Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-08-2015, 14:14   #311
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Nawet rzucany przez ruiny cień niewiele pomagał na gorąco. Siedzący za Lu’ccią Petru czuł się jakby żółwik dziewczyny siedział mu w piersi i na okrągło zionął ogniem, próbując usmażyć tropiciela. Że Lu’ccia zdjęła ciężki pancerz - to było najzupełniej zrozumiałe, ale nawet tropiciel ociekał potem w swej lekkiej zbroi. Po raz setny otarł twarz rękawem i znowu się rozejrzał, napominając się by pamiętać by przed rozbiciem obozowiska oczyścić ciała i ubiory drużyny. Wszystko po to by woń potu i brudu, która niosła się od nich, nie ściągnęła drapieżników. Przez chwilę patrzył na siedzące przed nim w siodle Źródełko. Normalny chłop zapewne nie mógłby się powstrzymać przed macankami - Lu’ccia ładna była i wszystkie krągłości miała tam gdzie kobieta mieć je powinna - ale Petru nie miał do tego głowy. Ciągle miał w głowie słowa Ta’Vi. A choć ta język miała niewyparzony, to i z sensem gadała. Syn Pelora nie chciał bałamucić Źródełka; za bardzo ją szanował, chciał mieć w niej siostrę a nie kochankę.

Poza tym khoon ahr, czerwona furia, była blisko. Palenquiańczyk czuł ją - nie, jak w chwilach większego bezpieczeństwa, w głębi czaszki, rozpartą w podświadomości, czujną ale też łatwą do opanowania. Świadomość tego że czart polował na nich sprawiała że zdradliwa czerwień wypełzała na wierzch, przyspieszała bicie jego serca i barwiła świat szkarłatem. Peloryta brał ją w karby i trzymał twardo pod kontrolą. O ile w walce dodawała mu sił i mroziła serca wrogów, to teraz zbyt łatwo pod jej wpływem mógł roztrwonić swe siły i przytępić zmysły. Syn Lśniącego Boga nie na próżno jednak od lat hartował swą wolę. To nie krwawy szał miał nim rządzić, ale on - swą wściekłością.

Ale gromadził ten gniew, zbierał czerwone smugi żądzy krwi i walki w jeden rosnący kłąb morderczego szału. Czuł przez skórę że znowu stanie oko w oko z czartem i tym razem tylko jeden z nich przeżyje. Cały swój trening zaprzągł do tego by wyczuć smród demona i nie dać mu się zaskoczyć. Ale nie da się ciągle utrzymywać najwyższej czujności i zamiast się napinać Petru polegał raczej na swym instynkcie, wyczulonych zmysłach i wewnętrznym radarze nastawionym na niebezpieczeństwo.

A w ruinach było o nie łatwo. Zbyt wiele kryjówek, zwłaszcza dla zamieszkujących i dobrze je znających stworzeń. Petru ciągle wspominał niezwykłe, kryształowe olbrzymy z ruin miasta pochłanianego przez pleniącą się, podobną do szkła substancję, tak samo jak niebezpieczne kryształy Jennamitu i zjawy - czy projekcje wspomnień - z tunelu wyciosanego w białym niby-diamencie.

Naz’Raghul było pełne tajemnic. Palenquiańczyk był pewien że nie odkryje nawet ułamka prawdy o nich nim zginie. Gniewało go to. Prawdziwi Wierni musieli walczyć o przetrwanie każdego kolejnego dnia zamiast czynić sobie tę krainę poddaną, zaludniać ją i prosperować. Łatwiej było na niej o potwory i niebezpieczeństwo niż przyjaznego człeka.

I demony… Kłamstwo i zepsucie obleczone w ciało, stąpające po tej ziemi zło, tyrania, żądza śmierci i zniszczenia, żądające uwielbienia od swych wyznawców. Czyż mogło dziwić że Petru uczył się walczyć z nimi, właśnie je tropić i niszczyć?


Peloryta nie zdążył. Zbyt późno dojrzał i zrozumiał co oznacza symbol wyryty w zwietrzałym murze. Ale instynkty zadziałały i Petru zeskoczył z wierzchowca, już łapiąc za rękojeść runicznego miecza.
- Ceth, uważaj, nad nami! - krzyknął nagląco, wyszarpując broń z pochwy ledwo uderzył stopami o piach. Khoon ahr zapłonęła czerwonym płomieniem.

Druid obrócił się na grzbiecie Wichera, Lu'ccia zaś wytrzeszczyła oczy na groteskowego stwora który rykiem prawie zagłuszył ostrzeżenie wykrzyczane przez Pelorytę.

Stwór skoczył, unosząc swoją nieforemną, toporną broń nad głowę. Ceth sapnął, jednocześnie unosząc kostur, w ostatniej chwili rozumiejąc że celem ataku miała być nie Lu'ccia, nie Petru, ale koń na którego grzbiecie siedziała dziewczyna.

- Ventum!

Pył dookoła podniósł się, płaszcz na grzbiecie Peloryty załopotał a włosy Lu'cci stanęły niemal pionowo. Podmuch wiatru, wezwany przez druida, był naprawdę potężny. Dość potężny by rogate dziwadło chrząknęło ze zdziwieniem i rozłożyło ręce gdy niewidzialna ściana dosłownie zatrzymała go w locie.

Za sobą zaś Petru usłyszał chrobot kamieni. Obrócił się w dosłownie ostatniej chwili by zobaczyć... to coś. Dziwnego. Zdeformowanego. Z gołą, rogatą czaszką zamiast twarzy, opatuloną zniszczonym kapturem.


Stwór, pomimo powykręcanych kończyn, bardzo sprawnie przeciskał się pomiędzy wyłomami w kamiennych murach.

Tropiciel zareagował instynktownie, nie wahał się ani nie myślał o tym co robi. Ceth powstrzymał pierwszego rogacza bodaj na kilka chwil, na parę uderzeń serca i Petru z tego skorzystał, czując jak ogarnia go bojowy szał.
- Valignat persvek sia ixen! - wyryczał, napełniając słowa i gesty wrzącym gniewem. Jego dłoń zapłonęła.

Rycząca fala płomieni uderzyła w szczelinę między ścianami, kąpiąc powykręcane ohydztwo w podsycanym furią Palenquiańczyka ogniu. Syn Pelora skoczył ku przeciwnikowi, łapiąc rękojeść runicznego miecza oburęcznym chwytem.

Stwór zasyczał boleśnie gdy zaklęcie uderzyło w suche łachmany na jego grzbiecie, podpalając je w drodze do ciała dziwoląga, w które wgryzło się boleśnie. Petru doskoczył do stwora akurat gdy szeroko rozłożył łapska, by wydać z siebie przeciągły ryk.

Ryk, który urwał się praktycznie w tej samej sekundzie w której się zaczął, gdy lśniąca linga wgryzła się w jego czerep, gardziel i rozpłatała go prawie na pół.

Lu'ccia spięła lejce konia, który zarżał nerwowo i zadrobił w miejscu gdy w jego nozdrza uderzył odór krwi.

- Petru! Wynosimy się stąd!

Peloryta nie słuchał, z niedowierzaniem obserwując truchło u swoich stóp. Ręce i nogi odmieńca drgały nadal, mimo iż jego czerep, dziwny i nieforemny, świecił swoją zawartością na świat.

To coś wyglądało jak człowiek z wielką, opuchniętą byczą głową, na siłę, toporną magią leczniczą, przytroczoną do rozprutej czaszki. W głębi paszczy znajdowała się twarz, a raczej to co z niej zostało.

- Petru! Już!

Ceth raz jeszcze machnął kosturem a porykujący stwór który unosił się w powietrzu z ogromną siłą uderzył plecami w pobliską kolumnę. Nim jednak zdążył opaść, kłębowisko korzeni i drobnych pnączy wychynęło spomiędzy rumowiska, oplatając ciało wierzgającego troglodyty.

Bo tak, był człowiekiem. Siła uderzenia zrzuciła mu z głowy byczy łeb, ukazując napuchnięte czoło, zapadnięte oczy i szeroki nos.

W oddali rozległy się kolejne porykiwania.

Kultyści? Odmieńcy? Palenquiańczyk walczył z własnym umysłem który ogarniała czerwona żądza krwi. Siłą woli odepchnął khoon ahr w głąb czaszki. Poświęcił chwilę na ostatnie spojrzenie na obu atakujących, ale zaraz rozejrzał się bystro i nadstawił uszu. Rzucił się ku Lu’cci i wierzchowcowi, szybkim ruchem ręki strząsając krew z ostrza.
- To ich terytorium, musimy je ominąć! - warknął, wskazując kierunek przeciwny do tego skąd dochodziły ryki. - Łap miecz! - dodał, wyciągając broń rękojeścią ku Źródełku i gramoląc się na wierzchowca. - Ceth, jedź przodem!

Odebrał miecz i niespokojnie obejrzał się do tyłu.

Był boleśnie świadomy faktu że rogaci “zwierzoludzie” mogą nie być jedynym plemieniem zasiedlającym ruiny i ucieczka przed nimi może wpędzić drużynę w jeszcze gorszą kabałę. Ale walczyć z Pelor jeden wiedzący jak liczną hordą… A krew już została rozlana.


Wielki wierzchowiec gnał w ślad za Wichrem. Tropiciel nawet w takiej chwili, gdy porykiwania i wrzaski niosły się za nieliczną drużyną, podziwiał siłę i piękno wyhodowanego przez Graniczników zwierzęcia, niezmordowanie niosącego na swym grzbiecie dwoje jeźdźców.

Ale nawet szlachetny wierzchowiec miał swoje ograniczenia.

Wicher z Cethem na grzbiecie wskoczył na wyrastający z piachu kawałek muru i zniknął za nim, rozrzucając przy skoku zwietrzałe kamienie. Lu’ccia wymamrotała coś i skierowała konia po kruszących się schodach w górę, wzdłuż równie zerodowanej ściany. Kopyta zadudniły niczym grom w ciszy zrujnowanego miasta. Nim Petru zdążył krzyknąć dziewczyna spięła rozpędzonego wierzchowca do skoku. Wpadli na popękane, trzaskające przy każdym stąpnięciu dachówki i Lu’ccia w panice pogoniła konia. Pękający dach kołysał się i trząsł niczym żaglowiec na pełnym morzu. Jakimś cudem - Pelorowi niech będą dzięki! - zatopiony w pustynnym piachu budynek wytrzymał przez kilka chwil i jego pozostałości zwaliły się z hukiem dopiero gdy kolejny skok wyniósł całą trójkę z obszaru zagrożenia. Ale to nie był koniec!

Wierzchowiec wylądował na kolejnej budowli, omal nie zrzucając jeźdźców. Jego kopyta zadudniły na kamieniu dziwacznej “rynny” której dnem pognali naprzód.


- Nie wiem… - Lu’ccia zaczęła, ale w tej samej chwili w wyrwie ukazał się zbrojny w maczugę, rogaty stwór, który potężnie zamachnął się na Lu’ccię.

Szybko jak myśl Petru wychylił się i zablokował uderzenie własnym ciałem. Straszliwy cios omal nie zgruchotał mu ręki; ryk bólu wydarł mu się z gardła. Lu’ccia pogoniła konia, uwożąc oboje z dala od fałszywego minotaura. Półprzytomny z bólu tropiciel ledwo utrzymał się na zwierzęciu gdy te zeskoczyło z wysokości na rozpalony piach. Dziewczyna rozejrzała się dziko.

- Tam! - Petru wychrypiał i wskazał, świadom że Skuldyjka pogubiła się przez szaleńczą jazdę. Jak na zawołanie Ceth i Wicher wypadli na otwartą przestrzeń.
- Co się stało?! Możecie jechać?! - krzyknął zaniepokojony druid.
- Tak! Prowadź! - tropiciel odkrzyknął i odezwał się już ciszej do Lu’cci. - Zatrzymaj się gdy ci powiem.


- Ojcze Słońce, ześlij proszę swe uzdrawiające światło...

Pościg się zbliżał. Nie mogli zbytnio forsować konia - dźwigał dwoje jeźdźców przez dłuższy czas i jego boki spływały już pianą, mimo całej siły pięknego zwierzęcia. Gdy tylko Petru uznał że jest na tyle bezpiecznie by zatrzymać się na chwilę zeskoczył na piach i uleczył swe kontuzjowane ramię. Ból zelżał a siły powróciły. Petru miał wrażenie że już za niedługo bardzo będzie ich potrzebował. Nie mylił się...

Pierwszy oszczep obsypał ich odłamkami roztrzaskanego kamienia. Sylwetki ścigających “minotaurów” wyłoniły się spomiędzy budowli niemal w jednej chwili, a kamienie i prymitywne dzidy posypały się w ślad za umykającą drużyną.
- Petru, wsiadaj! - krzyknęła rozpaczliwie Lu’ccia. Ten warknął i potrząsnął głową, zaciskając zęby a runiczne ostrze błyszczało w jego dłoniach.
- Nie, pobiegnę, dotrzymam wam kroku! - odpowiedział. Jeśli miał walczyć to pieszo, tak jak nauczył się i przywykł do tego. - Ceth, prowadź, będę pilnował tyłów!

Druid nie oponował; jego astralny wilk skoczył naprzód, a oglądająca się co i rusz Lu’ccia pomknęła za nimi. Petru biegł, czując jak czerwona, bojowa furia bierze go w swoje objęcia. Walczył z nią - to nie był ten czas! Długie nogi niosły go niczym wiatr.

Jeden ze stworów wyskoczył ze zrujnowanego domu. Petru prędzej go poczuł niż zobaczył czy usłyszał; parszywe cielsko zapewne od dawna nie zaznało czystości. Za to wyczucie czasu “minotaur” miał bezbłędne - wzniósł kamienny młot do ciosu który bez wątpienia roztrzaskałby koński łeb. Ale Petru też miał parę sztuczek w zanadrzu!

- Ojcze Słońce! - krzyknął, przyzywając łaski boskiego patrona a świat się rozmazał kiedy Palenquiańczyk gwałtownie przyspieszył.

Fala skoncentrowanej nienawiści uderzyła stwora i ten zawahał się na moment, na jedną chwilę która pozwoliła Petru dopaść go i chlasnąć po rękach. Krew bluznęła a kamienny młot zawirował i zadzwonił o zrujnowaną ścianę, nim wrzask wykrwawiającego się “minotaura” zagłuszył inne dźwięki. Następne cięcie pozbawiło stwora łba i głosu.

Petru pomknął dalej, ścigany gradem kamieni i pocisków. Dostrzegł że Ceth gwałtownie zatrzymał Wichra gdy ten przeskoczył niską ścianę. Druid krzyknął coś, czego tropiciel nie dosłyszał - ale Lu’ccia zatrzymała się również i obejrzała wstecz. Petru jednym skokiem przesadził mur i zwolnił na przekór pościgowi.

Smoliście czarne rozlewisko blokowało im drogę. W innych okolicznościach tropiciel mógłby podziwiać taką niespodziewaną obfitość wody obecnej na środku pustyni, ale dziś nie było na to czasu. A w śmierdzącej, ciemnej tafli kryła się jakaś nieokreślona groźba.
- Nie przejdziemy… - zaczął, ufając instynktownemu przeczuciu, ale właśnie wtedy ciśnięty przez “minotaura” pocisk plusnął w gęstą ciecz. Fale rozniosły się kręgiem, załamując się na jakimś kanciastym kształcie ciągnącym się tuż pod powierznią wody i na przestrzał przez rozlewisko. Petru zawahał się na ułamek sekundy, rozdarty pomiędzy zagrożeniem ze strony pościgu a instynktem krzyczącym o niebezpieczeństwie. Ale mieszkańców ruin pokazywało się coraz więcej a ciskane przez nich pociski lądowały coraz bliżej.

- Tędy! Ceth, jedź przodem! - krzyknął tropiciel, obracając się i ledwo odbijając lecący oszczep runicznym mieczem.

Druid nie czekał już i pognał Wichra po śliskich, zdradliwych kamieniach, a bryzgająca pod łapami ciemna woda ujawniała coś co wyglądało na pomniejszy akwedukt. Lu’ccia pchnęła wierzchowca w ślad za nim. Petru cofał się, trzymając miecz oburęcznym chwytem i unikając sypiących się na niego pocisków. “Minotaury” zwalniały dobiegając do rozlewiska, jakby czegoś się obawiały… co nie najlepiej wróżyło drużynie, ale nic na to nie można było poradzić. Kilka kamieni trafiło tropiciela, ale ten brnął w ślad za towarzyszami najszybciej jak tylko mógł, pokładając ufność w zbroi i swej grubej skórze. Jego głowa obracała się w jedną i drugą stronę niczym metronom. Miniaturowe fale przecinały powierzchnię wody, nie wiadomo czy wzburzonej przez coś co mieszkało w głębi, czy przez kopyta i pociski.

Jakimś sposobem Ceth i Lu’ccia przebyli rozlewisko bez wypadku, choć wierzchowiec raz i drugi potknął się i pośliznął, podobnie jak Petru. Tropiciel skąpał się w szlamie ale utrzymał na powierzchni ścieżki i wreszcie dołączył do obojga, dysząc ciężko z wysiłku. Pierwsze “minotaury” wchodziły właśnie na ścieżkę i syn Pelora sięgnął po łuk, by odpłacić im się, skoro teraz one były łatwym celem. Ale Ceth zatrzymał go.
- Patrz! - wskazał.


Ciemne, oślizgłe kształty wysuwały się z toni, zwabione na powierzchnię przez uciekinierów i pościg. Więcej jak tuzin stworów był już na ścieżce ale większość cofała się w panice, gdy ogromne pijawki rzuciły się na zwiadowców. Nieszczęśnicy wrzeszczeli, ale trwało to krótko. Już po chwili tylko fale na powierzchni jeziorka dawały świadectwo nagłego ataku.

- Udało się - głos Lu’cci drżał z ulgi.
- Nie do końca - wskazał tropiciel. “Minotaury” nie straciły rezonu na długo, ruszyły biegiem wzdłuż brzegu rozlewiska. - Nie odpuszczą łatwo.


Zyskali choć tyle czasu by napoić wierzchowca a Petru znowu uleczył swe rany. Ryki stworów rozlegały się teraz z każdej strony, nawet mimo tego że drużynie udawało się zachować dystans do ścigającej ich grupy. Mieszaniec biegł za towarzyszami, woląc walczyć pieszo niż z grzbietu wierzchowca. Khoon ahr wiła się i napierała na jego umysł, ale gdyby się jej poddał byłby to zapewne pocałunek śmierci. Dlatego walczył z nią, warczał i spychał w głąb umysłu. Nie było to łatwe.

- Zasadzka! - wrzasnął naraz Ceth. Zza posągu wysunęła się zbrojna w oszczep sylwetka i cisnęła smukłym pociskiem prosto w pierś Aep Craitha. Wicher stanął dęba i kamienny grot roztrzaskał się na jego twardym jak żelazo ciele. Ceth runął na piach, a podążająca za Wichrem Lu’ccia omal go nie stratowała. Petru przyspieszył i dobiegł do towarzyszy.

Byli na niewielkim dziedzińcu rozciągającym się przed zrujnowanym pałacem. Z wyrw w murze i zza rumowisk wysuwały się “minotaury”, otaczając ich z każdej strony.

- Lu’ccia, w środek! Trzymaj konia! - rozkazał mieszaniec i rzucił się na najbliższego odmieńca. Warkot Wichra rozległ się za jego plecami, a pełen bólu głos Cetha skandującego słowa zaklęcia dał mu znać że i druid walczy. Runiczna klinga zadzwoniła o zardzewiały łańcuch którym wywijał bykogłowy.

Przeciwnik był dobry, lepszy niż Petru się spodziewał, jego egzotyczny styl walki nie pozwolił tropicielowi szybko go wykończyć, a właśnie na stratę czasu Petru nie mógł sobie pozwolić! Kawał kolczastego żelastwa na końcu łańcucha rozciął udo Palenquiańczyka, a wijąca się, podstępna broń broziła oplątaniem miecza albo samego szermierza. Kątem oka Petru dojrzał jak Wicher wdeptuje jednego ze stworów w ziemię a drugiego rozgryza niemal na pół nie bacząc na jego wrzaski! Ale atakujących było dużo więcej, a tropiciel tracił czas!

Pochwycił łańcuch w dłoń i szarpnął go do siebie, a runicznym ostrzem przeszył brzuch odmieńca na wylot. W tej samej jednak chwili drugi koniec łańcucha gwizdnął w powietrzu a obciążnik walnął go w skroń z siłą młota kowalskiego. Petru zatoczył się na nagle miękkich nogach, czując jak cały bok twarzy jednocześnie drętwieje mu i pulsuje okropnym bólem! Przez ułamek sekundy widział jak przytwierdzona do głowy “minotaura” czaszka odpada, ukazując wykrzywioną w nienawiści twarz ale stwór był już martwy, a jego krew barwiła piach karminem. Nieopodal dwaj następni zbrojni daremnie szamotali się oplątani pnączami i Petru rozłupał łeb jednego z nich. Bojowa furia coraz bardziej przesłaniała mu świat. Coś spadło mu na plecy i chwyciło za gardło, a cios w głowę rzucił go na kolana. Rozpaczliwy krzyk Lu’cci rozległ się gdzieś za nim, ale nawet khoon ahr nie wystarczała by mógł uwolnić się i ruszyć jej na ratunek!

Wściekły ryk przywrócił mu świadomość. Coś z potworną siłą potrząsnęło nim i zerwało z niego dławiący go ciężar a wrzask odmieńca urwał się jak ucięty nożem. Petru odturlał się od szponiastych łap i krwi tryskającej z rozdzieranego stwora. Chwycił rękojeść miecza.


Bestia była ogromna. Żelazne mięśnie grały pod jej pręgowanym futrem, a szczęki miała tak wielkie jakby była w stanie połknąć człeka w całości! Ryknęła na Petru ale zatrzymała się na głos Cetha. Mieszaniec rozejrzał się wokoło, ciągle czując jak kręci mu się w głowie a gorąca krew cieknie po skroni. Lu’ccia była cała, koń również, Ceth wyglądał na poturbowanego. Wicher?

Wicher wyglądał jakby dopiero co wygryzł sobie drogę z brzucha demona, tak był spryskany juchą. Popatrywał to na “minotaury”, to na tygrysa, jakby nie mógł zdecydować walka z którym przeciwnikiem byłaby większą frajdą. Petru otarł oczy z krwi i wziął wściekłość w karby. Odmieńcy nie odpuścili, cofnęli się tylko, zostawiając zabitych rozsypanych wokół drużyny, ale już następni - liczniejsi i dobrze uzbrojeni w kamienne topory, młoty i prymitywne ostrza - wyłaniali się z okien i na dachach naokoło. Petru warknął, ale warkot zamarł mu w gardle gdy spojrzał w górę na rogatą sylwetkę która przesłoniła mu słońce.

Na sklepieniu bramy prowadzącej na dziedziniec stał olbrzym. Tym razem był to prawdziwy minotaur, o ile Palenquiańczyk mógł ocenić rozmytym wzrokiem - nie było na nim znać śladów mutacji czy prymitywnego przebrania.


Wicher zawarczał w ciszy jaka zapadła na placu, przerywanej tylko jękiem jakiegoś rannego odmieńca. Petru walczył z zawrotami głowy i powoli przesuwał się ku Lu’cci w oczekiwaniu na walkę, ale sam czuł że bez wsparcia wilka albo tygrysa-przywołańca będzie miał marne szanse w starciu z trzymetrowym kolosem o kończynach masywnych jak kłody. Ogień zaczął pełgać wokół jego dłoni gdy szukał sposobu na pokonanie bestii.

Minotaur milczał, przyglądał się tylko pobojowisku, ciałom, zakrwawionym przybyszom, wreszcie wbił spojrzenie w oczy Petru. Ten wyprostował się i odwzajemnił spojrzenie. Wreszcie byczogłowy odwrócił się, zeskoczył z bramy i zniknął. Fałszywe “minotaury”, popatrując niepewnie, cofały się i również odchodziły.

- Co u licha? - wymamrotał Ceth. Petru próbował odpowiedzieć, ale naraz chwyciły go nudności. Runął na kolana, potem na twarz, a szara mgła okryła jego umysł.


Ciemność nie przeszkadzała mieszańcowi. Petru siedział i obracał coś w dłoniach. Ceth i Lu’ccia spali i Palenquiańczyk uśmiechnął się na widok żółwika Lu’cci który z zainteresowaniem rozglądał się po wypełznięciu spod koca. Miał nadzieję że ognisty płaz nie podpali okrycia Źródełka. Wicher podniósł łeb i zastrzygł uszami, widząc uśmiech tropiciela, zerknął zezem na żółwika, gdy Petru pokazał co go rozbawiło. Ale chyba nie zrozumiał powodu wesołości.

Syn Pelora spojrzał w mrok. Ceth - dzięki niech będą Ojcu Światło za jego obecność - uzdrowił rany tropiciela i ocucił go, by drużyna jak najszybciej mogła się ewakuować sprzed zrujnowanego dworu w bardziej bezpieczne miejsce. Towarzysze nawet nie próbowali zedrzeć z ciał jakichś przydatnych przedmiotów - i tak Petru składał dzięki za łaskę Lśniącego Boga i to że wyszli z opresji bez strat. Ceth i Lu’ccia kłócili się przez chwilę dlaczego minotaur nie rzucił się do ataku ale Petru nie miał zamiaru kłapać gębą po próżnicy na ten temat. Przeżyli i to było najważniejsze.

Bojowy szał opadł i cofnął się w głąb jego umysłu, ale Petru nie mógł zasnąć. Dlatego też zgłosił się na wartę by Lu’ccia i Aep Craith mogli się wyspać. Obozowisko rozbili chyba w jakiejś niecce - a na pewno było tu więcej roślinności. Pożal się Pelorze roślinności, ale przynajmniej było co podetknąć wierzchowcowi pod pysk. Miarowy odgłos przeżuwania uspokajał mężczyznę. W zamyśleniu bawił się kamieniami.

Były to jasne, z pozoru zwyczajne kamienie które Ceth zebrał w Dolinie Elii i część ich wręczył tropicielowi. Petru zastanawiał się w jaki sposób może użyć mocy którą zostały nasycone w Dolinie i po raz kolejny dochodził do wniosku że lepiej by do tego nie doszło - tak samo jak Lu’ccia wyśmiała zainteresowanie jej zdolnościami Źródła. Westchnął, uświadamiając sobie że na dobre albo na złe, ale z każdym dniem zbliżają się do Skuld i wtedy pożegna Aep Craitha i Lu’ccię. I Wichera.

- Będzie mi ciebie brakowało - Petru mruknął, szorstką dłonią pieszcząc łeb wilka. Obejrzał się na śpiących nim przeniósł spojrzenie na rozgwieżdżone niebo - Was wszystkich będzie mi brakowało.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise

Ostatnio edytowane przez Romulus : 19-08-2015 o 14:17.
Romulus jest offline  
Stary 25-08-2015, 14:05   #312
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Buttal


W ciemności paliła się samotna świeczka, rzucając na ściany długie, nieregularne cienie.




Idący na przedzie Buttal odchrząknął, mrużąc oczy i rozglądając się dookoła. Cóż, Sheeren Ketelhoch naprawdę wiedziała co robi. Jednym, prostym zagraniem była w stanie zniwelować przewagę jaką dawało krasnoludowi widzenie w ciemnościach. Rozdrgane światło samotnego płomyka skutecznie utrzymywało ciągły konflikt między mrokiem i cieniami, wywołując u Resnika nieprzyjemne mrowienie w skroniach.

Słowem, nie widział prawie nic.

Krugan zaś odchrząknął.

-To przyjemność poznać przywódczynię miejscowej gildii…

-Gadasz do pustego fotela. Szefowej chwilowo nie ma.
- przerwał kapłanowi Mee’ro, przepychając się pomiędzy krasnoludami i wchodząc głębiej do gabinetu. Bez szczególnej krępacji podszedł do biurka, otworzył jedną z szuflad i jął przerzucać znajdujące się w niej papiery.- Co w sumie jest dla was dobrym sygnałem, knypki.

-Co? Dlaczego?
- Buttal puścił mimo uszu niezbyt wymyślną czy nawet obraźliwą obelgę i oparł się ramieniem o próg, nie chcąc ośmieszać się poprzez potykanie o jakieś meble.

Gdzieś w mroku na pewno czaił się krwiożerczy stołek czekający tylko na kolana nieuważnych przechodniów.

Stojący obok Wilczasz odchrząknął.

-Cóż… Dałem radę zainteresować ją naszą ofertą na tyle, by sama ruszyła w miasto pociągnąć kilka osób za język. A że czas przywódczyni gildii to rzecz dość cenna, wątpię żeby po poranku spędzonym na rozmowach z miejscowymi… tandeciarzami odpuściła zlecenie.

-Och, to świetnie.

-Plus, skusiłem ją małą taczką złota.


Uśmiech spełznął z twarzy Buttala niczym śmierdzące białko zgniłego jaja rozbitego na czole krasnoluda.

-Taczką?!

-Taczuszką
.- sprostował Ivo i wzruszył ramionami.- Dogadacie się, to pewne, z resztą twój szef i tak powinien się cieszyć że po tej całej zabawie z dojazdem tutaj nie wróciłeś w podskokach do domu, skracając sobie drogę przez A’loues i Conlimote.

-Taaa…
- Resnik bezwiednie podrapał się po karku, wyobrażając sobie trzy najgorsze rzeczy jakie mogłyby go spotkać za powrót do domu i poinformowanie Belegarda że stchórzył. O dziwo, służbowy wyjazd do Amirath na czas nieokreślony klasyfikował się dopiero na trzeciej pozycji.

Miejsce pierwsze obejmowało nieszablonowe użycie widelca do dziczyzny.

-A kim jest właściwie ta Sheeren… ?- Krugan, który nie znał prawidła na temat przyczajonych w mroku mebli zaryzykował wyprawę w stronę biurka… i sapnął głośno, potykając się o jakiś podnóżek.- Szlag by to!

Ivo, przewrócił oczami, nie przekraczając nawet progu.

-Cóż, wiele by można o niej powiedzieć. Wystarczy jednak fakt że jako „nikt z Centralnego Groningen” dała radę stać się najważniejszym kimś półświatka głównego punktu handlowego middenlandzkiego Gebirgelandu.- najemnik uśmiechnął się pod nosem.- No i sztuka z niej.

-Nie mówj jej tego, Wilczasz, bo skończysz z kichawą w formie krwawego ochłapu zsuwającego się po ścianie obok ciebie.
- Mee’ro sapnął, ostatecznie rzucając na stół plik pergaminu.- Ja i papierzydła… Niech sama sobie szuka!

-Niezły szacunek dla szefowej…
- mruknął Krugan, Resnik w tym czasie zmarszczył brwi.

-Chwila! Ona jest z Groningen?! My tam jedziemy, może dałaby radę nam w czymś pomóc, doradzić, ewentualnie pokierować nas do właściwych osób… !

-Wątpię, panie krasnolud.
- głos zza pleców Ivo sprawił że cała trójka się obróciła.- Wyniosłam się stamtąd mając dziesięć lat.

Sheeren Ketelhoch naprawdę pasowała do określenia „sztuka”.




Przechodząc przez oświetloną pochodniami salę wspólną, zrzuciła z pleców płaszcz i cisnęła go pod ścianę, szorstkim gestem odepchnęła z drogi Wilczasza i prawie przeszła nad Kruganem, wchodząc do gabinetu.

Buttal przełknął ślinę.

-Jestem Buttal Resnik, wysłannik specjalny…

-Wiem kim jesteś, krasnoludzie, i wiem też że możesz mieć coś wspólnego ze zniknięciem tego starego kierdy do niedawna mieszkającego w wieży nad miastem.
- Mee’ro odsunął jej krzesło na którym usiadła, a następnie spojrzała na trzech interesantów. Na gest jej dłoni na świeczką, płomyk nabrał na sile oświetlając cały gabinet.

Sheeren uśmiechnęła się lekko pod nosem.

-Nim przejdziemy do rzeczy, chcę szczegółów.

Nawet Wilczasz wydał się zaniepokojony iście wilczym uśmiechem który zagościł na twarzy kobiety.

-Nie jestem pewien czy te informacje…

-Prosisz mnie żebym wynajęła ci ludzi do potencjalnie bardzo niebezpiecznej misji a nie jesteś gotów wjawić mi dokładnego celu, pomimo wyrażnych powiązań twojej osoby z ostatnimi wydarzeniami w mieście i nie tylko. Wiesz, to może być ciężka współpraca. Albo przynajmniej baaardzo kosztowna.

-Jak bardzo kosztowna?


Siedząca za biurkiem Sheeren polożyła nogi na blacie i złożyła ręce na piersi, uśmiechając się przy tym złośliwie.

-Nie stać by cię było. Więc?

Buttal westchnął ciężko, pocierając twarz i siedząc na uwłaczająco wysokim krześle na którym czuł się jak dziecko przy rodzinnym obiedzie.

-Te informacje…

-Zostaną wykorzystane tylko i wyłącznie w trakcie tego zlecenia i nigdzie indziej.- przerwała mu kobieta, przewracając oczami.- Ty wiesz z kim pracujesz w ogóle? Irytują mnie tacy przyjezdni jak ty. Ech… Dobrze. Spokojnie… Wiedz panie Buttal że dyskrecja to podstawowa cecha wszelkich naszych usług. Gdyby tak nie było, klienci nie wracaliby, a cały ten biznes opiera się wlaśnie na powracających klientach. Więc gadaj, chyba że Mee’ro ma odprowadzić was do wyjścia. Proszę o wszyściutko. Od początku.

Krugan spojrzał na towarzysza, który po raz wtóry westchnął tego dnia.

-No cóż, wszystko zaczęło się jakieś pół roku temu kiedy…

-Bogowie! Nie aż takiego porządku!



***


Po prawie godzinie konwersacji, Ketelhoch potarła skronie, marszcząc przy tym brwi.

-Nie powiem, nawet mnie wydaje się to wszystko podejrzane… Gdybym była wami, rzecz jasna.

-Otóż to
.- Buttal skinął głową.- To całe zamieszanie…

-Nie nie nie. Nie chodzi mi o tych podejrzanych zabójców
.- Sheeren nie dopytywała się dokładnie jak hrabia Marius dał radę zapewnić im ochronę w swojej gościnie, ale najwyraźniej uznała to za szczegół nie warty kolejnego ciągnięcia krasnoluda za język.- Zabójstwa w Middenlandzie to norma, wiem coś o tym, regularnie płacą nam za łapanie sukinsynów którzy sądzili że jeden bełt wystrzelony z okna załatwi wszystkie problemy. Chodzi mi raczej o fakt że pomimo gęby nieprzyjaznych buców, Middenlandczycy muszą przyjmować kupców i innych przyjezdnych tego typu. Gdybym jeszcze znała dokładnie cel waszego przyjazdu do Groningen…

-Tego nie powiem. Po co mi wynajmować was za górę złota skoro za ujawnienie tej informacji szef pewnie zapewniłby mi szybkie spotkanie z katem?


Sheeren skinęła głową i wstał. Mee’ro, siedzący na stołku pod ścianą także zerwał się na równe nogi.

-Szefowo?

-Pójdę z nimi osobiście. Chcę Amaveta i Eaka na dachach. Daj im magiczne bełty. Nie chcę żadnych nieprzyjemności.

-Tajest!

-Ze mną ma iść Zoe. Jeśli w wieży są jakieś pułapki, kurdupel ma je wywąchać. Daj mu wszelkie dziwactwa o jakie poprosi.

-Przyjąłem.


Ketelhoch natomiast podeszła do ściany, zdjęła z niej płaszcz o przykrótkich rękawach i ubrała go, jednocześnie umieszczając za plecami małą, składaną kuszę o łuku z tłokowymi ramionami i krótkim, krzywym ostrzu wystającym spod jej łożyska.

-Siedemset sztuk złota plus dodatki za ewentualne obrażenia.- oznajmiła kobieta, mijając Buttala i ruszając w stronę wyjścia.- Radzę się ruszyć i ustalić kto idzie z nami. Im mniej nas, tym lepiej. Chyba że zamierzasz czekać do zmierzchu.

Krugan zerknął na stojącego obok Resnika.

-Kiedy ostatni raz sprawdzałem, to ty tu decydujesz…


Jean Battiste Le Courbeu


Dwóch elfów szło pomiędzy starożytnymi domami podziemnego miasta, debatując.

-Królowa wydaje się… zdeterminowana.

Gabriev, będący jednym z owych elfów, spojrzał na rozmówcę i westchnął.

-Na początku sądziłem że pojawienie się tego gnoma i jego świty będzie oznaczało kłopoty i… teraz wiem że będzie oznaczało kłopoty.

-Och.

-Najgorsze w tym wszystkim jest jednak to że po jednym dniu w jego obecności jakoś przestało mi to przeszkadzać. Nie wiem czy wysłali go tu specjalnie żeby nas rozruszać, czy też trafił tu przypadkiem…

-Nie wierzę w przypadki.

-Wiem, Ringeril, i dlatego unosisz się w tym cholernym tyglu jak boja morska… Wciąż mnie to zastanawia.

-Zastanawiało też pięciu ostatnich władców, co nie zmienia faktu że gryzienie Veneanara po nogach może odbić się rykoszetem. Równie dobrze mieszczanie uznają że należy go zrzucić do fosy, albo poprą go dla świętego spokoju a wtedy Jaina nie będzie miała czego szukać w murach stolicy.

-Dlatego potrzebujemy pomocy kogoś z wewnątrz, a jednocześnie z zewnątrz.
- Gabriev skręcił i stanął przed drzwiami miejsca zakwaterowania pewnego gnoma.- Domyślasz się czego może od ciebie chcieć?

Królewski skarbnik wzruszył ramionami.

-Jeśli chce mnie zaprosić na kolejny bankiet, może nawet się zgodzę… Em.

Obaj unieśli brwi gdy drzwi, w które zapukał pstrokaty elf, uchyliły się same z siebie pod siłą nieszczególnie mocarnych uderzeń kostek dłoni arystokraty. W śródku, prócz rozkopanego łóżka, nie było żadnych śladów bytności gnoma.

Amaruean zerknął na masującego skronie Gabrieva.

-On tu powinien być, tak?

-Tak…

-A nie jest.

-Zawuażyłem, cholera, zauważyłem…
- strażnik królowej westchnął, po czym poruszył głową na boki.- Szczęśliwie wiem chyba jednak kogo teraz trzeba nam odszukać.

-Jasnowidza?

-Nie.- Gabriev uśmiechnął się pod nosem.- Kocicy.



***


-Przyznaj, miałaś na to ochotę od samego początku. W sensie po mojej przymusowej kąpieli.

Jean zamrugał, z trudem wygrzebał się spod kołdry i w pierwszej kolejności złapał za leżący na podłodze kapelusz by po dwóch nieudanych próbach wcisnąc go na głowę. W sumie, sam nie wiedział czego właściwie oczekiwał. Sypialnia w oddalonym od centrum domu była… dziwna.

Niby Serafine zapewniła go o braku jakichkolwiek klątw czy pułapek, gnom nadal czuł się nieswojo w tym surrealistycznym otoczeniu które wyraźnie odpowiadało jego kochance. Dlatego też gnom nie miał pojęcia jakim cudem ostatecznie wylądowali w łóżku, ale cóż…

Zamiast odpowiedzieć, odchrząknął i sięgnął po stojącą obok butelkę wina o nieznanym pochodzeniu.

Serafine zaś z uśmiechem poprawiła poduszkę pod głową i przeciągnęła się jak kotka, wyraźnie zadowolona z obrotu sytuacji do którego sama doprowadziła. Samo antyczne łóżko z baldachimem okazało się nad podziw wytrzymałe, dla Jeana jednak istotniejszym problemem było zapytania czy jego faktyczny właściciel wiedział o dwójce nowych lokatorów którzy tymczasowo się w nim rozgościli.

Serafine też pod tym względm była jak kot. Chodziła gdzie chciała, spała gdzie chciała i spała z kim chciała. A że ostatnimi czasy był to tylko Jean…

-Ty aby nie miałeś odpoczywać to tej całej naszej eskapadzie?- złodziejka gołą stopą trąciła plecy siedzącego na skraju łóżka gnoma.- Wiesz, jakby na to nie patrzeć, znów odniosłeś sukces.

-Może…
- mruknął iluzjonista, pociągając kolejny łyk z butelki.- Zostają jeszcze Dom, Ivette i Bertrand…

-O tym ostatnim psioczyła głównie Claviss, że bez niej zrobi coś głupiego… Pewnie niedługo wróci z miasta, o ile faktycznie jest tak dobra w byciu niezauważoną jak do tej pory się chwaliła.


Le Courbeu przewrócił oczami. Obojętnie jak wiele satysfakcji dałoby Serafine dowiedzenie że gnomia tropicielka nie jest jednak mistrzynią za jaką się uważa, Jean wolałby nie musieć dodatkowo wyciągać z miasta tej wściekłej wiewióry. Zwłaszcza że przy zatrzymaniu poraniłaby kogoś, albo co gorsza zabiła, przez co zamknęliby ją pewnie w możliwie najgłębszym i dobrze pilnowanym lochu.

Po Claviss nie należało oczekiwać niczego innego.

Serafine przetoczyła się w tym czasie na brzuch i sięgnęła w stronę Jeana, świecąc zgrabną pupą na cały pokój i drapiąc kochanka za uchem, jak rasowego kota.

-Męczy cię to wszystko, co?

-A ciebie by nie męczyło?
- odparł pytaniem na pytaniem gnom, wzdychając ciężko.- To wszystko jest takie… niezgrabne. Niefinezyjne.

-Z niefinezyjnymi głupkami radziłeś sobie do tej pory bez większych problemów, po mojemu najbardziej męczy cię ten las dookoła i odkrycie że elfy, pomimo swojej reputacji, w głupocie nie ustępują ludziom gdy myślą że nikt nie patrzy.

-Taaa… Wysłałem wiadomość Leonardowi, zostaje tylko czekać na to co mi odpisze.

-Biorąc pod uwagę zaistniałą sytuację… rozsądnie byłoby nakazać ci zebrać wszystkich swoich i spieprzać gdzie się da, a najlepiej do A’loues.


Jean poskrobał się po nosie.

-Nawet ja tak chętnie nie zostawiłbym samego sobie problemu z zagranicznymi najemnikami tuż pod naszą granicą. Gdy mieliśmy do czynienia z „naszymi” renegatami, nie było jeszcze tak tragicznie. Ale ten nowy… Schwarzhelm czy jak mu tam…

-Middenlandczyk jak w mordę strzelił. Mówię ci.
- i panna Savoy znów wylądowała na plecach.- Byłam przez pewien czas w tamtych stronach. Koleś ewidentnie wygląda mi na kogoś kto nie wyobraża sobie śniadania bez wielkiego WURSTA a całego dnia nie uporządkowanego z pełną ERTRAGFAHIGKEIT!

Jean wzdrygnął się.

-Nie mów do mnie po Middenlandzku kobieto. Tam powiedzenie „piękny motylek” brzmi jak deklaracja wojenna…

Serafine zaśmiała się, całując kochanka w ucho i siadając na łóżku.

-Już wiem co ci czule szeptać gdy będzie bolała mnie głowa… Och ja, ja! Meine Liebe!

Gnom przewrócił oczami.

-Dzięki ci wielkie za tą werbalną kastrację…

Serafine szprechała jeszcze chwilę w tym strasznym, gardłowym języku jednak uwagę Jeana przykuła spora kulka futra, arogancji i samoświadomego splendoru która wślizgnęła się do środka przez uchylone okno i nazwiązała ze swoim właścicielem krótki kontakt wzrokowy.

Sargas niby potrafił łączyć się świadomością z Jeanem, ale ponad to preferował pełną finezji sztukę powłóczystych spojrzeń.

Jean westchnął.

-Serafine, ubierz się.

- …und Schoen geliebte… Em… Słucham?

-Zaraz będziemy mieli gości i… Sargas!


Stojący na dwóch łapach kocur spojrzał pytająco na swojego pana, bardzo powoli puszczając pazurami wiszącą na jednym z łańcuchów lalkę. Bez szczególnych objawów jakiegokolwiek zawstydzenia, chowaniec usiadł, owinął dookoła łap swój ogon i zaczął z godnością lizać łapę.

Jean westchnął.

-Zejdźmy na dół. Chociaż nie powiem że wystrój parteru jest wiele lepszy…

Gust Serafine był czymś do czego gnom musiał jeszcze przywyknąć.


Tsuki


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=AnHXRyabx2A&index=39&list=PL263677A4D1B673 E4[/MEDIA]


Nocne eskapady w pogoni za nieuczciwymi kupcami mają jedną, zdecydowaną wadę… nie można w ich trakcie spać. I o ile strącenie von Kirkwalda z piedestału było warte zarwanej nocy, o tyle kilka godzin w łóżku umiejscowionym w kajucie dla gości okazało się pokusą z którą Tsuki nie potrafiła walczyć, a w sumie to nawet nie za bardzo chciała.

Problem tkwił jednak bardziej w samej próbie snu na statku pełnym zabieganych marynarzy o dośc hałaśliwej naturze.

Laurie, która magicznym sposobem zawędrowała jakoś do kajuty swojej przełożonej, skrzywiła się podnosząc głowę z poduszki i zerkając na sufit, zza którego dało się słyszeć głośny stukot, naprzemienny z ciężkim tupaniem.

-Cholerny kuternoga…

-Śpiiij
.- Tsuki westchnęła ciężko, przewracając się na drugi bok i obejmując przy okazji Laurie w pasie.- Dopiero świta…

-Tobie to łatwo mówić.-
burknęła dziewczyna, gniewnie ubijając poduszkę, by ostatecznie przewrócić ją na drugą stronę i dopiero się położyć.- Ty zasypiasz na zawołanie. Wiesz jakie to irytujące gdy gadamy przed snem, po czym ty mówisz dobranoc, ja chcę coś jeszcze dopowiedzieć a ty w niespełna sekundę zasypiasz jak kłoda?

-Dawno i nieprawda.
- gdyby nie zamknięte oczy, elfka przewróciłaby nimi.- Śpiiij.

-Szlaban na niebieską koszulę.
- rzuciła jeszcze dla zasady kapłanka, po czym położyła się na boku.

Dwie godziny później pukanie do drzwi sprawiło że nawet Tsuki westchnęła ciężko, siadając na łóżku. Po chwili namysłu poprawiła kimono, w którym spała i zgarnęła z oczu grzywkę, dopiero pozwalając sobie na obmyślenie odpowiedniej groźby.

-Jeśli nie dopadamy właśnie „Chluby” albo przynajmniej nie zaatakowali nas piraci, to na wszystkich przodków…

-Herbata, mleko, sucha kiełbasa, biały ser, chleb i jabłka od osobistego kucharza kapitana.-
przerwał jej zza drzwi Heishiro, także wyraźnie zaspany.- Wpuścić czy wcześniej osobiście mam sprawdzić czy żadna z tych rzeczy nie jest zatruta?

Tsuki i Laurie spojrzały na siebie na poziomie połączenia jaźni po czym obie spojrzały w stronę drzwi i jednocześnie nabrał powietrza.

-Dawać tu to żarcie!


***


Idąc idąc korytarzem prowadzącym na pokład, Heishiro szybko odkrył że szczerość nie jest cechą porządaną w każdej sytuacji i w każdym czasie.

-Robiłeś co?!

-Pilnowałem waszych drzwi bo nie ufałem nowemu otoczeniu…


Tsuki, która nawet nie miała ochoty rugać przybocznego, zostawiła pałeczkę u Laurie która po ciężkiej nocy aż za bardzo miała potrzebę słusznie kogoś za coś opieprzyć. Czerwona na buzi i z potarganymi włosami wyglądała uroczo, zwłaszcza z buzią zadartą wysoko do góry by nie musieć krzyczeć w klatkę piersiową skulonego Heishiro.

-Nie ufałeś Kvazareviczowi!

-On też jest przecież częścią otoczenia…

-Po pierwsze, twoja nieufność w stosunku do każdego faceta w naszym otoczeniu zaczyna zakrawać o paranoję…

-Ufam Carlowi…

-Gdybyś mu nie ufał to osobiście zaciągnęłabym cie do wariatkowa. Ale nie zmieniaj tematu!


Ciesząc się przyboczną która jest w stanie wykonać za nią już chyba każdy możliwy obowiązek, w tym naprostowanie głupoty której nabawił się Heishiro, Tsuki wyszła na pokład gdzie panowało iście marynarskie poruszenie. Załoganci „Miecznika” szykowali harpuny i bosaki, szykowali ustawione na burtach balisty i generalnie wykazywali się energią typową dla kogoś, kto oczekuje przelewu krwi w najbliższym czasie.

Najlepiej nie swojej.

Zostawiwszy za plecami coraz bardziej rozkręcająca się Laurie i komicznie skulonego samuraja, elfka weszła na pokład i z pewną ulgą wciągnęła w płuca zapach świeżej, morskiej wody, tak bardzo odmienny od ciężkiego zaduchu unoszącego się nad Lantis. Po krótkiej chwili lustrowania pokładu wzrokiem, pani inkwizytor zwinnie doskoczyła do musztrującego swoich podwładnych Larkina. Krasnolud, niezbyt świadomy obecności stojącej za jego plecami elfki, wciąż darł się co sił w płucach.

-Żagle mają być jak się patrzy, wy synowie chomika i świnki morskiej! I do jasnej cholery, bukszprytu się nie refuje, bando bosych szynszyli!

-Co jak co, ale nad motywującymi obelgami musisz jeszcze poćwiczyć!


Larkin sapnął i poskoczył, obracając się wokół własnej osi.

-Pani inkwizytor! Już wstałaś?

-Trudno o sen w takich warunkach.
- Tsuki wzruszyła ramionami i rozejrzała się.- Widzę że wciąż matujesz, co?

-Chodzi o pełnienie funkcji dowódczych na pokładzie? Tak.
- brodacz wypiął dumnie pierś.- Kapitan całkowicie mi ufa pod tym względem. Osobiście dowodzi tylko w czasie obrony, lub w tym wypadku, abordażu. Z kajuty zwykł wychodzić dopiero mając cel w zasięgu wzroku…

-Statek na horyzoncie!


To było ironiczne.

Nim jednak Tsuki zdążyła to jakoś skomentować, donośny trzask jaki rozległ się na mosku sprawił że wszyscy na pokładzie obrócili głowy w stronę niskie, obleczonej w płaszcz postaci która wypadła przez podwójne drzwi, lśniąc złotem zsunęła się po obręczy schodów prowadzących na górę a następnie przebiegła przez cały pokład, łapiąc za takielunek pierwszego żaglu i stając na dziobie.

Tsuki bez szczególnych problemów dostrzegła rosnący powoli punkt na granicy widoczności. Kapitan najwyraźniej też go dostrzegł, bo wybuchnął gromkim śmiechem i obrócił w stronę załogi, nadal stojąc na dziobie.




-Szykować się chłopcy, bo idziemy na wiatr!- ryknął, syczącą od tłoków mechaniczną ręką wskazując na odległą „Chlubę Wisu”.- Grupa abordażowa, zbroić się! Cała reszta niepotrzebna na pokładzie, jazda do dział i wioseł! Każdy przeładowuje, każdy pracuje za dwóch! Jeśli dopadniemy drani przed południem, osobiście wytoczę wam beczkę grogu!

Cóż, kapitan zdecydowanie wiedział jak motywować swoich marynarzy.

Pośród zadowolonych krzyków zeskoczył z dziobu, rozejrzał się i po chwili ruszył w stronę Tsuki, sprawiając jednocześnie że Larkin jął salutować dobre kilkanaście sekund nim dowódca zbliżył się chociażby na odległośc głosu.

-Spocznij Larkin i leć po pancerz, będziesz nam niedługo potrzeby.- rzucił krótko starszy krasnolud, po czym wyciągnął tą bardziej organiczną rękę w stronę elfki.- Jestem Rourk „Złotoręki”, kapitan tego statku. To przyjemność pracować dla bohaterki Lantis, pani inkwizytor.

Wyszczerzył się, udowadniając że nie tylko łapę miał złotą. Tsuki ostrożnie uścisnęła mu dłoń, ale szczęśliwie kaper nie miał w zwyczaju miażdżyć na powitanie rąk nowo poznanych ludzi.

-Witam, kapitanie. Pragnęłabym jednak zauważyć że statek który mamy przejąć należy do hrabiego Kvazarevicza i…

-Wiem wiem, pani inkwizytor.
- bordacz uśmiechnął się jeszcze szerzej.- Ten tekst o działach był tylko po to żeby mu ciśnienie podbć. Taki malutki rewanżyk za zakłócenie mojego odpoczynku dziś rano. No, to i kwatera dla księciunia.

Tsuki niepewnie uniosła brwi, nie do końca wiedzieć czy powinna się bać jednorękiego, krasnoludzkiego kapitana w zabawowym nastroju.

-O jakiej kwaterze mowa… ?

Gniewny okrzyk Borisa, który pod pokładem bardzo dosadnie informował cały świat o tym co sądzi na temat spania w „worku na linkach” odpowiedział na pytanie elfki, nim Rourke zdążył nawet otworzyć usta.

„Chluba Wisu” zaś rosła w oddali z każdą minutą.


Petru


Ceth zmienił Petru dopiero późną nocą.

Gdy Peloryta złożył głowę na posłaniu, chmury na wschodzie zaczęły już delikatnie rozjaśniać się pierwszymi promieniami słońca, ale jakoś nie przeszkodziło mu to w zapadnięciu w głęboki, dość spokojny sen zwieńczony pobudką z nozdrzami pełnymi zapachu przygotowywanego śniadania.

Lu’ccia uśmiechnęła się lekko nad kociołkiem w którym bulgotał trudny do zidentyfikowania kleik.

-Jajka, kasza, zioła i suszone mięso.- wyjaśniał szybko dziewczyna, wyciągając w stronę tropiciela pełną miskę.- I jakieś magiczne cholera wie co od Cetha. Nie wiem. Nie pytałam.

-Dzięki.
- Petru skrzywił się, zamrugał i bezwiednie uniósł naczynie do ust.- A gdzie Ceth?

-Wlazł na murek kilka kroków stąd i uparcie twierdzi że bada okolicę. A, uważaj bo gorąc…
- Lu’ccia uniosła lekko brwi, widząc jak jej opiekun prawie że duszkiem pochłania parującą zawartość miski, wydając z siebie po wszystkim dystyngowane beknięcie.

Dziewczyna zaśmiała się niepewnie, z łyżką w połowie drogi do ust.

-A niech mnie…

-Idę z nim porozmawiać
.- mężczyzna odstawił miskę koło paleniska i wstał otrzepując się z piachu i drobnych, bardziej irytujących niż gryzących, muszek które obsiadły go w trakcie snu.- Jakby co masz Wichera, a my jesteśmy niedaleko.

Oboje, za równo wilczur co dziewczyna posłali tropicielowi przeciągłe spojrzenie pełne politowania. O dziwo, bardziej widoczne było ono na pyski wilka, ale to Lu’ccia przerwała niezręczne milczenie, przewracając przy okazji oczyma.

-No leć, nic mnie tutaj przecież nie zje…

-Oj żebyś nie była taka pewna.
- Petru wyszedł z zagłębienia skalnego i zatarł dłonie, szykując do krótkiej wspinaczki.- Widziałaś jakie tu mają pijawki. Jedna taka i siup! Rogate plugastwo wyglądało jak suszek pustynny.

-Dzięki za przypominanie mi w trakcie posiłku…- mruknęła Lu’ccia, ale kamyki spadające ze stukotem spod butów mieszańca skutecznie ją zagłuszyły.

Na górze widok faktycznie nie był najlepszy.

Gąszcz zawalonych do połowy ruin skutecznie ograniczał widoczność od północy, ze wschodu krajobraz przysłaniała sporych rozmiarów formacja skalna a co do południa… Cóż, Petru aż za dobrze wiedział jakiego typu nieprzyjemności zostawili za sobą.

Mino to Ceth stał na rozpadającym się powoli murze, z głową zadartą ku niebu.

-Wiesz…- Petru uśmiechnął się lekko, siadając na pobliskim głazie.- Jest już trochę za jasno na ustalenie naszej pozycji na podstawie gwiazd…

-Gdybym ja jeszcze miał pod ręką aktualną mapę gwiezdną żeby móc to ustalić…-
burknął Ceth, nie spuszczając wzroku.

Wordis, ze względu na swój specyficzny układ planetarny wymagało ciągłej czujności ze strony astrologów, a sama dziedzina nauki opierająca się na badaniu układu gwiazd była czymś więcej niż dystyngowaną metodą udawania że się nad czymś pracuje.

Konstelacje nad światem zmieniały się z tygodnia na tydzień, a czasmi z nocy na noc.

Petru przewrócił oczami.

-Oświecisz mnie więc… ?

-Dla twojej informacji, mamy do wyboru tylko dwie drogi. Na zachód stąd jest trakt, ale stary i ciągnie się wzdłuż terenów Minotaurów, a coś czuję ze nie są one jedynymi mieszkańcami tych pozostałości. Na północy ruiny, takie naprawdę zdziczałe. Cofnąć się raczej nie możemy, wątpię żeby znów nas rogacze przepuścili a na wschodzi i zachodzie mamy całkiem pokaźne górzyska, uniemożliwiające obejście tego wszystkiego bokiem…


Peloryta uniósł brwi.

-A wiesz to od… ?

-Widzę.
- Ceth uśmiechnął się pod nosem.- Najzwyczajniej w świecie widzę.

-Jesteś w stanie patrzeć poprzez zwierzę?- Petru wstał i z zainteresowanim podszedł do druida, by z bliska odkryć że wpatrzone w niebo oczy starca są mlecznobiałe. Ceth machnął na towarzysza laską gdy ten zamachał mu dłonią nad twarzą.

-Won mi stąd! I tak, umiałem to, ale pech chciał że dotychczasowe zwierzęta niezbyt się ku temu nadawały. Ba! Nawet tutaj znalezienie w miarę normalnego ptaszyska było trudne…

-Wiesz, skokoły ponad pustynią nie są raczej czymś niezwykłym.

-Może.-
starzec wzruszył ramionami.- Z tym że mi akurat trafił się sęp… I nawet nie próbuj się śmiać!

-Wiesz, biorąc pod uwage że raz musiałem zjeść sępa, i to takiego z granic Naz’Raghul, to chyba byłbym ostatnim hipokrytą żeby naśmiewać się z ciebie, który tylko widzi to co on… Ale serio nie było żadnego innego ptaka?

-Jaskółka skalna ma naprawdę marny wzrok.-
uciął druid, a po chwili zmarszczył brwi.- Hmm…

-Co jest?

-Zauważyłem jakiś ruch ale to głupie ptaszysko nie chce zejść niżej. Trzeba to sprawdzić.
- Ceth opuścił wzrok i potrząsnął głową, krzywiąc się przy tym.- Argh! Okropieństwo. Jakbym nagle wkładał łeb do niezbyt czystego słoika…

-Pogarsza ci się wzrok?-
Petru zsunął się z rumowiska i spojrzał na towarzysza, który z pomocą kostura gramoli się powoli na dół.

Druid parsknął.

-Nie. Ale jeśli przez ostatnie pół godziny korzystałeś z oczu mogących dojrzeć zdychającego zająca z odległości kilkuset metrów to skok jakościowy po powrocie do własnych patrzał jest dość szokujący.- spokojnie zszedł na w miarę stabilny grunt, otrzepał płaszcz i obrócił się przez ramię.- Lu’ccia, przypilnuj ogniska. My zaraz wracamy.


***


Pełznąc pośród skał Petru nie mógł zauważyć że towarzyszący mu druid bez większych problemów dotrzymuje mu kroku, nawet jeśli co jakiś czas kostur okazywał się w zaistniałej sytuacji większym problemem niż pomocą w poruszaniu się.

Pokonując kolejny załom i zanjadując osłonę pod jakimś kolczastym krzakiem, Ceth opadł na ziemię i przetoczył się na plecy.

-Może już go tu nie ma… ?

-Wątpię
.- Petru rozejrzał się po starym rynku, na skraj którego trafili w trakcie tej krótkiej eskapady.- Niedaleko widziałem świeże ślady. Najwyraźniej ludzkie, ale wolę się upewnić że nie spotkamy tutaj minotaura o stopach jak u człowieka… Dobrze się skradasz.

-Wymóg przeżycia w Naz’Raghul.-
odparł ponuro druid.- Gdy uciekaliśmy z chłopakami przed rzezią niezbyt patrzyliśmy gdzie biegniemy, a po trzech dniach z bandą cholernych kultystów na karku jakoś dziwnym trafem człowiek tracił orientację.

-Może gdybyście wzięli ze sobą jakiegoś zwiadowcę nie byłoby takiego problemu, co?

-Mieliśmy zwiadowców. I to takich niezłych. Pechowo nożyce sił wroga zamykające się na naszej straży przedniej skutecznie wymordowały wszystkich…


Starzec nie dokończył gdy gdzieś na placu rozległ się głośny chrobot, a następnie stukot spadających skądś kamieni. Petru od razu zamarł z brodą przy ziemi, wytężając wzrok. Po chwili dołączył do niego Ceth i obaj nasłuchiwali, wpatrując się w zrujowany plac.

-Jaka jest szansa że to jakieś zwierzę… ?

-Każde zwierze które by tak hałasowało łażąc po tym rumowisku już dawno należałoby do gatunków wymarłych… Ci! Jest…


Pomiędzy skałami pojawiła się wysoka, humanoidalna postać.

Początkowo krążący pomiędzy skałami niezjaomy nie dawał się dostrzec, krocząc dość ciężko bez ładu i składu po uciekających mu spod stóp kamieniach, gdy jednak zza progu pobliskiego budynku wyłonił się drugi oraz trzeci intruz serce Petru uciekło mu prawie do gardła.

Ceth syknął.

-Nosz w mordę…

Kultyści. Roznegliżowany, z powykręcaną, ząbkowaną bronią przy pasach i w dziwnych hełmach z powykręcanymi rogami na głowach. Nie zdeformowani, ale nie mniej przerażający, gdy w milczeniu przeczesywali stary rynek, by po chwili ruszyć dalej, nie wymieniając przy tym ze sobą ani słowa.




Ceth powoli przełknął ślinę.

-Wiesz, nie żebym wierzył w przypadki, ale czy ci dranie nie przypominali ci trochę mojego gospodarza znad orkowego plem… ?

-Tak.
- Petru cofnął się szybko a następnie wstał z klęczek, rozglądając się.- Wracamy do Lu’cci. Już. Może ich być tu więcej.

-Jasne że może.
- Ceth, sapiąc, ruszył za przemykającym pomiędzy ruinami tropicielem.- Bardziej mnie niepokoją nasze perspektywy. Na wschód i zachód górzyska że ja pierdolę, za nami minotaury a przed nami kolejna banda fanatyków!

Petru milczał, myśląc.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...

Ostatnio edytowane przez Makotto : 25-08-2015 o 14:24.
Makotto jest offline  
Stary 05-10-2015, 00:26   #313
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
”Górzyska” - jak Ceth je nazywał - odpadały. Nawet jeśli Wicher by sobie w nich radził, koń nie przejdzie. Cofać się i próbować naprowadzić kultystów na “minotaury”... to było kuszące, ale tropiciel nie miał pewności czy drużyna nie dostanie się między młot a kowadło albo czy obie grupy nie zjednoczą sił w pościgu. Nie, lepiej było próbować uniknąć wykrycia, choć będzie to trudne, by ukryć tropy. Ale może jednak… Petru przyszedł do głowy pewien pomysł. Na razie jednak pospiesznie instruował druida na wypadek odkrycia.

- Spróbujemy ich obejść. Gdyby nas odkryli odciągnę ich w głąb ruin, gdzieś na zachód i północ - to najbardziej logiczny kierunek skoro zmierzamy do Skuld. Wy kierujcie się na północny wschód, w stronę gór. Odnajdę was - odruchowo sięgnął do łuku ale zaraz opuścił dłoń, bowiem chciał polegać na skrytości jak najdłużej. Nie zdążył pomodlić się i skupić na przygotowaniu modlitw i czarów po przebudzeniu, a po walce z “minotaurami” jego i tak skromne rezerwy magicznych energii były mocno nadszarpnięte. Dobrze choć że odzyskał siły…

Lu’ccia była, żyła i miała się dobrze a tropicielowi na jej widok kamień spadł z serca. Paroma susami przypadł do zaskoczonej dziewczyny.
- Kultyści nas tropią - ostrzegł, sięgając po rzeczy do spakowania. - Musimy uciekać.




W szmer oddechów wmieszał się stłumiony zgrzyt piachu. Kultyści odwrócili się jak jeden mąż, unosząc swe wymyślne ostrza. I rozluźnili napięte do walki mięśnie, widząc że to tylko jeden z nich zeskoczył ze zrujnowanego dachu. Potrząsnął głową i wszyscy ruszyli dalej.

Półnadzy zwiadowcy snuli się niespiesznie pomiędzy budynkami i ruinami w których można się było jedynie domyślać czego wcześniej stanowiły część. Mimo czujności w ich ruchach brakowało łowieckiej gorączki, co częściowo mogło tłumaczyć słońce prażące z każdą chwilą coraz mocniej. Pot ściekał spod masek na ich muskularne, poznaczone bliznami i mutacjami ciała.

Jeden ze skradających się kultystów - o masce wrośniętej w twarz jakby to podkreślało jego status - zamarł nagle.


Rozglądał się - podejrzliwie, nieufnie, ale jeszcze nie zaalarmowany. Ukryte pod maską oczy macały każdy kamień i zeschnięty badyl, jego klatka piersiowa unosiła się i opadała gdy węszył niczym zwierzę. Czarnym paznokciem wodził po ząbkowanej klindze. Coś - cień jakiegoś przeczucia a może fantom dostrzeżony na mgnienie kątem oka - nie dawało mu spokoju. Po chwili wrażenie zniknęło. Niepewnie, z wahaniem, ruszył dalej.


Ceth obrócił się błyskawicznie, widząc nagły ruch wilka. Dzięki temu ujrzał jak Petru wyłania się zza muru jak zjawa i przełazi na podobieństwo małpy lub pająka. Moment później Lu’ccia zdusiła zaskoczone westchnienie.
- Dużo ich - Palenquiańczyk powiedział bez wstępów i obojętnym tonem, spoglądając na nich oczyma błyszczącymi w zakurzonej, ubrudzonej twarzy. - Ale też szukają jakby bez wiary że nas znajdą.
- Idziemy dalej? - Aep Craith zapytał chyba nieco bardziej nerwowo niż zamierzał.
- Idziemy dalej. Ojcu Słońce składajmy dzięki za to że chyba nie mogą nas niechybnie wytropić.

“Albo że nie mają Ogarów albo Węszących” - dodał, ale już tylko w myślach, nie było sensu straszyć Skuldyjczyków. Khoon ahr warczała w jego myślach, wypełzała z głębi czaszki i coraz bardziej barwiła mu świat czerwienią. Chęć by zapolować na Grzeszników była podstępna, przemożna, kusząca… zgubna. Szanse drużyny leżały w tym by uniknąć wykrycia. Już i tak ze dwa razy omal nie został dostrzeżony.

- Ruszymy na południe jakbyśmy wracali na terytorium minotaurów, potem zaklęciem spróbuję zamaskować nasze tropy gdy zmienimy kierunek marszu.

Ceth już wcześniej pytał co Petru zamierza - czy faktycznie chce skierować kultystów na “minotaury”, czy to jedynie środek ostrożności. Tropiciel nie po to jednak gorączkowo ukrywał ślady popasu drużyny - łącznie z pospiesznym zakopaniem odchodów i popiołów z ogniska - by wyzbyć się atutu tego że przydupasy czarta nie wiedzą o ich obecności. Dlatego też zaklęciem oczyścił siebie, towarzyszy i zwierzęta by stłumić woń a tropy również maskował prostym czarem.

Kultyści faktycznie nie wydawali się płonąć zbytnim zapałem do poszukiwań. Czyżby nie mieli ochoty spotkać się z tymi którzy omal nie wykończyli ich szefa? Petru uśmiechnął się, pilnując by nie wykrzywić ust w morderczym grymasie. Uśmiechał się tyleż do wspomnienia sceny walki w jaskini, co do Lu’cci. Odruchowo dotknął rękojeści runicznego miecza który już zasmakował krwi demona.
- Wszystko będzie dobrze - odezwał się do Źródełka, wlewając w swe słowa jak najwięcej przekonania. - Idziemy na północ, w razie rozdzielenia nie czekajcie na mnie - odciągnę ich na zachód a wy skręćcie ku górom na wschodzie. Tam was odnajdę.


Szarpiąca nerwy wędrówka trwała. Z braku innych tropicieli Petru miał pełne ręce roboty. Wyznaczanie drogi na której mieliby jak najwięcej osłony i zostawialiby jak najmniej tropów, maskowanie śladów których nie dało się uniknąć, obserwacja Grzeszników, pilnowanie drużyny przed innymi niebezpieczeństwami które mogły się czaić na niebie, pomiędzy ruinami i pod powierzchnią piachu - wszystko to sprawiało że działał już czysto instynktownie, niczym w transie albo zapamiętany w zadaniu.

Z wysiłkiem tłumił warkot i bojową furię; czart był na ich tropie, potrafił się teleportować i świadomość tego sprawiała że syn Pelora w każdej chwili spodziewał się ataku. Może demon nie mógł przygwoździć ich dokładnej pozycji, ale albo on, albo jego zwiadowcy potrafili odnaleźć drużynę nawet na tym pustkowiu. A tym razem rogaty na pewno był lepiej przygotowany i sztuczki Petru z pierwszego starcia nie wystarczą by go zmylić. Nie było jednak innego wyjścia jak próbować mu się wymknąć.


Pomrukując z wysiłku, tropiciel po raz kolejny przecisnął się między zrujnowanymi kolumnami i ścianami jakiejś świątyni czy pałacu. Rozejrzał się, szukając dogodnego do wspinaczki miejsca. Pytanie o przeznaczenie budowli w czasach jej świetności ledwo przyszło mu na myśl, za bardzo pochłonięty był koniecznością zachowania ciszy i czujności. Ceth i Lu’ccia byli niedaleko - Petru wolał nie oddalać się od nich by w razie ataku natychmiast ruszyć im na pomoc. Wbił pazury w nieco solidniej wyglądający kawał muru i powoli jął piąć się w górę by spojrzeć na zniszczone miasto z większej wysokości. Zmierzali mniej więcej na północny zachód, ciągle ku Skuld, jak miał nadzieję. Nie wiedział jednak czy czart nie spodziewa się dokładnie tego samego...

Widok był... imponujący.

Ogromny, częściowo zasypany piaskiem krater rozciągał się kilkaset metrów dalej na północ, ukazując oczom Petru podziemne korytarze, karakumby i antyczne kazamaty które w ciągu ostatnich setek lat wytrwale opierały się atakom wiatru, piasku i słońca.

Pustynny wicher nawiewał coraz więcej piasku do tego szerokiego na ponad kilometr leja... Leja, przypominającego trochę przekrój zwierzęcia który młody Peloryta miał okazję zobaczyć kiedyś w jednej z nielicznych książek ojca Valeriana.

Początkowo mieszaniec nie rozumiał jak ktoś mógł na czysto rozebrać kozę tak by strzałkami oznaczyć jej płuca, żołądek, serce czy nerki bez rozlewu krwi. Przekrój był czysty. Nienaturalny...

Tak samo jak krater, w którym Petru, po długiej chwili konsternacji, dostrzegł błąd. Nigdzie nie było widać nawet kawałka gruzu. Z tej perspektywy lej w ziemi wyglądał jakby ktoś precyzyjnie wyrwał z gruntu półkolisty fragment miasta i wyniósł go gdzieś daleko, nie pozostawiając nawet kamyk z budynków ongiś stojących na tym obszarze.

- Ojcze Słońce…

Tropiciel gapił się na dziwaczny krater, porażony jego rozmiarami i zagadką pochodzenia. Po dłuższej chwili otrząsnął się jednak z zaskoczenia, sprawdził niebo i widnokrąg, skupił na obserwacji miasta. Kultyści byli ważniejsi.

W oddali wypatrzył wreszcie drobne figurki i odruchowo czym prędzej przywarł do kamienia. Byli. Beznamiętnie kontynuowali przeszukiwanie ruin, wydając się nie zwracać uwagi na palące promienie słońca i pragnienie, jakie zapewne odczuwali. Ale mimo wszystko nie wiedzieli dokładnie gdzie jest Źródełko i jej towarzysze… może nawet nie byli przekonani do obecności swojej zwierzyny w pobliżu, a Petru najbardziej obawiał się właśnie tego że czart jest w stanie precyzyjnie ich wyśledzić.

Uspokojony raz jeszcze popatrzył na krater i wysilił szare komórki. Może to jakieś zaklęcie zdezintegrowało wszystko co znalazło się w jego zasięgu? Albo jaki czar wyciął i przeniósł sferę… może świątynię by nie uległa zniszczeniu? Albo pałac władcy czy czarownika, w bezpieczniejsze dla właściciela okolice? Potrząsnął głową; sprawa była coraz bardziej tajemnicza i intrygująca. Może Ceth będzie miał pomysł? Albo sprawdzenie z bliska krawędzi “leja” dałoby jakąś podpowiedź? Tropiciel mimochodem zauważył że przynajmniej kilka tuneli pomieściłoby nie tylko jeźdźca na koniu - czy astralnym wilku - ale wręcz kilku takich obok siebie.

Ciekawe co może się gnieździć w korytarzach - zreflektował się wreszcie. Chrobot dobiegający gdzieś z wysoka i zza pleców sprawił że poderwał łeb. Coś pełzło po ścianie niczym małpa, czepiając się zerodowanych kamieni wielkimi szponami. I zmierzało ku niemu.

Palenquiańczyk bez namysłu zeskoczył i wyszarpnął miecz na ułamek sekundy przed tym jak istota łupnęła w piach przed nim. Zawahał się na jej widok, a zaskoczenie skutecznie zablokowało wydzierającą się na wolność, morderczą khoon ahr.


Mutant przenosił go wzrostem a ogromnymi pazurami mógłby rozpruć pancerz Czarnego Ferenga. Chudy jak pies i żylasty, muskulaturą i ilością blizn bardzo przypominał tropiciela. Najgorsze było to że Petru ujrzał kogoś nadzwyczaj podobnego do siebie - tylko wykrzywionego i splugawionego, jakby jego najgorszy koszmar się ziścił. Sparaliżowało go to, zamarł na jedną, krytyczną chwilę. Mutant nie czekał, chlasnął dziko szponami.

Palenquiańczyk odskoczył przed ciosem w brzuch który miał go wypatroszyć, następne uderzenie rozcięło mu bark. Szybkość mutanta była oszałamiająca, niewiarygodna, zatrważająca! Petru odpowiedział potężnym cięciem ale odmieniec wywinął się spod runicznej klingi i sięgnął jego uda. Trysnęła krew. Mieszaniec rąbnął z góry ale poruszał się niczym zatopiony w żywicy w obliczu nadnaturalnej zwinności splugawionego. Ułamek sekundy później musiał przejść do rozpaczliwej obrony.

Długi miecz powinien dać mu zdecydowaną przewagę w walce… ale mutant nic o tym nie wiedział. Jego ciosy sypały się jak niesiony pustynnym wichrem piach, szybkie jak myśl, wyprowadzane z oszałamiającą wprawą! Petru cofał się nie mając ani chwili przerwy i nie mogąc przejść do kontrataku.

Krwawił już z kilku ran i dyszał chrapliwie. Potrzebował jednego celnego uderzenia w rękę czy nogę Grzesznika by go obezwładnić i gdyby był lepszym szermierzem zapewne udałoby mu się to, ale Petru nie był fechmistrzem, w walce polegał na sile i zaciekłości, na tym co tu nie działało!

Cofał się a miecz i zbroja były jedynym co ratowało go przed śmiercią. Mutant wyszczerzył zęby w kpiącym uśmiechu, skacząc jak fryga i spychając tropiciela do tyłu. Ciężki smród potu i zepsucia otaczał go niczym całun a jego pazury błyszczały jak wykute z metalu. Przynajmniej nie krzyczał i nie wzywał posiłków, zdradzając pozycję drużyny. Jednak z tego samego powodu Petru z kolei nie mógł użyć czarów.
- No chodź! - warknął. Khoon ahr rozbudziła się i szalała, ale drakon nie mógł jej użyć.

- Co jest...? - z tyłu rozległ się głos zaskoczonego Cetha i teraz mutant zawahał się na ułamek sekundy, zatrzymał w pół susa. Petru właśnie tego potrzebował i na to liczył. Skoczył do przodu, uwalniając szkarłatną furię i płonącą żądzę mordu! Fala nienawiści uderzyła w przeciwnika i na mgnienie spowolniła go. Usta odmieńca ułożyły się w idealne “O” gdy śpiewająca klinga sięgnęła jego ciała i rozpłatała pierś. Krew trysnęła z wielkiej rany a szok sparaliżował go na kolejną chwilę. Cios zadany z siłą krasnoludzkiego kowala zdjął mu głowę i posłał bluzgające krwią ramię w powietrze. Upadł ale Palenqiuańczyk rąbnął znowu i znowu i znowu i znowu i znowu, z ustami rozwartymi w bezgłośnym ryku furii! Szkarłatna mgła przesłoniła mu świat.

- Petru! Przestań! Przestań, na miłość boską! - coś oplatało mu ramiona i tors a naglący, przerażony głos przebił się wreszcie przez zasłonę khoon ahr. Tropiciel zamarł, dysząc ciężko, a opamiętanie powoli wracało. Spojrzał na to co leżało przed nim, na krwawe strzępy mutanta i naraz chwyciły go torsje, runął na kolana, pociągając Cetha za sobą. To co pozostało z przeciwnika nie dawało się już rozpoznać.

Szary jak popiół wstał wreszcie i nie patrząc na przyjaciół odezwał się ponuro.
- Spróbuję ukryć trupa i zatrzeć ślady. Ceth, Lu’ccia, dostrzegłem coś gdy się wspiąłem na górę. Zaraz wam opowiem, tylko dajcie mi chwilę.

- Obawiam się... Obawiam że na to może nie być czasu...

Ceth obrócił głowę, przełykając ślinę. Wicher obrócił łeb, zjeżył włosy na karku i obnażył kły. Nawet Lu'ccia zmarszczyła brwi, cała blada.
- Jakby... kamienie?

Tak. Toczące się kamienie. Mnóstwo drobnych, toczących się po ziemi kamieni tworzących odległy szum. Problem z tym ze kamienie zwykły nie poruszać się same z siebie.

Petru warknął, tyleż z rezygnacją, co wyzwaniem. Ciągle jeszcze dygotał od żądzy krwi.
- W nogi - zakomenderował, choć wiele go to kosztowało. Odepchnął zdradliwą khoon ahr. - Tam! - wskazał na północny zachód - Przemkniemy skrajem ogromnego leja który tam się znajduje. Ceth, na przód, Lu’ccia w środek, ja będę pilnował tyłów!

Aep Craith prowadził na grzbiecie sadzącego ogromne susy Wichera, Źródełko trzymało się tuż za nim. Mieszaniec gnał za nimi. Odległość się powiększała ale nie martwił się tym zbytnio - w każdej chwili mógł przyspieszyć, a mimo paru dni w siodle zdecydowanie wolał walczyć pieszo. Fatalizm Palenquiańczyka podpowiadał mu że bez walki się nie obejdzie. Biegł z mieczem w ręku, rozglądając się na wszystkie strony. Odblask słońca na czerwonej od krwi klindze sprawił że spojrzał na nią.
- Czerwony Płomień - wydyszał. - Tak cię nazwę.

Gorące krople ściekały mu po nodze, kulał coraz mocniej mimo tego że łomot krwi w skroniach i wspomnienie szaleństwa sprzed chwili blokowały ból. Zatoczył się raz i drugi gdy przebiegał pomiędzy skruszonymi, zerodowanymi blokami skalnymi i pozostałościami murów. Czerwony Płomień ciążył mu w dłoni, a gnając pełnym pędem, w razie zasadzki, mógł liczyć tylko na swój instynkt i refleks. Przyjaciele zatrzymali się wreszcie, wpatrując się w olbrzymi dół u ich stóp, jakby wybrany gigantyczną łyżką. Petru przyspieszył na przekór swojej słabości.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 17-10-2015, 21:37   #314
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację


Jean czekał na gości w jednym z upiornych pokoi udając osobę spokojną i opanowaną. Z kotem na leżącym mu na kolanach i udach. Głaskał go powoli zaciekawiony z czym przychodzą oba elfy.
Ringeril, wchodząc, nie mógł odmówić sobie komentarza.
-Na Echlonę, co to za upiorne miejsce?! Drowy naprawdę tak żyły?
-Nikt nie wie jak długo zaklęcie zatrzymania czasu konserwowało to miejsce, nie wiem, nie pytaj...- Gabriev wszedł do środka i uniósł brwi na widok Jeana.- Jest i nasz... gospodarz?
-To moja kwatera!- głos Serafine dało sie usłyszeć z sypialni nawet przez zamknięte drzwi.

Elficki skarbnik zaś podszedł, ukłonił się nieznacznie i rozejrzał dookoła.
- Bardzo... nastrojowa kwatera.
- Bardzo nam odpowiada... taaak.... budzi wspomnienia z... podróży do Atlas City... miłe miejsce jak już się przywyknie do wrzasków torturowanych heretyków... taaaak...-
rzekł gnom z kamiennym obliczem bezczelnie sobie dworując z elfich gości.- Ale pogaduszki zostawmy na boku, czas na interesy panowie.
-Taaak...-
Amaruean przystawił sobie krzesło, usiadł na nim i uśmiechnął lekko do gnoma.- Tak więc jak już pewnie dałeś radę się domyślić, panie Le Courbeau, sytuacja w Sivellius jest... chaosem. Czystym, wspaniałym, dającym zaskakująco wiele opcji chaosem.
Gabriev nie skomentował wywodu skarbika, stojąc pod ścianę i zakładając ręce na piersi. Skrzywił się, gdy jedna z wiszących pod sufitem lalek trąciła go w ramię, pozornie sama z siebie.
Jean już dawno wyczuł delikatne zaklęcie wprawiające cały... wystrój wnętrza w ruch, niezależnie od wiatru.
- To bardzo dyplomatyczne określenie na fakt, że król jest marionetką generała, który niczym pijana markietanka podwija kiecę przed obcym dowódcą i daje się... - gnom nie dokończył, nie musiał. - Mnie jednak bardziej interesuje sytuacja na dworze i wśród mieszczan. Czy wieści o moim porwaniu i okupie już odbiły się echem w pałacowych salach?
-Mieszczanie gadają jak ostatnie przekupki.-
odparł z uśmiechem Ringeril.- Tak samo z resztą straż i podobno nawet gwardia pałacowa. Informacja o uprowadzeniu zagranicznego dygnitarza przez leśne elfy sprawiła że większość poddanych zaczęła postrzegać króla jako kogoś mocno niekompetentnego...
-I daje nam pewne możliwości.-
dodał Gabriev.- Nam wszystkim.
- A jakie dokładnie? -
zapytał Jean nadal głaszcząc przysypiającego Savrasa wyraźnie zamyślony, ale i zaintrygowany. Wydawało się bowiem, że elfy mają jakiś własny plan w zanadrzu.
- Cóż... Górskie elfy to strażnicy pokoju. Ściągnięcie ich do miasta może być bardziej problematyczne niż się wydaje, ale sama królowa jest... oddana swemu ludowi.- Ringeril potarł nos, Gabriev zaś milczał z miną kogoś kto słucha czegoś czego nie lubi ale wie że jest prawdą.
Królewski skarbnik zaś westchnął.
- Potrzebna nam pomoc ze strony Taritrion, ale równie dobrze możemy sprowokować ich by sami tu przybyli. Zamieszkami.
-Zamieszkami które mogą zagrozić ludności królestwa.-
dodał Gabriev ze skwaszoną miną.- Poleje się krew...
- W przypadku zamieszek Taritrion będą raczej zobowiązani poprzeć oficjalne władze, nieprawdaż?-
Jeanowi ten plan również się nie podobał.- Nie... Tak tego rozegrać nie możemy. Lepiej by było ściągnąć naszych ludzkich prześladowców do stolicy, by wywołać panikę w mieście. To powinno ich ruszyć z ich kurnej chaty w górach?
-To prawda.-
Amaruean skinął głową.- Ale... Nawet mi trudno wyobrazić sobie sytuację w której generał Veneanar zdecydowałby się na tak desperacki krok i wysłał muszkieterów na ulicę. Plotki plotkami. Domysły domysłami... Ale on nie jest głupi.

Słowa zawisły w powietrzu potęgując ciszę.

- Ale jego ludzie to co innego. Można by sprowokować, można by zmusić. To do jasnego gromu wasza stolica i wasze królestwo. Nie znacie jego ścieżek? Nie wiecie jak wyciągnąć ich z lasu? Ponoć elfy znają się na magii... cóż to za problem namieszać iluzją lub urokami.- machnął dłonią Jean i pocierając podstawę nosa spytał.- A co w mojej sprawie? Czy plotki się rozniosły? Co szepcze dwór i ulica?
-Cóż, niektórzy opowiadają że wojna a A'loues wisi na włosku skoro król ni potrafił upilnować zagranicznego emisariusza gdy ten postanowił urządzić sobie przejażdżkę po lesie.-
odparł Amurean.- Swoim zniknięciem bardzo skutecznie podkopałeś autorytet króla jako sprawnego polityka...
-Jeśli zaś idzie o ścieżki, główny specjalista od nich siedzi tutaj.-
Gabriev wskazał na Ringerila który skrzywił się.- Ja jakby na to nie patrzeć jestem tylko królewskim gwardzistom z dziczy...
- A ja ostatnim sprawiedliwym w gnieździe żmij!-
skarbnik poirytował się widocznie, rozkładając ręce na boki.- Są sposoby. Bardzo, bardzo ryzykowne sposoby. Problem z nimi jest taki że mamy jedno podejście, jedną, przysłowiową kulę i jeśli spieprzymy...

-To następnej szansy nie będzie.

-Nie.-
białowłosy elf gniewnie założył ręce na piersi.- Potoczy się mój łeb. A jestem do niego ciutkę przywiązany.
- Nie gra się w politykę, jeśli się boi zaryzykować.-
stwierdził w odpowiedzi gnom.- Albo nie zajmuje interesami.
Splótł ramiona razem dodając.- Moja głowa też nie jest bezpieczna na karku, więc nie jesteś sam. A co do głów na karku, to... jak sobie radzi Ivette Arioso?
-Wysyła listy do A'loues. Na pokaz, bo wie aż za dobrze że nie dotrą, ale przynajmniej odstawia ładną pokazówkę przed szpiegami króla. W kłopoty może wpędzić się tylko uparcie wypytując o tego twojego osiłka, i o zniknięcie starego skryby oraz półorka.-
Ringeril potarł kark, krzywiąc się.- Nawet jeśli dałeś radę się z nią skontaktować, bardzo dobrze odgrywa rolę zdezorientowanej, starszej pani na obczyźnie. Ten pyzaty zaś, Dom, może być naszym atutem w rękawie.
- Niewątpliwie jest autentyczny w swym przerażeniu i sianiu zamętu.-
uśmiechnął się poniekąd sadystycznie Jean głaszcząc swego pupila. Był pewien że Dom dosłownie zesrał się ze strachu na wieść o zaginięciu ambasadora. Przecież on z pewnością jest następnym celem porywaczy, w swoim mniemaniu. To musiał być zabawny widok.- Chciałbym abyś ją miał na oku, przez swoich zaufanych podwładnych, a poza tym… Interesuje cię może randka? Lady Feanora Alcarin jest dosyć ciekawą osóbką, która wydaje się rozumieć sytuację i niekoniecznie darzyć obecne władze admiracją. Mogłaby być dobrą sojuszniczką, ale należało by ją wybadać… najlepiej przy romantycznej kolacji. A gdyby twoja kochana siostrzyczka chciała robić za przyzwoitkę, to…- gnom uśmiechnął się złowieszczo.-... mogłaby zostać porwana przez dzikie elfy. Taka tragedia niewątpliwie odwróciłaby arystokrację od króla. Bądź co bądź, jeśli arystokraci poczuliby zagrożenie własnych zadków, tym bardziej straciliby zaufanie do władcy i wymusili działania, a ten kto działa pod presją.. zwykł popełniać szkolne błędy.
-Feanora... Ślicznotka, bogata, z dobrego domu..
.- Ringeril uśmiechnął się lekko.- Cóż, moja siostra jest problemem już od dłuższego czasu i na pewno dam radę sprawić że straci mną zainteresowanie, jeśli zaś idzie o Alcarin... Tak. Wsparcie jej rodu, i co ważniejsze, wszystkich ludzi których opłaca by utrzymywali bezpieczeństwo dookoła jej ziem.
- Jubilerzy zawsze mają pieniądze.- mruknął Gabriev. Następnie zerknął na gnoma.- Poznałeś jeszcze kogokolwiek wartego wspomnienia w trakcie swojej bytności w stolicy. Nasz wywiad jest ograniczony...
- Przez moją siostrę o gumowych uszach.-
dodał z kwaśną miną skarbnik.
- Poleciłbym Eliochira Galada, Pierwszego.. kogoś tam… na tej waszej uczelni. - Jean nie pamiętał całego tytułu swego mentora. - Aż dziw, żeście go jeszcze nie zwerbowali… psioczy na obecne władze niemal otwarcie. Możesz… hmmm…. przekaż mu, że jego niski uczeń, który zaginął w lesie ostatnio przesyła pozdrowienia i jest bezpieczny. I że… ojciec ucznia nadal nie otrzymał listów, które tak licznie ponoć wysyłał.
-Pierwszy Prymus po twojej stronie?-
Ringeril uniósł brwi, po raz pierwszy szczerze wydawał się czymś zaskoczony.- No nie powiem, to jest zaprawdę interesujące. Co prawda uczelnia nie ma aż takich wpływów...
- Przyda się czy nie?
- Gabriev przewrócił oczami.

- I to bardzo. Jestem waszym szpiegiem na dworze i wiem o praktycznie wszystkich agentach w mieście. Tej lub tamtej strony. A o staruszku Galadzie słyszałem jedynie jako o Pierwszym Primusie.

- Jak to się więc dzieje, że nie wiecie kto stoi za ludźmi jeżdżącymi po całym tym leśnym królestwie? Skupmy się na tym... rozpuśćmy plotki, spekulacje, przypuszczenia. Niech oni wiedzą, że ich posunięć nie skrywa już mrok.-
westchnął Jean. - Nie plebejusze plotkują o rzezi w uczelni, ludzkich banitach na których obecność elfi król przymyka oko. Niech nie będą mogli ustalić źródła tych plotek. Zróbcie trochę fermentu i chaosu.
-To może doprowadzić do rewolty.-
Gabriev podrapał się po ramieniu.- Albo gorzej, do prewencyjnego uderzenia ze strony sił królewskich w kogokolwiek, i wtedy dopiero będzie niemiło...
-Jesteśmy w bardzo delikatnym położeniu.-
Ringeril westchnął.- Może dojść do tego że górskie elfy zareagują same, nawet bez szczególnego pociągania za sznurki z naszej strony, z tym że diabli wtedy wiedzą czy i nas nie uznają za zagrożenie…
- Więc zamieszki to najgorszy z możliwych rozwojów sytuacji.-
westchnął Jean i stuknął nos.- A ten ludzki wojak co go więzicie? Nic nie szkodzi, by ktoś kto... ma renomę uczciwego elfa, zawiózł go w podarunku do ich przywódcy. Najwyżej się nie ruszą z twierdzy. A jeśli się ruszą, to już nie z takim zaufaniem do króla.

-Potrzebne będzie sporo zachodu żeby przewieść drania na wschód ale... Tak. To mogłoby mieć szanse, duże szanse... O ile zmusimy go do mówienia.


-Sądzisz że drań będzie miał dość jaj żeby łgać przed Legatem kiedy ten spojrzy na niego tymi swoimi zimnymi, pozbawionymi uczuć oczami żądając prawdy?- Gabriev parsknął.- Pewnie sama królowa by nie dała rady...

-Ale to będzie oznaczało oddelegowanie w tym celu kolejnych z nielicznych żołnierzy którzy nam zostali. Negocjacje z dzikimi elfami nadal trwają.
- To jest tylko jeden żołdak, nie przesadzajmy z ilością żołnierzy. Zresztą nałożę na niego klątwę i zginie przy pierwszej próbie ucieczki czy kłamania.-
westchnął gnom głośno.- A na miejscu... w tej górskiej kryjówce, są jacyś magowie czy kapłani, co?
-Kapłani? Oszem.-
Gabriev pokiwał głową z miną eksperta.- Wiara Corelona Larethiana jest silna w Sivellius i okolicach. Nawet dzikie elfy wyznają go, na równi z Obad-Haiem i...
-Mają tam kapłanów.- przerwał mu Amaruean, przewracając oczami.- I magów, głównie magicznych rycerzy, magów miecza lub mistycznych łuczników. Elfy już dawno odkryły że magia może mieć na polu bitwy równie znaczącą rolę co nowoczesne machiny wojenne... Nawet jeśli jest bardziej kapryśna.
- Więc sobie na miejscu poradzą z przesłuchaniem... -
Jeana szczegóły nie obchodziły, tym bardziej odkrywanie oczywistego faktu, że kula ognia może być użyta na polu bitwy.- A co słychać na dworze. Jakie są decyzje i króla i generałów w sprawie... porwanego posła?

- Król przesiaduje głównie z małżonką, jeśli zaś idzie o generała Veneanara... tu jest problem. Moje informacje są nieliczne i oparte na tym co moich kilku wywiadowców usłyszało od oficerów, ale wszystko wskazuje na to że chaos który wywołałeś swoim zniknięciem pchnął naszych przeciwników w objęcia czystej desperacji. Podobno sięgnęli po coś, co doprowadziło króla do kłótni z bratem...

- A potem hyc hyc do żonki, płakać jej w cyck... No tak czy inaczej jestem coraz bardziej zawstydzony faktem iż uznawaliśmy tą miętką faję za faktyczne zagrożenie.-
Gabriev przeszedł się po pokoju, oglądając groteskowe ozdoby.- Ręka brata tkwiąca w jego tyłku aż po łokieć jest teraz aż nazbyt widoczna.
- Nie ma nawet oficjalnego komunikatu od króla w tej sprawie?-
zdziwił się Jean zaskoczony rozwojem sytuacji.- Nie ma żadnego obwieszczenia, mającego pokazać że władca ma wszystko pod kontrolą? Nic co by mogło przynajmniej pokazać arystokracji, że władca nadal siedzi na tronie? Panowie… to jest żenujący pokaz indolencji.
Podrapał się po karku rozmyślając nad sytuacją.- Może czas przywrócić królową na tron? Ilu iluzjonistów macie pod sobą. Ilu z nich jest dobrych w swym fachu?
-Pięciu. Plus kilku adeptów, ale im bym nie powierzył pustej butelki...- zaczął zachęcony słowami Jeana Gabriev, na co Ringeril uśmiechnął się pod nosem i uniósł dłoń.
-Ale nim zaczniemy atak, pozwól że zwrócę uwagę na pewną elficką mentalność. Król który musi o tym mówić, nie jest królem. Jeśli ktoś nigdy nie informował że wszystko ma pod kontrolą zacznie to robić, automatycznie wykaże że coś jest nie tak... Może masz rację. Ha! Bardzo możliwe że masz rację... Ale co jeśli nie?- Amaruean wzruszył ramionami.- Ja głowę zachowam tak czy siak. Królowa... Jest piękna i chętnie zobaczyłbym ją na tronie, ale przeżyję jej ewentualne wygnanie lub zgon. Ale ty... Powiedz mi, Jean, co tak naprawdę pcha cię do przodu?

Serafine, która kręciła się za pobliskimi drzwiami, zamarła w mało finezyjny sposób.
Jean zamarł w zamyśleniu i podrapał się po brodzie.- Hmm... Cóż... Lubię mój kraik i wolałbym go widzieć rozwijającego się w spokoju.
Westchnął dodając.- Poza tym... skąd te przypuszczenie, że już teraz chcę iść na wojnę? To samobójstwo... Najpierw sprawmy by milczenie króla przestało być atutem. No i wykorzystajmy królową. W pewnym sensie. Wszak wiadomo wszem i wobec że nigdy oficjalnie nie ustąpiła z tronu, nigdy też oficjalnie została chyba obalona lub zabita? Co więc powiecie na jej iluzyjne wizerunki wyskakujące jak królik z kapelusza w różnych miejscach miasta, w których to oświadcza że wraca do swego ukochanego ludu, by zająć należne jej miejsce?
-To mogłoby być jak włożenie kija w mrowisko.-
przyznał Ringeril.- Zwłaszcza jeśli będzie to iluzja dość realna żeby uwierzyli że to ona, a jednocześnie dość złudna żeby ewentualne poszukiwania nie pozostawiły po niej żadnego śladu. Jak bohater z cienia i półmroku...
-Zbędny poetyzm ale sam pomysł nie jest zły.
- Gabriev skinął głową.- Co do motywacji, te najprostsze są najłatwiejsze...

Serafine zas wróciła do kręcenia się po buduarze, jakby zauważyła że niechcący zrobiła większą ciszę niż chciała. Wielki to wstyd dla tak sprawnej złodziejki.
- Więc wystarczy paru iluzjonistów zdolnych do rzucenia takich czarów lub przygotowania zwojów i złodziei potrafiących sobie z nimi poradzić. No i przemówienia... hmm... najlepiej by sama władczyni je obmyśliła i przygotowała. Ma świadczyć, że nie tylko wraca, ale i wraca z mocą i potęgą... by sięgnąć po należny jej przecież tron, który obecni władcy tylko tymczasowo pilnowali pod jej nieobecność. Niech będzie jasne, że próba się jej przeciwstawienia będzie równa buntowi. - uśmiechnął się wesoło Jean. Uwielbiał takie oszustwa, a elfy okazywały się bardzo naiwnymi graczami.- A bunt przeciw prawowitej władczyni, powinien wyciągnąć z twierdzy siedzące tam oddziały, prawda?
-Oj tak...-
Gabriev uśmiechnął się lekko.- To wszystko zaczyna mieć ręce i nogi... Zwłaszcza jeśli Shadow uzna nas za wartych poparcia, a jego złodzieje i harcownicy dadzą nam okazje wykorzystania powstałego chaosu...

Ringeril zmarszczył brwi.
- Gildia Złodziei... Jedna, wielka niewiadoma...
- Rozmówię się z nim w tej i innych sprawach, gdy nadarzy się okazja... czyli z pewnością wkrótce.
- odparł Jean i podkręcając wąsa spytał.- A dzikie elfy... mają jakiegoś rozsądnego dowódcę między swymi? Kogoś kto potrafi myśleć nieszablonowo. Bo ten przywódca dzikich, który próbował nas zabić to... imbecyl.

-Szczęśliwie jego siostra zajęła miejsce wodza po tym jak dał się złapać. Dla dzikich elfów przywódca którego można pojmać to zły przywódca. Jego siostra, pomijając kilka niuansów kulturowych, jest bardzo chętna żeby pozbyć się intruzów ze swojego lasu... No. Naszego lasu?


-Niuansów?- Serafine weszła w końcu do pomieszczenia i stanęła za fotelem na którym siedział Jean.
Gabriev wzruszył ramionami.
-Zaraz po powitaniu zaznaczyła że byłaby zainteresowana naszym emisariuszem w roli ojca dla jej dzieci.- odparł bezradnie gwardzista.- Pechowo, powiedziała to w obecności dwóch przybocznych Ayandena, o którym mówimy, przez co biedaczyna jest póki co obiektem żartów pośród pozostałych gwardzistów. Niektórzy kpią że może powinniśmy go wysłać także do górskich elfów…
- Mamy coś więcej niż emisariusza, mamy doradcę wojskowego który z pewnością bucha entuzjazmem zarówno do walki jak i do płodzenia dzieci. I będzie lepszym przywódcą tych gorącogłowych wojowników. I bardziej skutecznym... Myślałem co by im Ogara podesłać.-
zamyślił się Jean pocierając podbródek dla uściślenia przypominając.- No... tego dużego szlachcica, co zarąbał wojaka przeciwnika przy wodospadzie. Pała żądzą zemsty za swe upokorzenia, zna taktyki wojskowe i w przeciwieństwie do Ayandena jest prawdziwą maszyną do zabijania.
-A co powie na krwiożerczą elfkę chcącą mu się dobrać do spodni?
- Ringeril uśmiechnął się kpiąco, na co Serafine przewróciła oczami.
-Biorąc pod uwagę jego nawyki i podejście do życia... Im bardziej krwiożercza tym lepiej.
Mina królewskiego skarbnika nieco zrzedła.
-J esteście bandą wariatów, mówił tam to już ktoś?
- Ja bym powiedział, że wysłannikami samej elfiej bogini miłości chcącymi połączyć pasujące do siebie duszyczki. -
uśmiechnął niewinnie gnom splatając dłonie razem i wpatrując się w sufit, niczym natchniony kaznodzieja.- Tak czy siak mając za przywódcę Ogara możemy być pewni, że dzikie elfy będą wrzodem na tyłku tych renegackich wojsk.

Taaak… sytuacja robiła się ciekawa, a Jean coraz lepiej się czuł w tej podjazdowej kampanii propagandowej. Wolał o wiele bardziej taką walkę, niż stawanie z przeciwnikiem twarzą w twarz i rapierem w rapier. Bądź co bądź gnom znał swoje możliwości i ograniczenia. Zresztą… rozlew krwi niewiele by tu pomógł. Teraz pozostało powiadomić Ogara o tym, że został rzucony na pożarcie elfce z dużym apetytem i wymaganiu i porozmawiać z królową, by dowiedzieć się jaki efekt już działania i ustalić kolejne kroki. I patrzeć z boku jak rozwija się sytuacja… i jak tańczą marionetki na sznurkach.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 21-10-2015, 14:21   #315
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
-Pójdą Krugan i mistrz Flick, będą nam potrzebni. Ivo - wróć proszę do karczmy i popilnuj tamtych. Mam dziwne przeczucia. zaordynował Buttal, po czym zwrócił się do swej dotychczasowej rozmówczyni -Będziemy czegoś potrzebować czy idziemy jak stoimy?

Ja-Czyli idziemy teraz?- Sheeren uniosła lekko brew, zakładając ręce na piersi - Cóż... W takim wypadku przyda wam się jakieś przebranie. W sensie waszej dwójce. Żadnych pancerzy, albo przynajmniej nie na widoku, żadnych ornatów... A i te twoje łaszki, panie Resnik, są zbyt gustowne…

-O dziadku siedzącym w holu nie wspomnę.- Mee'ro wskazał łysym czerepem na drzwi - Czarny płaszcz, czarny kapelusz, czarny kostur... ? Na Przodków, dziadyga prosi się o łomot od przerażonych tubylców…

Krugan niepewnie spojrzał na swój ornat, zarzucony na pancerny napierśnik -A długi płaszcz z kapturem nie wystarczy... ?

-Długi płaszcz z kapturem, taki wybitnie zwracający na siebie uwagę otoczenia?- Ketelhoch przewróciła oczami - Na litość, co za amator…

- Tak, teraz. Obawiam się czy czas nie gra tu pewnej roli. Zresztą... im szybciej tym mniejsza szansa że nas namierzą, prawda? odparł Resnik, przyglądając się swojemu strojowi. Tak właściwie....to były najgorsze szmaty jakie miał. Przynajmniej od kiedy pozbył się tamtych z zadymy z orkami. Zbyt śmierdziały by się je dało doprać więc użyźniły jakiś koksownik. Oprócz tego miał...hm...aksamity....zbroje płytową...i magiczną zbroję. Co trochę utrudniało przebranie się...

-iEkhm... Kurgan... zaczął ostrożnie spoglądając na swojego równie pancernego towarzysza -Oni mają racje... co nie zmienia faktu zwrócił się do Ketelhoch -To najmniej rzucające się w oczy rzeczy jakie mamy. Czy nie ma tu w okolicy jakiegoś kramu z ciuchami z trzeciej ręki? Bo w naszych kufrach znajdzie się co najwyżej trochę więcej zbroi. Lub w przypadku mistrza Flicka - więcej czarnych płaszczy

-Hmmm... Mee'ro.

-Szefowo?

-Weź klechę i daj mu jakieś ubrania z magazynu. Na pewno mamy tam ciuchy po chłopakach... Ty zaś…- podeszła do stojącej pod ścianą skrzyni i po chwili konsternowania Ivo i Buttala swoim wyeksponowanym siedzeniem, cisnęła w stronę krasnoluda... ćwiekowany pancerz skórzany nie pierwszej młodości, wytartą skórzaną czapkę i brudną, futrzaną kamizelkę. - Dość żebyś wtopił się w tłum... Tylko to twoje toporzydło jeszcze…

Gdzieś za ścianą dało się słyszeć mistrza Flicka, głośno krytykującego fakt że chcą ubrać go w coś co od lat nie widziało balii i tarki, Krugan zaś nie narzekał. On tłumił w sobie wszystko czekając na wybuch słusznego gniewu. Ivo westchnął -Mogę odnieść twój topór do karczmy, jeśli chcesz…

[i]-O ile nie jest to jakaś święta pamiątka rodowa i tradycyjny element twojego stroju - dodała kpiąco Sheeren - W zbrojowni mamy kilka mniej rzucających się w oczy toporów.

-Nie jest, mam go dwa dni odparł spokojnie Buttal przebierając się w dany mu strój. -Topór lub miecz były by całkiem do rzeczy. Pistolet biorę bo może się do czegos przydać. Mamy właściwie jakiś plan jak zakradniemy się do pilnowanej prawdopodobnie wieży?

-Ja mam. - odparła szefowa łowców nagród, ściągając z siebie ciut poobijany napierśnik, odrzucając go do skrzyni i poprawiając znajdujący się pod nim kaftan. Następnie założyła na ramiona prostą, skórzaną kurtkę, włosy przewiązała szarą chustką a za pas wsunęła dwa noże o szerokich ostrzach oraz małą, ręczną kuszę samopowtarzalną którą umieściła w kaburze za plecami - Zawalając się, wieża zmiażdżyła pół domu kupieckiego. Jest zamknięty ale dostanie się do środka, a potem z niego na ruiny... nie powinno być szczególnie trudne.

Wilczasz uśmiechnął się nerwowo, klepnął Buttala po ramieniu i ruszył przez salę, w stronę wyjścia [o]-Powodzenia, szefie. Może się przydać…


-Wam też Ivo. Uważajcie, oni wciąż mogą być w mieście. w razie problemów... biorę wszystko na siebie, nie dajcie się zabić. rzucił za odchodzącym towarzyszem Resnik. -To co, ruszamy jak rozumiem? -spytał jeszcze spoglądając na najemniczkę i jej podwładnych.

-Twój stary magik robi opory przy zmianie swojego aż nazbyt charakterystycznego odzienia... ale tak.- Sheeren skinęła głową, puszczając krasnoluda przodem i zamykając za sobą drzwi do gabinetu - W trakcie samej roboty dowodzę ja, wy robicie co nakażę, w innym wypadku koniec balu panno lalu, wy dostajecie zwrot części pieniędzy, a my wracamy do siebie. Zastrzegam sobie możliwość użycia przemocy i łamania prawa, nawet tego bardziej rozsądnego niż zakaz wychodzenia na ulicę bez wyraźnej przyczyny.

Skinęła głową czekającemu na pobliskiej ławie niziołkowi. Kurdupel siedział na blacie, a kiedy szefowa dała mu znak, przestał bawić się trzymanym w reku ostrzem.


-Czas na zabawę!

Ketlehoch westchnęła -Panie Resnik, oto Zoe.

-Nie mam zastrzezeń, trudno zresztą bym miał. Nie mój cyrk nie moje małpy. Miasta nie znam, realiów nie znam więc będe słuchal fachowca potwierdził Resnik, po czym skinął uprzejmie niziołkowi -Witam panie Zoe.

Zasadniczo rzecz biorąc nie zamierzal przeciągać. Można by rzec że chciał mieć sprawę z głody. I ruszyć alej. Gronningen było celem wyczekiwanym i po prawdzie miał przykre przeczucia co do całej sytuacji. Tak, tak...był pesymistą. No ale mimo wszystko nie paranoikiem - w końcu faktycznie próbowano go zabić.

-Ruszamy?

Jakby w charakterze odpowiedzi zza pobliskich drzwi wyszedł Flick, ubrany w wytartą kamizelkę, ciut za dużą koszulę wpuszczoną w wyblakłe pantalony i z sękatym kosturem w ręku -Wyglądam jak lump!- poskarżył się, ale jednocześnie podrzucił w dłoni laskę, wykręcił nią młyńca i uśmiechnął się - Ale za to to cudeńko jest nawet niezłe.



-Góralski kostur z tarniny który zostawił tu jeden znajomy z Górnego Conlimote…

-Jeżeli wszyscy Highlanderzy chodzą z czymś takim to strach się bać. Można tym rozłupać łeb.

Krugan wyłonił się z drugiego przejścia, ubrany w prost kubrak i podobną Buttalowej skórznię. Tylko na głowę, zamiast hełmu, został dość wieśniacką, wełnianą czapkę z klapkami na uszy.Sheeren uśmiechnęła się pod nosem -Skoro wszystko ustalone, idziemy

Po krótkim spacerze dotarli do holu - Mamy Zoe plus jednego z moich ludzi osłaniającego nas z dachów. Reszta będzie w pogotowiu więc lepiej dla waszych kieszeni jeśli nie wyjdzie z tego chryja wymagająca pełnowymiarowej odsieczy

Zamaskowani tak jak tylko dało się w ich sytuacji zwarta grupką ruszyli zaułkiem prowadzącym w głąb miasta. Ot, jedna z wielu grup wolących w tym trudnym czasie trzymać się: a) razem i b)pod bronią. Zresztą nie dziwota to - w sytuacji jaką ją przedstawiano każdy unikałby ryzyka. Pewnie niejeden z mieszkańców zastawiwszy drzwi solidną belką czekał na spokojniejszy wschód słońca. Po chwili okazało się jak słuszna mogła to być decyzja ze strony owych spokojnych mieszczan. Bowiem już kilka metrów od wyjściowych schodów do Sheeren dopadł jeden z jej ludzi - zapewne - z informacją, że z aresztu Straży Miejskiej zbiegła grupa aresztantów. Kolejna przeszkoda na dość wybrukowanej nimi drodze. Dalsza droga dostarczała dość dowodów na prawdziwość owej ucieczki, bowiem już po chwili, gdy wędrowali brukowaną ulicą w stronę centrum miasta minął ich patrol pięciu strażników - dobrze uzbrojonych i chyba trochę spanikowanych - i nie był to bynajmniej ostatni takowy jaki napotkali. Bogom dziękować zajęci byli swoimi sprawami i dziwną grupę ludzko krasnoludzką ignorowali.

Nerwowość straży miejskiej okazała się mieć więcej przyczyn, niż można było zrazu przypuszczać. Po jakimś czasie, gdy zbliżyli się już do ruin wieży, do uszu ich dotarły odgłosy wyraźnie sugerujące, że plac może nie być miejsce na które należało by wychodzić z rozpędu. Wyjrzeli dyskretnie zasłonięci stertą beczek zajeżdżających śledziem. Czego się spodziewać raczej wiedzieli. Każdy z nich nie raz słyszał już w swoim życiu rwetes i hałas jaki generować może tylko solidna walka. Było to brudne starcie na to co wpadło w łapy, tak częste w karczmie czy w czasie rozruchów.

-To pertraktacje rzuciła cicho Ketlehoch z krzywym uśmieszkiem na twarzy -O to czy będzie teraz plac. Skoro nie ma już maga któremu nikt z nich nie ośmieliłby się podskoczyć, rozstrzygają kto go sobie weźmie i komu przyniesie dochód

-Nie wygląda jakby miało się to szybko skończyć rzucił cicho Buttal. Kapłan wskazał gestem na broń, co spotkało się z akceptacja Resnika - nie ruszyli jednak, powstrzymani znaczącym gestem szefowej najemników.

- Siedzieć i czekać. Zaraz będzie tu straż..

Miała rację. Po niedługim czasie na plan wpadł oddział strażników, który z pałkami w rękach rzucił się na sprawców zamieszania. Ci rozbiegli się pędem i ze strażnikami na plecach pognali w boczne uliczki. Odczekawszy jeszcze chwile mogli wrócić do marszu ku wieży.
Na zatłoczonej uliczce koło dawnego domu kupieckiego - celu pochodu - zwolnili, starając się nie wyróżniać z wlekącego się, mocno sennego tłumu.

Młody krasnolud szedł nie rozglądając się. Póki co szło dobrze. Większych przeszkód nie było, nikt ich nie zatrzymywał ani nie śledził. Jeśli dalej miało by tak iść..
Hm.. W kieszeni miał rękę. Nie swoją.

Gdy pięść Buttala wbiła się w twarz próbującego okraść go chłystka najpierw rozległo się głuche chrup, by niemal od razu przejść w płynne wycie. Niewysoki, brudny chłopak zatoczył się w tył przeklinając.

Ludzie w pobliżu rozbiegli się woląc zapewne nie czekać na dalszy ciąg - słusznie poniekąd w ostatnich dniach.

Ruszyli w stronę owego domu kupieckiego, który miał być ich celem. Gdy znaleźli się już niemal koło niego Sheeren westchnęła przeciągle, mamrocąc: -To draństwo nie wyparowało Po kilku chwilach zrozumieli już o co jej chodziło. Magiczne ruiny promieniały...czymś.

Co ciekawe drzwi były całe i osadzone w futrynie. Ominęli je poprzez zwaloną ścianę i pod łukami dawnej antresoli ruszyli w głąb wielkiego budynku, obecnie pustego zniszczonych mebli i porzuconych papierów. Widać było, że do tragedii doszło gdy nie było tu ludzi. Tyle dobrego w tej sytuacji. Budynek pełen okazał się dziwnych zjaw, przerażających projekcji i cholera wie czego jeszcze. Najpierw niepokojący i zmuszający do ostrożności, szybko stał się pretekstem do durnych żartów… Anomalie grawitacyjne rzucające nimi po pustych salach. Dzikie iluzje bez żądnej kontroli. Spontaniczne samozapłony mebli wybuchające ognie faerii oraz kul ciemności. Wszystko to zmuszało ich na przemian do opentańczego biegu lub niemal przeczołgiwania się przez kolejne sale. I wkurzało ich coraz bardziej. No.. niektórych śmieszyło.

Ostatnia partię schodów pokonali powolutku, uważnie stąpając krok za krokiem. Dotarłszy do wielkiej sterty gruzu zatrzymali się w pół kroku. Kurgan powoli obrócił głowę, starając dojrzeć się...cóż. Coś. -Wydaje mi się, czy… zaczął poważnym tonem, by nie dokończywszy wybuchnąć śmiechem. Echo niosło go głośno i wyraźnie po zwalonych ścianach. Po chwili dołączył do niego niedawny kurier, rżąc niczym osioł na przednówku. Mistrz Flick przysiadł na chwile na kamieniu. przyglądając się im bez słowa. -Durnie warknęła Ketlehoch zaczynając wspinać się po rumowisku w kierunku czegoś co niedawno jeszcze było wielka kamienną futryną drzwi.

[***]
-Dlatego właśnie... nie lubię tego typu magii…

-Dzięki. - Flick, który uderzeniami kostura badał grunt pod kolejne postawione kroki, zerknął na Krugana który prychnął, docierając już do szczytu rumowiska -A co? Nie? To że do tej pory ty i koleżka nam pomagacie nie oznacza że od razu nabiorę szacunku do tych waszych bezbożnych czarów. Cienie, nekromancja i teraz to... skąd mamy wiedzieć czym ten cholerny mag się zajmował?

-Wszystkim.- odparła krótko Sheeren, wraz Buttalem stając na szczycie rumowiska i obserwując sterty kamieni przeplatające się z podartymi dywanami, gobelinami i pozostałościami po meblach - Kupić można było u niego chyba wszystko... Zacznijmy szukać, cokolwiek by to nie było.

Resnik postawił stopę na pobliskim kamieniu i...-Ała... ?

- Kołatka wejściowa? spytał Buttal cofając nogę. Spojrzał w dół, tknięty dość bezdyskusyjnym podejrzeniem...które mogło się oczywiście mylić. - No on naprawdę sprzedawał wszystko. A tej eksperymentalnej zbroi od niego nawet jeszcze nie wypróbowałem... Ekh...wracając do ... wskazał ręką w dół, chrząkając donośnie.

-Nie żeby brakowało mi czyjegoś buta wbijającego mnie w deski, ale pod tymi kamieniami jest mniej wygodnie niż mogłoby się wydawać... Rozumiem że jesteście szabrownikami, tak?

Ketlehoch zmarszczyła brwi, stając nad gadającym głazem -Co to jest... ?

-Znając życie element standardowego wyposażenia domu kogoś kto nie ma okazji odezwać się do bliźnich... No co?!- Krugan rozłożył ręce gdy przechodzący obok Flick niby przypadkiem zahaczył swoim nowym kosturem o kostkę kapłana

.- Panowie...panowie..Spokojnie. rzucił krasnolud bez wiary w sukces. -To szacowna pani jest mówiąca inteligentna kołatka. Ekhm, nie, nie jesteśmy szabrownikami. Ten oto mistrz Flick z Ironbrigde tu wskazał na wyglądającego uwłaczająco maga - Oraz my, byli klienci twego mistrza postanowiliśmy sprawdzić cóz się z nim stało. Możemy liczyć na twą współpracę?

-Jestem... pod... kamieniami.- powiedziała kołatka zduszonym głosem - Nie żeby mi się tu nie podobało ale... nie podoba mi się tutaj.

-Mamy cię wygrzebać stamtąd nie wiedząc nawet czy powiesz coś przydatnego.- Sheeren założyła ręce na piersi. Kamień wygląda na duży.

-Duszę się. - Chwila ciszy sprawiła że kołatka westchnęła -Metaforycznie się duszę.

-Zawsze można ją zakopać z powrotem... rzucił optymistycznym tonem Resnik -Krugan, dałbyś radę coś namotać z tym kamieniem? Wiesz, coś jak twój dziadek...?

-Wjeżdżasz mi na ego, co?- Krugan westchnął, wyciągnął zza pleców swój młot i skrzywił się - Kamol to mój wujek i powiedzmy że specjalizuje się w innym aspekcie Kultu Moradina…

-Czyli musimy to podważyć.- Flick westchnął. - Dobra, bierzcie z tamtej strony, ja powinienem dać radę…

-Powiedziałem że nie mam jego umiejętności, a nie możliwości.- przerwał Krugan, wymamrotał nad młotem jakąś litanię... po czym uniósł go i z głuchym łupnięciem uderzył w kamienny blok, rozszczepiając go na dwie części które potoczyły się na boki.Sheeren skrzywiła się. -Liczyłam na coś mniej... Hałaśliwego.

-A ja na coś co prawie nie zmiażdżyło mi nosa! - głos leżącej na dnie kołatki był o wiele wyraźniejszy.

-Ładnie.. pochwalił Resnik przechodząc dalej -Skupmy się na podstawowym problemie. Co tu się na wszystkich bogów stało, co? to bylo najważniejsze. Bo chyba nie tak łatwo zaskoczyć maga starającego się żyć w kraju paranoików nastawionych antymagicznie. Oczywiście o ile kołatka cokolwiek o tym wiedziała.

-No powiem tak, jeśli ktoś dał radę rozwalić wzmacniane magicznie drzwi... Moje drzwi, bez wcześniejszego alarmowania mnie to chyba coś było na rzeczy, prawda!- metalowa japa nagle przestała seplenić z dzynksem do stukania w zębach, co sugerowało że całość miała efekt sceniczny niż jakikolwiek inny - Środek nocy, myślę sobie o swoich małych sprawach i nagle ktoś wbija mnie do przedpokoju czymś raczej nie będącym przyjazną dłonią.

-Widziałeś kogoś?- Sheeren przekrzywiła głowę.

-Nie. A to też nie lada sztuka mnie podejść. Do momentu kopa w nos, nic. Potem kilka ciemnych postaci przebiegło po mnie tak jakby ignorując magiczne pułapki które mistrz zamontował w przedpokoju…

Resnik spojrzał pytająco na milczącego dotychczas mistrza Flicka - I jak to brzmi? Wydaje mi się że to nie powinno być łatwe, zwłaszcza że mag nie był tu od wczoraj...no ale to zupełnie nie mój zakres kompetencji... Ekhm Kołatko... taaak, to brzmiało dziwnie - czy mistrz mial jakieś inteligentne wsparcie poza tobą i golemem? Albo coś co mogło by pozwolić nam odkryć kim byli intruzi?

-Hmmm... Przywoływał czasami żywiołaki, i coś straszniejszego, ale nie jestem w stanie powiedzieć co. Jakby na to nie patrzeć w jego pracowni spędziłem ledwo kilka dni będąc samoświadomy, a potem już drzwi, drzwi, drzwi…

-Jeśli przyzywał demony, możliwe byłoby odkrycie które jeśli gdzieś tutaj znalazłbym jego zapiski, albo lepiej, księgę zaklęć…- Flick z uwagą rozejrzał się po rumowisku - A golem... Tak, golem też mógłby być przydatny.

-O ile go nie pokruszyli.- przerwał Krugan - Kamienne lub gliniane nie są tak wyporne jak myślą o nich ich twórcy…

- Sprawdzić nie zaszkodzi. Pytanie czy dało by radę znaleźć te częsci ruin w których warto by go szukać. Równie trudne będzie szukanie księgi ale trzeba spróbować. Rozejdźmy się może trochę i zobaczymy co nam wpadnie w ręce. A właśnie... Kto ostatni odwiedzał twego mistrza? spytał jeszcze Buttal.

-Wy.

Sheeren uniosła brew i zerknęła na krasnoluda -Cóż... Chyba zażyczę sobie premię kiedy to wszystko się skończy i…

-Chyba coś mam.- odparł Flick, stojąc na zboczu gruzów.- Magia. Wyraźna. I dość mocna, chociaż nie powiedziałbym że potężna... Chyba golem.

-Wnosisz po jakimś konkretnym smaku tej waszej pogańskiej aury?- Krugan uniósł brwi, ruszając do rumowiska z młotem -Co? Nie nie. Czuję drżenie pod nogami.

-Ale czemu? zapytał Buttal, unosząc brew. Ciekaw był, cóż skłoniło ich przewodniczkę do tak naglych zapotrzebować.. -Czyżby coś szło nie tak? Wszystko idzie planowo, bezproblemowo...Ekh. Buttal postanowił jednak zmienić temat - Znaczy go zasypało... to jak go dokopujemy tak właściwie....hm i chyba ktoś powinien stanąć na czatach i patrzeć czy aby kto nie nadchodzi...faktycznie nie było aż tak bardzo cicho..

-Ale jest. Zoe wyłonił się z cienia, faktycznie będąc tam gdzie nikt nie sądził że jest. Krugan podskoczył, dobywając młota. -To ty się nie zmyłeś?!

-Ciągle na pięc kroków przed wami.- odparł niziołek, zwinnie skacząc po rumowisku - Brak straży w okolicy, bawią się z opryszkami szalejącymi po ulicach. Jeśli chcecie hałasować, to teraz, lepszej okazji nie będzie.

-To jak się do tego zabieramy? rzucil Buttal podchodzac do stosu -Mam wrażenie że ręcznie tego nie rozpirzymy... dodał kopiąc od niechcenia jeden z mniejsych kamyków.

-Taaa...- Sheeren skrzywiła się.- Gówno znaleźliśmy tak naprawdę i…

-Ał.

Spadający z rumowiska kamyk odbił się kilka razy, przetoczył i spadł gdzieś na dno. Flick rozejrzał się, marszcząc brwi. Krugan spojrzał na dół, zaskoczony

-Czy to... ?

-Uznam ten przypadkowy pocisk za nieszczęśliwy wypadek, prosiłbym jednak o zaprzestanie ataków wymierzonych w moją osobę ze względu na marny stan mojej powłoki fizycznej.

Kettlehoch wytrzeszczyła lekko oczy -Brzmi jakby tam na dole coś zasypało komerdynera…

-Ty tam! krzyknął Buttal zbliżając się ostrożnie do dziury -Jesteś w stanie się wydostać? Po prawdzie absolutnie i w ogóle nie miał pomysłu co dalej zrobić ze stertą kamulców i całym tym zgromadzonym szajsem. Ani w ząb... -Krugam, mistrzu Flik...jakieś pomysły? Bo ja naprawdę utknąłem. Zupełnie

-Moja pozycja byłaby całkiem dogodna do wydostania się stąd, moi drodzy goście, gdybym miał ręce umożliwiające mi wygrzebanie się stąd. Lub tez nogi, jeśli wchodzimy w taki wstydliwe szczegóły…

-Z kim my w ogóle gadamy?- zapytał Flick, gdy Krugan zaczął ześlizgiwać się po rumowisku.Sheeren spojrzała zaś na stojącego obok niziołka.

-Zabezpieczaj teren, alarmuj w wypadku zagrożenia. Jeszcze chwilę tu zabawimy…

-Tajest! I zniknął pomiędzy kamieniami.

-To zdaje się golem kamerdyner jeśli sie nie mylę? A może gargulec? Chyba golem... Dobra, skoro nie ma rąk to trzeba będdie jakoś te kamienie rozgrzebać. Można by wysadzić otwór ale to by było rażąco za głośne. W każdym razie trzeba by go wydostać

Flick rozejrzał się, westchnął a następnie sięgnął za pazuchę.

-Mam taki jeden, więc wolałem zachować go na jakąś wyjątkową sytuację ale chyba nie mam wyboru…- mruknął, łamiąc woskową pieczęć na wydobytym spod pazuchy zwoju
- Oby się to nam nie odbiło czkawką…

-Jakie znowu bezbożne sztuczki przed nami ukrywałeś?

-Zobaczysz.- stary nekromanta zignorował nieufnego krasnoluda, stanął nad zawaliskiem i rozwinął zwój, by następnie odczytać inkantację. Mniej więcej w połowie jej trwania, wyciagnął przed siebię dłoń... a w powietrzu zmaterializował się jej odpowiednik.Stukrotnie większy, z zielonego światła.Sheeren przełknęła ślinę

-Raz widziałam jak coś takiego miażdży dwa szeregi ciężkozbrojnych idące w szyku obronnym…

-To nie ten rodzaj czaru.- odparł Flick, opuszczając dłoń. Jej ogromny odpowiednik również opadł, a gdy mag zacisnął palce, łapsko chwyciło wielki kamol na szczycie sterty a następnie odłożyło go ostrożnie ciut dalej.Potem następny. I następny.Po niespełna minucie pracy, ważący ze dwie tony stosik gruzu przemieścił sie z miejsca na miejsce, ukazując... głowę golema. I w sumie tylko głowę, bo jego szyja wydawała wyrastać się bezpośrednio z barków.Pierś konstruktu kończyła się raptownie na wysokości mostka. Wyglądało to jakby nieszczęsny golem stracił wszystko po za głową... i sercem, które utrzymywało go przy "życiu".Flick odetchnął gdy widmowa dłoń zniknęła w powietrzu.

-Cóz... Zostaje go przenieść.

-Jestem wdzięczny za pomoc ale pragnę zaznaczyć że nawet w tej nieformenej formię ważę przeszło sto kilo.- golem rozejrzał się dookoła.- Kiedy pan wróci, będzie niepocieszony…

- Wróci...to znaczy że żyje? zapytał zaskoczony kransolud. Tak naprawdę w głebi ducha nie przypuszczał by mag miał pozostawać jeszcze wśród żywych...nie tak naprawde. -Wiesz co się z nim stało? I co w ogóle tutaj się stało? . Jeśli by golem okazał się pomocny, kto wie...może jeszcze dziś zdołali by opuścić miasto i ruszyć dalej.

-O ile dobrze zrozumiałem treść rozmowy, byli to niezadowoleni klienci.- odparł spokojnie golem, gdy Krugan stanął za nim i podjął próbę podniesienia nieszczęsnego kadłubka - Mistrz Ralulh usłyszał oskarżenie o zdradę, na co w typowym dla siebie stylu nakazał intruzom kopulację między sobą, co doprowadziło do wymiany zaklęć, rękoczynów i... Cóż, doprowadziło mnie do tej niefortunnej postaci.

-Dobra, dam radę go podnieść ale przy niesieniu przyda się druga osoba.- wysapał krasnoludzki kapłan.Sheeren westchnęła. -Może uda się…- zaczęła, i zamarła gdy w oddali rozległ się przeciągły gwizd - Cholera, nie możemy! Jeśli chcecie go przesłuchać, to albo bierzemy go ze sobą, albo postarajcie się skrócić wywiad do minuty! Drugi gwizd.-Pół minuty.- syknęła, rozglądając się.W oddali słychać było kroki.


-Dobra, złapię go z drugiej strony. Sheeren, mistrzu Flick..w razie czego torujcie nam drogę... Spieprzamy w ruiny i dalej się zobaczy. Pytania? rzucił Buttal, doskakując do ruin golema i szykując się do solidnego biegu z obciążeniem.
 
vanadu jest offline  
Stary 09-11-2015, 02:11   #316
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Petru


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=pS6yFFvgisA[/MEDIA]


Peloryta skoczył do przodu, ułożył miecz horyzontalnie i obrócił się wokół własnej osi, ciągnąc za ostrzem broni smugę światła oraz kropelek krwi. Następnie wylądował na lekko ugiętych nogach i niemalże nie tracąc prędkości ruszył naprzód, a pokryty rytualnymi bliznami kultysta zamarł, nie wiedząc co się właściwie stało.

Sekundę górna część jego ciała z obrzydliwym chlupotem spadła na piasek, gdy z rozprutego brzucha wylały się wnętrzności.

-Są… słabi!- wydyszał w biegu Petru, doganiając biegnącego pomiędzy gruzami.- To coś… To coś w świątyni…

-Zachowaj oddech!
- Ceth uniósł kostur i podmuchem wiatru strącił z pobliskiego muru stojącego nań heretyka.- I… Może wsiądź na koń?!

Lu’ccia, pochylona nisko nad końskim łbem, spojrzała z niepokojem na swojego rzężącego opiekuna i po chwili wyciągnęła dłoń. Petru spojrzał półprzytomnie to na dziewczynę, to na jej palce, by finalnie wydać z siebie jakiś trudny do opisania bełkot.

Dziewczyna zmarszczyła brwi.

-Co ty tam… ?- zaczęła i pisnęła, gdy półsmok ustawił szpic Czerwonego Płomienia tuż nad ziemią i zręczną fintą rozpłatał od biodra do barku ukrytego za pobliskim rumowiskiem kultystę. Zdeformowany mężczyzna wykonał niemalże baletowy piruet po czym padł. Koń na którym jechała Lu’ccia zarżał, gdy od jego boku odbił się Petru na słabnących, miękkich kolanach.- Cholera, Petru, na koń!

Peloryta zignorował ją, wiedząc że jeśli podda się pokusie to prędzej czy później jakiś fanatyk da radę wpaść pod końskie kopyta, połamań wierzchowcowi nogi własnym ciałem lub nieforemną bronią, dając tym samym reszcie swoich braci szansę na walny atak ze wszystkich stron.

Petru ocknął się dopiero gdy wbiegli pod chłodny, kojący cień starego muru dawnej cytadeli pustynnego miasta. Gdzieś, jakby z oddali, dobiegł go głos wykrzykujący jego imię.

-Cso… ?

-To nie ma sensu!
- Ceth złapał za sierść na karku Wichera i przeskoczył nad słabnącym tropicielem.- Lepiej żebyśmy musieli zwolnić za kilometr czy dwa, niosąc cię, niż żebyś padł tu za kilkanaście kroków! Właź na koń!

Mieszaniec zerknął na wymęczone zwierzę na którego pysku zaczynała bielić się piana, a potem na Wichera, który wydawał się jakby zapadły w sobie. Ceth mówił coś o planie z którego pochodził ogromny wilczur, o odpoczynku zapewnianym Wicherowi tylko przez jego rodzimy świat i o tym jak dawno astralne zwierzę tam nie było. Nie chciało odejść. Było potrzebne. Wicher był tego świadom aż za bardzo.

Ale nie zwalniał. Tak samo jak Petru.

Przemyślenia peloryty przerwał przeraźliwy kwik konia który stanął na zadnich nogach, zarzucił łbem i prawie strącił z grzbietu Lu’ccię która ze wszystkich sił uczepiła się lejców. Na trakcie przed nimi stało to coś. Wielkie, zdeformowane, pokryte brodawkami i wypustkami kostnymi podobnymi do szponów.

Gdy stwór obrócił łeb, Petru przełknął ślinę.

-Na Pelora… To człowiek… ?




Ceth pokręcił głową, jednocześnie kładąc dłoń na boku szyi Wichera który zgarbił się i obnażył kły, warcząc głęboko.

-Nie…- na twarzy druida pojawiły się krople potu.- To nie jest człowiek… Już nie...

Lu’ccia zmarszczyła brwi i zerknęła, to na górę zdeformowanych mięśni, to na stojącego w bezruchu Petru, blednącego z każdą sekundą Cetha oraz Wichera, który jako jedyny wykazywał chęć zrobienia w sprawie niespodziewanej przeszkodzy.

Mutant zrobił krok naprzód.

-Petru! Ceth!- dziewczyna spięła konia.- Ruszcie się!

-To kiedyś było człowiekiem… Dobry Ojcze, to kiedyś było człowiekiem…
- źrenice półsmoka zwęziły się tak bardzo iż wydawało się że mieszaniec patrzy na świat przez dwie dziurki po igle.

Ceth zaczął drżeć na całym ciele, zgięty nad grzbietem swojego wiernego wilczura. Przez zaciśnięte zęby nie był w stanie wymówić ani słowa. Na jego twarzy zaś malował się bolesny wysiłek gdy resztkami sił dociskał do piersi kostur od Mobba.

-To coś…- wysapał, chwiejąc się na boki.- To coś nas… To coś…

Lu’ccia pobladła gdy starzec złapał się za skronie i zawył boleśnie. Nim zdążyła cokolwiek zrobić, Petru zatoczył się do przodu, z mieczem w dłoni stawiając kilka niepewnych kroków.

-To było człowiekiem…

-Nie! Nie próbuj! Musimy uciekać! Musimy… -
z braku innych możliwości, dziewczyna przechyliła się przez siodło i złapała człapiącego mężczyznę za kaptur. Ściągnęła wargi a następnie zaklęła szpetnie gdy sponiewierany materiał rozdarł się, w sporej części zostając w jej dłoni.

Petru szedł dalej. Półprzytomny. Pchany do przodu furią, która nie tyle pozwalała mu oprzeć się dziwnej aurze abominacji, co nakazywała mu instynktownie przeć naprzód.

Stwór był coraz bliżej.

Lu’ccia zeskoczyła z konia i biegiem ruszyła w stronę nieprzytomnego opiekuna.

Bestia rozwarła szczęki, zrobiła kolejny rok i wyjąc uniosła ogromną pięść do ciosu.

Dziewczyna zamknęła oczy, przywarła do pleców swojego najbardziej oddanego opiekuna i sapnęła głośno, ze wszystkich sił ciągnąc go do tyłu. Łapsko wielkości końskiego zadu przemknęło tuż przed twarzą padającego Petru, częściowo wyrywając go z odrętwienia.

-L.. Lu’ccia… ?

Oboje ciężko opadli na ziemię. Tropiciel zamrugał, mocniej chwycił miecz i z trudem uniósł go do góry, szpicem wymierzając w pierś potwora. Potwora, unoszącego łapsko do drugiego, ostatecznego ciosu.

-Nie… Nie tak… Ojcze, wybacz mi…- wyszeptał, wykonując niezgrabne pchnięcie.

Chybił.

Kilkudziesięciokilogramowa pięść nie spadła jednak na głowę Peloryty, nad jego głową zaś rozległ się donośny łopot skrzydeł. Zdezorientowany mężczyzna uniósł głowę, Ceth wyprostował się i głośno odetchnął, uwalniając się spod czaru pokraki.

Sam potwór zaś zaryczał zaskoczony, gdy zwiewna, rozmazana postać przemknęła tuż nad nim, bijąc o powietrze jednym, samotnym skrzydłem. Wraz z nią, bez wysiłku, w górę wzleciał zagradzający drogę mutant.

-Co do… ?

W półmroku zawalonego muru, gdzieś ponad ich głowami, rozległ się ryk, dźwięk czegoś ostrego przebijającego się przez tkankę a następnie na piach przed Petru i Lu’ccią spadła obfita porcja czarnej krwi.

I noga.

Ceth odchrząknął.

-Co to…- przerwał, gdy echem pomiędzy ruinami poniósł się melodyjny, kobiecy głos.

-Caeci arietem tuum et…- ktokolwiek to był, przerwał na chwilę by nabrać powietrza.- …matrem stupri iocus sanguinum hircum!

Lu’ccia wstała powoli, wbijając oczy w niebo.

-To… To było piękne…- powiedziała powoli, jakby zapominając o horrorze sprzed kilkunastu sekund.- Co to znaczyło? Te słowa?

Obróciła się, patrząc wyczekująco to na Cetha, to na Petru. Peloryta odchrząknął, czując jak jakimś magicznym sposobem zmęczenie opuszcza jego ciało.

-To… To był enochiański…

-Słucham?

-Język aniołów
.- mruknął mieszaniec, łapiąc Lu’ccię za rękę i prowadząc ją w stronę konia.- Wsiadaj. Już.

-Ale co to znaczyło? Co ona powie… ?

-Pozdrowienie.-
Ceth przerwał dziewczynie w pół słowa, rozglądając się czujnie dookoła.- Tak. Zdecydowanie. Pozdrowienie.

-Ale co dokładnie… ?

-Uwaga!


Petru prawie ucieszył się na widok wielkiej, zwalistej postaci która pojawiła się nagle na szczycie muru w cienu którego stali.

Kolejny mutant. Wielki, zwalisty i otłuszczony. Z setkami ran pokrywającymi owrzodzone ciało, z malutką głową wystającą ponad nalane ramiona, piersi i kolosalnych rozmiarów brzuszysko. Nawet z tej odległości Petru widział sterczące mu z barków strzały i nomadzki kopesh w dłoni grubasa, który w porównaniu do jego gabarytów przypominał raczej dziecięcy kozik.




Lu’ccia skrzywiła się.

-Co on tam robi… ?

-Em… Chyba zamierza… skoczyć?-
Petru chwycił lejce konia i zmrużył oczy, patrząc jak kilkusetkilogramowy potworek ugina nogi.- Głupiec, nie da rady…

-Lepiej się odsuń, jak się rozbryźgnie…


Mutant skoczył. Cała trójka zamarła, z fascynając obserwując jak kula mięsa i tłuszczu rozkłada w locie ręce, wydając z siebie radosny, skrzekliwy dźwięk. Dźwięk który urwał się po raptem kilku sekundach, gdy z donośnym łupnięciem cielsko uderzyło o bruk kilka metrów od miejsca w którym stała niewymownie zaskoczona grupka.

Ceth odchrząknął.

-Ruszajmy lepiej.- oznajmił.- Może być ich więcej i…

Rumor jaki rozległ się u ich stóp zagłuszył słowa druida. Naruszona potężnym uderzeniem skorupa kamieni oraz piachu pękła, a nim ktokolwiek zdążył zrobić krok, runęła na dół otwierając pod nogami Petru, Cetha, Lu’cci oraz Wichera ziejącą mrokiem dziurę.

Spadając, nikt nie głowił się już nad malowniczą obelgą o baranach i kozim łajnie wykrzyczaną w anielskiej mowie.


Jean Battiste Le Courbeu


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=M2yEnzVVX5s[/MEDIA]


-Naprawdę sądzisz że pójdzie z nim tak łatwo?

Idąca obok gnoma Serafine uśmiechnęła się krzywo, nie widząc zadowolonej miny ukrytej pod szerokim rondem kapelusza jej kochanka. Z pewną irytacją postawiła nogę ponad Sargasem, który regularnie przecinał jej drogę, myszkując po zaułkach elfiej kryjówki.

-Wiesz, tą bajkę o wielkim zadowoleniu Chenneta sprzedałam im żeby się nie martwili. Wstępnie Gabriev chciał mu dać obstawę na wypadek głupich pomysłów…

-Doprawdy?-
Jean uniósł brwi i uśmiechnął się lekko.- Nie wpadłbym na to. Ale bajka pierwszej klasy. Sam ją kupiłem.

-Em… I mimo to idziesz teraz do niego jak gdyby nigdy nic, powiedzieć że idzie w odstawkę?


Iluzjonista podniósł rękę i wyszczerzył się, machając uniesionym w góre palcem mniej więcej na wysokości biustu kochanki.

-Moja droga, źle do tego podchodzisz. On nie idzie w odstawkę! On idzie żeby dowodzić swoją własną, mała armią harcowników!

-A nie boisz się że w porywie wdzięczności rzuci tobą o ścianę?

-Ogar ma godność, jeśli już o tym zapomniałaś-
Jean podkręcił wąs.- Leonard nakazał mu mnie chronić, to raz. Dwa, nikt nie cofnął rozkazu. Trzy… Cóż, tak jakby uratowałem mu życie i pomijając incydent pod wodospadem ma u mnie na tyle duży dług wdzięczności że pewnie nawet wyprawa do Amirath jakoś by przeszła w zaistniałej sytuacji.

Złodziejka uniosła brwi.

-Chesz go tam wysłać?- zapytała pełnym nadziei głosem na co gnom parsknął.

-Nie, bez przesady. Po za tym faktycznie może się sprawdzić jako… elficki herszt.- Jean spojrzał na dziewczynę z zainteresowaniem.- Co? Przeszkadza ci jego obecność?

-Powiedzmy że spokojnie jest tam gdzie go akurat nie ma…


Szpieg uśmiechnął się szerzej, ruszając w jedyne miejsce gdzie w zaistniałej sytuacji Chal-Chennet nie czułby się nieswojo. Na plac treningowy.


***


Zza zamkniętych drzwi zbrojowni dało się usłyszeć gniewne prychnięcia, szczęk stali oraz brzdęk przewracanych stojaków.

-Chłam! Elficki chłam!

-Większość tutejszych pancerzy i broni to bezcenne przykłady drowiej sztuki kowalskiej…

-To jeszcze gorzej!


Jean uśmiechnął się lekko, puścił oko do Serafine i wszedł do środka, gdzie jakiś załamany elf obserwował jak Ogar miota się pomiędzy stojakami na broń oraz manekinami ubranymi w fantazyjnie powyginane pancerze.

Była też mniej egoztyczna broń, niedbale rozrzucona po podłodzę.




Kwatermistrz obrócił głowę, spojrzał na gnoma i posłał mu najbardziej błagalne spojrzenie jakie Jean widział od czasu odwiedzin w Różanym Domu, w A’loues. Z tym że to tuaj nie wiązało się w żaden sposób z wręczonym wcześniej mieszkiem złota.

-Pana podwładny…- elf zaczął i nie skończył gdyż pogrążony w swoim krytycyzmie Chennet wyskoczył zza rogu, trzymając w rękach coś, co wyglądało jak lekki hełm z przyłbicą wykonany z czarnego, połyskliwego szkła.- Przepraszam ale…

-No?! Co to jest? Powiedz mi proszę z łaski swojej, co tu jest?

-Obsydianowy hełm drowiej roboty wspaniały przykład konsztu z jakim nasi wyklęci kuzyni…


Dźwięk, z jakim upuszczony element pancerz rozbił się o podłogę mógł być porównywalny jedynie z pękającym sercem przerażonego kwatermistrza.

Sam Ogar zaś rozgarnął czarne odłamki stopą i uśmiechnął się w sposób niepokojąco wręcz sypmatyczny.

-Mam przekonanie, graniczące z absolutną pewnością, że w przypadku konfrontacji z pałką, buławą albo zwykłą kolbą muszkietu, panie kolego, to badziewie kompletnie chuja da.

Elf zacisnął zęby, uniósł gniewnie dłonie a następnie wyszedł ze zbrojowni, wydając z siebie trudny do opisania, pełen frustracji oraz gniewu krzyk.

Chennet natomiast spojrzał na Jeana i bezradnie rozłożył ręce.

-No ja się nie dziwię że ci pizdusie nie radzą sobie z czymkolwiek, skoro zamiast porządnego kowala dali tu kustosza w roli zbrojmistrza!

-Taaa…-
Jean spojrzał na odłamki prawdopodobnie bezcennego hełmu na podłodze a następnie podniósł głowę, uśmiechając się radośnie do swojego podkomendnego.- Dlatego też mam dla ciebie zadanie które powinno zainicjować pewne korzystne dla nas zmiany, mój bojowy kamracie.

Ogar nieufnie zmarszczył brwi, podchodząc do przykrytej zakurzoną płachtą skrzyni.

-Co… ? Zamierzasz mnie tu zostawić żebym przypilnował żeby skołowali trochę broni która, sam nie wiem, zabija?- nie czekając na odpowiedź, kopnął wieko skrzyni a po sekundzie lustrowania jej zawartości, zagwizdał z uznaniem. Następnie z jej wnętrza wydobył mocno zakurzony, napierśnik wraz z pancernymi plytami na ramiona oraz pancernymi rękawicami.- No to ja rozumiem. Gdyby nie te niepotrzebne ozdóbki, powiedziałbym że to całkiem przyzwoita robota. Hmm… Strasznie lekki jakiś.

-To mithril
.- Serafine ledwie rzuciła okiem na pancerz po czym zniknęła pomiędzy stojakami, zostawiając Jeana i Ogara sam na sam.

Zabijaka z zadowoleniem wyszczerzył zęby.

-Cóż. Jest już mój… O! I jest nawet jakiś porządny miecz!

Jean podkręcił wąs obserwując jak Chennet z zachwycie bierze w dłonie długie, elfickie ostrze.




-No… Niezłe. Przyda ci się.

-Hm?
- tym wybuchem werbalnej weny mężczyzna okazał swoje zainteresowanie, wciągając przez głowę kolczugę i zapinając paski napierśnika.

Gnom uśmiechnął się szeroko.

Jak to powiedział kiedyś jego papa? Sztuką nie jest umiejętność zaciągnięcia dziewczyny do łóżka, bo jeśli ma na to ochotę, mógłbyś pieprzyć głupoty a ona i tak uznałaby cię za zabawnego. Sztuką nie jest wyłgać się od odpowiedzialności. Sztuką nie jest przekonać jakiegoś matołka żeby zrobił to co akurat jest ci na rękę.

Sztuką jest powiedzieć komuś żeby spierdalał w ten sposób, żeby ta osoba poczuła ekscytację na perspektywę zbliżającej się podróży.

Pięć minut później Jean wyszedł ze zbrojowni, poprawił kapelusz i z zadowoleniem zerknął na czekającą pod progiem Serafine, która na widok zadowolonej facjaty gnoma zerknęła do wnętrza budynku, gdzie pogwizdujący radośnie Ogar chował akurat w cholewie buta elficki sztylet.

-Em… Już?

-Ano
.- Kot w Butach uśmiechnął się szeroko i raźnym krokiem ruszył przez plac.

-Nie słyszałam żadnych krzyków ani przekleństw… W sensie były, na początku, gdy miotał się pomiędzy stojakami…

-No widzisz, ślicznotko? Nie doceniasz mnie, ot co! Czuję się pokrzywdzony…

-Nie ze mną te numery, nie po „rekonwalescencji” w moim łóżku. Bogowie, jakim cudem ja ci tak zawsze daję się podejść… ?

-To na pewno zasługa tych maleństw.
- odparł zadziornie Jean, zatrzymując zamaszysty ruch dłoni tuż przed… swoimi wąsami, którymi zakręcił w dość komiczny sposób.- Chennet zaś już gotuje się do drogi, chociaż nawet nie wie do końca gdzie rusza.

-Wspomniałeś o tamtej elfickiej nimfomance?

-Zostawiłem to sobie jako as w rękawie gdyby się opierał, ale skoro nie musiałem użyć tego argumentu, będzie miał miłą niespodziankę. A teraz naprzód. Żwawo!

-Ale gdzie ty mnie w ogóle… Ow
.- Serafine zamarł i zamilkła kiedy zobaczyła duży, zadbany budynek wieńczący podziemny plac. Siedzię królowę Undonium.- Acha… Ona… Hurraa…

Jej głos ociekał sarkazmem.


Buttal


-Cholera, ale ten kloc jest ciężki…

-Pragnąłbym zauważyć że wykonanie mojego ciała z materiału innego niż kamień uczyniłoby mnie znacznie bardziej…

-Cicho głupcy!


Shereen wychyliła się zza muru i skrzywiła się, cofając szybko w głąb zaułka. Buttal, z twarzą pokrytą kropelkami potu zerknął na łowczynię nagród i ostrożnie odłożył golema z powrotem na bruk, wywołując pelne ulgi westchnienie u Krugana.

-Strażnicy?

-Gorzej.-
odparła kobieta a sekundę później pobliską ulicą przetoczyła się kawalkada zakrawiownych i zdyszanych zakapiorów z dobytą bronią.- Idioci.

-Znaczy?-
Flick, idący z tyłu w charakterze zabezpieczenia oraz ewentualnego wsparcia magicznego, zdjął z głowy kapelusz i powachlował się nim.- W sensie, nie żebym próbował tutaj kogokolwiek obrażać, ale w pani siedzibie widziałem wielu… dżentelmenów w swoim sposobie bycia podobnych do tych tutaj…

-Prawda.
- Sheeren wyjrzała raz jeszcze, po czym ruchem dłoni dała znać że powinni ruszać. Buttal z głośnym sapnięciem podniósł kamienny kadłubek i z pomocą Kargulsona przetuptał z nim w poprzek ulicy.

Sama wojowniczka uśmiechnęła się pod nosem.

-Ale oni, w przeciwieństwie do tych tutaj, słuchają mnie. I wykonują moje rozkazy…

-Sugerjesz tym samym że idiotą jest ten kto cię nie słucha…

-Sugeruję że idiotą jest ten kto wydaje rozkaz zbrojnego przejęcia miasta, a jeszcze większym ten który ten rozkaz wykonuje spójrzcie na to wszystko!
- wszystkim, w tej konkretnej sytuacji, okazał się zaułek który szli pośpiesznie ukryci w półmroku.- Jaki geniusz uznałby że dobrym sygnałem do krwawego puczu jest zniszczenie wieży miejscowego maga? Raluhl był…

-Apolityczny.
- przerwał jej golem, swoją dziwną intuicją wyczuwając moment w którym jego pan miałby zostać obrażony.- Kto płacił, mógł liczyć na jego pomoc, przez co faktycznie nie był on ani szczególny pomocny miejscowym gangom, ani też straży. Brak odpowiednich środków…

-Tak, tak.
- Kettlehoch przewróciła oczami, skręcając w zaułek.- Sami już jednak wiecie co miałem na myśli… Szlag.

-Co jest?


Rozpędzony krasnolud prawie wpadł na plecy swójej przewodniczki ale karkołomną akrobacją przypominającą trochę stepowanie, a trochę powóz wpadający bokiem w poślizg, wyminął ją, ramieniem uderzając w ścianę.

Zaułek którym szli, teoretycznie pusty, krył w sobie kilku przyczajonych w nim strażników.




Buttal zmarszczyl brwi, widząc w nich pewne znane już sobie objawy które potwierdziły się gdy jeden z nich wysunął się naprzód, zerknął do pobliskiej ścieżki i uśmiechnął w nieprzyjemny sposób.

-No kogo my tu mamy…- zaczął, a następnie zagwizdał na palcach. Flick obrócił się na pięcie gdy ze strony głównej ulicy wyłoniło się kolejnych trzech strażników. Za plecami dwóch niosących golema krasnoludów również dało się usłyszeć kroki.

Kamienny konstrukt sapnął gdy z głuchym łupnięciem uderzył o ziemię.

Resnik uniósł dłoń, drugą sięgając w stronę drzewca wiszącej przy pasku siekierki.

-Nie chcemy kłopotów...

-Ojej…-
ten bardziej rozmowny z bandy kryjących się maruderów przekrzywił lekko głowę.- Dwa kurduple, starzec i dziewka poszli w miasto nie szukając kłopotów, i właśnie je znaleźli. Cóż za pech… Rzućcie broń. Już.

-Nie jestem pewien czy jest to dobry pomysł…
- mruknął Krugan, stając plecy w plecy z Buttalem i wyciągając spod kaftana swój młot.- Ja mam trzech.

-Przed nami siedmiu.-
mruknął Resnik.

-I tutaj też trzech.- dodał cofający się powoli Flick, mocniej łapiąc swoją laskę z tarniny. Następnie wypiął swoją kogucią pierś i dziarsko zakręcił polerowanym kawałkiem drewna, unosząc bojowo brodę.- No dalej, szczeniaki, chodźcie jeśli szukacie guza.

Ku zaskoczeniu Buttala, trójka od strony czarodzieja zawahała się i spojrzała po sobie niepewnie, chociaż pewnie większe znaczenie miała tam dziwna, nienaturalna aura która nagle otoczyła wychudzoną postać starca niż jego niezdarne akrobacje z pałką.

Sheeren stała zaś nieruchomo, obserwując pewnego siebie opryszka jak wilk patrzący na okulawioną sarnę. Ten zaś, nie zauważywszy pewnych subtelnych znaków, uśmiechnął się i zrobił krok do przodu.

-No co, śliczna? Chcesz po dobroci czy chłopaki mają cię przytrzymać?

To był bardzo niefortunny krok.

Kettlehoch odchyliła się lekko do tyłu, chwyciła wyciągnietą w jej stronę dłoń i wykręciła boleśnie, ustawiając strażnika plecami do siebie i twarzą w stronę jego towarzyszy. Następnie uśmiechnęła się, stopą uderzając w tył kolana swojej ofiary. Ciężar opryszka, w połączeniu z pędem upadku oraz bardzo wrednym chwytem Sheeren na jego dłoni wywołał głośne chrupnięcie, od którego skrzywili się za równo towarzysze mężczyzny, co Buttal i jego ekipa.

Sheeren zaś pozwoliła zemdlonemu bólem pechowcowi uderzyć o ziemię. Na jej ustach igrał okrutny uśmiech.

-Eak…

Krasnolud zamrugał niepewnie oczami gdy tuż nad jego głową przemknął cień. Krugan odruchowo uniósł młot do ciosu i zachwiał się, gdy rozpędzona, ciemna postać przeskoczyła nad nim, używając czerepu kapłana jako podpory.

Następnie odbiła się od pobliskiej beczki, pomknęła w powietrzu a spod płowy płaszcza dobyła morderczą z wyglądu kuszę.




Buttal głośno wciągnął powietrze.

-Nie chcemy trupów… !

Automatyczny mechanizm spustowy kuszy zaklekotał bezlitośnie, wystrzelone bełty zaś w locie rozbłysnęły jasnym, błękitnym światłem. Krasnolud zamarł, widząc jak mknące w powietrzu pociski przenikają przez uniesione bronie, tarcze oraz pancerze strażników, a także przez nich samych. Ciągnąca się za nimi smuga błękitnego światła znaczyła w półmroku ich drogę w powietrzu aż do ściany, od której odbiły się niegroźnie.

Kusznik spokojnie schował kuszę pod płaszcz i obrócił się. Siedmiu maruderów zaś zadrżało. Jeden spróbował coś powiedzieć. Drugi postawił niepewnie dwa kroki. Ostatecznie jednak cała grupa padła nieprzytomna na zaśmiecony bruk.

Buttal nie czekając wyszarpnął zza pasa topór i obejrzał przez ramię, widząc na twarzach trójki za swoimi plecami zaskoczenie nie mniejsze niż to wymalowane na jego twarzy jeszcze ułamek sekundy wcześniej.

Po jego prawej stronie Flick uśmiechnął się lekko, unosząc dłoń.

-Nagash ankh kabal!

Obracając w dłoni toporek tak, żeby w użyciu bojowym była tępa część głowni, Buttal wolał nie domyślać się co dokładnie stało się trzem powalonym przez nekromantę żołnierzom. Sam natomiast podbiegł do najbliższego ze strażników, odtrącił ustawioną w niemrawej paradzie halabardę i cóż… Uderzenie to było równie bolesne co skuteczne, bo trzymający się za kroczę mężczyzna padł na twarz. Jego towarzysz wydał z siebie dźwięk podobny do zażynanej kury, sięgnął po miecz i również upadł ze sporym wgnieceniem w hełmie.

Ciśnięty przez Krugana młot opadł na bruk, krusząc płytę.

W tej samej chwili, kątem oka, Buttal dostrzegł jak ostatni stojący opryszek unosi do ciosu trzymaną w ręku włócznię. Kierowany impulsem krasnolud odchylił się do tyłu, wyginając plecy pod niemalże niemożliwym kątem. Wypolerowany, wysłużony grot broni świsnął mu przed twarzą a jedno z umieszczonych u szczytu drzewca skrzydełek rozpłatało mu policzek, rosząc ziemię u stóp strażnika krwią.

Mężczyzna uśmiechnął się wrednie, obracając broń w rękach i szykując do szarpnięcią ją na bok, mając na celu gardło odsłoniętego krasnoluda.

Nie zdążył.

Zamiast tego zawył boleśnie gdy trzy ciśnięte przez Sheeren noże przebiły mu kolejno nadgarstek, łokieć i bark. Zawodząc z bólu upadł na kolana i spojrzał nieprzytomnym wzrokiem na Buttala, który jak gdyby nigdy nic zdjął mu z głowy hełm… i w typowo krasnoludzkim z tylu wyjechał z baśki.

Middenlandczyk bezdźwięcznie osunął się na ziemię. Krugan zaś od razu podleciał do towarzysza, oglądając perfidną sznytę na jego twarzy.

-Uj… Będzie blizna.

Sam Buttal spojrzał zaś niechętnie na stojącą nieopodal Kettlehoch.

-Musiałaś odstawić taką popisówkę?- zapytał, czujac jak rana zamyka się pod palcami kapłana.- Mówiłaś że mamy obstawę.

-Mamy.-
kobieta uśmiechnęła się lekko.- Sam jednak powiedziałeś że nie chcesz kłopotów. I trupów. Eak tutaj był w stanie zdjąć ich bez pozbawiania bezwartościowych żyć ale Amavet…

-Jaki Amavet?


W ramach odpowiedzi, Sheeren uniosła palec ku niebu. Krasnolud uniósł powoli głowę i wciągnął powietrze, widząc tkwiącą w perfekcyjnym bezruchu postać. Obojętność, z jaką miejskie gołębie ignorowały obecność łotra, sprawiła że po plecach Resnika przebiegł dreszcz.




-Lepiej… stąd chodźmy.

Zimne, pozbawione uczuć oczy śledziły ich spod kaptura aż nie zniknęli w pobliskim zaułku, taszcząc uszkodzonego golema.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...

Ostatnio edytowane przez Makotto : 09-11-2015 o 16:21.
Makotto jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:44.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172