Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-08-2015, 09:18   #5
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Złotnica szczerzyła się do Machy wyszczerbionymi zębami ostrokołu. Chat było tyle, że druidce nie chciało się ich liczyć, odnotowała jednak, że niektóre były solidniejsze i wskazywały na pewną zamożność. O, bogowie... Karczmę postawili nawet na tym zadupiu świata! Z szyldem! Złotnica była metropolią prawdziwą, a przynajmniej taką się jawiła w oczach kołyszącej się łagodnie w siodle Machy. Druidka utknęła bowiem na całą zimę w zasypanej śniegami Nizince, wiosce u podnóża Gór Pustulskich, gdzie chłopi z dziada pradziada trudzili się hodowlą owiec i prosa... Po długich, mroźnych miesiącach na monotonnej diecie złożonej z baraniny, cienkiego piwa pędzonego na prosie i Witka, hodowcy owiec i prosa, dziedzicznie wykastrowanego z najdrobniejszych objawów fantazji Złotnica mogła stać się zaiste miłą odmianą i druidka odwzajemniła zadupiastej mieścinie powitalny uśmiech.

Jej uśmiech był kompletny i drapieżny. Zza czerwonych ust błysnęły duże, mocne zęby. W Masze Tuirseach wszystko było duże, mocne i zdrowe, choć po smagłej twarzy znać było, że młódką przestała być już dawno. Ta czerstwa krzepkość cechowała większość druidów. Podobno brało się owo zdrowie od życia pod gołym niebem i jedzenia korzonków, ale zdaniem Machy nie od rzeczy była też konserwująca i odkażająca wszelkie lęgnące się w ciele plugastwo moc gorzały. Odziana w prostą suknię z samodziału i zwierzęce skóry wyspiarka zdjęła kaptur, spod którego wysypały się gęste, ciemne włosy, poprawiła przewiązany na rozłożystych biodrach szal ozdobiony niebiesko-zieloną kratą klanu Tuirseach i powiodła po wiosce spojrzeniem dowódcy armii zdobywców. Radość błysnęła w jej ciemnych oczach. W gwarze i zapachach dobywających się ze złotnickiego przybytku mogła czytać jak w trzewiach ofiarnego zwierzęcia: oto los zastawiał właśnie stół jej życia uciechami ciała i duszy, których skąpił jej przez całą zimę.

I wtedy na drodze na niwy zaspokojenia i sytości stanął szczerząc zębiska pies stróżujący. Sama przywlokła ze sobą cholerną sobakę... Łapacz powarkiwał od kiedy z przełęczy zobaczyli dymy wioski, chyba dla zasady. Za ostrokołem w małych, przekrwionych ślepiach, ukrytych w załomach zniekształconej bliznami skóry, podobnie jak w oczach Machy pojawiła się nadzieja na zaspokojenie niemałych apetytów. Kudły nastroszyły się jak szczota, na karku wielkiego ogara drgały zwały tęgich mięśni. Jakiś kundel zajazgotał na jego widok, a Łapacz tylko z trzaskiem kłapnął zębami. Miejscowy burek skomląc próbował wkopać się pod własną budę, robiąc ze strachu pod siebie. Macha zareagowała dopiero, gdy ogar z zaskoczenia warknął na stajennego, a biedny chłopak z wrażenia wdrapał się na przepierzenie oddzielające boksy. Pełne satysfakcji warczenie dobywające się z gardła Łapacza przeszło w bulgot. Druidka bowiem złapała za obrożę i uniosła kark ogara w górę. Pies był niemały, ale Macha wzrostem przewyższała większość mężczyzn, a i krzepy nigdy jej nie brakowało. Przyduszany pies machał bezradnie grubymi łapami. Chciał się odgryźć, gdy go wreszcie puściła, ale tym razem wystarczyło tylko ledwie dostrzegalne drgnięcie okutego żelazem podróżnego kostura. Zadzwoniły cichutko uwieszone na nim amulety, a ogar przywarował do stóp druidki.
- Dobry pies. Dobry.
Pogładziła pobliźnione czoło i ujęła w garść rozszarpane w jakiejś walce ucho. Westchnęła cicho. Łapacz nie był w nastroju, który pozwalałby go zabrać między ludzi. Koni by nie ruszył, tego była pewna, w końcu do szlacheckich łowów go chowano, a mości szlachta polowała konno. Jednak szczerbaty młodzianek zlazł z przepierzenia, gdy tylko zobaczył, że druidka ogarnęła apetyty ogara, i odzyskał rezon, odmawiając psu miejsca w stajni.
- Jakże tu taką bestię między konikami trzymać. A jak podróżny jaki w nocy tu zejdzie...
To niech śpi grzecznie, a nie po ciemnicy do stajni łazi, bo go jeszcze kto o koniokradztwo lubo chęć grzesznej sodomii posądzi, cisnęło się na usta Machy, ale zmilczała. Utargowała z młodziankiem, że opróżni szopę za stajnią, da parę wiązek siana, i tamże zamkną wyrywnego ogara. Ta uczynność miała co prawda swoją cenę...
- No, takie zioła, bebłota takowa... - Młodzianek wpatrywał się w druidkę z nadzieją wodnistymi oczami i szarpał rzadkie włoski porastające pryszczaty podbródek. - Taki elyksyr, co każdą dziewkę powolną czyni...
Zarumienił się krwiście pod ołowianie ciężkim i wymownym spojrzeniem druidki i zaczął coś tłumaczyć, ale Macha nieciekawa była jego wyznań i jego życia. Nauk, czemu takowe elyksyry to podłość i występek przeciwko jej bogini, też nie zamierzała smarkowi prawić. Poczuje je na własnej skórze, tak jak Łapacz poczuł jej żelazny kostur. Przez skórę nauki zawsze lepiej wchodziły niż przez głowę.
- Jutro przyrządzę, jako słońce wstanie.
Zamykany w szopce Łapacz posłał jej spojrzenie urażone i nieoczekiwanie mądre. Potarła palcami jego pomarszczone czoło.
- Przyjdę niebawem. Przyniosę ci mięso.
Nauki Łapacza nie były skończone i nie mogła zostawiać go samego. Za dobrze jeszcze pamiętał, czego go nauczył poprzedni właściciel. Przez to miłe marzenia o obudzeniu się w miłym towarzystwie można było sobie wsadzić w buty. Po nocy spędzonej w zimnej szopce, o świtaniu, obudzi ją przedwieczny odór z pyska ogara... Macha momentami szczerze nienawidziła swojej pokuty.

W Złotnicy owiec może i nie hodowali ani prosa nie siali, ale większość towarzystwa wypełniającego po brzegi karczmę była baranio-prosowata. Wypisz-wymaluj prostaczki z Nizinki, których gęby i inne członki oglądała przez zimę całą... Znać, że krajany, może i nawet z jednego miotu co poniektórzy... W jednakiej ciżbie ostro jak muchy utopione w owsiance odznaczali swoją obecność przyjezdni, których pewnie przywiódł tu zapach złota. Druidka, która złoto zdobywała dotąd zdzierając je z ubitych wrogów, a takim, które trzeba było wydobyć mozolnie z ziemi nie interesowała się wcale, całą ciekawość skierowała właśnie na nich. Obmacała spojrzeniem zakutanych w płaszcze podróżnych poukrywanych po kątach i snującego się podle szynkwasu zabijakę o twarzy tak srodze pociętej i szpetnej, że gdyby Łapacza jakowaś szurnięta królewna pocałunkiem prawdziwej miłości w człeka odmieniła, takie właśnie oblicze i posturę by zyskał. Uśmiechnęła się do szpakowato siwiejącego wojaka, a potem dostrzegła najprawdziwszych mężczyzn, jakich mógł zrodzić kontynent.

Siedzieli wokół gąsiora, broni nie odpięli nawet siadając do stołu i roztaczali wokół siebie niepowtarzalną aurę takich, co to z niejednego pieca chleb jedli, na niejednym stole chędożyli, niejedną mordę obili ze szczętem, a po drodze opróżnili wszystkie dostępne gąsiorki i baryłki. Macha jak wszyscy wyspiarze nie miała nic do nieludzi... ale krasnoludów zwyczajnie lubiła, bo się z brodaczami zgadzała w zaskakująco szerokim spektrum poglądów na życie. Jednego, którego zwała przyjacielem, spodziewała się nawet gdzieś tu spotkać. Podeszła do stolika krasnoludów i odczekała, aż ją zauważą. Długo czekać nie musiała, trudno ją było przegapić. Oparła się o swój kostur i zagadnęła o Iwa, czy się może nie szwenda gdzie po okolicznych górach. Jeden z krasnoludów pokręcił głową, mówiąc, że i skąd on ma to wiedzieć, kiedy sami zjechali ledwie co, po czym machnięciem ręki zaprosił ją do stołu.
- Eeeeh - westchnęła ciężko Macha, aż dech, który opuścił jej potężną pierś, zmierzwił włosy najbliżej siedzącemu krasnoludowi.Rozluźniła wiązania pod szyją, po trochu dlatego, że w dusznej izbie gorąc już zaczynał na nią bić, po trosze by sakiewkę dobyć. – Na progu lata powinni już tu dotrzeć. Może z drogi zeszli, spirytusu szukać. Ostatnią baryłkę własnej berbeluchy mi oddali pod osadą, co ją zaraza dotknęła, wiele istnień ocalił ten bimber… Napijmy się! Za Iwo Riggsa i jego kompanię. Niech im się powodzi, jeśli znaleźli złoto, którego szukali. A jeśli śmierć znajdzie ich wcześniej, niech wszystkie zęby kostusze wytłuką, nim ulegną. Dadzą bogowie, spotkamy się jeszcze za jednym stołem, na tym czy na innym świecie. Rada bym ich jednak żywych zobaczyć – wyjaśniła Macha od serca.
- Twoich nie widzielim, aleśmy tu ledwie przed dzwonem czy dwoma dotarli. W góry leziem - krasnoludy także niezbyt ukrywały swój cel.
Wyciągnęła sakiewkę, tę w której kilka miedziaków z rzadka obijało się o siebie. Ta, w której mieszkała łuskowata gadzina, zaczęła się poruszać ospale. Wyłuskała z woreczka srebrny grot zawinięty w spłachetek lnu i na rozłożonej tkaninie położyła pomiędzy kubkami na stole.
- Z boku wilkołaka, co chłopów u podnóża tutejszych gór nękał, a ponoć i tutaj grasował, tej zimy wyciągnęłam. W niełatwej i niekrótkiej walce potwora padła. Godna zapłata za toast za Riggsa - pochwyciła spojrzenie jasnowłosej młódki. - Pozwól ku nam, córko.
- Ha, harda dziewoja! - zarechotał jeden z brodaczy. Co jak co, ale krasnoludy toastów nie odmawiały, stawiając przed nią kubek i nalewając wpierw ze swojego gąsiorka.
- Jam Vimme Larn, a to moja kompanija - odezwał się najbardziej włochaty rudobrody i przedstawił po kolei Urko, Regana i Iggisa. - Z daleka musisz, bo tu takich dziarskich kobit co po traktach łażom to ni ma.
- Dziarskie kobity – rzekła mu Macha – u nas na krypach pływają, a nie tyłki wycierają po gościńcach. Ja z Undvik. Z wysp Skellige. - Przez moment w mocnym głosie postawnej druidki zadźwięczała smutno tęsknota, szybko jednak została potraktowana tak, jak należało. Spłukana mianowicie gorzałką z krasnoludzkiego gąsiorka. Zaraz na stole pojawił się jeszcze jeden, zakupiony za srebrny grot. Macha piła już z krasnoludami i wiedziała, że jeden gąsior na czterech brodaczy i ją samą to może robić najwyżej za skromne przywitanie. Do okowity zamówiła kaszy z cebulą i mięsem, upewniwszy się uprzednio, że mięso owo nie jest baraniną, a także małą miskę mleka i skrawek surowizny dla budzącej się na jej piersi łuskowatej gadziny. Poprosiła też dziewkę, czy by jej nie mogła odłożyć podrobów i resztek z kuchni dla psa i rzekła po cichu, że jest medykiem.
- Jak kto chory czy słabujący, pomogę.

Dziewka zamówienie przyjęła i słowo rodzicom o chęci pomocy przyrzekła rzec, kiedy do stolika podszedł elf, co przedstawił się zaraz jako Katal. Spytał, czy się przysiąść może, a brodacze nie oponowali, toteż Macha rzuciła dziewce, by im jeszcze jeden kubek przyniosła. Z elfami w odróżnieniu od krasnoludów mało co druidkę łączyło... ale gość przy stole nie powinien być trzymany o suchym pysku. Katal od gorzałki wywinął jak się piskorz, toast przepijając, ale gorącą wodą, o którą poprosił do zamówionej strawy. Po chwili dorzucił do kubka własnych ziółek. Krasnoludy marudzić poczęły, że zamiast słomy do wody, do gąsiorka trza się dorzucić, jak się elfowi chce w ich towarzystwie siedzieć, a Katal popijał ziółka i uśmiechał się nieznacznie znad polewki. Szybko też okazał się elfem niezwykłym. Długousi według skromnych doświadczeń Machy dzielili się na elfy urodziwe i wredne, urodziwe i przemądrzałe oraz urodziwe i mające wszystko i wszystkich w dupie. Katal okazał się elfem urodziwym i zabawnym, co czyniło z niego niewątpliwie zjawisko dziwne i wyjątek na tle długouchej rasy.
Zauważył wreszcie, że Macha mu nos do kubka próbuje wsadzić i zapytał, czy nie zechce skosztować. Druidka prychnęła mocnym śmiechem.
- Znam ja to zielsko, przed wojną ze stryjcem na południe pływaliśmy na handel. A podczas wojny na rozbój. Dobrze robi na kiszki i zmęczenie. Ale w straszliwym błędzie tkwicie, panie Katalu. Zioła, zamorskie czy lokalne, zawsze lepiej ekstrahuje się w spirytusie niż w wodzie. Alkohol ma to do siebie, że więcej istoty wydusza, także z zielska.
Uśmiechnął się na jej ciekowość i przekonanie co do własciwości gorzałki, ale nie zaśmianiem cichym czy też rubasznie na głos, lecz raczej tylko pod nosem, kącikiem ust.
- Wiesz, Macha, jakoś mi nigdy spirytus nie smakował. - Wzruszył ramionami. - Miód, to jeszcze owszem, albo nieco wina. Nie każdemu dobrze służy spirytus i gorzałka. Jak jest się pijanym, to się głupoty pierdoli i takie rzeczy robi, że potem strach... Zawsze wolę pamiętać, cóżem robił, a łba do alkoholu jakoś mi bogowie nie poszczodrzyli. - Upił gotowej, aromatycznej herbaty.
W dekolcie Machy coś się poruszyło, i spomiędzy dużych, ciężkich piersi wysunęła łeb łuskowata gadzina.Tym razem elf nachylił się lekko przed stół, chociaż kto go tam wiedział, co go ciekawiło bardziej, cycki druidki czy wąż, którego na nich nosiła. Żmija śmignęła w powietrzu rozdwojonym językiem i po splotach miedzianego naszyjnika druidki zsunęła się na stół. Ku swojej misce z mlekiem pełzła niespiesznie, ospała jeszcze była. Nic dziwnego, mrozy jeszcze trzymały. Gdyby gad na wolności żył, spałby jeszcze pod jakim kamieniem.
Macha pokiwała głową z wielkim uznaniem nad pierwszą częścią wywodu Katala, utrafił prosto w jej światopogląd, czyli w samo sedno sprawy.
- Przecie jedno drugiemu nie przeczy. Nawet w największym mędrcu może tkwić dureń, w rębajle myśliciel, tchórz może mieć mieć w sobie ukrytą odwagę, a wielki bohater wielkiego pietra. I gorzałka to wyciąga, tak jak soki z zielska. Wino zresztą też, choć delikatniej to czyni i z subtelniejszym materiałem. Co powinniście wiedzieć najlepiej, Katalu, bo kwiecie różnorakie trawić winem to elfy pierwsze zaczęły, kiedy jeszcze ludzie leczyli się jeno na dwa sposoby: odcięcie chorej części albo odcięcie głowy.

Roześmiała się, bo właście gorzałka jak na zawołanie wycisnęła umiłowanie muzyki i znawstwo pieśniarskiego kunsztu z osoby zupełnie nieoczekiwanej – brodatego gospodarza ich stołu. Rzekła cmokającemu nad śpiewaną balladą z uznaniem Vimmemu, że gędźba owszem słodka, ale cichawa i mało chwacka. Ona sama mogła wypić morze okowity, a słuch do muzyki i tak miała tępy, rozróżniała, jak grali i jak grać przestawali. Gustowała w takich piosnkach, które można było ryczeć dziesiątkami gardeł, waląc przy tym do taktu kuflami w stół. Rudej jak lisica bardki słuchała tylko z uprzejmości. Wyznania równie uwiedzionego słowiczym głosem co Vimme elfa o słabej głowie nie skomentowała, bo ją ono zaskoczyło kompletnie. Rozważała, czy to choroba, a może nawet kalectwo, gorsze od braku ręki, którą elfowi odjęto. Nachylił się znów przez stół, gdy ballada przebrzmiała, a bardka zbierała owacje.
- Taaaak. Lecz czyż nie jest cnotą większą a osoba prawdziwszą, jeśli do strugania i odnajdywania siebie nie wspomaga się gorzałą? Czasem można też i po gorzale obudzić się z wyciśniętą sakwą lub odciętą głową, tudzież kończyną. Taka żmija wódy nie potrzebuje, aby wiedzieć, z czego jest ulepiona. Ten, kto szuka lub znalazł, winien to odkrywać z trzeźwym umysłem, choćby po to, by przeżyć prawdziwiej. A i ubaw mieć większy można pośród w rzyć zalanych, zaś rankiem nie cierpieć kaca. - Odsunął na skraj stołu pustą michę, do zebrania.
Rozbawiona druidka nachyliła się ku elfiemu uchu i zionąc gorzałą wyszeptała, że owa Katalowa filozofia nigdy się nie przyjmie, i niech jej Katal po karczmach nie głosi, bo go jako kacerza i przeniewiercę spalą.
Nie potwierdził ani nie zaprzeczył, tylko w oczach znowu zamigotała mu wesołość.

Spełniali kolejne toasty, krasnoludy i Macha gorzałką, a elf herbatą, choć przestrzegała go, by nie przesadzał, bo mu język jak żołnierskie kamasze wygarbuje ten zamorski napitek. Macha co jakiś czas wychodziła na zewnątrz, sprawdzić, czy Łapacz nie przegryzł się przez drzwi szopki, ale wracała szybko. Rozmowa skakała po różnych tematach, ale ciążyła niepowstrzymanie w stronę złota. Druidka drgnęła, gdy krasnoludy o trzęsieniu ziemi prawić poczęli. Ona sama zaczęła liczyć lata i odległości.

Pożegnała się rychło potem, życząc wszystkim spokojnej nocy, a brodaczom opieki Wielkiej Matki w ich rychłej podróży. Zaspany stajenny, którego wyciągnęła za nogę ze stosu siana chwilę po tym, jak obejrzała, czy jej grubokościsty wałach ma pełne koryto i wszelkie wygody, ziewał rozdzierająco, i w półśnie odpowiadał na zadane pytania. Nie, nie mają jakichś wielkich problemów z wilkami ani wilkołkami. Znaczy, chłopy trochę się skarżą, ale Złotnica ostrokołem otoczona, watahy trzymają się z daleka. Więcej kłopotów z utopcami, zwłaszcza jak się roztopy zaczynają, już niebawem.
- Derkę dla koni przy szopce położyłem, śmierdzi, ale ciepła – pochwalił się koniec swoją prywatną inicjatywą. Prawdziwie złoty chłopak.
- Śpij dobrze, dzieciaku.
Rano będzie pytać dalej, starszych niż ten szczypior, co więcej będą pamiętać. O Riggsa i o utopce. I o trójkę podróżnych, co zawitać tu mogli przed końcem wojny. Niedługo przed tym, jak zatrzęsła się ziemia.

 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 16-08-2015 o 09:34.
Asenat jest offline