Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-08-2015, 14:14   #311
Romulus
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Nawet rzucany przez ruiny cień niewiele pomagał na gorąco. Siedzący za Lu’ccią Petru czuł się jakby żółwik dziewczyny siedział mu w piersi i na okrągło zionął ogniem, próbując usmażyć tropiciela. Że Lu’ccia zdjęła ciężki pancerz - to było najzupełniej zrozumiałe, ale nawet tropiciel ociekał potem w swej lekkiej zbroi. Po raz setny otarł twarz rękawem i znowu się rozejrzał, napominając się by pamiętać by przed rozbiciem obozowiska oczyścić ciała i ubiory drużyny. Wszystko po to by woń potu i brudu, która niosła się od nich, nie ściągnęła drapieżników. Przez chwilę patrzył na siedzące przed nim w siodle Źródełko. Normalny chłop zapewne nie mógłby się powstrzymać przed macankami - Lu’ccia ładna była i wszystkie krągłości miała tam gdzie kobieta mieć je powinna - ale Petru nie miał do tego głowy. Ciągle miał w głowie słowa Ta’Vi. A choć ta język miała niewyparzony, to i z sensem gadała. Syn Pelora nie chciał bałamucić Źródełka; za bardzo ją szanował, chciał mieć w niej siostrę a nie kochankę.

Poza tym khoon ahr, czerwona furia, była blisko. Palenquiańczyk czuł ją - nie, jak w chwilach większego bezpieczeństwa, w głębi czaszki, rozpartą w podświadomości, czujną ale też łatwą do opanowania. Świadomość tego że czart polował na nich sprawiała że zdradliwa czerwień wypełzała na wierzch, przyspieszała bicie jego serca i barwiła świat szkarłatem. Peloryta brał ją w karby i trzymał twardo pod kontrolą. O ile w walce dodawała mu sił i mroziła serca wrogów, to teraz zbyt łatwo pod jej wpływem mógł roztrwonić swe siły i przytępić zmysły. Syn Lśniącego Boga nie na próżno jednak od lat hartował swą wolę. To nie krwawy szał miał nim rządzić, ale on - swą wściekłością.

Ale gromadził ten gniew, zbierał czerwone smugi żądzy krwi i walki w jeden rosnący kłąb morderczego szału. Czuł przez skórę że znowu stanie oko w oko z czartem i tym razem tylko jeden z nich przeżyje. Cały swój trening zaprzągł do tego by wyczuć smród demona i nie dać mu się zaskoczyć. Ale nie da się ciągle utrzymywać najwyższej czujności i zamiast się napinać Petru polegał raczej na swym instynkcie, wyczulonych zmysłach i wewnętrznym radarze nastawionym na niebezpieczeństwo.

A w ruinach było o nie łatwo. Zbyt wiele kryjówek, zwłaszcza dla zamieszkujących i dobrze je znających stworzeń. Petru ciągle wspominał niezwykłe, kryształowe olbrzymy z ruin miasta pochłanianego przez pleniącą się, podobną do szkła substancję, tak samo jak niebezpieczne kryształy Jennamitu i zjawy - czy projekcje wspomnień - z tunelu wyciosanego w białym niby-diamencie.

Naz’Raghul było pełne tajemnic. Palenquiańczyk był pewien że nie odkryje nawet ułamka prawdy o nich nim zginie. Gniewało go to. Prawdziwi Wierni musieli walczyć o przetrwanie każdego kolejnego dnia zamiast czynić sobie tę krainę poddaną, zaludniać ją i prosperować. Łatwiej było na niej o potwory i niebezpieczeństwo niż przyjaznego człeka.

I demony… Kłamstwo i zepsucie obleczone w ciało, stąpające po tej ziemi zło, tyrania, żądza śmierci i zniszczenia, żądające uwielbienia od swych wyznawców. Czyż mogło dziwić że Petru uczył się walczyć z nimi, właśnie je tropić i niszczyć?


Peloryta nie zdążył. Zbyt późno dojrzał i zrozumiał co oznacza symbol wyryty w zwietrzałym murze. Ale instynkty zadziałały i Petru zeskoczył z wierzchowca, już łapiąc za rękojeść runicznego miecza.
- Ceth, uważaj, nad nami! - krzyknął nagląco, wyszarpując broń z pochwy ledwo uderzył stopami o piach. Khoon ahr zapłonęła czerwonym płomieniem.

Druid obrócił się na grzbiecie Wichera, Lu'ccia zaś wytrzeszczyła oczy na groteskowego stwora który rykiem prawie zagłuszył ostrzeżenie wykrzyczane przez Pelorytę.

Stwór skoczył, unosząc swoją nieforemną, toporną broń nad głowę. Ceth sapnął, jednocześnie unosząc kostur, w ostatniej chwili rozumiejąc że celem ataku miała być nie Lu'ccia, nie Petru, ale koń na którego grzbiecie siedziała dziewczyna.

- Ventum!

Pył dookoła podniósł się, płaszcz na grzbiecie Peloryty załopotał a włosy Lu'cci stanęły niemal pionowo. Podmuch wiatru, wezwany przez druida, był naprawdę potężny. Dość potężny by rogate dziwadło chrząknęło ze zdziwieniem i rozłożyło ręce gdy niewidzialna ściana dosłownie zatrzymała go w locie.

Za sobą zaś Petru usłyszał chrobot kamieni. Obrócił się w dosłownie ostatniej chwili by zobaczyć... to coś. Dziwnego. Zdeformowanego. Z gołą, rogatą czaszką zamiast twarzy, opatuloną zniszczonym kapturem.


Stwór, pomimo powykręcanych kończyn, bardzo sprawnie przeciskał się pomiędzy wyłomami w kamiennych murach.

Tropiciel zareagował instynktownie, nie wahał się ani nie myślał o tym co robi. Ceth powstrzymał pierwszego rogacza bodaj na kilka chwil, na parę uderzeń serca i Petru z tego skorzystał, czując jak ogarnia go bojowy szał.
- Valignat persvek sia ixen! - wyryczał, napełniając słowa i gesty wrzącym gniewem. Jego dłoń zapłonęła.

Rycząca fala płomieni uderzyła w szczelinę między ścianami, kąpiąc powykręcane ohydztwo w podsycanym furią Palenquiańczyka ogniu. Syn Pelora skoczył ku przeciwnikowi, łapiąc rękojeść runicznego miecza oburęcznym chwytem.

Stwór zasyczał boleśnie gdy zaklęcie uderzyło w suche łachmany na jego grzbiecie, podpalając je w drodze do ciała dziwoląga, w które wgryzło się boleśnie. Petru doskoczył do stwora akurat gdy szeroko rozłożył łapska, by wydać z siebie przeciągły ryk.

Ryk, który urwał się praktycznie w tej samej sekundzie w której się zaczął, gdy lśniąca linga wgryzła się w jego czerep, gardziel i rozpłatała go prawie na pół.

Lu'ccia spięła lejce konia, który zarżał nerwowo i zadrobił w miejscu gdy w jego nozdrza uderzył odór krwi.

- Petru! Wynosimy się stąd!

Peloryta nie słuchał, z niedowierzaniem obserwując truchło u swoich stóp. Ręce i nogi odmieńca drgały nadal, mimo iż jego czerep, dziwny i nieforemny, świecił swoją zawartością na świat.

To coś wyglądało jak człowiek z wielką, opuchniętą byczą głową, na siłę, toporną magią leczniczą, przytroczoną do rozprutej czaszki. W głębi paszczy znajdowała się twarz, a raczej to co z niej zostało.

- Petru! Już!

Ceth raz jeszcze machnął kosturem a porykujący stwór który unosił się w powietrzu z ogromną siłą uderzył plecami w pobliską kolumnę. Nim jednak zdążył opaść, kłębowisko korzeni i drobnych pnączy wychynęło spomiędzy rumowiska, oplatając ciało wierzgającego troglodyty.

Bo tak, był człowiekiem. Siła uderzenia zrzuciła mu z głowy byczy łeb, ukazując napuchnięte czoło, zapadnięte oczy i szeroki nos.

W oddali rozległy się kolejne porykiwania.

Kultyści? Odmieńcy? Palenquiańczyk walczył z własnym umysłem który ogarniała czerwona żądza krwi. Siłą woli odepchnął khoon ahr w głąb czaszki. Poświęcił chwilę na ostatnie spojrzenie na obu atakujących, ale zaraz rozejrzał się bystro i nadstawił uszu. Rzucił się ku Lu’cci i wierzchowcowi, szybkim ruchem ręki strząsając krew z ostrza.
- To ich terytorium, musimy je ominąć! - warknął, wskazując kierunek przeciwny do tego skąd dochodziły ryki. - Łap miecz! - dodał, wyciągając broń rękojeścią ku Źródełku i gramoląc się na wierzchowca. - Ceth, jedź przodem!

Odebrał miecz i niespokojnie obejrzał się do tyłu.

Był boleśnie świadomy faktu że rogaci “zwierzoludzie” mogą nie być jedynym plemieniem zasiedlającym ruiny i ucieczka przed nimi może wpędzić drużynę w jeszcze gorszą kabałę. Ale walczyć z Pelor jeden wiedzący jak liczną hordą… A krew już została rozlana.


Wielki wierzchowiec gnał w ślad za Wichrem. Tropiciel nawet w takiej chwili, gdy porykiwania i wrzaski niosły się za nieliczną drużyną, podziwiał siłę i piękno wyhodowanego przez Graniczników zwierzęcia, niezmordowanie niosącego na swym grzbiecie dwoje jeźdźców.

Ale nawet szlachetny wierzchowiec miał swoje ograniczenia.

Wicher z Cethem na grzbiecie wskoczył na wyrastający z piachu kawałek muru i zniknął za nim, rozrzucając przy skoku zwietrzałe kamienie. Lu’ccia wymamrotała coś i skierowała konia po kruszących się schodach w górę, wzdłuż równie zerodowanej ściany. Kopyta zadudniły niczym grom w ciszy zrujnowanego miasta. Nim Petru zdążył krzyknąć dziewczyna spięła rozpędzonego wierzchowca do skoku. Wpadli na popękane, trzaskające przy każdym stąpnięciu dachówki i Lu’ccia w panice pogoniła konia. Pękający dach kołysał się i trząsł niczym żaglowiec na pełnym morzu. Jakimś cudem - Pelorowi niech będą dzięki! - zatopiony w pustynnym piachu budynek wytrzymał przez kilka chwil i jego pozostałości zwaliły się z hukiem dopiero gdy kolejny skok wyniósł całą trójkę z obszaru zagrożenia. Ale to nie był koniec!

Wierzchowiec wylądował na kolejnej budowli, omal nie zrzucając jeźdźców. Jego kopyta zadudniły na kamieniu dziwacznej “rynny” której dnem pognali naprzód.


- Nie wiem… - Lu’ccia zaczęła, ale w tej samej chwili w wyrwie ukazał się zbrojny w maczugę, rogaty stwór, który potężnie zamachnął się na Lu’ccię.

Szybko jak myśl Petru wychylił się i zablokował uderzenie własnym ciałem. Straszliwy cios omal nie zgruchotał mu ręki; ryk bólu wydarł mu się z gardła. Lu’ccia pogoniła konia, uwożąc oboje z dala od fałszywego minotaura. Półprzytomny z bólu tropiciel ledwo utrzymał się na zwierzęciu gdy te zeskoczyło z wysokości na rozpalony piach. Dziewczyna rozejrzała się dziko.

- Tam! - Petru wychrypiał i wskazał, świadom że Skuldyjka pogubiła się przez szaleńczą jazdę. Jak na zawołanie Ceth i Wicher wypadli na otwartą przestrzeń.
- Co się stało?! Możecie jechać?! - krzyknął zaniepokojony druid.
- Tak! Prowadź! - tropiciel odkrzyknął i odezwał się już ciszej do Lu’cci. - Zatrzymaj się gdy ci powiem.


- Ojcze Słońce, ześlij proszę swe uzdrawiające światło...

Pościg się zbliżał. Nie mogli zbytnio forsować konia - dźwigał dwoje jeźdźców przez dłuższy czas i jego boki spływały już pianą, mimo całej siły pięknego zwierzęcia. Gdy tylko Petru uznał że jest na tyle bezpiecznie by zatrzymać się na chwilę zeskoczył na piach i uleczył swe kontuzjowane ramię. Ból zelżał a siły powróciły. Petru miał wrażenie że już za niedługo bardzo będzie ich potrzebował. Nie mylił się...

Pierwszy oszczep obsypał ich odłamkami roztrzaskanego kamienia. Sylwetki ścigających “minotaurów” wyłoniły się spomiędzy budowli niemal w jednej chwili, a kamienie i prymitywne dzidy posypały się w ślad za umykającą drużyną.
- Petru, wsiadaj! - krzyknęła rozpaczliwie Lu’ccia. Ten warknął i potrząsnął głową, zaciskając zęby a runiczne ostrze błyszczało w jego dłoniach.
- Nie, pobiegnę, dotrzymam wam kroku! - odpowiedział. Jeśli miał walczyć to pieszo, tak jak nauczył się i przywykł do tego. - Ceth, prowadź, będę pilnował tyłów!

Druid nie oponował; jego astralny wilk skoczył naprzód, a oglądająca się co i rusz Lu’ccia pomknęła za nimi. Petru biegł, czując jak czerwona, bojowa furia bierze go w swoje objęcia. Walczył z nią - to nie był ten czas! Długie nogi niosły go niczym wiatr.

Jeden ze stworów wyskoczył ze zrujnowanego domu. Petru prędzej go poczuł niż zobaczył czy usłyszał; parszywe cielsko zapewne od dawna nie zaznało czystości. Za to wyczucie czasu “minotaur” miał bezbłędne - wzniósł kamienny młot do ciosu który bez wątpienia roztrzaskałby koński łeb. Ale Petru też miał parę sztuczek w zanadrzu!

- Ojcze Słońce! - krzyknął, przyzywając łaski boskiego patrona a świat się rozmazał kiedy Palenquiańczyk gwałtownie przyspieszył.

Fala skoncentrowanej nienawiści uderzyła stwora i ten zawahał się na moment, na jedną chwilę która pozwoliła Petru dopaść go i chlasnąć po rękach. Krew bluznęła a kamienny młot zawirował i zadzwonił o zrujnowaną ścianę, nim wrzask wykrwawiającego się “minotaura” zagłuszył inne dźwięki. Następne cięcie pozbawiło stwora łba i głosu.

Petru pomknął dalej, ścigany gradem kamieni i pocisków. Dostrzegł że Ceth gwałtownie zatrzymał Wichra gdy ten przeskoczył niską ścianę. Druid krzyknął coś, czego tropiciel nie dosłyszał - ale Lu’ccia zatrzymała się również i obejrzała wstecz. Petru jednym skokiem przesadził mur i zwolnił na przekór pościgowi.

Smoliście czarne rozlewisko blokowało im drogę. W innych okolicznościach tropiciel mógłby podziwiać taką niespodziewaną obfitość wody obecnej na środku pustyni, ale dziś nie było na to czasu. A w śmierdzącej, ciemnej tafli kryła się jakaś nieokreślona groźba.
- Nie przejdziemy… - zaczął, ufając instynktownemu przeczuciu, ale właśnie wtedy ciśnięty przez “minotaura” pocisk plusnął w gęstą ciecz. Fale rozniosły się kręgiem, załamując się na jakimś kanciastym kształcie ciągnącym się tuż pod powierznią wody i na przestrzał przez rozlewisko. Petru zawahał się na ułamek sekundy, rozdarty pomiędzy zagrożeniem ze strony pościgu a instynktem krzyczącym o niebezpieczeństwie. Ale mieszkańców ruin pokazywało się coraz więcej a ciskane przez nich pociski lądowały coraz bliżej.

- Tędy! Ceth, jedź przodem! - krzyknął tropiciel, obracając się i ledwo odbijając lecący oszczep runicznym mieczem.

Druid nie czekał już i pognał Wichra po śliskich, zdradliwych kamieniach, a bryzgająca pod łapami ciemna woda ujawniała coś co wyglądało na pomniejszy akwedukt. Lu’ccia pchnęła wierzchowca w ślad za nim. Petru cofał się, trzymając miecz oburęcznym chwytem i unikając sypiących się na niego pocisków. “Minotaury” zwalniały dobiegając do rozlewiska, jakby czegoś się obawiały… co nie najlepiej wróżyło drużynie, ale nic na to nie można było poradzić. Kilka kamieni trafiło tropiciela, ale ten brnął w ślad za towarzyszami najszybciej jak tylko mógł, pokładając ufność w zbroi i swej grubej skórze. Jego głowa obracała się w jedną i drugą stronę niczym metronom. Miniaturowe fale przecinały powierzchnię wody, nie wiadomo czy wzburzonej przez coś co mieszkało w głębi, czy przez kopyta i pociski.

Jakimś sposobem Ceth i Lu’ccia przebyli rozlewisko bez wypadku, choć wierzchowiec raz i drugi potknął się i pośliznął, podobnie jak Petru. Tropiciel skąpał się w szlamie ale utrzymał na powierzchni ścieżki i wreszcie dołączył do obojga, dysząc ciężko z wysiłku. Pierwsze “minotaury” wchodziły właśnie na ścieżkę i syn Pelora sięgnął po łuk, by odpłacić im się, skoro teraz one były łatwym celem. Ale Ceth zatrzymał go.
- Patrz! - wskazał.


Ciemne, oślizgłe kształty wysuwały się z toni, zwabione na powierzchnię przez uciekinierów i pościg. Więcej jak tuzin stworów był już na ścieżce ale większość cofała się w panice, gdy ogromne pijawki rzuciły się na zwiadowców. Nieszczęśnicy wrzeszczeli, ale trwało to krótko. Już po chwili tylko fale na powierzchni jeziorka dawały świadectwo nagłego ataku.

- Udało się - głos Lu’cci drżał z ulgi.
- Nie do końca - wskazał tropiciel. “Minotaury” nie straciły rezonu na długo, ruszyły biegiem wzdłuż brzegu rozlewiska. - Nie odpuszczą łatwo.


Zyskali choć tyle czasu by napoić wierzchowca a Petru znowu uleczył swe rany. Ryki stworów rozlegały się teraz z każdej strony, nawet mimo tego że drużynie udawało się zachować dystans do ścigającej ich grupy. Mieszaniec biegł za towarzyszami, woląc walczyć pieszo niż z grzbietu wierzchowca. Khoon ahr wiła się i napierała na jego umysł, ale gdyby się jej poddał byłby to zapewne pocałunek śmierci. Dlatego walczył z nią, warczał i spychał w głąb umysłu. Nie było to łatwe.

- Zasadzka! - wrzasnął naraz Ceth. Zza posągu wysunęła się zbrojna w oszczep sylwetka i cisnęła smukłym pociskiem prosto w pierś Aep Craitha. Wicher stanął dęba i kamienny grot roztrzaskał się na jego twardym jak żelazo ciele. Ceth runął na piach, a podążająca za Wichrem Lu’ccia omal go nie stratowała. Petru przyspieszył i dobiegł do towarzyszy.

Byli na niewielkim dziedzińcu rozciągającym się przed zrujnowanym pałacem. Z wyrw w murze i zza rumowisk wysuwały się “minotaury”, otaczając ich z każdej strony.

- Lu’ccia, w środek! Trzymaj konia! - rozkazał mieszaniec i rzucił się na najbliższego odmieńca. Warkot Wichra rozległ się za jego plecami, a pełen bólu głos Cetha skandującego słowa zaklęcia dał mu znać że i druid walczy. Runiczna klinga zadzwoniła o zardzewiały łańcuch którym wywijał bykogłowy.

Przeciwnik był dobry, lepszy niż Petru się spodziewał, jego egzotyczny styl walki nie pozwolił tropicielowi szybko go wykończyć, a właśnie na stratę czasu Petru nie mógł sobie pozwolić! Kawał kolczastego żelastwa na końcu łańcucha rozciął udo Palenquiańczyka, a wijąca się, podstępna broń broziła oplątaniem miecza albo samego szermierza. Kątem oka Petru dojrzał jak Wicher wdeptuje jednego ze stworów w ziemię a drugiego rozgryza niemal na pół nie bacząc na jego wrzaski! Ale atakujących było dużo więcej, a tropiciel tracił czas!

Pochwycił łańcuch w dłoń i szarpnął go do siebie, a runicznym ostrzem przeszył brzuch odmieńca na wylot. W tej samej jednak chwili drugi koniec łańcucha gwizdnął w powietrzu a obciążnik walnął go w skroń z siłą młota kowalskiego. Petru zatoczył się na nagle miękkich nogach, czując jak cały bok twarzy jednocześnie drętwieje mu i pulsuje okropnym bólem! Przez ułamek sekundy widział jak przytwierdzona do głowy “minotaura” czaszka odpada, ukazując wykrzywioną w nienawiści twarz ale stwór był już martwy, a jego krew barwiła piach karminem. Nieopodal dwaj następni zbrojni daremnie szamotali się oplątani pnączami i Petru rozłupał łeb jednego z nich. Bojowa furia coraz bardziej przesłaniała mu świat. Coś spadło mu na plecy i chwyciło za gardło, a cios w głowę rzucił go na kolana. Rozpaczliwy krzyk Lu’cci rozległ się gdzieś za nim, ale nawet khoon ahr nie wystarczała by mógł uwolnić się i ruszyć jej na ratunek!

Wściekły ryk przywrócił mu świadomość. Coś z potworną siłą potrząsnęło nim i zerwało z niego dławiący go ciężar a wrzask odmieńca urwał się jak ucięty nożem. Petru odturlał się od szponiastych łap i krwi tryskającej z rozdzieranego stwora. Chwycił rękojeść miecza.


Bestia była ogromna. Żelazne mięśnie grały pod jej pręgowanym futrem, a szczęki miała tak wielkie jakby była w stanie połknąć człeka w całości! Ryknęła na Petru ale zatrzymała się na głos Cetha. Mieszaniec rozejrzał się wokoło, ciągle czując jak kręci mu się w głowie a gorąca krew cieknie po skroni. Lu’ccia była cała, koń również, Ceth wyglądał na poturbowanego. Wicher?

Wicher wyglądał jakby dopiero co wygryzł sobie drogę z brzucha demona, tak był spryskany juchą. Popatrywał to na “minotaury”, to na tygrysa, jakby nie mógł zdecydować walka z którym przeciwnikiem byłaby większą frajdą. Petru otarł oczy z krwi i wziął wściekłość w karby. Odmieńcy nie odpuścili, cofnęli się tylko, zostawiając zabitych rozsypanych wokół drużyny, ale już następni - liczniejsi i dobrze uzbrojeni w kamienne topory, młoty i prymitywne ostrza - wyłaniali się z okien i na dachach naokoło. Petru warknął, ale warkot zamarł mu w gardle gdy spojrzał w górę na rogatą sylwetkę która przesłoniła mu słońce.

Na sklepieniu bramy prowadzącej na dziedziniec stał olbrzym. Tym razem był to prawdziwy minotaur, o ile Palenquiańczyk mógł ocenić rozmytym wzrokiem - nie było na nim znać śladów mutacji czy prymitywnego przebrania.


Wicher zawarczał w ciszy jaka zapadła na placu, przerywanej tylko jękiem jakiegoś rannego odmieńca. Petru walczył z zawrotami głowy i powoli przesuwał się ku Lu’cci w oczekiwaniu na walkę, ale sam czuł że bez wsparcia wilka albo tygrysa-przywołańca będzie miał marne szanse w starciu z trzymetrowym kolosem o kończynach masywnych jak kłody. Ogień zaczął pełgać wokół jego dłoni gdy szukał sposobu na pokonanie bestii.

Minotaur milczał, przyglądał się tylko pobojowisku, ciałom, zakrwawionym przybyszom, wreszcie wbił spojrzenie w oczy Petru. Ten wyprostował się i odwzajemnił spojrzenie. Wreszcie byczogłowy odwrócił się, zeskoczył z bramy i zniknął. Fałszywe “minotaury”, popatrując niepewnie, cofały się i również odchodziły.

- Co u licha? - wymamrotał Ceth. Petru próbował odpowiedzieć, ale naraz chwyciły go nudności. Runął na kolana, potem na twarz, a szara mgła okryła jego umysł.


Ciemność nie przeszkadzała mieszańcowi. Petru siedział i obracał coś w dłoniach. Ceth i Lu’ccia spali i Palenquiańczyk uśmiechnął się na widok żółwika Lu’cci który z zainteresowaniem rozglądał się po wypełznięciu spod koca. Miał nadzieję że ognisty płaz nie podpali okrycia Źródełka. Wicher podniósł łeb i zastrzygł uszami, widząc uśmiech tropiciela, zerknął zezem na żółwika, gdy Petru pokazał co go rozbawiło. Ale chyba nie zrozumiał powodu wesołości.

Syn Pelora spojrzał w mrok. Ceth - dzięki niech będą Ojcu Światło za jego obecność - uzdrowił rany tropiciela i ocucił go, by drużyna jak najszybciej mogła się ewakuować sprzed zrujnowanego dworu w bardziej bezpieczne miejsce. Towarzysze nawet nie próbowali zedrzeć z ciał jakichś przydatnych przedmiotów - i tak Petru składał dzięki za łaskę Lśniącego Boga i to że wyszli z opresji bez strat. Ceth i Lu’ccia kłócili się przez chwilę dlaczego minotaur nie rzucił się do ataku ale Petru nie miał zamiaru kłapać gębą po próżnicy na ten temat. Przeżyli i to było najważniejsze.

Bojowy szał opadł i cofnął się w głąb jego umysłu, ale Petru nie mógł zasnąć. Dlatego też zgłosił się na wartę by Lu’ccia i Aep Craith mogli się wyspać. Obozowisko rozbili chyba w jakiejś niecce - a na pewno było tu więcej roślinności. Pożal się Pelorze roślinności, ale przynajmniej było co podetknąć wierzchowcowi pod pysk. Miarowy odgłos przeżuwania uspokajał mężczyznę. W zamyśleniu bawił się kamieniami.

Były to jasne, z pozoru zwyczajne kamienie które Ceth zebrał w Dolinie Elii i część ich wręczył tropicielowi. Petru zastanawiał się w jaki sposób może użyć mocy którą zostały nasycone w Dolinie i po raz kolejny dochodził do wniosku że lepiej by do tego nie doszło - tak samo jak Lu’ccia wyśmiała zainteresowanie jej zdolnościami Źródła. Westchnął, uświadamiając sobie że na dobre albo na złe, ale z każdym dniem zbliżają się do Skuld i wtedy pożegna Aep Craitha i Lu’ccię. I Wichera.

- Będzie mi ciebie brakowało - Petru mruknął, szorstką dłonią pieszcząc łeb wilka. Obejrzał się na śpiących nim przeniósł spojrzenie na rozgwieżdżone niebo - Was wszystkich będzie mi brakowało.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise

Ostatnio edytowane przez Romulus : 19-08-2015 o 14:17.
Romulus jest offline