Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-08-2015, 23:48   #8
Fyrskar
 
Fyrskar's Avatar
 
Reputacja: 1 Fyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputację
Dziękuję za część tekstu Sekalowi i Campo...

Zbudziwszy się, zapomniał o czym śnił. Może tak było lepiej. Od wielu dni dręczyły go koszmary, pełne mrocznych sylwetek i purpurowych falbanek utkanych z krwi. W swoich snach Walfen widywał swych bliskich, widywał Zarzecze i wszystkich ludzi, którzy przewinęli się przez jego życie. Rozgarnął skopane przez sen fałdy kocy i przetoczył się przez muskularne ramię. Odległy krzyk wbił się w głębię jego nieforemnych uszu, raniąc dotkliwie tysiącami igiełek. Wyswobodził twarz z barłogu i zaczął nasłuchiwać jak pies.

- ... niiIIEEEE!

Zerwał się z siennika jak oparzony. Wyswobodziwszy się z objęć samodziału, naiwnie liczył, że usłyszy coś jeszcze. Na próżno. Poprawiwszy na stopach onuco, wdział buty i w miarę się oporządził, opryskując sobie twarz wodą w misy. Krople wody spłynęły przez blizny niczym strumienie meandrujące w kanionach. Jęknął, czując wilgotny chłód na policzkach i pokręciwszy głową, przetarł się kawałkiem wełny. Ospale ruszył do głównej izby karczmy i dalej. Nogi niosły go same, a najemnik śnił o krwi i śmierci. Rzeczywistość okazała się nagle podejrzanie zbliżona do najmroczniejszych, sennych koszmarów...



Wciąż nie do końca rozbudzony Walfen doczłapał, ciągnąc nogę za nogą, do głośnego zbiorowiska, beznamiętnie kłującego swymi pokrzykiwaniami zdrętwiałe od snu uszy najemnika. Tusząc, że zaaferowany tłum nie stworzy niebrzebytej ściany ze swoich rozgorączkowanych, zbitych w jeden masywny organizm ciał, ostrożnie zaczłą zbliżać się do epicentrum porannego zaaferowania mieszkańców Złotnicy. Przemykając pomiędzy tęgawym mężczyzną w baranim kożuchu a plotkującą z towarzyszkami matroną, zbliżył się do wypatroszonego ciała. Przełknął ślinę. Widywał bardziej zmasakrowane zwłoki, ale to było na polu bitwy, gdzie nikt trzeźwy nie miał ni chęci, ni czasu, na obserwowanie nekrotycznych widoków. Z trudem przełknął drugą, zbierającą się w masywne jabłko grude śliny. Mężczyzna był niemłody. Był też, ku temu wątpliwości nie było żadnych, nieżywy, bardzo nieżywy. Był zmasakrowany na śmierć. Walfen nie zbliżył się do trupa, odwróconego na plecy, ale nawet z ej odległości widział rozpruty brzuch i niepełną szyję. Wyglądał, Kreve bądź miłościwa, jakby zagryzł go dziki zwierz.

Dziki zwierz wielki niczym kaedweński niedźwiedź.

- Stary Źdźbło… - odwrócił się do masywnie zbudowanej starowinki, jęknął cicho. - Pani dobrodziejko, cóż to być mogło, co tak morduje człeka za palisadą wioskową skrytego? Bo nie niedźwiedź przecie…

- Zawiść i zło - wymamrotała starowinka z miną taką, jak gdyby przełknęła przed chwilą coś strasznie kwaśnego. - Pijak to był i mąciwoda. Tfu.

- Co ty, Zołcha! - warknął mężczyzna przy niej. - O zmarłym tak gadać! Do chałupy wracaj! To bestyja jaka, ani chybi.

Wszyscy patrzyli się na Machę, która dotykała trupa, pochylała się nad nim pod różnymi kątami i mamrotała coś pod nosem. Albo oddychała głębiej, bo para szła z jej ust, dodając swoje do unoszącej się wokół mgły.

Elf stał zakapturzony i milczeniu przysłuchiał się plotkom, gdybaniom gawiedzi. Obserwował to, co robi Macha, lecz nie podchodził bliżej trupa, choć gotów był pomóc, gdyby druidka takowej potrzebowała, w co wątpił. Na razie bardziej intersowało go co innego. Nigdzie w tłumie pospólstwa do tej nie padł żaden konkret, więc podejrzewał, że był to pierwszy przypadek tego typu śmierci. Przynajmniej w ostatnich czasach.
W oczekiwaiu na rozwój wydarzeń i przybycie przedstawiciela włacicieli tych włości, Katal rozejrzał się dyskretnie, czy jacyś nowoprzybyli patroni Złotego Jaja są w pobliżu.

Stało dwóch mężczyzn - zbrojny i ten, który chciał się dosiąść do stolika krasnoludów, pojawił się zbrojny wcześniej towarzyszący szlachcicowi, szybko wycofując się do karczmy, podobnie jak bardka. Kompania Vimmego też się pojawiła, wymieniła uwagami i wróciła do swoich debat co dalej robić. Macha natomiast wreszcie skończyła, wstała i zbliżyła do tego, co go nazwali wójtem, szepcząc mu coś do ucha i sprawiając, że ten kiwał głową.

- Na kogoś od hrabiny mus nam czekać - doszła jego głośna odpowiedź na to, co mówiła mu kobieta.

Okazało się, że czekać już długo nie musieli. Od dworku zbliżało się dwóch mężczyzn. Nie, jeden z nich to chłopak był. Kłosek pewnie. Drugi był trochę wyższy, okutany płaszczem obszytym porządnie futrem. Kaptur na głowie zasłaniał sporą część jego twarzy, ale nie tak trudno zauważyć było, że jest młody, z krótkim ciągle zarostem na twarzy, rosnącym trochę za bardzo w kępkach. Owalna twarz i niezbyt szerokie nawet w grubym ubraniu ramiona nie czyniły z niego budzącego respekt mężczyzny, ale tutejsi kłaniali się jak przechodził.

- Co tu się wydarzyło? - spytał zanim jeszcze tłumek rozstąpił się, aby go przepuścić. - Kłos, twój dzieciak mówił… - zatrzymał się nagle, przerywając swoją mowę w stronę wójta. Zobaczył ciało. Zbladł wyraźnie i cofnął się pół kroku, zasłaniając usta. Przez moment milczał.

- Zabierzcie go stąd. Przygotujcie do pochówku - przełknął głośno ślinę. - Kto coś widział niech przyjdzie do karczmy. Rozejdźcie się, wracać do pracy. Trzeba odśnieżyć Złotnicę - wydawał polecenia, ale niezbyt mocnym głosem. Mimo to, powoli zaczynali jego rozkazy wykonywać. On sam wyszeptał coś do ucha wójta i ruszył w stronę Złotego Jaja.



Walfen zrzucił z siebie niewinnie piękne płatki śniegu. Kusiło go, by zapić krwawy poranek wódką lub piwem, ale był ciekawy. Wiedział, że nie nadaje się na śledczego, ale nie zamierzał narzucać się dwójce ruszającej z psem, a nie chciał biernie śledzić kolejnych wydarzeń. Lubił mieć wrażenie, że coś robi, robi to lepiej i intensywniej od otaczających go ludzi. Wątpił jednak, by nadawał się do wypytywania rodziny zabytego o cokolwiek. Postanowił jednak, ważąc za i przeciw i stwierdzając, że nie powinien pić wódki z samego rana, skierować swoje kroki do obejścia córki zamordowanego, czy do jakiegokolwiek miejsca, gdzie familia Starego Źdźbła rezydowała akurat. Nie zamierzał być nachalny - zamierzał raczej dopytać się, czy na pewno nie ubił go żaden z miejscowych chłopów. Podejrzewał jednak, że to nie człowiek ukatrupił mężczyznę. Jęknął. Jeśli odprawią go z kwitkiem, to jednak napije się tej wódki.
 

Ostatnio edytowane przez Fyrskar : 23-08-2015 o 14:46.
Fyrskar jest offline