Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2015, 21:34   #12
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Elf witał każde udanie się na spoczynek z dreszczykiem emocji. Wciąż jeszcze nie przyzwyczaił się do snów, które choć nie przychodziły prawie wcale, to gdy nawiedzały, jakże często były najciekawszym elementem całej doby. Któż to wie, co na nie się składa… Marzenia, pragnienia, obawy, wspomnienia i łepetyna na samowolnych wycieczkach. Wspomnienia. Ilekroć we snie widział nową twarz, ile by dał, aby ją później po przebudzeniu spotkać.

Śnieg pod płozami, z cichym szumem zostawiał za zaprzęgiem prosty, odciśnięty ślad. Psy gnały ku wzniesieniu równo. Hamulcem orząc w ubitej bieli zatrzymał pojazd. W dole, plaża przy morzu była nieskazitelnie piękna. Z drugiej strony, na horyzoncie pięły się ku czystemu niebu surowe góry. Wszystko obleczone było zawieszoną w przestrzeni ciszą. Żaden dźwięk nie mącił bezwietrznego mrozu. Blade słońce iskrzyło się na śniegu i krach zamarzniętej zatoki. Osiem psów, z ułożonymi w uśmiechy pyskami, stojąc nieruchomo, obserwowało wraz z ich właścicielem, przykrytą cienką warstwą śniegu, plażę rozciągająca się aż po widnokrąg.

Kluczem sztuki powożenia był dominujący pies, oddany i posłuszny lider, za którym podążała reszta zaprzęgu. Tym wybrańcem w pierwszej parze był stary, doświadczony basior Kagir. Sześć pozostałych pracowła ciężko i nie sprawiała kłopotów. Siódmy zaś… Cóż… Siódmy pies był synem Kagira. Dadel. Jabłko zaiste daleko potoczyło się od jabłoni. Niedoświadczony, leniwy i robiący zawsze wszystko, o co sienie prosiło, nie słuchając nigdy poleceń młody narwaniec. Gdyby tylko był inny na jego zastępstwo, to Dadel nie znalazłby miejsca w zaprzęgu. Skoro jednak było tak, a nie inaczej, to musiało tak zostać.

To miał być dobry dzień. Widok majestatyczne plaży i tak czystego powietrza w przysłuchującej się ciszy, sprawił, że ten moment należał do każdego z osobna. Dlaczego nie do Dadela? Do tej pory zaprzęgnięty w ostatniej parze był na swoim miejscu, gdzie ogonem pod okiem woźnicy, mógł teoretycznie sprawiać najmniej kłopotów. Dobry czas, jeśli nie najlepszy, na danie szansy sprawdzenia się dla najmniej doświadczonego członka stada. Po kilku minutach ojciec i syn pędzili obok siebie na przedzie ochoczo zagarniając śnieg na równej, niczym tafla zamarzniętego obok brzegu morza, terenie.
Woźnica stojąc na saniach zobaczył pierwszy to, czego psy jeszcze nie dostrzegły. Po prawej stronie, na zboczu zaśnieżonej plaży, które w innym miejscu i czasie byłyby wysoką wydmą, stała biała niedźwiedzica z młodym. Gdyby nie Dadel przecięliby lotem kruka mijając zwierzęta. Jednak on naturalnie musiał obrócić ciekawski łeb i popatrzeć w prawo na mijany krajobraz, bo przecież skupiać się na tym, co się robi, czyli gna prosto, niestrudzenie, wciąż do przodu, nie leżało w roztrzepanej naturze syna psa przewodnika. Prawdopodobnie pomyślał, że to białe, duże psy i zapragnął się z nimi spotkać, rwać w tamtym kierunku, szczekając na powitanie, kompletnie zapomniawszy o swej roli w zaprzęgu.

Rozpaczliwie, ostre nawoływanie do posłusznego Kagira, aby odbił w lewo, nie przynosiło skutku, gdy reszta zaprzęgu parła, gdzie indziej. Sześć pozostałych zwyczajnie w ślad na Dadelem, stwierdziło dostrzegając niedźwiedzie, że one również chcą się z nimi niezwłocznie spotkać. Woźnica próbował wywrócić zaprzęg, bo zbyt płytka warstwa śniegu nie dawała hamulcowi żadnego oporu. Nadaremnie. Sanie niepowstrzymane sunęły wprost ku mieszkańcom tej krainy z zawrotną szybkością połykając przestrzeń. Kiedy wreszcie zaprzęg wjechał na łagodne wzniesienie zatrzymał się, bo rylec w końcu głęboko ugrzązł w ubitym, grubym śniegu zbocza plaży.

Nie było czasu na odetchnięcie z ulgą, bo Kagir i Dadel ujadali o dwa kroki od białego niedźwiedzia. Teraz już wszystkie psy ujadały jak szalone rzucając się i skacząc do góry i na boki. Rwąc się do dzikiego zwierza. Mały niedźwiadek schował się nieco za potężną bryłą matki i wyglądał zza futra jej potężnych, tylnych łap.

Samica zaczęła kiwać się na boki przestępując z przedniej łapy na łapę. Zaczeła kręcić wielkim łbem w kategorycznym sprzeciwie czarnymi, matowymi ślepiami patrząc na psy.

- Hhhhheeeeeee!!!!! – niedźwiedzica wydała z gardła charakterystyczny dźwięk wypuszczając powietrze niczym syczący kot.

Doświadczeni myśliwi mawiali, że ten, kto słyszał ten odgłos, wiedział, że jest w poważnych tarapatach.

Dziwny spokój, mimo burzy wirującego spod psich łap śniegu i zajadliwego szczekania, opanował woźnicę. Sięgnął po łuk i sprawnym ruchem nałożył pocisk. Napiął łęczysko do oddania strzału.
Patrzył w oczy zwierzęcia gotów do walki, choć jakże jej nie chciał.
Samica dostrzegła wtedy elfa i zatrzymała na nim matowe ślepia.
Mógłby przysiąc, że usłyszał w głowie jej głos, mówiący, że ona też tej walki nie pragnie, lecz do niej stanie, jeśli nie dadzą jej spokoju.
Czuł jak pot zamarza na czole.
Po kilku chwilach, zdających się trwać w nieskończoność, niedźwiedzica odwróciła się masywnym cielskiem i nie patrząc za siebie, ruszyła, w kierunku oddalonego o kilkadziesiąt stóp, czarnego otworu groty w zboczu zatoki. Malec podreptał za matką pokonując lekko zapadający się, skrzypiący śnieg pod łapami. Niedźwiadek, zatrzymał się przed grotą, odwrócił w kierunku zaprzęgu mały, biały łeb.

- Hhee! – prychnął i dał nurka znikając w otworze w ślad za matką.

Elf opuścił łuk i przywołał zawiedzione psy do spokoju.
Ruszyli dalej piękną, mroźną plażą.
To był piękny, wyjątkowy dzień.
Dobrą lekcję otrzymał przede wszystkim nie Dadel, lecz niedźwiedzi maluch.



Tej nocy sen przyszedł równie niespodziewanie, co każdym poprzednim razem i równie nieoczekiwanie się skończył zostawiając w pamięci mgliste obrazy i oddalone dźwięki.

Krasnoludy od świtu sarkały krzątając się po izbie. Wybudzony ich pomrukiwaniem, Katal otworzył oczy i patrzył za oszronioną szybę i biel za nią. Skąd ten sen? Czy to przez ten nocny śnieg, czy może widok basiora Machy? Wspomnienia wymieszane z podświadomością?
Krzyk dobiegający z zewnątrz karczmy postawił go całkiem na nogi.



Ktoś zginął w nocy, starszy, miejscowy mężczyzna, a elf stojący w kapturze pośród tamtejszej gawiedzi, zbliżył się nasłuchując, co wieśniacy mają do powiedzenia.

- Źdźbło pewnie znowu nachlany był, Słomkowa go zawsze ostatniego z karczmy wyrzucała...
- To bestyja jakaś być musiała, nie inaczej!
- Szkoda starego, choć pijak to był...
- Dziki Gon, powiadam wam, jak żem się obudził w nocy to żem widział jak galopują po niebie!
- A bredzisz, żadnych dzikich gondów to nie ma.

Czyli nie był, to kolejny ze śmiertelnych wypadków. Gdyby Złotnica miała podobny problem w bliskiej przeszłości, ludzie gadaliby inaczej. Ze znowu… że tak samo lub podobnie… że konkretna bestia… lub morderca.
Takie rzeczy z pewnością zdarzały się i przytrafić mogły wszędzie, nawet lub przede wszystkim na końcu świata. Sprawca mógł być wciąż w Złotnicy kryjąc się między miejscowymi lub będąc jednym z przyjezdnych. Mógł również być bestią, która zaatakowała z gór. Elf nie wiedział, lecz wcześniej czy później się dowie, jak większość zagadek, które układają się w logiczną całość z upływem czasu i nowych okoliczności, wydarzeń.

Zgodził się z decyzją druidki, że pies najlepiej poradzi sobie z podjęciem tropu w świeżym śniegu. Miejscowi na pewno mieli psy myśliwskie lub pasterskie również do tego nadające się, aby z ich użyciem przeczesać okolicę. Czego nie rozumiał do końca, to chęć bezpośredniego mieszania się w tą sprawę. Od tego był miejscowy władyka, wójt oraz straż wiejska, aby decydować o bezpieczeństwie mieszkańców, jak i przyjezdnych gości zarazem. O reputację podupadłej dziury w końcu się rozchodziło i pęczniejące od rozwoju Złotnicy trzosy. Jakkolwiek chciał pomóc, to występować przed ludźmi, niczym jakiś wiedźmin lub obeznany z tego typu morderstwami zawodowiec, nie zamierzał. Tym bardziej, jako obcy i nieludź zarazem. Czekać tylko jeszcze było, aż pierwsze podejrzenia padną na niego. Wiedział co myśli, bo czy z ludzkiego strachu czy zemsty za buntowników, był już w podobnych okolicznościach. On buntownikiem nie był. Chyba.



Do karczmy wszedł z zamiarem zjedzenia śniadania oraz poważnego rozmówienia się z kompanią Vimme, więc przysiadł się do ich, już jakby zarezerwowanego, stołu. Nie dostrzegł nigdzie elfki z łysym brutalem. Bacznie obserwował syna tutejszej włościanki.

- Ale się porobiło. – westchnął z ukosa czekając na strawę. – Sprawę mam konkretną do was.

 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 23-08-2015 o 21:44. Powód: niektóre literówki
Campo Viejo jest offline