Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-08-2015, 16:35   #2
Fyrskar
 
Fyrskar's Avatar
 
Reputacja: 1 Fyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputację
Dziękuję Sekalowi i Baltazarowi za część tekstu...

Walfen puścił zdrętwiałymi palcami ciężką, zmrożoną zasuwę. Rozgarniając podróżnymi butami zwały błota, obrócił się na pięcie i nie czekając na jakiekolwiek podziękowania powlókł się do wioskowej karczmy. Ruszył żwawym krokiem, wpatrując się uważnie w otaczającą go zabudowę. Złotnica mogła być kiedyś bogatą, całkiem przyjemną wioską. Ale jeśli kiedyś rzeczywiście tak było, to te czasy dawno już minęły. Strząsnął z długich, skołtunionych włosów śnięzny puch. Przyśpieszył, przedzierając się przez rozmokły prospekt z łątwością właściwą dla kogoś, kto z postury był waligórą - kogoś takiego jak Walfen. Nie wyglądał na głupca, ale raczej okrutnika, którego wyraz twarzy został pieczołowicie wyrzeźbiony głębokimi bliznami zarobionymi na wojnach. Potarł szorstkie od zarostu policzki palcami w sztywnych od zimna rękawicach. Chodził zgarbiony, z głową przechyloną nieco w lewo, tak w centrum sylwetki znajdowało się jego jedyne widzące, prawe oko. Przywodził na myśl legendarne cyklopy, bestie dwa razy wyższe od rosłego męża, z jednym tylko okiem pośrodku swym potwornych twarzy. Wyglądał jakby minęła już jego czterdziesta wiosna - w rzeczywistości miał lat ledwie trzydzieści sześć.

Urodził się w Zarzeczu, na południe od Jarugi, na podgrodziu twierdzy Kagen. Z zawodu był, jak reszta jego rodziny, ceglarzem i rolnikiem. Urodził się, wychował i wkroczył w wiek męski, gdy Królestwa Północy były liczne jak myszy w sianie. Wojny i graniczne utarczki zdarzały się często - ale I Wojna Północna była inna. Po raz pierwszy, jedno wielkie państwo, niczym mityczny stwór, próbowało wchłonąć i spustoszyć tak wielkie połacie ziemi. Walfen jak wielu, także z jego rodziny, stanął do walki. Był pod Marnadalem i w Sodden, ale zwycięstwa, które inni mogliby uznać za wspaniałe, obróciły się w ustach Walfena w pył. Cóż z tego, że Nilfgaard nie przekroczył Jarugi? Przecież Zarzecze znalazło się pod jego butem. Porzucił rodzinne strony i wziął na barki żywot najemnika. Walczył w Bitwie pod Brenną i innych starciach z okresu II Wojny Północnej, u boku wojaków z Temerii i Redanii - co to przyniosło? Nic. Po zakończeniu wojny mordował nilfgaardzkich żołnierzy na traktach - i musiał przez to opuścić dom, by jego krewnych, jego żony i dziecii nie spotkała krzywda. Był kombatantem z okresu dwóch wojen, ale zrozumiał, że wynik wojny znaczący będzie tylko dla możnych, dla tego, czy utrzymają władzę, czy - często wraz z ich życiem - uleci im z rąk; prostym ludziom z kolei wojna przynosi tylko popioły i gwałt. Tęsknie patrzył na czasy, gdy Królestwa Północy były wolne, lecz wiedział, że jeśli Nilfgaard nie podbije Północy, zrobi to - pod pretekstem zjednoczenia - redański Radowid. Nie przywróci dawnych czasów i nie zamierza próbować czynić tego w bezsensownej walce. Stracił przez nią swoje życie i skonczył tutaj, na dalekiej północy. Gdyby nie to, że zamarudził na Łukomorzu, byłby już w Pont Vanis. Kolejny błąd na długiej liście.





Tymczasem w karczmie, Brynden Thorne rozmówił się z gospodarzem sprawnie, zaraz po tym jak zrobiła to rudowłosa trubadurka, bez trudu ugrywając na siebie najlepsze kąski. Nic dziwnego w tym nie było, bardowie i inksze podróżne istoty występami potrafiące zabawić gawiedź zawsze sypiali darmo, a często i zarabiali nieźle. W każdym razie żołdak ugadał się, że za jednego srebrnego dostanie łóżko, jak znajdzie sobie dwóch kompanów do spania w środku. Do tego dorzuci się jeszcze śniadanie, ale już nie wieczerzę i napitek. Wysuszony Mirko Słomka trochę na skąpego zdawał się wyglądać.

Walfen długimi susami, rozgarniając zwały błota wielkimi jak patelnie stopami, wszedł - czy też może wtargnął - do karczemnej izby. Drzwi zgrzytnęły i skrzypnęły. Oszczędnym, zmęczonym ruchem rąk wytrzepał zza kołnierza częśc nagromadzonego nań śniegu i burknął coś sam do siebie. Był kompletnie przemarznięty. Mógłby przysiąc, a tego na darmo nie robił, że kuśka mu do nogawki przymarzła. Tupnął nogą, stuknął podeszwą, strzepując z cholewek garście błota. Kolebiąc się z nogi na nogę, zerwał z siebie gruby płaszcz, potem podbitą niedźwiedzim futrem kurtkę. Obciągnął rękawy koszuli, otrzepał podeszwy z kolejnej porcji błota. Zdjęte rękawice zasadził za szeroki pas i rozruszał grube, sękate jak dębowe gałęzie palce. Czuł się, jakby pomimo grubej skóry rękawic niemal przymarzł do żelaznej zasuwy wioskowej bramy. Miał wielką słabość, słabość do różnorakich trunków, ale cecha była to taka, co nie wadziła mu bardziej niż ani trochę. Jak mawiał jego szwagier, karczm bywalec stały, chłód trzeba było zapić. Pewnie dlatego, że chłód smagał wiecznie, całą dobę niemal leżał w kącie izby pijany w sztok. Westchnął. Rodziny się nie wybiera, ale wiele by dał, by ją zobaczyć. Chwiejnym, sztywnym jeszcze krokiem powędrował w kierunku gospodarza, warząc w dłoni sakiewkę z jego ziemskim majątkiem.

- Bogów chwalę, dobry panie! - oparł się grubym od mięsni przedramieniem o poszczerbiony przez stałych, zawziętych bywalców kontuar. - Chłód zapić chcę, napitek zaś zagryźć. Znajdzie się coś, czym zapchać brzuch sobie mogę?

- Znajdzie, znajdzie - odpowiedział karczmarz tonem w żadnym razie nie sugerującym pośpiechu. - Na gorące trza poczekać. Zimnej okowity mogę nalać - powiedział, stawiając właśnie kubek przed Bryndenem.

W karczmie zaczęło się spore poruszenie, kiedy dwóch chłopa pomagało Loli przestawić na bok stół i krzesła na podwyższeniu, dzięki czemu dziewczyna mogła zająć wygodne miejsce i raczyć się doniesionym, parującym jeszcze winem z korzeniami. Paskudnej jakości, ale jednak. Do stołu krasnoludów dosiadła się najpierw nowoprzybyła kobieta, a niedługo po niej - przybyły równo z Walfenem elf, przez co tamten stolik stał się nagle tłoczny. Miejscowi szybko wracali do swoich zajęć, aż do momentu, gdy rudowłosa trubadurka nastroiła lutnię i zaczęła śpiewać znaną balladę, zwracając na siebie uwagę. Nie tylko wieśniaków, ale i lepiej ubranego mężczyzny, krasnoludów czy niedużej zakapturzonej postaci w rogu. A trzeba było przyznać, że śpiewała ładnie. Potrafiła sprawić, że większość rozmów i śmiechów cichła, kiedy ludzie kierowali na nią całą swoją uwagę.

- Nalej mi tej okowity. - mruknął Walfen, wyrywając gospodarza z transu wywołanego syrenim głosem bardki. - Zimniej mi już raczej nie będzie. Jak się coś zagrzeje, to będę gdzieś tutaj, izbie karczemnej. -Mirko spełnił prośbę, inkasując za to miedziaki.

Odsunął się od szynkwasu i ruszył z powrotem pomiędzy ciężkie od kufli i półmisków stołu oraz tłoczących się wokół nich gości gospody. Otrząsnął się w końcu z wywołanego chłodem stuporu i zaczął się jakoś żywotniej ruszać. Przystanął, wsłuchując się kolejne słowa ballady. Przyznać trzeba było, że miała słowiczy i przejmujący głos. A może to tylko Walfen tak myślał. Wiele się w jego życiu działo, ale nigdy nie miał czasu wschłuchiwać się w pieśni bardów. Teraz dopiero uznał, że wiele przez burzliwe koleje losu stracił. Ale względem głosu śpiewaczki raczej się nie mylił - cała sala chłonęła każde koleje słowo spływające z jej pełnych ust. Walfen pokręcił kudłatą głową i, otrzosnąłwszy się z zamyślenia, jakie wywołała w nim ballada, skierował się ostrożnie do stołu krasnoludów, bacząc na to, by nie wpaść na nikogo. Upewnił się, że nikt mu nie zwinął kubka z okowitą, ujął w szeroką dłoń oparcie krzesła i nachylił się do zasiadających przy stole - brodaczy i dwójki podróżnych.

- Mogę się dosiąść? - uśmiechnął się jowialnie. Zważywszy na jego oblicze, przedstawiał raczej groźny niż wesoły widok. - Mogę podjąć niejeden, tego ten, dyskurs, ale nie obiecuję, że sprostam waszemu, hmm… progowi intelektualnemu.

Krasnoludy spojrzały na niego, na poły nieprzyjemnie, na poły z zaskoczeniem.

- Nie widzi, że miejsca nie ma? - burknął jeden z nich. Żaden nie ruszył się, aby zrobić miejsce, którego w sumie tu i tak nie było na dobrą sprawę.

- Ehe. - odrzekł elokwentnie Walfen. - Widzę. - zrezygnowany, skierował się z powrotem do szynkwasu, licząc, że może chociaż z polewką, czy inszą kaszą się sprawnie dogada i rozmówi. Albo może z drugim wojem. Po chwili namysłu, przepchnął się do siedzącego przy stole Bryndena, dopiwszy wpierw ostatki okowity.

- Witaj. - zagaił doń. - Jestem Walfen. Nie trzeba ci czasem kompana, by wynająć w pokoju miejsce?

Nie trzeba. - Odparł szorstko. - Ale dwa łóżka jeszcze się znajdą więc dogadaj się z karczmarzem. - Nim coś jeszcze dopowiedział zjawiła się dzierlatka stawiając przed nim dzban wina i jakiś drewniany kubek. Popatrzywszy na stojącego u stołu petenta dopytała czy donieść drugi. Thorne skinął głową… po czym wskazał jakiś stołek Walfenowi. – Brynden. - przedstawił się.

- Walfen. - Najemnik wymógł na sobie uśmieszek i przysunął sobie krzesło. Na horyzoncie wykwitła jego kolacja.



Najadłszy się i porozmawiawszy - a przynajmniej podjąwszy próbę podyskutowania - Walfen przedarł się przez salę, zmęczonym krokiem kierujac się ku szerokiemu, podrapanemu szynkwasowi. Przystanął i wygrzebał zza paska uszczuploną już sakiewkę.

- Wezmę jedno łóżko w tym trzyosobowym pokoju. - rzucił na bar przygarść monet. Odtoczył się i skierował swoje kroki prosto do wynajętego łóżka. Jedyne, co teraz chciał zrobić, to walnąć się do wyrka i spać do południa. Miał serdecznie dość włóczenia się po gościńcach i emocjonujących wydarzeń.


 

Ostatnio edytowane przez Fyrskar : 16-08-2015 o 09:38. Powód: e1. Zmiana przerywników. e2. Inicjały
Fyrskar jest offline