Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2015, 14:06   #10
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
dialogowali Baltazar, Campo, Asenat

Wilkołak był szalony. Może przez srebro, którym go postrzelono na obrzeżach złotnickich włości, zadzior grotu w rozjątrzonej, starej ranie, palący, wieczny ogień bólu. Może przez coś innego. Gdyby parł dalej naprzód, po tym jak zabił kilku z nich, dotarłby do gór, w leśne ostępy, gdzie pogoń by za nim nie poszła. Przetrwałby. Ale może nie chciał. Może nie to było ważne.

Macha w zimnych ciemnościach gładziła pobliźniony łeb psa wtulonego w jej bok i po raz nie wiedzieć który rozpamiętywała ciemną zimową noc na podgórzu. Skrzący się jak klejnot, sypki śnieg, syk pochodni. Pozbijanych w najeżone osadzonymi na sztorc kosami grupki chłopów z Nizinki. Zaciętość, może nawet i odwaga na prostych twarzach prostaczków, wyostrzająca rozlane, baranio-prosowate rysy. Wilkołak zabił czterech i ranił siedmiu, wyrwał się... ale zawrócił. Zatoczył krąg w fontannach lśniących, mroźnych iskier i ruszył na nich. Owce zaczęły walczyć. Były w tym zbyt zaskakujące i zabawne, by je tak zostawić. Zbyt zabawne, by pomyśleć o przetrwaniu.

Żył jeszcze, gdy chłopi opuścili ją za ręce w głąb paści. Poszarpana przez kły jej ogara, skłuta kosami, drgająca, krwawa masa na dnie najeżonego palami dołu. Owce nauczyły się zabijać i zabiły, jakie to było zabawne. Konał i śmiał się, i ze śmiechem wywróżył im ich przyszłe losy.

Nie bała się śmierci, własny koniec przywitałaby z pokorą, gdyby przyszedł jako kres starości, lub z urągającym śmiechem, gdyby sczeznąć miała gwałtownie jak ta bestia w paści. Ale póki dech jeszcze miała w piersi, nie zamierzała się godzić na okrutną, niesprawiedliwą i bezcelową rzeź.

Przebudziła się, gdy ogar wstał i odpowiedział na wilcze wycie za ostrokołem, unosząc łeb i skowycząc przeciągle. Zapuściła dłoń w siano i w niespokojnym półśnie przyłożyła dłoń płasko do zmarzniętego klepiska. Kiedy wycie ustało, a ona znów zasnęła, śniła o ziemi drżącej i rozwierającej się aż do głębin jak kobieta pod dłońmi wprawnego kochanka. O oszołomionej Żmii, gdy ją ujrzała po raz pierwszy, leżącą w śniegu na przełęczy, wysoko w górach, w środku zimy. I o szalonym wilkołaku konającym w paści, wieszczącym pomstę i rzeź nad rzezie.



Biegła w stronę krzyków, przytrzymując wyrywającego się Łapacza. Boki psa drżały, z pyska kapała ślina, parując w zimnym powietrzu. Uwiązała podnieconego ogara do słupa przytrzymującego podcień jednego z zamożniejszych domostw.
- Tak – poświadczyła zwierzęciu jego odczucia. - Krew. Waruj. Czekaj.

Przedarła się przez gęstniejącą ciżbę gapiów. Stali. Nadal stali bezczynnie, z rozdziawionymi gębami. I pomyśleć, że chłopów z Nizinki miała za tuczone prosem baranki. Tamci robili ze strachu pod siebie, ale osadzili kosy na sztorc, złapali cepy i poszli kopać paście w zmarzlinie, i to jeszcze zanim rozdarto cokolwiek poza owcą i kundlem uwiązanym do budy. Tutaj zginął człowiek, a ci stali jak te sieroty, czekając nie wiedzieć na co. Musi być, że złoto mózgi lasuje bardziej niż proso i baranina.
- Jestem Macha Tuirseach. Druidka z kręgu na wyspach Skellige – huknęła tubalnie, żeby nikt nie miał wątpliwości, czemu rozprute ciało maca.
Popatrzyli podejrzliwie, chyba niezbyt zapoznani z druidami, ale powstrzymywać jej nie próbowali. Bardzo by ją zresztą takowym oporem zdziwili. Jednak ktoś tylko burknął, żeby lepiej na hrabinę poczekać, co Macha skwitowała potwierdzającym skinieniem głowy i zignorowaniem kwestii. Jak im mus, to niech czekają.
Ciało nieszczególnie ją wzburzyło. Widywała gorzej pochlastanych ludzi, i to takich, co jeszcze przy tym żyli... Ten był trupem, a trupy nie wzbudzały w druidce wielkich emocji, poza koniecznością rychłego pochówku w lecie i nieco mniej pilnego przy takim mrozie, jaki właśnie się zapowiadał. Zimne było jak kamień, chłop opuścił ten padół dobre godziny wcześniej. Gardło i przód szyi zostały praktycznie wyrwane, czymś ostrym i z potężną siłą. Pazury? To potwierdzałby brzuch, bo nie były nie precyzyjne cięcia, a raczej szarpane rany. Część wnętrzności się wylała z poruszonego ciała, ale na gust Machy w otwartym brzuchu coś za mało tych kiszek i inszych podrobów było. Wyglądało na to, że części brakuje... Smaczna rzecz, takie świeże i ciepłe flaki. Zwłaszcza na przednówku. Łapacz rzucał się na postronku wokół słupa.
- Ten młody Kłosek to sam jeden do waszej hrabiny pobieżał? Daleko to? - rzuciła w tłum.
- Jeden, a po co więcej? - spytał ktoś z głupia frant, a kto inny wskazał na drugi koniec wioski, w stronę dostatniego domostwa, dworku właściwie. Macha skinęła głową i wstała, otrzepując suknię ze śniegu. Podeszła do tego, co go wójtem nazywali, i cicho a dyskretnie mu wyłożyła, że to robota zwierzęcia albo potwora... albo człowieka, który chciał, żeby na to wyglądało. Rzekła, że ma psa szkolonego do łowów i może kazać mu tropić. Spodziewała się już po ogólnozłotnickiej niemocy, że wójt i tak będzie chciał czekać na hrabinę. Ale nie zamierzała pomijać wójtowskiego majestatu, nawet jeśli miało się to ograniczyć do oznajmienia, co zamierza uczynić. Jej doświadczenie mówiło, że w wielu sprawach wójt może więcej niż baron i hrabia, warto było żyć z takim w zgodzie. I podług jej przewidywań, kędzierzawy chłopek pokiwał umnie łepetyną i rzekł, że na hrabinę lub kogoś ze dwora czekać będzie.



Brynden do tej pory stał tylko milcząc i obserwując całe zdarzenie. Trudno jednak było jednoznacznie stwierdzić, czy bardziej jego twarz wyrażała niezadowolenie z pogody, czy z nocnego zdarzenia we wsi. Pomimo tego, co zostało z mężczyzny, bez trudu rozpoznał w nim wczorajszego gościa z karczmy. Wzrokiem próbował odnaleźć jego kompanów ze stolika. Zdawało mu się, że nawet rozpoznał dwóch… ale nie był do końca pewien. Podobnież jak tego, czy nieboszczyka tak efektownie sprawiono żelazem czy czymś innym. Miecz czy topór to rzecz jasna nie był… ale buzdygan? Cóż… niemniej by się mocno zdziwił, gdyby tak było. Popatrzył na młodego panicza. Wysłuchał, co miał do powiedzenia, zadowolony nawet z tego, że zbiegowisko nie wpadło na pomysł szybkiego odnalezienia sprawcy pośród dość licznych nieludzi obecnych w wiosce. Niespiesznie podszedł do kobiety badającej trupa. Stanął na tyle blisko niej, że mógł poczuć jej zapach. Daleki od tego jaki kojarzył mu się z kobiecym.
– Dowiedziałaś się czegoś? - spytał, uważnie przyglądając się jej ciemnym oczom. Nie wysilił się na uśmiech.
Spojrzenie zatrzymanej w pół kroku w pochodzie za wójtem wyspiarki odbyło kilkukrotnie wędrówkę od czubków zaśnieżonych butów po strzechę siwiejących włosów. Równie mało niewieści był to wzrok, jak towarzyszący jej ostry aromat ziół, stajni i psiej sierści. Ani zagubiony, ani uwodzący, ani szacujący grubość jednego i drugiego trzosa. Chociaż Brynden ocenionym już ani chybi został.
- Waści człek wojenny – rzekła druidka zamiast odpowiedzi i bynajmniej nie było to pytanie, chociaż kobieta oczekiwała jakiejś reakcji. Stanęła na palcach, przez co zrobiła się jeszcze wyższa. - Katalu! - krzyknęła ponad ramieniem Thorne'a w rzednącą ciżbę.
Na twarzy Cintryjczyka wykwitł grymas, który przy odrobinie dobrej woli można by nawet i nazwać uśmiechem. A może tej woli trzeba by było jednak trochę więcej, bo usta w pewnym momencie zastygły, nie dając szansy ukazania się bieli zębów… a w oczach prędzej można by było znaleźć zaciekawienie niż wesołe iskierki. Zrobił pół kroku w tył, tak by niewiasta nie musiała przez niego wrzeszczeć. Jednocześnie ustawił się bokiem do niej, nieznacznie odwracając głowę w stronę, w którą krzyczała kobieta.
– Brynden Thorne.
- Macha Tuirseach - odwdzięczyła się druidka. Rodowe miano ostatniego króla Cintry w połączeniu z jej zgrzebną suknią i słaniającą się w zaspę krzywą drewutnią za jej plecami, jedną z rozlicznych pereł złotnickiej architektury, zabrzmiało dziwacznie i wyjątkowo nie na miejscu.
Elf, który nasłuchiwał właśnie w skupieniu, cóż takiego kompania krasnoludów radzi, głównie uwagę zwracając, czy przypadkiem nie planują mimo wszystko opuscić wioski, na wspomnienie swego imienia skinął głową druidce. Podszedł spokojnie, patrząc na Machę. Na moment oderwał wzrok od oczu kobiety, by zawiesić zaciekawione spojrzenie na twarzy stojącego obok zbrojnego, a potem zwrócił się do Tuirseach.
- W czym mogę pomóc? - zapytał przyjaźnie.
- Ja tobie pomogę, Katalu – Macha ściszyła głos, by być słyszaną tylko przez dwóch mężczyzn, mówiła szybko i jednym cięgiem. – Pomogę, bo zaraz szlag jasny trafi interesa twoje i pananolanowe z dużym prawdopodobieństwem. Chłopa nie kompan od kielicha rozchlastał, chyba że mu szpony porosły. Nie zwierzę, bo za ostrokołem padł... Może być, że bestyja jaka. Wnętrzności zabrane lubo wyżarte. W zimie u podnóża gór wilkołaka ubiłam, co stąd właśnie przyszwendał się... Eh, gadał stwór, że więcej ich przyjdzie. Jak się wieść rozniesie, co tu łazi i kiszki wygryza po nocy, to górnikom trzy razy więcej płacić będziecie, a i zbrojnych nająć do ochrony będziecie musieli. Od paniczyka nie ma co pomocy wyglądać, a z prostaczkami to już na wilkołaka raz polowałam – Macha ściągnęła brwi i sarknęła lekceważąco i niecierpliwie – Powtarzać tego nie chcę. Sami widzicie, ani rozeznania, ani zdecydowania żadnego; trop stygnie, a ci nic, zaraz zadepczą wszystko ze szczętem. Jak do walki przyjdzie, to rozpacz czarna i truchła w tylu kawałkach, że nie wiesz, czy zszywać do trumny, czy spokój dać i do worka pakować. Psa mam dobrego. Trup padł parę godzin temu, ślady śnieg przysypał, ale Łapacz na węch może jeszcze pójść. Jeno spieszyć się trzeba. Polował ty kiedy w śniegu w swoim długim życiu, elfie?
- Z pewnością - odrzekł Katal, cokolwiek to miało znaczyć. - Jednak na pielęgnacji i pracy z przyrodą oraz zwierzętami więcej się znam niż tropieniu i polowaniu na... cokolwiek. Na łowy chcesz ruszyć? Teraz tutaj teren łowiecki, a my zwierzyną. Co proponujesz mi?
- Puśćmy psa i sprawdźmy, czy i gdzie tropem pójdzie. Może za ostrokół, tedy przynajmniej rozeznamy się co i jak, nie będziemy czekać jak te barany na rzeź. A może zajdziemy za ogarem tutaj do chaty której, bo okaże się, że to zazdrosna kochanica albo dłużnik grabiami Źdźble tak elegancko flaki wyczesali. Wtedy odetchnąwszy, pójdziemy na gorzałę... lub herbatę, i zadumamy się głęboko nad kondycją kmiecego ducha – druidka wzruszyła ramionami. - Pan idzie, panie Thorne?
- Ledwo ujawniłaś swe imię Pani, a już mi spacer w krzaki proponujesz. Istna z ciebie gorączka. Tym razem pokazał już nieco zębów w uśmiechu. – Ciekawski ze mnie człek. Dlatego i chętnie zobaczę co ta twoja bestia zwąchać może… ale ciekawi mnie również co też paniątko będzie miało do powiedzenia w gospodzie. Bo póki co, żadnego interesu w tym nie widzę. Ani mi niedola pana-nolana ciąży, ani liczebność złotnicowych mieszkańców… a tym bardziej anomalie tutejszej fauny. Odpowiedział druidce, która podziwiając jego trzos już wcześniej wiedziała, że jest on równie sfatygowany przez nie-chcącą-przeminąć zimę co niejedna tutejsza spiżarnia. I podobnie jak one wymagałby ponownego uzupełnienia. – Sprawdźmy. Co tam za palisadą jest… a później zastanówmy się nad ceną jaką paniątko za spokój będzie musiało zapłacić.
- Porządny druid tylko okazji patrzy, żeby w krze poleźć, dąbrowy bujne a strzeliste jednak szczególnie upodobawszy sobie. – Masze nawet nie drgnęła powieka. - Wszyscy to wiedzą. Jak i to, że szlacheckie paniątka krzywym okiem patrzą, jak im kto łowić bez ich pozwoleństwa próbuje cokolwiek na ziemi, którą własną nazwali. Ze szkodą by to było i dla zacnego Nolana, i dla waszych i moich planów, panie Thorne. Jeśli Katal zgadza się, idźcie pierwej do karczmy paniątku zamiar nasz oznajmić. Ja zaś baranków popilnuję, by karnie stały w miejscu i racicami tropów nie rozryły nam zanadto.
- Sprawdźmy co mamy sprawdzić póki niezmącony inną wonią trop jest. Tak żeby wiedzieć gdzie za wsią go podjąć w razie konieczności. Thorne może i niewiele wiedział o tropieniu różnej maści łaków… znał natomiast na tyle wieśniaków, że nie doszukałby się w nich odwagi pozwalającej na wyścibienie nosa poza wieś. – Szlachcic nie zając. Nie ucieknie.
Elf słuchał rozmowy ludzi ważąc coś w myślach. Na propozycję tropienia z psem pokiwał głowa z aprobatą. Wzdlędem reszty propozycji druidki odezwał się swobodnie z rozbrajającą szczerością, mimo obecności nieznajomego:
- Nawet na tym zasranym końcu świata żaden człek miejscowy obcego i nieludzia słuchał nie będzie, choćby aby na sympatyka przed resztą nie wyjść, azali nie z osobistych uprzedzeń. - uśmiechnął się smutno. - Prędzej kozłem orzekną, winnym wszystkim nieszczęściom od niosek nienośnych do rozprutych w śniegu kum, i sznur uszykują pleciony ze strachu… - powiedział ironicznie, choć z niewesołą miną.
- Doloż ciężka, dolo... Potrzymać cię za stempel? Do piersi utulić? - sarknęła Macha z nagłą irytacją i odwróciła się, by iść po psa. Elf odprowadził kobietę wzrokiem. Potem odszedł w kierunku karczmy.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 23-08-2015 o 14:40.
Asenat jest offline