Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-08-2015, 13:40   #14
Szaine
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
Lotte nie ukrywała satysfakcji z dobrze przeprowadzonej akcji ratunkowej. Nie była nadto skromną osobą, ale też nie puszyła się. Balans polegał na docenianiu siebie, znaniu swojej wartości, ale również dostrzeganiu swoich błędów i słabych stron. Młoda kobieta doskonaliła te cechy i trzeba przyznać, że dobrze jej to szło. Mimo wszystko czuła ulgę, gdy ochroniarze przejęli od niej Marianne i zajęli się nią należycie.

Siedząc razem z panią Flenboyante stwierdziła, że to naprawdę całkiem miłą kobieta i zrobiło się jej żal, że syn ją w tak trudnej sytuacji zostawił samą. Co byłoby gdyby Lotte nie była na miejscu? Mogłaby się nawet wydarzyć druga tragedia. Gdy już Ingrid zrobiła tą przeklętą herbatę, dziewczyna po prostu złapała jej rękę i uśmiechnęła się do niej, jakby chciała jednym gestem, bez słów powiedzieć, że wszystko będzie dobrze.

Nie dość, że nie wstawi się do pracy, przez co martwiła się z konsekwencji jakie to przyniesie, to jeszcze musiała jechać z obcą jej osobą, z którą nie zamieniła choćby uprzejmego „dzień dobry”. Choć bliżej jej było do egoistki niż altruistki stwierdziła, że pojedzie do tego szpitala dla madame Flenboyante.

Nie zaskoczył ją telefon od szefa, w końcu nie stawiła się do pracy, ale bardzo zdziwiła się, gdy ten pojawił się w szpitalu. Jego przejęcie co do samej Lotte było po prostu słodkie, choć zaskakujące, wszak dobrze to się nie znali. Łączyły ich wyłącznie relacje służbowe, nawet dzisiejsza kolacja nie doszła jeszcze do skutku żeby mówić o jakiejś zażyłości.

Odchodząc od Dean’a zastanowiła się czemu on właściwie na nią ma zaczekać. Zanim jednak popłynęły jakieś dalsze myśli, to zdążyła upuścić torebkę, akurat nie swoją, gdy przed jej oczami ukazała się twarz brata. Wzięła głęboki oddech, podniosła torebkę i podeszła do łóżka.

- Daniel jak się czujesz? - zapytała spokojnie, gdy podeszła do leżącego brata.
- A jak wyglądam? - uśmiechnął się niemrawo, ale szczerze.
- Jak zawsze, dlatego pytam - odparła. - Co się stało, bo to jest dla mnie większą zagadką? Tylko proszę nie zgrywaj się i nie mów coś typu: “wpadłem na drzewo”.
- Wpadłem na wielkiego, wkurwionego na mnie, kolesia.
- Rozejrzał się po sali i upewnił się, że nikt inny ich nie słyszy. - Na komendanta. Gdzie są moje rzeczy?
- Wiedziałam, że jedziesz tam z jego powodu, ale żeby aż tak skończyć, Daniel.
- Powiedziała trochę zaniepokojona, ale niezbyt zdziwiona. - O rzeczy się nie martw to co miałeś jest w depozycie, najwyżej wezmę je. A tak dokładniej, to on cię tak urządził? Chcesz mi powiedzieć, że skopał cię tak, że trafiłeś do szpitala?
- Tak. Lotte, tam są pistolety. Jeden zarejestrowany na mnie. A jeżeli on go wziął?
- Daniel
- powiedziała stanowczo - jak chciał cię w coś wrobić, to już to zrobił. Jak dobrze pamiętam ten obóz był poza miastem, więc miał czas. Jak bardzo chcesz, to sprawdzę, ale najpierw powiedz mi dokładnie co się stało? - Ton jej głosu pozostawał, mimo wszystko, spokojny.
Daniel chwilę milczał warząc jej słowa.
- Racja. Zaprosił mnie na rzekomo elitarne polowanie na niedźwiedzie. Zgodziłem się. Uznałem, żeby na razie być biernym i go obserwować. Znalazłem niedźwiedzie, ustrzeliłem dwa. Zadzwoniłem, powiedziałem mu. Zadzwoniłem do organizatora, też miał polować. Nie wiedział o co chodzi, wypytał. Miał do niego zadzwonić. Czekałem. Vayne przyjechał. Był nabuzowany. Wymyślił polowanie, żebym zrobił z siebie debila, nie sądził, że są w lesie niedźwiedzie. Następnie mnie pobił, stwierdził, że jestem psycholem bo zabiłem zwierzęta na zimno. I wkurwił się…
Na chwilę zamilkł, rozejrzał się jeszcze raz po pustym korytarzu, zbierał myśli.
- Usiądź. Usiądź lepiej siostro.
O dziwo wyciągnął rękę podłączoną do kroplówki. Nienawidził dotykać innych, nawet jej. Otwartą dłoń skierował w stronę Lotte, a w jego wzroku czaiło się zmieszanie, którego nigdy nie widziała. Ona natomiast bez chwili namysłu usiadła obok, wcześniej ujmując jego dłoń w swoją. Martwiła się o niego, ale nie w klasyczny sposób jak siostra martwi się o brata, który wpadł w problemy i pobił się z kimś. Bardziej niepokoiło ją to co będzie jak wyjdzie ze szpitala i co zrobi temu całemu komendantowi. Mimo wszystko jednego była pewna, będzie przy nim trwać, cokolwiek miałoby się nie stać.
- Czyli podszedł cię skurwiel, a to że zdziwił się, że jesteś “nieprzeciętną” osobą - pokazała cudzysłów dwoma palcami prawej ręki - zaostrzyło sytuację. Mimo to, nie powinien był podnosić na ciebie ręki. Domyślam się jednak, że nikt tego nie widział, a gnojek powie, że tuliłeś się z misiami. - Westchnęła, po czym dodała. - Jego genialny plan nie wyszedł mu jak chciał, to wyładował się w klasyczny sposób, oczywiście klasyczny dla napakowanego tępaka.
Chwilę milczał. W końcu lekko ścisnął jej dłoń.
- Wpadłem. Będziesz ciocią. Dlatego wyładował na mnie swoją bezradność.
- Patrząc na twoją minę, to wiem, że nie żartujesz. Normalnie tak właśnie byś zrobił.
- Spojrzała na niego już wyraźnie zaskoczona. - Czyli o to głównie chodziło? Jak ta twoja panienka ma na imię, bo mi wyleciało z głowy? Czy mam już nie mówić panienka, tylko matka twojego dziecka? - Skwitowała z ironią, choć nie do końca wymierzoną w niego, tylko w całą zaistniałą sytuację.
- Angelika.
- Właśnie… Na pytanie co zamierzasz, jest zdecydowanie za wcześnie. Daniel, nie martw się, ogarniemy razem ten burdel, który się zrobił. Zresztą nie mamy pewności, że to twoje dziecko i w ogóle, że to prawda. Teraz powinieneś dojść do siebie. Okey?
- Ogarniemy. Nie zabiję go. Reakcja stresowa, rozumiem. Zażądam też testu na ojcostwo. Tylko ma moją nielegalną klamkę. Wyczyściłem ją przed wyjazdem, ale coś mogło mi umknąć. Nie chcę by miał na mnie haka. Sprawdź, proszę, co jest w depozycje i czy część z rzeczy jest gdzieindziej. Jeśli nie wiedzą o broni to przynieś mi telefon… I tak go przynieś. Spytaj się też kiedy będę mógł chodzić. Z broni powinny być dwa pistolety, jeden poznasz bo go widziałaś oraz bagnet od wujka. I sprawdź czy jest zapalniczka. Jak mi ją zabrał to to dziecko nie będzie mieć dziadka.
- Nie żartował. Kto jak kto, ale ona to wiedziała.
- Dobrze - odparła. Nie chciała się z nim sprzeczać i powtarzać się. Przyzwyczaiła się do specyficznej rozmowy z nim. Mówił on często zdawkowo, krótko, na temat, trochę chaotycznie. Jednak jak już upierdolił sobie coś to nie docierało do niego nic innego.
- Sprawdzę co trzeba i przyniosę ci twój telefon - odparła aż nadto chłodno i spokojnie. - Zobaczę czy ta twoja broń się zgadza. - Położyła jego rękę spokojnie na jego piersi i ucałowała go w czoło. - Jesteś mi winny przysługę, bo spieprzyłeś mi randkę - uśmiechnęła się kącikiem ust.
Czasem zastanawiała się co dla Daniela na prawdę jest ważne. Z tego co teraz widziała i już nie raz wcześniej, to broń i zabezpieczanie się przed podłością ludzką. Potrafiło to być irytujące, a czasem nawet denerwujące.
- Dzięki. Obiecuje go nie postrzelić ani nie grozić mu nożem. Będziemy kwita?
Uśmiechnął się ponownie, rzadko żartował.
- Zaraz wracam, a ty grzecznie czekaj. - Powiedziała poprawiając obydwie torebki, skinąwszy tylko głową na jego obietnicę. Wiedziała, że nie miała ona w pełni pokrycia.
- Lotte… - gdy się odwróciła patrzył się gdzieś w dal korytarza. - To dla mnie nowe. Dziwne. Nie wiem co zrobić. Nie wiem co myśleć. Nie wiem co czuje. Zajęcie się czymś mi pomoże. To… Dlatego.
- Po to masz siostrę.
- Skwitowała stanowczo, ale z wyczuwalną emocją, już bez chłodu w tonie głosu.
Nie odezwał się wpatrzony w niebo za oknem.
- Idę zaspokoić twoją ciekawość i niepokój. – Odwróciła się i ruszyła do recepcji.

Podczas rozmowy z bratem zachowała spokój, który był godny podziwu. Znała jednak siebie i wiedziała, że będzie musiała odreagować to. Takie wstrzymywane silnych emocji jest niekorzystne. Człowiek musi nauczyć się radzić sobie ze stresem, przekuwać go w siłę, ale pamiętać, że energia nie znika, tylko musi znaleźć ujście. Nie miała zamiaru ani rozpłakać się, ani tupać nogami, przynajmniej nie w tej chwili i może nie w takim mocnym natężeniu. Czasem wystarczyło wygadanie się komuś, czasem posiedzenie w samotności, jakaś kąpiel relaksacyjna, a czasem działanie, snucie planów na przyszłość, reakcja czynem na doznane emocje. Chwilowa miała co robić, czym zając się. Słowo dane bratu jest dla niej najważniejsze, tym bardziej jak widziała, że mu na tym zależy.

Skierowała więc swoje kroki do rejestracji i po krótkiej rozmowie z siostrą sprawująca właśnie dyżur oraz po okazaniu dokumentu tożsamości otrzymała rzeczy brata. Na pierwszy rzut oka nie było broni. W sumie nie zdziwiło jej to, bo jakby była, to przecież szpital nie wziął by jej do depozytu. Może nawet zawiadomiłby policję, wszak Daniel nie prawił się w zawodzie, który odegnałby wszelkie podejrzenia. Były tam papierosy razem z zapalniczką. ~ Daniel się ucieszy i przynajmniej nikogo nie powiesi. ~ Stwierdziła posępnie, choć z ulgą. Do tego mała torba, rękawiczki skórzane oraz ubrania pobrudzone i zniszczone, ponieważ lekarze tną je jeśli jest taka konieczność. Oprócz tego, co było równie ważne jak zapalniczka, były portfel i telefon. Jeszcze była jedna rzecz: butelka, w której znajdowały się niedźwiedzie paluszki. ~ Dobrze, że nie ludzkie… Niezłe trofeum, przynajmniej nie z królika. Brawo braciszku, jesteś mężczyzną. ~ Skwitowała w myśli. Lotte złożyła podpis, iż podejmuje depozyt w całości i pochowała co mniej ważne rzeczy do torby, która była w depozycie, najszybciej znalazła się w niej oczywiście butelka, żeby nie robić zamieszania, natomiast trzy najważniejsze przedmioty schowała do torebki. Skorzystała również z okazji i nie omieszkała zapytać bardzo uprzejmej pielęgniarki, który lekarz jest prowadzącym dla jej brata oraz pani Marianne. Szczęście chciało, że była to jedna i ta sama osoba.

Z całkiem sporą już ilością toreb niesionych na ramionach lub trzymanych w ręce wróciła szybko do miejsca, w którym zostawiła brata. Niestety nie było tam łóżka, na którym leżał. ~ Musieli przewieźć go na jakieś badania. ~ Stwierdziła bez namysłu. Postanowiła więc poszukać lekarza. Niestety i z tym nie miała szczęścia, ponieważ dowiedziała się tylko, ze ów lekarz ma ręce pełne roboty i nie może ze nią teraz rozmawiać. Proponowali żeby zapytała co najmniej za półtorej godziny, może będzie już dostępny. Trochę zrezygnowała wróciła do bufetu , gdzie nadal czekał na nią Dean.

- Wybacz, że musiałeś tyle czekać, ale… Nie uwierzysz. – usiadła na krześle kładąc na drugie wszystkie toboły.

Opowiedziała mu, że jej brat tu trafił, chyba z racji pobicia, ale był on w zbyt ciężkim stanie żeby jej opowiedzieć co zaszło. Dodatkowo stwierdziła, że będzie musiała tu długo posiedzieć i chyba nie ma sensu żeby on z nią tak czekał. Dean jednak znów ją zaskoczył, ponieważ stwierdził, że nie widzi problemu w tym żeby dotrzymać jej towarzystwa. Dlatego chętnie opowiedziała mu o całej sytuacji z madame Flenboyante i co tam zaszło, wszak było to główną przyczyną jej wizyty w tym miejscu. Postanowiła jednak ukryć fakt propozycji jaką złożył jej Nicolas Flen. Nie był to dobry czas na rozprawianiu o zawodowych kwestiach, nie miała na to ochoty.

Ulżyło jej, rozmowa pomogła przejść nad tym szaleństwem do porządku dziennego. Nawet potrafiła zażartować, czy uśmiechnąć się, gdy zeszli już na inne tematy rozmów. Na dodatek zaczęła przepraszała go, że nie wyszła im ta wspólna kolacja, albo bardziej za to, że zmieniła miejsce z przyjemnej restauracji na mniej przyjemny barek w gmachu szpitala. Niestety nie miała okazji usłyszeć co on na to, ponieważ przyszła pielęgniarka chcąc uzupełnić dane Marianne. Lotte szybko zerwała się z miejsca, ponieważ to mogło oznaczać, że lekarz chce z nią porozmawiać, a bardzo chciała dowiedzieć się co z bratem i przy okazji starszą panią. Chodziła parę razy i pytała o lekarza, albo jaki jest ich stan, ale za każdym razem udzielano jej zdawkowych odpowiedzi. Zdążyła złapać to co zostawiła na krześle obok i mamrocząc coś pod nosem, prawdopodobnie do szefa, pobiegła za kobietą.

Po dłuższym czasie uzupełniwszy wszystkie potrzebne dane, zarazem brata jak i Marianne, udało się Lotte porozmawiać z lekarzem prowadzącym. Poprosiła żeby najpierw powiedział jej jaki jest stan Daniela. Odparł on, że gdy tu trafił stan był bardzo ciężki, obawiano się, że może przestać pracować jedna z nerek. Na szczęście teraz wszystko ustabilizowało się i nie ma powodów do obaw. Natomiast jeśli chodzi o Marianne, to zmarła na stole operacyjnym. Nie udało się im uratować kobiety, na dodatek nie wiedzieli dokładnie co było przyczyną zgonu. Lotte nie było jakoś nadmiernie przykro z tej sytuacji, ale nie dało tego po sobie poznać lekarzowi, wyglądała na przejętą. Ucieszył ją stan zdrowia brata, który był dobry i stabilny, nie będzie wymagał operacji czyli jest się z czego cieszyć. Lekarz słusznie zauważył, że Daniel ewidentnie został pobity i zastanawia się nad wezwaniem policji. Poprosiła lekarza czy mogłaby do niego zajrzeć, chociaż na chwilę i żeby to on zdecydował, ponieważ ona nie wie co wydarzyło się. Mężczyzna zgodził się i wpuścił ją na OIOM, uprzedzając, że to naprawdę ma być chwila, bo jest późno, bo to taki oddział, bo Daniel musi teraz odpoczywać. Lotte nie omieszkała również zapytać, gdy szli na oddział, czy jest możliwość zrobienia na miejscu obdukcji, tak na wszelki wypadek. Lekarz odparł, że jak najbardziej.

Znów zobaczyła brata, tym razem zza przeszklonymi ścianami. Leżał spokojnie, z zamkniętymi oczami, przykryty kołdrą, po bokach miał jakąś aparaturę, światło było lekko przygaszone. Ubrała się w mało wygodny szpitalny płaszcz, schowała komórkę Daniela do kieszeni i weszła do środka. Rzeczy odstawiła od razu po wejściu przy drzwiach. Podeszła do niego ostrożnie, nie chcąc go budzić. Myślała, że śpi, więc zbliżyła się po cichu do łóżka. Popatrzyła na niego i ucałowała go delikatnie w czoło. Daniel otworzył oczy, parę razy zamrugał. Chyba dopiero po chwili ją poznał. Było to o tyle niepokojące, że Daniel miał bardzo lekki sen, a podejście go, nawet w żartach było trudne. Uśmiechnął się lekko.

- Będę żył?
- Raczej tak, przynajmniej jeszcze trochę. Lekarz mówił, że jest już dobrze, choć trafiłeś tu w kiepskim stanie. Nie musisz też obawiać się o utratę nerki, zaczęła pracować.
- Odparła spokojnie i z uśmiechem.
- A nie pracowała? Świetnie. Kiedy będę mógł wyjść? Albo chociaż pójść sam do kibla?
- Spokojnie, sam jutro zapytasz lekarza, dzisiaj musisz odpocząć. Proszę cię, bo inaczej nie dostaniesz tego telefonu.
- Zamachała mu przed oczami jego komórką.
- Kij i marchewka? A nie dostanę tą marchewką po głowie za szarżowanie jak głupi?
- Nie prowokuj, to twoja łepetynka będzie bezpieczna. Oczywiście broni w depozycie nie było, musiał ją zabrać.
- Usiadła obok niego, na skraju łóżka.
- Będę miał o czym myśleć. Dziękuję. A teraz idź na spóźnioną randkę i nie zamartwiaj się. Będę grzeczny. Wystarczy, że jedno z nas bezużytecznie gnije.
- Na randkę to już za późno, mamy już prawie czwartą nad ranem. Zastanów się też nad wezwaniem policji i zrobieniem obdukcji. Lekarz chciał to zrobić, ale wstrzymałam go. Obdukcję to i tak bym zrobiła na twoim miejscu, zawsze przyda się taka podkładka.
- Załatwię to mniej oficjalnie. I ja na tym skorzystam. Nie chcę by parę szczegółów wyszło na jaw. Poproszę o pomoc IBPI. Ale to później.
- Okey, to puść lekarzowi jakąś bajeczkę, bo zawiadomi policję. Tu masz telefon, resztę rzeczy zabieram ze sobą do domu. Świetne trofeum, swoją drogą, musiałeś mieć pamiątkę po tych niedźwiadkach.
- Zaśmiała się.
- Powiem, że napadł mnie niedźwiedź. Myślałem, ze ten gnojek będzie chciał wmówić wszystkim, że to on upolował niedźwiedzie, więc wziąłem trofeum.
- Domyślam się, że to twój pragmatyzm przemówił, a nie sentymenty. Jutro, a właściwie dzisiaj odwiedzę cię. Chcesz coś z domu?
- Fajki?
- W szpitalu?
- Wszyscy w szpitalu palą po kiblach.
- Do kibla na razie nie będziesz chodził, to i nie potrzebujesz fajek. Coś jeszcze? Może jakieś ubranie, piżamkę czy coś?
- Ubrania, piżamę, środki czystości i fajki. Poradzę sobie
- uśmiechnął się lekko.
- Dobra załatwię to. Przyjdę jak się wyśpię, może szef da mi wolne jutro. Wiesz, że cały czas tu był ze mną?
- To ten, którego mam nie straszyć nożem ani nie zastrzelić? Idź do pracy, nie ucieknę stąd.
- Tak, tak ten. Dobra, odpoczywaj. Będę później.
- Znów ucałowała go w czoło i podeszła do drzwi, zabierając swoje troby. - Trzymaj się, pa.
- Do jutra.


Wreszcie mogła wyjść ze szpitala. Była zmęczona, nie dość, że nie spała już blisko dobę, to jeszcze sytuacje stresowe dołożyły swoje. Teraz jednak mogła wrócić do domu i odpocząć. Z bratem było wszystko w porządku, trzeba będzie pozałatwiać po prostu parę spraw, ale to dopiero jak wyjdzie. Szkoda trochę Marianny, ale suma summarum zrobiła wszystko co mogła, dzięki dobrze przeprowadzonej akcji ratunkowej. Na pewno jej szanse były większe, niestety nie udało się. Zostawiła jej rzeczy w depozycie, jak rodzina przyjedzie, to oddadzą jej torebkę, nie chciała zostać posądzona o przywłaszczenie.

Zbierając się do wyjścia przeszła przez barek, choć trzeba było przyznać wcale nie zakładała, że jej szef jeszcze tam siedzi. Nie było jej z dobrą godzinę i było już po czwartej. Jednak, gdyby został, to na pewno poprosiłaby go żeby zawiózł ją do domu. Przyznać musiała, że Dean zachował się jak mężczyzna, nie uciekł, nie narzekał. Był, choć nie musiał, wspierał, starał się poprawić humor, co mu wyszło. Test numer dwa zdał. Pierwszy już zaliczył przy pierwszym spotkaniu, był zabójczo przystojny, charyzmatyczny i odpowiednio usytuowany. Ciekawe jak będzie z kolejnym…
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."
Szaine jest offline