Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2015, 19:14   #29
sheryane
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu
Podróż trwała w najlepsze, mimo że tak wiele pytań pozostało bez odpowiedzi. Mało tego - niektóre z uzyskanych odpowiedzi niosły ze sobą wyłącznie kolejne pytania. Wbrew temu wszystkiemu grupie humor raczej dopisywał. Każdy jednak miał świadomość, że do celu jeszcze długa droga.
Krajobraz dookoła wciąż był głównie biały, ale teren powoli obniżał się i wyrównywał. Na południowym wschodzie majaczyły potężne sylwetki gór Grzbietu Świata i z każdym dniem zdawały się coraz większe. Zgodnie z ustaleniami karawana miała minąć góry od zachodu, bowiem nikt nie dysponował informacjami na temat przejezdnych wąwozów czy przełęczy. Poszukiwanie ich w środku zimy byłoby stratą czasu, zaś jazda górami na cztery wozy też nie wydawała się dobrym pomysłem.
- Za parę dni powinniśmy już objechać góry, tam po drugiej stronie łatwiej będzie o ciepłe łóżko - powiedział Alythowi Bulmar wyraźnie z tego faktu zadowolony.

Pierwsze dwie noce po opuszczeniu gospody przyniosły Alythowi ten sam, identyczny w każdym detalu sen o płonącym Targos i matce usiłującej mu coś przekazać. Zawsze po tym budził się i widział w pobliżu Arine, którą najwyraźniej męczyła podobna wizja. Zupełnie jakby dzielili sen, mimo że pojawiały się w nim różne osoby. Jednak trzecia noc przyniosła zmianę.

***

Podobnie jak wcześniej najpierw w swe szpony złapały śniącego mrok i zimno, a potem otuliło go przyjemne ciepło bijące od okropnego widoku płonącego Targos. Jednak tym razem jedynym dźwiękiem, który otoczył Alytha, było radosne trzaskanie ognia pochłaniającego miasto jakby w całości. Nie było już dziwnego huku, który zagłuszał wszystko; nie było niewidzialnej lawiny, która uniemożliwiłaby rozmowę... Postawa Kethry również się zmieniła. Do tej pory matka Alytha zachowywała się, jakby wpadła w panikę. Podczas poprzednich spotkań machała rękami i krzyczała coś do syna. Tym razem stała spokojnie, w tym samym miejscu co zwykle, i oczekiwała jego przybycia. Nawet powitała go smutnym uśmiechem. Przecież był to tylko sen? A może już pogodziła się ze swym losem?
Gdy Alyth podszedł do matki, z jej ust popłynęły słowa:
- Pierwsza fala nie wyrządziła szkód, została w porę powstrzymana - mówiła spokojnie, tak jak dawniej tłumaczyła synowi różne rzeczy. - Nadchodzą kolejne i je również trzeba zatrzymać. Nie możecie wrócić do Targos, tu już nie pomożecie. Potrzeba was na południu. Potrzebują was...
Jej słowa zagłuszył donośny warkot i dzikie ujadanie. Kethra zdawała się nie słyszeć tych dźwięków i mówiła dalej, ale żadne jej słowo nie dotarło ju na do uszu syna.

Alyth zauważył, jak od otaczającej ich pożogi odrywają się mniejsze skupiska płomieni. Szybko uformowały się w czworonożne istoty okryte tańczącym ogniem. Przypominały jakąś upiorną karykaturę psów, tyle że trawiące ich ciała płomienie nie czyniły im szkody.

Kliknij w miniaturkę

W kilku susach dopadły swą ofiarę, powalając Kethrę na ziemię. Jej krzyk zmroził Alythowi krew w żyłach. Krople krwi z szarpanych ran tryskały dookoła, sycząc cicho, gdy ginęły w ogniu. Choć mag chciał pomóc matce, nie mógł ruszyć się z miejsca. Z uderzającą dokładnością widział jak ogniste psy rozszarpują jego rodzicielkę.
Wtem kątem oka pośród płomieni dostrzegł jeszcze kogoś. Rudowłosa piękność o kocich oczach uśmiechnęła się, mrugnęła do niego i rozpłynęła się w nicość.

Kliknij w miniaturkę

Podobnie jak cała scena.

***

5 Ches 1372 RD

Nowy miesiąc zwiastował, że wiosna powoli nadciągała nad Faerun. Niestety na dalekiej północy nie dało się tego jeszcze zbytnio odczuć. Mimo że nastała połowa pierwszego dnia Ches, a do równonocy zostały tylko dwa tygodnie, nie wpłynęło to znacząco na pogodę. Tego ranka po zwinięciu obozu Arine zebrała wszystkich przy pierwszym wozie. Z północy nadciągały czarne chmury. Były daleko, ale zwiastowały porządną śnieżycę w ciągu najbliższych kilku godzin.
- Koło południa znajdziemy się już u podnóży gór. Ojciec mówił mi, że wśród mniejszych wzniesień i skał można znaleźć jaskinie, które posłużą nam za schronienie. Dobrze by było trafić na jakąś przed burzą.
Wszyscy wpatrywali się w białowłosą, która robiła się coraz bardziej skrępowana poświęcaną jej uwagą.
- Także tego... Ponoć są i takie, gdzie znajdzie się choćby drewno na opał. Gdy ktoś tam zawędruje i skorzysta, uzupełnia zapas dla kolejnych gości, nim ruszy dalej - wyjaśniła.
Po tej krótkiej, choć niekoniecznie niezbędnej, informacji wszyscy zajęli swe miejsca na kozłach i ruszyli w drogę.

Podróż mijała całkiem przyjemnie, choć gdy po kilku godzinach spokojnej jazdy zerwał się gwałtowny wiatr, nie było już tak miło. Od czasu do czasu niósł ze sobą zabłąkane płatki śniegu, które wpadały za kołnierze i topniały na nosach. Wyścig z nadciągającą burzą był z góry przegrany. Karawana sunęła po śniegu, a jej uczestnicy próbowali wypatrzeć wśród pobliskich skał jakiekolwiek schronienie.
- Powiem ci ino, że ta nasza podróż to bardzo spokojna. Zupełnie co innnego niż się słyszy. Ale w sumie nie dziwota. Komu by się chciało rzyć odmrażać w środku zimy i siedem osób napaść dla zysku niepewnego. Siedem i wilka - mówił Bulmar do Alytha, przekrzykując wycie wiatru i majstrując przy swojej kuszy.

Pewnych prawd nie powinno się wypowiadać na głos, los bowiem bywa kapryśny. Wóz jadący na czele skręcił ostro i byłby się przewrócił, gdyby zamiast płóz miał koła. Na szczęście konstrukcja wykonana przez Bulmara wytrzymała, a Arine opanowała konie. Wtem dookoła karawany zajaśniały niewielkie czerwone łuny. Plamki szybko wirowały i zaczęły powiększać się stopniowo. Osiągnąwszy około półtora metra średnicy wypluły z siebie małe istoty o wrednych pyszczkach. D
Ich drobne ciałka pokryte były maleńkimi łuskami, a chude ręce kończyły się długimi pazurami. Głowy uwieńczone były rogami o różnych kształtach, a na ich koślawe mordy wypełzły wredne uśmieszki.
Otto zeskoczył ze swego miejsca na wozie wprost na zielonego stworka. Razem wpadli w śnieg, który już po chwili ubarwiła plama czerwieni. Dwa kolejne diabełki wdrapywały się na wóz Arine.
- A to małe skurwiele! - krzyknął Bulmar, który odwrócił się akurat w porę, by wpakować bełt prosto w roześmiany pysk pomarańczowego impa, który był już na ich wozie.
Pozostałe dwa wozy też miały już dodatkową obstawę. Rasha stanęła na koźle, najwyraźniej nie mając ochoty skakać w tej chwili w zbroi na śnieg. Erna i Edgar stali już plecami do koni, po obu ich stronach, zdecydowani chronić także zwierzęta. Alyth nie był w stanie zliczyć wszystkich przeciwników dokładnie, ale musiało być ich co najmniej z tuzin.
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”
sheryane jest offline