Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-08-2015, 09:12   #16
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Kłopoty nie tylko z kobietami :)

Porwanie



Sprawy nagle strasznie przyśpieszyły. Policja, ryk syren, wrzaski policjantów i tych półnagich lasek a potem przeszywający ból płynący z brzucha który został przeszyty wyładowaniem elektrycznym. W tej chwili pożałował, że próbował gadać zamiast próbować walczyć. Nawet jakby skończyło się tak samo to chociaż miałby satysfakcję i widziałby za co obrywa. A może nawet Mitsy by widziała to by wyszedł choć trochę na hiroła? No a tak wyszedł pewnie jak zwykle... Na Russel'a Hayes'a, młodszego brata półboskiego Martina.

Nogi odmówiły mu posłuszeństwa i stanowił właściwie bezwładny balast gdy laski zapakowały go do samochodu. Próbował się wyszarpać bo te wrzaski tej latynoskiej pojebuski o tym torturowaniu i zabijaniu jakoś wcale go nie uspokajały. Ale jakoś nie zauważył by wpłynęło to jakoś znacznie na zapakowanie go do samochodu. Próbował zastopować nogą przy wsiadaniu do tylnego siedzenia. Przecież potrzebował tylko chwili by gliniarze do nich dobiegli! Zyskiwał już nadzieję, że może się mu coś uda ugrać na czasie gdy ta Izabell udowodniła, że nie na darmo Mitsy zna z siłowni. Zdążyła wsiąść z drugiej strony i wystawiła rękę łapiąc Hayes'a za nogawkę i szarpiąc do siebie. Stracił oparcie ale jeszcze próbował choć opóźnić te całe porwanie gdy latynoska złapała go tym razem oburącz za chwyconą nogę i szarpnęła przez co stracił równowagę i upadł. Zanim zdążył coś zrobić ta wciągnęła go do środka jednym ruchem jak zawsze na filmach jakieś potwory wciągają poboczne postacie w pierwszej krwawej scenie by było wiadomo, że zaczął się filmowy akszyn.

~ No i tyle z genialnych planów stawiania oporu... ~ pomyślał gdy Izabell usadziła go w środku do pionu a ta blondzia wpakowała się z drugiej strony zatrzaskując drzwi ostatecznie blokując ostatnią drogę ucieczki. Niezbyt nowe Subaru od razu ruszyło całkiem sprawnie. Russelowi od tego szarpania jeszcze dodatkowo zakręciło się w głowie. Zastanawiał się czy te cholerne paralizatory nie mają jakichś cholernych skutków ubocznych. Jechał ze zwieszoną i podrygującą w rytm szaleńczej jazdy głową. Słyszał ich rozmowę pewnie sądziły, że jest nieprzytomny. Albo im to zwisało. Blondzia z kucykami miała na imę Gabby. Pewnie od Gabrielle. I mimo mroczków przed oczami stwierdził, że jakieś wątpliwości w niej jednak zasiał. Czyli jakiś swój rozum miała i nie była tępym szpadlem. I aż serce zabiło mu żwawiej gdy usłyszał, że Izabell uważała chyba sprawę z Mitsy za skreśloną. Chyba sądziła, że oni są już parą albo zaraz będą. To było...



Cegielnia



Ponownie obudził się na krześle. Nie był już w Foresterze tylko jakiejś ruderze. Jego porywaczki były jednak gdzieś blisko bo słyszał ich rozmowę. Najwięcej jak zwykle nawijała ta latina co im namieszała w główkach i nawciskała ciemnoty. ~ Jak ja niby dałbym radę zgwałcić taką fitneskę jakby tego nie chciała? A jak chce to nie gwałt do cholery tylko seks! ~ nie kumał jak można tego nie kumać. Zwabił do domu i zgwałcił... Taaa... A co z Mitsy? Też ją zgwałcił? Drugą fitneskę? Co za debilizm! Wkurzał się na tę przewrotną wyrachowaną latynoskę i te laski, że tak łyknęły jej ściemę. Przed domem nie miał czasu a podczas jazdy głowy by o tym myśleć. Teraz jednak czuł się co raz lepiej i jak sobie przypomniał te oskarżenie o gwałt od razu go cholera brała.

Złość pomogła mu przezwyciężyć osłabienie wywołane tym całym porwaniem. Na próbę poszarpał się z taśmą ale wiedział, że jeśli obwiązały go mocno to nie da rady w ten sposób. Zgadywał, że taśma bo na kostkach też miał taśmę a pewnie związały go tym samym.

Obawiał się. Nie chciał czekać jak związany baleron na przyjazd policji. Tam w samochodzie coś gadały o jakimś napadzie. Jak napad to pewnie jacyś bandyci. Jak bandyci to pewnie z bronią. I co jeśli będą chcieli zlikwidować świadka? Co prawda na razie niczego właściwie nie wiedzą ale wiadomo co takim bandytom strzeli do łba? Nie, zdecydowanie mu się nie uśmiechało czekać.

Oblizał wargi bo wyszło mu, że skoro chyba i tak mieli znaleźć go gliniarze to może udałoby mu się nawiązać łączność przez skorpionowe radio. Mógłby w ogóle dać znać, że żyje no i może jakoś by się dogadali. Choć bał się, że laski mogą usłyszeć rozmowę to jednak postanowił zaryzykować. Nie widział ich a głosy zdawały się być przytłumione. Jeśli wciąż by gadały miał szansę usłyszeć je jakby się zbliżały lub może ich kroki. Więc zaryzykował. Ale nic się nie stało. W wewnętrznych słuchawkach usłyszał tylko nudny szmer eteru czyli był poza zasięgiem radiwozów. ~ Kurwa to gdzie one mnie wywiozły? ~ zdziwił się. Pod ziemią czy w czymś takim sygnał z krótkofalówki mógł się nie przebić przez warstwę izolującą no ale był na powierzchni bo przez okno wpadało światło dnia. Komisariaty i radiowozy miały leszy zasięg niż jego krókofala ale skoro ich nie słyszał no to chyba był poza miastem albo w jakiejś dziwnej radiowej dziurze. W każdym razei gliniarze nie mogli mu pomóc nawet poprzez słowa otuchy czy instrukcji co robić. Szkoda. Trzeba było sobie poradzić samemu.

Już podczas rozglądania się po tej zapuszczonej sali czy pokoju ją zauważył. Ale nie wygladała zbyt zachęcająco. Usyfiona ciemną, zaskorupiałą masą i ziemią. Z niezbyt przyjaźnie wygladającymi ostrymi, blaszanymi krawędziami. No nic tylko jak przykład instrukcji BHP czego nie brać do ręki, na pewno nie do gołej ręki a już na pewno nie bawić się jej ostrymi, usyfionymi krawędziami. No ale mimo, że się dalej rozglądał nie znalazł nic lepszego do przecięcia więzów niż tą starą, porzuconą puszkę. Po koncetracie pomidorowym zdaje się sądząc z czerwonej kropki na obrazku. Nie miał wyjścia.

Udało mu się wstać i nie upaść. Chwilę się wahał czy nie podpełznąć ale wydało mu się za długie. A jakby co zawsze mógł się rzucić na podłogę ale podnieść, zwłaszcza szybko to już nie był tego taki pewny. Przykucnął i zrobił pierwszy skok. Czuł jak leci ale jak skrępowane nogi znów dotknęły podłogi odkrył, że przy skrępowanych kończynach utrzymanie równowagi przy skakaniu jest kurewsko trudne. Może Mitsy by dała radę ale on nie miał wprawy w takich numerach. Wiedział, że się wyjebie. Mógł to tylko opóźnić. Odbił się z trudem prawie na ślepo nie do końca poleciał tam gdzie chciał ale poleciał. Po wylądowaniu przygięło go i czuł, że już upada. Rozpaczliwie odbił się ostatni raz by choć skrócić dystans. ~ Au! ~ jęknął w duchu zaciskając zęby by nie krzyknąć podczas upadku.

Leżał oddychając krótko i gwałtownie a serce kołatało mu w klacie jakby zaraz miało go wprawić w stan przedzawałowy. Szumiało mu w uszach i skroniach ale zamarł nieruchomo. ~ A jak usłyszały? ~ wydawało mu się, że skakał i upadał strasznie głośno i nie dało się tego nie usłyszeć. Ale o dziwo rozmowa lasek toczyła się nadal. Iz wściekała się na Gabby, że coś zapomniała i trzeba się wracać czy coś w ten deseń. Miał nadzieję, że nie po niego. Jakby teraz przyszły to wątpił by dał radę się uwolnić. Ale skoro nie po niego...

Leżał całkiem blisko puszki. Podczołgał się do niej i cicho stękając zdołał ponownie usiąść. Odkręcił się na tyłku tak by zmacać po omacku puszkę która jakoś okazywała się złośliwie daleko i nie w tą stronę i wydawało mu się, że łapie ją niewyobrażalnie długo. Ile to potrafiła się skomplikować prosta czynność gdy człowiek nie miał sprawnych kończyn i nie mógł wspomóc się wzrokiem. Ale w końcu miał ją w dłoniach.

~ Auu! ~ syknął przy tym cicho gdy tak jak się spodziewał zaciął się tą sękatą blachą w nadgarstek. Moment później do nieprzyjemnego bólu dołączyło uczucie jak po skórze spływa mu w dół coś ciepłego i wilgotnego. Spróbował się wyszarpać ale jeszcze było za mało więc musiał kontynuować. Zaciął się tak jeszcze z raz czy dwa nim po którejś próbie więzy puściły a on wreszcie miał wolne dłonie. ~ Nosz kurwa no... ~ spojrzał smętnie na zakrwawione nadgarstki. Wydawało mu się, że wygląda bardziej krwawo i poważnie niż ból jaki płynął w zranionym miejscu. Nie miał jednak czasu nad tym dumać. Mając swobodę w rekach rozcięcie puszką więzów w kostkach poszło mu wręcz idealnie. Tylko zaciął się jeszcze raz w palca i już był wolny. Od razu mu się poprawił humor.

Powstał z ziemi i zamarł. Po chwili upewnił się, że dobrze słyszy. Odgłosy lasek cichły. Oddalały się pewnie wychodziły z pomieszczenia, może nawet budynku. Nie oznaczało to, że nie mają wejścia do jego pokoju na widoku. Wystarczyłoby wówczas, że którać się pechowo dla Russel'a odwróci i dupa blada. Podbiegł więc do okna. Dużo mu to nie powiedziało poza tym, że na zewnątrz też jest zapuszczone podwórze tak samo jak budynek wewnątrz. No i był na drugim piętrze a jak oszacował ten gruz i złom na dole to jakoś za cholerę mu się nie uśmiechało skakać na dół z tej wysokości. Jak zaliczy otwarte złamanie to kto go tu znajdzie? Nie miał nawet telefonu bo sprawdził na wszelki wypadek. Był na jakimś zadupiu a gliniarze mogli przyjechać ale nie musieli a jak już to nie było wiadomo kiedy. Szkoda, że nie był takim filmowym bohaterem. Taki by skoczył i na pewno by mu nic nie było. Ale jak się było Russelem Hayes'em...

A jak już to trzeba było się jakoś wspomóc. Można było spróbować z elewacją ale wyglądała na oko taksiarza podobnie zachęcająco jak reszta budynku. Jakoś nie wzbudzało w nim zaufania na tyle by powierzyć im swoje zdrowie a może i coś więcej. Ale gdy rozglądał się po gruzowisku zawalającym podłogę dostrzegł jakiś całkiem, sporawy zwój kabla. Podszedł wydobył go i szarpnął w dłoniach. Wyglądał na tyle mocny, że chyba powinien go utrzymać i na tyle giętki by dało się go przywiązać do kaloryfera pod oknem. Mimo wszystko ten improwizowany zestaw wspinaczkowy nadal nie wyglądał zbytnio zachecająco nawet dla jego konstruktora. Więc gdy zorientował się, że chyba już nie słyszy swoich porywaczek postanowił zaryzykować.

Zostawił zwój drutu przy oknie i ostrożnie wyhylił się puszczając żurawia na korytarz. Wyglądał na równie gościnny, nowoczesny i zadbany jak ten "jego" pokój. ~ Normalnie portlandzka surwiwalowa agroturystyka ekstremalna. ~ pomyślał nieco ironicznie o urokach swojego tymczasowego lokum. Nie zamierzał jednak gościć się tu dłużej niż koniecznie. Zwłaszcza jakby ci bandyci z ich spluwami tu przyjechali.

Ruszył przez pusty korytarz i mijał kolejne równie puste pomieszczenia jak te z którego wyszedł. Zdołał się zorientować, że to nie były chyba jakieś standardowe mieszkania tylko chyba jakieś biura czy co. Były przede wszystkim za wysokie na standardwoy budynek. No i nie przypominał sobie za miastem tak dużych biurowców czy co. Więc pewnie jakiś stary zakład. Pewnie ta cegielnia o której słyszał wcześniej w samochodzie.

Znalazł tylko jedne zamknięte drzwi ale gdy okazało się, że na klucz czy może wypaczyły się i utknęły tak na dobre dał sobie z nimi spokój i ruszył dalej. Na końcu korytarza dopiero natknął się na pokój równie pusty ale wyglądął jakby ktoś jednak swego czasu próbował go remontować. Russel'a jednak najbardziej zainteresowało okno a właściwie coś co się działo za nim. Widział przez nie swoje porywaczki. Subaru Forester jednynka. Srebrny. Potwierdziło się to co zdawało mu się, że widział wcześniej u siebie przed domem. Ale teraz miał czas i głowę by spojrzeć na blachy. Zaczął w myślach powtarzać dane jakby dostał z centrali zgłoszenie z adresem na kurs. Rozejrzał się gorączkowo na pomieszczeniu i zobaczył walający się na podłodze jakiś porzucony ołówek stolarski. Zerwał jeszcze ze ściany kawałek tapety i zapisał zestaw liczb i liter.

Spojrzał na odjeżdżające subaru. Teraz dziewczyny były ubrane "normalnie". Na pewno nie rzucałyby się w oczy tak jak wcześniej w tych krzykliwych prawie odsłaniajacym wszystko co się da strojach. Chociaż nie do końca. Ładne dziewczyny zawsze rzucały się w oczy w sposób zupełnie naturalny. Przynajmniej dla Russel'a. Wyglądało, że wracają do miasta. A, że byli poza nim to się przekonał gdy z okna odkrył wielki zbiornik wodny który mógł być tylko jeziorem Sturgeon. Tylko był w ogóle z innej strony niż powinien. Przynajmniej jak się patrzyło z Portland. Musiał być gdzieś w okolicach Scappose. - No to ładnie mnie wywiozły... - jęknął wiedząc już, że jest sam w budynku. Powrót do miasta nie był taki daleki ani ciężki. Jesli miało się samochód. Ale do przedrałowania z buta to był kawał drogi. No ale gdzieś przed nim droga powinna zaprowadzić go do krajowej 30-ki. Tam miał szansę na stopa. A jak nie to bliżej i po drodze było Burlington. Może ktoś da mu zadzwonić albo zgłosi się na policję. Ale na razie musiał się wydostać z tego piętra i budynku.

Wrócił z powrotem w stronę zamkniętych drzwi. Za nimi musiała być klatka schodowa dlatego pewnie je zamknęły. W innych przejściach drzwi nie było albo były rozwarte na ościerz i w żadnych nie spotkał żadnych schodów na dół. Obejrzał je sobie. Własnego ramienia było mu szkoda. Filmowi herosi na pewno rozpykaliby te drzwi w jednym no góra dwoma uderzeniami swoich umięśnionych barków. No ale oni mieli filmowe drzwi a te russelowe były realne a i zamek jakoś złośliwie zachował się we wkurzająco dobrym stanie. Ale jak pomacał i popukał i postukał tu i tam uznał, że same drewno powinno się poddać łatwiej i szybciej niż ten cholerny zamek.

Znalazł jakąś lagę, chyba nogę od stołu czy krzesła. W każdym razie za jej pomocą zaatakował powierzchnię drzwi. Stwierdził, że wyłamywanie drzwi tym improwizowanym narzedziem to w cholerę ciężka praca. Zasapał się już nieźle gdy usłyszał pierwszy trzask. Napocił calkiem zdrowo gdy wybił dziurę na tyle wielką by przebić się na wylot butem. Zanim dziura powiększyła się na tyle, że wreszcie przeczłapał się na drugą stronę był już nieźle zziajany.

Musiał chwilę odsapnąć nim zszedł schodami do parteru aż w końu wydostał się na podwórze. Te było tak samo zapuszczone jak te ktore widział ze "swojego" pokoju. Musialo upłynąć chyba z kilkadziesiąt lat gdy porzucono ten zakład bo już młodnik się rozrósł na zewnątrz a na ściancach, dachach i rynnach pojawiły się kępki mchu i trawy. Teren niegdyś wydarty przez człowieka przyrodzie ta znów stopniowo odzyskiwała krok po kroku regularnie zacierając ślady bytności człowieka. ~ W sumie niezła miejscówa na klimaciarskie fotki ~ Russel zadumał się nad tym. Poza tym nie wiedział do czego jeszcze możnaby użyć tak ciekawego stylistycznie choć zapuszczonego obiektu. No oczywiście poza przetrzymywaniem porwanych ludzi.



Powrót do miasta



- No nie... Mogliśmy się dogadać ale nie... No nieee! Bo kurwa zawsze tak... - Russel szedł zapuszczoną drogą od czasu do czasu kopiąc jakąś gałąź czy kamien z złości. Szedł i się wkurzał. Nie miał telefonu ani radia ani mp3 więc jako urodzonemu mieszczuchowi ten cały "spokój ntaury" działał na nerwy. Poza tym dopiero teraz miał okazję troche spuścić pary i się wygadać chociaż sam przed sobą skoro nie miał innych bodźców ani innej osoby do pogadania. Czy choćby zdziwionego spojrzenia, że ktoś idzie i gada sam do siebie.

- A mogło być tak pięknie... Pogadalibyśmy, posprzątałyby co narozwalały... W tym bikini czy toples co miały na sobie... - przez chwilę zamilkł i przypomniał sobie jeszcze raz te foczki z rana w ich powiedzmy, że ekstrawaganckich ubiorach. Niee noo... Dla oka to ta Gabby czy nawet ta wariatka Izabell na pewni prezentowały się bardzo ciekawie.

- Noo... I porobiłbym fotki i wstawił na fb... - nawet w takiej chwili wizja była tak piękna, że aż zamilkł i uśmiech wypłynął mu na twarzy. Pół tuzina, półnagich kociaków pucuje mu chatę... Martin pękłby z zazdrości! Poza tym to na pewno byłby widok godny zobaczenia.

- A poza tym to by było w porządku. Narozwalały to niech posprzątają. - przyjemna wizja zeszła na dalszy plan i przestał się uśmiechać. Aż w duchu jęknął gdy przypomniał sobie jak wyglądała jego chata gdy ją widział ostatni raz. Z tydzień to będzie sprzątał...

- Nie no chyba ci gliniarze zgarnęli resztę? Przecież byli już na miejscu... - pomyślał z niepokojem o... Mitsy. Jak te wariatki wpadły do domu albo ona wyszła na zewnątrz? Tego już nie widział. ~ Kurwa trzeba było się nie szczypać tylko im od razu wyjebać! ~ teraz żałował. Wtedy o tym nie pomyślał brał pod uwagę bierzącą sytuację. Nie spodziewał się, że sprawy tak się potoczął. A teraz żałował.

- Kurwa bo zawsze tak... Człowiekowi szkoda bo laska a potem żałuje... - pokręcił głową i zacinął dłoń w pięść. Może niezbyt pomogło ale uderzły jeszcze nią w drugą otwartą dłoń. Im dłużej o tym myślał tym bardziej rosło w nim poczucie winy i gul się zawijał na te laskowe skrupuły.

- No co... Same kurwa walczą o te równouprawnienie... Zwłaszcza te... No to przy spuszczaniu łomotu chyba też no nie? - wyrzucił z siebie zdanie tak samo jak ramiona. Nie. Nie uderzyłby laski. Nie z wychowaniem przez starych z których jedno było Imperatorem i nie przy siostrze z którą miał sztame. Normalnie nie uderzłby laski. Przecież nawet wtedy z tym kursem z lotniska miał opory do końca. No ale jednak w obronie swojej... Dziewczyny? Dziwne mu tak było o tym myśleć. Jakoś może miał zwichrowany życiorys ale dotąd jakoś nawiązywał i rozwiązywał swoje związki chyba w zdecydowanie bardziej sztampowy sposób. Do przedwczoraj Mitsy brał za fajną laskę, właściwie świetną ale za koleżankę i współlokatorkę. Nie mieli jakiegoś wspólnego kina, randki, całowania się i takich tam co zazwyczaj łączy ludzi w pary. Ale o dziwo ta Izabell chyba na serio uważała ich za parę i że Mitsy jest dla niej stracona. Tego się nie spodziewał.

- Kurwa ale to jest pojebane... - mruknął kręcąc głową i powtarzając słowa Caro. Siostra miała rację. Nic nie układało się jak należy. Sam już się zaczynał gubić w tej plątaninie. Wszystko spadało na niego raz za razem. Z jednego może i by się wyplątał ale tak ze wszystkiego na raz? Wygrana starych, warunkowe 10 baniek, ta niezła nowa blondzia z pomalowanymi paznokciami w sklepie, ta druga co mu pomogła pozbierać rzeczy na chodach, te pojebane latynoskie szmaciarze co po błocie nie umieją jeździć, ta ich puszczająco mu oczko i usmiech latina z tylnego siedzenia, pogróżka Supermartinowi jak stanął w obronie laski ktora nie była jego laską i związku którego nie było, kojaca i szczera rozmowa z Caro, ta jeszcze obca w ręczniku ładna latina co go wzięła za cleaner'a i potem ta sama jak klęczała nad nim i wyjawiała mu powód szturmu na jego dom, związek - niezwiązek z Mitsy, jej gorące i bezwolne ciało u niej na łóżku, dotyk jej dłoni gdy rano wpadła do jego pokoju... No nie. Nawet na Russel'a Hayes'a to zdecydowanie nie był standard.

- A jeszcze nawet nie powiedziałem jej o kasie... - zasępił się nad tym. Caro miała racje. Sam tak czuł. Ale do cholery nie wiedział jak prawdę ma ubrac w słowa zrozumiałe dla kogoś więcej niż jego siostra. Na razie zadumał się próbując ocenić jak Mitsy by zareagowała na tą wieść. Co by to zmieniło? Zmieniło coś? Podobała mu się. Wierzył, że nie tylko jemu. Nawet tej wariatce się podobała. Ale znali się dość powierzchownie. W końcu nie było w domu jej, jego albo oboje. Czasamiw idzieli się raz w przelocie na dwa czy trzy dni a na dłużej to może raz na tydzień. Własciwie nadal nie wiedział gdzie ona pracuje. Bo zmieniała a jako instruktorka to pracowała w paru miejscach na raz. A ten jej specowy fitnesowo - sportowy bełkot nic mu nie mówił a nie chcuał przecież wyjść na głupka jak się po raz kolejny o to samo dopytuje. Jakby zareagowała, że jest warta 10 baniek? Właściwie to, że oboje są.

- A jak poleci na kasę a nie na mnie? - wahał się. Jak nie znał jej głębiej to nawet tego nie mógł oszacować. Nawet z nią nie spał jak Izabell. Raz ją zaniósł pijaną do łóżka i to w sumie było najbliżej intymnych kontaktów co mieli na koncie. No a nie przebywali ze sobą zbyt często to nie wiedział jaka jest tam w głębi. Korciło go by to sprawdzić. Była laską grzechu wartą. Nawet jeśliby udawała. No ale ogólnie wydawała się w porządku. I dziś rano zdawała się naprawdę żałować i mieć poczucie winy.

- No chuj... Zaryzykuję... Najwyżej znów wyjdę na ciemnego blondyna... Raz w te czy we w tę to mi już nie robi różnicy... - rzekł smętnie i machnął ręką. Caro doradzała szczerość. Liczył się z jej zdaniem. Ona jego też nigdy nie wyrolowała. A poza tym... Poza tym był facetem. Może nie takim przebiegłym i cwanym jak jego brat ale jednak był facetem. I dorosłym. Wahał się ale wątpił i wolałby tego uniknąć. Zwłaszcza w sprawie tego kalibru. No ale... Odpowiedzialność... Jak się nabroiło... Pokręcił smutno głową już czując kłopoty jakie na siebie ściągnie tą decyzją. Martin czy Kurt na pewno by sie z tego wyślizgali. No ale on nie był nimi czego czasami bardzo żałował. Własciwie to nawet całkiem często. Gdyby był tacy jak oni na pewno żyłoby mu się duzo lżej. No ale jak był tylko Russel'em Hayes'em...



Scappoose



- Czy mogę zadzwonić? Znam swoje prawa, należy mi się jeden telefon. - starał się zabrzmieć neutralnie by facet po drugiej stronie biurka w końcu się zgodził. Starał się wyglądać stanwoczo i nie poddać sie zmeczeniu i zniechęceniu. Ale siedząc w pokoju przesłuchań ze skutymi z tyłu rękoma było to zdziebko trudne zadanie. Aż sam nie mógł uwierzyć jak tu trafił. Owszem przez ostatnie parę godzin sam chciał się z nimi spotkać ale jakoś wóczas planował te spotkanie w całkiem innej roli po obu stronach. A zaczęło się całkiem niewinnie.

Droga z tego odludzia skończyła się i ujrzał wreszcie upragnioną cywilizację. Ostatni odcinek dłużył mu się niesamowicie i skrajne domy zdawały się co raz bardziej zwalniać a nie przybliżać ale jednak w końcu minął znak z napisem "SCAPPOSE" i droga zmieniła się w ulice a on wreszczie sądził, że to koniec kłopotów. I gdyby trafiło na kogokolwiek innego pewnie faktycznie tak by było. No ale, że trafiło na Russel'a Hayes'a urodzonego mistrza słowa i farciarza...


---



- Przepraszam pana. Zostałem napadnięty. Czy mógłbym skorzystac z telefonu? - zapytał jakiegoś poddtatusiałego kolesia wsiadającego do samochodu.

- Napadnięty? Tutaj? - wygląd Russel'a musiał jakoś chyba odbiegać od normy bo facet zmierzył go zdezorientowanym spojrzeniem a Russel próbował wyglądać przyjaźnie i niegroźnie i najmniej jak ćpun, bezdomny czy złodziej.

- Nie. Nie tutaj. W Portland. Mieszkam w Portland. Ale mnie napadły z rana i wywiozły tutaj. To znaczy do starej cegielni bo wie pan stoi pusta i tam nikogo nie ma... - Russel starał się mówić powoli i wyraźnie no i konkretnie. Tak podobno mówili normalni ludzie gdy zależało im by byl zrozumieni.

- Napadły? Kto? Jakieś kobiety? - facet zrobił naprawde zdziwone miną a najmłodszy z rozdzeństwa Hayes'ów jęknął w duchu. Co go kurwa podkusiło wspominać coś o laskach. Teraz trzeba było to pociągnąć.

- Nnoo... No tak. Bo mnie napadły i porwały.... - przyznał niechętnie. Jakoś innym to się zdarzały porządne porwania z bronią i takimi tam. A weź tu się przyznaj, że dałeś się porwać laskom. - Ale wie pan, ich było aż sześć a ja byłem sam... - wpadł na pomysł jak jakoś choć trochę zmniejszyć swoją porażkę.

- Napadło pana 6 kobiet? I wywiozło do starej cegielni? - powtórzył łysawy grubasek jakby nie dosłyszał albo upewniał się, że prawidłowo zrozumiał swojego rozmówcę.

- Noo... - Russel gwałtownie pokiwał głową chcąc mieć wreszcie z głowy jakiś etap swojej historii. - Znaczy najpierw było ich sześć ale potem ze mną już pojechały tylko trzy. No i ta latina no to cztery. Tak, i zawiozły mnie do tej... - ucieszony postepami w rozmowie taksówkarz postanowił doprecyzować a ponadto jak tak opowiadał to znów sobie przypominał przebieg zdarzeń.

- A ta latynoska to ładna była? Lubię latynoski. - tatusiek oparł sie ramionami o otwarte drzwi chyba gotów do dłuższej dyskusji.

- Izabell? Tak, ładna ale ona jest stuknięta. Groziła, że będzie mnie torturować. No i własnie potem mnie... - Izabell na pewno była ładna a nawet bardzo ładna no ale obawiał się, że dla kogoś kto jej nie znał może to przeważyć szalę sympatii na jej korzyść a nie na jego. Zwłaszcza u faceta no i takiego mającego słabość do latynosek jak sam mówił. Ten jednak znowu mu przerwał.

- Wiem! I tam cię zawiozły i torturowały! - grubasek prawie krzyknął radośnie i klasnął w dłonie jakby ucieszony tym, że odgadł dalszy ciąg zdarzeń.

- Nnoo... Właściwie to niee... Związały mnie tylko... - rzekł z wahaniem Hayes. W sumie gdyby przyznał że tamten ma rację pewnie by to podniosło mu poziom współczucia czy coś to może do reszty by tę latynoską ładność zepchnęło w cień. No i te radosny nastrój o ewentualnym torturowaniu trochę go mierził. Przecież mogło tak być a jakby jeszcze dojechal ci bandyci z bronią...

- Aha... A chociaż profesjonalnie cię związały? - łysiejący tatusiek był chyba trochę rozczarowany odpowiedzią swojego rozmówcy ale najwyraźniej wciąż zaciekawiony jego opowieścią.

- Profesjonalnie? Nnoo... Starą liną... Ale udało mi się ją rozciąć bo... - zawahał się znowu były jeniec ale po chwili mu się ożwił głos bo miał się właśnie zamiar pochwalić jak po szpryciulsku się uwolnił najpierw z pęt a potem z piętra, i miał na tyle głowy by spisac blachy samochodu więc właśnie jakby teraz w końcu zamiast gadać ten gaduła pożyczył mu wreszcie ten cholerny telefon...

- Rozciąć? A po co? Chyba to robiłeś pierwszy raz... - grubasek spojrzał na Russel'a z wyraźną wyższością mimo, że był od niego niższy o dobre pół głowy.

- Tak, robiłem to po raz pierwszy! Nie co dzień porywa mnie spod domu pół tuzina półnagich lasek i wywozi na jakieś zadupie! - prychnął już zirytowanym głosem na tego spasionego palanto co mu co chwila przerywał i w ogóle nie okazwyał współczucia i jakoś cholera nawet nie sięgał po telefon tylko stał i pieprzył jakieś głupoty!

- Nie no spokojnie. Za pierwszym razem zawsze może sie wydawać straszne. Ale właśnie a jak były ubrane? Zwłaszcza ta latina. Miała gorset? Lubie je w gorsetach... - rozmówca Russel'a najpierw chyba starał się go uspokoić ale potem zaczął mówić patrząc na niego jakimś dziwnym i niepokojącym spojrzeniem.

- Gorset? Nie no chwila, chwila... Co ty mi tu... Mówię ci człowieku, że zostałem napadnięty i prowany! Chcę zadzwonić do domu! - do Russel'a w końcu dotarło, że widocznie mówią o komletnie różnej wersji wydarzeń. Ten koleś zaczynał go już naprawd wkurzać. Skoro nie chciał dać mu zadzwonic to chuj mu w dupę z taką pomocą!

- Dobrze spokojnie, nie denerwuj się. Nagrywaliście to? Masz go? Słuchaj prosta sprawa daj mi to zgrać albo linka na stornę gdzie to wrzuciliście a ja dam ci zadzwonić i gadaj ile chcesz. Może być? Przecież jak to nagrywaliście to po to by i tak to ludzie oglądali no to co ci szkodzi? - grubasek przedstawił oniemiałemu taksówkarzowi warunki udostępnienia swojeg telefonu. Najwyraźniej uwierzył w te swoje brednie które sam sobie dopowiedział i nie przyjmował tłumaczeń Russel'a albo przyjmował je na opak.

- Pierdol się zboczeńcu. - rzekł zniechęcony Portlandczyk odwrócił się od pojebańca o odszedł dalej szukać szczęścia. Okazało się jednak, że jeszcze spory kawałek był w zasięgu jego głosu.

- Zboczeńcu?! To nie ja jeżdże na opuszczone bodowy by nagrywać orgiastyczne, zboczone pornuchy i potem wrzucać je na obrzydliwych stronach dla zboczeńców palancie! - wydarł się do pleców taksiarza a potem jeszcze trochę w ten deseń. Hayes'a korciło by wrócić i dać mu w zęby ale już teraz ludzie zatrzymywali się i spoglądali na tę scenkę i spojrzenia jakie kierowali na niego były zdecydowanie mniej przychylne.


---



By jakoś umknąć zbierającej się burzy wszedł do jakiegoś sklepu. Szwendał się chwilę po wnętrzu bez większego sensu bo przecież i tak nie miał portfela. Ani dokumentów. Ani telefonu. A jak zobaczył zimne napoje w lodówce poczuł jak bardzo chce mu się pić. Podszedł do lady i poprosił o szklankę wody. Przy nim czekała jakaś małolata i oglądała jakieś gazety dla dzieci. Zauważył swoje odbicie w lustrze lodówki i musiał stwierdzić, że optymistycznie to wygląda jak koleś po całonocnej balandze. A w najgorszym jak obwieś, ćpun czy może nieco bardziej obrotny bezdomny.

- Taa... Zboczeniec... Pewnie... Bo największy zboczuch w mieście ze mnie przecież... - mruknął patrząc na swoje zmizerowałe oblicze wsppominając ostatnie słowa tego obleśnego spaślaka. Podniósł koszulkę by spojrzeć jak wygląda tors po tych przejściach. Uderzenie po paintball'owej kulce obecnie przekształciło się w siniak wielkości pięści ktory rozkwitał w najlepsze. Podszedł bliżej lodówki by zobaczyć czy ten paralizator zostawił jakieś ślady. No i się zaczęło.

- Maamooo! Co to jest zboczeniec?! - małolata wydarła się na cały sklep przypominając taksówkarzoiw o swoim istnieniu.

- Zboczeniec? Kochanie a dlaczego pytasz? - Hayes'a dobiegł zdziwiony i podszyty niepokojem kobiecy kłos oraz odgłos szybkich, zbliżających się kroków spomiędzy sklepowych pułek.

- To ktoś kto się rozbiera? - mała pytała już nieco ciszej najwyraźniej widząc już matkę. Russel stał jak sparaliżowany. Opuścił już koszulkę i nie mógł się zdecydować czy uciekać, kazać małej się zamknąć czy spróbwać jednak wyjaśnić jakoś sprawę. Przecież na pewno dałoby się to jakoś wyjaśnić do jasnej cholery.

- Co pan tu robi?! Nie wstyd panu i to tak przy dziecku?! - odgłos kroków przemieniły się w młodą kobiete która od razu złapała dziewczynkę za rękę i zasłoniła sobą od razu przechodząc do słownego kontrataku.

- Ale ja się nie rozbieram! Nic nie zrobiłem pani córce! - krzyknął rozpaczliwie widząc na co się zanosi. - Mam siniaka i zostałem pobity! Chciałem tylko sprawdzić jak to wygląda! Naprawdę! Nie kłamię! Naprawdę mam siniaka i mogę pani pokazać! - tłumaczłym się gorączkowo już nieźle spocony z nerwów i wstydu Russel. Korciło go by po prostu odwrócić się i zwiać ale nie chciał by go brano za tego za kogo właśnie go brano.

- Pokazać?! No wie pan co! Dość tego, dzwonię na policję! - wrzasnęła oburzona kobieta cofnęła się wgłąb sklepu. Słyszał jak faktycznie łączy się z 911 i w pierwszej chwili w ataku paniki chciał uciec z tego pojebanego sklepu. Opanował się jednak. W końcu własciwie to chciał się przecież spotkać z policją. Co prawda miał całkiem inne zamiary no ale chyba w policji pracują profesjonaliści. Chyba jakoś da im się to wyjaśnić mają przecież speców od przesłuchań i doświadczenie w takich sprawach.

Wówczas zobaczył, że przy ladzie stoi sprzedawca a na ladzie stoi papierowy kubek. Sprzedawca jednak patrzył na niego zdecydowanie wrogim spojrzeniem nie zachęcajacym do rozmowy. Ale kubek wody kusił.

- To dla mnie? Czy mógłbym... - Russel próbował się uśmiechnąć i wyglądać miło ale cholernie go suszyło. Miał ochotę doskoczyć do lady i napić się natychmiast bez zbędnego gadnia. Wówczas dłoń sprzedawcy wykonała drobny, poziomy ruch przewracając kubek i wylewając bezcenną dla Russela wodę na ladę. - Ahh taaakkk?! - Hayes'a rozjątrzyło to do reszty. - To patrz teraz! - warknął do tego złośliwego dupka zaczepnie. Stał w końcu przy lodówce z napojami. Od samego początku mógł przecież zwędzić czy zrobić coś takiego no ale kurwa zachciało mu się grać według zasad. Teraz miał to w dupie zwłaszcza, że ostatnio coś pił chyba parę łyków z rańca przed wyjściem z domu. Teraz złapał za jedną, cudownie zimną, oszronioną butelkę i odkręcił jednym ruchem dłoni.

- Ej! Zostaw to! Zapłać! - ożywił się nagle sprzedawca wrzeszcząc do niego i wskazując rozkazująco palcem. Russel zlał jednak go totalnie tak samo jak tamtem przed momentem jego pragnienie i przechylił butelkę wypijając pół litra słodkiego, cudnie zimnego płynu paroma chaustami a w miedzyczasie pokazując sprzedawcy srodkowy palec.

- O kurwa! - krzyknął przestraszony taksówkarz bo gdy opuścił butelkę i głowę dostrzegł sprzedawcę który rusza ku niemu. Z bejzbolem w łapie! Aż tak odważny nie był ani uparty by wierzyć w moc sprawczą swoich argumentów i dobrej woli sprzedawcy więc odwrócił się i dał dyla ku drzwiom roztrącajac kogo kto stał na drodze i majac za sobą wrzeszczącego sprzedawcę z bejzbolem.


---



Z gliniarzami prawie się zderzył na chodniku zatrzymując się właściwie na ich zaparkowanej masce samochodu.

- O to ten! To on się obnażał w sklepie przed moją córką! - usłyszał znajomy już kobiecy głos a młoda matka oskarżycielsko wskazywała go palce parze mundurowych. - Widzicie?! Ucieka a mówił, że zaczeka na policję! - dodała triumfującym głosem.

- Nie obnażałem się! Widziała pani, żebym coś takiego robił?! To jakieś nieporozumienie! - krzyknął w odpowiedzi na oskarżenia kobiety.

- O, policja! No na reszcie! Ten bandyta ukradł, wypił i nie zapłacił za napój! - sprzedawca wypadł na zewnątrz zaraz za uciekinierem i dołożył swoja cegiełkę oskarżeń. Przy okazji wzmacniał siłę swoich oskarżeń wycelowanym w Russel'a bejzbolem.

- Nie zapłaciłem bo nie mam pieniędzy! Zostałem okradziony! Wystaw mi rachunek to zapłacę jak dostanę sie do domu! - odkrzyknął do napastliwego sprzedawcy. - A on mnie ganiał z bejzbolem! Sami zobaczcie! - wskazał na wciąż wystawiony w swoją stronę kij do drużynowej gry sportowej.

- Broniłem siebie i amerykańskich wartości zgodnie z prawem jakie daje mi amerykańska Konstytucja! - odparł dumnie zasuszony sprzedawca w okularkach opuszczając kij na dół. - A poza tym obawiałem się o swoje życie bo ten bandyta był bardzo agresywny. - dodał całkiem spokojnie patrząc kpiąco na oskarżonego.

- Jaa!? Ja byłem agreswyny?! To ja mam bejzbola w łapie?! - wrzasnął wściekły na tego wkurzającego i wyrachowanego cwaniaczka, taksówkarz.

- I kręcił zboczone porno w starej cegielni! - wtrącił się nie wiadomo skąd przybyły w sukurs swoim ziomkom łysiejący tatusiek zadzwiajac Russel'a co on tu jeszcze robi.

- Niczego nie kręciłem! Zostałem porwany! - zawył Hayes widząc jak sytuacja zaczyna się staczać po równi pochyłej co raz szybciej w przepaść.

- O tak, kręcił i jeszcze się tym chwalił! Nagabywał mnie i proponował rozpowszechnianie tego świństwa! - darł się dalej spaślak wprawiajac Portlandczyka w osłupienie taką kłamliwą bezczelnością.

- Coo?! Jaa?! Ja cię nagabywałem?! Ty kłamliwy gnoju! - wrzasnął Russel i nerwy puściły mu ostatecznie i zdzielił niczego się nie spodziewajacego grubasa prosto w ten kłamliwy ryj.

- Mówiłem! Mówiłem, że jest agrsywny! - darł się triumfalnie sprzedawca ale to już zrozpaczony Russel słuchał rozłożony na masce radiowozu gdyż para gliniarzy obezwłądniła go i skuła z wielką wprawą. Zresztą nie bronił się przed tym bo nie chciał sobie pogarszać sytuacji.


---



- Taa... Zadzwonić... - pokiwał głową gliniarz i Russel nie mógł rozszyfrować czy to oznacza zgodę, nie, czy jeszcze coś innego. - Pewnie do prawnika co? Nie musisz odpowiadać no ale na pewno ci się przyda. - rzekł biorąc z blatu jakiś arkusz i taskując go wzrokiem.

- Co my tu mamy... Zatrzymany Russel Hayes... Brak prawa jazdy, brak dokumentów... Brak kart kredytowych... Brak czgokoliwiek potwierdzającego tożsamość... To już możnaby podłożyć pod włóczęgostwo... - na chwilę posłała spojrzenie na aresztanta mówiąc tonem jakby informował go o jakiejś ciekawostce.

- Co dalej... A tak... Pobicie, kradzież, napaść, groźby karalne, obnażanie się w miejscach publicznych, namawianie do rozpowszechniania pornografii i czynów niemoralnych... A sam jeszcze zeznajesz o porwaniu z Portland, dewastacji domu przez... - tu chwilę szukal w tkeście po czym z wyraźną lubością przeczytał dobitnym głosem fragmet zeznań Hayes'a.

- O jest... Przez 6 młodych, półnagich, kobiet ogłupionych przez ich latynoską, intruktorkę fitness która ma ci za złe, że odbiłeś jej dziewczynę której wcale nie odbijałeś bo przecież jak wróciłeś to była pijana więc mogłeś z nią zrobić co chcesz? Liczysz, że takie zeznanie ci pomoże? - gliniarz rzucił niedbałym ruchem formularze zeznań na blat biurka kręcąc głową. Russel słuchał znowu jak oniemiały. No na serio tak chujowo tłumaczył? Przecież było tak jak im powiedział! Tylko... Wyszło mu jak zwykle te tłumaczenie zdarzeń. Nie byli Caro by skumać o co mu chodzi. Zwłaszcza jak go maglowali pytanie za pytaniem. Teraz jak tego słuchał to się nawet już nie dziwił, że ludzie czasem odbierali go jak teraz ci gliniarze.

- Nieźle jak na pól godziny pobytu w naszym mieście. Muszę przyznać chłopie, że naprawdę masz do tego talent. Naprawdę dawno czegoś takiego nie widziałem. - rzekł gliniarz wyjmując paczkę gum do zucia i wpakowując sobie jedną do ust.

- To mogę zadzwonić? Mam prawo. - stracił wiarę, ze im to jakoś sensownie wytłumaczy jak było. Albo będą do niego uprzedzeni albo nie będą traktować poważnie tak pojebanej wersji zdarzeń. Jak tego starego Connora w pierwszej części Terminatora jak go gliniarze przymknęli. Został mu już tylko upór. Nawet jako zatrzymany miał swoje prawa. Na przykład do telefonu. No i był w końcu limit czasu jaki mogli go trzymać. Jak nie znajdą dowodów będą musieli go wypuścić. Nawet nie wiedział czy sprawdzili te numery tego subaru co im podał. Jak sprawdzili to zatrzymali to dla siebie.

- Dzwoń. - gliniarz zgodził się nadspodziewanie gładko i szybko.


---



Stał przed automatem na ścianie komisariatu i zastanawiał się do kogo zadzwnoinić. Nie miał numerów ze swojego telefonu a na pamięć znał tylko kilka. Do starych ale nie chciał do nich dzwonić. Zeszliby chyba na zawał ze wstydu i nerwów. Do Caro. To był dobry pomysł. Ona by skumała o czym mówi i mogła przetłumaczyć reszcie i podzwoniłaby gdzie trzeba. Choć pewnie reszta rodziny dowiedziałaby się i tak najwyżej trochę później. A nie chciał mieć w domu metki, że go trzeba było z aresztu ratować czy coś w ten deseń. Kurt? Pewnie byłby w stanie go wyciągnąć. A ślad w papierach u glin pewnie też trafi w końcu do Firmy. Choć w sumie starszy detektyw Kurt Davies był trochę przemadrzały i traktował go z nonszalancją. Pomógłby mu ale pewnie miałby polewkę przynajmniej z tą swoją partnerką Leanną Orem miałby znowu z niego polewkę co mu się nie uśmiechało. Musiałby przełknąć dumę i przyznać, że jest tak młody i zielony w branży jak oni chyba sądzą. No a może... Mitsy...

No, pogadałby z nią. W sumie nie wiedział co się u niej dzieje. Spytałby co u niej i czy jest cała. Jakby było wszystko w porządku to może dałaby radę przyjechać? Moglaby przywieźć jego dokumenty i portfel. Tylko jej też w sumie nie wiedział jak się przyznać, że tu wylądował. Do kompletu chyba brakowalo mu jazdy po pijaku, morderstwa i znęcania się nad zwierzętami. No ale takie tam rozważania... Nie pamiętał przecież jej numeru. Dzwonili do siebie jeszcze rzadziej niż widzieli. Ale może... Po chwili wahania wystukał numer do swojego domu. Miał tylko jeden telefon. Jak jej nie ma w domu...
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline