| Dzień 5. Kopalnia Bregefjör. Późna noc. Plan był prosty. Zabić po cichu tylu ilu się da. Wydobyć z tej cholernej szopy Jërna Gislena - ochroniarza i zwiewać stąd co tchu do twierdzy. Każdy miał ten plan w głowie. Na pomoc mieszkańców nie było co liczyć. Nie dziwne, w sumie.
Häki Rask.
Młody, z uszkodzonym kolanem. Podsadzony przez Hugo, wlazł, powstrzymując jęki na dach chaty. Z łuku mógł szyć i miał jeszcze kilka strzał. Oparł się o komin i czekał. Wioska tonęła w ciemności i gdyby Ibun nie zapalił kilku rozproszonych pochodni, Młody nic by nie widział. Był podekscytowany i jednocześnie w brzuchu robiło mu się niedobrze. Do jego zadań było zabić każdego, kto wyturla się z domu biesiadnego. Jak mocno popili, to może być to trudne - uśmiechnął się wyobrażając sobie cel w tak nieprzewidywalnym ruchu jaki mają zataczający się ludzie.
Hakän przycupnął przy wejściu do kopalni. Słaby z niego wojak, ale trzymał w garści niezgorszy kilof i miał pilnować odwrotu. W razie czego, oczywiście. Bo plan zastępczy zawierał w sobie ucieczkę w tę grotę i obronę. Bał się. Nigdy nie musiał walczyć do tej pory. Ale to był plan B. Przecież.
Hugo Øsk nie miał zamiaru czaić się gdzieś za rogiem. Miał łuk i miecz. Czekał tylko na znak. Miał zabezpieczać wydobycie Jërna Gislena. Ktokolwiek z tych psich synów się napatoczy, oberwie strzałą. - Pomyślał i spojrzał na Farsę, która grzecznie siedziała mu przy nodze i zadarła łeb - Bez urazy psinko - dodał już na głos.
Falgaär Sigd, zabójca. Ubrany na ciemno, w kapturze, był prawie niewidoczny. Do niego należało pozbycie się warty przy łodziach. Nikt nie chciał by ktoś z tych wojów popłynął i sprowadził posiłki. Gdziekolwiek są.
Wartowników było dwóch. Zabójca przygotował nóż do rzucania i wdrapał się z wody na pomost.
Lärs Yndårr i Grimür Yåvelin mieli wydobyć Jërna z szopy. Przyczaili się niedaleko. W rękach ściskali żelazo. Drzwi pilnował tylko jeden woj, ale nie wiadomo było czy kogoś nie było jeszcze w środku.
Mężczyźni spojrzeli na siebie, kiwnęli głowami i ruszyli szybkim krokiem.
Strażnik leniwie uniósł głowę, lecz nim się poderwał z ławy i wydobył broń, Grimür rzutem zatopił w jego czaszce toporek. Huskarl walnął z buta w drzwi, aż posypał się kurz z sufitu.
- Jërn? - zapytał ciemnego wnętrza Lärs
- Ano jestem, dowódco. Mam związane ręce - odpowiedział mu głos.
- Rozwiążę go - rzucił szybko Grimür i wszedł z pochodnią. Na środku, lekko obity i przywiązany do słupa, siedział Jërn Gislen, który teraz wyszczerzył pokrwawione zęby
- Miło cię poznać - rzekł
Lärs wyszedł z pomieszczenia, dając miejsce dowódcy łowczych. Wtem usłyszał z boku nadbiegające kroki i odwrócił się gwałtownie. Dwóch wrogich wojowników pędził na niego z mieczem i pewnie pierwszy by go staranował, gdyby nie strzała Hugo, która świsnęła i przebiła policzki biedaka.
Ciało z impetem zaryło błotnistą ziemię. Drugi wpadł na huskarla i obaj runęli pod wiatę, dewastując poukładane tam, puste skrzynie.
- Kurwa! - cisnął Hugo. Nic tam nie widział, prócz czerni. Po za tym, było daleko.
- Alarm! - ktoś wrzasnął z głębi wsi - Wróg we wsi!
Hugo ruszył biegiem do wiaty, a razem z nim Farsa.
Falgaär Sigd policzył do trzech. Lubił rytm. Lubił wszystko robić na trzy. Przed nim szło dwóch wartowników. Byli plecami do niego.
Zabójca rzucił nożem, który zafurkotał w powietrzu i wbił się głęboko w łopatkę jednego z nich. Ten zawył z bólu i wyginając się, zacharczał. Drugi strażnik odwrócił się szybko.
Na raz, Falgaär podszedł, na dwa, uchylił się od ciosu, na trzy uderzył toporkiem w głowę żołnierza, tuż nad uchem.
Za słabo.
Jeszcze raz.
Z łatwością zablokował kolejny cios o ile można było nazwać to ciosem, żołnierz chwiał się potwornie na nogach. Następnie wyprowadził dwa szybkie uderzenia. “Cak, cak” Oba ponownie w głowę. Przeciwnik jak kłoda runął na deski.
Falgaär nie zauważył, że raniony woj nożem jeszcze się trzyma. Choć z pewnością jego płuco powoli zapełniało się krwią. Zdążył jednak osłonić się ręką przed lekkim, choć bolesnym cięciem.
Raz, zbił kolejny cios; dwa, uderzył nogą w zgięcie kolana, by żołnierz kląkł; trzy, skręcił mu kark. Ciało powoli fiknęło z pomostu do wody.
Zabójca uniósł do twarzy rozciętą rękę. Rana na szczęście nie była poważna.
Drzwi od chaty biesiadnej walnęły z impetem i wytoczył się z nich pół nagi wojownik, który wciągał futrzaną kamizelkę. Za nim rozpalały się światłem okiennice i słychać było pokrzykiwania.
Świsnęło.
Woj padł w błoto z wbitą strzałą. Trzydzieści metrów dalej Młody naciągnął ponownie cięciwę.
We wsi robiło się gorąco. Strażnicy, którzy patrolowali okolicę zaczęli nadbiegać z różnych stron.
- Zbieramy się chłopie! - krzyknął Grimür i pomógł Jërnowi wstać - I trzymaj to - podał mu drewniane widły jakie stały przy ścianie, wewnątrz szopy. Obaj wybiegli przez małe drzwi wprost na woja ze Skätte. Dowódca łowczych od razu oberwał w twarz tarczą. Ochroniarz nie pozostał dłużny i nabił silnie żołnierza na widły.
Hugo podbiegł w okolice szopy i ledwo wyhamowując, odruchowo zasłonił się łukiem przed atakiem kolejnego z żołnierzy. Łuk trzasnął i ręka draśnięta, ale to nie przeszkodziło Łucznikowi wbić złamany koniec w szyję przeciwnika.
Pod wiatą huskarl zrzucił z siebie ciało martwego woja i próbował wstać. Z piersi stoperczał mu dość duży nóż, a właściwie jego rękojeść. Z ust płynęła krew. Ciało odmawiało posłuszeństwa, a przed oczami robiło się ciemno.
- Skurwysyn - jęknął naczelny dowódca.
- Bierzmy go i zawijajmy się - krzyknął Hugo
Grimür otarł krew z twarzy, podbiegł, złapał huskarla i zarzucił na ramię.
- Do kopalni! - wysapał po czym ruszył próbując biec. Hugo wyszarpnął miecz by osłaniać odwrót. Dołączył do niego Jërn, uzbrojony teraz w maczugę i tarczę i ujadająca Farsa.
Wkrótce już biegli w kierunku wejścia do groty. Za nimi powoli formował się pościg. Siedmiu mężczyzn, niektórzy z pochodniami i wrzaskiem biegli by zatłuc uciekających.
Häki puścił strzałę i ta wbiła się udo ostatniego z nich. Żołnierz wrzasnął z bólu i przefikołkował w błocie pozostając w tyle.
Reszta powoli doganiała uciekinierów. Hugo gwałtownie się odwrócił i zatrzymał. Wiedział, że Grimür z Lärsem na plecach potrzebują czasu. Szybkim ruchem miotnął nożem w nadbiegających skätteńczyków, ale chybił. Maczuga pierwszego przeciwnika rozbiła mu głowę i łucznik padł jak długi na ziemię. Żołnierz chciał poprawić, ale ochroniarz doskoczył do niego waląc go obuchem i gruchotając bark.
Grimür dobiegł do rozdygotanego Hakän’a i położył huskarla na ziemi. Dyszał ciężko.
- Zajmij się nim... - ledwo wycedził i zostawił ich razem. Biegł teraz pomóc Jërnowi i gdy zobaczył Hugo leżącego na ziemi, wstąpiła w niego złość, którą nie każdy miał okazję zobaczyć. Z tak okrutnym wrzaskiem wpadł na pierwszego lepszego woja, że reszta osłupiała i przez chwilę stała przerażona.
Od tyłu nadbiegł Falgaär. Pierwszego żołnierza nie musiał zabijać, gdyż właśnie utkwiła mu strzała Młodego w potylicy. Minął go zatem. Na raz, ciął w szyję toporkiem; na dwa obrót i klęknięcie; na trzy, cięcie w rzepkę kolana. Rozpoczął by ponownie swoje odliczanie, gdyby nie palnął go miecz, tak silnie, że zabójca słyszał jak pękają mu żebra. Osunął się na ziemię w bezdechu.
Grimür stał i dyszał ciężko cały pokrwawiony. Ciekło mu ze złamanego nosa i pochlapany był krwią swojego przeciwnika, któremu odrąbał żuchwę. Ze skroni kapała mu krew. Kątem oka dostrzegał leżącego Hugo, którego właśnie odciągał na bok Hakän. Obok stał Jërn i choć był tylko lekko obity także zdawał się zmęczony. Strzały nie świstały, więc Häki’emu musiały się skończyć. Farsa jeżyła się a z jej gardła wydobywał się warkot.
Przed nimi stało trzech wojów. Jeden leżał. Zwijał się w bólu z rozpłataną rzepką kolanową i jęczał w niebo głosy. Grimür otarł krew z twarzy. Z tych trzech, dwóch było rannych. Jeden zdrowy, brodaty, trzymał pod nożem Falgaär’a.
- Rzućcie broń skurwiele - wydyszał żołnierz. Po czym dodał rzężąc
przesuszonym gardłem - i niech ten wasz łucznik, psi syn, wypełźnie z tej swojej pierdolonej nory.
Dowódca łowczych przełknął ślinę. Było kiepsko. Opuścił uniesiony toporek.
- Dobrze - powiedział - ale…
Głowa brodatego pękła obryzgując pozostałych żołnierzy, którzy z przerażeniem odskoczyli. Brodaty upadł na kolana z naprawdę wielką siekierą w głowie i runął twarzą w błoto. Jego kończyny zadygotały w agonii.
Falgaär nie czekał na pozwolenie i choć z wielkim bólem, przetoczył się w kierunku Grimür’a i Jërn’a.
Pozostali zaczęli uciekać co tchu, ale ochroniarz podniósł leżący oszczep i podał go Grimür’owi. Dowódca łowczych podrzucił broń w ręku, zrobił dwa susy i miotnął drzewcem w powietrze. Kuśtykający żołnierz padł zabity.
Pogromca Hugo, człowiek ze złamanym barkiem biegł w panice przed siebie. Był sam. Za sobą słyszał zbliżające się ujadanie suki.
Pośliznął się w błocie i upadł. Jęknął przy tym, gdyż ból przeszył mu ramię aż do szyi.
Dźwignął się powoli na drżącej, zdrowej ręce i obejrzał. Ścigali go…
- Dasz radę - powiedział do siebie - Jest dob...
Ktoś go chwycił za włosy i podniósł w górę.
To był prawdziwy potwór. Umorusany dziegciem i wielki jak drzwi obory. Mógłby z łatwością strzaskać kark woja jak drzazgę, ale rzucił nim tylko pod nogi nadbiegającego Grimür’a.
- Bjørk? - zapytał dowódca wyhamowując.
Olbrzym mruknął.
- Co ty tu robisz? Gdzie Herdull? - Grimür był bardzo zaskoczony. Nie spodziewał się swojego oddziału i musiał przyznać, że cieszył się z tego niemiernie.
- Jestem sam - odparł Bjørk - Zaraz ci wyjaśnię - dodał i podszedł do leżącego żołnierza.
Dowódca odwrócił głowę by nie patrzeć jak Bjørk roztrzaskuje głowę żołnierza leżącym kamieniem.
- Niech cię... - rzucił Grimür do kamrata z grymaśną miną i zaczął się drzeć na wioskę
- Ibun!... Ibun!
Musieli szybko znaleźć jakiegoś balwierza. Huskarl wyglądał naprawdę kiepsko. Hugo też, a Falgaär robił się coraz bardziej blady.
Dowódca zmierzył spojrzeniem Bjørk'a.
- No, zacznij mówić chłopie.
Ostatnio edytowane przez Martinez : 21-09-2015 o 15:37.
|