Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-08-2015, 11:33   #33
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
- 4 -

Wycie ucichło. Ofiara znieruchomiała. Teraz leżała bezsilnie całkowicie owładnięta mocą demona.

Trwało to kilka chwil. Ten bezruch. Ta martwota.

Tylko nerwowe tiki na twarzy ofiary, łzy płynące jej z oczu i krew sącząca się z nosa świadczyły o tym, że człowiek jeszcze żyje. Jeszcze się broni. Jeszcze stawia opór.

Tylko cud mógł uratować ofiarę.

Albo przypadkowy przechodzień.

Ale przecież nikt z własnej woli nie wszedłby do sektora opanowanego przez tak niepowstrzymaną i żarłoczną siłę, jaka był Oculus.

Ofiara była skazana. Jak wszyscy!


OCZKO #4


Oczko otworzył panel i od razu cofnął się z odrazy.
Był twardy, ale nawet jego żołądek zaprotestował, przeciwko temu, co ujrzały jego oczy.

Zazwyczaj CELA przewoziła jednego więźnia, rzadko dwóch, a najrzadziej trzech. Tym razem było ich dwóch, chociaż trzecie miejsce sugerowało, że ktoś się z niego wydostał.

Ci, co zostali wyglądali koszmarnie. Przeraźliwie wychudzone ciała, pokryte ropą i krwią. Na przedramionach od razu oczko wypatrzył znaki. Cyfry. Jak u niego. 4 i 4. Dwie czwórki.

Żaden z przewożonych jeńców nie miał twarzy. Dosłownie. Ktoś lub coś obryzgało im twarze silną, żrącą substancją. Jakimś kwasem, który rozpuścił wszystko pozostawiając jedynie kawałki poczerniałego, nierozpoznawalnego mięcha. Siła substancji żrącej była tak wielka, że przepaliła się nawet przez kości czaszki.

Wyglądało tak, jakby ktoś lub coś postanowiło usunąć wszelki ślad po przewożonych więźniach, bo podobnie potraktowano miejsce na karku, gdzie mieli wytatuowane kody i dłonie, na których także oznaczano więźniów. W wychudzonych klatkach piersiowych widać było dziury. Serce też wycięto, a na tym właśnie organie, – jeżeli wierzyć plotkom – STRAŻNIK wszczepiał mikrochip umożliwiający śledzenie skazańców. Kwas załatwił też oczy – siatkówka też była jednym ze sposobów identyfikacji i kontroli STRAŻNIKA.

Kiedy Oczko próbował powstrzymać skromny posiłek na miejscu nagle … CELA ruszyła do przodu. Bez ostrzeżenia!

Koła zaczęły poruszać się i stalowy kolos ruszył łącznikiem.

Snop niebieskiego światła przeczesywał ciemność przed robotem.

Oczko trzymał się jego pancerza. Mógł bez trudu zeskoczyć i odbiec w swoją stronę – nie było ani za wysoko, ani robot nie poruszał się zbyt szybko.

Mógł też na jego pancerzu przejechać dalej. Może nawet do innej sekcji? Tylko pytanie, czy w ten sposób nie trafi w ręce KLAWISZY.

Słyszał takie historie, że maszyny STRAŻNIKA polowały na więźniów w bardziej „przyjaznych” sektorach. Opowiadali je więźniowie, którzy przemykali od sektora do sektora, od bloku do bloku. Kurierzy, szczury takie jak on sam.

Wiedział, że maszyny STRAŻNIKA polują z dwóch powodów. Pierwszym było osadzenie więźnia w sektorach nadal opanowanych przez SI GEHENNY. Zamknięcie w celi nie wydawało się takie złe. Wikt, opierunek, życie jak przed wejściem w Anomalię. No prawie sielanka.

W drugim przypadku jednak KLAWISZE nie polowały, aby złapać, lecz aby zabić. A mało który więzień, bez dobrej broni, był w stanie przetrwać konfrontację z uzbrojonym robotem.

Czy chciał ryzykować, czy jednak woli pozostać na sekcji opanowanej przez Anomalię. To był jego wybór.


PONTI #5


Ponti nakarmił psa. Pies zjadł rzuconą rację. Tą lepszą. Z mięsa, bo syntetycznej papki na drogę Ponti nie wziął.

Pies żarł ostrożnie, ale i łapczywie. A potem spojrzał na Pontiego swoimi ognistymi ślepiami.

Płomienie w oczach zwierzęcia coś Pontiemu przypomniały.

Pożar. Krzyki. Ludzi smażących się, jak skwarki. Jak śmieci, którymi byli.

Gdzie to było? Old Harvest? Gdzieś indziej? Czy to miało znaczenie? Ważne, że się palili! Ważne, że ogień oczyścił ich ciała i dusze!

Ponti zaśmiał się. Czarne zwierzę spojrzało na niego z nadzieją, ale nie gadało. Szkoda.

Więzień odczekał jeszcze chwilę i ruszył dalej, omijając ranną anomalię łukiem. Nie chciał, by stwór rzucił się na niego znienacka.

Po chwili Ponti szedł przed siebie. Ale nie był sam. Anomalia podążyła za nim. Chyba. Bo kiedy się odwrócił, widział dym.

W sumie to dość logiczne. Za podpalaczami i ogniem zawsze podążał dym. Nie było dymu bez ognia i ognia bez … bez ognia właśnie.

Zachichotał. Sam nie wiedział, czemu.

Korytarz, którym szedł zamykały drzwi.

Solidne, jak te odgradzające sektor od sektora.

Wyglądały na sprawne. Panel kodowania przy nich lśnił zielenią. Aby przez nie przejść Ponti musiałby znać kody lub mieć WKP i umiejętności hakerskie na zaawansowanym poziomie. Pozostawała jeszcze kwestia, dokąd zaprowadziłyby go te drzwi?

Nadal coś nie tak było z jego wzrokiem. Wszystkie napisy, jakie widział na korytarzach czy właśnie na drzwiach były nieczytelnymi znaczkami. Jakby partie mózgu odpowiedzialne za umiejętność czytania w głowie Pontiego zostały w jakiś sposób uszkodzone.

Za sobą usłyszał jakiś dźwięk. Strzał. Potem drugi.

Ktoś uzbrojony i potencjalnie niebezpieczny szedł jego śladem i właśnie chyba zlikwidował rannego psa. Przynajmniej tak zakładał Ponti?

Ward? Czy to był Ward? Przecież tylko on miał pistolet.

Gdyby się pospieszył, być może udałoby mu się ukryć w którejś z mijanych po drodze cel – opuszczonych i zamrożonych. Chociaż pewności nie miał. Mógł też poczekać na strzelca, zobaczyć, kto to. Może to nie był Ward? Lecz ktoś, kto wyruszył razem z Pontim na tą dziwną misję, której szczegółów nie pamiętał.


SPOCK #2


Spock wycofał się po cichu, co było rozsądnym pomysłem. Co prawda dziwaczne urządzenie w jakiś niepojęty sposób fascynowało go, absorbowało, przyciągało jego myśli, ale na razie dał mu spokój.

Znów szedł cichymi korytarzami. Powoli, ostrożnie, rozglądając się uważnie na każdym kroku. Teraz, gdy widział anomalie bytujące w tym sektorze, tym bardziej obawiał się o to, co stanie się, gdy napotka jedną z nich.

Nadal nie potrafił odpowiedzieć, gdzie się znajduje. Wszystkie napisy… nie potrafił ich odczytać. A sam sektor… zbudowany był inaczej niż pozostałe. Nie miał tego samego, zunifikowanego planu. Rozkład korytarzy, pomieszczeń był inny. Podobnie jak styl budowy.

Jakby coś… zniekształciło szczegóły czy wręcz przebudowało sektor.

Spock wiedział, że to jest niemożliwe, ale słowo ”niemożliwe” znikło ze słownika GEHENNY w kilka godzin po przejściu przez Anomalię.

Nagle jego rozmyślania przerwał dziwny syk. Doleciał do Spocka zza pleców, gdzieś spod sufitu.

Więzień szybko przypadł do ściany i wymierzył z nowo zdobycznej pukawki w tamtą stronę.

Spodziewał się, że zobaczy nad sobą szczerzącą paszczę z wielkimi kłami. Że wypatrzył go, zwęszył czy wytropił w inny sposób stwór z tajemniczej maszynowni.

To nie był on, chociaż Spock nie pomylił się za bardzo.

To było coś ciemniejszego. Mniejszego, lecz zbudowanego podobnie.

Siedziało pod sufitem, przyczepione pazurami do metalowej kratownicy.

Spock widział łeb kreatury otoczony kłębiącym się dymem. Widział rozdziawioną paszczę pełną dziwacznych kłów, długi jęzor i świecące oko.

Ohydztwo wydawało się go obserwować. Czekać na okazję.


GHOST #6


Nieruchomy cel. Wykrzywione oblicze błagające o pomoc. W sumie nikt nie chciałby zostać pożarty.

Ghost wymierzył. Strzelił.. Trafił.

Zawsze trafiał.

Głowa Jarrego opadła w tył. Pożerające go kreatury nie przerwały swojej „uczty”. Opychały się ciałem z taką samą energią, jak wcześniej.

Kiedy tylko więzień umarł Ghost poczuł, jak ktoś przypala mu ogniem skórę na ranie.

Zacisnął zęby z bólu i spojrzał na wyciętą cyfrę „6”.

Rana… ruszała się. Mięso wokół niej pulsowało, pęczniało, jakby pod skórą przesuwały się robaki czy coś podobnego.

Ghost zacisnął zęby z bólu, lecz nie wydał nawet jęku. Szybko wycofał się poza obszar zagrożony, oparł o ścianę i dopiero wtedy syknął przeciągle.

Rana przestała pulsować. Ból minął.

- Dzięki stary – powiedział głos w głowie Ghosta.

Ghost zamarł.

- Tak trzeba. W tym jesteś najlepszy. Zabij lub zgiń. Zjedz lub zostań zjedzonym.

Głos był niewiele głośniejszy od szeptu, ale słowa, które wypowiadał poruszały jakieś ukryte struny w duszy Ghosta. Powodowały, że … zaczynał się bać.


TORQUE #3


Potrząsany mężczyzna musiał na chwilę stracić przytomność, dzięki czemu Torque usadził go w pozycji siedzącej, pod ścianą.

Kiedy zadawał swoje pytanie, ręka wytatuowanego więźnia wystrzeliła w przód. Już nie była pusta. Trzymał w niej niewielki, łatwy do ukrycia nóż.

Zadany znienacka cios przeciąłby niechybnie gardło Torque’a, gdyby nie jego niezwykły refleks. Ostrze zamiast poharatać mu szyję, pozostawiło na niej tylko krwawe cięcie – płytkie i niezbyt groźne.

Wytatuowany nie czekał. Zawył, jak dzikie zwierzę i rzucił się w przód próbując dokończyć to, co zaczął!

Jak na wychudzonego chłystka poruszał się zadziwiająco sprawnie i szybko.

Torque odskoczył w tył dobywając swojej broni.

Po jego policzku spływała krew – efekt kolejnego rozcięcia.

- Potnę cię, kurwo! – Wycedził wytatuowany więzień stojąc już na nogach, przyczajony i gotowy do kolejnego ataku.

- Potnę cię, jebana kurwo! Zdrajczyni!. Tyle czasu na to czekałem!

Facet chyba odpłynął, przez co stał się bardziej nieobliczalny i groźny.

- Zajebię cię i wyrucham w twoją martwą pizdę!

Brał Torque’a za kobietę? Czy jak?


HIRO #3


Odwrócił się i odszedł. Tak było bezpieczniej, niż ratować kogoś, kto wcale niekoniecznie na ten ratunek zasługiwał.

Hiro był wierny tylko swojemu gangowi. Tylko jemu. I sobie samemu.

Znalazł boczny korytarz omijający ewidentnie pułapkę. Szedł cicho, niczym duch, całkowicie skryty przez ciemność. Niemal z nią zjednoczony. Miękkie kroki polującego drapieżnika lub przemykającej się ofiary.

Hiro kontrolował nawet oddech. W końcu korytarz, którym szedł doprowadził go do drzwi.

Były solidne, jakby miały za zadnie oddzialik od siebie dwie sekcje lub nawet sektory. Panel przy nich działał, jednak aby z niego skorzystać Hiro potrzebował kodu dostępu lub musiał posiadać WKP i zdolności włamu elektronicznego.

Z korytarza, którym przyszedł Hiro dobiegł go jakiś dźwięk.

Coś tam szło. Najwyraźniej tropiło człowieka.

Więzień słyszał jakieś mlaszczące dźwięki, jakby odgłos… odwłoku sunącego korytarzem. Słyszał inne dźwięki, jakby uderzenia pazurów o metal.

Niepokojące. Paskudne.

I wtedy to zobaczył.

Było wielkości człowieka, lecz poruszało się na pajęczych odnóżach. Z przodu anomalia miała dziwaczną, szeroką mordę, z szeregiem zębisk. Na plecach dźwigała jakieś ciało. Okrwawione i nagie.


Pajęczak zatrzymał się i zasyczał.

- Myślałeś, że uciekniesz przede mną, trójka.

Hiro nie miał pojęcia, co przestraszyło go bardziej. Czy to, że anomalia gada, czy że odwołała się do wyciętego na ręce numeru.

- Stąd nie ma ucieczki. Już ci to powiedziałem.


LALKA #0


Za długo zwlekała! Osaczyli ją. Otoczyli ze wszystkich stron.
Pomarańczowe uniformy, blade twarze, pozbawione jakichkolwiek śladów emocji, empatii, czegokolwiek.

Byli jak marionetki! Tak! Jak kukiełki sterowane przez Mistrza marionetek.

Otoczyli ją, w sposób pozornie leniwy, lecz zdradzający duże umiejętności w tym względzie. Zepchnęli, jak owcę na rzeź pod punkt widokowy, za którym migotały niezwykłe konstelacje gwiazd.

Próbowała przebiec pomiędzy nimi, lecz była zbyt wolna. Zbyt nawalona prochami. Albo oni byli zbyt szybcy, zbyt sprawni.

W końcowym rozrachunku nie miało to znaczenia.

Nie przedarła się.

- Dogadajmy sze.

Próbowała negocjować. Z kim? Z marionetkami?

Błysnęły ostrza. Pierwsze cięcie wyrwało z niej rozpaczliwy krzyk. Wyzwoliły chęć walki o życie. Lecz było ich zbyt wielu! Zbyt dużo noży!

Cięcia były głębokie, oberwała też pchnięcie w brzuch i w szyję.
Opadła na kolana, zasłaniając rękami głowę, skulona.

Ale to im nie przeszkadzało.

Otoczyli ją półkręgiem, ciachając, tnąc, skrwawiając, a kiedy się odsunęli Lalka leżała w kałuży własnej krwi naznaczona taka ilością ran, że trudna do poznania.

Wzrok jej mętniał powoli, wraz z wypływającym z niej życiem.

- Nie ma cię…

- …Zero.

- Jesteś…

-…zerem.

Nie możesz uciec. Żadne z was nie może.

Gwiazdy nadpłynęły. Wyciągnięte macki oplotły jej ciało i duszę. Lalka umarła.


ROZPRUWACZ #0


Rozpruwacz otworzył oczy.

Nie miał pojęcia, jak się znalazł w tym miejscu, w którym się znajdował.

Ostatnie, co zapamiętał… to ucieczka. Przed czymś.

Tak. Ich sektor został zaatakowany przez anomalię. Potężną anomalię.

Znajdował się w jakiejś większej celi. Zdewastowanej i zalanej krwią. Nie jego, jak zdążył szybko się zorientować.

Jedyną raną, jaką miał, była cyfra lub litera „0” wycięta na przedramieniu. Wycięta niedawno, bo rana jeszcze krwawiła.

Miał swój sprzęt – niewiele, ale więcej nie potrzebował.

Szybko rozejrzał się wokół, lecz niczego wartego uwagi nie zauważył.
Cela miała dwa wyjścia. Jedno – prowizoryczną barykadę zagradzającą wejście do środka. Przypomniał sobie, że wielu więźniów, gdy padły pola siłowe robiło takie „drzwi” by odgrodzić się od współwięźniów. Na GEHENNIE łatwo było zginąć. Niekoniecznie od anomalii.

Drugim wyjściem była wąska dziura przesłonięta kawałkiem kratownicy. Wejście do tunelu technicznego który, jak Rozpruwacz pamiętał, przebiegał fortunnie przy jego celi. Wąski szyb, którym można było pełzać jedynie na brzuchu, powoli i niezgrabnie. Wyprowadziłby on więźnia w sanitariatach, wyjściem technicznym.

Nie. To nie była cela Rozpruwacza, tylko jakiegoś szczura kanałowego. Więzień miał u niego dług. Zamiana cel miała być wyrównaniem rachunków. Rozpruwacz wziął celę tego więźnia, upewnił się, że nikt więcej nie wie o tym „szczurzym tuneliku” i potem poderżnął dłużnikowi gardło. Na GEHENNIE naiwność i miękkie serce właśnie tyle było warte.

Rozpruwacz zmrużył oczy. Chciał sobie przypomnieć coś więcej, ale więcej nie pamiętał.

Dostrzegł też, że zapiski na ścianie celi, które robił w chwilach nudy … są nieczytelne. Zmieniły się w jakieś dziwaczne znaczki. Więzień zacisnął zęby w wąską kreskę i spojrzał raz jeszcze na zachlapaną krwią celę.

Skąd wzięła się ta cała krew?

Nagle barykada zagradzająca główne wejście do celi została rozerwana przez jakieś macki.

Małą przestrzeń zalało jaskrawe, niebieskie światło.

- Nie uciekniesz, zero! Nie zdołasz uciec. Nikt nie zdoła.

Coś wdzierało się do celi. Coś wielkiego, paskudnego i morderczego.

Oculus.

Rozpruwacz nie miał pojęcia, skąd zna tą nazwę, te imię. Wiedział jedynie, że to przed tą siłą uciekał. Przed nią zaszył się w tej celi.

- Będziesz mój. Mój! Ucieczka nic nie da!
 
Armiel jest offline