Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-08-2015, 21:46   #28
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Dlaczego "Biały Smok"? - stojący przy barze Alyth skierował to pytanie do właścicielki.
- Bo to w tym miejscu przodek przodka mojego przodka takowego pokonał - padła niemal natychmiastowa odpowiedź.
Odpowiedź była szybka, ale Alyth był pewien, że prawdy w tej wypowiedzi nie było, chociaż na honorowym miejscu, nad kominkiem, wisiał smoczy łeb, biały na dodatek.

Kliknij w miniaturkę

Na pierwszy przynajmniej rzut oka był autentyczny - tyle tylko, że jeśli miał tyle lat, by paść łupem pradziadka gospodyni, to był wspaniale zachowany.
- Niezbyt sympatycznie wygląda - stwierdził Alyth. - Z pewnością wspaniała to była walka.-
- Z pewnością. Nie było mnie wtedy jeszcze na świecie - odparła karczmarka, trzymając się swej roli.
Alyth się uśmiechnął. Miło i sympatycznie, a gospodyni odwzajemniła uśmiech.
- Czy to on wybudował tę karczmę? - spytał - czy któreś z jego dzieci?
- Jego syn, a mój dziadek. By uczcić tę piękną walkę.
To przynajmniej było prawdą.
- Wspaniała robota. - Alyth z uznaniem skinął głową. - I pięknie utrzymana.
Budowla już na pierwszy rzut oka zdała się dość wiekowa. Faktycznie mogła powstać za czasów pradziada. Była też świetnie zadbana i zachowana. Widać było, że ktoś włożył w to miejsce dużo pracy, a zarobione pieniądze są dobrze inwestowanie.
- Ale zimą chyba nie ma tu zbyt wielu gości? - spytał Alyth, chcąc mieć powód do rozpytania o zamordowaną czwórkę.
- Ano, nie ma. Choć latem też ciężko o tłok. Taka okolica - przytaknęła kobieta. - Choć jesteście państwo już kolejnymi gośćmi w krótkim czasie w tym miesiącu. Poprzedni wyjechali stąd całkiem niedawno.
- Jechali może w stronę Targos?
- Tak, wyjeżdżając kierowali się w stronę Dziesięciu Miast.
Alyth potarł brodę. Nie był pewien, czy od razy zaskoczyć gospodynię złymi informacjami.
- Kobieta i trzech mężczyzn? - spytał. I tak prędzej czy później musiał powiedzieć, co się stało z tamtą czwórką.
- Tak, panie - odpowiedziała nieco zdziwiona. - Czyżbyście ich mijali?
- Ta pani miała takiego wilka - odpowiedziała dziewczynka, która przywitała ich po wejściu do karczmy.
- Wilka? Jakiego wilka? - spytał Alyth. Miał nadzieję, że jego zdziwienie nie było udawane. - Nie widzieliśmy żadnego wilka - dodał.
- Takiego srebrnego, na łańcuszku - odpowiedziała mała, trochę spłoszona, że zapytano ją wprost.
Kolejne zdziwione spojrzenie przemknęło po magu - spojrzenie Arine.
- Możemy porozmawiać w cztery oczy? - Alyth zniżył głos, zwracając się do gospodyni. Spojrzał na dziewczynkę, po czym ponownie przeniósł wzrok na kobietę.
Ta zawahała się na uderzenie serca, ale szybko wyciągnęła wnioski:
- Liz, przynieś państwu ale do kolacji. Pokażę panu pokoje, które możecie zająć - powiedziała i zapraszającym gestem wskazała mu schody na piętro.


- Kilka dni temu znaleźliśmy całą czwórkę - powiedział Alyth, gdy znaleźli się na piętrze i weszli do pierwszego z brzegu pokoju. - Ktoś na nich napadł. Żadne z nich nie przeżyło.
- Och, to okropne. Niech bogowie czuwają nad ich duszami. Wszyscy byli tacy mili - powiedziała wyraźnie zasmucona. - Czy wy, panie, mieliście jakieś problemy po drodze? - zapytała przejęta.
- Po tym, jak ich znaleźliśmy, pojechaliśmy okrężną drogą - odparł. - Ale... Widzieliśmy coś dziwnego tam, gdzie zostali napadnięci... Coś jakby czworonożne stworzenie, otoczone łuną. Widzieliśmy to przez ułamek sekundy. My, czyli kapłanka Waukeen i ja.
- Muszę to powiedzieć naszym chłopakom! Muszą być bardziej ostrożni na polowaniach - powiedziała, w przestrachu przykładając dłonie do policzków. - Tu jesteśmy bezpieczni, ale tam, na zewnątrz? Co będzie, jak ich też już napadnięto?!
- To było kilka dni temu. Sprawcy mogą być daleko - spróbował ją uspokoić Alyth. - Czy ktoś obcy kręcił się ostatnio w tych stronach?
Pokręciła głową.
- To spokojna okolica. Nigdy nie zdarzały się tutaj takie wypadki albo nic nam o nich nie wiadomo. Zwłaszcza zimą. Dzikie zwierzęta tak, ale zbóje czy może coś jeszcze gorszego? Jak chłopcy wrócą, to ich popytam.
- My jedziemy już jutro... Nie zdążymy się pewnie dowiedzieć.
- Oni powinni być tu jeszcze dzisiaj. Jeśli coś widzieli, na pewno się dowiemy.
- Czy ta kobieta, magiczka zapewne, mówiła, po co jedzie o Targos? - spytał Alyth.
- To ona była czarodziejką? Nie mogła porazić wrogów swoimi czarami-marami? - rozmówczyni westchnęła z żalem. Zastanawiała się chwilę, po czym odpowiedziała: - Nie, chyba nie. Nie mówiła też, że do Targos - zmarszczyła lekko brwi. - Nie pytamy, jeśli kto sam nie ma woli mówić. Wspominała tylko, że bardzo się spieszą, aby dotrzeć na czas - wzruszyła ramionami.
- Pewnie nie mogła. - Alyth postanowił nie dzielić się wizją, jakiej doświadczyli na miejscu zbrodni. - Czy wieźli jakieś towary?
- Wóz mieli załadowany po brzegi. Ale co w środku? - pokręciła głową. - Czasem żałuję, że nie próbuję dowiedzieć się więcej o naszych gościach.
- Niektórzy nie lubią o sobie mówić, to fakt... Zniechęcają się, gdy ktoś ich wypytuje... Czy ona nie zamieniła kilku choćby słów z kimś z pani rodziny? Skąd Liz wie, że miała wilka?
- Nie wydaje mi się, by wymieniła z kimkolwiek coś poza uprzejmościami. Przyjechali późnym wieczorem, wyjechali z rana. Odpocząć jeno chcieli - odpowiedziała. - A Liz pewnie widziała wilka na jej szyi. Dzieci są spostrzegawcze. Faktycznie, pamiętam, że nosiła go na szatach. Nietrudno było zwrócić uwagę.
- Może pani ją spytać, czy zapamiętała może coś jeszcze?
- Mogę. Jeśli tak w istocie będzie, to przekażę wam te wiadomości przed waszym wyjazdem, panie. Czy tak może być?
- Tak, oczywiście. A jeszcze jedno... Jedli kolację, śniadanie, z pewnością rozmawiali. Czy padły może jakieś imiona?
Kobieta popatrzyła gdzieś w kąt, usiłując sobie przypomnieć.
- Do kobiety mówili chyba Kadia. Jeden nazywał się Fabian, drugi Laurent, ale trzeciego nie pomnę - rozłożyła ręce w geście bezradności.
Kadia... To imię coś Alythowi mówiło. Ale tak to czasami bywało, że coś tkwiło na samym skraju pamięci. Trudno...
- Ile mogła mieć lat?
- Może czterdzieści, może pięćdziesiąt. Wydawała się młodsza, ale było coś takiego w jej oczach... Dużo widziała.
- Cóż... Więcej się o niej nie dowiemy. Dziękuję pani bardzo.
- Ja również dziękuję za te informacje. Przestrzegę chłopców, na wszelki wypadek.



Przy stole drużyna, popijając ale, cierpliwie czekała na kolację.
Powracającego Alytha powitały zaciekawione spojrzenia i, chwilowo, żadnych pytań.
- Bardzo ładne pokoje - powiedział Alyth. - Dziękuję, Liz. - Skinął głową dziewczynce, która postawiła przed nim talerz.
Liz uśmiechnęła się tylko lekko i zniknęła w kuchni, by pomóc matce.
- I dowiedziałżeś się czego przydatnego? - wypalił Bulmar znad prawie pustego już kufla.
- Kadia. Fabian. Laurent. Trzy imiona. Jechali w stronę Dziesięciu Miast. Nic więcej.
Bulmar machnął ręką.
- I tak już im nic nie pomoże. Niech im ziemia... eee... Niech spoczywają w pokoju. No. Byle to, co ich dopadło, nie przyszło po nas.
- Niech spoczywają w spokoju - przyłączył się Alyth. - Mam nadzieję, że to coś jest daleko stąd.
Do tej sentencji przyłączyli się też pozostali, a słowa przeistoczyły się w toast poparty łykami ale.
- Chcecie tu dłużej siedzieć? - Alyth zwrócił się do reszty towarzystwa.
- Po co? - zapytała Arine. - Prześpimy się, zjemy i jedziemy dalej.
Nie podniosły się głosy sprzeciwu, nikt nie zaproponował tańców, śpiewów i hulanek.
- Kto zaśpi, ten nie dostanie śniadania - zagroziła Arine.
- Tak jest, szefowo! - Bulmar z uśmiechem stuknął pięścią w pierś.

* * *

Łóżko kusiło, ale Alyth miał jeszcze coś do załatwienia.

- Czy mogę wejść? - spytał, zastukawszy do drzwi Arine.
- Tak, proszę - po chwili padła odpowiedź.
Dziewczyna przywitała Alytha, siedząc na łóżku w samej tylko koszuli; wyraźnie szykowała się już do spania.
- Na chwilę tylko - zapewnił Alyth. Zamknął za sobą drzwi. - Co ci się wtedy śniło? - spytał cicho, przechodząc od razu do meritum.
Popatrzyła na niego z zaskoczeniem.
- Ja... - Przez chwilę jakby wahała się, czy mu powiedzieć, w końcu jednak przezwyciężyła niepewność. - Najpierw ciemność i zimno. Potem nagle miasto w ogniu. W-wydaje mi się, że to było Targos. Był tam mój ojciec - przygryzła lekko dolną wargę. - Chciał mi coś powiedzieć, wołał coś do mnie... Ale wokół był taki huk, że nie słyszałam nic. A-ale to był tylko sen. Tylko sen, prawda? - popatrzyła na niego z niemą prośbą w oczach.
Dwie osoby śniące ten sam sen? To było dziwne. Czy jednak można wierzyć w sny?
Gdzieś w głębi pamięci maga pojawiło się wspomnienie sprzed dziesięciu z okładem dni. Wtedy też się obudził, dręczony poczuciem niebezpieczeństwa. Czy jedno z drugim miało coś wspólnego?
- To tylko sen - zapewnił dziewczynę, zastanawiając się równocześnie, jacyż to bogowie zesłali na nich to ostrzeżenie. Jeśli to było ostrzeżenie, a nie zwykły koszmar senny.
- Mam nadzieję. A ty? Też się wtedy obudziłeś... Czy ty też śniłeś? - zapytała niepewnym tonem, unosząc lekko drżącą dłoń do ust.
Alyth skinął głową. Podszedł i przysiadł na skraju łóżka.
- Też mi się przyśniło Targos - przyznał. - I matka. Ale to nie był prawdziwy ogień.
Arine milczała przez chwilę, zupełnie nie wiedząc, co powiedzieć.
- Dwie osoby śniące ten sam sen? Prawie... - wypowiedziała na głos wcześniejszą myśl Alytha. - I co myślisz, mówiąc, że nie był prawdziwy? Nie zwróciłam uwagi...
- Widziałaś, że znikały nawet kamienie? Że się... paliły? Żaden ogień tak nie robi. Wrzuć kamień do ogniska i co się stanie? Najwyżej się rozgrzeje.
Spojrzenie Arine stało się na chwilę nieobecne, jakby próbowała sobie przypomnieć szczegóły snu.
- Tak, masz rację. Faktycznie. Hmm... Czy magia mogłaby zrobić coś takiego? - zerknęła na Alytha pytająco.
Była już dużo spokojniejsza, zupełnie jakby rozmowa i skupienie się na szczegółach pomogło jej uciec od ogólnego niepokoju.
Alyth przez moment się zastanawiał.
- Z tego, co wiem, nawet kula ognia nie wywołuje takich skutków - odparł w końcu.
- Ogniste mikstury również nie - dodał.
- Może więc to faktycznie był tylko sen? W końcu sny często wypaczają rzeczywistość. Może więc to faktycznie był tylko sen? - zapytała Arine z delikatnym uśmiechem.
- W snach czasami odbija się to, o czym myślimy, a czasami nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Nie śniło ci się nigdy, że latasz?
- Oczywiście, śniło się. Może więc po prostu to odbicie naszej troski o rodziców? Może oni też śnią o nieszczęściu nas spotykającym - Arine próbowała znaleźć jakąś rozsądną odpowiedź.
- Mam nadzieję, że ich obawy o nas nie przeniosą się w sferę snów, bo chodziliby wiecznie niewyspani. - Alyth lekko się uśmiechnął. - W każdym razie napiszę do nich, że z nami wszystko w porządku. Poproszę, by przekazano pismo, gdy tylko ktoś pojedzie w stronę Dziesięciu Miast.
- Wspomnę też o tym śnie. No i o napadzie - dodał. - Lepiej żeby wszyscy, którzy ruszą tyn traktem, wiedzieli o tym niebezpieczeństwie.
- To świetny pomysł! - Arine pochwaliła go z entuzjazmem. - Oby wkrótce znalazł się ktoś, kto pojedzie w tamtą stronę... A swoją drogą jak czujesz się poza Targos? - zmieniła nieco temat.
- Nieco dziwnie - przyznał się Alyth. - Nie ukrywam, że podoba mi się ta podróż. Dobre towarzystwo, urocza szefowa karawany, ale to zdecydowanie co innego, niż jednodniowe wycieczki poza miasto. Całkiem inaczej niż w domu, ale wracać bym nie chciał.
- A ty? Nie przytłacza cię ciężar odpowiedzialności? - spytał na pół żartem.
Arine zaśmiała się cicho.
- Troszeczkę. Martwię się ciągle, czy aby dotrzemy szczęśliwie... Zwłaszcza po sytuacji z tą kobietą. To znaczy z jej duchem. To, co widzieliście... Sama nie wiem. Nie bardzo mamy jednak wybór. Musimy jechać dalej, chyba - wzruszyła lekko ramionami. - Na szczęście tak jak powiedziałeś - towarzystwo jest przednie i wszyscy wydają się zdawać sobie sprawę z niebezpieczeństwa.
- Ci, co nie myślą o niebezpieczeństwach, powinni siedzieć w domu, przy kominku - zażartował Alyth. - My będziemy cały czas mieć oczy szeroko otwarte. No i mamy przecież Otta.
- Instynkty Otta powinny nas ostrzec i dać nam przewagę w razie niebezpieczeństwa; to samo dotyczy koników - powiedziała Arine w dużo lepszym już humorze. - Ktoś powiedział mi kiedyś, że każdy najemnik wie, że na szlaku czekają nie tylko wygody. Jeśli ktoś zgadza się na taką pracę, powinien pamiętać, że śmierć może czyhać wszędzie - Arine obdarzyła maga ciepłym uśmiechem. - Myślę, że wszyscy podróżujący z nami wiedzą o tym.
- I jednak wolałaś się wyrwać z domowych pieleszy - Alyth odpowiedział uśmiechem.
- Oczywiście - Arine błysnęła zębami w uśmiechu - Co prawda wolałabym po prostu pojechać w świat, zamiast zajmować się karawaną, ale może i to uda się kiedyś spełnić. Może jakoś przekonam ojca.
- Niestety nie masz starszego brata. To bardzo ułatwia sprawę. - Alyth przybrał minę doświadczonego mędrca. - Ale mama zawsze mi powtarzała, że pierwsze kroki na szlaku najlepiej stawiać w grupie. Na przykład w karawanie. No ale nie mówiła nic o tym, by wziąć sobie tę karawanę na głowę.
- Innego wyjścia chyba nie było. Tylko w ten sposób mogłam wyruszyć z wami - odpowiedziała Arine rozbawiona postawą Alytha.
- To się nazywa mniejsze zło - uśmiechnął się. - Ale chyba faktycznie nie miałaś innego wyboru. Nie wyobrażam sobie ciebie jako pasażera na gapę... jak się chowasz wśród bagaży i ujawniasz się po dwóch dniach podróży.
Białowłosa roześmiała się w głos.
- Ojciec dostałby chyba zawału, gdyby mnie zobaczył. Albo odesłałby i tak do domu. Cieszę się, że z nim rozmawiałeś i że się zgodził. Dziękuję jeszcze raz - ujęła dłoń Alytha i uścisnęła ją delikatnie.
- Co najmniej połowa przyjemności po mojej stronie. - Alyth odpowiedział uśmiechem i uściskiem dłoni. - Bardzo się cieszę, że jedziesz.
Policzki Arine zarumieniły się nieznacznie, łagodnie wysunęła dłoń z jego ręki.
- Chyba powinniśmy iść już spać. Nie chcemy przecież wyjechać stąd w południe.
- Po wygodnym noclegu i porządnym odpoczynku pojedziemy szybciej - zapewnił ją Alyth, wstając z miejsca. - Dobrej nocy, Arine.
- Dobrej nocy, Alyth - uśmiechnęła się do niego i wysunęła się spod kołdry.
Demonstracyjne odwracanie wzroku od zgrabnych kostek i łydek dziewczyny byłoby co najmniej dziwne, ale zdecydowanie nie na miejscu byłoby nachalne wpatrywanie się we wspomniane zgrabności, które wszak nie po to były pokazywane, by Alyth miał na co się gapić.
Alyth, jak przystało na grzecznego chłopca, przeniósł wzrok z nóg na twarz rozmówczyni.
- Do jutra - powiedział.
Białowłosa albo spojrzenia tego nie zauważyła, albo uznała je za zupełnie naturalne.
- Do jutra - odpowiedziała mu Arine, zamykając za nim drzwi.
Alyth ruszył do swego pokoju, odprowadzany szczęknięciem zasuwanego rygla.

* * *

Świadomość tego, że ma się dokoła cztery solidne ściany i równie solidny dach powinna ułatwić zaśnięcie, ale imię magiczki krążyło po głowie Alytha, nie pozwalając mu zasnąć.
I w końcu przypomniał sobie. Przed laty matka wspominała coś o przyjaciółce - Kadii, która w trakcie ich podróży wykazała się zdolnościami magicznymi podobnymi do jego własnych. Kadia została w Neverwinter, szlifować je pod okiem pracodawcy - zdolności miała, talentu nie za wiele, ale ciężko pracowała nad sobą. Matka obiecała sobie, że kiedyś wróci na południe, by ją odwiedzić. Ale historia Kadii nie tyle była opowieścią o przyjaciółce, co bardziej przypominała matczyne opowieści z morałem w stylu "Wiedza/Nauka może góry przenosić".
Ale czy to znaczyło, że Kadia jechała do Targos, odwiedzić matkę? I czy wilk miał jakieś inne znaczenie? Nie był tylko pamiątką?

* * *

Zgodnie z zapowiedzią gospodyni noc minęła spokojnie. Sen, nawet jeśli miał coś znaczyć, to nie pojawił się powtórnie.
Alyth z pewną niechęcią wstał z wygodnego łóżka. Umył się nieco, rozruszał, a potem dokładnie sprawdził, czy czegoś nie zapomniał. Wiele razy słyszał historyjki o zapomnianych rzeczach, które na zawsze zmieniły właściciela.


- Dzień dobry - powiedział, schodząc do sali jadalnej.
Odpowiedziała mu cisza. Tylko Erna siedziała już przy stole, a ona swoim zwyczajem jedynie uniosła dłoń w geście powitania. Dopiero po chwili z przejścia do kuchni wyłoniła się Liz, niosąc naręcze talerzy.
- Dzień dobry. Dobrze pan spał?
- Bardzo dobrze - zapewnił ją Alyth. - Od wieków nie spałem tak dobrze. Aż się wstawać nie chciało. I aż żal wyjeżdżać.
- Zapraszamy zatem ponownie jak najszybciej - powiedziała Liz z uśmiechem, rozstawiając talerze dla gości.
- Z pewnością skorzystamy z zaproszenia - obiecał Alyth, zajmując miejsce przy stole. - Co dzisiaj poleca szefowa kuchni? - spytał.
- Gęsty gulasz z dziczyzny i świeży chleb. Tutaj nie mamy za dużej różnorodności pokarmu - wytłumaczyła się szybko. - A na drogę zimą przydaje się porządny posiłek, który wypełni brzuchy na długo.
Uśmiechnęła się, dygnęła i udała się do kuchni.
Po chwili w jadalni pojawili się kolejni uczestnicy karawany. Wszyscy nieco jeszcze zaspani i nie do końca rozmowni. W ciągu pół godziny przy stole był już komplet. A na stole stały ciepłe półmiski z parującym mięsiwem i koszyki pełne pajd chleba.
- Powinniśmy ukraść kucharkę - zażartował Alyth, kątem oka spoglądając na ich drużynowego kucharza, Welmana, który od samego początku zawłaszczył sobie tę funkcję.
- Raz jeszcze to powiedz, a z głodu umrzesz - obiecał niziołek.
W tym samym momencie z kuchni wyłonił się wysoki, potężny mężczyzna o sympatycznym uśmiechu i wesołym tonem powiedział:
- Tylko spróbujcie.
Poparł słowa stanowczym spojrzeniem, po czym ponownie zniknął w kuchni.
- No to musisz zrezygnować z tego chytrego plany - uśmiechnął się Bulmar. Przełknął kolejną porcję mięsa i popił solidnym łykiem piwa.


Kiedy w stajniach zaprzęgano konie do wozów, opatulona w futro gospodyni podeszła do Alytha.
- W sprawie naszej wczorajszej rozmowy, panie. Rozmawiałam z Liz. Twierdzi, że podając do stołu usłyszała, że tamci ludzie dotarli tu aż z Cormyru - powiedziała przyciszonym tonem, by zachować dyskrecję. - Jeden z nich pytał, dlaczego nie użyją magii, by przenieść się na miejsce, więc definitywnie musiała być to czarodziejka. Odpowiedziała, że to, co wiozą, pochłania zbyt wiele jej energii, by mogła jeszcze splatać silniejsze zaklęcia.
Kobieta opatuliła się mocniej futrem.
- To wszystko, panie. Nasi chłopcy nie widzieli też jak dotąd nic niepokojącego, będąc na łowach.
- Dziękuję pani bardzo - odpowiedział Alyth, gdy gospodyni przedstawiła informacje. - Niewiele to daje, ale lepiej wiedzieć cokolwiek, niż nic.
- Mam jeszcze prośbę - dodał. - Czy przy najbliższej okazji mogłaby pani przekazać pismo? Gdyby ktoś jechał w stronę Targos?
- Naturalnie. Będę w takim razie dopytywać przyjezdnych. Jak tylko trafi się jakiś miły podróżny do tego miasta, poproszę o przekazanie - odparła.
- W takim razie proszę. - Alyth wręczył jej złożony na czworo arkusz papieru, z nazwiskiem matki wypisanym na wierzchu. - Będę wdzięczny za przekazanie.
Skinęła lekko głową.
- Spokojnej podróży zatem. Uważajcie na siebie.
- Będziemy. I dziękujemy za gościnę - odparł Alyth.

Emma została przed budynkiem, dopóki odjeżdżający goście nie zniknęli jej z oczu.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 12-08-2015 o 08:52.
Kerm jest offline