Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-08-2015, 15:54   #41
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Strife
Późny wieczór. Posiadłość Agehy.

Anioł czuł, jak dopalacze schodzą z niego jak powietrze z dziurawego balonu. Zanim poderwał się do biegu na dół, z powrotem znalazł się w swojej “mniejszej” wersji, i to bez odzienia, więc Lon mogła w milczeniu podziwiać doskonale wyrzeźbione (nie znaczy “przepakowane”) ciało. Chociaż zielonowłosa nie miała nawet na to ochoty ani siły, obrzydliwe zabawy z tymi zwyrodnialcami obrzydziły jej skutecznie wszelkie igraszki. Oczywiście Strife nie mógł zapomnieć o swoich epickich fatałaszkach. Lon beznamiętnie gapiła się, jak jej wybawca odziewa się z powrotem, bez oznak tego, że przed chwilą został zgwałcony przez braci Piaskowych. Łowca nie obserwował tego, co robi dziewczyna, ale miał pewność, że jemu może zaufać bardziej niż tej siwej zdzirze.
Kiedy ogarnął się, zmaterializował Serafiny. Czuł, że podczas potyczki z Danem i Dasem stracił sporo sił i energii, napieprzał go zwłaszcza czerep, w który dostał prawie tak jak z glana. A gdy jeszcze uwzględnimy fakt, że Strife już stracił swego kopa, łeb nawalał bardziej niż powinien. Dlatego też, gdy gunslinger wyszedł z pokoju, a wraz z nim wyszła Lon (tak, maleńka leci na niego), skierował się na dół. Tyłek go szczypał, tak jakby ktoś mu napuścił tam trochę piasku i żwiru.
Nie napotkał po drodze Set. Właściwie, Strife wolał po drodze napotkać skurwieli takich jak tamte dwa matoły, aby takich wykastrować na odległość. Czy też zabić. Jednakże ciężko było natrafić na takich rasowych zbirów - przynajmniej z wyglądu. Kurwidołek zatrząsł od epickości łowcy, kiedy jego ciężkie obuwie dotykało stopni schodów. Po drodze minął biedne bezwstydnice będące na usługach Agehy. Minął też paru klientów wraz z wynajętymi prostytutkami, chociaż ci nie wyglądali na łotrów - prezentowali się zbyt neutralnie. Nikomu nie iskrzyło złem z oczu, nikt nie promieniował aurą zła. Wystarczy, że jedna wiedźma będzie do sprzątnięcia, ona jest drzazgą w oku tego piętra…
Dziwne było to, że nikt go nie zatrzymywał. Lon mówiła Strife’owi, że ten stary kurwiszon jest silny. Czyżby oczekiwał go na dole?
I znalazł ten cały salon. Było zbyt cicho, zbyt spokojnie. Łowca kroczył dalej bezwzględnie. Ta cisza przewiercała mu uszy, coś tu było bardzo nie tak. Ageha się nim bawi? Jego cierpliwością? Zaatakuje znienacka, a potem czary-mary, dwie fujary, jestem zbój, idź pani w chuj? Wyobraźnia Strife’a podsuwała mu różne scenariusze, od bardziej prozaicznych, że ta prukwa zmieni go w kupkę popiołu albo żabę poprzez najbardziej niewiarygodne i epickie zwycięstwa, gdzie Agehę owija sobie wokół własnych klejnotów i trzyma na łancuchu, a jej cycki tak zakurwiście dyndały. Resztę atrybutów generowała wybujała, zbereźna wyobraźnia Strife’a.
Ageha była szmatą. Ale trzeba przyznać - cholernie podniecającą.
Spojrzenie Strife’a szukało jadeitowej figury rogatego czarodzieja. Tylko, co to kurwa był jadeit? Gdy był w akademii, nigdy nie brylował w orłach, nie chodził do bibliotek, a na lekcjach zamiast się uczyć, chował się w kiblu i pijał Komandosy w wersji hardcore.
Teraz przydałby się poradnik młodego skauta.
Dostrzegł jakąś średniej wielkości figurę rogatego ciecia w fikuśnych szatach czarodzieja, i z taką dużą pałką. A nie, to nie była pałka, tylko buzdygan. Jak był jeszcze w akademii, to na zajęcia chodził z nim taki kurdupel, co lał wszystkich buzdyganem, jak król. Nawet koronę nosił, jebany. Czarodziej zaś miał tiarę, jak ten prawdziwy święty Mikołaj, a nie marketingowy dziad promujący nadwagę i chodzący w czerwonym wdzianku. Ten kamienny mag był wykuty z zielonkawego minerału. To chyba o niego chodziło Lon. “Pałkarz” pilnował drzwi do innego pokoju. Jednak nic się nie działo. Strife stłumił swoje shinso - dalej nic. Ta figura chyba tylko dla ozdoby sobie stała. No to wchodzi, a tam...

Na podłodze niedaleko drzwi dostrzegł kudły w perlistym kolorze, oraz biało niebieskie szaty. Pokrwawiowe. Właściwie to zamoczone, bo kobieta leżała w kałuży krwi, która wypłynęła z kilku otworów na jej ciele.
Ageha nie żyła i to dosłownie od chwili, bo krew pachniała świeżością. Dopiero co zaczynała krzepnąć.
Ow, ale surprise.
Ktoś go ubiegł.
Kiedy Strife przekroczył próg i kawałek pokoju. Pomieszczenie również prezentowało się ascetycznie. Ściany w lekkim odcieniu szarego koloru nie posiadały zdobień. W kącie rosła spora roślina o ślicznych, różowych kwiatach. Obok niej znajdowało się krzesło z jakąś sporą paczką. Nieco dalej stało ogromne biuro, które ktoś sprzątnął. Po drugiej stronie pokoju stał barek. Hmm… W oczy Strife’a nie rzuciło się nic nadzwyczajnego, absolutnie nic
- Ceść blacisku.
nic nie~ kurwa Legion!
Czerwonowłose dziwsko rozłożyło się niebawem na opustoszałym biurku. Strife nie zarejestrował, jaką drogą dostał się do tego pomieszczenia ten kurewski demon, tak jak poprzednim razem. Pasma długich włosów opadały swobodnie na blat mebla, Legion wygiął się niczym kot, eksponując przy tym spory biust. Nieliczne bandaże zakrywały strategiczne miejsca, acz w tej chwili jedno pasmo bandażu osunęło się z jednej piersi. Przybyła zdjęła z głowy złocisto-rdzawy hełm i odłożyła go na bok. Po chwili rozłożyła ramiona i spoglądając na Strife’a łakomym wzrokiem, rozłożyła ramiona, jakby chciała się wznieść w powietrze.
- Psytul sioscyckę - zaszczebiotała jak małe dziecko.
Strife wiedział swoje - to była cisza przed burzą.


Quen Xun
Popołudnie. Dzień trzeci. Posiadłość Setzera. Pokój Quena

Quen trenował ze swym małym srebrnym przyjacielem do czasu, aż Ansara się nie obudziła. Tym razem lepiej poszło Srebrzatkowi, który miał lepszy dzień od swego ludzkiego przyjaciela. Przynajmniej nie był on zewsząd atakowany przez niewytłumaczalne zjawiska.
- Quen powinienen odpocząć. Quen zmęczony - stwierdził Srebrzatek, który w powietrzu zatoczył fikołka i opadł na głowę Quena. Właściwie, nie było to ani trochę bolesne. Raz, że fizyczność tu nie istniała, a dwa Srebrzatek ważył tyle co listek z drzewa albo źdźbło trawki.
- Może i masz rację mały. Uwaga… - po tych słowach latarnik opadł na podłoże rozkładając szeroko ręce. - Dzisiejszy dzień jest beznadziejny. Nic mi nie wychodzi.
- Ależ nie, Quen parę razy mnie przegonił - zaprzeczył stworek, skręcając się w spiralkę. Pofrunął w powietrze, po czym opadł na klatkę Quena, jak listek, co spadł z drzewa.
- No niech Ci będzie mały. - chłopak pogłaskał stworzonko po łebku. - Jak myślisz, to Setzer chce nas wykorzystać czy Sofia?
- Ja nie wiem. Nie znam ich dobrze - przyznał się maluszek. - To chyba dobry powód, żeby im ufać, ale nie do końca? - dopytał się malec.
- Nie wiem czy ufanie jest tutaj odpowiednim słowem. Najlepiej jakbyśmy się stąd wyrwali, ale przed rankerem raczej się nie ukryjemy nigdzie.
- A co dopiero wyrwać. Quen, czemu Sofia chciała nam pomóc stąd się wyrwać, o co jej chodzi? To wszystko takie dziwne.
- Widzisz mały, jakbym sam wiedział o co w tym wszystkim chodzi i kto jest po naszej stronie, a kto tylko udaje to zdecydowanie więcej czasu bym spał. - odparł Quen uśmiechając się lekko. - Jak na razie to wiem tyle, że mamy duuuże kłopoty.

=***=

Quen obudził się z treningu ze Srebrzatkiem. Pierwsze co przyszło mu do głowy to… sprawdzenie jego własnego pokoju, czy ten nie posiada podsłuchu.
- W tym pokoju nie ma żadnego podsłuchu, nie ma się czym martwić. To nie sala przesłuchań - poinformowała Sofia, nawet nie sprawdzając pokoju.
- Dziękuję Pani Sofio. Czy jak Pan Setzer ulepszy moje latarnie, mógłbym prosić o podobne ich sprawdzenie?
- Myślę, że nie będzie takiego problemu - potwierdziła Sofia. Coś w pokoju Ansary zaczęło się dziać… oczywiście nic ekstremalnego. Po prostu dziewczyna się obudziła. - Tylko sza o naszej rozmowie - dodała ostrzegawczo Sofia.
- Tak jest. Ani słówka. - odparł Quen ruszając w stronę pokoju półorczycy. Odczekał dobrą chwilę i zapukał.
- Ta, co jest? - odezwała się Ansara. Gdy się ogarnęła, podeszła do drzwi i otworzyła je. - A, to ty, Xun. Czego chcesz tym razem? - półorczyca oskalpowała wzrokiem swego rozmówcę.


Zafara
Wieczór. Dzień drugi. Sektor 24. Park w pobliżu bloku w którym mieszkał Zafara.

Od kiedy Zafara ofiarował Soni talizman przeciw upierdliwcowi, duch odczuł na sobie podwójnie wzmocniony wpływ Ar Afaza. Tak jakby ten odgrywał się na nim za to, że jego “sługa” próbował go wydymać jak dziwkę. To była najcięższa walka, jaką Zafara stoczył od dwóch przeklętych dni, które zawaliły mu kawałek świata pod jego nogami. Minuty zmieniały się w godziny, gdy niewidzialne sztylety wbijały się w jego ciało, a mistyczny ogień, wlany do jego wnętrza, palił resztę narządów. W chwili największej słabości szał wziął we władanie Zafarę, gdy ten jakąś sposobnością swoimi gołymi rękami rzucał meblami jak pluszakami. Część z nich rozwaliła się na kawałki, a przy okazji pokruszyła ściany. Chciało mu się wrzeszczeć niczym opętaniec, dopaść Soni i rozszarpać ją na kawałki. Kiedy zaś powrócił do swych zmysłów, dotarło do niego, co narobił. Nie podejrzewał u siebie posiadanie tak sporej siły. Shinsoista zdemolował pokój dziewczynie. Pragnął to naprawić w jakikolwiek sposób. Odkrył jednak, że za każdym razem, gdy myślał o Soni, budziły się w nim mordercze instynkty względem niej. Dalej mimo to uważał ją za przyjaciółkę.
Ar Afaz najwyraźniej w taki sposób chciał zgnieść swego nieposłusznego “sługę” na proch. Obawiając się, co może się stać w szpitalu, Zafara zrezygnował z pójścia do niego. Rozgoryczony duch odleciał do pobliskiego parku, żeby w samotności spędzić czas i porzucać kamyczki do stawu. Chciał rozładować się w jakikolwiek sposób, a przy okazji udoskonalić puszczanie kaczek. Jednocześnie oczekiwał na znak od kogokolwiek, ale nikt się nie odzywał.
Tymczasem Zafara ku swemu jeszcze mniejszemu zadowoleniu spotkał… tia, Novem. Czy ten upierdliwiec nie miał nic lepszego do roboty niż tylko siedzieć po drugiej stronie zbiornika wodnego i gapienie się w Zafarę jak w obrazek?!
A telefon dalej milczał jak na złość.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline  
Stary 16-08-2015, 19:37   #42
 
Agape's Avatar
 
Reputacja: 1 Agape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłość
Tylko się nie denerwuj!

Duch pustyni bardzo się starał, mimo to panowanie nad sobą wychodziło mu średnio, właściwie jakby spojrzeć na walające się wszędzie resztki mebli które przed chwilą własnymi czerwonymi rękami roztrzaskał o ściany to nie szło mu wcale. Nie bardzo potrafił uwierzyć w to co narobił, normalnie miewał problemy z odkręceniem butelki, teraz… teraz czuł że mógłby zniszczyć wszystko, co więcej bardzo chciał coś zniszczyć, najlepiej ukręcić łeb tej małej wstrętnej… Nie! To wcale nie tak, była jego przyjaciółką i musiał ją chronić. Tak, cokolwiek zrobi z nim Ar Afaz nie skrzywdzi Soni. Walcząc ze sobą długouchy opuścił zdemolowane mieszkanie i udał się nad staw. Tam coraz bardziej sfrustrowany ciskał kamieniami w taflę wody jakby miał nadzieję że ją zrani, gdyby pływały tam jakieś kaczki pewnie im też by się dostało. Minuty mijały a on wcale nie czuł się lepiej, Jednooki się nie odzywał, na dodatek jak na złość zjawił się Novem. Przez kilka sekund duch poważnie rozważał czy nie walnąć go kamieniem, przepłoszyć jak natrętnego kota, ale ostatecznie otoczak wylądował w wodzie, o wiele dalej od brzegu niż można się było spodziewać po kimś postury Zafary. Wiedział że długo już nie wytrzyma i jeśli Jednooki szybko się nie odezwie komuś może stać się krzywda. Dlatego wziął sprawy w swoje ręce i ponownie to on zadzwonił do rankera.
Lecz Jednooki wciąż nie odbierał. A Novem wpatrywał się w poczynania ducha, co dolewało oliwy do ognia kotłującego się w Zafarze.
-Nie masz nic lepszego do roboty niż się na mnie gapić?- zapytał wreszcie zirytowany, wcale nie miał ochoty rozmawiać z tą kupką wodorostów, nie chciał być też niemiły, ale miał wrażenie że zaraz eksploduje, musiał coś zrobić.
- Nie, Novem nie ma nic lepszego do roboty, więc się gapi - odparł piskliwym głosem Novem i machał od czasu do czasu wodorostami. Duch pustyni nie odpowiedział od razu, najpierw zacisnął pięść i uderzył najbliższe drzewo.
-Zafara nie czuje się teraz najlepiej i nie chce żeby Novem się na niego patrzył.- wysyczał przez zaciśnięte zęby, wyrażając się w ten sam sposób co mały wodnik.
- To Novem się odwróci i Novem nie będzie się patrzył - odparł naiwnie mały wodnik i obrócił się plecami do Zafary. Ale nie odszedł z miejsca. Długouchy skrzywił się nieprzyjemnie na tę odpowiedź i póki mały na niego nie patrzył wszedł między drzewa szukając w głębi parku jakiegoś miejsca gdzie mógłby pobyć sam bez obawy że zrobi komuś krzywdę.
Mały pierdziel nie poszedł za Zafarą, tylko odrywał kawałki wodorostów, które stanowiły substytut jego włosów i karmił nimi latające szczury, gołębie i kaczuszki, które później podpłynęły, skuszone pokarmem.
Pozbawiony niechcianego towarzystwa żółtooki pod zacisznym baldachimem gałęzi próbował się jakoś uspokoić, myśleć o czymś przyjemnym… o ciepłych promieniach słońca. Niestety nie mogły go one ukoić, zapadał wieczór i ciemność ogarniała powoli park tak jak i jego duszę. Coraz bardziej wściekły postanowił, a może wcale nie była to jego decyzja, wrócić do zaułka, ostatniej poszlaki jaką miał na temat Strifea, może to pozwoli mu skupić na czymś myśli? Albo znaleźć kogoś komu mógłby przyłożyć?
Po kilku minutach zadzwonił Jednooki. O jak miło, łaskawie raczył się odezwać.
- Tak? Znalazłem Strife’a. Znajduje się w Sektorze 23. Co się stało?
-Mam ochotę kogoś udusić.- padła niezbyt przyjemna odpowiedź. -Co tak długo?- Zafara zdecydowanie przestawał być miłym i spokojnym gościem.
- Było parę przeszkód po drodze. Idź pobiegać, to się wyładujesz - stwierdził ranker bezemocjonalnym tonem.
-Wiesz jak się go pozbyć?- duch przeszedł do sedna, to właśnie miał mu powiedzieć ranker kiedy obiecał, że zadzwoni najdalej za godzinę i nie zadzwonił.
- Nie, nie miałem na to teraz czasu.
-Ja też nie mam już wiele czasu, zaraz zwariuję.- poskarżył się długouchy, znowu czując się bezsilnym.
- To ci podeślę namiary na tego regularnego, pewnie obaj dacie sobie solidny trening - odparł z tumiwisizmem Jednooki. - albo oklep. No i może ten regularny cię porządnie zajmie.
-Wolałbym twoje namiary.- odparł Zafara, przyznając zarówno przed rankerem jak i przed samym sobą, że ma ochotę Jednookiego co najmniej kopnąć, gość go irytował nie mniej niż Novem.
Tak więc o to Zafara dostał namiary na tego regularnego. Kawał drogi, ale miał przy sobie telefon i z dostępem do internetów też nienajgorzej. Odnalazł lokalizację, gdzie może przebywać ten cały Strife.
Po drodze próbował się jakoś uspokoić. Co robili ludzie żeby się uspokoić? Z tego co pamiętał to oddychali głęboko, ale jak miał z tego skorzystać skoro nie miał płuc? Na szczęście droga była długa, po ciemku kręciło się mniej różnych typów i nieustanne patrzenie na mrygającą na ekranie kropkę wskazującą jego pozycję trochę ogłupiało. Kiedy dotarł na miejsce doszedł więc jako tako do siebie. Włączył latarkę w telefonie i pomagając sobie zarówno nią jak i zmysłem shinsoo zabrał się za szukanie swojego celu.
I się udało.
Po raz pierwszy Zafara zobaczył swój cel do pilnowania.
Kiedy szedł oświetloną aleją, wzdłuż zielonego murku, a potem lasu, nie spodziewał się, że regularnego znajdzie… w buszu. Dojście do celu, a potem szukanie go zajęło mu dużo czasu, była już bowiem noc, jakby nie patrzeć. Dostrzegł coś, co Zafarze przywiodło na myśl menela. Czasem widywał takich typków w Sektorze 24. Albo dupki żebrały o pieniądze, czasem grzebały w śmietniku pod jego blokiem albo - co lepiej - spały na ławkach, zajmując je całe dla siebie. Strife wyglądał niewiele lepiej od nich, nawet gdy Zafara rozproszył ciemności latarką w telefonie, regularny wyglądał dość nędznie. Twarz miał obitą, jakby ten brał udział w jakieś bójce, odzienie miał zakrwawione, jak niektórzy regularni, co dostali się na gapę na czwarte piętro. Z jakichś powodów duchowi przywiódł na myśl tę rozwaloną salę z jego szpitala, w którym pracował, choć oczywiście ten gość nie wmieszał się w masakrę w sali szpitalnej. Za to czuł… to coś. Cel, zwany Quen Xun, wydawał mu się niezwykle bliski, tak jakby miał go tuż pod nosem… ale jednocześnie znajdował się poza jego zasięgiem. Coś w Zafarze wzdrygnęło się z wściekłości, nie mogąc odnaleźć tego bachora.
Przez kilka chwil długouchy kręcił się w kółko wokół swojego celu próbując zlokalizować kolejny, ale ten mu się wymykał, wreszcie uznał że jeśli będzie szukał dalej to znowu się wścieknie, dlatego wrócił do śpiącego, a może nieprzytomnego Strifea. Ciuchy się zgadzały lokalizacja też więc był raczej pewien, że się nie pomylił.
-Tobie już ktoś zapewnił “solidny trening”.- powiedział do leżącego i usiadł obok niego, nie zamierzał go budzić, niech się wyśpi, zresztą sam przez gorączkę tego dnia zupełnie zapomniał o swojej medytacji. Pora była niezbyt korzystna do tego celu ale czekanie na wschód słońca czy sterczenie pod latarnią nie miało według władcy portali sensu.
 
Agape jest offline  
Stary 17-08-2015, 16:45   #43
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Lipa grande!

Do tego musiało dojść prędzej czy później, jednak nie spodziewał się demona w tym miejscu. Wycelował w nią i zaczął powoli cofać się w tył.
- No proszę. Nie posądzałbym cie kuhwo o dobry uczynek. - Tu spojrzał na ciało Agehy. Na tą chwilę chciał ją zagadać by wykonać “taktyczny odwrót” inaczej znany jako spierdalanie gdzie pieprz rośnie.
- Widzis? Sioscycka tes moze być dobla - zaszczebiotała jak małe dziecko. Niebawem martwe ciało Agehy uniosło się w powietrze. Kobieta miała przebitą szyję, klatkę piersiową, no i dla pewności ktoś przebił jej bebechy czymś ostrym. Ageha miała do czynienia z zawodowym asasynem, który nie bawił się w jakieś gry wstępne. Po prostu ten użył miecza i trzema precyzyjnymi pchnięciami pozbawił kurwisko życia.
- Na przykład załatwi ci luksusową lalkę do pierdolenia! - Legion cisnął truchłem w kierunku Strife’a, chichocząc szaleńczo. Tymczasem rozmazana czerwonobeżowa smuga przeskoczyła do drzwi, blokując jedyną drogę wyjścia.
Nie pytał potwora czego chce bo doskonale znał odpowiedź, a teraz z nią tu ugrzęzł.
- Nie rucham zwłok. Taki fetysz. - Niemal wywarczał odwracając się w stronę Legion. Gabriel nie do końca… no dobra zupełnie nie wiedział co ma teraz zrobić, jak ostatnio do niej strzelał efekt był zawsze ten sam. - Co teraz? - Rozłożył bezradnie ręce na bok, nadal dzierżąc spluwy.
Niewidzialne telekinetyczne ręce - jeden z asów Legiona - animowały zwłoki Agehy tak, że ręce nieboszczki zaczęły “same” zdejmować odzienie. Czerwonowłosy przeciwnik chichotał, gdy u nieżywej kobiety poruszały się usta.
- Co jest, nie lubisz dziewczynek? - była siostra Strife’a przedrzeźniała kobiecy głos podczas poruszania twarzą Agehy, po czym martwa burdelmama “rzuciła się” na łowcę. - A jak ruchałeś się z tą… jak jej tam było… tym ryżym kurwiszonem, to nie przeszkadzało ci to jakoś - zarechotała, drażniąc Strife’a “kukłą”, na której ciele odzienie niemalże dyndało, odsłaniając foremne piersi ze sporą, krwawą dziurą miedzy dwiema półkulami oraz zakrwawionym brzuchem, które również posiadało wyraźny ślad po sztychu. Kobieta została zaatakowana od tyłu - chyba nie spodziewała się swojego mordercy.
- Nie waż się o niej wspominać ty pierdolony potworze. - Uniósł Serafiny, przestawiając je na strzelby. Postąpił w przód i wycelował spluwami tak że głowa Agehy byłą miedzy nimi i otworzył ognień w stronę Legion.
Martwej - wynik starcia był zupełnie obojętny, tak samo jak strata głowy, jednak Legion nie mógł sobie wymarzyć lepszej tarczy. Strife zmasakrował zwłoki, nie robiąc oponentowi specjalnej krzywdy, gdyż większość pocisków albo straciła lot przez denatkę albo chybiały. Rechotający potwór usunął się spod drzwi i gdzieś się schował. To była jego jedyna szansa, puścił się szaleńczym biegiem w stronę wyjścia tuż przed nim jednak wyskoczył i obrócił się w locie w stronę pomieszczenia by na oślep walić po całym pomieszczeniu stożkami pocisków ze srebra. Nie miał jakichkolwiek środków do walki z demonem, musiał uciec.
Legion złowieszczo rechotał, kiedy Strife oddawał strzały w kierunku pokoju. Tylko mury, gdyby mogły mówić, zawodziłyby i wrzeszczały z bólu. W burdelu zaczęło się robić lekkie zamieszanie. Lon prześlizgnęła się ostrożnie na dół, opatulona od dołu do góry własnymi szatami tak, jakby chciała się w nich schować. Odprowadzała Set, którą ktoś potłukł na twarzy, i która śmierdziała potem. Strife po ucieczce z pomieszczenia natknął się na te dwie, niemal nowo spotkane kobiety.
- Co się tam dzieje? - spytała cicho Lon. Zaś Set się nie odzywała.
- Ta kurwa nie żyje, ale jest większy problem. Jest tu istota która kocha zabijać wszystko co znam. Musicie stąd spierdalać jak najszybciej.- Co chwilę Strife spoglądał na pomieszczenie z którego wylazł, profilaktycznie celował w tamtą stronę. - SZYBCIEJ! - Wrzasnął pośpieszając dziewczyny. Nawet jakby Legion chciała je dopaść musiała najpierw przejść przez niego. A szybka śmierć z jej rąk była niemożliwa, gdyż delektowała się każdą chwilą cierpienia anioła.
Lon nieznacznie skinęła głową i szybko odprowadziła Set do zaplecza dla służby. Strife prawie ciągle kierował muszki pistoletów w kierunku pokoju, gdzie znalazł martwą Agehę, ale nikt się tam nie pojawił. Jego spojrzenie skierowało się w kierunku tarasu. Okna tarasowe - na zewnątrz panowały niemal kompletne ciemności. Musiał być późny wieczór albo noc, Strife nie miał pojęcia jaka mogła być godzina. Tam znajdowało się jedno wyjście, ale wówczas anioł musiałby się mierzyć z własnymi lękami przed ciemnością. Druga mogła prowadzić przez zaplecze służby. Trzecie… musiałby całkowicie improwizować i szukać w ciemno.
Musiał w końcu walczyć ze swym strachem przed mrokiem, wiec postanowił wybrać najciemniejszą opcję. Strife uniósł otwartą rękę w górę i powiedział cicho - Lumen - Kula światłą objawiła się nad nim, a sam anioł pośpiesznym krokiem zamierzał opuścić to miejsce.
Z otwarciem okna nie miał większych problemów, a kula jasności rozpraszała dominujące wszędzie mroki. Wybiegł wzdłuż basenów, zdecydował się nawet przebiec przez las. Serce waliło mu wówczas jak głupie ze strachu przed Legionem i ciemnością, więc biegł przed siebie tak szybko, ile tylko miał sił. Po kwadransie biegu znalazł się przed wysokim na ponad trzy metry murem, zbudowanym z jadeitowych cegiełek. Pytanie, czy ten mur nie był zabezpieczony energią shinso?
Nie było potrzeby ryzykować, więc podniósł pierwszy lepszy kamień i rzucił go w mur, oczekujac na efekt, a bardziej liczył na brak jakiegokolwiek.
Na szczęście kamyk tylko uderzył w mur. Nie było fajerwerków ani chińskiego nowego roku z fajerbolami. Nie zwlekając ani chwili dłużej pobiegł dwa metry a następnie wyskoczył, a na jego plecach zmaterializowały sie anielskie skrzydła, które wybiły go jeszcze wyżej.
Odzyskał wolność. W końcu. Strife wylądował na zadbanym chodniku, strasząc przy okazji kota… albo regularnego, kto tam tego kota wie. Rozejrzał się wokół. Światło, które stworzył anioł, nie było już potrzebne, bowiem ulica była oświetlona rzędem dobrej jakości latarni. Patrząc na stan chodnika, drogi czy muru - pewnie trafił do lepszej dzielnicy niż Sektor 13. Poza tym… dużo było tu zieleni. Powietrze o wiele lżejsze do oddychania niż w Sektorze 24.
Strife skręcił w lewo. I tak szedł wzdłuż tego muru, szedł i szedł. I ten zielony murek się ciągnął. Potem się przerwał i szedł wzdłuż lasu kolejny kwadrans. Po jakimś czasie dostrzegł coś między drzewami. Dom jakiś? Pewnie mu się wydawało. Potem wydawało mu się, usłyszał trzask, a potem wrzask. A może mu się wcale nie wydawało i to zdarzyło się naprawdę?
Nie ćpał od dwóch dni, czyli od bardzo dawna więc nie mogło mu się to wydawać. Nie myśląc (co u niego częste) pognał do źródła dźwięku, gasząc kulę światła i trzymając bron w gotowości.
Pobiegł i… nic? Stał między drzewami? A przecież był pewien, że coś tu się rozgrywało. Rozejrzał się naokoło. Jakieś drzewka. Chociaż te wydawały mu się dziwne.
- Szaleje czy jaki chuj? - Przetarł przegubem czoło, po czym jeszcze raz się rozejrzał.
- Japierdole… japierdole fchuj bardzo. - Wystękał, mimo wszytko nadal brnąc w przód. Jeśli ktoś był w niebezpieczeństwie a Strife w pobliżu zawsze zareaguje.
Czuł się jednak też nieziemsko zmęczony. Kiedy zeszła mu adrenalina, poczuł się potwornie głodny i osłabiony. Miał ochotę się gdzieś zdrzemnąć. Jakichkolwiek nowych krzyków i innych hałasów wcale nie usłyszał. Przewalił się pod podbliskie drzewo, które oddalone było od ulicy o zaledwie kilkadziesiąt kroków, po czym usnął.

=***=
Miał wrażenie, że ktoś ponownie go przygniata słoniem do drzewa. W dodatku bolała go twarz i łopatka - tam gdzie ktoś wypalił mu znak. Dalej znajdował się w lesie… chociaż Strife’owi ten las nie wydawał się być tym samym, w którym usnął. Drzewa wydawały się znacznie ciemniejsze. I zrobiło mu się zimno.
Strife spojrzał ku niebiosa i wydał z siebie bezdźwięczne “japierdole”. Był zmęczony, chciał iść do domu, zachlać się i zasnąć. Fakt że obecnie był bezdomnym to inna sprawa. Rozmasował ramiona, jakby to miało go w jakiś sposób ogrzać i zmaterializował broń w prawicy. Jakoś tak ciemność na niego działa, ze zawsze chodzi z odbezpieczoną bronią. Pod lufą serafina zaświecił sie czerwony laser, pomagało mu to w mroku celować.
- CIURALLA! CIURALLA! WEŹ MOJEGO SIURALLA! DZIEWCZYNO ZA PÓŁ STÓWY TO JA CHCE BEZ GUMY! - Śpiewał, a raczej wrzeszczał idąc spacerkiem celował w każdy podejrzany zakamarek,
Można było chujozy dostać od celowania laserem w każdy podejrzany zakamarek, bo w tym miejscu tylko takie podejrzane cosie dominowały.
- Cześć, Lu, w co celujesz? - do jego ucha wpadł charakterystyczny, chrapliwy głos dziewczyny, która go uraczyła ciemnym procentem. - Chyba nie chcesz mnie zabić, prawda?
- Laska… ostatnimi czasy to ja nie wiem co chce mnie zabić, wyruchać, okraść, zatłuc, a chuj jeden wie może i wszystko naraz. - Wzruszył ramionami celując tam skąd słyszał głos. - Wyłaź prośba w chuj. - Poprosił grzecznie.
- Jestem za tobą - odparł mu głos dochodzący tuż zza jego pleców. Dolna warga Strife’a zadrżała delikatnie i przełykając głośno ślinę odwrócił się. Jednak nikogo w tym miejscu nie zobaczył, a mimo to głos słyszał całkiem wyraźnie tak, jakby ktoś stał za jego plecami.
Gabriel napluł na lufę swojej broni i rozsmarował dokładnie ślinę po koniuszku spluwy.
- Jak będziesz tak dalej pogrywać to wsadzę ci tą giwerę w psiochę. - Już bym bardziej zirytowany niż wystraszony.
- Uwal się na pizdę. Jestem za tobą cały czas - odparł głos z równie znaczącą obojętnością.
Łowca okręcił sie dwa razy w kółko następnie przejrzał przez ramie w marnej próbie spojrzenia sobie na plecy. Ale dalej nikogo tam nie ujrzał, co mogło doprowadzić gungslingera do białej gorączki.
- Jestem za tobą, więc jakkolwiek się odwrócisz, nie zobaczysz mnie, bo zawsze będę poza zasięgiem twego wzroku, kumasz? - orzekł głosik, ni to znudzonym, ni to rozbawionym głosem. - Odstaw te zabaweczki, zanim se krzywdę zrobisz, Lu - ten ton stracił na emocjach, ponownie.
- Nie i nie. - Zaprzeczył dwukrotnie. - Po coś do mnie przylazłaś, o co cho?
- Nudzę się, nie mam kogo wkurwiać, to se wpadłam, nie? - przyznał się głosik z szczerością o sile tira. - Co tam porabiałeś? - spytała tak, jakby pytała o wakacje.
- A takie tam podwójne penetracje i ssanie kamiennych falusów. Jak to w piątek. - Wzruszył ramionami, czuł się trochę lepiej bo jego pokręcony humor powoli wracał. - Potem przylazł Legion i po imprezie. - Dodał.
- Nie mówiłeś mi, że jesteś pedałem, Lu. To było nieoczekiwane - stwierdził głosik dziwacznie wyluzowany. Dokładnie tak jak wtedy, gdy Ryo wypytywała Strife’a o stosunek upiornej Liny z nim samym. - Masz dziwne fetysze. Ale znalazłam taki gej klub, jak chceta, to ci podeślę. Znalazłeś co o tych ciulach, o których ci mówiłam?
- Zaskocze cię nie jestem. Wole laski jak nic. A te ciule to własnie mnie ruchali, potem im wpierdoliłem i uciekli. Pedały. Wiesz jak jesteś kurwą wbrew swej woli to nie wybierasz kto cie rypie. - Strife zamyślił się na moment. - Te kurwy piaskowe, jak oni mieli… Dasy i Dany.
- Sodana. Dasy-Dasy-Dany-usas-fuckers - potok poplątanych słówek dotarł do uszu Strife’a. - Dan i Das, tak dokładniej. Gdzie są?
- Co ja kurwa jestem google maps?! Nie wiem. - Postąpił parę kroków w przód i oparł się o drzewo i zsunął sie po nim do przysiadu. - Nic nie wiem. Mnie sie nie pyta o rzeczy. - Rozmasował skroń, zaciskając powieki.
- Szkoda - bąknęło chrypienie. - Też bym im wpierdoliła. A kontaktowałeś się z tą, jak jej tam było. Gwiazdą?
- Eh? Gwiazda? Ta dziwka się na sete podszywa pod Nightcore, poza tym przejebałem telefon więc lost couse. - Oparł głowę o drzewo i laserem na spluwie kręcił jakieś ślaczki po drzewach.
- Ładnie rysujesz. Teach me masta.
- Moję nauki musisz wyssać z dystrybutora. - Rozpiął rozporek.
A potem jak nie dostał dziwnego ciosu w jajca.
- Nie umiem ssać, ja się urodziłam z umiejętnością posługiwania się widelcem i nożem.
Tak bolała urażona duma. Jak cios prosto w klejnoty rodzinne.
Zapiszczał ciężko padając na kolana, a z kolan czołem na glebę, łapać sie za obolałe miejsce.
- Żartowałem ty wariatko! Jezus maria pojebało cię? - Kiwał się z lewego boku na prawy jecząc z bólu.
- Taa, ale mnie już pojebało dawno dawno temu, nie przejmuj się. Jak ci się podoba moja sztuczka?
- Ta sprzed chwili? Najgorsza! Chuj ci w oczy! Ałaa. - Jęczał dalej kuląc sie z bólu. Kobieta nigdy nie zrozumie tego cierpienia.
- Panowie, niniejszym ogłaszam, że matka natura zrobiła was w chuja.
- Życie kurwa jego smutna mać. - Zaczął sie podnosić, i tak dalej bolało pochylony oparł sie o drzewo. - Bez kitu ostatnim razem tak dostałem ja z wieżowca spadłem na hydrant. - Pożalił się. nagle mu się coś przypomniało.
-Te… spotkałem taką laskę w drukarni.. nie pytaj po co tam byłem, zionęła we mnie czarnym czymś i zemdlałem. Jesio co dojebała “Wybrałeś złą osobę cośtam” i ślepia jej sie czarne zrobiły, no i potem jeb dostałem tym gazem czy chuj wie czym. Brzmi jakoś znajomo? - Zapytał nadal rozmasowując obolałe miejsce.
- Ke? - głos po raz pierwszy zdradził zdziwienie.
- Nie wiem z ryj… z buzi jakoś mi cię przypominała, ale byłem nastrzelany jak skurwysyn więc może to schiza tylko była. - Strife podskoczył dwukrotnie i rozruszał nogi, powoli regenerował sie po ciosie.
- Kto to był? - również po raz pierwszy od dłuższego czasu zabrzmiał śmiertelnie poważnie.
- Myślałem że ty mi powiesz. Nawet nie zdążyłem strzelić i mnie wyłączyła. Całą na czarno, włosy też czarne, ale wiesz taka damulka. Niewzruszona mimo że miałem ją na muszce.- Tłumaczył Gabriel robiąc przysiady, opierając ręce na kolanach.
- Yyy… Lu, proszę… proszę w chuj, powiedz więcej szczegółów... - zakłopotanie też się wdało.
- Hyyym… oczy też miała czarne, włosy tyż ino miała je tak lekko za szyję, taka długość. Patrzyła na mnie jak na dzieciaka. A uwierz mi z różnymi spojrzeniami się spotykam ta naprawdę patrzyła na mnie jak na smarkacza. Wypiała mnie też. Czekaj czekaj… jeszcze co do ciuszków… szalik miała, też oczywiście czorny. - Strife główkował by móc zobrazować to jak tylko mógł. - No a potem ona mnie sprzedała do burdelu. Tak mi sie zdaje bo ona była ostatnią osobą jaką widziałem nim obudziłem sie w kurwidołku.
Przed Strife’m cień zaczął bulgotać, jakby ktoś zaczął się z niego wynurzać. A potem jak z wody wynurzyła się burza czarnych, zwichrzonych, krótkich włosów spiętych w kitkę, znajoma twarz z charakterystycznymi pasami pod żółtymi oczami i raną na twarzy. Do reszty doszedł długi, ciemny, postrzępiony płaszcz, oraz ciemne spodnie i pancerne buty. Ryo w swej okazałości pojawiła się przed Strife’m, siedziała po turecku, a na lewej ręce opierała swoją głowę. Jej twarz co prawda prezentowała raczej brak emocji, ale oczy zdradzały zaniepokojenie.
- Miała znaki pod oczami?
- Nope. Nawet nie miała podobnego głosu do ciebie, wiec chyba nie potrzebnie panikujemy. - Zapewnił Strife rozsiadając się pod drzewem. - Te… czy ty sie czegoś boisz? - Zapytał nie kryjąc rozbawienia.
- Na pewno nie tak jak ty tego Legiona. Czy Legion. Chuj wie - wzruszyła ramionami.
- Gdyby się uczepiła ciebie to byś rozumiała dlaczego tak się trzęse na samą jej myśl. Przez tego demona nie mam nikogo. Wiesz kurwa jak chujowo jest żyć tak długo nie mając… a chuj w to. - Machnąl ręką.
- Nie no, masz kogo. Tego demoniszcza. Jakaś zazdrosna żona, mąż - Ryo znowu popadła w ten apatyczny nastrój. - albo kurwa. Jeszcze mnie masz. Masz Linę za grobu, to drei Personen. Tylko że nikt odpowiedni z tego towarzystwa. No, oprócz mnie.
Na gębie Strife’a zagoscił debilny lecz podejrzliwy uśmieszek. - Mam ciebie? Więc jednak na mnie lecisz? - Zaraz po tym dorzucił tylko. - Żart żart… a ta zmora to nie jest Lina. Na pewno nie. Przecież sam ją rozjebałem na kawałki. - Wzrok Gabriela zawisł na jakimś punkcie w oddali.
- Nom. A tego ten. Do drukarki po co żeś poszedł? - zastanawiała się Ryo. - Nie no, co ty, kto by na ciebie leciał oprócz pedałów i… - ugryzła się w język.
- Oh fuck you… - Mruknął delikatnie oburzony, po czym kontynuował. - Ktoś mi przyczepę okradł i widział jak zakopuję Linę… zdjęcia porobił, a nawet ją odkopał… - Pięśc Strife’a przywaliła w drzewo, aż posypały się liście. - Potem zostawił notkę z szantażem że pałom powie. No i był jesio adres drukarni. Polazłem tam zabić tą osobę. Kurwa jak mieć pecha to na całego. - Prychnął i pokręcił głową.
- Tak to już bywa - westchnęła rozmówczyni. - No nic. Ja bym cię nawet nauczyła jednej sztuczki, ale ty gołodupiec jesteś, a poza tym ja muszę iść normalnie spać, a nie… gdzie ja się kurwa znowu szwendam? - spytała niespodziewanie.
- No tutaj z nudów do mnie przylazłaś. Coś tam musi być… ale bez zaproszenia na kawę nie licz na wiele. - Strife pieprznął się na bok i podparł ręką głowę. - No już spieprzaj ode mnie, jakby cie legion dopadła nie wybaczyłbym sobie tego. - Ziewnął, po czym odwrócił się plecami do Ryo.
- Czyli się boisz Legiona?
- Nom… - Mruknął jedynie.
- SHAHAHAAAAH! - roześmiała się upiornie Ryo. Nawet Strife’owi krew się zmroziła w żyłach od tego śmiechu. Właściwie… może z nią coś było nie tak? - Ale na serio, nie licz na żadne ruchanie z mojej strony, również w ramach pocieszenia - dodała po chwili normalnie, jak gdyby nigdy nic się nie stało.
Strife puścił głośnego bąka który trzykrotnie zmienił wysokość dźwięku. - Spoko. - Wymajaczył, po czym zaczął cicho chrapać.
A potem dostał kopniaka… tam gdzie miał ten znak wypalony. Chyba z glana. - Do wyruch… do zobaczenia następnym razem! - po czym Ryo zanurkowała do cienia, koło Strife’a.
=***=

Był zajebisty, wiosenny poranek, kiedy kurwa Strife obudził się pod kurwa drzewkiem. Wstał sobie, patrzy się w bok… a koło niego medytowało jakieś stworzenie o długich czerwonych włosach. Już odruchowo sięgnąłby po pistole, gdyby w jego ptasim móżdżku nie zaświtało, że jego nowy towarzysz jest zbyt brzydki na Legiona. No i w ogóle poza czerwonym futrem nie dzieli podobieństwa z tym potworem. Ta myśl, ten fakt zadziałał na mózgownicę łowcy jak balsam.
- Powiedz że chociaż ty mnie nie wyruchałeś. - Wyjęczał ledwie podnosząc się do siadu, gdy jego złote ślepia analizowały osobnika. Ziewnął donośnie i przeciagnąl się aż coś chrupnęło przyjemnie w plecach.
Siedząca po turecku na przeciwko gunslingera istota otworzyła oczy, złote ślepia spotkały się z żółtymi.
-Nie wyruchałem.- padła odpowiedź. -Strife, prawda?- ni to zapytał ni stwierdził futrzasty nieznajomy w szatach pustynnego nomada.
- We własnej osobie. Nie rozdaje autografów… ale co mi tam gdzie mam ci sie podpisać i dla kogo? - Strife zaczął się macać po kieszeniach szukając pisaka.
-Nie przyszedłem po autograf.- Zafara ostudził nieco entuzjazm “menela”. Swoją drogą trochę dziwne, że ktoś taki chciał rozdawać autografy, zwykle osobnicy o podobnej prezencji prosili go raczej o drobne na piwo. - Nazywam się Zafara. Szukałem cię bo mamy podobny problem, z tego co wiem oboje staliśmy się celem bytów nieznanego pochodzenia. Chcę żebyś opowiedział mi o wszystkich nadnaturalnych rzeczach, które przytrafiły ci się w ciągu kilku ostatnich dni.- duch pustyni przeszedł od razu do rzeczy, ostatnio musiał być bardziej rozmowny niż zwykle i chyba zaczynał się do tego przyzwyczajać, jak to mówią praktyka czyni mistrza. Teraz jednak nadstawił swoje pokaźne uszy by nie przepuścić ani słowa, zapewne fascynującej opowieści Strifea.
- Z jakiej paki… a zresztą. - Wzruszył ramionami i sprężynką podniósł się na nogi.
- Moja martwa przyjaciółka nawiedza mnie po nocach i ujeżdża jak burą sukę. Na plecach dziwny znaczek mam. - Wskazał kciukiem na wspomniane miejsce. - Jak wiesz jak sie tego pozbyć to słucham. - Rozmasował kark.
Czerwonowłosy skinął głową nie mógł powiedzieć że czegoś takiego właśnie się spodziewał, ale to co usłyszał nie zdziwiło go specjalnie, mimo wszystko widział podobieństwa do swojej własnej sytuacji.
-Mnie nawiedza starzec władający piaskiem, chce żebym został jego sługą, grozi mojej przyjaciółce, prawie ją zabił.- podzielił się swoją historią. -Nie wiem jak się tego pozbyć ale znam kogoś kto wie z czym mamy do czynienia i nad tym pracuje. To on mnie do ciebie przysłał.- wyjaśnił również podnosząc się z ziemi, po czym zajrzał pod własne odzienie w analogicznym do wskazanego przez rozmówcę miejscu, jakby sprawdzał czy i jego ktoś nie oznaczył jako swoją własność. Nie czół bólu, a i w lustrach się nie przeglądał więc nawet by nie zauważył.
Strife podrapał się po brodzie. - No to ciśniemy do tego fagasa. - Oznajmił, i już miał iść lecz zatrzymał sie wpół kroku. - Te poratuj na jakieś piwo. Łeb mnie nakurwia jak by mnie młotem walono. -
Zafara po raz kolejny skinął głową ze zrozumieniem, prośba o kredyty na piwo była czymś czego się spodziewał.
-Zgoda.- powiedział przywołując ATS żeby przelać odpowiednią sumę na urządzenie Strifea, nie za dużo nie za mało, w sam raz. I poszedł za nim gdziekolwiek ten zamierzał napój kupić.
- Zafu życie ratujesz, normalnie jak konował jakiś. Bwahwha! - Zarechotał wesoło i równie wesołym krokiem zaczął wychodzić z lasu. Po krótkie przechadzce natknęli się na monopolowy gdzie Strife nabył dwie puszki piwa, jedną na ból głowy, a drugą bo zajebiście lubił piwo. Stojąc przy tabliczce z napisem “Zakaz spożywania alkoholu na obrębie sklepu” otworzył z cichym sykiem jedną puszkę i paroma haustami ją opróżnił. Bęknąl donośnie, zgniótł puszkę na czole i wyrzucił ją do kosza.
- To gdzie jest ten typ? - Zapytał otwierając następną.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 17-08-2015, 16:47   #44
 
Agape's Avatar
 
Reputacja: 1 Agape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłość
Lipa grande! cz. 2

-Nie podał mi adresu, ale mam jego numer.- odpowiedział długouchy wyjmując telefon i stukając palcem w kontakt podpisany “Jednooki”.
Jednooki odebrał niemal natychmiast:
- Tak?
-Przepraszam za wczoraj… Znalazłem go, chcemy się spotkać.- przedstawił sprawę duch.
- Dalej jesteście w Sektorze 23? - spytał bezemocjonalnym głosem.
-Tak. Całkiem niedaleko poprzedniego miejsca w… -tu czerwonowłosy wyjrzał na zewnątrz żeby przeczytać szyld na monopolowym, albo nazwę i numer ulicy.
- Będę za kilkanaście minut. Jeśli mnie nic nie zatrzyma - odparł Jednooki. - Coś jeszcze?
-Nie.
Jednooki wówczas rozłączył się. Nie dodał ani me, ani be, ani kukuryku, ani “pocałuj mnie w dupę”.
- I co? - rzucił Gabriel popijajać piwo.
-Niedługo tu będzie, jeśli nic go nie zatrzyma.- odpowiedział były dżin, doskonale pamiętając że ostatnim razem Jednookiego coś jednak zatrzymało i ich kontakt trochę się opóźnił.
- To co idziemy na jakieś cipy? Żart. - Dopił piwo, pustą puszkę wrzucił do kosza na śmieci. Ale w jakim stylu! Rzut wykonał podczas piruetu w powietrzu. - Chyba że masz jakieś lepsze pomysły to zostaniemy przy moim. - Klepnął dżina z krzepą w ramię.
Zafara prawie się przewrócił po tym niespodziewanym przyjacielskim geście, nie szczególnie przepadał za tego typu zachowaniami, ale nie dał nic po sobie poznać.
-Nie mam żadnych pomysłów. Chcę po prostu na niego zaczekać, tutaj.
- Gdybym miał fona to bym zadzwonił po jakieś laski. Chociaż nie. Nienawidzą mnie a jedna probuje mi wjebać że to moje dziecko. Bo niby ślepia też mu sie świecą… dobre sobie pff. - Machnął ręką, rozglądając się dookoła. - Kurwa co tak długo? Na pewno coś go zatrzymało. - Marudził, mimo że paręnaście sekund temu Zafara się rozłączył.
-A propo dziewczyn.- duch nieoczekiwanie podjął temat - Kim była ta z twojej przyczepy? Ta martwa.
- Hmm coś pomiędzy gówno cie to obchodzi, a nie twój zajebany interes. - Mina Strife’a zrzedła natychmiastowo. - Jakieś jeszcze pytania w jej temacie? - Widać było że nie chciał o tym rozmawiać. Coś go jednak po chwili olśniło. - Moment. Coś tam robił? -
-Szukałem cię. Najłatwiej było zacząć w twoim lokum.- Zafara odparł jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie, zresztą dla niego była.
Strife zmrużył brwi, na krótki moment. Westchnął w końcu i powiedział odwracając wzrok.
- Sorry fchuj nie. Ostatnie dni to pierdolony gówniany sztorm dla mnie. Lina ty była moja jedyna rodzina tutaj. - Potarł skroń. - No i wiesz… jak przebywasz w moim otoczeniu to predzej czy później przychodzi ktoś bardzo nie miły. Dlatego uważaj. -
-Ktoś bardziej niemiły niż staruch który wysadza przedszkole tylko dla tego że nie chcę zostać jego podnóżkiem?- spytał retorycznie. -Nie przejmuj się, nie boję się.
- To nie kwestia czy sie boisz czy nie. Ale chuj ostrzegałem. No dobra to może się pobawimy w zgadywanki. Jak nazywa się foka bez oka? - Przygryzł dolną wargę, jawnie rozbawiony i zniecierpliwiony odpowiedzią dżina.
-F?- padła odpowiedź, długouchy słyszał różnego rodzaju zagadki którymi dzieliła się z nim Soni opowiadając o tym co wymyślili jej podopieczni z przedszkola.
- Kurwać twać… znałeś to na sete no dobra drugie! Co to za zagadka dwie kulki i armatka? -
Duch spojrzał na rozmówcę jakby chciał zapytać: “Poważnie, coś takiego cię bawi?”, ale tylko pokręcił głową zamiast odpowiedzieć. Strife mógł pomyśleć że zwyczajnie nie wie.
- Małe działo z małymi kulami. - Rzucił śmiertelnie poważnie, lecz ta powaga trwała krócej niż mrugnięcie oka. - Bwawhawha! O chuj good times, długo jeszcze ten typ będzie tu lazł? - Zapytał wypatrując go.
-Jak przyjdzie to będzie.- czerwonowłosy zdawał się mieć o wiele więcej cierpliwości niż jego nadpobudliwy towarzysz, właściwie prawdą było że mógłby czekać godzinami.
- Oezu… dostanie solidny opierdol za to że każe mi czekać, i tak ledwie go w swój grafik wcisnąłem. Ide się odlać. - Mijając Zafarę pstryknał go w ucho, po czym zniknął za sklepem
Strife poszedł za sklep, żeby odcedzić “kartofle”, a tam zobaczył… dużego paskudnego pająka na ziemi. Dałby sobie palce uciąć, że ten sam, którego spotkał na cmentarzu. Paskuda uniosła dwa przednie odnóża, jakby chciał nastraszyć Strife’a.
- Ty kurwolański babilochu zajebany gównem! - Wycedził ledwie przez zaciśnięte zęby, po czym zmaterializował Serafiny, ustawione na magnumy. Bez opamietania zaczął strzelać w kreaturę.
Pajęczak okazał się szybki. Pociski odstrzeliły pająkowi kawałek odwłoka i dwie tylne nóżki… ale to nie przeszkadzało kreaturze uciec od Strife’a za zaułek sklepu! Ledwie Strife zniknął za rogiem a już do czerwonych uszu ducha doleciał odgłos wystrzałów, zaniepokojony postanowił sprawdzić co się dzieje. Jednooki miał rację ten regularny zdecydowanie był narwany.
- Wracaj tu ! - Wrzasnął lecąc za pająkiem, momencie gdy go zobaczy użyje na nim glifu tropienia i pozwoli mu spierdolić. Dopiero potem grzecznie podąży jego śladem, i właścicielowi tej kreatury pokaże ile otworów w jego ciele może zostać spenetrowane dwoma lufami naraz.
Zafara zobaczył jak jego cel do pilnowania właśnie oddala się biegiem. Westchnął ciężko i ruszył za nim.
-Stój! Gdzie uciekasz?- wołał mając nadzieję że to coś pomoże.
Aż teraz prosiło się o temat z Benny Hilla, kiedy Strife starał się upolować tego “gada”. Pajęczak uciekał za kolejny zaułek sklepu, jednak Strife’owi udało się z sukcesem rzucić Tropienie, dzięki temu mógł prześledzić, dokąd pająk się udał. A udał się… do sklepu, chowając się pod jedną z szaf.
Strife wyszczerzył się diabelnie. - Ciiii Zafu… połuje ja kłółika. - Wyszeptał głosem Elmera z Looney Tunes, po czym powoli podążał jego śladem. Do sklepu wpadł już ze schowanymi broniami, i kręcił się po nim paląc głupa że nie wiedział gdzie jest pająk.
- Zafu, jak to coś wypadnie na ciebie to łap. To gówno od paru dni mnie prześladuje. - Wyszeptał mu do długiego ucha. Dziecię piasku zaczynało się niecierpliwić, teraz podobnie jak jego kompan chciał by Jednooki zjawił się jak najszybciej bo nie wiedział jak długo zdoła Strifea upilnować, zanim ten odbiegnie w siną dal albo kogoś zastrzeli.
-Co mam łapać? Królika? Królik cię śledzi?- pytał kompletnie zbity z tropu.
Strife zrobił zażenowaną minę. - Tak. Taki co ma siedem… osiem odnóży i jest cały czarny. Jest pod tą szafką.- Wskazał palcem na wspomniane miejsce. - Zajdę go po pedalsku. Od tylca. - Pogwizdując zaczął kręcić się między półkami, udajac że szuka czegos do nabycia.
Czerwonowłosy spojrzał we wskazane miejsce. Jednak tam pająka nie znaleźli, a Tropienie przestało działać.
- Szukają Panowie czegoś? - spytał się zdziwiony sklepikarz, który chyba nie dostrzegł pająka.
Strife wyczuł zaś, że pająk… zdechł? Tak nagle? Jak się uśmiercił na tyle szybko, że nawet nic już po nim nie zostało? Tymczasem Zafara usłyszał głos Jednookiego, że czeka na zewnątrz.
-Nie, już znaleźliśmy.- zapewnił dżin i pociągjął Strifea za rękaw płaszcza do wyjścia. -Choć, już przyszedł.
- Kya! Zafa senpai nie możesz już wytrzymać? Wybaczy Pan jest bardzo napalony! -Skinął głową do sklepikarza i opuścili sklep.
- No nareszcie ile można czekać? - Rozłożył ręce nie kryjąc oburzenia.
- I tak wcześniej przyszedłem niż planowałem - wzruszył Jednooki ramiorami. Zafara szybko dostrzegł, że ktoś go napadł, bo jedną rękę miał w opatrunku. Przybysz jednak ani trochę się tym nie przejął.
- Jednak coś mnie zatrzymało po drodze - dodał beznamiętnie, kiedy zauważył, że ujrzał opatrunek. - I widzę, że was też miał… mieli zająć? - spytał później dwójkę regularnych. - Jak jesteśmy przy monopolowym… to skoczę po piwo.
- NO SWÓJ CHŁOP! Zafa nie mówiłeś że jest w porządku. Przepraszam najmocniej za moje oburzenie proszę kontynuować po browar. - Rzucił na jednym wydechu Gabriel.
Żółtooki postanowił nie komentować i poczekać cierpliwie na rozwój wypadków. Może Jednooki faktycznie znajdzie wspólny język ze Strifeem? Zresztą nie ważne, jedyne co się dla niego liczyło to czy ranker, pomiędzy pokonywaniem kolejnych przeszkód, znalazł czas żeby poszukać rozwiązania ich problemu.
Kiedy tylko Jednooki oznajmił, że idzie po piwo, to natychmiastowo ruszył po piwo, bez względu na komentarz Strife’a. Wkrótce wrócił z jedną butelką ciemnego piwa. Również sobie bezceremonialnie ją odpakował i pociągnął zdrowego łyka.
- Już wiem nieco więcej, z kim mamy do czynienia - ogłosił Jednooki po napiciu się. - Nie wszystko, ale uważam, że idziemy w dobrym kierunku... - po czym dodał. - Usiądźcie sobie, nie macie potrzeby stać nade mną i podziwiać, jak piję piwo - dodał bardziej uszczypliwie niż wcześniej. - Strife, idź sobie też kupić - ranker podesłał kilkadziesiąt kredytów, żeby Strife mógł sobie coś nabyć do picia.
- Rozkaz! - Zasalutował i poleciał do sklepu. Nie było go długo, wrócił z czteropakiem najtańszego piwa. Postawił browar obok Jednookiego i poleciał za sklep dokończyć niedokończone. Po minucie wylazł zza rogu zapinając rozporek, po czym usiadł po turecku i zaczął rozpakowywać czteropak. Duch również usiadł obok.
Zafara dostrzegł, że Jednooki ani trochę się nie przejął mało wyrafinowaną kulturą Strife’a. W końcu sam przestrzegł ducha pustyni przed porywczą naturą łowcy.
- Strife, możesz powiedzieć, z kim miałeś ostatnio do czynienia w ciągu ostatnich paru dni? - spytał, chociaż Zafarze wydawało się, że ranker wcale nie musiał tego robić. - Dokładniej - dwóch ostatnich dni. Przedwczoraj i wczoraj.
- Hmm. Spotkałem ze dwa razy czarnego pająka, Legiona.. dwa razy! Taki tam demon, i po nocach nawiedza mnie moja martwa przyjaciółka. Reszty opowiadać nie ma sensu, banda drechów i zazdrosnych napalonych lasek. A i jesio była taka jedna jak już mówimy o Laskach. Ryo się nazywa by jest jednym z tych regulów co wpadła tutaj teleportem a nie po kolei. - Otworzył piwo.
-Też kilka razy widziałem czarnego pająka.- wtrącił swoje trzy grosze duch ponieważ wydało mu się to istotne.
- Właśnie… Legion - ranker się nad czymś zamyślił. Jego głos brzmiał dość poważnie. Czyżby Strife wpadł w większe kłopoty niż przypuszczał? - Zdaje się, że znaleźliśmy jednego z tych, którzy byli zamieszani w incydent, podobny co w waszym szpitalu, Zafara. Ponieważ nie tylko w szpitalu doszło do tych niepokojących wydarzeń. Zdarzyło się to też w jednym z bloków w Sektorze 24. Nie wykluczam, że takich miejsc mogło być więcej - opowiadał. - W wasz blok uderzył pocisk shinso, prawda, Zafara?
-Tak. Wystrzelił ze szpitala. - potwierdził długouchy. -Byłem tam, zginęła pielęgniarka i ktoś jeszcze, a dyrektor zniknął. Podobno przetrzymywano tam regularnych, zdaje się że ten promień to sprawka jednego z nich. Quen Xun, tak się nazywał, wyczułem jego energię niedaleko kiedy znalazłem Strifea.- podzielił się skwapliwie wszystkim co wiedział na temat promienia.
- Hold the fuck up… Jaki udział ma w tym Legion i z jakiej paki wiesz o nim… niej… tym. - Strife wyglądał na wystraszonego, ale zapił to szybko tanim piwem.
- Skąd to wiem? - teatralnie zdziwił się sam tym pytaniem. Upił nieco piwa, zastanawiając się nad czymś poważnie. - To jest dobre pytanie. Odpowiedź zaś jest dość złożona… i trudna. Będziecie musieli uważać, aby nikomu, absolutnie nikomu o tym nie opowiadać. Gdyby ktoś się o tym dowiedział, co gorsza jakikolwiek ranker - napił się piwa. - Przyszłość Wieży prowadziłaby do jednej rzeczy. Strife, jak byś określił sytuację najbardziej beznadziejną, jaką możesz sobie wyobrazić? Jedno, dwa słowa.
- Gejnia jak pedał nie to trzy… Gejnia pedałowa jak chuj… zaraz dalej trzy eee. Lipa grande. - przytaknąl sobie.
- Lipa grande razy en - stwierdził Jednooki. - Nikt tu nas na szczęście nie podsłuchuje, sam o to dbam. To zabawna sprawa, ale - napił się piwa, i lekko się uśmiechnął, jakby coś go bawiło. - Legion i spółka, ja i spółka… nie pochodzimy z tego czasu, w którym jesteście - stwierdził bezemocjonalnie. - Innymi słowy, jakby to powiedział Strife: wyruchaliśmy system. Z małą pomocą.
- Co kurwa? Legion jest z mojego świata i legion nosi ciało MOJEJ siostry do kurwy nędzy o czym ty pierdolisz?! - Puszka roztrzaskała się o ścianę gdy Strife nią cisnął.
- Wiem - puszka roztrzaskała się, jednak nie zostawiła śladów na ścianie budynku. Nawet bezgłośnie opadła na ziemię. Głos Jednookiego nie podniósł się o decybel, gdy spojrzał na Strife’a. - Ale co to ma do rzeczy? Legion tak czy siak wszedł do Wieży. W czasie, z którego ja i Legion przybyliśmy tutaj, Legion pracuje dla jednego ze stronnictw, które zadecydowało o losach Wieży - mruknął Jednooki. - Niestety, w sposób, który doprowadził do czasów terroru i wojen - łyknął ponownie piwa.
-A co ja i ten staruch który mnie prześladuje mamy z tym wspólnego?- wtrącił się Zafara po dłuższej chwili milczenia. Dalej nie widział drogi prowadzącej do rozwiązania problemu.
- Wy znaleźliście się w złym miejscu, i w złym czasie. Przypadkiem się w to wmieszaliście i niestety, już nie macie drogi odwrotu - westchnął Jednooki, po czym spojrzał na Zafarę. - Ten staruch, który cię prześladuje… może mieć coś wspólnego z Legionem. Czy raczej ze stronnictwem, po stronie którego stoi Legion. Zauważ, że pracowałeś w tym samym szpitalu, w którym doszło do tej anomalii, której część efektów widziałeś w tej sali, z której wystrzelono ten pocisk energii, w wasz budynek.
Duch skrzywił się, jakoś nie uśmiechało mu się być przypadkową ofiarą przypadkowego prześladowcy wmieszanego w walkę jakichś tajemniczych stronnictw z innego czasu.
-Co to za stronnictwo i czego tutaj chcą?- dopytywał dalej, mając coraz mniejszą nadzieję na to że zrozumie o co w tym wszystkim chodzi.
- Nie mam jebanego pojęcia o co kaman i szczerze chuj mnie to. Chce zabić Legion i pozbyć się tego znaku potem żyć krótko i szczęśliwie. - Oznajmił otwierając kolejne piwo.
- Nie sądzę, że zabicie Legiona będzie proste - zachmurzył się ranker. - Legion sam z siebie to dość ciężki orzech do zgryzienia, już w czasach, z których przybyłem, trudno się z nim walczyło. Szczerze, też nie wiem, czego Legion od ciebie chce - przyznał szczerze Strife’owi. - Co do tych pająków… zaciekawiliście mnie tym przypadkiem, szczerze powiedziawszy. Możliwe, że mam kolejną poszlakę, i to lepszą niż w przypadku Legiona.
- Noooo to mów? - Rozłożył ręce Strife, ulewajać piwa z puszki.
- Z tego co wiem, istnieje jeszcze ktoś taki jak Yortsed - odparł Jednooki. - Dość ciekawy przypadek, nawet z czasów, gdy dopiero zaczął się wspinać. I nawet nie dowiedziałbym się o nim, gdyby nie jedna osoba, która miała sporą wiedzę o wielu rzeczach, istnieniach i wydarzeniach. Z jej relacji wynikało, że potrafił zarażać innych sobą, czy też raczej swoją ciemnością. Mógł wpływać na innych, gdy aktywował w kimś część siebie, którą zaszczepił w ofierze. Ponadto władał ciemnością, a że sam poza jedną prawdziwą postacią posiadał ich wiele, mógł równie łatwo przybrać postać, na przykład pająka - typ dopił resztę piwa i zręcznym, lekkim ruchem rzucił butelkę do pobliskiego kosza, która nawet nie brzdękła. - Możliwe więc, że te czarne pająki to była część Yortseda.
-Dalej nie wiem jak przybliża mnie to do rozwiązania mojego problemu.- zauważył sucho Zafara. -Ale następnym razem gdy zobaczę tego pająka to spróbuję z nim porozmawiać. Może coś zrozumiem.- zauważył sarkastycznie.
- Może - Jednooki odparł bez większego wzruszenia, acz jego spojrzenie stało się nieco chłodniejsze. Wówczas Zafara poczuł się nieswojo, jakby ktoś na niego wylał kubeł lodowatej wody, co spowodowało że odruchowo się otrząsnął a sierść na jego ciele podniosła się lekko. - A może po prostu zginiesz, lekceważąc zagrożenie.
- GYAAAAARGGGH!!! Kuhwa mać zawsze jak mam znaleźć odpowiedzi wszytko staje sie jesio bardziej poebane! - Wściekł się anioł. - O może tak zapytam. Co teraz musimy zrobić? Teraz w tym momencie i zacznijmy to robić. - Dopił piwo i zmiażdżył puszkę na swoim czole. Długouchy pokiwał głową z aprobatą jak nigdy do tej pory zgadzał się z gunslingerem.
Pytanie Strife’a chyba spodobało się Jednookiemu, bo na niego nie spojrzał tak ostro jak na Zafarę.
- Spróbujemy znaleźć Legion - zdecydował. - Z tego co teraz wiemy, Legion może dać nam odpowiedzi na wiele pytań.
- Typie ty chyba nie wiesz jak ona działa. Legion kocha krzywdę, zwłaszcza cudzą, a jak przy okazji może kogoś dobić psychicznie to się od razu spuszcza. Upatrzyła sobie mnie bo nosi ciało mojej siostry, co z automatu katuje mi mózg. Przyleci do mnie ale nie wiem kiedy. - Wytłumaczył Strife.
- Wiem, jaki jest Legion - ranker przerwał pocenie się Strife’a. - Zaatakuje, kiedy nie będziesz się tego spodziewał.
- Więc jak chcemy ja znaleźć? Czekamy? - Dopytał anioł.
- Jakiś cel ma w tobie, skoro mówisz, że w ciągu już dwóch dni spotkałeś Legiona dwa razy. Niestety, o mnie też wie, więc trzeba będzie go zaskoczyć - ranker nie był pocieszony tą informacją.
-Jak?- padło jedno za to dość istotne słowo.
Dobre słowo, dobre pytanie. I ranker też się nad nim teraz zastanawiał.
- Legion jest bardzo szybki… więc ja muszę być szybszy. A Strife będzie musiał zaryzykować, by zwabić Legiona - potem spojrzał na Zafarę. - do ciebie. Z twoimi umiejętnościami, Zafara, może się to udać, ponieważ potrafisz tworzyć portale - miał coś dodać, ale wstrzymał się ze względu na drażliwy dla Strife’a temat.
Jakby Strife nie był głupi, zawsze wyłapywał zmiany w zachowaniu. - O co chodzi? - Spojrzał na rankera unosząc brew.
- O pułapkę na Legiona - streścił łowcy. - Krótko mówiąc, żeby Legion nie spodziewał się, że zostanie przez ciebie wydymany. Mówisz, że poluje na osoby, z którymi się zadajesz. A zdolności tej osoby, z którą będziesz się trzymał, będą w tym planie użyteczne.
- Ale ja już nie mam nikogo. Nawet jeśli, zabiję to osobę na moich oczach. Nie mogę kogoś w to wplątać. Nie zniose tego więcej. - Opuścił głowę, nawet ten sikacz który kupił przestał mu smakować. - Dobra chuj w to. Ja wystarczę, na pewno nie zabiję mnie od razu, tylko będzie mnie katować przez bardzo długo. Da wam to czas na działanie. - Stwierdził.
Zafara zdawał się rozumieć plan, niemniej pomysł dłuższego przebywania w towarzystwie narwanego Strifea średnio mu się podobał.
-To mnie ma zaatakować Legion, zgadza się?
- Legion ma się skupić na tobie, zgadza się. Powinien myśleć, że ma ciebie na widelcu.
-To nie powinno być trudne.- powiedział długouchy nieco markotnie, doskonale zdawał sobie sprawę że jego zdolności bojowe są praktycznie żadne.
- Nie podoba mi się to fchuj. Zafu nic nie zrobił nie zasługuje na to. Mówię ja wystarczę! - Zgłosił jawny sprzeciw łowca.
- Tamta dziewczyna też nie zasługiwała na to - mruknął Jednooki. - Jesteś zbyt narwany, żebyś to ty był na celowniku w tym planie - wyjaśnił szczerze. - To nie wy macie atakować, bo nie macie przeciw niemu w walce żadnych szans - stwierdził. - Ewentualną walkę z Legionem zostawcie mnie.
- Dobra niech będzie… co mam robić. Tak dokładnie mi powiedz i zaczynamy od razu. - Ogłosił Strife podnosząc się z siadu. Ciśnienie my skoczyło gdy wspomniał o Linie, jednak po mistrzowsku to zamaskował.
- Dopóki Legion się nie pojawi, żadne z was do mnie nie dzwoni ani nie wysyła sygnału… Strife’owi też by się przydał telefon - przypomniał sobie. - Gdy Legion się pojawi, jedno z was musi odwrócić uwagę Legiona, drugie wówczas daje mi znak na ATS. Wówczas zaczniemy plan, gdzie Zafara musi ściągnąć na siebie uwagę Legiona. Po drodze Zafara będzie musiał stworzyć portal, który przekieruje jednego z was, z Legionem do mnie.
-Portal w docelowym miejscu muszę stworzyć od razu.- wyjaśnił duch.- Gdzie to będzie? I czy gdyby udało mi się przeteleportować samego Legiona, może tak być?- dopytał o szczegóły. - A jeśli mi się nie uda... sam do nas przejdziesz?- dodał po chwili na wszelki wypadek.
- Również tak może być, gdyby się udało - odparł na drugie pytanie Jednooki.
- Moment jaki mam w tym wszystkim udział? Mam tylko dać info? Ja mogę najskuteczniej ją zająć. Legion lubi popierdolić o niczym, wystarczy że ją zagadam. Nie musi wiedzieć o obecności Zafa. - Orzekł łowca.
- I rozstrzelasz Zafarę jak kaczkę?
- Co kurwa? - Aż postąpił w przód do rankera, ignorując różnicę między siły nimi.
Ranker tym bardziej nie przejął się groźbą Strife’a. Co robaczek mógł zrobić rankerowi?
- Wtedy pozostaje improwizacja - odparł Zafarze. Strife zaś wnet poczuł się jak malutka muszka, która chce zrobić na złość murowi chińskiemu. - Właśnie dlatego zastanawiałem się poważnie, czy tobie powierzać jakąkolwiek rolę w tym planie, czy nie zepsujesz go przez swoją lekkomyślność - stwierdził Jednooki, spoglądając na Strife’a.
- Dlaczego miałbym rozstrzela… - Do Strife’a coś dotarło. - Kurwa rzeczywiście Legion ma też inne sztuczki, może nam w głowie namieszać. - Stwierdził łażać w kółko. - Czyli poradzicie sobie beze mnie? No bo jak mam być tylko od dzwonienia to Zafa świetnie sobie z tym poradzi. - machnął reką zrezygnowany, ponownie siadając po turecku.
- Legion bardziej się interesuje tobą z jakiegoś powodu - odparł ranker. - Czyż nie? Właściwie - Jednooki chyba przemyślał plan. - może nawet lepiej, bym zmodyfikował plan. Pod warunkiem, że nikogo nie rozwalisz spluwami - postawił warunek.
Strife oparł jedną rękę na sercu a drugą uniósł na wysokość głowy z dwoma palcami.
- Słowo harcerza, Serafiny off. Kozacka nazwa tak w ogóle nie? - Spojrzał po nich, ale szybko mu się odwidziały żarty. - Dobra nikogo nie zastrzelę. - Ponownie zapewnił.
- Dobrze, w takim razie: Strife zajmie Legion. Zafara stworzy dla mnie portal, drugi zaś postawi wtedy, gdy Legion nie będzie się tego spodziewał. Przy dobrych wiatrach, Legion wpadnie prosto w moje ręce. Jeśli nie… to przyjmę Legiona na siebie, wy zaś uciekniecie. - wyjaśnił Jednooki.
-Rozumiem. W razie możliwości wyniesiemy się drugim portalem, nie dopadnie nas.- zapewnił Zafara, zgadzając się na plan w którym w razie wpadki mógł zostać rozszarpany przez demona albo rozstrzelany przez wspólnika. Zdecydowanie będzie musiał na siebie uważać, ale jaki miał wybór jeśli chciał do czegoś dojść i w efekcie pozbyć się piaskowego dziadka?
- To jedziemy z tym! - Rzucił Strife strzelając kośćmi w palcach.
- No to… do roboty - stwierdził beznamiętnie Jednooki, wyciągnął się na ławce, po czym bezpardonowo wszedł do monopolowego po jeszcze jedną butelkę piwa. Duch podniósł się z miejsca gotowy do działania. A ranker po chwili wrócił z jeszcze jedną porcją ciemnego napoju. - Będę w pobliżu, w razie czego - odpakował butelkę. - Zgłoszę się. Jak zajdzie potrzeba, to podam nawet numer buta - uniósł lekko jedną brew i pociągnął zdrowego łyka z naczynia.
 
Agape jest offline  
Stary 17-08-2015, 19:55   #45
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Skoro tyle już spieprzyłem, to sobie odpocznę.

Quen potrzebował całej wewnętrznej siły, by stanąć przed drzwiami Ansary i zapukać. Nie był psychicznie przygotowany na to starcie. Co, jeśli okaże się, że jednak, że jego przyjaciółka przestała nią być? Zostałby wtedy sam. Po prawdzie wiele lat spędził w samotności, ale odkąd przybył do Wieży, zawsze ktoś był obok. Był Srebrzatek, ale to jednak nie było to samo co w pełni żywa i widzialna przez innych istota.
- Cześć… Wydaje mi się, że powinniśmy porozmawiać. Mogłabyś przyjść do mojego pokoju?
- Mogę, ale czy ty nie możesz siedzieć w moim? Co ci się u mnie nie podoba?
- Chcę mieć pewność, że rozmawiamy na osobności. Wiesz podsłuchy i inne takie.
- Matko, Xun - Ansara tak spojrzała na Quena, jakby ten potracił zmysły. - Jakie podsłuchy? Co ty znowu wymyślasz? - spytała morowym głosem.
- Właśnie o tym chcę z Tobą porozmawiać. I nie jestem pewien czy wymyślam, czy tylko zbytnio przesadzam. - odparł chłopak. - To możemy porozmawiać?
Ansara przewróciła ostentacyjnie oczami.
- Niech ci będzie - mruknęła. - O czym chcesz rozmawiać?
- Ostatnio dużo rzeczy się wydarzyło. I nie wiem co o tym wszystkim myśleć. Chciałbym byś była ze mną szczera. Dobra? - Quen chwilę wpatrywał się w Ansarę, starając się dobrać odpowiednie słowa. - Gdy zaatakowałem Nethę, rozmawiałem z nią. Mówiła mi, że rozmawiałaś o mnie z Setzerem. Czy to prawda?
Panowała przez chwilę cisza. W Quenie rosło napięcie, Ansara zaś westchnęła. Kątem oka chyba zerkała, czy Sofia nie łazi w domu i nie podsłuchuje.
- No dobra, rozmawiałam - mruknęła, kiedy Quen za długo “błagalnie” się w nią wpatrywał. - Bo wkurwia mnie twoje zachowanie. Zachowujesz się jak ostatni kretyn - przyznała z bolesną szczerością.
- Bo ostatnio dużo ze sobą przebywamy i widzisz moje zachowanie. - odparł Quen - Zawsze się tak zachowuję. Te blizny… - chłopak przejechał po trzech śladach po pazurach bestii - wzięły się stąd, że postanowiłem walczyć ze zbyt silną jak na mój poziom duchową bestią. Udało mi się ją pokonać i wchłonąć jej pierścień, ale przypłaciłem to tymi bliznami i dwoma latami śpiączki. - latarnik przedstawił przyjaciółce wydarzenie z przeszłości, o którym nigdy jej nie opowiadał. - Po prostu nie lubię siedzieć i nic nie robić, a jeszcze to całe zamieszanie ze mną i Nethą. Zwyczajnie tego nie wytrzymuję. Nie wiem, komu mogę ufać.
- W akademii nie zachowywałeś się tak irytująco, jak tutaj - stwierdziła chłodno Ansara.
- Zachowywałem. To Ty tego nie odczuwałaś, bo dokuczałem Nethcie. - wyjaśnił Quen. - Z resztą w akademii nie mieliśmy tylu problemów, więc może rzeczywiście było lepiej.
- Biedna Netha. A skoro wariujesz przez nadmiar problemów, to może parę problemów przydałoby się wybić?
- Chcesz listę alfabetycznie, chronologicznie czy jak? Uprzedzam. Jest długa.
- Może pomiń te, gdzie widnieje słowo “Quen” i “Xun”. Może będzie ci prościej - odparła lekko zgryźliwie.
- Usunęłoby to tylko jeden problem: “Komu mogę ufać?” - odpowiedział równie zgryźliwie.
- Ja również nie wiem, skoro się poważnie zastanawiam, czy mam ci ufać, czy profilaktycznie skrócić Cię o głowę. Poważnie. Pieprznąłeś Nethę lancą. Sam powiedziałeś, że nie możesz gwarantować, że i ja nie dostanę. Zachowujesz się, jakbyś był niespełna rozumu i w dodatku zachowujesz się jak opętany - zmrużyła oczy.
- Wiesz, tak się składa, że jestem opętany. - stwierdził Quen. Miał dość spokojny głos, co nawet jego zaskoczyło. - Mam w sobie broń, która reaguje na jakieś demoniczne energie, o których nie mam pojęcia. Praktycznie sam sobie ją w siebie wsadziłem. Ale nie żałuję tego. Wiesz, czego żałuję, że to Netha dostała tą dziwną substancję, a nie ja. Mogłabyś mnie skrócić o łeb i byłoby po problemie. - ciało latarnika zaczęło się trząść pod wpływem emocji. Zaczął powoli tracić nad sobą kontrolę.
- Tutaj tego nie zrobię. Do paki mi nie spieszno. Ale w razie czego mogę skręcić ci kark. Powie się, że zdarzył ci się wypadek. Akurat w twoim przypadku bardzo prawdopodobny - burknęła Ansara, której pogorszył się humor. - Bardziej pasuje ci taki scenariusz?
- To śmiało. Zrób to! - krzyknął chłopak - Pozbędziesz się kłopotów. Nethcie też to zafunduj. Nie będzie się męczyła.
Ale na to Ansara nic nie powiedziała. Zwyczajnie wyszła z pokoju, zamknęła za sobą drzwi. Zaś Quenem jeszcze chwilę dygotało ze złości.
- Kurwa! - szarowłosy krzyknął przekleństwo. Nie miał na myśli półorczycy, a całą tą popieprzoną sytuację. Miał ochotę czymś rzucić, ale podejrzewał, że nawet poduszka kosztuje więcej niż jego dzienny przychód. Na razie powstrzymał się od tego. By zająć czymś swój umysł, wszedł do swojej bazy, by sprawdzić wyniki wyszukiwania.
Poszukiwania poszły lepiej, niż sądził. I całe szczęście dla bazy, bo skończyłaby roztrzaskana na ścianie. Nie przejrzał wyników zbyt dokładnie. Wolał zrobić to na spokojnie.

Chłopak chwycił swój ekwipunek i ruszył w stronę ogrodu. Musiał trochę się rozładować. A nic lepiej nie nadawało się do tego niż trening fizyczny. Miał zamiar połączyć jazdę na desce ze strzelaniem do tarcz, lecz nie zamierzał ryzykować kolejnego uszkodzenia ciała.
Sofia rozsiadła się pod domem, czytając gazetę, zaś chłopak trenował swoistego rodzaju biathlon. Druga ręka wciąż nie odzyskała sprawności - Quen był pewien, że gdyby szedł teraz na test, byłby skazany na sprawność tylko jednej ręki, druga stałaby się dla niego ciężarem bądź pomocą tylko w marginalnych przypadkach. Ale całkiem dobrze sobie radził, bądź co bądź pozwalało mu to nie myśleć o kłótni z Ansarą. Jednakże coś nie dawało Quenowi spokoju. I nie chodziło tu o półorczycę ani o Nethę…
Chłopak zatrzymał się w miejscu, rozglądając się po okolicy. Wspomógł się nawet swoimi latarniami, chcąc się dowiedzieć czy to “coś” pochodziło z zewnątrz czy z jego wnętrza. Aczkolwiek latarnie niczego nie wykryły ani w Quenie, ani w domu, ani w posiadłości. Czyżby… okolice posiadłości? Ale tam latarnie zaczynały głupieć: z pewnej wysokości spadały niczym pijane ptactwo, po czym nad ziemią chłopak odzyskiwał nad nimi kontrolę.
I znowu się zaczynało no pięknie. By to jasny szlag. Miał już dość dziwności jak na te kilka dni. Ba, starczyłoby mu i na cały rok.
- Srebrzatek, jeśli coś czujesz, daj znać. Zajrzyj do broni i powiedz jej by była w pogotowiu, ok?” - zwrócił się do swojego duszka, a sam podjechał do Sofii.
- Proszę Pani… chyba znowu wpadłem w kłopoty. – powiedział, wskazując na miejsce, gdzie latarnie wariowały,
Ale Sofia nie wyglądała na ani trochę zakłopotaną.
- Ta posiadłość jest dobrze chroniona, nic ci tutaj nie grozi. Mogły wpaść w barierę ochronną. Urządzenia tak niskiej klasy łatwo przy niej głupieją, byle regularny się tutaj nie dostanie. Nawet ranker będzie miał problem.
- Tylko bariera ochronna jakoś wcześniej nie powodowała u mnie uczucia niepokoju. Odkąd zaatakowałem Nethę wolę być w kwestii moich przeczuć dość ostrożny.
Pokojówka stała się mniej sceptyczna wobec takich słów. Odłożyła gazetę na bok.
- Czego dokładniej się boisz, możesz to opisać? - spytała poważniej Quena.
- Coś na zewnątrz posiadłości. Nie wiem dokładnie co. - wyjaśnił chłopak.
- Na zewnątrz?
- Tak na zewnątrz. Chyba lepiej teraz się tym nie przejmować, skoro nie tak łatwo się tutaj dostać… - było to coś między pytaniem a stwierdzeniem.
- No właśnie, po co się tym zamartwiać? Cieszyć się dniem, panie Quen - Sofia uśmiechnęła się ciepło. Było to niczym miód na serce, a niepokój wewnętrzny jakoś zmalał, a przynajmniej nie dokuczał tak jak chwilę temu.
- Mam jeszcze pytanie. Mogłaby Pani poradzić coś na to? - wyciągnął w stronę pokojówki swoją uszkodzoną dłoń. - Trochę mi wczoraj odbiło i chyba ją uszkodziłem.
Android ujął delikatnie rękę (która i tak została usztywniona opatrunkiem).
- Wypadki każdemu się zdarzają. Zmienić ci opatrunek?
- Chyba nie każdy jest na tyle głupi, by strzelać z kusz, stojąc na rękach. - uśmiechnął się Quen - Tak poproszę. - przytaknął. - A nie ma Pani pod ręką jakiegoś leczniczego shinso czy czegoś takiego?
- Jestem robotem strażniczym, nie medycznym dronem - stwierdziła Sofia. - Umiem udzielić pierwszej pomocy czy złagodzić urazy, ale nie sprawić, by ręka była z automatu jak nowa - spojrzała smutniej na latarnika, zgasiła jego nadzieje na natychmiastowe odzyskanie sprawności w urażonej ręce. - Przykro mi, jeśli zawiodłam oczekiwania.
- E tam. - chłopak uśmiechnął się. - I tak Panią podziwiam, za wytrzymanie z kimś takim jak ja.
- Mieszkam z Panem Setzerem kilkaset lat w tym domu, mam trochę doświadczenia – uśmiechnął się wesoło droid. - Podobno Pan Setzer był takim samym rozrabiaką jak ty, kiedy się wspinał, panie Quen.
- A to dlatego jest tutaj tylko Pani. Widać inne kobiety z nim nie mogły wytrzymać. - szarowłosy znów się uśmiechnął. - Patrząc na to, że w ciągu niecałych 12 godzin spartoliłem dwie swoje przyjaźni, jakoś się nie dziwię.
- Och, ma swoje drobne dziwactwa. Niegdyś było tu pełno komputerów oraz świateł i fontann sterowanych komputerami. Gdybyś to wtedy widział - zachichotała. - Praktycznie mieszkałam w cyber-operze świateł i parku wodnym. Ale to tak trwało kilka lat. Przerzucił się na samochody, a część tych świateł posprzedawał.
- Każdy ma swoje hobby. Najwyraźniej moim jest wpadanie w kłopoty i wplątywanie się w różne dziwne sprawy. Co prawda dostarcza to adrenaliny, ale szczerze to wolałbym zbierać znaczki.
- Więc czemu nie zbierasz znaczki, a wpadasz w kłopoty?
- Bo lubię wiedzieć, co się dzieje, przez co wpycham nos w nie swoje sprawy. Wie Pani jak ta broń się do mnie dostała?
- Przypadkiem?
- Przypadkiem to dostała się Nethcie, jak wracała z pracy. Ja sam, w pełni świadomie wszedłem w anomalię, by dowiedzieć się, co to dokładnie jest. - wyjaśnił chłopak. - I właśnie dlatego nie mogę zbierać znaczków. Jeszcze bym rzucił wszystko i zaczął szukać miejsca, gdzie zdjęcie na znaczku zostało zrobione, czy coś w tym stylu.
- Jesteś naprawdę niezwykły - stwierdziła Sofia z uśmiechem na ustach. - Dla mnie teraz wszystko wydaje się ciekawe. Nie bałeś się o swoje życie? - dodała.
- Jakoś tak mam kłopoty z uczeniem się na błędach i chyba musiałbym zginąć, by wyciągnąć odpowiednie wnioski. Jakoś chęć pomocy Nethcie przysłoniła mi strach o własne życie.
- Nie chciałbyś się dowiedzieć, gdzie właśnie teraz jest Netha? - spytała nieoczekiwanie Sofia.
- Nie. - odpowiedział dość pewnie Quen. - Jeszcze bym zrobił wszystko by się tam dostać i skończyłoby się tak, że byśmy się pozabijali. Lepiej żyć w nieświadomości.
- Nie lepiej walczyć z przeznaczeniem? - zagadnęła Sofia. - Było paru regularnych, co tutaj mieszkało. Pamiętam rozmowy z nimi. Ci przybyli do Wieży, by oszukać przeznaczenie. Albo traktowali wspinaczkę jako wyzwanie - zerknęła w górę. - Jak to jest, chcieć się wspinać?
- Ja przybyłem tutaj przez przypadek. Wieża wciągnęła mnie, jak spałem. Nawet nie chciałem się do niej dostać. - odparł z rozbrajającą szczerością. - A wspinam się w sumie, sam nie wiem po co. Chyba po to, by dowiadywać się nowych rzeczy na kolejnych piętrach.
- Nie musisz się wspinać, jeśli nie chcesz - stwierdziła Sofia.
- Nie lubię się poddawać. Skoro trafiłem do miejsca, w którym celem jest wspinanie się, to zdobędę szczyt. I chyba tylko dlatego. Chociaż ostatnio zacząłem mieć powód. Niestety.
- Dlaczego “niestety”?
- Bo wolałbym nie mieć tego powodu. Uratowanie Nethy. - sprecyzował Quen.
- To jest akurat bardzo dobry powód. Sądzę, że powinniście pójść na najbliższy test, aby dostać się na kolejne piętro - stwierdziła Sofia.
- Nie jest dobry. Lepiej by było, gdyby nie trzeba było pomagać Nethcie. A na test raczej nie da rady iść. Nie mamy pieniędzy, a moja ręka raczej będzie zawadzać. Za duża szansa, że nie wyjdę z tego żywy lub narobię sobie więcej kłopotów.
- Rozumiem twój problem - skinęła Sofia. - Muszę was jednak o czymś poinformować. Tu obowiązuje czynsz. W wyjątkowej sytuacji Setzer zgodził się was przenocować kilka nocy za darmo. Ale za dwa dni już nie bardzo - zawiadomiła.
- Dużo wynosi?
- Zależy od długości pobytu. Normalnie jest 500 kredytów za dobę.
- Patrząc na to, że tutaj dość bezpiecznie jest, to i tak nie tak dużo. Na pewno taniej niż zapisanie się na test. - stwierdził Quen - Wolałbym się nie pokazywać na widoku jak na razie. Nie wiadomo na co ta broń będzie reagować, a na co nie.
- Testy na tym piętrze nie są zbyt tanie, z tego, co słyszałam, ale teraz co jest, to prawie skandal. Nawet Setzer się skrzywił, jak się dowiedział, ile chcą za ten teraźniejszy.
- Widać dużo bogatych dzieciaków dostawało w poprzednich testach po łbach, więc teraz samą ceną chcieli pozbawić ich konkurencji.
- Nie wiem, jak to bywa z testami.
- Raczej jakiś powód jest za tak wysoką ceną. I mam nadzieję, że nie zacznę się tym interesować, bo pewnie znowu wpadnę w kłopoty. - zaśmiał się Quen. - A Pani nie chciałaby się wspinać?
- Nie czuję takiej potrzeby - uśmiechnęła się Sofia. - Nie każdy, kto mieszka w Wieży, chce się wspinać - zauważyła.
- Każdy robi to, co chce. Nie można nikogo zmuszać do innych rzeczy. Chociaż mam wrażenie, że Wieża właśnie to chce robić z regularnymi.
- To zabawne, mieszkam w tej Wieży kilkaset lat, a prawie nic o niej nie wiem. Chociaż to może tak wyglądać z perspektywy istoty, która nie miała się nigdy wspinać.
- Gdy byłem jeszcze w akademii, mieliśmy drużynowy test. Dostawało się jeden punkt za pokonanie kogoś spoza swojej drużyny i dwa za pokonanie kogoś z drużyny. Tylko nieliczni nie zaatakowali swoich towarzyszy. - powiedział Quen. - Do tej pory pamiętam, jak jeden z mojej drużyny się na mnie rzucił. Na szczęście Ansara sprowadziła go do pionu. Później już z nim nie zawiązywaliśmy sojuszu.
- Ach, rozmawiałeś z Ansarą?
- Tak. Nie wyszło mi to najlepiej. Dałem ponieść się emocją i chyba nasza przyjaźń tego nie wytrzyma.
- Więc może musisz popracować nad samokontrolą? - podsunęła Sofia. - Zresztą chyba nie tylko ty.
- Najlepiej by było jakbym przez kilka dni, nie wychodził spod kołdry. Zrobić sobie taki swoisty reset. - odparł Quen. - Ale chyba nie mogę sobie na to pozwolić. Pewnie nawet mógłbym przez jakiś czas funkcjonować normalnie bez udziału swojej świadomości, ale nie wiadomo, jakby się to skończyło.
Ansara tymczasem weszła do ogrodu. Zignorowała obecność Quena i bez względu na to, co robili latarnik i Sofia, ćwiczyła sobie w ogrodzie. Ogromny topór nie zachęcał raczej do drażnienia łowczyni.
- I zdecydowanie trzymał się z dala od niej. - głową wskazał na półorczycę. - A jeśli pozwolę odpocząć swojej świadomości, to może być z tym kłopot.
- Jaki? - spytała Sofia.
- Taki, że mogę zacząć ją wkurzać. A wtedy wszelkie zmartwienia znikną mi z głowy, tak samo, jak głowa z mojego karku.
- Czemu musisz ją wkurzać? - zdziwiła się pokojówka.
- To nie do końca byłbym wtedy ja. Znaczy, to byłaby część mnie, ale niekoniecznie bym nad nią zapanował i z nudów mogłaby iść do Ansary się drażnić.
- Dlatego musisz się nauczyć panować nad sobą. Może spytaj się o coś takiego Pana Setzera? Prędzej niż ja kogoś takiego znajdzie - poradziła Sofia.
- Tylko nie wszystko we mnie jest… w pełni mną. Są pewne elementy niezależne. Z jednym z nich mógłbym się dogadać, by przejął kontrolę nad moim ciałem, gdy ja bym odpoczywał, ale nie ma gwarancji, że mnie w pełni posłucha.
- Musisz w takim razie z nim porozmawiać.
- Wiem. Ale i tak pozostaje kwestia broni. Eh, trzy świadomości w jednym ciele to zdecydowanie za dużo. - westchnął Quen, rozkładając się na trawie koło Sofii, z plecami opartymi o budynek. - Chociaż nie jest tak źle. Zawsze mogłem trafić gorzej.
- Owszem. Wybacz, Quen, muszę wracać do pracy. Powiesz Ansarze odnośnie czynszu? - poprosiła pokojówka.
- Jeśli będę miał okazję. - odparł Quen. Jakoś miał zamiar nie narzucać się toporniczce w jakikolwiek sposób. Nawet swoją obecnością. Ta zaś najwyraźniej nic sobie nie robiła z obecności chłopaka.

Nie lubiąc, lub raczej nie potrafiąc siedzieć bezczynnie, latarnik postanowił znów porozmawiać ze Srebrzatkiem. Miał zamiar poprosić go o przejęcie kontroli nad swoim ciałem na jakiś czas, by samemu móc odpocząć i zresetować swoje procesy życiowe. Liczył, że przyniesie to, chodź trochę efektu.
- Quen, idziemy się pobawić? - Srebrzatek podskakiwał radośnie, kiedy ponownie zobaczył się z Quenem. Stworem miał chyba więcej energii i zapału niż wczoraj.
- Możemy się pobawić. A w co chciałbyś się bawić mały? - zapytał chłopak. Widok rozradowanego stworzonka poprawiał szarowłosemu humor.
- W chowanego! - duszek podsunął pomysł.
Już się robi. - latarnik klasnął w ręce, a przestrzeń jego umysłu została zajęta przez różnego rodzaju zakamarki. Poprzez drzewa, łóżka, stoły na krzakach i dołkach kończąc. - Może zrobimy tak, że Ty zaczniesz w jednym końcu, a ja w drugim. Będę się starał Cię znaleźć, zanim dotrzesz do mojego końca, a później zamiana?
- Emmm… - duszek zastanawiał się chwilkę, analizując słowa Quena, po czym entuzjastycznie podskakiwał. - Tak, tak, taaak! - po chwili dodał. - A w którym końcu mam zacząć? - stworek rozejrzał się naokoło.
Kolejne klaśnięcie i dwa przeciwległe końca placu zabaw rozświetliły się lekkim światłem.
- Wybierz sobie któryś. Mnie obojętnie.
Stworek pofruwał sobie od jednego miejsca do drugiego. W końcu podskoczył na drugim: - Ten, bo jest bardziej srebrzysty!
- Wolisz wykorzystywać tylko nasze możliwości fizyczne, czy też zdolności? - zapytał Quen - Pamiętaj, że zawsze możemy połączyć zabawę z treningiem.
Duszek ponownie fiknął w miejscu: - Tak, tak, tak! Kto zaczyna? - dopytał się.
Chłopak wskazał ręką połowę obszaru zabawy, która również się rozświetliła, tym razem niebieskim światłem.
- Nie mogę przekraczać tej linii. Ty możesz poruszać się jak Ci się tylko podoba. – odparł, przywołując trzy latarnie. - Gotowy? No to zaczynamy! - krzyknął, posyłając czarne sześciany w stronę granicy swojego obszaru manewru. Nie zamierzał być zbyt dokładny w skanowaniu terenu. Przynajmniej na początku.
Stworek wydłużył swój kształt, przypominając teraz bardziej źdźbło niż liść, nie tracąc jednak przy tym swojej elastyczności kształtu, dzięki czemu poruszał się szybciej. Nie latał też po całym pomieszczeniu, tylko po strefie, na której miał się ukrywać latarnik. Srebrzatek ujawnił więc jedną ze swych sztuczek, dzięki której stał się szybszy niż wcześniej. Po kilku rundach szybkiego okrążania pokoju stworek się gdzieś schował.
- No to szukam! - krzyknął latarnik. Przywołał swoją bazę operacyjną. Latarnie w tym czasie przeskanowały strefę, a wynik skanu przesłały jako mapę. Quen przez chwilę się jej przyglądał, starając się odnaleźć wszystkie drogi, jakimi można było do niego dojść. Znalazł cztery. Trzy z nich obstawił latarniami mającymi przesyłać obraz. Ostatnią zwyczajnie olał. Niech mały ma radochę z wygranej.
Latarnie nie zadziałały tutaj dobrze, wszak trudno w umyśle odtworzyć obiektywny obraz tych urządzeń. Niemniej jednak Quen otrzymał odpowiedź, gdzie się krył malec. W jednym ze styków ze ścianą i podłogą dobrze się kamuflując jako cieniutka lina.
Zabawa mogła zostać zakończona, ale latarnik nie miał jakoś zamiaru psuć jej Srebrzatkowi. Latarnia znajdująca się przy nim zmieniła położenie, pozwalając malcowi dalej się przemieszczać.
- Gdzie też ten mały się schował?! - rzucił niby do siebie szarowłosy, tak jednak by być dobrze słyszanym przez swojego ducha.
Srebrzatka chyba bawiła gra Quena, bo lekko zadrżał tak, że niechcący się prawie zdradził.
Latarnia znajdująca się najbliżej duszka wystrzeliła nagle wiązkę światła, która zatrzymała się niemal przy stworzonku.
- Ojoj - pisnęło stworzonko, w postali cienkiej liny. - Chyba nie mam dziś dobrego dnia.
- Hm… wydawało mi się. - powiedział szarowłosy, chcąc by malec, nie zapomniał, że to jednak zabawa w chowane podchody.
Tyle że maluszek i tak się zdradził. Oj, nie był on najlepszym materiałem na zwiadowcę, oj nie.
Światło z latarni zatrzymało się na Srebrzatku.

- No wiesz co mały. Nie wyszło Ci. To co, zamieniamy się rolami?
- Um, dobrze - zgodził się maluszek, który z powrotem odzyskał swój oryginalny kształt.
- Pamiętaj. Nie możesz przekraczać linii. Jeśli ja dojdę do Twojego końca areny, wygrywam. Daj znać, jak będziesz gotowy.
- Okej - Srebrzatek podskoczył, jakby się rozgrzewał. - Jestem gotowy? Mogę szukać Quena?
- Możesz zacząć. - odparł latarnik. Trzy latarnie okrążyły go, po czym uformowały trójkąt, o wierzchołku zwróconym w tył. Odległość między chłopakiem a sześcianami była wystarczająca, by dać mu czas na ukrycie się w przypadku wykrycia duszka. Ostrożnie, lecz szybko ruszył do przodu.
Duszek uważał, by nie przekroczyć linii. Przebiegłość nie była jego drugim imieniem, więc zdecydował się na prostą taktykę - zerkać tam, gdzie ma zasięg i jednocześnie tam, gdzie jego wzrok nie zderzałby się w martwym punktem.
Przednie latarnie Quena zbliżyły się do granicznej linii. Chłopak postanowił wysłać je jako swoiste zmyłki, by Srebrzatek się nimi zajął. Sześciany oddaliły się na boki od szarowłosego, najdalej jak się dało, po czym jedna z nich przekroczyła linię. Latarnik czekał w ukryciu, aż duszek się nią zainteresuje.
Malec nie był jakimś wybitnym strategiem. Nabrał się na zmyłki Quena, dając mu poniekąd szansę na ukrycie się.
Quen przebiegł szybko przez granicę, kierując się do najbliższej kryjówki. Plan udałby się, gdyby duszek dalej myślał, że latarnik nie przekroczył granicy. Srebrzatek latał szybko, od jednego końca do drugiego, nie mając najwyraźniej pomysłu jak znaleźć przyjaciela. Praktycznie przypadkiem wpadli na siebie, gdzie duszek po przewrotce przekroczył zakazaną linię.
- O nie, przegrałem - zajęczał malec. - Jestem ciapą.
- Oj tam mały nie przejmuj się. Każdemu się zdarza. - Quen pogłaskał stworzonko po głowie. - A następnym razem, zamiast biegać w kółko, pamiętaj, że możesz wystrzelić pnącza. Prawda? - chłopak poradził swojemu przyjacielowi. - No ale skoro przegrałeś, to czeka Cię kara… – przerwał, przyglądając się uważnie duszkowi.
Srebrzatek skręcił się ze strachu, wpatrując się w Quena.
- Musisz przez dwa dni sterować moim ciałem, przeszukiwać internet w poszukiwaniu informacji i najważniejsze… nie narobić kłopotów. Rozumiemy się?
Stworek wybałuszył oczy.
- Mogę przejąć twoje ciało?
- Nie powiedziałem może. Musisz. Jako kara. Potrzebuję sobie odpocząć, a nie mam na to czasu. Dlatego Ty będziesz robił to, co ja robiłem do tej pory, a ja sobie tutaj posiedzę i odpocznę.
- Dobrze, dobrze! Będę grzeczny, a Quen może sobie odpocząć - Srebrzatek skoczył na głowę Quenowi.
- I masz nie zbliżać się do Ansary, choćby nie wiem co. Ona ma ochotę mi łeb urwać i lepiej jej do tego nie nakłaniać. - wyjaśnił chłopak. Ale zanim będziesz kierował moim ciałem, muszę jej powiedzieć o czynszu i dać Setzerowi latarnie do ulepszenia. A później kierujesz Ty. Jak będziesz chciał, w wolnych chwilach będziesz mógł się pobawić moimi latarniami, ale tylko w pokoju.
- Nie będę rozrabiać, obiecuję! - pisnął stworek, skręcając się w alfahelisę.
- I pamiętaj, że to kara. - dodał latarnik, pstrykając duszka lekko w czoło. - To, co chcesz jeszcze robić mały?
- Odbyć karę. To minie szybciej? - stwierdził duszek. Chyba nie mógł doczekać się próby sterowania ciałem przyjaciela.
- Dobra, to pozałatwiam wszystkie ważne sprawy i zaczniesz odbywać karę. - odparł Quen. - Musisz pamiętać, że moje ciało potrzebuje jedzenia, picia, snu i kilku chwil w toalecie. Oddawaj mi kontrolę, jeśli ktoś będzie coś ode mnie chciał. Rozumiemy się?
- A jak Quen zapomni, to mam przypominać? - dopytało się stworzonko.
- Tak. Przypominaj mały. Ostatnio chyba mi sie to często zdarzało.
- Dobrze, dobrze, dobrze! - potakiwał Listek. - To co, mam odbywać karę?
- Najpierw powiem Ansarze o czynszu i odbiorę latarnie od Setzera. Później masz przez dokładnie 48 godzin mną sterować. Nie licząc przerw. - Quen mówił to poważnym i groźnym głosem. W końcu kara, to kara.
Srebrzatek okręcił się wokół własnej osi.
- Dobrze, dobrze - powtarzał potworek.
- To jak tutaj wrócę, zacznie się twoja kara. A teraz znikam.

Latarnik powrócił do rzeczywistości. Obudził się tam, gdzie usnął. Na świeżym powietrzu, oparty o ścianę, w miejscu, gdzie rozmawiał z Sofią. Rozejrzał się w poszukiwaniu Ansary. Im szybciej to załatwi, tym lepiej.
Sofia odziana w kwiecistą sukienkę strzygła trawnik. Ansarę trzeba było bardziej poszukać, bo tej nigdzie w ogrodzie nie dostrzegł. Quen posłał swoje latarnie na poszukiwania. W szczególności interesowała go kuchnia i pokój - a raczej drzwi - półorczycy. Dowiedział się, że Ansara teraz szykowała sobie jedzenie w kuchni.
Nie mając wyjścia, latarnik ruszył w tamtą stronę. Nie chcem, ale muszem - czy jak to tam szło. Chłopak wziął głęboki wdech.
- Sofia mówiła mi, że za dwa-trzy dni będziemy musieli płacić czynsz w wysokości 500 kredytów za dzień. - powiedział do przyjaciółki, jakby nigdy nic. - Jeśli chcesz tutaj zostać, to mogę Ci pożyczyć w razie czego trochę kredytów. A przez dwa najbliższe dni raczej się do mnie nie zbliżaj. Nie będę do końca sobą i nie chcę narobić głupot.
Półorczyca kroiła kiełbasę, burknęła coś pod nosem do siebie, po czym rzekła do Quena beznamiętnie:
- Czemu Sofia sama nam o tym wcześniej nie powiedziała? I dokąd mamy tutaj siedzieć?
- Sama musisz się jej zapytać. Ja nie wiem. Tak samo tego, dokąd mamy tutaj siedzieć. Chociaż w Twoim wypadku sądzę, że bardziej dokąd chcesz.
- Poszłabym na teraźniejszy test - odparła Ansara. - Ale nie mam na niego wystarczająco dużo pieniędzy - westchnęła. - To, kim masz zamiar być na kolejne dwa dni? Tylko nie wcieleniem apokalipsy - na chwilę zerknęła srogo na latarnika, jakby niewerbalnie go ostrzegając: “Żadnych dureństw, Xun”.
- Jak co to mogę Ci dołożyć, jeśli uda mi się zarobić tyle, by chociaż Ciebie posłać na test. - zaproponował chłopak - A przez dwa dni będę sterowany przez swojego ducha. Jeszcze bardziej beztroski niż ja.
“No pięknie, większego dzieciucha mi trzeba” - burknęła pod nosem łowczyca, a jej słowa dotarły do uszu Quena.
- A czemu innym sobą nie możesz być, na przykład takim, co potrafi usiedzieć na pośladach ciszej dłużej niż kwadrans?
- Bo nie mam takiego w umyśle. Ale gadałem z nim, by się do Ciebie nie zbliżał, a najlepiej nie wychodził z pokoju.
- Powiedz mu jeszcze, że jak coś zbroi, osobiście złoję mu dupsko tak, że to ty nie usiedzisz na nim przez miesiąc.
- To jest technicznie niemożliwe, ponieważ musiałabyś wejść do mojego umysłu. Będziesz biła mnie. I nie muszę mu mówić. Słyszy naszą rozmowę.
- Ja to rozumiem, że on to ty, tylko inny ty. Więc chyba na jedno wychodzi, prawda? - uśmiechnęła się złośliwie. - On coś spsoci, ty oberwiesz.
- Jesteś wredna. - chłopak pokazał jej język - Setzer już wrócił?
- Nie, co najwyżej szczera. I nie, nie wrócił - Ansara nic sobie nie robiła z dziecinady Quena.
- Jedno nie wyklucza drugiego. - zripostował latarnik. - No to miłego jedzenia. Cześć. - Chłopak nie miał zamiaru narażać się na gniew półorczycy. Zaczynał mieć wrażenie, że głupoty wychodzą mu same z siebie, często bez jego udziału.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.
Karmazyn jest offline  
Stary 20-08-2015, 20:04   #46
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Dzień trzeci. Popołudnie. Sektor 24. Jeden z bloków w pobliżu “centrum” Sektora. Piętro trzecie. Mieszkanie Ryoku i Eggo.

- Eggo, jesteś? - Ryo zawołała w przestrzeń, znajdując się w swojej bazie.
Odpowiedź nie nadeszła. Jednak po chwili mały latarnik wyleciał z szafki, w której miał swoje lokum i podleciał do ognistej wiedźmy. Jego usta zaklejone były jakimś lepkim cukierkiem. Wyraźnie było widać, że jajeczku to się nie podoba.
- Ech, młody… coś ty nakombinował? - wiedźma zacmokała z politowaniem, zerkając na swego przyjaciela.
Westchnęła i przygotowała dla niego wodę w malutkim kubeczku latarnika, co nie było proste go napełnić do odpowiedniego poziomu z powodu rozmiarów naczynia, podgrzewając po drodze napój na rozpuszczenie mordoklejki. - Napij się - podała Eggo jego malutki żółty kubeczek.
Latarnik wziął od dziewczyny kubek i przystawił do swoich jajkowych ust. Co prawda większą część napoju wylał - na szczęście nie na siebie, bo ugotowany na twardo byłby pewnie jeszcze mniej rozmowny niż z zaklejoną buzią - ale w końcu uwolnił się od klejącego się cukierka
- Eggo żyje! - krzyknął uradowany - Eggo nigdy więcej nie będzie brał tych cukierków.
- Hmm, Eggo, a co powiedziałbyś na spróbowanie nowych smaków czy innych słodyczy?
- Eggo lubi słodycze. Ale Eggo nie lubi próbować nowych smaków, bo niektóre są niedobre. - odparło jajeczko.
- No wiesz, młody, taka loteria. Raz nowy smak trafi ci w gust, raz nie. Jak to mówią, bez ryzyka nie ma zabawy. Chciałbyś spróbować? - podeszła do szafki, z której wyjęła nowozakupione pałeczki lukrecjowe. - Nie wiem, czy ci zasmakuje. Dam ci kawałek na spróbowanie - przerwała malutki kawałeczek słodkiego “patyczka”. - Najwyżej przepijesz wodą.
- Eggo nie lubi ryzykować. Eggo woli się bawić. - stwierdził latarnik. Dość długą chwilę zastanawiał się intensywnie nad trudnym wyborem lecz w końcu uznał, że może spróbować nowego smakołyku. Skubnął kawałek. Przeżuł dokładnie i połknął. - Eggo woli cukierki, ale jak nie ma cukierków to zje to. - zawyrokował.
Ryo pokiwała głową. Miała same pałeczki lukrecjowe, raczej nie posiadała takich cukierków, jakie pewnie życzyłby sobie malec. Sama też uraczyła się jedną z nich.
- Eggo… moglibyśmy pogadać o tym, co stało się na trzecim piętrze? - wysunęła pytanie po chwili delektacji.
Jajeczko wyraźnie posmutniało. Trzecie piętro kojarzyło mu się z Bezimiennym.
- Eggo… Eggo może powiedzieć to co pamięta. - odparło jednak, chociaż mało wesołym głosem.
- Opowiedziałbyś?
- Eggo i Bezimienny, i Dante, i Durrahan wylądowali na… na podwórku Księcia. Chwilę rozmawiali z nim, ale on był niemiły i zaczęli walczyć z S-Drowem i Bezimienny i Dante uciekli, a Durrahan został. Później Eggo, Bezimienny i Dante znaleźli się w domu i tam znaleźli jedzenie. A później wrócili do domu Księcia, ale Księcia nie było. I Eggo znalazł ukryte przejście! - zdanie to, latarnik wypowiedział z wyraźną dumą w głosie. - I zeszliśmy do podziemi, a tam były takie dziwne drzwi, które trzeba było otworzyć, a jak się źle otworzyło do figury strzelały promieniami. Ale Bezimienny otworzył i poszliśmy dalej przez tunel z pajenczynami. I były tam takie dwie dziwne istoty, które przenikały przez wszystko i Eggo się bał. - jajeczko zasapało się. Skierowało w stronę Ryo kubek, by go napełniła.
Ryo napełniła kubeczek wodą i podała przyjacielowi, następnie skinęła głową na znak, że Eggo może kontynuować swoją opowieść.
- A później znaleźliśmy się w takim pomieszczeniu gdzie było duużo jedzenia i takie dwa dziwne posągi. Jeden był anioła, drugi diabła i one mówiły dziwne rzeczy i były takie drzwi. Bezimienny chciał je otworzyć, ale zajęło mu to tydzień, ale Eggo się nie martwił, bo Bezimienny bawił się z Eggo i Eggo mógł jeść. A gdy Bezimienny otworzył drzwi Eggo stracił przytomność i Eggo nic nie pamięta.
Niziołka pokiwała głową na znak zrozumienia.
- Nie wiem, czy mówiłam o tym, ale… spotkałam tego Księcia i S-a jeszcze na poprzednim piętrze. Książę przy tej wizycie mówił, że jego padre mówił mu, że w tych podziemiach, w których byliście, niczego takiego nie ma. Liczył, że wyjdziecie stamtąd sami, bo jedzenie się wam skończy. To było chyba tydzień po tym, jak ty, Bezimienny i Dante zeszliście do tych podziemi - Ryo dała znak, że pójdzie sobie zaparzyć wody. Wróciła niebawem z kubkiem parującej wody, którą starała się trzymać jak najdalej od małego latarnika. Upiła łyk, po czym kontynuowała historię. - Właśnie, a czemu i jak my byli u Księcia… - Eggo dostrzegł, że oczy Ryo znacznie pociemniały. Dziewczyna przymknęła je, upiła spory haust gorącej wody i przełknęła. Wzięła głęboki wdech. Kiedy otworzyła oczy, te wróciły do normalnego stanu. Westchnęła. - Mnie najpierw wyrzuciło na kompletne odludzie, nikogo tam nie spotkałam, do czasu. Okazało się, że wylądowałam niedaleko jednego z fortów tych, co ścigali latarników. Żeby było ciekawiej, trafiłam na martwą strefę, miejsce, gdzie nadmiernie wysokie stężenie shinso mocno utrudnia ci korzystanie z zaklęć - głos zaczął się jej delikatnie przycinać. - Goście stamtąd akurat wkrótce mnie zauważyli, przyjechali pojazdami, odcięli mi drogę ucieczki i postrzelili mi nogę - pokazała ślad po ranie postrzałowej na łydce. Zresztą Ryo w mieszkaniu chodziła w podziurawionych spodniach, tych samych, co “uciekła” z trzeciego piętra. - i zabrali do tego fortu i siłą wcielili do oddziałów. Była tam dwójka takich cieciów, co władali piaskiem i byli zbudowani z piasku. Zwali się Dan i Das - dziewczyna upiła wodę i opowiadała dalej. - Kilka godzin później przybył S-Drow i rozwalił bramę fortu. Przyszedł z propozycją od Księcia, że Księciu chce wydać dwójkę latarników w zamian za swoje bezpieczeństwo - jej palce zacisnęły się na szklance. - Dan i Das wysłali mnie i kilku posłów. Wzięliśmy pojazdy i broń, i pojechaliśmy z S-Drowem. Po drodze spotkaliśmy Denetsu i jednego takiego regularnego… nie pamiętam, jak się zwali. No, udało mi się skombinować, żeby większość tych posłów zginęła. S-Drow ich pozabijał, ja jakoś uszłam z życiem. Powiedzmy, że S uratował Dena i tego drugiego, ale to nie był akt bezinteresowności. Księciu chciał nas wcielić do jakiegoś planu, więc z jednego obozu przeszłam do drugiego. Den i ten drugi też został pojmany przez S-a - Ryo westchnęła, robiąc kolejną przerwę w swojej opowieści. Wzięła pałeczkę lukrecjową i zaczęła ją konsumować, w międzyczasie myśląc i przypominając sobie zdarzenia z poprzedniego piętra.
- Eggo się zastanawia… Um… Eggo chce wiedzieć dlaczego w Wieży jest tyle złych osób? - zapytało jajeczko, które najwyraźniej zostało przytłoczone przez wywód Ryo.
Dziewczyna spojrzała na Eggo. Przeżuła pałeczkę lukrecjową i zastanowiła się nad odpowiedzią na pytanie, które i jej sprawiło nieco wysiłku.
- Na to jest wiele odpowiedzi. Jedną z nich, którą ci przytoczę od siebie to taka, że niektórzy przegrywają z własnymi pokusami. Albo są tacy, co do celu są w stanie dojść po trupach, nie patrząc na nic i na nikogo, to taki rodzaj destruktywnej desperacji zahaczającej często o słabość.
- A czy Ryo jest zła?
To było najtrudniejsze pytanie, jakie mały latarnik zadał w Wieży. Ryo nie odpowiadała na nie przez chwilę.
- Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, Eggo. Chyba nikt mi nigdy nie mówił, co jest dobre, co złe, takie mam wrażenie. Całe życie błądzę po omacku, szukając odpowiedzi - spojrzała na małego przyjaciela. - Aczkolwiek mam wrażenie, że nie jestem dobra - westchnęła zrezygnowana i zmartwiona.
- Więc skoro Ryo nie jest dobra to musi się bawić z Eggo, by stać się dobra. - zawyrokowało stanowczo jajeczko. - I musi się opiekować Eggo i z Eggo trenować.
- Najwyraźniej przydałby mi się nauczyciel w kwestii moralności. Zuu najwyraźniej wcale się do tego nie nadaje - stwierdziła Ryo. - Dobrze mały, to w co chciałbyś się pobawić?
- Eggo chce… Eggo chce trenować bycie latarnikiem. - odparł maluch - I Eggo może uczyć Ryo moralm… moralności. - dodał, machając skrzydełkami tuż przed twarzą ognistej wiedźmy - A co to jest moralność?
- Z tego co się dowiedziałam, to najkrócej mówiąc wiedza, co jest dobrem, a co złem - stwierdziła piromanka. - Chociaż istoty mówią też, że ciężko czasem powiedzieć, co jest dobre, a co złe, bo to zależy od punktu widzenia - dodała.
- Eggo może uczyć. Eggo wie co jest dobre, a co złe. Eggo wie, że te cukierki co Eggo zjadł wcześniej są złe, bo nie pozwalają mówić. I Eggo wie, że zabijanie jest złe. - zaczęło paplać jajeczko.
- W moralności bardziej chodzi o czyny - Ryo przypominała sobie definicję słowa “moralność”. Może nie zawsze stosowała się do niego, ale wypadało je jednak znać. Pogłaskała delikatnie jajeczko. - Zgodzę się, że zabijanie ogólnie jest złe. Ale Bezimienny musiał na pierwszym piętrze zabić robota, by uratować ciebie, Eggo, i pana Edwina. Więc to faktycznie zależy od punktu widzenia. - dodała.
- Bezimienny nie zabił robota. - odparło jajeczko - Bezimienny chronił Eggo i Edwina, a to nie jest zabójstwo. - przedstawiło swój pogląd.
Piromanka spojrzała na Eggo.
- W sumie masz rację - pokiwała głową. - Chciałbyś herbaty, Eggo?
- Eggo nie lubi herbaty. - odparł latarnik - Czy Ryo może potrenować z Eggo? Lub pobawić się w chowanego?
Ryo po chwili zamyślenia pokiwała głową.
- W chowanego mogę się pobawić. Ale nie wiem, w jaki sposób trenować… - pomyślała chwilę… i nic nie wymyśliła. Najwyraźniej nie miała dobrej chwili na myślenie. - Ryo też woli się pobawić w chowanego.
- Hm… a może trenować bawiąc się w chowanego? - podsunął malec - Ryo będzie się chować, a Eggo będzie szukał przy pomocy latarni?
- To dobry pomysł. Ryo się zgadza - piromanka pokiwała głową i dopiła swój napój. - Czyli Eggo liczy do dziesięciu, a Ryo się chowa? - dziewczyna spytała po chwili, delikatnie kołysząc się do przodu i do tyłu, i czekała na odpowiedź jajeczka.
- Tak! - zakrzyknęło jajeczko klaskając w małe dłonie. - To Eggo zaczyna… - latarnik podleciał do jednej z szafek i odwrócił się do ognistej wiedźmy tyłem. - Raz…


=***=

Zafara && Strife
Dzień trzeci. Wcześniejsze popołudnie. Sektor 23

Dwójka towarzyszy postanowiła uatrakcyjnić sobie oczekiwanie na Legiona, lecz Strife nie miał żadnego konkretnego planu na wycieczkę po Sektorze 23. Wiedział jednak, że na pewno będzie chciał kupić sobie nową maskę. Czerwonowłosy kolega łowcy nie zgodził się jednak zostać dla niego fundacją charytatywną, Jednooki również takiej roli nie pełnił. Zresztą regularni nigdzie go nie dostrzegali ani wyczuwali. Jednooki poruszał się bezgłośnie, jakby w ogóle nie istniał; Zafara kojarzył, że wczorajszego dnia jegomość nie został nawet zauważony dla postronnych, co więcej, gdy Zafara podążał wówczas za jego śladem, sam mógłby zostać potrącony. Dla zapewnienia dwójce, że jest w pobliżu, duch usłyszał, żeby Strife’owi strącił liścia z głowy, bo łowca ciągle chodzi nim przyozdobiony. Strife po wczorajszej przygodzie pewnie mógłby sobie pomyśleć, że Zafara go podrywa, kiedy ten zwyczajnie usunął “koronę” koledze.
Na szczęście dla Strife’a, Zafara ustąpił wyjątkowo raz - po to, żeby kupić mu telefon.
Bardziej ogarnięty Zafara znalazł sklep ze sprzętem telekomunikacyjnym, oddalonym kawał drogi od monopolowego. Dzielnica była bardziej zdominowana przez tereny zielone i wodne, niż Sektor 24. Po drodze mijali domy, które zamieszkiwali zamożniejsi mieszkańcy. Strife’a nieraz ciągnęło do pojazdów, z pewnością nietanich, jak ćmę do światła. Profilaktycznie shinsoista odciągał narwanego pogromcę demonów od wehikułów - niech Strife nie ściąga ewentualnych kłopotów na ich głowy.
Kiedy znaleźli się w sklepie, gunslingera pociągnęło do bajeranckich sprzętów, które prędzej przydawały się zwiadowcom do zadań specjalnych aniżeli napalonemu łowcy, który prędzej chciałby takim fonem bajerować lachony. No i nieco nadwyrężały budżet Zafary - tutaj zaś dobroczyńca pokazał rogi, bowiem polecił sprzedawcy, żeby zablokował mu wszelakie tzw. zero-siedemsetki. I tak o to Strife dostał ban na wszystkie drogocenne dupy - do odwołania.
Musiał w końcu zostać sprowadzony na ziemię. Nawet jeśli kiedyś już raz go na nią wykopano.

Zafara postanowił zadzwonić do Wernyhory, aby spytać go, czego się dowiedział i powiadomić go o tym, iż nie musi już obserwować szpitala.
- W szpitalu nie dzieje się nic dziwnego, jeśli chodzi o duchy. Nie znalazłem tam też nic, co wskazywałoby na to, że coś się tam zalęgło, więc uznałem teren za czysty. Za to było więcej pacjentów niż zazwyczaj. Chyba zamieszanie było związane z przedszkolem, bo sporo jest tam małych dzieci. Jedno z nich narysowało coś, co miało być ogromnym skorpionem z mackami, co wyłonił się z ziemi. Jeszcze jakaś przedszkolanka pomagała w ucieczce tym malcom, zanim została draśnięta przez potwora. Teraz leży w szpitalu, z dziurą w brzuchu.
Soni. Czyli Ar Afaz spełnił swoją groźbę. Przez jego głowę przeszedł głos upiornego starca:
- Nie myśl, że jak uratowałeś swą przyjaciółkę - to słowo wręcz wypluł jak najplugawsze przekleństwo. - to zdołasz mi uciec kiedykolwiek i gdziekolwiek. Nigdy ze mną nie wygracie, ani ty, ani ten mroczny patałach, ani ten żałosny ranker - kiedy zaś Zafara chciał o tym komuś powiedzieć, nie mógł na ten temat orzec ni słowa. Bo gdy tylko próbował, te słowa same wylatywały mu z głowy.
Rozmówca zaś przyjął tę rezygnację niezwykle spokojnie. Nie zadawał wielu pytań (o ile jakiekolwiek zadał), zaś duch rozłączył się. Wiedział już, że Wernyhora nie należy do osób, które się o coś bez sensu wykłócają. Później Zafara dostał wiadomość od Soni… jakiś ognik wściekłości zakleszczył się w jego myślach i omal nie cisnął telefonem o ziemię, gdy ledwo kliknął w zakładkę wiadomości. Nawet nie mógł pomyśleć o Soni spokojnie, bo wówczas dostawał dziwnej wścieklizny. Wiedział tylko, że dostał od niej wiadomość. I to mu wystarczało. Jakaś iskra w nim się tliła, która utrzymywała go z dala od pełni szaleństwa i walczyła z wpływem demonicznego dziada. Zatliła się wystarczająco mocno, żeby Zafara przemógł się i odczytał wiadomość od Soni:
Cytat:
Czesc Zaf, jesli bedziesz w dobrej kondycji, zadzwon do mnie. Bedzie to dla mnie znak, ze zwyciezyles z tym Ar Afazem. Ps. Nie ma szans, ze pojde na terazniejszy test, wiec jesli rozwazalbys przystapic do testu, musisz pojsc z kims innym.
Czyżby jednak była nadzieja, że wbrew bredniom starucha, Zafara wygra z tym upiorem?
A Strife’owi przypomniało się, że do niego miała zadzwonić Starlet. Ale niestety, jego stary dobry fon gdzieś przepadł. Nie miał szans odebrać od niej jakiegokolwiek sygnału, bo sam świadczył usłu… pracował.
Mijał czas, a Legion się nadal nie pokazywał. Czyżby dowiedział się o obecności Jednookiego i się wystraszył? Zafara zastanawiał się, jak plan rankera miał dojść do skutku, jeśli dwójka regularnych - klasy E - miała się zmierzyć z kimś, kto osiągnął o wiele więcej niż oni dwaj razem wzięci, albo nawet widział Boga? Co też Jednooki kombinował?
Po wizycie w sklepie elektronicznym Strife wyciągnął Zafarę do lasku, który wypatrzył po drodze. Tam mógł wyszaleć się do woli. Nawet próbował nauczyć czerwonowłosego kolegę posługiwania się pistoletami, jednak Zafara nie odkrył w sobie talentu do strzelectwa, nie za bardzo mu to szło.
Strife w oddali dostrzegł burzę, czerwonych włosów i popielatą szatę. Postać ta wydała mu się całkiem znajoma, nawet z nią wczoraj rozmawiał. Set. Od niej dzieliło go kilkadziesiąt kroków, tysiąc pięćset sto dziewięćset wyboi (tak naprawdę tylko kilka większych) i chmary drzew.


Quen Xun
Późniejsze popołudnie. Dzień trzeci. Posiadłość Setzera.

Quen zamierzał być dobry dla Ansary. Bo jak tu nie być dobrym dla kogoś, kto mógłby z łatwością przysłowiowej bułki z masłem ciachnąć nas za jednym zamachem?
Latarnik pogadał z łowczynią, aby spróbowała dostać się do drużyny Starlet. Wierzył, że dziewczyna ma duże szanse zainteresować sobą rekruterkę, nawet pomimo licznej konkurencji. Po drodze napisał też do Starlet, że jego koleżanka stawi się w klubie. Ansara musiała się jednak pospieszyć, bowiem dużo czasu mogło zająć dotarcie do Sektora 14, do konkretnego klubu.
Tylko najpierw musiała jakoś opuścić ten dom. A Setzer zastrzegał, kto może wychodzić, kto nie. Quen sobie nie mógł z niego ot tak wychodzić. Jeszcze wpadnie pod furgonetkę prowadzoną przez jakiegoś niecnego krwiożerczego rankera, porwie go, a potem pokroi albo zje…
Quen zdecydowanie za dużo naoglądał się dziwnych rzeczy.
Ostatecznie jednak po rozmowie z Sofią, Ansara uzyskała zgodę od Setzera na opuszczenie domu, żeby spróbować sił przedarciu się przez blaski i cienie konkurencji. Kiedy toporniczka ogarnęła się do wyjścia, Sofia odprowadziła ją... latarnik nie zarejestrował nawet, gdzie dokładniej znajduje się jakaś furtka. Pokojówka po prostu w którymś momencie zniknęła razem z Ansarą, a kiedy po raz kolejny się pojawiła, to już bez dziewczyny. Quen dostał od Sofii informacje, że Setzer dzisiejszego dnia pojawi się później niż zazwyczaj - z pewnością już dawno zrobi się ciemno. Dowiedział się też, że Setzer ma dla niego nową latarnię kategorii D. Skontaktował się też z Aki - okazało się, że Aki zna Jaxa, ale sama nie ma z nim kontaktu od pewnego czasu. Porozmawiał też ze znajomym demonologiem - nie wiedział, któremu dokładniej demonowi przypisany był ten znak. Blondynka też orzekła, że nic nie wie na ten temat.
W dodatku ktoś skasował ten temat z forum, na którym Łowca Demonów opisał ten przykład. Tak samo jak i fotka z tym znakiem zniknęła z sieci.
Czyżby Ł.D. podziękował za pomoc czy raczej komuś innemu to zawadziło?

=***=

Gdy chłopak załatwił część spraw, a za oknem niebo przybierało piękny, pomarańczowy kolor, wezwał srebrnego duszka, aby na krótki czas przejął jego ciało, zaś sam duchem odpłynął z tego świata.
Pierwsze, gdzie się udał, to do tego przerośniętego atomu, który już parę dni temu się w nim zadomowił. Ale tejże “galaktyki” nie odnalazł, zamiast tego
w miejscu gdzie unosiło się jądro jasności, leżała “znajoma” blondynka. Jej biały, laboratoryjny kitel był w wielu miejscach zbrukany krwią - jej własną krwią. Nie straciła przytomności, ale nie wyglądało na to, by długo wytrzymała. Kobieta wydobyła z trudem ze swojego ATSu małą buteleczkę z napojem. Quen podszedł do niej… właściwie nie, nie Quen. Znów nie był sobą. Znowu oglądał świat z perspektywy broni... delikatnie pomógł się jej podnieść. Dostrzegł kątem oka, że miał jasną skórę - podobnie jak w przypadku pierwszego "buntu" broni w rzeczywistym świecie. To się jednak w ogóle nie liczyło, to nie było istotne. Musiał podtrzymać kobietę, która lada chwila mogła stracić przytomność, chciał jej koniecznie pomóc.
Kiedy rozejrzał się na około, nie dojrzał nigdzie śladu chłopca, a drzwi celi, której pilnowała Aki, były lekko uchylone, jakby nikt nie zadał sobie trudu, by je zamknąć. Quen nie wiedząc czemu, odczuł wielki niepokój.
Kto stamtąd uciekł?
Jednak nie zdołał otrzymać odpowiedzi na to pytanie, kiedy Quen ponownie znalazł się przed sferą światła i jej kilkoma orbitami, zbudowanymi z tysięcy plyt.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.

Ostatnio edytowane przez Ryo : 20-08-2015 o 20:29.
Ryo jest offline  
Stary 21-08-2015, 15:01   #47
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Kłopoty, kłopoty wszędzie.

Quen załatwił wszystkie ważne sprawy, jakie przyszły mu do głowy. No prawie wszystkie. Kwestia spóźnonego Setzera trochę psuła plany, ale chłopak nie mógł na niego czekać. Latarnik cieszył się, że jego przyjaciółka poszła na spotkanie ze Starlet, i liczył na to, że dziewczyna zostanie przyjęta do drużyny. Co prawda oznaczałoby to, że zostałby praktycznie sam na piętrze, ale trudno. Samemu nie mógł się wspinać. Za duże niebezpieczeństwo.
Informacje o usunięciu posta Łowcy Demonów zainteresowały szarowłosego, jednak zwyciężył pokusę, by jakoś sprawdzić, co się za tym znajdowało. Quen zmienił się ze Srebrzatkiem, odpływając do świata świadomości.


Chłopak postanowił spędzić te dwa dni w towarzystwie broni. Chciał się trochę dowiedzieć, jak i też zwyczajnie uodpornić na efekty, które nieproszony gość powodował. Chociaż akurat wizji się nie spodziewał. Broń przesłała mu kolejną porcję swoich wspomnień. I stworzyła kilka kolejnych pytań. A miał od tego odpocząć. No by to szlag.


Latarnik przyglądał się przez chwilę wirującym orbitom. Czy powinien się tym teraz przejmować…
- Masz jakieś imię? - zadał pytanie, które od jakiegoś czasu tłoczyło się w jego głowie.
Nietypowa rozmówczyni Quena błysnęła dwa razy w odpowiedzi na pytanie.
- Mogłabyś mi je jakoś przekazać? Nie wiem, narysować shinso czy coś… albo o wiem. - Quen przywołał przed sobą czarny sześcian - Podłącz się pod to. Dasz radę prawda?
Broń kolejno, błysnęła raz, potem chwila ciszy, potem błysnęła raz, a potem znów raz, a następnie trzy razy zamigotała.
- Czyli nie możesz mi pokazać, nie możesz narysować shinso, nie możesz “czy coś” i nie wiesz, czy potrafisz się podpiąć? Dobrze zrozumiałem?
Na każde pytanie Quen otrzymał odpowiedź twierdzącą.
- A możesz spróbować? - latarnik posłał sześcian w stronę orbit. - Może będzie się nam lepiej rozmawiać.
Czarna bryła pofrunęła w kierunku orbit. Obiekt wykazał sygnały, że zaintrygował go mały sześcianik. Kilka kwadratowych płyt oderwało się od pierścieni i przyległo do latarni tak, że urządzenie Quena “przybrało” srebrzysto-błękitną barwę. Wkrótce do szóstki dołączyły tuziny, a potem kopy… a potem wszystkie orbity rozleciały się, tworząc deszcz kwadratowych “meteorów”.
- Nie wiesz, co to jest? - zapytał chłopak, przyglądając się pokazowi.
Nastała cisza. Mały czarny sześcianik przeistoczył się w spory, srebrzysto-błękitny tesserakt, który powoli obracał się w powietrzu. Wkrótce tysiące płyt rozpętało krótkotrwałe, acz bardzo gwałtowne tornado. Po chwili Quen zobaczył z powrotem swój mały, czarny sześcian w towarzystwie ogromnego hipersześcianu o tej samej barwie, co przedtem. Twór świecił delikatnym, błękitnawym światłem, a potem zamrugał raz.
- To latarnia, którą w Wieży dostają latarnicy. A raczej moja projekcja latarni. Dzięki temu mogę się komunikować na odległość ze swoimi towarzyszami. Tekstowo lub głosowo. - wyjaśnił szarowłosy - Pomyślałem, że jeśli uda Ci się to kontrolować lub opętać, będziesz mogła się ze mną komunikować tekstem czy głosem.
Rozmówczyni Quena rozłożyła swoją ogromną “latarnię” na kawałki, które z powrotem budowały orbity wokół sfery światła. Nie wiedząc czemu, nagle Quen doznał uczucia zalania lodowato zimną wodą, a kiedy to wrażenie mu minęło, zauważył, że jego wygląd zmienił się na identyczny, który za pierwszym razem zszokował chłopaka w łazience. Projekcja jego własnej latarni oddała jego odbicie jak lusterko z wypolerowanego, czarnego metalu. Na jednej ze ścianek wyłonił się napis:
Cytat:
ALICE
- Ładne imię. Możemy przeprowadzić dłuższą rozmowę, czy jesteś zmęczona?
Cytat:
Nie mam na tyle siły, by przeprowadzać długie konwersację. Nie mogę ci też zbyt wiele zdradzić.
- Dlaczego nie możesz mi zbyt wiele zdradzić? Nie jest lepiej, bym wiedział co mnie czeka?
Cytat:
Zawiodę cię, nie wiem tak dużo, jak ci się wydaje.
- Ale więcej niż ja a ja lubię wiedzieć. Ale mniejsza. Jak mogę Ci pomóc zregenerować siły, Alice?
Cytat:
Nie możesz mi pomóc. Potrzebuję czasu.
- Ok. Dlaczego jesteś tak błękitna, skoro jako kobieta miałaś czerwone włosy z różowymi tymi no pasemkami?
Cytat:
No i co?
- Nie przepadam za błękitem. Ale jak Ci się taki kolor podoba, to niech będzie. Ostatnie dwa pytania i daję Ci spokój. Czy to, co było za tymi drzwiami, jest w Nethcie?
Cytat:
Nie wiem, co dokładniej było za tymi drzwiami. Moja stwórczyni i inni rankerzy strzegli tych drzwi. Ale na pewno coś niebezpiecznego, jestem tego pewna.
- Czemu zaatakowałaś Nethę? To moja przyjaciółka.
Płyty tworzące orbitę zaświeciły się lekko, a później zaczęły stopniowo nabierać blasku. Quen ujrzał, że jego własne oblicze skrzywiło się, gdy napomniał o Nethcie.
Cytat:
To nasz wróg!
- Nie. To nie nasz wróg. To, to co w nią wstrzyknęli, jest naszym wrogiem i znajdę sposób, byś mogła to zniszczyć, bez uszkodzenia Nethy. - chłopak wypowiedział to nawet spokojnym głosem. - A teraz zgodnie z obietnicą daję Ci spokój. Masz coś przeciwko, bym tutaj został? - zapytał, z lekkim uśmiechem.
Cytat:
Dzielimy to samo ciało, chyba nie masz innego wyjścia?
- Zawsze mogę iść na inny poziom świadomości i zostawić Cię tutaj samą. A że możemy ten poziom uznać za Twój pokój, to pytam się o pozwolenie na zostanie tutaj.


I Quen miał otrzymać odpowiedź na kolejne pytanie, kiedy coś wyrzuciło go do rzeczywistości niczym energetyczne szczypce. Kiedy się ocknął, znalazł się w salonie Setzera, razem z Setzerem, Sofią i… Ansarą.
- Znowu odpłynął - westchnęła Ansara. - Ładna z ciebie dziewczynka, Xun.
- Ansara, nie musisz być tak uszczypliwa - Sofia stanęła po stronie Quena.
- Czy nie mówiłem wyraźnie, że masz nie wchodzić w kontakt z bronią, gdy nie ma naprawdę ważnej potrzeby? - męski głos huknął mu prosto w uszy. Aż Ansara sama zdębiała. Quen nigdy nie widział rozgniewanego Setzera, a teraz miał okazję go usłyszeć. - Jeszcze chwila, a zszedłbyś na amen - warknął, a gdy Quen otrząsnął się z odrętwienia, zobaczył kilka cybernetycznych kart do gry, przyczepionych do jego klatki i jego skroni. Najwyraźniej nimi przywrócono go do życia, czuł w nich energię. Kolejne zabaweczki z kolekcji Setzera. - Sofia, idź po chłodne ręczniki - rzucił Setzer.
Ansara usiadła w milczeniu na kanapie koło Quena. Chłopak uświadomił sobie, że wygląda tak samo jak podczas ostatniej rozmowy z bronią. Ranker zajął inny fotel, w którym się rozłożył i westchnął. Energia z niego pulsowała dobitnie, wręcz przygniotła chłopaka tak, że nie mógł wstać.
- Przyjęli mnie do drużyny - łowczyni cicho przekazała chłopakowi nowinę. - Jestem u Starlet.
- Srebrzatek, co się stało, gdy rozmawiałem z bronią?” - zapytał w myślach swojego ducha. Bardziej niż na samym opisie wydarzeń, zależało mu na upewnieniu się, że malcowi nic nie jest.
- Po pierwsze, nie życzę sobie, by Pan na mnie krzyczał…
- A ja nie życzę sobie, żeby rozkapryszony bachor przewracał mój dom i życie domowników do góry nogami! - przerwał hukiem ręki o oparcie fotela Setzer. - Sofia zadzwoniła do mnie spanikowana, że umierasz, ja musiałem przerwać pracę i z niej wyjść natychmiast! Gdybym się spóźnił, byłoby po tobie! Kiedy do ciebie dotrze, że nie masz byle bawidełka, tylko potężną maszynę, która zabić nie tylko ciebie, ale i innych, w każdej chwili?! - Setzer zwęził oczy, jego wzrok wręcz poraził siedzącego Quena. - A w dodatku zdemolowałeś część domu, którą wam wynajmowałem! Od teraz koniec wygłupów, Xun - Setzer pierwszy raz zwrócił się do Quena po nazwisku. - Jeśli jeszcze raz dowiem się, o twoich wygłupach czy tego twojego nieokrzesanego duszka, to eksmituję ciebie z domu, nawet w bieliźnie, najlepiej do specjalnego ośrodka. A kto wie, może rozważę, żebyś nie mógł nigdy podejść do żadnych testów - Setzer wyglądał na naprawdę rozeźlonego. W takim przypadku nie było nawet mowy o żartach, bo wyglądał na takiego, co samym wzrokiem wbiłby chłopaka w ścianę jak muszkę.
- Alice. Ta “potężna maszyna” ma na imię Alice. I się boi. - odparł bezemocjonalnym głosem Quen.
- Srebrzatek, odpowiadaj, co się stało. Sknociłeś coś?
Ale Srebrzatek się schował, przerażony, i nie chciał wyjść.
- Lepiej ty się bój - burknął Setzer. - Pożegnaj się z latarnią klasy D i ich ulepszeniami. Opłaty idą na naprawę szkód. W dodatku od jutra Sofia będzie nadzorowała, aby wszystko było tip-top. Od teraz nie chcę tutaj żadnego duszka ani twoich wybryków.
- Sądzę, że na to może pomóc wyrzucenie mnie stąd lub zabicie. Nie mam zwyczaju uczyć się na swoich błędach. - odparł Quen dość poważnym tonem.
Na to Ansara kopnęła go w kostkę na znak, żeby sobie odpuścił i nie mącił już atmosfery, która stała się dość nerwowa.
- Xun, naprawdę, przestań - syknęła. - Nie widzisz, że tylko pogarszasz sobie sytuację?
Szarowłosy jedynie wzruszył ramionami.
- Znalazłem możliwe rozwiązanie problemów z przybyszami z przyszłości. - rzucił beznamiętnym głosem. Tak naprawdę w tej chwili gówno go to obchodziło. Gadał chyba tylko po to, by jeszcze bardziej wkurwić Setzera.
Setzera nie wydawało się obchodzić, co odkrył Quen. Był zmęczony i potwornie rozwścieczony.
- Przestań! - powtórzyła Ansara silniejszym głosem. - Pan Setzer ma rację, komu chcesz zrobić na złość? Ty naprawdę nic sobie nie robisz z sytuacji ani niczego nie rozumiesz.
- Więc niech mi w końcu ktoś do jasnej cholery wytłumaczy, o co w tym wszystkim kurwa chodzi. - pomimo użytych słów Quen nie wydawał się zdenerwowany. - Nie chcę nikomu robić na złość. Wręcz przeciwnie. Jeśli by plan wyszedł, Pan Setzer miałby ze mną spokój. Albo anomalie nie pojawiły, by się, albo Wieża by eksplodowała. Tak czy siak, mój problem by zniknął.
- Na razie pracuję nad tym, żeby tę broń z ciebie wyjąć bez szkody dla twojego zdrowia. Dla twojego dobra - burknął Setzer. - Nie robisz nikomu na złość? - spytał się ironicznym głosem, lekko przedrzeźniając chłopaka. - Tak? Jakoś tego nie zauważam - odparł chłodno.
- Xun, nie wiadomo, co to jest. Minęły dopiero dwa dni - zauważyła Ansara. - Ile wiesz o tych, co tutaj przybyli? Skąd wiesz, czy sam miałbyś przeciw nim szansę? A może właśnie nie miałbyś szans i tylko byś pogorszył sprawę?
- Zaczynam mieć wrażenie, że mniej niż Ty. - odparł chłodno latarnik. - Alice została stworzona przez Aki, w laboratorium, w którym znajdowały się drzwi strzeżone przez kilku rankerów. Gdy laboratorium zostało zaatakowane przez mrocznego chłopca, prawdopodobnie Yortseda te drzwi zostały otworzone. Alice uciekła tutaj przed czymś. Skoro jest tak super potężną bronią… to, czym jest to, co ją ścigało? - ton chłopaka nie zmienił się nawet na chwilę.
- A czym jest to, przed czym uciekła i co dokładniej zostało wypuszczone z tego pokoju, który strzegli rankerzy? - spytał się Setzer. - To, co zostało wstrzyknięte w Nethę, mutuje się bardzo szybko, sam to badałem. Możliwe, że ta broń była stworzona do eliminacji jakichś konkretnych stworzeń. Ale nie do końca radzi sobie z tym, co jest w Nethcie. Przecież ona też ma kawałki tej broni - zauważył.
- Xun, na razie nie dolewaj oliwy do ognia. Naprawdę doceniam to, że chcesz nam pomóc wszystkim - Ansara spokojniej odezwała się do Quena. Swoją dłoń położyła na jego dłoni. - Ale myślę, że porywasz się z motyką na słońce - dodała poważniej.
- Nie wiem, czy zauważyłeś, Quen, ale kiedy Netha drasnęła cię tymi pazurami, tkanki w tej szarpanej ranie też nie zachowywały się normalnie - Setzer wskazał na nowe blizny na twarzy szaro-... teraz białowłosego.
- Alice nie wie, co było za drzwiami. Była obiektem laboratoryjnym. A uciekała przed mrokiem… przed tym Yortsedem, jeśli dobrze połączyłem osobę z imieniem. - powiedział Quen. - Nie ma znaczenia Ansara czy porywam się z motyką na słońce, czy też nie. Znasz mnie wystarczająco długo, by wiedzieć, że żadne racjonalne powody, by czegoś nie robić, do mnie nie docierają. Zresztą dlatego zgłosiłem Cię do Starlet. - zwrócił się do półorczycy. - Najwyraźniej ta substancja, która jest w niej, przenosi się poprzez kontakt… Czy inni mieszkańcy z bloku też coś takiego otrzymali?
- Najprawdopodobniej tak. Z drugiej strony skanowałem sale, w której przebywali ci mieszkańcy. Nie przeżył żaden z nich. Na wszelki wypadek spopieliłem te ciała, bo latarnie wychwyciły, że coś z tymi istotami było nie tak. Doszedłem do tego, że to, co jest w Nethcie, może zakażać innych sobą. Wystarczy, że część tego dziadostwa przedrze się do ciała zainfekowanego. Poza tym sama zainfekowana istota też może dalej zarażać. Nethcie wstrzyknięto tę substancję. Zaś Netha pod jej wpływem zaatakowała ciebie pazurami. Kiedy zobaczyłem, że twoja rana wykazuje nienormalne zachowania, potwierdziły się moje przypuszczenia. Musiałem wypalić to z ciebie jak najszybciej. Miejmy nadzieję, że nic z tego nie przetrwało - Setzer dość solidnie się rozgadał. - Przypominam, że jutro będziesz naprawiał szkody w części najmowanej - dodał.
- Wiem jak znaleźć źródło tej dziwnej substancji. I możliwe, że innych przybyszów z przyszłości. - stwierdził nagle Quen. Zdawał się nie dosłyszeć ostatniego zdania rankera.
- Pytanie, czym dysponują ci, co przyszli z przyszłości - zauważył Setzer. - Nie można wykluczyć udziału rankerów, silniejszych regularnych czy nawet nieregularnych. Ale mamy broń, mamy tę dziwną substancję i twoje relacje z rozmowy z bronią. Acz tak jak powiedziałem wcześniej, nie możesz, nie powinieneś do tego podchodzić jak do rozmowy z koleżanką. Pamiętaj, że czym więcej kontaktu nawiązujesz z tą bronią, tym bardziej się do siebie dostosowujecie. Potem może nie być już Quena. Może pozostać po nim na przykład tylko skorupa.
- Nie ma to najmniejszego znaczenia. - stwierdził latarnik. - Ilu rankerów i regularnych byłby Pan w stanie zebrać w krótkim czasie? I czy jest na tym piętrze jakiś sektor, który jest mało zamieszkany?
- Najmniej zamieszkany… to sektor testowy - Setzer skwitował to pytanie. - W każdym sektorze można się schować, niekoniecznie mało zamieszkany to najlepsza kryjówka. Sektor 13, 66 czy 83 są uznawane za “dzikie”, a Sektor 13 jest chyba najsłynniejszym z nich, z tego, co słyszałem - stwierdził.
- Yortsed… Znajomy coś o nim wspominał - mruknęła Ansara. - Ten z pracy, co mi opowiadał o tym, że był u niego w akademii - i ziewnęła.
- Kto Panu powiedział, że zastanawiałem się nad poszukiwaniami? - zapytał Quen, patrząc na rankera. - Bardziej nad polowaniem. Na mnie. - wyjaśnił. - W takim razie ten Twój znajomy musiał być w akademii, gdzie uczyła Aki i Jax. - zwrócił się do półorczycy. - Podobno ten Yortsed ma ochronę jakiegoś rankera.
- Jakiego rankera? - Setzer zaciekawił się, ale i nieco zaniepokoił.
- Chwila… - Quen przywołał zminiaturyzowaną wersję swojej bazy operacyjnej. Odszukał kontakt do verdandi11 i wysłał do niej wiadomość:
~: Kto jest protektorem Yortseda?
Chłopak przy okazji zamierzał sprawdzić, czy Srebrzatek czegoś nie sknocił w danych.
Chwila ciszy.
- Może jej teraz nie ma? - odezwała się Ansara, kiedy od verdandi11 dalej nic nie przychodziło.
~ :Co jest, smrodzie? ;]
~: Planuję obławę na Yortseda… z przyszłości. Potrzebuję wiedzieć, kto jest jego protektorem.
~:Pojebało cie, z jakiej przyszlosci? 0.o A tego chuja to chuj go wie, paru rankerów go szuka.
- Myślę, że verdandi bardziej powinna obawiać się o swoje życie i uważać, komu podsyła jakie informacje - stwierdził Setzer. - Mógłbym, dajmy na to, strackować urządzenie, z którego nadaje, o ile jest wystarczająco niskiej klasy lub niedostatecznie zabezpieczone, nawet jeśli informacje nadaje przez darkneta - dodał.
~ Jak jesteś regularem, to możesz sobie rownie łatwo szczelić sobie w łeb, a nie robić obstawy na rankera.
~: Nie robię obławy na rankera tylko na Yortseda. Ale potrzebuję jakieś info o jego rankerze. Wiesz, żeby wiedzieć, przed kim spieprzać.
- Jeśli podjąłby Pan takie próby, moglibyśmy stracić źródło informacji. Lepiej podpuścić, niż szantażować. No chyba, że potrafi Pan czytać w myślach.
~: No, to robisz przy okazji obstawe na rankera, wiec deal with it, bitch, you shall not pass. ;] Bo Yortsedzik siedzi u rankera i pewnie robi mu dobrze.
~:I chuj. I tak chcę go dorwać. Koleś zrobił krzywdę mojej przyjaciółce. I nie puszczę tego płazem. Podasz w końcu to imię czy nie?
Odpowiedź przyszła po chwili.
~: V, chuj w dupę jego zapierdolona mać.
Setzer tymczasem przywołał bazę operacyjną i coś w niej kombinował.
~: Dzięki słonko. Pamiętaj, że jak co to wal. A i unikaj przez najbliższy czas Sektora testów. Może być tam głośno.
- To ilu Pan jest w stanie załatwić rankerów, nieregularnych i mocnych regularnych? - powtórzył swoje pytanie.
- Do czego? - zdziwił się Setzer, który nie przerwał pracy w bazie.
~A czemu mam niby unikać sektora testów?
- Do posprzątania śmieci i zmiany historii. - odparł Quen.
~:Generalne sprzątanie śmieci.
~Tehehehe, prędzej ciebie sprzątną, że aż miło, shahahaaah! Ps. Twoja niania nie radzi chyba sobie z tobą najlepiej ];->


- Dobrze, marsz do siebie, młodzież - zarządził Setzer. - A, Quen, i tak twoja sytuacja nie ulega zmianie - przypomniał przy okazji o latarniach, tyle że nie wprost. Cóż, Quen będzie musiał na jakiś czas zapomnieć o latarni klasy D, tak z niecierpliwością przez niego oczekiwanej, no i o ulepszonych latarniach klasy E.
- Ona nie jest młodzież. - latarnik wskazał na Ansarę. - A nie lepiej bym przesłał kolejne 15 tysięcy na naprawy, a otrzymał latarnie? Przynajmniej się czymś zajmę i nie będę miał czasu na myślenie o głupotach.
- Nie - oznajmił nieubłaganie ranker. - Stara młodzieży, do łóżek - powtórzył po chwili troszkę weselszym tonem, jakby uwaga Quena go jedynie bawiła. Ansara zaś wzięła kumpla pod pachę i rzuciła do latarnika: - No, Xun, do łóżka. Jak chcesz, to ci pośpiewam kołysankę - dodała nieco wredniej. - A tak na serio… ratuję cię przed kręceniem bata na swoją szyję.
- Poprzez jej ucięcie. -rzucił żartobliwie chłopak. - Co narozrabiałem, jak mnie nie było… albo nie, nie chcę wiedzieć. Wolę spać spokojniej. A zaśpiewać mi możesz. Jeśli zdejmiesz zbroję i zostawisz topór u siebie w pokoju.
- To nie jest dobry pomysł, mogę ci jeszcze przyłożyć w łeb za gapienie się tam, gdzie nie trzeba. Albo wsadzić ci rękę po łokieć do twojej rzyci… tyle że tą zdrowszą - dodała po chwili dramatycznego milczenia. - Więc może lepiej, bym zbroję miała na sobie.
- Yyyy… eeee… ja się gdzieś gapię? - zdziwił się Quen. - No ładna z Ciebie kobita, muszę przyznać, ale schowana pod zbroją. I nie szło mi o żadne zbereźne rzeczy. Po prostu bez zbroi chyba mniej by bolało, jakbyś mi przyłożyła.
- No czy ja wiem - Ansara łypnęła na Quena. - Lepiej umów się z tą bel… bellą czy jak jej tam było. Pasujecie do siebie. No ale Ciebie Setzer jedyne, z czym cię stąd puści, to pewnie torbami i fru do rzeki czy coś - po drodze Quen zobaczył ściany pomazane smarem, ślady butów, wszędzie pełno pierza, poniszczonych kołder i poduszek czy poczuł ślad spalenizny.
- Ale ja nie chcę się z nikim umawiać. Po prostu chcę przeżyć komentarze na temat Twojego śpiewania kołysanek… Nie mów mi, że nosisz zbroję na gołe ciało… - chłopak był wyraźnie zszokowany. I trudno było powiedzieć czym dokładnie. - Y… To moja robota jak rozumiem… Zanim mi się wygląd zmienił, czy później?
- Wiesz, ja prawie cały czas byłam w tych Plejadach u Starlet, potem poszliśmy z nią na sparingi - opowiadała krótko i rzeczowo Ansara. - Ale to pewnie robota tego twojego drugiego “ja”.
- Mhm… To sobie z nim porozmawiam poważnie. A i nie odpowiedziałaś na moje pytanie. - rzucił Quen, wpatrując się z wrednym uśmieszkiem w półorczycę.
- Jak nie. Odparłam - Ansara odstawiła Quena do jego pokoju, który też przypominał pobojowisko. Srebrzatek najwyraźniej skakał po łóżku i poniszczył materac. - A teraz idź spać.
– E, ale możesz odstawić topór, zdjąć zbroję, założyć coś cobyś naga nie była i przyjść mi pośpiewać. Może uda mi się umrzeć.
- Dobranoc, pchły na noc - Ansara nie przejęła się gadką towarzysza, zamknęła drzwi i zostawiła Quena samego w pokoju.
Może z wyjątkiem Sofii.
- Panie Quen, kazano mi się panem zaopiekować. Oto schłodzone ręczniczki dla pana - milutkim głosem powiadomiła i podała latarnikowi coś na schłodzenie głowy.
- Dziękuję Pani. I przepraszam za kłopoty. Liczyłem, że młody będzie się lepiej zachowywał. Umie Pani śpiewać? - zapytał, najwyraźniej nie chcą odpuścić możliwości usłyszenia kołysanki do snu.
- Owszem - z opiekuńczą werwą Sofia przykładała schłodzony materiał na czoło latarnika.
- Mógłbym prosić o jakąś piosenkę do snu?
Sofia cierpliwie odczekała, aż chłopak przygotuje się do snu i położy się. Wtedy siadła koło jego łóżka. Przez chwilę wpatrywała się w przestrzeń, po czym się zaczęło.
[media]http://www.youtube.com/watch?v=_eqVlxjbUpY[/media]
Piosenka nie miała słów, lecz były one nieistotne. Pokojówka skupiła się na nastroju, pozwalając, by umysł Quena wyciszył się i uspokoił. Latarnik po raz pierwszy, po raz pierwszy w życiu czuł coś takiego. Jako bękart dostał co prawda odpowiednie wykształcenie, jednak w czasie jego egzystencji brakło podstawowego elementu potrzebnego każdemu dziecku. Czułości. Teraz gdy Sofia nuciła mu kołysankę, poczuł, jak to jest być prawdziwym dzieckiem. Z jego oczu popłynęły łzy, lecz zrobił wszystko, by kobieta tego nie widziała. A później była już ciemność snu.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.
Karmazyn jest offline  
Stary 26-08-2015, 19:12   #48
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Aktywne spędzanie czasu by Strife cz1


- Set? Co ona tutej odpierdala? - Mruknął pod nosem, stąpając powoli w jej stronę
- Laska! Ej Set! Wsio w porzadku? - Coś mu mówiło by nie zbliżał się do niej za bardzo.
Set odwróciła się lekko w kierunku Strife. Coś kombinowała przy pasie, który służył jej za część szaty.
Strife wystawił rękę do Zafary w jawnym geście “Zostań tutej prośba fchuj”. Sam łowca podszedł do dziewczyny. - Co ty tutej robisz? Gdzie Lon? - Dopytywał.
Set zdążyła wcześniej odwiązać pas z szaty. Strife dojrzał wzrok jak u przestraszonego zwierzątka.
- Nie wiem - powiedziała tak cicho, że łowca ledwo to usłyszał. - Nie wiem, gdzie jest.
- Przeca razem wychodziłyście. Co sie potem stało? - Mina Strife’a zdradzała troskę, ale jednocześnie zirytowanie.
Set się zmieszała.
- Wiem, że wychodziłyśmy. Przyjechała policja i rankerzy, wszyscy zostali przesłuchani. Część się rozeszła, część została. Lon gdzieś później poszła, nie widziałam się z nią - wybełkotała z trudem, przez nerwy.
Duch pustyni nie do końca uszanował prośbę łowcy, owszem nie zamierzał się wtrącać do rozmowy, ale nie został też na miejscu. Stał w tej chwili kilka metrów od pary, oparty o drzewo z rękami założonymi na piersi, obserwując ich niczym jakaś staroświecka przyzwoitka.
Strife zastanowił się przez chwilę, po mistrzowsku udając że wie iż to wszystko ma sens.
- Wiem że nie wypada pytać laski o takie rzeczy. Ale co tutej sama robisz? - Gabriel poczuł się jakby był na przesłuchaniu, gdyż zasypywał dziewczynę gradem pytań.
- Em, wyszłam na spacer - odparła. Jej twarz lekko poczerwieniała.
- Aha. No dobra. W takim razie nie przeszkadzam. - Rzucił wesoło mijając dziewczę, mimo wszystko bez przerwy czujnie się rozglądał. Może i to były jego schizy, ale były jak najbardziej uzasadnione. - Przecież nie miała byś żadnego powodu by kłamać. Głupi ja. - Pacnął się w czoło, zawieszając wzrok na Set.
- Właściwie, to nawet nie znamy się zbyt dobrze - przyznała Set, zauważając słusznie.
- No bo to nie tak że wyrwałem cię z niewoli. Na pewno coś knuję. - Pokiwał sobie głową. - Ale wiesz to nawet lepiej byśmy się nie poznawali. Zafu! Kontynuujmy spacer! - Wskazał ręką w dal i zaczął krokiem pijanego bosmana leźć na przód, pogwizdując pod nosem.
Zafara odkleił plecy od drzewa i poszedł powoli za łowcą przyglądając się uważnie dziewczynie kiedy ją mijał. Dziewczyna poprawiła szatę i udała się w głąb lasku.
Łowca odprowadził ja wzrokiem i z wyrzutem zwrócił się do dżina.
- Widzisz? Poszła sobie. Chujowy z ciebie skrzydłowy. - Klepnął go w ramię. - Ale nie bój się pod moimi skrzydłami wyrośniesz na porządnego faceta. Co tam faceta. - Uparł się o jego ramię i niemal wywrzeszczał do jego ucha. - Badassa! - Zadowolony z siebie przytaknął sobie i kontynuuował na przód.
Kiedy tylko Strife oparł swój ciężar o ramię dżina ten się zdematerializował.
-Nie dotykaj mnie więcej i trzymaj swoje “skrzydła” z daleka.
- A tobie co kurwa? - Podparł się pod boki i stanął przed Zafarą.
-Nie lubię jak ktoś mnie dotyka.- odpowiedział długouchy zgodnie z prawdą i ruszył dalej, nie miał pojęcia dokąd właściwie idą, ale też niespecjalnie go to w tej chwili obchodziło. Wiedział że miał coś ważnego do powiedzenia, ale za każdym razem gdy miał myśl na końcu języka ta ulatywała. Na dodatek dziewczyna, znajoma Strife’a, przypomniała mu o jego przyjaciółce Soni co natychmiast odbiło się w jego zachowaniu.
Strife dreptał posłusznie za długouchym, co raz tykając co palcem w plecy. - To może pochwal sie jakiej muzyki słuchasz? Gadaj coś kurwa mać, szaleję z nudów. - Wyjęczał błagalnie na koniec.
Próby zdesperowanego łowcy nie przyniosły większego efektu, obojętnie jak bardzo starał się dotknąć Zafary efekt był taki sam, jego palec przechodził przez półprzezroczystą sylwetkę ducha jakby w ogóle go tam nie było.
- Zafuuu! Mówie do ciebie. Przepraszam że cię tykałem. Powinienem ci za to policzyć. HAH jak kurwa! Bo wiesz ostatnio… eeeh ładna pogoda w chuj nie? - Nadawał na jednym wdechu łowca. - No weź Zafa no. - Co raz próbował go tknąć, lecz bez skutku.
-Ładna.- zgodził się długouchy, jednak wciąż nie miał ochoty na pogawędkę, coś było nie tak… ze wszystkim. Dlaczego Jednooki wymyślał jakiś plan? Dlaczego mówił o portalach skoro najwyraźniej nie były mu do niczego potrzebne. Śledził ich, łaził za nimi ukryty w tej swojej bańce niewidzialności, gotów wyskoczyć nagle niczym diabeł z pudełka. Zółtooki prawie odwrócił się żeby go poszukać sprawdzić czy nie dostrzeże jakiejś zmarszczki w powietrzu.
-Myślisz że Jednooki wie co robi?- zapytał jak często mu się to zdarzało bez związku z tematem rozmowy.
- Nie wiem co myśli. Jak na moje jesteśmy dla niego jakimiś tymi… no… te no…. narzędzia. - Pstryknął palcem gdy przypomniało mu się słowo. - Za bardzo się tym wszystkim się przejmujesz. Patrz na mnie! - Obrócił się dookoła. - Jak przyjdzie przypał wtedy będę się martwił. Zafu uśmiech! - Naciągnął swoje usta tak, że stworzył dość groteskowy uśmiech, ukazując przy tym nawet dziąsła.
-Pewnie masz rację.- zgodził się chociaż jego mina wciąż przywodziła na myśl Grumpy Cat. -Nie przejmować się tym… nie wiem czy potrafię.
- Tego nie powiedziałem. W tym momencie, miej wyjebke na to co cię w mózgu rucha nieustannie. Ja tak robię i działa. Jak już jest przypał wtedy trza kminić jak nie dać się zajebać ani pozwolić komuś zginąć. Tylko nad tym myślę, jeżeli w ogólę. - Wzruszył ramionami łowca.
Czerwonowłosy patrząc na szczerą twarz Strifea zdecydowanie mógł się zgodzić co do tego iż jego kompan mówił prawdę i nie myślał zbyt wiele.
-W porządku. W takim razie co chcesz teraz zrobić?- zapytał ponieważ sam będąc stworzeniem wybitnie nie rozrywkowym, nie bardzo wiedział co mogłoby mu pomóc “mieć wyjebke” na to co siedziało w jego głowiei właśnie kombinowało jak mu zaszkodzić.
- Właśnie nie wiem gdzie cie zabrać mogę, byś trochę się wyluzował. - Rozmasował kark, po czym dodał. - Zwłaszcza że w każdej chwili może wpaść wiadomo kto. Hmm. - Zamyślił się krążąc w kółko. - Dobra zrobimy tak, ja powiem wszytkie miłe opcje spędzania czasu a ty wybierz tą która ci najbardziej pasuje. - Skrzyżował ręce na piersi przytakując sobie.
-Niech będzie, zaczynaj.- Zafara postanowił tym razem współpracować, chociaż w tej chwili czuł się jakby zaraz miał wskoczyć do bardzo głębokiej i zimnej wody.
Strife odchrząknął po czym zaczął wymieniać.- Możemy: Pójść się najebać, Pójśc się naćpać, Pójść na cipy, Pójść na cipy tylko że płatne… no na kurwy, Pójść na dancing jakiś - w tym też mogą być cipy… obie opcje. Karaoke… no nie do końca na jakiś występ garażowy. I jeszcze możemy wejść na jakiś wysoki dach i rzucać w ludzi balonikami z wodą. Więcej nie ma. - Zakończył ze smutną minką.
Jedno ucho żółtookiego opadło, a drugie wciąż sterczało do góry wyrażając jego kompletną konsternację, jednak musiał wybrać jakąś opcję, przecież się zgodził.
-... Chodźmy na dach.- zdecydował się wreszcie.
Łowca zaciągnął się powietrzem i odetchnął jakby z zadowoleniem. - Mhm… jak tylko dzisiaj oczy otworzyłem wiedziałem że będę rzucał w ludzi balonikami z wodą. Onward! - Zakrzyknął wskazując palcem w dal i opierając nogę na jakimś kamieniu.
Dżin w swej niematerialnej postaci wzniósł się ponad drzewa szukając odpowiedniego punktu widokowego.
-Tędy.- wskazał kierunek kiedy wybrał już budynek z eleganckim płaskim dachem w sam raz do takich zabaw. -Chcesz iść czy postawić ci portal?
- Musiałbym odpalić coś zajebiście kozackiego by latać, wiec stawiaj portal. - Przytaknąl mu. Zafara w przeciwieństwie do kompana nie mający problemów z poruszaniem się w powietrzu skinął głową i postawił przejście tuż przed nosem Strifea, a potem poleciał na dach żeby tam otworzyć drugie. Łowca musiał chwilę poczekać, ale zanim zaczął się rozglądać za jakimś innym zajęciem przejście otworzyło się i mógł przez nie zobaczyć Zafarę stojącego już na dachu zupełnie jakby to były drzwi do sąsiedniego pokoju. Strife grzecznie przeskoczył przez portal, a po drugiej stronie zakomunikował.
- No dobra ja dałem pomysł ty musisz materiały wykminić. - Spojrzał na dżina, z rozbrajającą szczerością. Długouchy machnął ręką otwierając drugi portal, tym razem prowadzący nad jego ulubiony staw w parku do którego nie raz i nie dwa wrzucał irytujących go osobników. -Woda jest.- oznajmił i podszedł do krawędzi dachu, a potem przez nią przeszedł opadając na ulicę. Chyba nie powinno być trudno znaleźć sklep w którym mógłby kupić trochę balonów. Tylko gdzie miał go szukać? Przypomniał sobie że dzieci bardzo lubiły balony, więc sklep z zabawkami powinien być odpowiedni. Zaczął się za takim rozglądać. Niestety żadnego w pobliżu nie zobaczył i musiał pokręcić się trochę dalej. Wcale nie tak łatwo było znaleźć jakiś, ale po przejściu kilku ulic wreszcie mu się udało i zdobył to czego potrzebował. Wrzucił “materiały” do ATSu i poleciał na miejsce do łowcy, który już pewnie zdążył zacząć chodzić w kółko po dachu i wypatrywać sobie oczy.
-[i]Mam.[/]- oznajmił materializując się i przekazując paczkę balonów na ręce bardziej doświadczonego w tej zabawie Strifea.
- Oke, teraz rzucamy w tych co zachowują się jak chuje, albo wyglądają jak tact. Ich trademark to ortalion. - Strife wziął dwa baloniki i przystawił je sobie do krocza podskakując dwukrotnie, że baloniki zadyndały. - Kminisz mieć takie jaja wielkie? To już kalectwo. - Oznajmił, po czym skierował wzrok na ulicę.
Tyle że z celami był nieco większy problem. Natężenie dresów w tym sektorze było znacznie mniejsze niż w Sektorze 13. Strife znalazł paru przechodniów, jeden z nich dostrzegł chyba dwójkę pragnących mocniejszych wrażeń regularnych. Chyba się nimi wcale nie przejął, bo sobie poszedł.
Zafara pomyślał sobie, nie wiedząc czemu: “Przydałby się Jaszczur z sektora testów”. Ale gad chyba w tych okolicach nie pomieszkiwał. Sektor był czystszy niż trzynasty, i o wiele spokojnieszy niż dwudziesty czwarty. Nudy, panie.
- Uugh. Troszkę gejnia, musimy być mniej wybredni. - Strife rzucił jednym balonikiem tuż pod nogi jednego z przechodniów, i sekundę później kolejnym prosto w twarz. Ten pierwszy pełnił rolę zmyłki i zmuszenia tego kogoś do spojrzenia na górę, by przyjął strzał prosto na facjatę.
Zafara obserwował “mistrza” z boku, doceniał pomysł z użyciem dwóch “pocisków”, sam by na to nie wpadł. Szybko wychylił się przez portal napełniając swoje baloniki i chwilę później jeden z nich poleciał na chodnik… gdzie rozprysnął się z dala od kogokolwiek, trudno było nawet określić kogo dżin obrał sobie za cel. Przy następnym balonie długouchy miał jeszcze mniej szczęścia, jeden z jego pazurków przekłuł go zanim zdołał wycelować i na dół poleciał tylko strzęp gumy i wodna mżawka.
- Bez paniki Zafu. Zawsze jest ten pierwszy raz. - Rzekł z wyrozumiałością. Wziął kolejny balonik i podrzucił go w dłoni. Szukał kolejnego celu. Widział jakiegoś jegomościa który przez telefon strasznie wykrzykiwał na kogoś. Nie wszystko dotarło do uszu Strife’a ale wyłapał pojedyncze. “Natychmiast” “Deadline do jutra inaczej zwalniam” i takie tam. Gabriel wyskoczył wysoko i wykonał piruet w powietrzu, do tego odwracając się w pionie. W momencie gdy był do góry nogami rzucił, a balonik poleciał tak szybko że wyglądał jak pocisk i uderzył prosto w klejnoty celu. Gość jak stał tak padł na kolana trzymając się za torbę.
- Bwahahahahahaah!! O kurwa nie moge HAAAAAHAAA! - Piał w najlepsze łowca, wskazując na pechowca palcem.
Dżin chyba powoli też wkręcał się w zabawę bo i on postanowił pokazać sztuczkę. Napełnił kilka balonów i położył je na dachu, potem stworzył portal jakieś dwa metry nad nimi, a następnie dokładnie pod nimi. Grawitacja zaczęła działać. Baloniki “spadły” z góry, przeleciały wolną przestrzeń by znowu znaleźć się na górze i tak w kółko, co raz szybciej, aż osiągnęły maksymalną prędkość. Przy następnym elemencie Zafara musiał się skupić, być szybki. Kiedy pociski zaczynały kolejne okrążenie zamknął portal nad nimi i zanim wleciały w drugi otworzył go ponownie, tym razem pionowo posyłając kolorowe bombardowanie daleko poza obręb budynku prosto w grupę biznesmenów tłoczących się na przejściu dla pieszych w oczekiwaniu na zielone światło. Zółtooki wyraźnie był z siebie dumny. A jego “ofiary” bezradnie spoglądały w bezchmurne niebo zastanawiając się skąd ten nagły prysznic.
- Chylę czoła. Bez kitu to było dobre. - Przyznał łowca. - Jak w portalu nomalnie. - Kolejna broń masowego rażenia wylądowała w prawicy Strife’a. Następnym celem był gość który coś tam wykrzykiwał, i miał plamę na kroczu. To musiał być ten sam sprzed chwili. Znowu dostał ale tym razem w twarz, co wywołało kolejną salwę śmiechu anioła.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 26-08-2015, 19:41   #49
 
Agape's Avatar
 
Reputacja: 1 Agape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłość
Aktywne spędzanie czasu by Strife cz.2

Dżin także nie próżnował, za cel obrał sobie jakąś kobietę rozmawiającą przez telefon, trochę trwało zanim zdecydował się puścić wodną bombę, najwyraźniej zależało mu żeby dobrze wycelować i udało się, trafił. Co prawda jakąś inną przechodzącą obok, ale do tego akurat nie zamierzał się przyznawać.
Ktoś jednak zauważył Strife’a i Zafarę. Zrobiło się trochę nerwowo, mała grupka zbiła się przy budynku, na dachu którego dwójka zrobiła sobie bazę. Trzeba chyba było wiać, bo Zafara wyczuł, że ktoś cisnął Tropieniem w Strife’a. Ktoś tutaj uczył się kiedyś na łowcę.
-Chyba już wystarczy.- zauważył shinsooista, zaalarmowany przez swój szósty zmysł. -Wracajmy.- zarządził wskazując portal do parku i przepuszczając Strife’a przodem.
Strife zagrał fanfary na nieistniejącej trąbce którą trzymał i ogłosił.
- Wasze matki to chuje! - Wystawił dwa środkowe palce i hycnął przez portal. Zafara podążał tuż za nim i jak tylko znalazł się po drugiej stronie zamknął oba przejścia.
-Ktoś rzucił na ciebie tropienie.- poinformował kompana stojąc już na trawie pomiędzy drzewami. -Będziesz miał okazję pobawić się w chowanego.
- Mój ulubiony rodzaj zabawy. - Strzelił karkiem i zaczął rozglądać się zniecierpliwiony. - Byle fagas umie tropienie rzucić. - Orzekł nie przestając się rozglądać.
I dopadł go mały głód. Nie, nie ten upierdliwy żółty glut w zielonej koszulce. U aniołka kiszki marsza grały i skandowały hasło, że poszłyby na Oktoberfest. Najpierw jednak trzeba było się schować przed fagasem, który miał zamiar odszukać dowcipnisia. Więc Strife wyruszył w głąb lasku, żeby tam zmylić gostka.
Zaś Zafara postanowił pokibicować koledze. Co prawda nie miał przy sobie pomponików ani niczego, ale i tez tego coś się wykmini. Postanowił więc schować się na drzewo, czym przepłoszył z drzewa popielatą wiewiórkę z wielkimi oczami. Zwierzątko wyskoczyło z gałęzi na inne drzewo. Duch obserwował, czy ktoś nie podąża za ich śladem. Wkrótce dosłyszał szczekanie psów, które narastało z czasem.
Nie martwił się tym jednak zbytnio, nie był zwykłą istotą i jego ciało nie wydzielało zapachu, a nawet gdyby ślad byłby całkowicie nieczytelny z powodu częstych dematerializacji, zawsze też mógł schronić się nad stawem w 24 sektorze. Dlatego zwyczajnie obserwował co się dalej wydarzy, czekał na przejście obławy siedząc na gałęzi. Chyba zwariował do reszty, ale w tej chwili był niczym Strife, zwyczajnie się nie przejmował.
No i słusznie. Wkrótce Zafara dostrzegł hordę psów, a te wyglądały bardziej na twory shinso niż rzeczywiste stworzenia z krwi i kości. Psy ujadały, biegły identyczną ścieżką, którą pobiegł Strife; nawet w ogóle nie przejmując się czy nie rejestrując obecności Zafary. Kiedy obława go minęła duch przepłynął w powietrzu w koronę kolejnego drzewa niespiesznie podążając za ujadaniem, chciał widzieć jak łowca sobie poradzi.
Słysząc bestie anioł od razu hycnął na pobliskie drzewo i zawisnął na nim jak miś koala. Przy okazji zamaskował swoje shinsoo. Najwyżej zastrzeli typa który je przywołał, lecz najpierw chciał wiedzieć z kim ma do czynienia.
Łowca dowiedział się wnet, że ktoś na niego napuścił psy - i to dosłownie. Wyglądały bardziej jak energetyczne twory, którymi ktoś chciał poszczuć Strife’a. Czyżby prezent od któregoś niezadowolonego z jego wybryków “fana”? Strife potraktował drzewo jako specyficzną drogę ucieczki, a drzewo to okazało się przysłowiową ślepą uliczką. Psy dobiegły do kryjówki łowcy, otoczyły je i niektóre z nich nawet próbowały doskoczyć do strzelca. Jeden z nich skoczył na tyle wysoko, że zębami chwycił nogę Strife’a. Pomimo, że tenże pies był tylko tworem z shinsoo, zdawał się ważyć tyle, co wyrośnięta bestia i potwór ciągnął łowcę w dół. Pozostałe twory ujadały lub starały się doskoczyć do Strife’a i ściągnąć go na dół, pewnie po to, by zmienić go w obiadek. Jak dobrze że to tylko przywołańce, tak bolałoby go wybicie ich. Obejmując ręką jedną z grubszych gałęzi zmaterializował Serafina, ustawionego na pojedyncze strzały, i miał zamiar wywalić dziurę w łepku stworzenia z shinsoo. Dokładnie temu co go ciągnął w dół. Z przywołanego pistoletu solidnie huknęło. Kula trafiła w ucho przywołańca. Nie prysnęła żadna krew, zamiast tego z ciała potwora trysnęły pojedyncze kulki światła. Mimo to pies nie pisnął ani nie zaskowyczał. Strife pozbawił tego sporego “kleszcza” jednego ucha i kawałek głowy, ale zamiast zdechnąć, pies jeszcze bardziej się rozjuszył, bo zaczął silniej szarpać łowcę. Jeden z psów o mały włos nie chwycił się drugiej nogi gunslingera.
Strife ponowił strzał w tego samego “upiora”, niestety chybił. Łowca wpadł w kłopoty, bo inna bestia pochwyciła go za drugą nogę. Gunslinger nie zdążył strzelić, kiedy dwa psy ściągnęły go na tyle nisko, że trzeci pies wgryzł się w udo Strife’a. Łowca spadł z drzewa, a kilka psów wgryzło się w ciało Strife’a. Wataha pociągnęła kilkanaście metrów dalej łowcę, który wytarzał się w runie leśnym. Po tej małej ślizgawce stwory się rozproszyły, zaś Strife po tej przejażdżce wyglądał jak pogryziony leśny elf - umorusany w ziemi i liściach. Jego twarz “zdobiła” piękna maseczka z błota i mchu.
Na szczęście Strife wyszedł z tego starcia bez jakichś poważniejszych obrażeń - może dogryziono mu, ale żył.
- O kurwełe… - Jęknął wycierając gębę z błota, i wypluwając jakiekolwiek które mu się dostało do gęby. - Całkiem śmieszne to było. Heh. - Podniósł się do siadu i rozglądnął w około. - Zafu! Też powinieneś spróbować. - Rzucił do długouchego gdziekolwiek był.
-Wolałbym nie.- odpowiedział duch opadając z pomiędzy gałęzi sąsiedniego drzewa.
-Nic ci nie jest?
- Oj tam. Bardziej poharatany wracałem od Kiki… chora kurwa, ale co poruchałem to moje. - Pozbierał się, z małą skutecznością strzepując z siebie cokolwiek się do niego przykleiło. - Bardziej mnie ciekawi dlaczego przestały mnie przeżuwać. - Zastanowił się na głos. Zafara wzruszył ramionami, podobnie jak łowca nie miał bladego pojęcia dlaczego psy odpuściły w momencie kiedy ofiara była na ich łasce. Na wszelki wypadek rozejrzał się jeszcze za ich właścicielem. Tego zaś nigdzie w pobliżu nie było i później też nie pokazał się wcale. Chyba nawet w ogóle za nimi nie ruszył. Pewnie te pieski miały ich pogonić albo też ich właściciel chciał spłatać jakiegoś figla tej dwójce, i dlatego się nie pojawił.
Nie wyczuwając żadnego zagrożenia długouchy spojrzał ponownie na obraz nędzy i rozpaczy jaki prezentował teraz Strife.
-Chcesz się umyć?- zapytał a aniołowi mogło się wydać że nie jest to do końca zwyczajne pytanie.
- Chcem. - Mruknął oglądając swoje rany. Może nie było tego po nim widać ale był wkurwiony do czerwoności. Jak miał walczyć z legion skoro banda psów jest ponad jego możliwości? Charknął i splunął na glębę. - Szlag by to. - Wymskło mu się.
Zafara skinął głową i otworzył portal nad staw, tuż pod tyłkiem siedzącego na ziemi łowcy. Nawet nie specjalnie zareagował, tylko pozwolił by grawitacja zrobiła swoje. Z głośnym pluskiem wpadł do stawu i położył się na płask, zanurzając się kompletnie. Po chwili zaczął bardzo szybko kręcić się wokół własnej osi, po czym wyskoczył z wody. Przemoczony do cna, ale czysty. Ściągnął płaszcz i zaczął go otrzepywać z wody, to skóra więc za bardzo nie nasiąknął, reszta i tak na nim wyschnie prędzej czy później. - Dzięks. - rzucił do Zafary.
Długouchy przekręciwszy głowę nieco na bok obserwował te ablucje zaintrygowany. Dziwne, większość tych których tu wrzucił była wściekła, zupełnie jak ci którzy oberwali z nienacka balonikami z wodą, ale wystarczyło uprzedzić by to samo przecież zdarzenie miało zupełnie inny wydźwięk. Nie potrafił do końca pojąć dlaczego raz ta sama woda irytowała ludzi, a innym razem sprawiała im przyjemność.
Gabriel zarzucił z powrotem na siebie płaszcz, oraz przyczepiony do niego kaptur na głowę.
- Ojebałbym coś. Ty szamiesz w ogóle Zafu? - Zapytał, wytrzepując rybkę z buta.
-Nie jadam. Nie mam w środku tego wszystkiego co odpowiada za trawienie.- stojący nad powierzchnią wody żółtooki rozłożył bezradnie ręce. Wyglądało na to że mimo iż nie potrzebował pokarmu miałby ochotę spróbować, nie pozostawało mu jednak nic innego jak tylko obserwować jak robią to inni starając się wyobrazić sobie co czują.
Zafara i Strife znajdowali się teraz w Sektorze 24. Umiejętności czerwonowłosego były wprost zadziwiające, gdy chodziło o transport.
Teraz trzeba było się rozejrzeć, czy w pobliżu nie ma tego natrętnego wodnika. Oby nie.
Ale nieme prośby ducha nie zostały wysłuchane, jeśli chodziło o to, żeby Novem się nie pojawił.
Bo oto Zafara dostrzegł (na szczęście w oddali) tego przebrzydłego stalkera, jak siedział nad stawem i rzucał okruszki gołębiom. Mały kuzyn Buki klaskał radośnie, kiedy gromada tych latających szczurów zbierała się dookoła niego. Potem skubnął część swoich wodorostowych włosów i nakarmił nimi ptactwo, które łyknęło tę dziwną paszę jak chleb. Zafara zauważył również, jak na innej ławce obściskiwała się jakaś parka. Kolorowa - ale kogo to w zasadzie obchodziło, czy ktoś miał węże zamiast włosów czy parę lisich ogonów. Na pewno nie dziecię pustyni. Novem też sobie nic nie robił z miziań tej ekscentrycznej dwójki.
-Chodź. Niedaleko jest pizzeria S… ona zamawiała tam zwykle kiedy wracała z pracy.- oznajmił czerwonowłosy wyraźnie zacinając się w środku zdania, wystarczyło by jego myśli zbliżyły się choć trochę do dziewczyny-cyborga żeby ukryty gdzieś gniew natychmiast zaczął się wynurzać na powierzchnię. Zdołał się jednak jakoś opanować, chociaż zaciśnięte pięści pokazywały że nie było to wcale łatwe. Potem jak gdyby nigdy nic wciąż spacerując kilkanaście centymetrów nad taflą ruszył do brzegu. Głodny Strife nie miał większego wyboru jak tylko brnąć w wodzie za nim.
Strife niczym pies ruszył za swym przodownikiem, brnąc w wodzie. Kobieca część miziającej się parki chichotała, kiedy widziała, jak łowca leci za duszkiem. Novem zainteresowany spojrzał w kierunku duetu, czego Zafara z kolei nie dostrzegł, mając w zamiarze doprowadzić Strife’a do celu.
Po jakimś czasie dwójka regularnych weszła do pizzerii, w której Soni często zamawiała pizze. Zafara zamówił dla nich (tak naprawdę tylko dla gunslingera) pizzę z owocami morza i popularnym bohaterem hentai-ów - ośmiornicą. Nawet macki wydawały się lekko drgać. Soni wybierała dla siebie różne smaki, jednak tej wersji nie zamówiła nigdy, dlatego też były dżin był szczególnie zainteresowany obejrzeniem jej konsumpcji. Ciekawe czy coś co wyglądało tak oślizgłe było smaczne?
- Dajesz, dajesz, dajesz… - ktoś szeptał Strife’owi do ducha. To był ten sam głos, który usłyszał dzisiejszej nocy. Zafara również usłyszał to dziwne charczenie, chociaż nie tak dobrze jak łowca. To na pewno nie był głos Jednookiego, ani Ar Afaza. Zaciekawiony duch rozejrzał się starając się zlokalizować osobę która najwyraźniej tak samo jak on chciała zobaczyć jak Strife je ośmiornicę. W lokalu znajdowało się kilkanaście istot, żadna z nich nie wpatrywała się ani w Strife’a, ani w Zafarę jak obrazek. Do uszu Zafary wpadały urywki rozmów w najróżniejszych językach. Dosłyszał też rozradowane krzyki jakiegoś dzieciaczka:
- Eggo to chciałby cukierka! - duch mógł się rozczarować. Właściwie to każdy w tym lokalu mógł zastosować sztuczkę z szeptaniem na odległość do czyjegoś ucha.
Domyślał się czyj może to być głos ale udawał że go nie słyszał gdy zaczął zajadać pizze z czymkolwiek ona była. Musiała mu smakować, gdyż ani na moment nie przestawał przeżuwać. Z manier wiedział tyle że z pełną gębą się nie mówi więc konsumował posiłek w milczeniu, drugą ręką bawiąc się telefonem.
Szepcik wcale się nie przejął ignorowaniem przez Strife’a. Łowcy wydawało się nawet, że ten szelest przemienia się w cichy chichot.
- Młody, to jest pizzeria, cukierków tu nie podają - wkrótce też usłyszał głos znajomej, jednak odmienny od tego, co przedtem usłyszał; tak jakby ta również nie przejmowała się towarzystwem. Wesołością też z jej głosu nie promieniowało.
- ...A podają pizzę z cukierkami? Eggo chciałby pizzę z cukierkami!
- Eggo, pizza z cuksami nie będzie dobra, zapewniam cię.
Zafara nie zwracał większej uwagi na konwersację, gdyby pizza z cukierkami była dobrym pomysłem zapewne znajdowałaby się w ofercie. Pochłonięty był obserwowaniem jedzącego gunslingera jakby to był jakiś wyjątkowo interesujący program telewizyjny. Dopiero kiedy z talerza zniknął ostatni kawałek odezwał się.
-Dobre?- najwyraźniej same wrażenia wizualne mu nie wystarczały i chciał by łowca wyraził smak potrawy słowami.
Strife oblizał palce i oderwał wzrok od telefonu. - Dupy nie urywa. - Ocenił posiłek i po czym beknął głośno i popił jakimś napojem zaserwowanym wraz z pizzą. - Znaczy zajebiste i dziękuje za posiłek messieu Zafara. - Przemówił po chwili z dziwnym akcentem.
Przeciągając się wystękał jeszcze - To zwijamy? -
Dżin przytaknął, nie oczekiwał podziękowań, naprawdę interesowała go jedynie szczera opinia, więc to co usłyszał po pierwszym zdaniu puścił mimo uszu. Przedstawienie się skończyło trzeba było się zbierać.
 

Ostatnio edytowane przez Agape : 26-08-2015 o 19:45.
Agape jest offline  
Stary 28-08-2015, 18:25   #50
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Zor - postać poboczna

Zor: Przybycie na piętro

[media]http://i.imgur.com/b6AeRSo.png[/media]

Przez portal wpuszczający przybyszy na czwarte piętro przeszło pół metrowe stworzenie poruszające się na czterech łapkach. W większości pokryte szarym futrem. Na szyi zmieniało się w przypominający czarny szal. Czubek głowy i łapki z kolei miały kolor czerwony. Podobnie jak powieki i dwie kropki między oczami. Przypominająca lisa istota wyglądałaby uroczo, gdyby nie wredny uśmiech widniejący cały czas na jej pyszczku. Pozbawione ubrań - które zresztą były mu niepotrzebne - kroczyło dumnie przed siebie.
Gdy jego wzrok ogarnął przestrzeń, dostrzegł sporą fontannę z ogromnym, złocistym smokiem. Z pyska stworzenia wylatywały trzy strumienie wody - zapewne sprawka shinso. Potwór miał kilka metrów wysokości. Przy źródle siedziało kilku regularnych, w tym jeden mały stwór przypominający skrzyżowanie Buki i kłębowiska wodorostów. Mały wodnik majtał nogami w powietrzu i bujał się na brzegu wody.
Oprócz fontanny, sporego placu wyłożonego wielkimi, jasnoszarymi, lśniącymi płytami futrzak dojrzał budki z jedzeniem, bronią i innym asortymentem. A więc to był pewnie obszar testowy. Po placu kręciło się trochę dziwnych stworzeń - czy mu się wydawało, czy dostrzegł nawet mały czołg?
Nietrudno było zauważyć o wiele większego, półkolistego budynku, który po części otaczał plac i który to bardziej przypominał ratusz - to w nim odbywały się testy. Malec zauważył też kolejkę do innej budki, w której siedziała białowłosa kobieta z kamienną twarzą - nie tyle w znaczeniu bezemocjonalnego wyrazu, co faktury. Gdyby stworek przybliżył się do niewiasty, dostrzegłby większe łuski na obliczu. Rejestracja do testu - najwyraźniej jakiś będzie się szykował.
Przyjemna pogoda - słoneczko świeciło, dochodziło popołudnie. Mały “Bukoid” powstał z fontanny i udał się do kolejki w celu zarejestrowania się do testu. Idzie grzecznie poczekać za różowowłosą ślicznotką z baranimi różkami, obfitym biustem i okrągłościami, odzianą w słynną małą czarną i czarne skórzane buty na szpilkach. Dziewczyna stała pewnie wraz z blondasem, który był odziany w garniak. Przybyłemu stworkowi gość cuchnął zdechlakiem - a może to kwestia tego, że tenże typek był umarlakiem? Bo jakiś taki blady na gębie był i miał tylko jedno typowe oczko - drugie cybernetyczne zastępowało jego kompana.
Mały stworek miał bardzo, bardzo poważny problem. Przynajmniej według jego rozumowania. Nie miał zielonego pojęcia, komu najpierw powinien zrobić kawał. Czy miał się zająć wodorostem, owcą, umarlakiem a może… tak. To był bardzo dobry pomysł. Czołg. Czołgowi jeszcze nigdy nie dokuczał. Co prawda tym trzem pozostałym też nie, ale czołg był fajniejszy. Zor - bowiem tak miał na imię czteronożny stworek - ruszył na poszukiwania odpowiedniego regularnego.
A czołg jak to czołg - jechał przed siebie, a lufę celował przed siebie - to znaczy w kierunku budki rejestracyjnej. Znaleźć nie było go trudno, bo większość - jak nie znajdowała się w “ratuszu” czy za innymi budkami - znajdowała się w zasięgu wzroku łobuza.
- Cześć. - Zor wylądował na wieżyczce czołgu. - Jak się masz? - zadał niewinne pytanie, starając się wymyślić przy okazji jakąś psotę.
Czołg przystanął na chwilę… po czym pojechał dalej bez pytania. No bo co czołg miał powiedzieć? To był przecież czołg. Podjechał poprawnie za Bukoidem, trącając tego działem o grzywę bujnych… wodorostów.
Lisek zastukał łapką we właz.
- Ej czemu nic nie mówisz? Jesteś regularnym, czy tylko pojazdem? - dopytywał się, obchodząc to dziwne cudo z każdej strony, starając się wywęszyć czy ktoś jest w środku.

[media]http://25.media.tumblr.com/tumblr_m7sbk8dFcr1rtjwpuo2_500.png[/media]
- Ahoj! - wyskoczył z włazu… żółty kuc z hełmem na głowie. - Czemu mi skaczesz na lufie? - dopytywał się kucyk. - Jesteś regularnym czy czyimś zwierzątkiem?
- Skaczę, bo lubię. - odparł żartowniś. - A Ty jesteś regularnym czy czyimś zwierzątkiem? To Twoja mama? - wskazał na czołg. Co prawda nie był na tyle głupi, by nie wiedzieć, że metalowy pojazd nie może być matką kucyka, ale lubił udawać głupszego, niż był. Wiele istot lubiło chwalić się swoją wiedzą i udowadniać, że są mądrzejsze niż inni. On to wykorzystywał.
Kucykowi chyba nie chciało się dalej ciągnąć tej rozmowy. Wzruszył kopytkami, zamknął się z powrotem w czołgu i potem ani słowem się nie odezwał. Nie zareagował też na kolejne zaczepki liska.
- To jest konserwa - stwierdził stwór stojący przed czołgiem. Rozmówca miał głos jak u małego dziecka i miał również wzrost wyrośniętego kilkulatka. - W środku jest jedzenie, a na zewnątrz tego jedzenia jest blacha. Novem widział takie w Wieży - wskazał też czarnym paluszkiem na lufę czołgu.
- Konserwa? - Zor popatrzył się zdziwiony na Novema. On musiał być dość głupi. Chociaż pomysł z konserwą dość spodobał się liskowi. - Poczekaj, otworzę. - rzucił.
- To jest czołg, idioto - odparł regularny z cybernetycznym okiem. - Skąd ty się w ogóle urwałeś? - spytał z niedowierzaniem Novema.
Na to wodorostowy tylko pokazał palcem w kierunku zenitu. - No, stamtąd. Novem spadł do Wieży stamtąd.
- Ech, kolejny kretyn - mruknął z niesmakiem nieumarły. - Znaleźć kogoś z olejem w głowie, w tej Wieży to nie lada wyzwanie. - skrzywił się.
Jego różowowłosa partnerka odwróciła się. Wzdrygnęła się lekko, gdy zobaczyła aparycję Novema, ale kiedy zobaczyła Zora… - Bierzemy go! Jest słodki! - zaszczebiotała, a potem uśmiechnęła się przesłodko do Zora. Gdy rogata na niego spojrzała, aż Zorowi serce zaczynało się rozpuszczać z ciepełka. - Duruś, proszęęęę, weźmy go!
Lisek przez chwilę przyglądał się rogatej kobiecie… po czym skoczył w stronę jej pokaźnych piersi. Udało mu się jakoś wgrzebać pod jej sukienkę. Uznał wtedy, że jest zdecydowanie za mały, by móc się w pełni nacieszyć taką wspaniałą istotą. Postanowił więc przybrać swoją większą formę.

[media]http://i.imgur.com/XqUGyOC.jpg[/media]

Różowowłosej udało się w porę wyciągnąć Zora, który ku jej zdumieniu urósł. I to o ponad metr. I stanął na dwóch nogach. Włosy mu się wydłużyły, czarne futro zajęło większą część jego ciała. “Szal” zmienił kolor na czerwony, a z łapek wystrzeliły ostre pazury. Pyszczek przestał, być słodki a przybrał bardziej groźny wygląd.
- Niech to, ale urósł - mruknęła do siebie. - I tak go bierzemy, Duruś.
- Kolejny zwierzyniec? - westchnął elegancik. - Ty go będziesz pilnować, żeby nie skończył jak Mruczek.
- Ty również - rogata łypnęła na swego towarzysza. - A jak nie, to strzelę ci w łeb.
Czołg tymczasem przejechał obok regularnych, którzy nie zauważyli, że w kolejce zrobiła się luka.
- Ej, przestań się wpychać, złomie! - warknęła “owieczka” w kierunku pojazdu. - Idziemy - rzuciła do Zora, ciągnąc go ze sobą. Razem z nią poszli również “agencik” i chodząca góra wodorostów. - Ej ty! Zatrzymaj się!
Novem jeszcze co innego zrozumiał i sam poszedł w ślady czołgu, wpychając się przed owieczkę i jej kompanów. Jakimś sposobem znalazł się pierwszy przed zgrupowaniem.
- Nie wolno się pchać - Novem orzekł dziecięcym głosem do tych, którzy chcieli się przepchać. - I jesteście niemili. Novem was nie lubi.
W tym czasie Zor postanowił pacnąć swoją uzbrojoną w pazury łapą w pierś owieczki. Włożył w to całą swoją siłę. W końcu chciała, by ją adorował prawda?
- Psps, nie pacaj ją w piersi. Nie lubi tego - agent syknął do Zora. Jednak to on, nie lisek, dostał z otwartej dłoni w łeb.
- Idioci! - Zor również dostał z pięści w twarz. Owieczka miała trochę pary w łapkach, musiał przyznać.
Zaś czołg nic sobie nie robił z zamieszania. Podjechał do przodu, Novem tak samo podszedł, tylko od czasu do czasu podpatrywał, co robi trio.
Umysł Zory poszukiwał jakiegoś połączenia między dotknięciem owieczki, a jej ciosem wymierzonym w elegancika. To było takie zabawne. W przeciwieństwie do tego, jak sam oberwał. To nie było zabawne.
- Jeszcze raz. - szturchnął rogatą lekko w bok, wskazując na jej towarzysza z niewinną miną.
- Weź, spieprzaj - ta warknęła i odtrąciła od siebie łapę Zora. - Duruś, matole, do mnie - rzuciła do agenta.
I lisek spieprzył. Wcześniej - pilnując by owca i jej towarzysz go nie widzieli - plunął odrobiną trucizny na ubranie rogatej. Chichocząc, oddalił się najszybciej, jak umiał korzystając, z możliwości przechodzenia przez ściany.
Przy czym nawet pierwszej nie przeszedł, bo w nią łupnął. Novem w oddali chichotał, widząc jak Aries, histeryzuje. Czołg niczym się nie przejął, tylko konsekwentnie podjeżdżał do okienka rejestracji do testu.
Zor rozmasował sobie obolały nos. Nie podobało mu się to, że nie mógł przechodzić przez ściany. No ale trudno. Nie można było na skróty, to trzeba było normalnie. Ważne by jak najdalej stąd. Później zainteresuje się tym Novemem. Powinny być niezłe jaja.
Czołg odszedł z okienka. Novem również podszedł do okienka… i rozległ się trzask. Parę istot krzyknęło z zaskoczenia, w tym pani rejestratorka. Lada się ułamała pod ciężarem… skrzynki, sejfu? Zor nie przypominał sobie, żeby Novem coś ze sobą niósł, a przedmiot ten raczej nie zmieściłby się w ATSie - gabarytowo był za duży.
Lis jednak tym się nie przejmował. Zasada była jedna. Najpierw psikus a później ucieczka ze strefy rażenia. Nie miał zamiaru tego zmieniać. Za żadne skarby. Na czterech łapach ruszył w stronę portalu.

=***=

Lisek znalazł się w Sektorze 24.
Tyle istot, którym można było spłatać figla.
Równie tyle istot mogło baczyć, czy ktoś im nie skroi numeru.
Mnóstwo ludu wracało z pracy. Nic ciekawego ani zabawnego. Z portalu wychodziły kolejne zastępy istot, które kierowały się na odpoczynek po pracy.
Pełno pokrak, malutkich, małych, średnich i dużych. Zorze w oko wpadło jajco… Widział latające jajeczko z małym plecaczkiem, które gdzieś szybko frunęło.
Kolejne ciekawe stworzonko, a na piętrze był dopiero od kilku minut. Miał szczęście. Poruszając się już w pozycji wyprostowanej, ruszył za jajeczkiem. Po drodze zastanawiał się, czy ma go zjeść, czy zrobić sobie z niego jakiś kawał. Zdecydował na tę drugą opcję, chociaż na razie ograniczył się tylko do obserwacji. Może malec miał dużego i groźnego opiekuna?
Jajeczko leciało w kierunku portalu i tam na coś czekało.
Zor również zatrzymał się przed portalem. Przyglądał się małemu lotnikowi z zainteresowaniem, co jakiś czas przekrzywiając głowę, tak, że któreś z uszu dotykało jego ramion.
- Cześć. - odezwał się w końcu. - Jak się masz?
Jajeczko rozglądało się za rozmówcą. Jego wzrok padł na Zora.
- Cześć. Eggo dobrze się miewa. A ty? - malec odparł na pytanie liska, acz widać było po nim dozę rezerwy względem Zora.
Druga osoba, która mówiła o sobie w trzeciej osobie. No dość ciekawe.
- Też się dobrze miewam. - odparł żartowniś. - Jestem Zor, a Ty? - wyciągnął jeden ze swych szponów na przywitanie. Tak chyba trzeba było robić, jak się kogoś poznawało.
- Eggo to Eggo - odparło jajeczko. - Zgubiłeś się komuś czy czekasz na kogoś?
- Dopiero tutaj przybyłem. W sensie na czwarte piętro. Szukam czegoś ciekawego do zrobienia. Znasz jakieś ciekawe miejsca?
- Eggo jest na piętrze od - tutaj jajeczko liczyło coś na paluszkach. - Od trzech dni?
- Udało Ci się w tym czasie znaleźć coś ciekawego? - zapytał Zor, przysiadając na tylnich łapach.
- Eggo znalazł pracę - oświadczył maluszek.
- Praca nie jest ciekawa. Praca jest nudna. - stwierdził lis. - Jest tutaj ktoś, kogo nie lubisz? Mógłbym sobie z niego pożartować.
- Em… Aries jest niemiła i ten jej kolega. Jest duży, chodzi w gar… jest elegancko ubrany i ma takie oko, takie metalowe - miał coś jeszcze powiedzieć, ale chyba się pohamował.
- A ta Aries wygląda jak owca na dwóch nogach, może? - zainteresował się zwiadowca. - A ten drugi to Duruś czy jakoś tak? Nieumarlak?
- Aries jest duża, ma różowe włosy, duże te - zagestykulował piersi. - I ma rogi, takie kręcone.
- A to z niej już zażartowałem. Plunąłem kwasem na jej sukienkę. Gdybyś słyszał, jak się darła. - zachichotał lisek. - I też uważam, że jest wredna. Walnęła swego towarzysza za to, że dotknąłem jej piersi. Było to zabawne, ale jednak wredne.
Eggo spojrzał z zaskoczeniem na Zora.
- Jak Zor, splunął kwasem na Aries? To chyba niebezpieczne - odsunął się od liska. - Zor, mógł zrobić Aries krzywdę.
- E tam. To malutko było. Tak tylko by ubranie zniknęło. Wiesz zwiadowcą, jestem. My tak umiemy. - dodał, uśmiechając się.
- Zor, też splunie kwasem na Eggo? - spytało się jajeczko.
- Ne. Przecież nie masz ubrania. Po co miałbym pluć? - zdziwił się lis.
- Zor, zna się bliżej z Aries?
- - Chciała mnie wziąć do drużyny. I coś na mnie rzuciła. Przez co chciałem się do jej piersi przytulać. Wredna baba. - wyjaśnił zwiadowca. - Więc trudno mówić, żebyśmy się bliżej znali.
Jajeczko się nad czymś zastanowiło.
- Aries nie zrobiła nic strasznego, a Zor chciał jej krzywdę zrobić - posmutniał Eggo. - Eggo nie lubi tych, co krzywdzą innych bez powodu, bo to jest złe - stwierdził stworek, po czym oddalił się od Zora.
- Zniszczenie ubrania to zrobienie krzywdy. Zresztą sobie zasłużyła. - rzucił za jajeczkiem lis. No trudno skoro rozmówca się ulotnił, trzeba było sobie znaleźć nowy obiekt zainteresowań. Zor wspiął się na najbliższy budynek - przy okazji zostawiając w nim ślady po swoich pazurach - i rozejrzał dokładnie po okolicy.
Rozmówca zwany Eggo dołączył do niskiej ciemnowłosej dziewczyny, która właśnie wyszła z portalu. Ta odziana była w długi, ciemny płaszcz, jasną koszulę i ciemne spodnie. Musieli się dobrze znać, bo Eggo bez wahania do niej podleciał na ramię, a potem o czymś rozmawiali, idąc ulicą i omijając przechodniów.
To jednak nie zainteresowało lisa. Postanowił przez jakiś czas unikać kobiet. Jeszcze kolejna coś na niego rzuci i będzie musiał odgrywać grzeczne zwierzątko. Niedoczekanie. Jednym ruchem odwrócił się plecami do tej dwójki. Może z drugiej strony było coś ciekawszego. Pełno stworzeń. Wśród nich blondyneczka w różowej sukience, która ze smakiem jadła pączki. Czy też blondyn o długich włosach i niebieskiej zbroi, co wyglądał na szermierza.
Blondynka była kobietą, więc odpadała, szermierz był szermierzem… więc też odpadał. Zwiadowca szukał dalej. I okazało się, że ma zbyt wielu do przepatrzenia. Musiał sobie albo odpuścić z żartami, albo zadowolić się kimś z motłochu.
Zor miał swoje standardy. Byle kto nie mógł go zadowolić. Obiekty żartów musiały się czymś wyróżniać. A tutaj takich nie było. Postanowił więc zdrzemnąć się trochę. Był nocnym stworzeniem i zdecydowanie lepiej mu się psociło w nocy niż w dzień. Jego uczy, wzmocnione energią shinso przeszukały okolicę w poszukiwaniu odpowiedniego stryszku na lokum. Znalazł takowy dość szybko. Przeniknął przez ścianę do środka i rozejrzał się. Był tutaj sam, nie licząc kilkunastu gołębi.
- Ktoś z państwa potrafi mówić? – zapytał, przyglądając się latającym stworzeniom. Odpowiedziało mu milczenie, które spowodowało pojawienie się na lisim pyszczku szerokiego uśmiechu.
- No to smacznego. - rzucił się na najbliższego gołębia.
I tak oto gołąb stał się posiłkiem dla Zora. Nie było żadnego dumnego jaszczomba ani walecznego orła.
Gdy zwiadowca się najadł, znalazł sobie jakieś ustronne miejsce. Zwinął się w kłębek i czekał, aż przyjdzie sen.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.
Karmazyn jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172