Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-08-2015, 18:53   #39
Anonim
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
Erik stał w bezpiecznej odległości, gdy kolejne budynki zajmowały się ogniem. Słyszał krzyki osób nie mogących wydostać się z domków. Śrubokręt. Niezwykle proste i efektywne narzędzie, aby zablokować niezliczoną ilość zamków elektrycznych. Nadawało się również do wepchnięcia komuś przez oko do mózgu, czy odkręcenia kilka śrubek w strategicznych miejscach. Dla tych staroświeckich typków, którzy nadal mieli standardowe drzwi wystarczyło je zabarykadować od zewnątrz. No i w sumie nikt się nie spodziewał ataku. Wszyscy po cichutku robili sobie swoją sektę w odizolowanej części świata i wypowiedzieli o jedną słowo za dużo, które dotarło do Pontiego.

Krzyki płonących zostały ucięte jak za sprawą kosmicznego noża, gdy nastąpiła całkiem pokaźnych rozmiarów eksplozja. Wybuch zdmuchnął w jednym momencie kilka domków i naruszył konstrukcję kolejnych. Płonący plastik zwiększył temperaturę ognia dosłownie rozstapiające mięso na kościach sekciarzy. Erik siedział w bezpiecznej odległości i popijał piwko. Nie bał się wtedy niczego i nikogo. Nawet Żniwiarza, który okrążał go. Spotkał go kilkukrotnie, ale wiedział, że jest w jakiś sposób połączony z sekciarzami - gdy ostatni z nich spłonął i wyzionął demona jaki gnieździł się w jego duszy (a także swoją duszę) to i Żniwiarz zniknął. Erik był kompletnie sam.

Tak jak teraz. W tym korytarzu. Pies się nie liczył. Pies był jedynie kolejnym kłamstwem drapieżnego kosmosu. Pozytywnym kłamstwem, ale jednak - nieprawdą, niczym więcej niż "więcej niż prawda, więcej niż dobę". Ponti zaśmiał się i nawet niemal pogłaskał pieska, ale uznał, że to może być zbytnio niebezpieczne. A co jeżeli piesek był zbudowany z kwasu? Albo wątróbek. Nie znosił wątróbek. Lepiej nie dotykać. Erik pomachał przyjaźnie dłonią i odszedł dalej.

Po pewnym czasie Erik miał takie wrażenie, że coś go śledzi. Odwrócił się i zobaczył dym. Nie zdziwił go ten widok. Część demonicznych istot, które spalił w tamtej wiosce nie znalazła spokoju i nie mogła przedostać się do Otchłani i czasem widział tego typu dymy. Dym to tylko dym, nie oznaczał nic więcej. Nie zbliżał się za bardzo do niego, bo gdyby je wciągnął to by rozeszło się po jego krwioobiegu i po jakimś czasie zostało wydalone. Wbrew kreskówkom albo dziwnym legendom dym nie przejmował ciała, bo to było tylko jakieś tam powietrze, gazy, czy inne takie. Myślenia miało tyle, żeby za nim latać, ale nic więcej. Chciało wrócić do Otchłani. Nie wiedziało jak. A dziad wiedział nie powiedział i w końcu ten dym uczepił się Erika.

Erik zachichotał, gdy pomyślał skąd wziął się ten dym. Materia nieożywiona, która już nigdy nie będzie sterowała ludzi, bo wciąż była doczepiona do pierwiastków ludzkiej duszy. Człowiek nie może miec dwóch dusz, więc wejście w ciało ludzkie z pierwiastkiem duszy innego człowieka kończy się... niczym. Tak jakby to był zwykły gaz. Erik to wszystko wiedział i miał ich gdzieś. Cały plan ze spaleniem wioski właśnie na tym polegał, żeby jak najwięcej z nich spało i zginęło zanim demony miałyby okazję uciec. A taka ucieczka wcale nie trwa chwili. Może i niektóre nawiały, ale z pewnością niewiele. Erik musiał być popularny w Piekle.

Ostatecznie Erik dotarł do końca podróży. Wydawało się, że w przenośni i dosłownie. Stanął przed drzwiami, które były tak samo realne jak reszta tych bluźnierczych korytarzy oddzielających go od płonących wnętrz chorej, nawiedzonej gawiedzi. Wyglądały jak drzwi oddzielające sektor od sektora, ale były czymś zupełnie innym. Oddzielały demoniczny międzyświat od nieznośnej prawdy rzeczywistości. Czy tam jednej z prawd. Erik czasem gubił się w tym wszystkim, bo wiedział, że zarówno w śnie jak i na jawie można ostatecznie umrzeć. Nie każdy o tym wiedział. Ale cóż - sporo osób po prostu była zbyt głupia, żeby zrozumieć delikatne nitki łączące wszechświat obiektywny z tym subiektywnym.

Przy drzwiach lśnił panel kodowania. Emanował wściekłą zielenią niczym jadeitowa biżuteria dalekowschodnich okultystów, gdy przywoływali Grubą Damę - jeden z aspektów Nyarlathothepa. Wyjątkowo obrzydliwy i hipontyzujący twór, który nie jednego badacza tajemnic przywiódł na ostateczną zagładę. Zgodnie z przewidywaniami panel był napisany po chińsku. Przeklęty Nyarlathothep! - pomyślał Ponti i próbował cośtam poklikać, ale nic z tego nie wychodziło. Odpowiedź musiała być inna. Erik szybko zorientował się, że chodziło o urządzenie, którego pilnował piesek. Nie zabrał mu go, no bo piesek go potrzebował.

Wtem padł strzał. Z broni palnej. Ktoś zastrzelił pieska i pewnie zabrał urządzenie do otwierania drzwi. Erik spodziewał się Warda albo innego gnojak bawiącego się bronią palną. Był problem. Tamten miał spluwę, więc z łatwością mógł znów zastrzelić Pontiego. Z drugiej strony... nie było żadnej drugiej strony oprócz ta za drzwiami. A drzwi dało się otworzyć wyłącznie z nieznośnie fikuśnym ustrojstwem aktualnie znajdującym się we władaniu rewolwerowca.

Drugi strzał kompletnie zburzył zasłony kolorowego i cukierkowatego świata jaki otaczał do tej pory Erika Pontiego. Pies zdechł. A Erik sam już się gotował do śmierci. Już było po nim, bo każda decyzja niosła ze sobą takie samo ryzyko jak przechodzenie przez ruchliwą ulicę nie patrząc czy coś nie nadjeżdża. Właśnie w takiej pozycji znajdował się Erik. Wiedział, że tak jest. Nie bał się. Był gotów umrzeć ze śmiechem na ustach.

Zresztą spodziewał się kto nadchodzi. To był drugi Erik. Te korytarze były kompletnie w jego głowie, więc przeciwnikiem był on sam. Jego słabości. Jego szaleństwo. Jego morderczy zapał. Skoro przeciwnikiem był on sam to przecież nie miał żadnych szans na przetrwanie, gdy ten drugi posiadał spluwę, a on tylko głupi nóż.

Wszystkie te myśli przeturlały się w głowie Erika z siłą wodospadą, a z szybkością spadających kawałków promu kosmicznego. Początkowo chciał się rzucić do najbliższych otwartych drzwi i ukryć się w tamtym pomieszczeniu, ale to było głupie. Po pierwsze jeżeli tam było ciemno to równie dobrze mogła byc w mrokach ukryta przepaść, po drugie nawet jakby nie był zauważony to ten ktoś kto się zbliżał mógł otworzyć drzwi główne, przejść przez nie i zamknęłyby się zanim Erik by tam dotarł. Zostałby po tej stronie drzwi bez żadnej możliwości ucieczki. Nie miał zamiaru atakować tego ktosia, bo ostatnio jak zaatakował Warda gdy ten trzymał spluwę to to się dobrze skończyło jedynie dla Warda - został uratowany od Żniwiarza. Tym razem nie chciał nikogo w ten sposób ratować i nie chciał wystawiać się na strzał. Ostatecznie po prostu został przy drzwiach i jak ten ktoś się pokaże to mu pokaże nożem na panel sterowania. Jak tamten będzie chciał go rozbroić to odrzuci nóż. W ogóle broń nie jest potrzebna - jego bronią automatyczną były jego pięści.

Liczyło się przetrwanie będąc gotów na śmierć z uśmiechem na twarzy. I nie dać się zastraszyć. Nawet Oculusowi, czy Nyarlathothepowi.
 
Anonim jest offline