Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-08-2015, 06:37   #39
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację


Irgun wróciła z lasu bez złych wieści, kiedy obozowisko było już gotowe, a mały ogień wesoło strzelał w palenisku. Bursztyn spał snem sprawiedliwego całkowicie zdany na resztę, a może czuł, że w tym miejscu można sobie na to pozwolić. Pies po morderczej walce z wilkami potrzebował czasu powrót do zdrowia a syn Thoralda był spokojny, że znowu wszystko zagoi się czworonożnym przyjacielu, jak to na Bursztynie.
Lagorhandron zniknął jakiś czas wcześniej i wciąż nie powracał.

Słomiana przyniosla dorodnego króla, który w sam raz nadał się na nieplanowaną ucztę w tam niecodziennym miejscu. Wkrótce aromat pieczonego mięsa był przyjemną odmianą dla podróżnego prowiantu, którym raczyli się od kilku dni. Żółty rogal patrzył z góry i z zazdrością wciągał wonny dym. Gwiazdy mrugały przeglądając się w tafli jeziora, a szumowi wodospadu czasami wtórował plusk skaczącej ryby, po odgłosie zapewne sporych rozmiarów. Mikkel, wsparty plecami o pień buku, cierpliwie obracał w rękach kawał drzewa, z którego wyłaniał się koński łeb.




Rathar zasnął a Edda czuwała przy ogniu.

Był w ciemnościach wszechogarniających. Zapachy zdradzały duszną wilgoć lasu, w którym brak wiatru i świeżego powietrza kojarzył mu się ze znajomym i wielce nieprzyjemnym wspomnieniem. Kiedy przyjrzał się otoczeniu stwierdził, że mimo mroku widzi niesamowicie dobrze, wręcz idealnie, choć korony wykręconych nienaturalnie drzew splecione były tak ciasno, że nie przepuszczały żadnego światła. To musiał być noc, choć równie dobrze mógł być dzień. Zestrzygł uchem łowiąc obce dźwięki, niepasujące do nocnych bestii, których musiało kręcić się w okolicy zdecydowanie za dużo. Szczęk metalu, zbroi, hełmów i oręży dał się słyszeć w rytmie miarowego marszu. Zza szerokiego pnia wiekowego drzewa widział przemarsz orków. Długa kolumna kroczyła w milczeniu, choć niespecjalnie zawracając uwagę na zachowanie ciszy pod ciężkimi kamaszami na jak się okazało zarośniętym i zdziczałym, kamiennym trakcie.

Edda obudziła Wszędobylskiego nim mógł zobaczyć we śnie cokolwiek więcej.




Noc przy Wodospadzie Orłów minęła spokojnie, bez niespodzianek, a rankiem wyruszyli na północ. Przeprawili się przez rzekę, gdzie woda sięgała ludziom po pachy. Śpieszny Las był na przekór swej nazwie cichy i nieruchomy, co jednak trudno było utożsamić ze spokojem. Mikkel i Irgun wiedzieli, że są na obrzeżach kniei, relatywnie blisko otwartej doliny na zachodzie a mimo wszystko, choć słońce przebijało się tu i ówdzie przez gęste korony drzew, ciężkie i przytłaczające wspomnienie Mrocznej Puszczy odżywało z każdym krokiem przez ten żywy, a jakby martwy, las. Co gnieździło się w środku matecznika nawiedzonych drzew, można było sobie wyobrażać. Po kilku godzinach forsownego marszu, bo jazda koniem w tym terenie, nie była dobrym pomysłem, ponure drzewa stawały się rzadsze i coraz więcej błękitnego nieba prześwitywało nad głowami podróżników.

Kiedy wynurzyli się z lasu było późne popołudnie. Dosiedli koni i pogalopowali wzdłuż ponurej kniei na północ, ku brodowi na Anduinie. Przed wieczorem, dostrzegli cienką strużkę dymu unoszącą się spomiędzy drzew Śpiesznego. Irgun z Bursztynem ruszyła na zwiad. Mikkel został z końmi.




Łotrzyca z góralem podchodzili ostrożnie miejsce, gdzie blask migotał między drzewami. Grunt stawał się coraz bardziej grząski, wyraźnie podmokły, gdy stanęli na skraju trzęsawiska zarośniętego wysoką po kolana trawą. W oddali widzieli płomienie nad czarną nieruchomą wodą, w której kilka wiekowych wierzb, pochylonych nad lustrzanym odbiciem, moczyło wicie gałęzi, niczym rozpuszczone włosy. Ogniki zdawały unosić się tuż nad płaszczyzną i znikać, ilekroć ludzkie oko chciało je uchwycić na dłużej. Drgały i jakby gasły lub blade zapadały się w wodzie, rozpływały w leniwej smudze poszarpanej i nieregularnej mgły nad stawem.

To miejsce nie napawało ich serc spokojem. Ruszyli dalej wiedząc, że brzask zastanie ich wkrótce po rozbiciu nowego obozu na resztkę nocy.




Chata w lesie była stara. Słomiana nigdy nie widziała równie wiekowego, porośniętego mchem i grzybami domu, który nie byłby ruiną. Dym unosił się z kamiennego komina. W pieńku wbita tkwiła siekiera. Brak jakiegokolwiek obwarowania, czy choćby prostego płotu, czy zagrody, był widokiem nie na miejscu jak na kogoś, kto nie tylko miał odwagę mieszkać w nawiedzonym lesie, to jeszcze bez prostych środków ostrożności. Zamiast tego, pomiędzy drzewami wokół chatki, rozwieszone trwały w bezruchu kolorowe tkaniny rozmiarów od prześcieradła podwójnego łoża do nawet małego żagla.
Widziała z oddali, że drzwi chaty były zamknięte, lecz drewniane okiennice otwarte i tylko ciemne szyby zatrzymywały insekty, których w pobliżu było sporo. Dopiero teraz Irgun zwróciła uwagę, że wcześniej w lesie nie uświadczyli prawie wcale komarów, muszek i inszych owadów.




Lagorhadron wylądował na rękawicy rycerza. Śpiewał szybko, jak gdyby miał wiele Mikkelowi do opowiedzenia. Nie potrafił zrozumieć, o co chodzi. Od czasu rozstania z Rubinem, coraz trudniej przychodziła mu komunikacja z kosem, lecz wiedział, że ptak chciał coś mu pokazać. Odfruwał od syna Thoralda, kręcił się w powietrzu i wracał nawołując, po to tylko, aby znowu wzbić się w powietrze.




Późnym rankiem Rathar odnalazł wyraźny trop jeźdźca. Konny kierował się ku Anduinie, w najprostszej jak tylko teren pozwalał linii, ku Północnemu Brodowi. Jechali z odnowiona nadzieją, że go w końcu dopadną, choć przewagę miał nad nimi i gdyby oni byli na jego miejscu, z pewnością chcieliby to wykorzystać, nie zaniechując tempa ucieczki.

Popołudniem musieli dać koniom odpocząć. Przemierzali właśnie dolinę przez teren wciąż zalesiony i podmokły od licznych spływających z gór strumieni, lecz ze sporymi połaciami otwartej doliny upstrzonej nagimi ostrymi skałami i gładkimi głazami rozrzuconymi w nieładzie, niczym zabawki dzieci.
Wtem, nim góral zdołał wspiąć się na pobliska skarpę, aby rozejrzeć po falującej okolicy pogórza, przysłonił go, jak i stojącą nieopodal Eddę z końmi, wielki cień należący do olbrzyma, który wyszedł wręcz znikąd i siadając rozkraczył na skale. Ubrany był w brudne spodnie, niegdyś chyba granatowego koloru, zapinane na szelkach przewieszonych przez wielkie, owłosione ramiona. Twarz miał niemal ludzką, choć bulwa nosa bardzo nieproporcjonalną niczym przerośnięty kartofel na tle innych. Czarna, gęsta zmierzwiona czupryna z czuba czachy, postrzępiona była w nieładzie wisząc nie dalej niż za odstające uszy opadając na czerwoną, szeroką opaskę na czole.

- Ha! - wsparł się dłońmi na rękojeści opartej o ziemię maczugi, zrobionej raczej z pnia sporego drzewa, aniżeli gałęzi. - Stójcie. Zagramy w starą grę, dobrze? Bo jeżeli nie, to zgniotę. - obiecał.



 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline