Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-08-2015, 03:30   #4
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację



Z grani wzgórza, którą blade promienie zachodzącego słońca połyskiwały na oblodzonej skale, szarobura gromada krytych śniegiem dachów, dymiła czarnymi i szarymi wstęgami z kominów, co przebijały się spod brudnej bieli wyglądając jak dogorywające palenisko. Wioska gnieździła się leniwie tam, gdzie ją kiedyś wciśnięto w podgórze, niczym koślawe koło porzucone przy błotnistym trakcie.

Katal, jak elf nazywał się również przed sobą, obserwował okolicę już od jakiegoś czasu. Droga od Hołopola była bezpieczna, czego doświadczył z pierwszej ręki. Ruch był niewielki jeszcze do tej pory, choć największe śniegi już topniały. Dopiero dnia tego, kłam temu zadawali ciągnący ku Złotnicy konni, których elf odprowadzał spokojnym wzrokiem sytego jastrzębia przyglądającego się kicającym królom.


Elf poprawił plecak na ramionach i zszedł na trakt krocząc z lekko pochylną głową ku drewnianym zębom szczerbatej palisady. Przed bramą wyprzedził go jeździec w towarzystwie patrzącego z pode kłów psa. Nim wrota całkiem domknęły się Katal wszedł do środka, nieco rozbawiony zdziwieniem zaskoczonego strażnika, któremu zdawać by się mogło, skraść spod nosa Złotnicę łatwiej było, niźli puścić kłąb pary z gęby, w tym zimnym zmierzchu.

- Czego tu?! – zbrojny warknął nieprzyjemnym, gardłowym głosem i splunął pod buty elfa. - Nie chcemy tu takich jak ty!

Katal mógł parsknąć śmiechem na taką żałosną skargę nieszczęsnego gbura, lecz tego nie zrobił. Zupełnie zignorował człowieka.
Nie spiesząc się szedł ku podmurowanej karczmie, doskonale mu widocznej, jak i każdemu przybyszowi do Złotnicy. Kroczył omijając, co większe koleiny, słysząc za plecami jak wiejski strażnik, zostawiony w oddali, wpuściwszy kolejnego wędrowca, siłował się ze sztabą bramy. Elf westchnął i nie oglądając się, przed oczyma miał paskudną gębę miejscowego odźwiernego.
Człek
Nie był winny swej naturze i głupocie więcej niż przodkowie.

Z winy natury
Nie mniej niż rodziciele
Żałośnie głupi


Pokiwał głową zatrzymawszy przy studni. Wesoły gwar jak rój pszczół wisiał za drzwiami i bijących ciepłem ognia oknami.
Ludzie
Czasem łatwiej znaleźć owcę w stadzie wilków, czasem wręcz przeciwnie.

Plewić tych bez serc
Pleśnią robaczywych
W ogrodzie chwastów



Zdjął kaptur z głowy i wkroczył do karczmy razem z innym wędrowcem, któremu elf ustąpił progu. Miejscowych wzrok. Przyjął prosto w twarz nienawistne spojrzenia i zamknął za sobą drzwi. Nie spiesząc się, prawą ręką rozpiął ciężki płaszcz, pod którym nosił praktyczną, gruba tunikę z wełny. Prosty miecz spoczywał w pochwie upięty u pasa. Wnikliwy obserwator mógłby zauważyć, że w miejscu lewej ręki był żelazny stempel, lekko wystający spod rękawa płaszcza. Lecz kto by tak poświęcał uwagę na takie szczegóły. Nauczył się, że elfy nie były przedmiotem wnikliwej obserwacji. Spojrzy taki raz i już wie swoje. Wystarczy inny kształt uszu, ostre rysy twarzy i pozbawione kłów zęby. Zupełnie jakby natura nie chciała, aby umieli kąsać. Czemu więc, jakże często, ta nienawiść rodziła się ze strachu?

Katal rozejrzał się po karczmie. Widząc stół zajmowany przez krasnoludów od razu skierował tam swoje kroki nie zaszczycając karczmarza wizytą u szynkwasu, lecz tylko pogodnym skinieniem głowy w jego kierunku, co tamten pewnie i tak miał w grubym jelicie.

Przy drewnianym blacie biesiadowało czterech krasnali i konny towarzysz psa, który, gdyby nie jej wzrost i brak brody, mógłby, a dokładniej mogłaby, być wzięta za krajana gospodarzy stołu.

- Bądźcie pozdrowieni. – rzekł elf skupiając na sobie uwagę. – Katal jestem. Z gościnności stołu waszego skorzystać można? – zapytał, na złość mroźnej słocie, pogodnym głosem.

Krzywe miny krasnoludów, którzy takim grymasem na zapytanie, sami pytali „czemu nie?” nie oczekując odpowiedzi, elf wziął za to, czym być miały. Rozsiadł się naprzeciw wielkiej baby z kraciasta szarfą przewieszoną przez ramię i już siedząc wynurzył się z rękawów skórzanego płaszcza. Każdy z krasnoludów rzucił swym imieniem, które Katal postanowił sobie zapamiętać, na koniec zaś ludzka kobieta przedstawiła się jako Macha. Elf przyjaźnie popatrzył po biesiadnikach.

- Podróżuję z panem Gibertem Nolanem. – oznajmił. - Zacnym krasnoludem, który jutro dołączy. Długo bawicie tutaj? – zapytanie skierował do khazadów, bo kon Machy nie wyglądał, jakby wracał z lokalnego spaceru. - Gdzieś jeszcze pokoje w Złotnicy mają? Wiecie może, kogo polecić? – zasypał ich gradem prostych pytań.

- Pierwszy raz rzeźmy tu trafili. Miał jeszcze dwa pokoiczyny, ale wspólna izba przytulna i mniej płatna, niech go kruki zadziobią, po dwa denary od łba za łóżko żądać! – Iggis zapluł się i akby na odpędzenie złych myśli zanurzył nos z wąsami w kuflu.

- Wcześniej tu nigdy nie bylim, ale karczma to jedyna – podsumował wzruszeniem ramion ten, który wyglądał na wodzireja krasnoludzkiej kompani.

Rozmowę przy stole na chwilę przerwało pojawienie się wędrowca, z którym Katal zawitał do „Złotego Jaja” razem, acz osobno. Człek był to postury srogiej i okrutnym obliczu zupełnie niepasującym do tonu podjętego zapytania, które nie wiadomo, czy życzliwie żartobliwym, czy podszytym kpiną, byćmiało. Zapewne tym pierwszym i drugim zarazem.
Jako, że ani petycja człowieka z twarzą we bliznach, ani odpowiedź pytaniem na zapytanie khazada elfa osoby nie dotyczyły, to tylko przelotnie, acz przenikliwie, przypatrzył się podróżnikowi, nie odmawiając tym zauważenia jego obecności, czego krasnolud nie uczynił mówiąc do kompanów tak, jakby tego, który nie przedstawił się, przy nich wcale nie było. A reszta skwitowała to zgodnym milczeniem złego pierwszego wrażenia.
Katal nie odprowadził zbrojnego wzrokiem, lecz później nie omieszkał zauważyć, że tamten towarzystwo dzielił przy stole z innym, starszym od siebie patronem karczmy, co z gęby na miejscowego chłopa, w odróżnieniu od kompana, niekoniecznie wyglądał.

- O, nieźle dziewka gra -zainteresował się ich przywódca, zerkając na rudowłosą, śpiewającą właśnie jakąś balladę, siedząc na podwyższeniu z boku izby.
- I mnie przy kominku też lepiej się widzi spanie we wspólnej. - elf stwierdził swobodnie, choć raczej do siebie, jak reszty grona.

Dziewczyna, co śpiewem i lutnią, umilała patronom „Złotego Jaja” pobyt w karczmie, faktycznie miała talent, bo uszy od jej występu nie więdły. Wielu poświęcało uwagę balladzie, wielu patrzyło na urodziwą bardkę, pewnie zapominając o słuchaniu. Katalowi melodia za melodią zdawała się być znana, jakby nie raz już ją słyszał, choć żadnej na pamięć nie znał. Wsłuchiwał się więc również w słowa tych pieśni.

W międzyczasie popijał z parującego aromatyczną wonią kubka dzieląc uwagę ballady, między pałaszowaniem zamówionej u młodej dziewoi strawy, całkiem beztroskiej pogawędki z druidką, którą okazała się być Macha, niemal od pierwszego, zawiązanego słowa, jej miękkiego dekoltu, w którym mieszkała zaspana Żmija oraz elfce, która kryła się pod kapturem płaszcza przy stoliku z łysym mrukiem.

Katal wyłowil spojrzenie tej, z którą dzielił krew rasy, gdy ona tęsknie patrzyła gdzieś ponad głowami miejscowych, obrócona twarzą ku bardce, zasłuchana w balladę. Elf podtrzymał wzrok dziewczyny, tulącej kolana pod brodą, na moment, nim odwróciła głowę jakby spłoszona jego przyjaznym skinieniem skroni, ledwie zauważalnym drgnieniem kącika ust. Nim jednak oderwała od niego swe oczy na dobre, odwzajemniła pozdrowienie, które stało się, nie wiedzieć Katalowi czemu, potajemnym. Związek to musiało mieć z jej towarzyszem, z którym ona nie wymieniła do tej pory ani jednego słowa, czy gestu choćby komunikacji. Wzrok elfa prześlizgnął się po sylwetce zbrojnego omiatając jego zndzoną, choć czujną manierę. Dłoń, co raz po raz gładziła głownie miecza, jakby łysy wojak upewniał się, czy jest na swoim miejscu. Katal przeniósł wzrok na kupca, skupiongo na talentach trubadurki. Ochroniarzy miał dwóch.
To mogło być tylko nieuzasadnione przeczucie, lecz nie zdziwiłby się, gdyby… Odpędził chmury czarnego scenariusza i zszedł myślami z powrotem do stołu.

- Gąsior tego samego prosimy. – Katal rzucił wesoło i przesunął przygotowaną pod dłonią miedź ku dziewczynie, która krzątała się przy ich stole zabierając właśnie puste naczynie krasnoludów.
- A na długo zamiarujecie bawić w Złotnicy? – zapytał nieludzi. - Złota może szukać będziecie?

Elf nie omieszkał wywiedzieć się co nie co, co w kompani krasnali i błocie Złotnicy piszczy.
Jeden z nich wskazał na boczne drzwi ze wspólnej izby.

- Tłuk i wyrwigrosz policzył sobie po miedziaku nasze rzeczy zamknąć, by nikt nie pokradł. Jak pogoda da, jutro z rana w góry nam.
- No, żeśmy się trochę dowiedzieli dlaczego tu ostatnio posucha była - dodał przywódca, rechocząc i dziękując za napitek. Skorzystają i przyjaźniejsi staną. - Ale konkurencji nie zdradzim, ha! - wyszczerzył się.
- A tam konkurencji od razu. - Katal udał zawód. - Jeśli złoto jest w górach, to znajdzie ten, komu pisane, a starczyłoby pewno każdemu. Podzielcie się czym wiecie i co pomóc może. Nigdy nie wiadomo, kiedy można być w potrzebie i znaleźć się bogatszym o powracające dobro z rąk nie dłużnika, a już przyjaciela. - zauważył tak po prostu, unikając mędrkowego tonu i uśmiechnął się. - O co chodzi? - zagadnął konspiratorsko ściszonym głosem.
- Jak żyłę znajdzie, to od razu trza tu będzie fortecę stawiać, aby kmiotów odpędzać - zarechotali wszyscy. - Coś ciekawski. Ten zacny krasnolud to aby też w góry nie idzie, hę? - uniósł krzaczaste brwi Vimme.
- Pewne, że nie bez powodu podpytuje - zgodził się z nim Regan, poszarpując się za swoją całkiem pokaźną brodę. - Gąsiorek postawił, to coś tam rzec i pewnie możemy.
- Ano - wtrącił się trzeci, Urko chyba się zwał. - Bo widzicie, tu kilka lat temu zatrzęsła się ziemia. I se myślimy, że te trzęsienie, to żyłę przestawiło i samorodki już nie spływają.
- Albo to teraz zupełnie innym strumieniem, którego nikt wcześniej nie wypatrzył.
- Bo źle szukali - wyszczerzył się przywódca, ale dalej gęby już zawarli, nie mówiąc nic o tym, gdzie ów strumień lub żyła sądzą, że są.
- Ja tam się na tym nie wyznaję. - Katal upił herbaty. - Ale pan Nolan mówił, że gdzie ziemia trzęsie, tam złoto bywa, bo być musi. - powiedział od niechcenia. - On się na tym bardzo dobrze zna. - wzruszył ramionami. - Sam żyłę znajdzie. – pokiwał głową. - Czy w trymiga, zanim reszta poszukiwaczy zaleje góry, to nie wiem... Póki tłoku nie ma, może warto obszar zawężyć, na dwie grupy działać teren większy obrabiając? Jak już się znajdzie, to praktycznego czas zmartwienia nastanie, co z tym złotem robić, na co wydawać i temu podobne. Do tego czasu zaś, warto przeznaczeniu pomagać, aby to właśnie nam się, wam znaczy i panu Nolanowi, poszczęściło.
- Się pan Nolan pojawi, to może pogadamy, może... - zamyślił się przywódca.
- Ale tera to wypijmy za udane poszukiwania! - uniósł kufel Urko, kończąc póki co dyskusję o złocie.

Elf nic już nie rzekł na temat złota. Spotkać wszak mieli się nieprędko, skoro w góry ruszają o brzasku. No chyba, że pan Gibert zaproszenie właśnie dostał od herszta krasnoludów na w ich górskim obozie się pojawienie. To jednak w sprzeczności stałoby z zamiarem miejsca poszukiwań uczynienia tajemnym. Cóż, elf na tyle nie był głupi, co by wniosek wysnuć, iż spotkanie Nolana z Reganem i jego kompanią, pożądanym nie jest tymczasem.

Wyspiarka zdążyła podjeść i podpić, i zawzięcie łowiła wzrokiem po sali jak rybak niewodem po ławicy narybku, w nadziei, że się cudem jakim wieloryb trafi. Do pełni szczęścia brakowało jej bowiem tylko chłopa innego niż chłop za broną chodzący, potem już mogła spędzić noc w zimnej, rozchwierutanej szopce, dzieląc wiązkę słomy z zaślinionym psem wywalonym na zbity pysk ze sfory temerskiego władyki. Słowa khazadów docierały do niej jak przez mgłę, dopóki nie dotarły. Obróciła ku brodaczom smagłą twarz.

- A kiedy owo trzęsienie ziemi, niechaj was złotem obsypie, wydarzyło się? - zapytała cicho.
- A będzie to z dziesięć roków - oparł rudy krasnolud w zadumie.
- Gdzie tam, więcej. Z piętnaście roków, jak wojna na południu się kończyła.
- Potem jeszcze tu lekko trzęsło, ale wtedy zaczęli gadać, że złote czasy się tu kończą i żyła złota wysycha. Jeszcze chwilę coś znajdowali, a teraz widać jak się skończyło.

Katal czuł w kościach i żelaznym stemplu, że się tej nocy we wspólnej izbie nie wyśpi.

 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 16-08-2015 o 03:43. Powód: z góry sorry za literówki i insze babole ;-)
Campo Viejo jest offline