Islamabad; koszary Black Water; śr; 2017.06.05 godz 03:00; 18*C
Marek Kwiatkowski
Były GROMowiec zebrał w mesie wybranych przez siebie ludzi. Był duet obsługujący rkm, był strzelec wyborowy z Remingtonem, byli i szturmowcy mający ponieść główny ciężar walki lub osłony.
- Mamy brać karabinki czy pm-y? - spytał jeden ze szturmowców. No to było ciekawe zagadnienie. Noc skracała dystnans zwyczajowej walki i przewaga zasięgu karabinku nad peemem była w znacznej mierze niwelowana. No chyba, że też trafiłby się przeciwnik z nocną optoelektroniką no to wówczas zależało czym by dysponował do strzalania. Natomiast w jedną ładownicę od karabinku dało się wsadzić dwa magi od peemu a więc prawie podwajało to ilość zabieranego ammo.
- I mamy brać sprzęt nieletalny? - spytał kolejny. Czasem bowiem operacje miały charakter ochroniarski, czasem policyjny a czasem typowo wojskowy. Taki flashbang czy CS-gaz ogłyszały i dezorientowały ale nie zabijały. Zajmowały jednak miejsce w ekwipunku tak samo jak zwykły letalny odpowiednik.
- Czy wiemy jak liczny i czym dysponuje przeciwnik? I co robimy jeśli się okaże, że nikt nie przeżył katastrofy? Przecież nie damy się rady zabrać jednym śmigłowcem i kogoś trzeba będzie zostawić. - zadał pytanie kontraktor z rekami załozonymi na piersiach patrząc uważnie na polskiego kontraktora. Mieli w końc tylko te parę minut na omówienie planu nim Franz wróci ze śmigłowcem i trzeba będzie się do niego zapakować. Przy wraku zaś mogli się pojawić nie tylko bojownicy ale także i zwykli szabrownicy czy ciekawscy. Nie było też wiadomo gdzie dokładnie spadł ten śmigłowiec, równie dobrze mógł się zwalić komuś w ogródku czy na stado kóz. Strzelanie zaś ostrą amunicją do cywili na pewno nie poprawiłoby wizerunku Firmy a zwłaszcza uczestników akcji.
Islamabad; ulice dzielnicy rządowej; śr; 2017.06.05 godz 03:00; 18*C
Costance Morneau
- To jednak jedziesz ze mną a nie z młodymi zakochanymi? - uśmiechnął się z przekąsem Harrison gdy wsiadła do samochodu obok niego.
- No moja droga ale to jak tak to chyba czas na kolejnego deal'a. - spojrzał na nią jakby sprawdzał jak zareaguje.
- Jak się nie uda... To będziemy mogli robić reportaż z powrotu dzielnych, amerykańskich marines zaatakowanych podstepnie przez złych terrorystów... - rzekł odpalając samochód i krzywiąc się nieco. Najwyraźniej jakoś w ogóle nie podobała mu się ta opcja.
- Ale jak się uda to ja nie będę mógł robić zdjęć. Więc... - ruszyli pędem a kierowca nie oszczędzał wypożyczonej bryki. Bujnęło nimi gdy brali pierwszy zakręt.
- Więc moja droga Conie ty je zrobisz dla mnie. Dzielimi się wszystkimi zdjęciami. Jak wrzucisz jakąś fotkę której mi nie pokażesz... - tu mimo, że podchodzili już pod prawie setkę na liczniku odwrócił głowę i znów spojrzał prosto na nią.
- ... to koniec naszej współpracy i dalej radź sobie w tym słonecznym mieście sama. I sama sobie szukaj transportu na tą akcję. - skwitował to obojętnym spojrzeniem i wzruszeniem ramion po czym nagle spojrzał na droge bo właśnie wchodzili w zakręt i musiał ostro pocisnąć heble by się zmieścić.
Wiedziała o co mu chodzi. Chciał mieć dostęp do jej zdjęć jakie zrobi bo z niewiadomych względów sam ich robić nie będzie mógł jeśli to co planował wyjdzie. Zdjęcia każdego członka psiarni były jego prywatnym skarbem i się nimi nikt nie dzilił. Zrobienie każdego było ukoronowaniem całego zestawu składajacego się na spryt, przebiegłość, planowanie, zgadywanie no i trochę szczęścia. Czasem zaprzyjaźnione hieny się wymieniały fotkami tak jak oni zrobili na lotnisku. Obecnie najwyraźniej w zamian za transport chciał właśnie dostępu do jej zdjęć. Mieliby wówczas dostęp do tego samego zestawu fotek choć niekoniecznie musieliby wrzucić w swoje gazety te same fotki.
Góry; wrak śmigłowca; śr; 2017.06.05 godz 03:00; 11*C
Jeremy Newport i Lance "Styx" Vernon
Ciemność, zimno i cisza. Odkąd w tamtych dwóch pojazdach zgasły światła właśnie te trzy elementy zdominowały scenerię. Jedyny element który się wyrózniał w tym otoczeniu to płonący w oddali wrak ich śmigłowca. Rozświetlał teren na kilkadziesiąt metrów dookoła ale w jego promieniu nie byłow widać żadnego ruchu. Płomienie trawiły jasnym płomieniem wypalane paliwo oraz materiał poszycia i trzewi wraku od czasu do czasu strzelając czymś co brzmiało prawie jak wytrzał gdy konstrukcja poddawało się ogromnemu żarowi. No i kamienie. Słyszeli od czasu osuwanie się kamieni takie samo jak oni wydawali podczas marszu. Ktoś tam był w ciemności. Był i chodził skoro poruszał otoczakami.
Chase siedział jak na szpilkach. Głowa chodziła mu to w jedną, to w drugą stronę. Mamrotał modlitwy, ściskał na szczęście krzyżyk wiszący na szyi. Chłopak był wyraźnie zdenerwowany wrogiem czającym się gdzieś w nieprzeniknionych ciemnościach. W końcu nerwy chłopaka puściły - zgiął plastikową fiolkę łamiąc wewnętrzny pojemnik, wstrząsnął aby zmieszać zawartość i rzucił lightstick w stronę pojazdów przeciwników. Migocząca plastikowa pałeczka poszybowała w górę i spadła na kamienie. Po chwili zaszła reakcja chemiczna i znajdujący się w środku plastikowego pojemnika płyn rozjarzył się białym światłem.
Reakcja była błyskawiczna. Gdzieś z ciemności rozległy się krzyki a chemiczne, sztuczne światło rozświetliło umykajacą z jego promienia dwie sylwetki. Obie były ubrane w tradycyjne, tybylcze stroje a w dłoniach mieli modne w rejonie kałasznikowy. Widocznie obchodzili wrak z boku by nie wejść w rejon światła jaki wydzielały płomienie.