Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-08-2015, 19:21   #25
Romulus
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Dość. Ból jest niczym żywa istota, ogarnia całe me ciało!

Długie nogi niosą mnie już chyba tylko siłą rozpędu, moje kroki się plączą a kolana zawodzą. Uderzam kłodą o pień drzewa a nieporęczny ciężar przewraca mnie na ziemię. Charkot wyrywa mi się z gardła. Moje dłonie krwawią, tam gdzie chropowata kora zdarła skórę. Pot miesza się w moich ustach z krwią.

Jesteś słaby. Słaby! Podnieś się! Podnieś się i żyj!

Brązowe dłonie sięgają po pień i unoszą go, podrzucają na ramię kiedy chwiejnie staję na nogi. Ból nic nie znaczy, nic ponad to że żyję i czuję.

Naprzód! Chwila przerwy przywróciła mi siły. Rzucam się do biegu a włosy kleją mi się do twarzy i szyi, zlepione potem którym cały jestem zlany. Płuca palą żywym ogniem a krew łomocze w skroniach. Moje załzawione oczy z trudem wybierają drogę wśród paproci i drzew. Stopy ważą tyle co księżyce Torilu.

Wściekłym warkotem budzę w sobie szaleństwo i nienawiść do wszystkiego co zdążyłem znienawidzić w życiu. Szaleństwo dodaje mi sił. Nienawiść jest znakiem że żyję. Są mi cenniejsze niż miłość czy przyjaźń.

Jestem sam, tu jestem sobą naprawdę, nie krzywdząc nikogo poza sobą. Czy krzywdą można nazwać to że dzięki temu żyję?

Zbyt późno dostrzegam mokradło. Wpadam w sam jego środek, nie daję rady zatrzymać się na osłabłych nogach i z kłodą na ramieniu. Błoto pryska i więzi mnie w jednej chwili. Grobowy chłód bagna zmywa śliski gorąc spoconego ciała.

Dyszę, zapadając się z każdą chwilą i drżąc z wysiłku i szoku. Chaszcze są nieledwie na wyciągnięcie ręki a zdradliwa zieleń topieliska otacza mnie z każdej strony, ale bezdenny, nie dający oparcia szlam wciąga mnie bezlitośnie i nieubłaganie. Żaden korzeń ani pnącze nie trąca mych rąk czy stóp.

Może tak będzie lepiej? Odejdę bez słowa, bez wieści które obudziłyby żal albo wspomnienia. Ból przeminie wraz ze mną, nie wyleje się na świat. Błoto chlupocze gdy szamoczę się jeszcze przez chwilę. Więzi mnie z całą cierpliwością świata. Wkrótce zakryje mnie i zakończy wszystko.

Trącam coś nogą, raz i drugi. I omal nie wybucham śmiechem, choć usta mam już zalepione szlamem. To kłoda, którą dźwigałem na ramieniu. Opieram na niej stopę i wydobywam się z błota. Mój ciężar staje się mym wybawieniem. Tonie i ratuje mnie jednocześnie. Jest w tym tyleż ironii co nauki i znaku.

Wypełzam na brzeg, wyczerpany, brudny i żałosny, ale nadal żywy. W tym również jest nauka.


Ruatahl Bellasvalainon był nadzwyczaj niezadowolony. Do tego stopnia że to uczucie przebijało się przez Mith, biały opar zobojętnienia i nieczułości który otaczał jego duszę. Czynił jednak wszystko by to niezadowolenie ukryć.

Nieufność i milczenie w ten stan go wprawiały, wespół z dziwnym wrażeniem że jest obserwowany. A swym przeczuciom nauczył się ufać. Przypominały mu się te momenty z czasu Pościgu w których, wraz z towarzyszami, analizował kolejne niepowodzenia i spóźnienia. Gdy podejrzewał zdradę…

Słoneczny elf westchnął i siłą woli odepchnął wspomnienia. Dziś przebywał w środku Cormanthyru, wśród Tel-quessir, a nie wśród obcych ludów i krain. Choć z drugiej strony, biorąc pod uwagę wcześniejsze podejrzenia, to że był wśród swoich wcale nie musiało o niczym świadczyć. Dlatego miał się na baczności i nie rozstawał z bronią i wojennym ekwipunkiem, mimo dumnie prezentowanej błękitnej szaty sługi Obrońcy i zachowywania powagi stosownej dla stanu kapłańskiego.

To ostatnie obligowało go też do tego by wbrew wszystkiemu wypełnić powierzoną mu misję. Cierpliwością i łagodną perswazją usiłował pozyskać zaufanie mieszkańców Semberholme, szukając w sobie jednocześnie empatii i zrozumienia dla ich oporu. Jak on sam zareagowałby na namowy by na zawsze opuścić Evermeet? Słowa własnego brata, przecież przybysza tylko a tak bardzo zakochanego w Cormanthyrze, prześladowały jego myśli.


Słysząc pytanie Netlina Ruatahl nieco zwolnił i spojrzał w niebo. Przez chwilę wpatrywał się w księżycową tarczę nim otrząsnął się ze wspomnień. Księżyc i gwiazdy były widomym znakiem obecności Ojca Elfów, jego uwagi i miłości jakimi obdarzał swe dzieci.

- Inny, drogi Netlinie - odezwał się wreszcie. - To subtelna różnica, mam wrażenie że wynikająca z bliskości morza i różnicy w przejrzystości powietrza. Jak zwykle, jeśli chodzi o estetykę, wiele zależy od szczegółów…

Przeniósł spojrzenie na półelfa. Dziwne słowa akolity Sehanine Moonbow dawały nadzieję na to że choć odrobinę skruszy mur milczenia jaki odgradzał go od mieszkańców Semberholme. Ale czuł też że musi to rozegrać ostrożnie i cierpliwie, niczym rybak który na wiotką wędkę złowił zbyt wielką zdobycz.

- Powinieneś zobaczyć nocne niebo odbijające się w wodach nieopodal Leuthilspar - powiedział łagodnie - Morze zaiste skrzy się i pulsuje światłem, jego zapach upaja a szum fal koi myśli i roztapia smutki. Wiem coś o tym, zajmowałem się połowem pereł - dodał ze smutnym uśmiechem, skierowanym tyleż do półelfa, co do własnych wspomnień. - Ale i piękno Cormanthyru zapiera mi dech w piersi. Nigdzie na świecie nie widziałem tak majestatycznych puszcz, tak potężnych mythali czy cudownych jaskiń wyrzeźbionych w wapieniu.
- Nie wiem czy kiedykolwiek będzie mi dane zobaczyć to, co opisywałeś, szanowny Ruatahlu. - odparł z pewnym smutkiem pół elf i dodał tajemniczo - Cieszę się z twoich słów.

Sługa Obrońcy zerknął na towarzysza i skinął głową z uprzejmym uśmiechem.
Ostrożnie, ostrożnie...
- A ty sam, Netlinie, miałeś okazję opuścić Semberholme? - zagadnął lekkim tonem. - Mam na myśli podróż dla przyjemności, nie z musu - bo i tak niekiedy bywa, ale wyjeżdża się wtedy z zupełnie innym nastawieniem. Brat mój, Baelraheal, tak ukochał Cormanthyr że jest to dla niego drugi dom. I najpewniej w nim pozostanie - dodał z powagą i nieco wbrew samemu sobie, bowiem decyzja brata-wyświęconego czempiona gnębiła go bardziej niż mógł się tego spodziewać.
- Owszem. - przyznał pół elf, po czym dodał - Nie urodziłem się w Cormanthorze, ale to nudna przeszłość.
- Wręcz przeciwnie, bardziej mnie to zainteresowało niż gdybyś wywodził się z Valinuil - odpowiedział Ruatahl, szukając w sobie ciekawości by słowa zabrzmiały jak najbardziej naturalnie. - Skąd pochodzisz, jeśli mogę zadać takie pytanie? Jakie widoki zapamiętały twe oczy by do dziś je wspominać?

Netlin zastanowił się ledwo moment, po czym odparł:
- Pamiętam masę osób, ludzi w większości, którzy całymi dniami śpieszyli w swoje strony, ale noc także nie była dla wielu czasem wytchnienia. Pamiętam dumne rezydencje i rozpadające się domostwa, w jednym mieście. Pamiętam port, który od dziecka wprawiał mnie w zdumienie - bo jak to możliwe, żeby przyjmował taką ilość towaru? Jak to możliwe, żeby statki z samej Wyspy Elfów do niego cumowały? - uśmiechnął się nieznacznie - Urodziłem się w Mieście Wspaniałości.
- Nigdy tam nie byłem - westchnął sługa Obrońcy. - A szkoda. Słyszałem wiele dobrego o tym miejscu, od lat, nawet mimo tego że nie zawitałem do niego. Czy mieszkańcy są serdeczni i przyjaźni? - dodał, spoglądając z ciekawością. - Wybacz mą bezpośredniość, ale nasi krewniacy tutaj zdają się zamknięci w sobie nad wszelką miarę. Zdaję sobie sprawę z tego żem obcy, ale jednej jesteśmy krwi i wiary, pomyślności chcę dla nich, nie złości czy zgryzoty - mówił łagodnie.
- Mieszkańcy Waterdeep? Nie da się określić ich jako całość. Niektórzy będą przyjaźni, inni neutralni, jeszcze inni nieprzyjemni, a także można natrafić na kogoś, kto przywita twoje plecy z ostrzem sztyletu. - stwierdził Netlin - I nie miej za złe mieszkańcom Velinuil tego wszystkiego. Każdy ma swoje powody, aby być takim, jakim jest.
- Wyrzutów żadną miarą czynić nie mam zamiaru, ani powodu, ani chęci - słoneczny elf poruszył łagodnie dłonią w oszczędnym, subtelnym na sposób Tel’quessir geście zaprzeczenia. - Co innego jest powodem moich słów. Tak samo jak ty, powinienem dbać o zdrowie ciała i duszy naszych krewniaków. Nauczyciel, uzdrowiciel, duchowy przewodnik… jakże mielibyśmy spełniać swe zadanie jeśli nie bylibyśmy w stanie zrozumieć tego co trapi osoby w naszej pieczy? To, drogi Netlinie, mnie martwi. A problem dostrzegam - przyznał. - Jeśli jednak pewien jesteś że jest to rzecz bez znaczenia, uszanuję to przez grzeczność i by nie naruszyć prywatności naszych braci.

Netlin milczał przez chwilę spoglądając na księżyc, jakby rozważał dalsze słowa i szukał oparcia w świetle Selune.
- Problem istnieje - odezwał się ostrożnie pół elf - ale obarczać nim kogoś, kto jest gościem jest przynajmniej w złym tonie…
- Rozumiem twoje wahanie, Netlinie, ale jeśli nie w nas, kapłanach, szukać pomocy, to w kim? Wszak to my jesteśmy od tego by leczyć ciała i dusze, wspierać i pomagać, nie żądając podzięki czy zapłaty. Jeśli nie my, to kto? - Ruatahl powiedział łagodnym tonem.
Netlin milczał dłuższą chwilę stojąc wpatrzony w księżyc zanim ponownie się odezwał.
- Nie czujesz tego, co dzieje się w lesie, prawda?
- Nie - przyznał brązowoskóry elf, bo i nie było powodu udawać że jest inaczej. - Wytłumacz mi, proszę, bym dobrze zrozumiał co jest… problemem.
Pół elf westchnął lekko i spojrzał na Ruatahla wzrokiem pełnym… zmęczenia? Zatoczył koło dłonią, jakby chciał objąć w ten sposób cały las i odparł enigmatycznie:
- Cormanthor… oszalał. - po tych słowach odwrócił spojrzenie od przybysza i skierował je ku otaczającym ich drzewom - Cormanthyr postradał zmysły, a wraz z nim i my je tracimy.

Elf zamarł.
- Czym… a co jest tego przyczyną? - zapytał wreszcie, gdy nieco zwalczył szok po słowach drugiego kapłana. - Proszę, nie każ mi wydobywać tego po jednym słowie, jak na torturach.
- Nie wiem… Naprawdę nie wiem. - wyszeptał pół elf, jakby bojąc się, że ktoś inny go usłyszy - Ale las… Sam Cormanthyr zdaje się być nam wrogi. Jeżeli będziesz przebywał tutaj dłużej usłyszysz go, usłyszysz las, ale to, co usłyszysz nie pokrzepi twojego serca, a raczej zaszczepi w nim… strach, a później… później będzie jeszcze gorzej.
Ruatahl obrócił się, spoglądając na domostwa i drzewa.
Byłaby to prawda, to o czym Netlin opowiada?
Wiedział że nie posiada tak instynktownej więzi z puszczą jak ta, którą brat jego, Baelraheal, był obdarzony - będący tropicielem na długo przed tym jak poczuł powołanie do stanu kapłańskiego. Ale szaleństwo i lęk… o tak, na szaleństwie i lęku Ruatahl znał się bardzo dobrze.

Wręcz zastąpiły część jego samego.

- Netlinie - powiedział, kładąc dłoń na ramieniu półelfa i z troską spoglądając mu w oczy - od kiedy tak się dzieje? Próbowaliście dowiedzieć się co się stało, co jest tego przyczyną?*
- Dzieje się tak gdzieś od końca wiosny. Próbowaliśmy, oczywiście, ale nic to nie dało prócz wzbudzenia kolejnych pytań.
- Las… - mruknął elf - Jego protektorzy i dzieci powinni wiedzieć najwięcej, jak druidzi czy baśniowe stworzenia. Gdzie można ich znaleźć, przyjacielu?
Netlin spojrzał trochę zakłopotany na Ruatahla.
- Widzisz, radziliśmy się i ich, ale z tego wszystkiego nie wyszło nic… konkretnego. Niemniej zawsze możesz sam się o tym przekonać na własne uszy, a i ja powinienem się ponownie udać do jednego z nich, aby ponownie porozmawiać o tym… problemie. Mogę cię tam zaprowadzić, jako że nie byłbym rad, gdybyś sam podróżował przez Cormanthyr.
- Oczywiście, a im szybciej, tym lepiej - Gwiezdny Miecz cofnął dłoń i skinął głową. - Dziękuję za zaufanie, przyjacielu. Przygotuję się do drogi.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline