Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-08-2015, 23:17   #6
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
+18 post zawiera brutalne sceny nieodpowiednie dla młodej czy też wrażliwej psychiki


Zielone okulary. Tak mawiał Dustin na noktowizor. Nie wiedziała czemu teraz sobie to przypomniała. Stała oparta o ścianę obok drzwi, po drugiej stronie, lekko znudzony kucał James. Nie poprawiali nerwowo chwytu na klamkach, akcje już ich nie stresowały a dłonie w rękawicach taktycznych nie pociły się. Czekali. W końcu ich uszu dobiegł głośny wybuch. Głośny mimo ścian. flashbang. Sygnał. Vinc i Carlos musieli kropnąć ochronę i wbić do środka. Jak na komendę oderwali się od ścian. Stanęła z bronią trzymaną oburącz obstawiając mężczyznę. Hegemoniec kopnął w drzwi, bez rozpędu. Raz wystarczyło. Solidne, drewniane drzwi dodatkowo wzmacniane blachą wleciały do środka. James wszedł do środka w jednej ręce trzymając rugera a drugą wyciągając maczetę. Ruszyła za nim odpinając kaburę. Pałka teleskopowa rozłożyła się z charakterystycznym dźwiękiem.

W noktowizorach widzieli wyraźnie wnętrze baru. Poprzewracane krzesła i stoliki. Kulące się i leżące sylwetki. Krzyczące, drżące. Między nimi chodziła dwójka mężczyzn. Obaj w mundurach i z kamizelkami pełnymi szpeju. Głowy kryły im hełmy do których podczepiono noktowizory a w dłoniach mieli pistolety zakończone charakterystycznym owalnym kształtem. Carlos odruchowo w nich wycelował, zaraz jednak opuścił broń i wrócił do swojej roboty. Wiedział, że jego ludzie zrobią to co do nich należy. Sam z Vinem brutalnie sprawdzali twarz ludziom a gdy okazywało się, że to nie ten, którego szukają przykładali do nich tłumiki swoich giwer. Miało nie być świadków.

James gestem, nieco przesadnym pokazał jej by szła pierwsza. Za symulowała dygnięcie, na tyle na ile można było będąc w pełnym osprzęcie bojowym i mając obie ręce zajęte bronią. Gdy pokonała parę pierwszych schodków na ich szczycie pojawiła się sylwetka z krótką strzelbą. Strzeliła krótko celując. Mężczyzna ciężko złapał się za ramię puszczając broń i padł na barierkę ta zatrzeszczała i złamała się pod nim. Ranny spadł na dół.
Gdy wkroczyła na piętro tam czekał na nią drugi, z automatem. Zbiła go krótkim ciosem pałki. Odruchowo zauważyła, że ten ma na sobie ciężką kamizelkę z płytami SAPI. Kto śpi w kamizelce? Władowała mu dublet z przyłożeni. .45 nie przebiła się ale impet swoje zrobił. Cofnął się, nie upadł, był twardy. Doskoczyła, krótkim ciosem teleskopówki strzaskała mu rzepkę a gdy padł dla pewności jeszcze rękę. Ktoś z chłopaków później sprawdzi czy to cel.

Metodycznie sprawdzali pokój po pokoju. Kobiety szły od razu do piachu, mężczyzn unieruchamiali i sprawdzali. Potem też szli do piachu. Znalazła go w przedostatnim pomieszczeniu. Skurwiel się przygotował. Mimo kevlaru i grającej w żyłach adrenaliny poczuła uderzenie. Stał trzymając pistolet i osłaniając kogoś sobą. Nie strzeliła, skróciła szybko dystans, zdążył wystrzelić raz jeszcze. Zagryzła wargi do krwi gdy dziewiątka trafiła w ramię i przeszła na wylot. Była już tuż tuż. Zamachnęła się uderzając w nadgarstek, ofiara krzyknęła i wypuściła glocka. Po ciosie w brzuch padł rzygając pod siebie. Pod ścianą stała nastoletnia, chuda dziewczynka. Zgadzałoby się, cel miał podróżować z córką. Upuściła pałkę i dla pewności brutalnie szarpnęła go za włosy, facjata zgadzała się z zdjęciem, które widziała. Puściła cofając się o krok. .45 zniosła twarz dziecka. Miało nie być świadków.


Andrea, Mat i John

Padało. Cholerna, irytująca mżawka przesiąkała przez ubranie, sprawiała, że zaczynało ono nieprzyjemnie przylegać do ciała. Pokonywali drogę do ruin raz jeszcze, tym razem pieszo. Mike został z Angeliką przy wozie. Mat z krzywym uśmiechem wrócił myślami do tego jak jego brat skomentował gest. Krótkie wzruszenie ramion, poprawienie chwytu na karabinie. Nigdy nie był gadatliwy a odkąd wrócił z swojej wyprawy zamknął się w sobie jeszcze bardziej. Mat próbował go podpytywać jednak bez skutku. Mimo, że to młodszy z Fanklinów był głośniejszy to starszy bardziej niebezpieczny. Kiedyś do wsi zajechało paru gangerów. Próbowali się mądrzyć a miejscowi wziąć ich za pysk. Mimo groźnych okrzyków i wyzwisk po obu stronach najpewniej skończyłoby się na sklepaniu przyjezdnych. Mike sączący sobie piwko na uboczu bez słowa wyciągnął klamkę i odstrzelił ich. Dwóch dostało po kulce w głowę, trzeci, który uciekał w plecy a potem nożem po gardle. Od tamtej pory nikt starszemu z Franklinów nie skakał.

Andrea szła pierwsza w milczeniu. Nie liczyła, że w tą pogodę znajdzie jakieś ślady ale dla pewności się rozglądała. W duchu cieszyła się, że kiedyś nie żałowała gambli na przedwojenny kompozyt. Cięciwie z sztucznych tworzyw nie przeszkadzał deszcz, normalny łuk musiałaby zabezpieczyć i byłaby bezbronna. Tak jak sądziła, nie dostrzegła tropów, mimo to czujnie się rozglądała. Mogli trafić na kumpli snajpera. Lub mutantów, którym znudziło się siedzieć w krzakach.

John przeklinał podwójnie deszcz. Nie tylko go moczył ale i kolano co raz odzywało się tępym bólem. W mokrych dłoniach shot źle leżał. Rozglądał się czujnie, wiedział jednak, że jest w dobrej obstawie. Andrea znała się na przeżyciu a obaj bracia uchodzili za najlepszych strzelców w miasteczku. Jeden z rewolwerów drugi z sztucerów. Dziwne rodzeństwo ale i ich staruszek miał swoje odpały Kolekcjonował nałogowo noże a nawet sam je wyrabiał. Niedaleko pada jabłko...

Dotarli do ruin kościółka. Obaj mężczyźni stanęli przy wejściu do niego, weterynarz z kelem w dłoniach a kowboj z ręką przy kaburze rewolweru. Andrea w tym czasie zaczęła krążyć, obwąchiwać teren. Nie śpieszyła się. Brak cierpliwości w ruinach to najlepszy sposób na pewną śmierć. Obeszła teren i upewniła się, że nic im nie grozi. Z śladami jednak nie miała szczęścia. Może nikogo nie było, dobrze też wiedziała, że nawet kiepski przepatrywacz potrafił nie zostawiać śladów a w razie czego je zamaskować. No i ten pieprzony deszcz. Wróciła do mężczyzn i krótkim gestem pokazała im, że jest czysto.

Kościół był zrujnowany. Wszędzie walały się kawałki cegieł. Nie widzieli w środku niczego innego, nawet zbutwiałego drewna po ławkach. Po 2020 ludzie szybko nauczyli, że każdy śmieć można jakoś wykorzystać. Szli ostrożnie. W środku John, śrut w zamkniętym pomieszczeniu był potężnym zagrożeniem. Po prawej miał Andree z strzałą na cięciwie a po lewej Mata, który w końcu dobył broni. Szybko sprawdzili nawę i wrócili do schodów. Te były w opłakanym stanie i gdzieniegdzie skruszały. Mężczyźni przypatrywali się im niepewnie. Andrea prychnęła i weszła na nie. Wprawnym okiem oceniła, że powinny ją utrzymać. Szczególnie gdy będzie szła przy ścianie gdzie podłoże było najstabilniejsze. Za nią wszedł Mat, nie mógł być przecież gorszy. Pochód zamykał Stone co raz oglądając się za siebie.

Na dzwonnicy okazało się, że ostrożność tym razem była zbyteczna. Na środku leżał dzwon, jednak nie wynieśli wszystkiego. Oparty o niego leżał strzelec. Twarz miał pobrudzoną chyba sadzą, brodę pokrywała zaschła krew. Był młody, szczeniak jeszcze się nie golił. Ubrany w mundur w czarne, białe i szare ciapki. Na brzuchu zabarwił się na czarno. Jego prawa dłoń była cała we krwi, chyba chciał nią zatamować krwawienie. Palce lewej miał praktycznie pozbawione paznokci, połamane. Kamień znaczyły ślady krwi. Spodnie martwego dzieciaka pokrywała druga plama, nie krwi, na kroczu i w jego okolicach.

Andrea poczuła jak zbiera jej się na wymioty od widoku i wgryzającej się w ciało woni. Podbiegła do barierki i przechyliła się przez nią, jej ciałem wstrząsnęły torsje. Mat poczuł, że jedzenie i mu podchodzi do żołądka. Stłumił jednak odruch, blady oparł się o ścianę i schował broń. Nie chciał by inni widzieli jak lata mu dłoń. John jako jedyny były opanowany. Spokojnie rozejrzał się.

Ślad krwi prowadził do przestrzelonej barierki. Leżał tam koc do którego ktoś przymocował kawałki drutu, blachy i innych śmieci. Obok oparty na dwójnogu stał spory karabin z lunetą. Znał ten model SR-25. Po drugiej stronie dostrzegł też wypchany wojskowy plecak i pustą puszkę po konserwie.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]

Ostatnio edytowane przez Szarlej : 04-09-2015 o 21:44.
Szarlej jest offline