedyną alternatywą. Istniały też gołębie, oraz… pierzaste talizmany. Genialny wynalazek używany przez bogatych kupców do przesyłania pilnych wieści. Bo stosunkowo tani jak na magiczne przedmioty. Dlatego Jean dysponował kilkoma z nich i dla pewności wysłał dwa identyczne raporty za pomocą magicznych ptaków stworzonych z talizmanów. Na wszelki wypadek… Potem, cóż… czekały go ciężkie rozmowy z Jaina Udonium i bynajmniej niełatwa z Ringrilem, więc… może jeszcze zdąży odwiedzić Seravine?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline