Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-08-2015, 16:36   #15
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Słowa. Światło. Dialog jak z jednego z seriali medycznych, które kiedyś oglądała Lotte z matką. Sen? Jawa? Co się stało? Jason... Mrok.

***

Przytomność powróciła. Z nią przyszło uczucie skrępowania i otumanienia. Jak po trawce, którą kiedyś zapaliłem na studiach. Nie miałem wtedy "fazy" czułem się tylko jak mucha w smole co mnie wkurwiało. Nie szarpnąłem się. Leżałem próbując sobie przypomnieć jak tu trafiłem. Wspomnienia wracały. Monolog Jasona, jego słowa. O tym, że Angelika jest w ciąży. O tym jaki jestem popaprany. I od razu przyszła refleksja. Wcześniej o tym nie myślałem, byłem zbyt zajęty przeżyciem. On to zrobił z bezsilności. Sprawy wymknęły się spod kontroli więc chciał je wziąć w swoje ręce w najprymitywniejszy sposób. Butem i pięścią.
Otworzyłem oczy. Charakterystyczny korytarz i zapach. Szpital. Byłem w szpitalu. Nie do końca skrępowany ale do ramienia miałem podłączoną kroplówkę. Rozejrzałem się znajdując parę obcych twarzy i... Lotte. Na początku myślałem, że to halucynacja, efekt ubocznych leków przeciwbólowych, którymi musieli mnie naszpikować. Szybko okazało się, że nie. Krótka rozmowa mnie uspokoiła. Przypomniała, że nie można działać na szybko i dopuszczać emocji do działania. A tych byłem pełen. Nienawiści do Jasona i... Dziwnego uczucia. Cholernie dziwnego. Myśl o dziecku nie mogła się do mnie przebić. Mózg nie potrafił za pomocą wydzielenia odpowiednich hormonów ustosunkować moje podejście. Coś we mnie hamowało pierwszą emocję, nienawiść. Myśl jednak o wychowaniu dziecka, trzymaniu go na rękach, tworzeniu rodziny mnie przerażała. No i dochodził jeszcze jeden strach. Jeśli to faktycznie było moje dziecko to spłodził je Parapersonum. Jednak musiałem z tym poczekać i najpierw wyjaśnić parę innych spraw.

Rozmyślałem jednocześnie rozmawiając z Lotte. Zawsze miałem podzielną uwagę a rozkładanie danej sytuacji na czynniki pierwsze było dla mnie równie naturalne co oddychanie. Gdy odeszła analizowałem wszystko dalej, planowałem. Nie zauważyłem kiedy odpłynąłem.

***

Obudziłem się na sali. Długo nie musiałem się zastanawiać co przerwało mi sen. Leki puszczały, ból powracał, szczególnie w klatce piersiowej. Otworzyłem oczy, po chwili przyzwyczaiły się do ciemności, wyłapałem kontury stolika, krzeseł i jakiejś aparatury medycznej. Zobaczyłem jeszcze jedno łóżko, na szczęście puste. Wrócił jednak głód nikotynowy. Z wzmożoną siłą jakby upominał się z odsetkami o te wszystkie niewypalone papierosy. Nieporównywalne z niczym uczucie pośrednie między drapaniem a łaskotaniem po podniebieniu. Mimowolnie chodzące i bębniące nierówny rytm palce. Bombardowanie umysłu przez jedną, jedyną myśl: "palić". Utrudnienie w skupieniu się na sprawach istotnych. Spróbowałem znowu zasnąć, jednak głód razem z bólem to uniemożliwiały. Chciałem przeczekać to wszystko. Aż odłączą mój cewnik, żebym mógł pójść do kibla. Nie ma nic bardziej uwłaczającego dla faceta. A przy okazji będę mógł zapalić. W końcu zapadłem w niespokojny półsen.

Wyrwał mnie z niego pocałunek złożony na czole. Bez wątpienia nie był częścią koszmaru, którego resztki rozwiewały się z mojej pamięci. Zresztą nie musiałem otwierać oczu by zobaczyć kto to. Na ten matczyny gest mogła się zdobyć tylko jedna osoba, i nie była to moja matka. Wszyscy po za siostrą zbyt się bali mojego zachowania.

Otworzyłem oczy i się nie pomyliłem. Lotte. W krótkiej rozmowie udało się jej nawet mnie rozbawić. Jej opiekuńczość była wzruszająca ale nie rozumiała pewnych spraw. Z Jasonem policzę się ale po swojemu. I tak jak uznam za stosowne. Na pewno nie będę wytaczał procesu. Nawet jak nie uda mu się połączyć mnie z nielegalną klamką (dobrze, że usunąłem wszystkie ślady) to mógł mnie w rewanżu oskarżyć o polowanie bez licencji. I niezgodne z prawem. W końcu odstrzeliłem szczenię (czy jak tam nazywał się mały niedźwiedź) i matkę zajmująca się młodymi. Pewnie IBPI by to wyciszyło ale miałem lepszy pomysł. Najpierw jednak musiałem załatwić parę rzeczy. Gdy wyszła wykorzystałem głód i ból, co prawda gdy chwyciłem za telefon musiałem wszystko czytać po parę razy by się upewnić, że nie walnąłem błędu ale nie miałem problemu z niezaśnięciem.

Bateria nokii na szczęście pokazywała jeszcze 34%. Wszedłem w podstawioną stronę wpisując z pamięci adres: Portland State Initiative for Bicycle & Pedestrian Innovation | Welcome
Szybko zalogowałem się do Zbioru Legend. Na szczęście mój bombardowany przez głód nikotynowy umysł przypomniał sobie ciąg niepowiązanych ze soba znaków, które dali mi za hasło.


Zaraz przerzuciło mnie na stronę główną. Wybrałem formularz kontaktowy i chwilę zastanawiałem. Postanowiłem zwrócić się o pomoc do Jensena. Irytował mnie jednak dowcip jednak ujął mnie swoją troską o nowych i opinią o Bibliothece. No i pomógł z obywatelstwem i pozwoleniem na broń. Wystukałem wiadomość a potem przeczytałem ją jeszcze raz poprawiając błędy. Cholernie chciało mi się palić.

Cytat:
Proszę o pilny kontakt z detektywem drugiej rangi Jeremym Jensenem na telefon kontaktowy lub w szpitalu głównym w Portland.
Detektyw śledczy Daniel Visser
Wysłałem wiadomość i wylogowałem się a potem dla pewności jeszcze przeczyściłem historię przeglądarki. Pozostało czekać na lekarza i kontakt z IBPI. W zależności od tego co usłyszę zależało co zrobię dalej. No i co powie lekarz. Miałem jednak sporo roboty z Vayne'ami i tylko rys planu. Jednak na razie było zbyt dużo zmiennych a ja w zbyt kiepskim stanie by nadać mu ostateczny rys. Do obchodu była ponad godzina, czułem, że już nie zasnę.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline