Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-08-2015, 15:54   #41
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Strife
Późny wieczór. Posiadłość Agehy.

Anioł czuł, jak dopalacze schodzą z niego jak powietrze z dziurawego balonu. Zanim poderwał się do biegu na dół, z powrotem znalazł się w swojej “mniejszej” wersji, i to bez odzienia, więc Lon mogła w milczeniu podziwiać doskonale wyrzeźbione (nie znaczy “przepakowane”) ciało. Chociaż zielonowłosa nie miała nawet na to ochoty ani siły, obrzydliwe zabawy z tymi zwyrodnialcami obrzydziły jej skutecznie wszelkie igraszki. Oczywiście Strife nie mógł zapomnieć o swoich epickich fatałaszkach. Lon beznamiętnie gapiła się, jak jej wybawca odziewa się z powrotem, bez oznak tego, że przed chwilą został zgwałcony przez braci Piaskowych. Łowca nie obserwował tego, co robi dziewczyna, ale miał pewność, że jemu może zaufać bardziej niż tej siwej zdzirze.
Kiedy ogarnął się, zmaterializował Serafiny. Czuł, że podczas potyczki z Danem i Dasem stracił sporo sił i energii, napieprzał go zwłaszcza czerep, w który dostał prawie tak jak z glana. A gdy jeszcze uwzględnimy fakt, że Strife już stracił swego kopa, łeb nawalał bardziej niż powinien. Dlatego też, gdy gunslinger wyszedł z pokoju, a wraz z nim wyszła Lon (tak, maleńka leci na niego), skierował się na dół. Tyłek go szczypał, tak jakby ktoś mu napuścił tam trochę piasku i żwiru.
Nie napotkał po drodze Set. Właściwie, Strife wolał po drodze napotkać skurwieli takich jak tamte dwa matoły, aby takich wykastrować na odległość. Czy też zabić. Jednakże ciężko było natrafić na takich rasowych zbirów - przynajmniej z wyglądu. Kurwidołek zatrząsł od epickości łowcy, kiedy jego ciężkie obuwie dotykało stopni schodów. Po drodze minął biedne bezwstydnice będące na usługach Agehy. Minął też paru klientów wraz z wynajętymi prostytutkami, chociaż ci nie wyglądali na łotrów - prezentowali się zbyt neutralnie. Nikomu nie iskrzyło złem z oczu, nikt nie promieniował aurą zła. Wystarczy, że jedna wiedźma będzie do sprzątnięcia, ona jest drzazgą w oku tego piętra…
Dziwne było to, że nikt go nie zatrzymywał. Lon mówiła Strife’owi, że ten stary kurwiszon jest silny. Czyżby oczekiwał go na dole?
I znalazł ten cały salon. Było zbyt cicho, zbyt spokojnie. Łowca kroczył dalej bezwzględnie. Ta cisza przewiercała mu uszy, coś tu było bardzo nie tak. Ageha się nim bawi? Jego cierpliwością? Zaatakuje znienacka, a potem czary-mary, dwie fujary, jestem zbój, idź pani w chuj? Wyobraźnia Strife’a podsuwała mu różne scenariusze, od bardziej prozaicznych, że ta prukwa zmieni go w kupkę popiołu albo żabę poprzez najbardziej niewiarygodne i epickie zwycięstwa, gdzie Agehę owija sobie wokół własnych klejnotów i trzyma na łancuchu, a jej cycki tak zakurwiście dyndały. Resztę atrybutów generowała wybujała, zbereźna wyobraźnia Strife’a.
Ageha była szmatą. Ale trzeba przyznać - cholernie podniecającą.
Spojrzenie Strife’a szukało jadeitowej figury rogatego czarodzieja. Tylko, co to kurwa był jadeit? Gdy był w akademii, nigdy nie brylował w orłach, nie chodził do bibliotek, a na lekcjach zamiast się uczyć, chował się w kiblu i pijał Komandosy w wersji hardcore.
Teraz przydałby się poradnik młodego skauta.
Dostrzegł jakąś średniej wielkości figurę rogatego ciecia w fikuśnych szatach czarodzieja, i z taką dużą pałką. A nie, to nie była pałka, tylko buzdygan. Jak był jeszcze w akademii, to na zajęcia chodził z nim taki kurdupel, co lał wszystkich buzdyganem, jak król. Nawet koronę nosił, jebany. Czarodziej zaś miał tiarę, jak ten prawdziwy święty Mikołaj, a nie marketingowy dziad promujący nadwagę i chodzący w czerwonym wdzianku. Ten kamienny mag był wykuty z zielonkawego minerału. To chyba o niego chodziło Lon. “Pałkarz” pilnował drzwi do innego pokoju. Jednak nic się nie działo. Strife stłumił swoje shinso - dalej nic. Ta figura chyba tylko dla ozdoby sobie stała. No to wchodzi, a tam...

Na podłodze niedaleko drzwi dostrzegł kudły w perlistym kolorze, oraz biało niebieskie szaty. Pokrwawiowe. Właściwie to zamoczone, bo kobieta leżała w kałuży krwi, która wypłynęła z kilku otworów na jej ciele.
Ageha nie żyła i to dosłownie od chwili, bo krew pachniała świeżością. Dopiero co zaczynała krzepnąć.
Ow, ale surprise.
Ktoś go ubiegł.
Kiedy Strife przekroczył próg i kawałek pokoju. Pomieszczenie również prezentowało się ascetycznie. Ściany w lekkim odcieniu szarego koloru nie posiadały zdobień. W kącie rosła spora roślina o ślicznych, różowych kwiatach. Obok niej znajdowało się krzesło z jakąś sporą paczką. Nieco dalej stało ogromne biuro, które ktoś sprzątnął. Po drugiej stronie pokoju stał barek. Hmm… W oczy Strife’a nie rzuciło się nic nadzwyczajnego, absolutnie nic
- Ceść blacisku.
nic nie~ kurwa Legion!
Czerwonowłose dziwsko rozłożyło się niebawem na opustoszałym biurku. Strife nie zarejestrował, jaką drogą dostał się do tego pomieszczenia ten kurewski demon, tak jak poprzednim razem. Pasma długich włosów opadały swobodnie na blat mebla, Legion wygiął się niczym kot, eksponując przy tym spory biust. Nieliczne bandaże zakrywały strategiczne miejsca, acz w tej chwili jedno pasmo bandażu osunęło się z jednej piersi. Przybyła zdjęła z głowy złocisto-rdzawy hełm i odłożyła go na bok. Po chwili rozłożyła ramiona i spoglądając na Strife’a łakomym wzrokiem, rozłożyła ramiona, jakby chciała się wznieść w powietrze.
- Psytul sioscyckę - zaszczebiotała jak małe dziecko.
Strife wiedział swoje - to była cisza przed burzą.


Quen Xun
Popołudnie. Dzień trzeci. Posiadłość Setzera. Pokój Quena

Quen trenował ze swym małym srebrnym przyjacielem do czasu, aż Ansara się nie obudziła. Tym razem lepiej poszło Srebrzatkowi, który miał lepszy dzień od swego ludzkiego przyjaciela. Przynajmniej nie był on zewsząd atakowany przez niewytłumaczalne zjawiska.
- Quen powinienen odpocząć. Quen zmęczony - stwierdził Srebrzatek, który w powietrzu zatoczył fikołka i opadł na głowę Quena. Właściwie, nie było to ani trochę bolesne. Raz, że fizyczność tu nie istniała, a dwa Srebrzatek ważył tyle co listek z drzewa albo źdźbło trawki.
- Może i masz rację mały. Uwaga… - po tych słowach latarnik opadł na podłoże rozkładając szeroko ręce. - Dzisiejszy dzień jest beznadziejny. Nic mi nie wychodzi.
- Ależ nie, Quen parę razy mnie przegonił - zaprzeczył stworek, skręcając się w spiralkę. Pofrunął w powietrze, po czym opadł na klatkę Quena, jak listek, co spadł z drzewa.
- No niech Ci będzie mały. - chłopak pogłaskał stworzonko po łebku. - Jak myślisz, to Setzer chce nas wykorzystać czy Sofia?
- Ja nie wiem. Nie znam ich dobrze - przyznał się maluszek. - To chyba dobry powód, żeby im ufać, ale nie do końca? - dopytał się malec.
- Nie wiem czy ufanie jest tutaj odpowiednim słowem. Najlepiej jakbyśmy się stąd wyrwali, ale przed rankerem raczej się nie ukryjemy nigdzie.
- A co dopiero wyrwać. Quen, czemu Sofia chciała nam pomóc stąd się wyrwać, o co jej chodzi? To wszystko takie dziwne.
- Widzisz mały, jakbym sam wiedział o co w tym wszystkim chodzi i kto jest po naszej stronie, a kto tylko udaje to zdecydowanie więcej czasu bym spał. - odparł Quen uśmiechając się lekko. - Jak na razie to wiem tyle, że mamy duuuże kłopoty.

=***=

Quen obudził się z treningu ze Srebrzatkiem. Pierwsze co przyszło mu do głowy to… sprawdzenie jego własnego pokoju, czy ten nie posiada podsłuchu.
- W tym pokoju nie ma żadnego podsłuchu, nie ma się czym martwić. To nie sala przesłuchań - poinformowała Sofia, nawet nie sprawdzając pokoju.
- Dziękuję Pani Sofio. Czy jak Pan Setzer ulepszy moje latarnie, mógłbym prosić o podobne ich sprawdzenie?
- Myślę, że nie będzie takiego problemu - potwierdziła Sofia. Coś w pokoju Ansary zaczęło się dziać… oczywiście nic ekstremalnego. Po prostu dziewczyna się obudziła. - Tylko sza o naszej rozmowie - dodała ostrzegawczo Sofia.
- Tak jest. Ani słówka. - odparł Quen ruszając w stronę pokoju półorczycy. Odczekał dobrą chwilę i zapukał.
- Ta, co jest? - odezwała się Ansara. Gdy się ogarnęła, podeszła do drzwi i otworzyła je. - A, to ty, Xun. Czego chcesz tym razem? - półorczyca oskalpowała wzrokiem swego rozmówcę.


Zafara
Wieczór. Dzień drugi. Sektor 24. Park w pobliżu bloku w którym mieszkał Zafara.

Od kiedy Zafara ofiarował Soni talizman przeciw upierdliwcowi, duch odczuł na sobie podwójnie wzmocniony wpływ Ar Afaza. Tak jakby ten odgrywał się na nim za to, że jego “sługa” próbował go wydymać jak dziwkę. To była najcięższa walka, jaką Zafara stoczył od dwóch przeklętych dni, które zawaliły mu kawałek świata pod jego nogami. Minuty zmieniały się w godziny, gdy niewidzialne sztylety wbijały się w jego ciało, a mistyczny ogień, wlany do jego wnętrza, palił resztę narządów. W chwili największej słabości szał wziął we władanie Zafarę, gdy ten jakąś sposobnością swoimi gołymi rękami rzucał meblami jak pluszakami. Część z nich rozwaliła się na kawałki, a przy okazji pokruszyła ściany. Chciało mu się wrzeszczeć niczym opętaniec, dopaść Soni i rozszarpać ją na kawałki. Kiedy zaś powrócił do swych zmysłów, dotarło do niego, co narobił. Nie podejrzewał u siebie posiadanie tak sporej siły. Shinsoista zdemolował pokój dziewczynie. Pragnął to naprawić w jakikolwiek sposób. Odkrył jednak, że za każdym razem, gdy myślał o Soni, budziły się w nim mordercze instynkty względem niej. Dalej mimo to uważał ją za przyjaciółkę.
Ar Afaz najwyraźniej w taki sposób chciał zgnieść swego nieposłusznego “sługę” na proch. Obawiając się, co może się stać w szpitalu, Zafara zrezygnował z pójścia do niego. Rozgoryczony duch odleciał do pobliskiego parku, żeby w samotności spędzić czas i porzucać kamyczki do stawu. Chciał rozładować się w jakikolwiek sposób, a przy okazji udoskonalić puszczanie kaczek. Jednocześnie oczekiwał na znak od kogokolwiek, ale nikt się nie odzywał.
Tymczasem Zafara ku swemu jeszcze mniejszemu zadowoleniu spotkał… tia, Novem. Czy ten upierdliwiec nie miał nic lepszego do roboty niż tylko siedzieć po drugiej stronie zbiornika wodnego i gapienie się w Zafarę jak w obrazek?!
A telefon dalej milczał jak na złość.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline