Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-08-2015, 21:52   #17
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
podziękowania dla Mag, Mlecyka i AlienaGBL

Koniec odprawy, buntownik

Spojrzenie, którym Connor obrzucił Omegę mówiło wszystko co amerykanin myśli o samozwańczym zbawicielu świata. Do uszu wcisnął guziczki i odpalił odtwarzacz w telefonie. Miał zamiar po raz ostatni pocieszyć się muzyką. Przeglądał swoje akta jednocześnie wsłuchując się w tekst. Znowu soundtrack z anime. Słowa wydawały się idealne do tej chwili.

Cytat:
Mother Used to say
if you want, you'll find a way
Bet mother never danced through fire shower
Nie tańczyła. Nie była taka jak on, tak jak oni. Ale z ojcem wpoili mu pewne wartości. Czy znajdzie sposób? Czy cel, który sobie obierze będzie właściwy?

Cytat:
Is it right or is it wrong
and is it here that I belong
Najgorsi są fanatycy. Tacy, którzy uważają, że cel uświęca środki. Jednak... Jeśli Omega miał rację to życie Rega wydawało się dopuszczalną ceną. Z drugiej strony to było życie ludzkie. Życie człowieka, który nic złego nie zrobił. Dobro i zło się rozmazywały. A presja czasu utrudniała podjęcie właściwej decyzji.

Cytat:
Am I right or am I wrong
and is it here that I belong
Czy w swoim postanowieniu miał rację? Czy może miał je Omega? Raven wiedział jednak, że z całą pewnością tu nie przynależy. Mimo dziwnej, nadnaturalnej więzi nie czuł się wspólnotą z tą bandą fanatyków i konformistów.

Przeszli do pokoju z przygotowanym ekwipunkiem na podróż. Jakiś mężczyzna pokazał mu by zdjął słuchawki. Usłuchał w pamięci mając słowa piosenki.

Cytat:
Wish this were a dream, but no, it isn't
Miejsce masakry, sanitariusz

Connor spojrzał na Williama. Rysownik zirytował go swoimi rozkazami a Raven ciągle był nabuzowany wcześniejszą rozmową z Omegą i bójką z Aidenem.
- Nie jesteśmy w wojsku a nie tylko Aiden nie lubi narzucania sobie zdania przez przygodnie napotkane osoby. Widzę tam rannego człowieka a jestem paramedykiem. Nie znam mocy innych, nie znam nawet dobrze swojej ale znam moje umiejętności. Wystarczały do ratowania ludzi nie raz. Nie mam nic do Ciebie ale nie ucz mnie jak radzić sobie z rannymi.
Chwilę wpatrywał się prosto w oczy Rosette. Potem odwrócił się do azjatki, tak jak wcześniej mówił stanowczym, nieco rzucającym wyzwanie tonem to teraz co prawda też był stanowczy ale łagodniejszy, spokojniejszy.
- Sophie, wspominałaś, że nie masz mocy. Pewnie jesteś ich nieświadoma. ale w takim wypadku są one nie pewne. Zajmuję się wyciąganiem ludzi z zagrożonych miejsc po kataklizmach i jestem wykwalifikowanym sanitariuszem. Mogę mu pomóc ale mam nadwyrężoną rękę - pokazał na temblak. - Jeśli nie jesteś pewna czy możesz mu pomóc swoimi zdolnościami chciałbym abyś mi pomogła go uratować w tradycyjny sposób. Będę jednak potrzebował byś wykonywała moje polecenia bez wahania, tu liczy się każda sekunda. Dobrze?
Will wykrzywił usta słysząc wywód Connora:
- Fakt, w wojsku nie jesteśmy. Mamy mniejszą szansę przeżyć. Po prostu póki nie poznaliśmy się dobrze staram się wykorzystać...ludzkie zasoby jak umiem. Jeśli masz z tym problem to...twój problem nie mój. Zresztą widzę, że po wygadaniu się robisz dokładnie to co powiedziałem...I chyba nie jestem przygodnie napotkaną osobą, ale co tam. Zajmijcie się z nim, ja z Aidenem i mam nadzieję Olgą spróbujemy znaleźć autora tej rzezi. Poczekaj sekundę- Will zaczął grzebać w plecaku w poszukiwaniu kawałka papieru- trzymaj to.
Papier zamienił się w mapę z zaznaczoną drogą do bazy Obdarzonych.
-Żeby nie było nieporozumień- ta “mapa” za kilka minut zamieni się z powrotem w kartkę papieru. Więc postaraj się zapamiętać drogę na wypadek gdybyśmy się rozdzielili. Jeśli nie ty, to daj ją komuś innemu.
Connor odwrócił wzrok w stronę ich przewodnika. Ktoś wyczulony na cudze emocje, tak jak William, mógł zauważyć w jego mimice, ruchach i oczach na sekundę gniew. Szybko stłumiony. Przyjął kartkę z skinięciem głowy. Zerknął na nią po czym przełożył do lewej ręki, ciągle na temblaku. Spokojnie wykonał krok do przodu i nachylił się nad Williamem, tak by tylko ten go słyszał.
- Nie jestem ci wrogiem. Nie próbuj postępować ze mną jak z Aidenem i wykorzystywać kiepskich tricków semantycznych jak przed chwilą a będzie między nami grało.
- Cieszę się Connorze, ale w tym momencie czas mamy ograniczony. W związku z tym MUSISZ zająć się rannym, a dobrze wiem, że potrafisz. Zresztą sam to powiedziałeś
- Will również zniżył głos do cichego mamrotania, żeby ta rozmowa pozostała między nimi - Po prostu każdy z nas powinien robić to co umie najlepiej. Dopóki nie poznam was i waszych umiejętności oraz schematu zachowań będę rzucał poleceniami, żeby wiedzieć, że zrobicie co trzeba. Zajmiesz się teraz rannym?
- Przecież wiesz.
Odsunął się od Williama jednocześnie położył mu zdrową rękę na ramieniu, z boku wyglądało jakby to był uścisk “powodzenia”, sam Rosette czuł jednak, że gdy Raven cofał rękę to go lekko pchnął dołem dłoni. Nie na tyle by tamten chociaż się cofnął ale by odczuł dezaprobatę Connora. Po tej kilkudziesięcio sekundowej rozmowie paramedyk stanął spoglądając na Sophie. Will odwrócił się bez słowa i podszedł do Gareta.

Azjatka w pierwszej chwili zawahała się i rozejrzała po wszystkich. Tam byli martwi ludzie i masa krwi. Nie przysłuchiwała się rozmowie jaką Raven wymienił z Rosette. Wpatrywała się tylko w leżące ciała z obawą malującą się na jej twarzy. Ręką chciała zaczesać kosmyki włosów za lewe ucho ale zrezygnowała z tego.
Skinęła głową do Connora gdy ten ponaglająco na nią spojrzał.
- Tylko nie chce go dotykać... - powiedziała mając na myśli rannego.
Raven uśmiechnął się do niej pocieszająco.
- Będziesz musiała. Nie bój się. Nie zarazisz się niczym. Znam się na tym. To ranny człowiek. On potrzebuje naszej pomocy.
Podszedł do rannego i dwoma szarpnięciami ściągnął mu pasek. Tamten się szarpnął. Raven podał go dla Sophie.
- Ale... Ja... - zaskoczył ją tą stanowczością i przejściem od razu do pomocy na tyle, że już bez marudzenia wzięła od niego pas.
- Musisz tylko przełożyć go pod jego nogą. O tutaj - wskazał na miejsce tuż nad kolanem. - I ścisnąć mocno, z całej siły.
Mówił do niej jednocześnie wpatrując się w ranną nogę. Krew zaczęła płynąć jakby wolniej. Dziewczyna zrobiła tak jak polecił. Ostrożnie owinęła pas w miejscu, które wskazał Connor. Ścisnęła pas na tyle na ile miała siły. Widać było, że starała się nie dotykać rannego.
Sanitariusz po paru sekundach, gdy zapanował nad krwotokiem, wziął kartkę z kontuzjowanej dłoni i wyciągnął za siebie.
- Jarek, tu masz mapę. Ona zaraz zniknie. Jak w filmach o Bondzie.
Położył ją obok siebie i przycisnął kamieniem.
- Naucz się jej na pamięć. Ja z pomocą Sophie uratujemy tego człowieka. Ściśnij Sophie.
Kątem oka zauważył, że dzieciak wykonał jego polecenie. Nie zaprzątał sobie nim więcej głowy. Skupił się na uratowaniu tego człowieka. Jego pomocniczka ścisnęła pas jeszcze bardziej.
- Nie mam siły bardziej tego ścisnąć - odparła jakby z pretensją.
- Nic dziwnego bo jest dobrze, a teraz tak trzymaj.
Wyciągnął nóż i przedziurawił pas tak aby mogła zapiąć klamrę na maksymalnym ucisku.
- Boisz się krwi?
- Nie
- odparła nie patrząc na niego - Nie chce go dotykać z powodu moje mocy.
Raven spojrzał na nią przez sekundę, chciał chyba o coś spytać, wrócił jednak do tego co było teraz najważniejsze. Ściągnął kaftan i koszulę. Zimne powietrze owiało nagie ciało, które zaraz pokryło się gęsią skórką. Zarzucił pośpiesznie kaftan ale go nie sznurował. Nie miał teraz czasu. Odezwał się ponownie:
- Rozumiem. Przez ubranie, i swoje i jego też nie?
Chciała odpowiedzieć od razu, ale zawahała się.
- On jest słaby... Jakbym przez przypadek ściągnęła z niego energię to mógłby umrzeć. - wyrzuciła z siebie swoje obawy.
- Spokojnie. Popatrz. Uklęknij tu - wskazał na jego barki. - i oprzyj się tutaj.
Dla odmiany wskazał miejsce obok jego głowy, po obu stronach.
- A gdy skończymy to będziesz musiała bardzo szybko owinąć skrawek mojej koszuli wokół swojego noża i go podpalić. Rękojeść też się nagrzeje więc chwyć ją przez rękaw. Gotowa?
- Chyba... Tak. - powiedziała zdecydowanym tonem. Zrobiła tak jak powiedział. - Co chcesz zrobić? Przypalić mu ranę?
- Amputuję mu nogę w kolanie, gdy powiem zrobisz pochodnię, w tym czasie będę powstrzymywać krwawienie. Potem ją przypalimy. Owiń też czymś rękojeść noża.

Zrobiła wielkie oczy.
- Ale jak to tak... Chcesz mu odciąć nogę?! - była przerażona tą myślą.
- Tylko to go uratuje. Nie ma czasu. Usiądź tak jak ci pokazałem.
Spojrzała szybko na twarz rannego, później na swoje dłonie. Pokręciła głową.
- Dobrze, zróbmy tak - pokiwała głową.
Doskoczyła do swojego plecaka, który wcześniej położyła na ziemi. Wyjęła z niego szalik i owinęła wokół rękojeści noża. Wróciła do rannego i usiadła w miejscu jak powiedział sanitariusz. Ten wziął głęboki dech i rozciął nogawkę pacjentowi. Przy okazji oderwał zamarzłą na mrozie krew. Usiadł pewnie na biodrach tamtego, dodatkowo blokując mu drugą nogę swoją. I rozpoczął cięcie. Nad rzepką, w kolanie znajdowało się mało kości stąd powinno udać mu się odciąć nogę.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline