Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-08-2015, 15:49   #11
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
No i skończył się długi, mroźny wieczór, który grupa wędrowców i miejscowych umilała sobie ciepłem buchającym z kominka, ciepłem grzanego wina rozlewającym się po członkach i ciepłem głosu pięknej bardki.

Niestety nie dla wszystkich bogowie byli łaskawi. Przynajmniej nie tak, jak by sobie tego co poniektórzy życzyli, na przykład Lola. Jej występ został nagrodzony gromkimi brawami, a i srebra nie poskąpił zarówno karczmarz Słomka, jak i czcigodny pan Jan Utrata, ale jednak od ciepła przypiecka kobieta wolała ciepło pierzyny i męskiego ciała.

Choć ślizgający się po jej krągłościach wzrok pana Jana wyraźnie mówił, że szlachcic ma ochotę na bliższą znajomość, to jednak tym razem musiała się obejść ino smakiem. Pan Utrata szedł bowiem w konkury, a nic tak nie szkodzi zalotom jak przygruchanie sobie innej.

Tak więc, wobec braku alternatyw, chcąc nie chcąc Lola musiała zadowolić się kącikiem przy piecu. Lata nocowania w najróżniejszych warunkach , a może grzane wino sprawiły, że nim brodacze za parawanem rozchrapali się na dobre, ona spała już snem sprawiedliwego.


Ranek przyniósł kobiecy krzyk, suchość w gardle, wwiercający się w nozdrza odór przetrawionego alkoholu i przeplatane mlaskaniem pochrapywanie gdzieś w odległym rogu sali, niekoniecznie w tej właśnie kolejności.

Być może Loli udałoby się zignorować jazgot i wrócić w słodkie objęcia snu, gdyby wrzask nie obudził innych gości i gdyby rzeczeni goście nie wszczęli rumoru. Trubadurka była w stanie wiele zignorować, ale skrzypienie co i rusz otwieranych drzwi gospody do tego zaszczytnego grona nie należało. Usiadła wreszcie powodując tym samym, że lisi płaszcz, który do tej pory zakrywał ją od czubka głowy aż po stopy, zsunął się, odsłaniając zaspaną twarz i lekko potargane włosy. Nikt jednak nie zwracał uwagi na niewyjściowy wygląd bardki. Wszyscy bowiem zaaferowani byli tym, co działo się na zewnątrz. A działo się niemało.

Panna Merritt z pewnym ociąganiem wychyliła nosa z dusznej, ale jednak ciepłej gospody. Złowroga szarość poranka i śnieg sypiący obficie dodatkowo do tego zniechęcały. Niebawem stało się dla niej jasne, cóż to za wrzaski wyrwały wszystkich ze snu. Nie wypiła wczoraj aż tak dużo, przynajmniej jak na swoje standardy, a jednak na widok trupa poczuła, że jej żołądek pragnie pozbyć się swej zawartości. Zaspokoiwszy ciekawość kobieta wróciła do gospody, przy okazji z trudem powstrzymując torsje.W środku właściwie nie było już nikogo. Wszyscy polecieli oglądać widowisko.

Warkoczastą posługaczkę, za pewne córkę gospodarza, zagadnęła o ciepłą wodę do obmycia twarzy, a dopełniwszy porannej toalety, zasiadła na jednej z ław. Zapytana o pana Utratę dziewka odparła, że jaśnie wielmożnego pana jeszcze dziś nie widziała, a słowa jej potwierdziły się, gdy jeden z Janowych żołdaków zszedł na dół po skrzypiących schodach i wyszedł na zewnątrz, za pewne sprawdzić, co się stało. Gdy wrócił, Lola zaczepiła i jego. Mężczyzna nie w humorze być musiał tego ranka, a może nie spodobało mu się to, co na zewnątrz zobaczył, bowiem burknął jedynie, że jego pan śpi jeszcze. Nie było innej rady, jak cierpliwie czekać.

Pan Jan kazał na siebie czekać dość długo. Gdy wreszcie zszedł, zasiadł przy centralnym stole moszcząc się na krześle przez dłuższą chwilę. Blady był jakiś i dziwnie poddenerwowany. Lola przysiadła się do niego nim podeszła służebna dziewka, liczyła bowiem, że załapie się na godne szlachcica śniadanie. Przywitała się przy tym grzecznie rozciągając usta w najpiękniejszym ze swych wystudiowanych uśmiechów.

Utrata zamówił śniadanie dla siebie i dla niej, a słysząc, że na posiłek przyjdzie mu czekać, bo karczmarz i jego żona ciągle we wiosce, zdenerwował się wyraźnie. Choć nie powiedział ni słowa i machnął jedynie ręką, widać było, że nie w smak mu to ani trochę. Jego druga dłoń zacisnęła się przy tym mocno, aż knykcie zbielały.

W oczekiwaniu na gospodarza i siłą rzeczy również posiłek, Lola rozpoczęła niezobowiązującą konwersację, dla zabicia czasu i dla obustronnej przyjemności. Pan Jan w dalszym ciągu był nie w humorze, a powód jego troski wyjaśnił się, gdy tylko kobieta wyraziła ubolewanie, że szlachcic chyba będzie musiał odłożyć na jakiś czas swoje matrymonialne plany, bo przez tragiczną śmierć tego nieszczęśnika, świećcie bogowie nad duszą jego, pani Ohlavie pewnikiem nie w głowie dziś będą oświadczyny. Utrata zgodził się z nią i to właśnie było przyczyną jego posępnego nastroju. Nie liczył co prawda od razu na oświadczyny, ale jednak sprawy nie układały się po jego myśli. Jedyne pocieszenie stanowiła dla niego w dalszym ciągu realna możliwość bliższego poznania pani hrabiny i jej nadobnej córki,

Rozmowę przerwało im pojawienie się w gospodzie karczmarza. Za nim do oberży wlał się tłum z dwójką mężczyzn na czele. Młody okutany był w płaszcz obszyty sobolim futrem, a jego twarz o dziwnie znajomym owalu zdobił rosnący w kępkach krótki zarost. Starszy z mężczyzn był skromniej ubrany, ale i tak lepiej niż większość zgromadzonych wczoraj gości, co sugerowało, że jest to zarządca tutejszych włości. Chaos, jaki się przy okazji ich wejścia rozpętał, sugerował, że śniadanie nie prędko zagości na zajmowanym przez bardkę i szlachetkę stole. Pan Jan potwierdził przypuszczenia kobiety. Wyjaśnił, że młodszy z mężczyzn to Sobeslav Hrup, hrabiowski syn.

Loli bardzo zależało na tym, by dostać się z Janem na dwór. Wcześniej starała się prowadzić rozmowę tak, by to najlepiej sam Jan zaprosił ją do towarzystwa. Szybko stało się jasne, że w najbliższym czasie nie ma na to żadnych szans. Dodatkowo teraz szlachcic utracił wszelką ochotę na rozmowę o swych małżeńskich planach. Zamiast tego żywo zainteresowany był tym, co się w karczmie dziać będzie i jakież to dyspozycje wyda Sobeslav. Siłą rzeczy Lola również zamilkła czekając na dalszy obrót wypadków. Postanowiła przy tym trzymać się blisko pana Utraty. Był wszak jej przepustką. Może nie najpewniejszą, ale lepszej w tej chwili nie miała.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 02-09-2015 o 14:07.
echidna jest offline  
Stary 23-08-2015, 21:34   #12
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Elf witał każde udanie się na spoczynek z dreszczykiem emocji. Wciąż jeszcze nie przyzwyczaił się do snów, które choć nie przychodziły prawie wcale, to gdy nawiedzały, jakże często były najciekawszym elementem całej doby. Któż to wie, co na nie się składa… Marzenia, pragnienia, obawy, wspomnienia i łepetyna na samowolnych wycieczkach. Wspomnienia. Ilekroć we snie widział nową twarz, ile by dał, aby ją później po przebudzeniu spotkać.

Śnieg pod płozami, z cichym szumem zostawiał za zaprzęgiem prosty, odciśnięty ślad. Psy gnały ku wzniesieniu równo. Hamulcem orząc w ubitej bieli zatrzymał pojazd. W dole, plaża przy morzu była nieskazitelnie piękna. Z drugiej strony, na horyzoncie pięły się ku czystemu niebu surowe góry. Wszystko obleczone było zawieszoną w przestrzeni ciszą. Żaden dźwięk nie mącił bezwietrznego mrozu. Blade słońce iskrzyło się na śniegu i krach zamarzniętej zatoki. Osiem psów, z ułożonymi w uśmiechy pyskami, stojąc nieruchomo, obserwowało wraz z ich właścicielem, przykrytą cienką warstwą śniegu, plażę rozciągająca się aż po widnokrąg.

Kluczem sztuki powożenia był dominujący pies, oddany i posłuszny lider, za którym podążała reszta zaprzęgu. Tym wybrańcem w pierwszej parze był stary, doświadczony basior Kagir. Sześć pozostałych pracowła ciężko i nie sprawiała kłopotów. Siódmy zaś… Cóż… Siódmy pies był synem Kagira. Dadel. Jabłko zaiste daleko potoczyło się od jabłoni. Niedoświadczony, leniwy i robiący zawsze wszystko, o co sienie prosiło, nie słuchając nigdy poleceń młody narwaniec. Gdyby tylko był inny na jego zastępstwo, to Dadel nie znalazłby miejsca w zaprzęgu. Skoro jednak było tak, a nie inaczej, to musiało tak zostać.

To miał być dobry dzień. Widok majestatyczne plaży i tak czystego powietrza w przysłuchującej się ciszy, sprawił, że ten moment należał do każdego z osobna. Dlaczego nie do Dadela? Do tej pory zaprzęgnięty w ostatniej parze był na swoim miejscu, gdzie ogonem pod okiem woźnicy, mógł teoretycznie sprawiać najmniej kłopotów. Dobry czas, jeśli nie najlepszy, na danie szansy sprawdzenia się dla najmniej doświadczonego członka stada. Po kilku minutach ojciec i syn pędzili obok siebie na przedzie ochoczo zagarniając śnieg na równej, niczym tafla zamarzniętego obok brzegu morza, terenie.
Woźnica stojąc na saniach zobaczył pierwszy to, czego psy jeszcze nie dostrzegły. Po prawej stronie, na zboczu zaśnieżonej plaży, które w innym miejscu i czasie byłyby wysoką wydmą, stała biała niedźwiedzica z młodym. Gdyby nie Dadel przecięliby lotem kruka mijając zwierzęta. Jednak on naturalnie musiał obrócić ciekawski łeb i popatrzeć w prawo na mijany krajobraz, bo przecież skupiać się na tym, co się robi, czyli gna prosto, niestrudzenie, wciąż do przodu, nie leżało w roztrzepanej naturze syna psa przewodnika. Prawdopodobnie pomyślał, że to białe, duże psy i zapragnął się z nimi spotkać, rwać w tamtym kierunku, szczekając na powitanie, kompletnie zapomniawszy o swej roli w zaprzęgu.

Rozpaczliwie, ostre nawoływanie do posłusznego Kagira, aby odbił w lewo, nie przynosiło skutku, gdy reszta zaprzęgu parła, gdzie indziej. Sześć pozostałych zwyczajnie w ślad na Dadelem, stwierdziło dostrzegając niedźwiedzie, że one również chcą się z nimi niezwłocznie spotkać. Woźnica próbował wywrócić zaprzęg, bo zbyt płytka warstwa śniegu nie dawała hamulcowi żadnego oporu. Nadaremnie. Sanie niepowstrzymane sunęły wprost ku mieszkańcom tej krainy z zawrotną szybkością połykając przestrzeń. Kiedy wreszcie zaprzęg wjechał na łagodne wzniesienie zatrzymał się, bo rylec w końcu głęboko ugrzązł w ubitym, grubym śniegu zbocza plaży.

Nie było czasu na odetchnięcie z ulgą, bo Kagir i Dadel ujadali o dwa kroki od białego niedźwiedzia. Teraz już wszystkie psy ujadały jak szalone rzucając się i skacząc do góry i na boki. Rwąc się do dzikiego zwierza. Mały niedźwiadek schował się nieco za potężną bryłą matki i wyglądał zza futra jej potężnych, tylnych łap.

Samica zaczęła kiwać się na boki przestępując z przedniej łapy na łapę. Zaczeła kręcić wielkim łbem w kategorycznym sprzeciwie czarnymi, matowymi ślepiami patrząc na psy.

- Hhhhheeeeeee!!!!! – niedźwiedzica wydała z gardła charakterystyczny dźwięk wypuszczając powietrze niczym syczący kot.

Doświadczeni myśliwi mawiali, że ten, kto słyszał ten odgłos, wiedział, że jest w poważnych tarapatach.

Dziwny spokój, mimo burzy wirującego spod psich łap śniegu i zajadliwego szczekania, opanował woźnicę. Sięgnął po łuk i sprawnym ruchem nałożył pocisk. Napiął łęczysko do oddania strzału.
Patrzył w oczy zwierzęcia gotów do walki, choć jakże jej nie chciał.
Samica dostrzegła wtedy elfa i zatrzymała na nim matowe ślepia.
Mógłby przysiąc, że usłyszał w głowie jej głos, mówiący, że ona też tej walki nie pragnie, lecz do niej stanie, jeśli nie dadzą jej spokoju.
Czuł jak pot zamarza na czole.
Po kilku chwilach, zdających się trwać w nieskończoność, niedźwiedzica odwróciła się masywnym cielskiem i nie patrząc za siebie, ruszyła, w kierunku oddalonego o kilkadziesiąt stóp, czarnego otworu groty w zboczu zatoki. Malec podreptał za matką pokonując lekko zapadający się, skrzypiący śnieg pod łapami. Niedźwiadek, zatrzymał się przed grotą, odwrócił w kierunku zaprzęgu mały, biały łeb.

- Hhee! – prychnął i dał nurka znikając w otworze w ślad za matką.

Elf opuścił łuk i przywołał zawiedzione psy do spokoju.
Ruszyli dalej piękną, mroźną plażą.
To był piękny, wyjątkowy dzień.
Dobrą lekcję otrzymał przede wszystkim nie Dadel, lecz niedźwiedzi maluch.



Tej nocy sen przyszedł równie niespodziewanie, co każdym poprzednim razem i równie nieoczekiwanie się skończył zostawiając w pamięci mgliste obrazy i oddalone dźwięki.

Krasnoludy od świtu sarkały krzątając się po izbie. Wybudzony ich pomrukiwaniem, Katal otworzył oczy i patrzył za oszronioną szybę i biel za nią. Skąd ten sen? Czy to przez ten nocny śnieg, czy może widok basiora Machy? Wspomnienia wymieszane z podświadomością?
Krzyk dobiegający z zewnątrz karczmy postawił go całkiem na nogi.



Ktoś zginął w nocy, starszy, miejscowy mężczyzna, a elf stojący w kapturze pośród tamtejszej gawiedzi, zbliżył się nasłuchując, co wieśniacy mają do powiedzenia.

- Źdźbło pewnie znowu nachlany był, Słomkowa go zawsze ostatniego z karczmy wyrzucała...
- To bestyja jakaś być musiała, nie inaczej!
- Szkoda starego, choć pijak to był...
- Dziki Gon, powiadam wam, jak żem się obudził w nocy to żem widział jak galopują po niebie!
- A bredzisz, żadnych dzikich gondów to nie ma.

Czyli nie był, to kolejny ze śmiertelnych wypadków. Gdyby Złotnica miała podobny problem w bliskiej przeszłości, ludzie gadaliby inaczej. Ze znowu… że tak samo lub podobnie… że konkretna bestia… lub morderca.
Takie rzeczy z pewnością zdarzały się i przytrafić mogły wszędzie, nawet lub przede wszystkim na końcu świata. Sprawca mógł być wciąż w Złotnicy kryjąc się między miejscowymi lub będąc jednym z przyjezdnych. Mógł również być bestią, która zaatakowała z gór. Elf nie wiedział, lecz wcześniej czy później się dowie, jak większość zagadek, które układają się w logiczną całość z upływem czasu i nowych okoliczności, wydarzeń.

Zgodził się z decyzją druidki, że pies najlepiej poradzi sobie z podjęciem tropu w świeżym śniegu. Miejscowi na pewno mieli psy myśliwskie lub pasterskie również do tego nadające się, aby z ich użyciem przeczesać okolicę. Czego nie rozumiał do końca, to chęć bezpośredniego mieszania się w tą sprawę. Od tego był miejscowy władyka, wójt oraz straż wiejska, aby decydować o bezpieczeństwie mieszkańców, jak i przyjezdnych gości zarazem. O reputację podupadłej dziury w końcu się rozchodziło i pęczniejące od rozwoju Złotnicy trzosy. Jakkolwiek chciał pomóc, to występować przed ludźmi, niczym jakiś wiedźmin lub obeznany z tego typu morderstwami zawodowiec, nie zamierzał. Tym bardziej, jako obcy i nieludź zarazem. Czekać tylko jeszcze było, aż pierwsze podejrzenia padną na niego. Wiedział co myśli, bo czy z ludzkiego strachu czy zemsty za buntowników, był już w podobnych okolicznościach. On buntownikiem nie był. Chyba.



Do karczmy wszedł z zamiarem zjedzenia śniadania oraz poważnego rozmówienia się z kompanią Vimme, więc przysiadł się do ich, już jakby zarezerwowanego, stołu. Nie dostrzegł nigdzie elfki z łysym brutalem. Bacznie obserwował syna tutejszej włościanki.

- Ale się porobiło. – westchnął z ukosa czekając na strawę. – Sprawę mam konkretną do was.

 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 23-08-2015 o 21:44. Powód: niektóre literówki
Campo Viejo jest offline  
Stary 25-08-2015, 21:50   #13
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Ogar długo nachylał się nad zwłokami Starego Źdźbło, niuchając aż para szła. Ludzie pogonieni przez hrabiowskiego syna krzątali się dookoła, tak po prawdzie to nie wiedząc co mają robić. Większość skupiała się w małe grupki lub pary i machając szuflami w udawanym odgarnianiu śniegu dalej plotkowała. Strach i obrzydzenie straciły na znaczeniu, kiedy pojawiało się coś takiego po długiej, nudnej zimie. Do psa nikt nie podszedł. Dopiero jak ten sam uznał, że nawąchał się dość, dwóch mężczyzn z płótnem uklękło przed nieboszczykiem i przeniosło ciało, zawijając je. Ktoś wypowiedział głośną modlitwę, inny zrobił znak chroniący przed złem. Większość powoli kierowała się ku karczmie, gdzie miały zapaść jakieś decyzje. Młody Kłosek wkrótce sprowadził z dworku dwóch zbrojnych w wypłowiałych barwach Złotnicy.

Zwierzę złapało trop i ruszyło we wschodnim kierunku, wpadając od razu w głęboki śnieg, który momentami przykrywał go całkiem. Przedzierał się tam przez kilka chwil, ryjąc tunel w białym puchu. Węszył, cofał się o kilka kroków, znów węszył i wracał. Powtarzał to na tyle często, że prawie wyrobił własną ścieżynę, na dobrą sprawę przechodząc ledwie kilkanaście metrów. Ostatecznie zatrzymał się i usiadł na zadzie, dysząc ciężko. Popatrywał to na Machę, to na wschód, to na dach jednego z największych budynków we wsi. Kiedyś prawdopodobnie dużej, całkiem ładnej stajni z wieżyczkami po rogach, teraz - zapuszczonej z deka obory, sądząc z odgłosów muczenia i beczenia dobiegających ze środka. "Złote Jajo" wykorzystywało najbliższe gospodzie zabudowania jako stajnię. Ogar nie podjął jednak tropu, nawet oprowadzony z trudem obok tego miejsca.

Śnieg ukrył woń i ślad zabójcy. Druidka i żołdak musieli poniechać swoich poszukiwań, zwłaszcza, że odnalazł ich znany już młody Kłosek.
- Hrabia prosi do karczmy! - zawołał z daleka, starając się nie ugrząźć w wysokim śniegu.


Sobeslav Hrup mógł nie wyglądać groźnie, ale na pewno zachowywał się iście po hrabiowsku. Kazał sobie ustawić stół na podwyższeniu dla grajków, w międzyczasie rozmówiwszy się cicho z wójtem. Na pierwszy rzut oka znać było, że starszy mężczyzna nic tu do gadania nie ma i w sprawach tej wagi jeno asystować jaśnie panu może. Widok jakich wiele na tym świecie, nikogo tu przecie nie dziwił. Młody władyka zdjął z siebie gruby płaszcz, otrzepując się ze śniegu. Okazało się, że miał ciemne, półdługie kręcone włosy, faktycznie owalną twarz i niezbyt długi ciemny zarost. Nadal groźnie nie wyglądał, nie był jednakże brzydki ani odpychający. Wręcz odwrotnie, niektóre kobiety nazwałyby go przystojnym. Odwiesił płaszcz i usiadł na za stołem, obserwowany przez większość zebranych we wspólnej sali "Złotego Jaja" ludzi i nieludzi.

Pierwszą wezwał do siebie kobietę, która znalazła nieboszczyka. Była wyraźnie wstrząśnięta i pomagał jej Mirko Słomka, lecz hrabiowski syn nie zgodził się na przełożenie tego na później, chociaż wyglądało na to, że przemawia do niej łagodnie. Do karczmy weszło dwóch zbrojnych w barwach Złotnicy. Pierwszą mordę, gdy zdjęli już płaszcze, poznał każdy, kto mijał zeszłego wieczora zachodnią bramę wsi. Drugi był młodszy, wyższy i prezentował się godniej, choć dało się zauważyć jego drewniane ruchy. Każdy doświadczony w mieczu nie spodziewał się po tym chłopaku cudów z orężem, gdy znajdowało się w jego dłoni. Podeszli do podestu i odebrali polecenia od Hrupa, pozostając blisko niego. Dzięki nim i cichym mówieniu, słowa rozmowy nie docierały do nikogo, choć niektórzy z tutejszych wyraźnie chcieli usłyszeć o czym było mówione. Strażnicy pilnowali odległości.

W międzyczasie niewiele było do roboty, chociaż większość znalazła sobie zajęcie. Katal usiadł przy stole przy ścianie, ugadując swoje sprawy z czterema krasnoludami. Lola dotrzymywała towarzystwa Janowi i dwóm jego ochroniarzom, prowadząc niezobowiązujące rozmowy i licząc na to, że całe zamieszanie wreszcie się zakończy. Walfen dowiedział się co nieco o rodzinie Starego Źdźbło. Spróbował nawet podejścia do córki, ale go kułakami przegoniono grożąc, że następnym razem za widły wezmą. Cóż, powinien się już nauczyć, że z taką facjatą i ogólną aparycją, wraz z faktem bycia obcym, to prędzej obwinią go o zabójstwo niż pomocy u niego poszukają. Brynden i Macha po jakimś czasie też do karczmy wracali.

Powód do tego był. I to nie tylko drwa trzaskające w ogniu i ciepła strawa przez żonę Słomki przygotowywana. Sobeslav Hrup, syn hrabiny Ohlavy, zamierzał porozmawiać ze wszystkimi obcymi we wsi. Zadawał pytania, ciekaw miana, pochodzenia, zawodu, powodu pojawienia się w Złotnicy i czasu, jaki każdy z nich miał tu zamiar początkowo spędzić. Z jednymi rozmawiał dłużej, z innymi krócej, ale nie zamierzał odpuścić nikomu. Nawet posłał kogoś na piętro, z którego nie zeszli jeszcze zbrojny i jego towarzyszka. Pytał grzecznie, acz zdecydowanie. Najwyraźniej uznał, że może i chce rozwiązać sprawę śmierci Starego Źdźbło.
Czy postępował właściwie? Któż mógł to wiedzieć.

 
Sekal jest offline  
Stary 30-08-2015, 12:03   #14
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
-Macha Tuirseach z Undvik – rzekła szlachetce i niepytana pociągnęła dalej. - Medykiem jestem i druidem. Mój rodzimy krąg został na wyspach Skellige. Od czterech lat w drodze jestem. Do was trafiłam z sioła na podgórzu, co je Nizinką zwą. Zimę tam spędziłam, a tu za groźbą i plotką o wilkołaku ruszyłam.

Sobeslav kiwał głową powoli, słuchając odpowiedzi. Historia życia Machy, choć z kilku lat zaledwie i streszczona w paru zdaniach chyba go nudziła. Szybko przeszedł do innych kwestii.
- Słyszałem, że przyglądałaś się Staremu Źdźbło. Co możesz powiedzieć o tym zdarzeniu i nieboszczyku?

Nie ukrywała nic, bo i nie powinna, tak jak i on, jako dziedzic tych ziem, winien wiedzieć i coś z tą wiedzą zrobić. Już po posturze i postawie nie spodziewała się, że będzie to nie wiadomo co... Nie zamierzała jednak odmawiać paniczowi tego, co mu się należało. Tym bardziej, że akuratnie były to obowiązki. Złożyła konkretną, zwartą relację z oględzin trupa i przyznała także i to, że psa spuściła, by powęszył, ale śnieg całą noc na zezwłok i okolicę padał, ogar trop złapał i zgubił zaraz. Hrup zaczął dopytywać o przypuszczenia i możliwości. Wyglądał na nieporuszonego i głos miał spokojny, jakby te wieści wielkiego wrażenia na nim nie robiły, ale nawet w słabym świetle Macha dojrzała, że lica mu pobladły, barwę przyjmując dziewiczych półdupków. Może i miękki był z wyglądu, łagodny z obyczajów i natury może i nawet, ale trzymał się twardo i nie dawał poznać po sobie, że się boi. Sprawiał też wrażenie, że los podległego mu chłopstwa nie dynda mu koło tyłka. To dawało nadzieję, że przynajmniej będzie próbował ogarnąć prostaczków, nie zamknie się w swoim dworze i nie zostawi sprawy własnemu biegowi. Macha nabrała do Sobeslava Hrupa śladowych ilości szacunku.

Przybliżyła mu szczerze i dokładniej niż zrazu, że przyjechała tu zaniepokojona groźbą, którą wycharczał na ostatnim oddechu zabity pod Nizinką wilkołak. I że przybywszy, nadal jest zaniepokojona, bo może się okazać, że wilkołak prawdę gadał, zapowiadając że ich będzie więcej.
- Jeśli będzie ich więcej, i jeśli będą mordować, to trzeba będzie chwycić broń i wytłuc prowodyrów. Chciałabym, żeby to było jasne, panie Hrup, i żebyśmy się dobrze w tej materii wzajemnie zrozumieli. Jestem druidem i cenię życie, także w jego potwornych, najeżonych zębami i pazurami objawach. Potwór siedzący na zadupiu, żywiący się kozicami i błędnymi rycerzami, co są na tyle durnowaci, by na to zadupie zajechać i potwora drażnić, to mi nie przeszkadza i panu też wadzić w niczym nie powinien. Niech sobie tedy żyje, żyjątko boże. Ale jeśli potwór włazi w ludzkie sadyby i morduje, to trzeba go utłuc, zanim się rozbestwi i rozzuchwali na całego.

Hrup wyglądał na jeszcze bledszego, ale może to złudzenie było. Macha w każdym bądź razie oszczędzać go nie zamierzała, ale i możliwościach znacznie mniej groźnych i niepokojących też nie omieszkała wspomnieć.
- Mam ja jeszcze nadzieję, że to jednak jakieś zwierzę lub człek, co upozorował morderstwo na atak zwierza lub potwora, by podejrzenia od własnych motywów odsunąć. Ta nadzieja co prawda jest nikła, ale ponoć nawet takie umierają ostatnie.

Nie tracił czasu młody dziedzic. Rąbnął od razu, czy Macha jest zainteresowana zbadaniem tej sprawy dokładniej, za gotowiznę ma się rozumieć, skoro i tak ze Złotnicy póki co nie ma jak wyjechać. Druidka skinęła tylko głową. To, że i tak by się tym zajęła, było jasne tak dla niej, jak i dla niego. O rozmiar sakiewki ani się nie dopytywała, ani nie targowała. Tego mości Hrup nie wiedział jeszcze i jasnym to dla niego nie było, ale Macha, jak i większość druidów, niemal nigdy nie wykłócała się o brzęczącą mamonę... a jednak nigdy nie odchodziła niezadowolona i z pustymi rękoma.

Tymczasem Hrup zwilżył gardło, łyknąwszy z kielicha, i pogrążył się z druidką w cichej rozmowie o wilkołakach i sposobach, na jakie można je było wyprawić na drugi świat. Chyba niezbyt mu przypadło do gustu przywiązanie Machy do sposobów naturalnych i konwencjonalnych, czyli tłuczenia czym popadnie, aż potwór weźmie i padnie. Rozmowa zaraz potem płynnie przeszła na topce, pchnięta w tym kierunku pytaniem druidki.
- Utopce pojawiają się co roku, podczas roztopów najwięcej i ogólnie wiosną najwięcej. Spływają i schodzą z gór. Odkąd pamięta. W ostatnich latach, gdy mniej ludzi za złotem chodzi, było ich mniej...

Milczał przez moment, jakby ważył co w myślach, aż wreszcie zapewnił, że postara się oczywiście dać druidce pomoc. Nie pytała, czy sam się przyłączy, aż nazbyt wyraźnie widziała, że mości Hrup ma zamiar być pomocą raczej teoretyczną.
- To czy... hm, są jakieś kwestie, w których mógłbym być teraz pomocny?

Rozparła się wygodniej. Przez chwilę doznała silnej pokusy wykorzystania pana Hrupa, panahrupowych ludzi i wszelkich środków ruchomych i nieruchomych dla własnej sprawy. Gdyby sprawiła się z tym szybko, wróciłaby na Hindar jeszcze przed końcem wiosny. Do domu... Pokusa była silna i z tych, co ciążyły sercu najbardziej. Potrząsnęła głową i oparła dłonie na ławie.
- Będzie pan potrzebował ludzi. Takich, co to wiedzą, co się robi z bronią nie tylko z piosnek wędrownych trubadurów – rzekła cicho. - Niezależnie od tego, kto czy co zabiło Źdźbłę, trzeba zadbać o bezpieczeństwo prostaczków. Pilnować dzieciaków, zakazać łażenia w pojedynkę po chrust. W nocy dobrze by było, gdyby kilku silniejszych chłopa czuwało na zewnątrz, by w razie czego narobić rabanu. Takie zwykłe rzeczy, jakie zazwyczaj pan czyni, panie Hrup, gdy czas się robi niespokojny. Pan zna swoje ziemie i swych ludzi i wie, co im kazać trzeba. Ja mogę doradzić najwyżej i potwierdzić, że trzeba. Tak, trzeba. Czas jest niespokojny i zły.

- O to martwić się pani nie musi, zajmę się przydziałami do ochrony wsi. Odnośnie ludzi do pomocy w śledztwie, będę pytał u pozostałych przybyszów... - zamilkł ponownie, po czym podjął: - Różne rzeczy ludzie mówią. Nie znam się na magii, nie znam się na bestiach. Powiadają nawet, że powrót zimy jest bezpośrednio związany z morderstwem i na odwrót - westchnął.
- Anomalie pogodowe czasem wyzwalają w zwierzętach, potworach i ludziach różne dziwne instynkta – rzekła Macha ostrożnie i oględnie. - Dziki Gon nie jest tylko wymysłem prostaczków, chociaż praktycznie nikt go nie widział.
Potężne zaklęcia i silne artefakty też mało kto ujrzał na własne oczy. A jednak nawet przebywanie w pobliżu przedmiotu o wielkiej mocy czy miejsca, gdzie rzucono niebylejaki czar może niewąsko namieszać między uszami. To jednak zachowała dla siebie.
- Chciałbym jak najszybciej dowiedzieć się, co się wydarzyło. Niewiedza może przyczynić się do chaosu, którego tu nie chcemy, zwłaszcza kiedy tylu obcych zawitało do Złotnicy. Zadziwiający... przypadek - skrzywił się.
Skomentowała to dość obojętnym wzruszeniem ramion i zadanym już tylko z uprzejmości pytaniem:
- Złoto? Ten kruszec pachnie kusząco i wzywa do siebie nie tylko krasnoludy.
- Złota od dawna nikt z gór nie przyniósł. Jak nawet co znalazł, to potrafił zachować to w tajemnicy. Rok temu jeszcze nikt we wsi się nie pojawił o tej porze – odparł pan Hrup.


 
Asenat jest offline  
Stary 30-08-2015, 19:02   #15
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację

- Muszę iść po Giberta Nolana. - Katal przeszedł do rzeczy, kiedy krasnoludy zamieniły się w słuch. - Zostawić go nie mogę. Dzisiaj miał przybyć do Złotnicy, ale przez ten śnieg z pewnością utknął na trakcie w połowie drogi. Pójdzie ktoś ze mną? - popatrzył po khazadach.
Krasnoludy popatrzyły po sobie, a Vimme za brodę się ciągnął w zamyśleniu.
- Debatowalim tu co dalej czynić. Nie idzie w góry iść i przeczekać gdzie trzeba. Dziś miał dotrzeć? Ciężka sprawa.
- Śnieg zara wyższy od nas będzie, tunel jak nic przyjdzie kopać - zarechotał niezbyt wesoło jeden z kompanii, o czarnych jak smoła włosach.
- Widzisz, elfie - podjął Larn. - Nie po drodze nam się wstecz przedzierać, kiedy to twój pan Nolan dzień drogi stąd może być. W tych warunkach to ze dwa albo i trzy, bo śnieg miękki, raki się będą zapadać.
- Eh... Oby gdzieś dach nad głowa znalazł po drodze, bo jak mu jaja nie przymarzną to wilki rozwłóczą po śniegu...
- Ehe, ale jak zaradny to jeszcze za dnia poprzedniego miejsce se znalazł - wzruszył ramionami Urko.
- Jak na złoto szedł to zaradny być musiał, ot co.
- Mówisz, jakbyś sam taki był - zarechotał Vimme. - A ty Katal, głupot nie rób. Śnieg zmaleje, to sam się znajdzie. My krasnoludy tak łatwo nie zamarzamy.

Elf pokiwał głową robiąc minę takiego, co specjalnie nie upierał się przy swoich racjach. Jeśli ktoś wiedział więcej o krasnoludach, to przedstawiciele ich rasy. Nie mógł też sobie, ani Pan Nolan jemu zarzucić, że los jego był mu obojętny. O głodne wilki bał się najbardziej, że skuszą się na łatwy łup, jakim paść mogą muły poszukiwacza złota. On sam tanio skóry nie sprzeda, lecz wiadomo, że samemu można zdziałać przeciw licznym przeciwnikom, aż tylko tyle. Po drodze mijał opuszczone chaty smolarzy i ruiny zapomnianej karczmy. Stary krasnolud z pewnością zaszył się gdzieś na noc lub dotrze tam wkrótce, aby przeczekać do odtajów.

Poranek zdecydowanie źle wróżył na przyszłość. Elf nie był specjalnie głodny, lecz trzeba było kichy napchać, bo kto wie, czy zaraz ludzie nie uradzą, co by nieludzi z wiochy wygnać, jeśli nie ozdobić nimi ostrokołu. Przyglądał się uważnie szlachetce, panowi końca świata w Złotnicy.
Wczorajsze odgrzewka strawy, przyniesiona przez dziewoję prosto z kuchni, smakowała nie najgorzej. Katal słuchając krasnoludów starał się nie myśleć, czy to również niedojadki gości, czy tylko zalegające w garze ostatki. Nie przyglądał się z bliska trupowi, to i apetyt nie był całkiem obrzydzony, choć nie przypisywał tego żelaznemu żołądkowi lub brakowi wrażliwości. Napatrzyć się musiał na krwistych ran w życiu, inaczej nie wiedziałby jak wokół nich obchodzić niezgorzej od medyków.

Po zjedzeniu śniadania elf czekał cierpliwie, aż przyjdzie kolej na jego rozmowę z synem tutejszej szlachcianki.


- Katal z Angren. - rzekł, gdy usiadł naprzeciw młodzieńca.
- Katal elf - powtórzył za nim Sobeslav, bębniąc palcami o blat stołu. - Rzadko widujemy tu elfy. Krasnoludy jeszcze tak, ich w okoliczne góry bardziej ciągnie. Po cóż tu trafiłeś? Bogactwa nie uświadczysz - prychnął, ale nie lekceważąco, lecz z nutą goryczy w głosie.
Elf wysłuchał wszystkich pytań młodego człowieka.
- Jestem ochroniarzem krasnoludzkiego poszukiwacza złota Giberta Nolana. Został w Hołopolu, a ja zadanie mam rozejrzeć się w waszej okolicy, przygotować kwaterę, popytać o złoto, i tym podobne. Miał dzisiaj dołączyć. Będę na niego czekał. Coś jeszcze chcesz wiedzieć?
Zwrócenie się do niego tak bezpośrednio, bez odpowiedniej, przyjętej formuły, wywołało krótkie zgrzytnięcie zębów. Również ton elfa chyba się hrabiemu nie spodobał. To sugerowało w każdym razie niezadowolenie przez moment widoczne na jego twarzy. Może to sam fakt, że był elfem.
- Chciałem zaproponować ci pracę na czas pobytu w Złotnicy, z darmowym pobytem tutaj, ale w was elfach jak widzę nie ma żadnej pokory. Jak zaufać komuś takiemu? Czekaj więc tutaj sobie, mam nadzieję, że ów pan Nolan będzie miał szansę tu dotrzeć zanim skończą ci się denary.
Katal odetchnął. Miał nadzieję, że szlachcic łatwo nie dostrzegł wielkiej ulgi po ciężarze kamienia, co zalegał na piersiach elfa. Nie zamierzał rozczarować człowieka, bo wiedział jak powinien elf rozmawiać z tamki jak on. Balansując na krawędzi ironii i rozgoryczenia, oby tylko niezbyt uchodzącego za groźne. Tylko jak ułomny elf, sam jeden przeciw całemu siołu mógł być groźny?
- Też mam taką nadzieję wielmożny panie... nie przedstawiłeś się pan, więc zostanę przy wielmożnym jeślisz mi pan pozwolisz. - skinął głową z szacunkiem. - Nikt elfom nie ufa, więc wyjątkiem nie jesteś.
Młody syn Ohlavy raz jeszcze uważnie elfowi się przyjrzał, ale tym razem jakby z pewnym rozbawieniem. Jasnym było dla ich obu, że hrabia został przedstawiony w ten czy inny sposób i wcale nie miał zamiaru robić tego teraz osobiście.
- Gdybyście jeszcze głębiej się zastanowili, dlaczego tak ten stan wygląda - powiedział, już bez zbędnych emocji. - Ani ja jednak nie jestem ogółem ludzkości, ani ty rasy elfiej, więc nie wchodźmy w tę dyskusję głębiej. Powodzenia panie Katal, miej pan oko otwarte. I jak to oko coś zobaczy, zgłoś się do druidki - wskazał spojrzeniem na Machę. - Kiedy za ciebie poręczy, żeś do załatwienia problemu się przyczynił, groszem sypnę.
- Złotem sypnę, brzmi o wiele bardziej motywująco. - elf uśmiechnął się po raz pierwszy podczas tej rozmowy. - Będę miał oboje oczu zdecydowanie szeroko otwarte. Na tym kończy się nasza rozmowa? - zapytał.
Sobeslav skinął głową, ale się nie uśmiechnął.
- Nie zamierzam cię o nic oskarżać ni domniemywać winy, wbrew twej opinii o powszechnej nieufności wobec twej rasy.
- Zaiste roztropność jest cnotą. Niech bogowie zostaną z tobą. - elf wstał odszedł od stołu nieco skołowany.

Usiadł na swoim miejscu zastanawiając się na ile słowa szlachetki okażą się miarodajne i nie chodziło mu wcale o sypanie groszem. Co jednak zauważył, to łatwość, z jaką przyszło mu nieroztropne igranie z losem. Przecież mógł skończyć w dybach, czego oczywiście nie chciał, lub gorzej. Gdzieś tam w środku, siedziała pod skórą zadra, o wiele głębiej niźli się spodziewał, czy sobie życzył.


 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 30-08-2015 o 19:08. Powód: niektóre literówki
Campo Viejo jest offline  
Stary 30-08-2015, 19:34   #16
 
Fyrskar's Avatar
 
Reputacja: 1 Fyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputację

Czasami nadchodziły takie dni, gdy człek prosty stwierdzenie: "spierdalaj" brał za pieśń słodką i pieszczotę kojącą. Gdy przegoniony się radował, a ciężar spadał mu z serca niczym głaz z rumowiska. To był jeden z takich dni. Gdy rodzina zabitego pogoniła go przecz mógł, bez wyrzutów sumienia, obmyć gardło wartką strugą piwa, zjeść śniadanie i zastąpić sobie jakoś takimi prostymi przyjemnościami przedwczesną pobudkę. Zgodnie z zamierzeniem, wychylił tylko jeden kufelek, nie chcąc dziedzicowi w twarz piwskiem zionąć. Walfen mógł być wybitnie nieatrakcyjny, mógł być niesprawiedliwie uznany za brutalnego matołka, ale jak coś sobie postanowił, to zgodnie z tymi postanowieniem czynił. Wyczyściwszy sękatą, krzywą nieco łychą gliniane naczynie, skończywszy delektować się posiłkiem, najemnik przeniósł się bliżej Hrupa, oczekując zbliżającej się rozmowy. W myślach złożył kilka słów i z samym sobą ustalił, co rzec winien, mówienia o czym zaś wystrzegać się musi.

Przysiadł ostrożnie na zydelku wielce chybotliwym, o nogach nierównych i bujać się jako ten głupi w przód w tył począł. Zerknął na stoliczek, w którym znajdował oparcie. Lata i koziki ludności miejscowej odcisnęły, czy raczej - wycięły - swój znak w meblu. Stół pamiętał zapewne lepsze czasy dla wsi. Być może kiedyś przy palisadzie niejeden wartownik czas marnotrawił, być może gwałty i zabójcze napady działy się we wsi ino wtedy, gdy jeden drugiego miejscowego siekierą po czerepie zdzielił. A teraz? Teraz każdy jeden, stwór, mara nocna, czy człek o zamiarach parszywych, każdy wejść mógł i dziadka wybebeszyć. Smutne czasy nastały, aż przykro patrzeć. Choć przynajmniej Nilfgaard nie wjedzie tutaj. Z dwojga złego, Walfen wolał wilkołeka jakoweś niźli Nilfgaardczyka. Odczekawszy swoje, wojak ruszył opowiedzieć możnemu co i jak. I gdzie. I zaznaczył w myślach, by nie wyrazić się plugawie i nie rzec: w dupie.


- Jestem Walfen z Zarzecza, panie. - najemnik skłonił się i długie sploty włosów opadły mu na szeroką, skrytą pod aketonem pierś. - Przed laty zajmowałem się wypalaniem cegieł i niezbędnymi pracami na polu. Jestem z podgrodzia Kagen. Od lat zajmuję… czy raczej zajmowałem się żołnierką. Kieruję się do Koviru, tamtejsze kompanie zatrudniają na statkach ludzi zaznajomionych z mieczem. Stamtąd ruszę zapewne do Novigradu, czy też na Łukomorze. Zimę spędziłem w Jamurlaku. Po śmierci Abrada nie trzeba się tam obawiać, że ktoś zdzieli cię pałką w łeb podczas snu. Jestem tu jedynie przejazdem i myślę, że kiedy po trakcie można będzie w miarę szybko ruszyć w dalszą drogę, nie będę zwlekał z opuszczeniem wioski. Czy w jakiejś kwestii nie wyraziłem się jasno, panie?

Sobeslav przyjrzał mu się bardzo uważnie, krzywiąc minimalnie wargi i marszcząc brwi.

- Gadają, żeś na piechotę przylazł, na dodatek Kovir to nie po drodze tędy - odezwał się wreszcie cicho. - Możesz w jakiś sposób potwierdzić, żeś całą noc w pokoju spędził?

- Człowiek mojego pokroju nie zarobi, podróżując głównym traktem. - uspokoił go Walfen. - Odbijając w tym kierunku liczyłem na zarobienie kilku koron. Względem pobytu w pokoju… dzielę go z Bryndenem Thorne, być może wstawał w nocy i widział jak spałem. Ponadto chrapię. Ale nie ja jedyny, więc złamanego orena nie postawię na to, że ktoś mnie słyszał.

Hrup pokiwał głową, jakby faktycznie nie wierzył, że Walfen - nieważne jak paskudny był, mógłby zrobić coś takiego.

- Dla kogo walczyłeś? - spytał. - W zwykłej piechocie czy nauczyli cię czegoś więcej? Ktoś wprawiony we władaniu stalą mógłby tu się przydać. Mieć oczy otwarte zamiast siedzieć w karczmie.

- Walczyłem w obu Wojnach z Nilfgaardem. - pośpieszył z wyjaśnieniem najemnik. - W dolinie Marnadal nie byłem nikim ponad wielu innych chłopskich ochotników, ale potem walczyłem w zorganizowanej przez królową Meve partyzantce Lyrijsko-Rivijskiej. Byłem w oddziale, który wysłała pod Brennę z raportem, a podczas samej bitwy walczyłem z mymi kompanami pod temerską chroągwią, nominalnie byliśmy oddziałem kuszników. W czasie bitwy zarobiłem to - wskazał bliznę i niewidzące oko. - i moja kariera jako kusznika się zakończyła. W ostatnich starciach walczyłem w oddziale regularnej piechoty, a potem wraz z połową tuzina ocalałych z mojego oddziału powróciliśmy do Lyrii. Obiecuję, że będę miał swoje jedyne oko otwarte panie. Jeśli czegoś się dowiem, czy też coś mnie zaniepokoi, poinformuję cię o tym. Panie.

Syn hrabiny kiwać głową najwyraźniej lubił, bo znowu to zrobił. Tik, albo wydawało mu się, że wtedy mądrzej wygląda. Cholera wiedziała co siedziało w głowach możnych tego świata.

- Niezła historia - zgodził się po chwili ciszy. - Oko otwarte to jedno. Drugie to pomoc druidce - wskazał brodą na Machę. - Zgodziła się zbadać tę sprawę, a kto wie co wywoła takie badanie. Żadnej przemocy wobec tutejszych. W razie co zgłaszacie się bezpośrednio do mnie. Daję darmowy wikt i opierunek, gdy pozbędziecie się problemu, sypnę koronami. Za robotę płacę, nie siedzenie w karczmie, więc jak druidka będzie siedziała, wy po wiosce się rozglądajcie. Zgoda?

- Zgoda, panie. - Walfen skłonił się nisko. - Czy mogę liczyć na to, że wiadomym będzie, że jestem na służbie u ciebie, panie?

- Prędzej druidce niż mi, lecz tak, ogłoszę to, kiedy skończę ze wszystkimi - odpowiedział Hrup.

- Dziękuję panie.


Ustąpiwszy miejsca przy dziedzicu kolejnym wypytywanym, przystanął i się namyślił. Poszło ze wszech miar dobrze - miał szansę zaspokoić ciekawość i zarobić nieco grosza. Przeczesał skołtunioną grzywę grubymi palcami i się po izbie rozejrzał, między ludźmi wyszukując czego ciekawego. Popukał knykciami w stolik pochlastany historią, historią bójek w nadmiarze zapewne. Cóż, niebezpieczniejsze niźli jakiś stwór rzeczy są, wojna dla przykładu, chwila gdy cięciwę kuszy drżącą ręką napinasz, cały na ciele podrygujesz, a pot z ciebie spływa, a tam, tuż tuż, jazda Nilfgaardzka proporcami czarnymi znaczy swą szarżę. Pomodliwszy się do Kreve, odszedł wreszcie od stolika, wyszukał spojrzeniem druidkę i podreptał w jej kierunku, co by Hrupa rozporządzenie i przykaz pomocy jej przedstawić i pomoc swą ewentualną zaoferować. Szczerą miał nadzieję, że nie pożałuje swej ciekawości i podjęcia się zadania.
 
Fyrskar jest offline  
Stary 30-08-2015, 21:22   #17
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Bryndenowi Thorn’e niespecjalnie śpieszyło się do rozmów z miejscowym hrabiątkiem. Jednak wiedział, że miganie się od tej rutynowej przepytywani wzbudziłoby niepotrzebne wątpliwości. A co za tym idzie i przysporzyłaby mu niepotrzebnych kłopotów… tych też nie pragnął. Kiedy przyszła jego kolej podszedł do Sobeslav’a. Przedstawił się. Mając bardzo twardy kark o czołobitność było trudno jednak szacunek jaki oczekiwał szlachcic zachował. Powiedział o byciu jedynie przejazdem w tutejszej wiosce podróżując z jednego miast do drugiego. Nie wdawał się zbytnio w szczegóły na temat celu takowej. Na koniec swojej przykrótkiej przemowy dodał. – Byłem żołnierzem.

Hrup zlustrował go bardzo dokładnie i to z kilka razy, zanim pokiwał głową. Nie zachowywał się jednak jak napuszony szlachcic, w tak małej wiosce mógł nie mieć gdzie się odpowiednio napuszyć.
- To widać. Gdzie służyłeś? - na jego ustach mignął zalążek uśmiechu. - Od karczmarza wiem też, że spaliście w pokoju z jednym z pozostałych... gości. Znasz go? Możesz mnie upewnić w tym, że nocą nie opuszczałeś karczmy?

Wojak też przyjrzał się szlachcicowi, już nieco bardziej czujnie. Wolałby jednak, żeby spytki nie przerodziły się w dłuższą konwersację. No i zdecydowanie nie wszystkie pytania mu się spodobały.
– W cintryjskiej armii. – Odpowiedział zdawkowo dość gładko przechodząc już do współczesności. – Poznałem go wczoraj. Zwie się Walfen… chyba też wojak. - Odszukał olbrzyma wzrokiem. Może po to aby się upewnić, że jest jeszcze tutaj… a może, żeby tamten wiedział o kim jest mowa. – Wiele więcej o nim nie wiem… nie interesowało mnie to.
- Hmmmm upewnić. – Zamyślił się głośno. – Pewnie mój współlokator będzie mógł potwierdzić żem spędził tam całą noc.


- Cintryjskiej, to musiało być dawno temu - syn hrabiny z końca świata podstawy historii i geografii znał na pewno. - W górach Pustulskich za wiele do roboty nie ma dla żołdaków, chyba że ochrona poszukiwaczy złota. To dziwne, że aż dwóch żołnierzy do nas w jednym czasie trafiło - Sobeslav te słowa skierował bardziej do siebie niż do Bryndena. - Dawniej nic by mnie nie zdziwiło, ale teraz? Jednego dnia zwala się tylu ludzi, a potem to - zatoczył ruch ręką w stronę zawiei na zewnątrz. - Wierzysz w przeznaczenie? - pokręcił głową i westchnął, najwyraźniej orientując się, że się rozgadał. Zabębnił palcami po stole. - W tych okolicznościach przydałby się jakiś dodatkowy miecz pracujący dla mnie i mojej pani matki. Dotrzymujesz słowa? - uniósł brew i spojrzał wprost w oczy rozmówcy.

Brynden wzruszył ramionami.
– Nie znam się panie na przypadkach i przeznaczeniu… więc nie zaprzątam sobie nimi głowy. Znam się jeno na wojaczce i robieniu mieczem. Dlatego wiem, że to co zabiło wam chłopa nie miało stali w łapach i prędzej bym tego szukał gdzieś w okolicznych lasach niż w tej karczmie. Chociaż większym doświadczeniem w kwestiach lykantropii wykazuje się druidka więc może ona wam tutaj coś poradzi.
– Tak wywiązuję się z danego słowa. Chętnie posłucham do czego mógłbym się przydać… i za ile. Dodał po chwili.

- Tak jak sam wspomniałeś, może druidka coś poradzi. Zgodziła się pomóc, a w twoim przypadku chciałem byś jej pomógł. Ochraniał, a może i do czegoś innego się przydasz, to zależy od niej. Za darmowy wikt i opierunek w Złotnicy. Do tego dorzucę pięćdziesiąt redańskich koron za dowiedzenie się co się wydarzyło, sto lub więcej za załatwienie problemu – Sobeslav nachylił się lekko i zniżył głos. - Dorzucę coś dodatkowo, gdy zgodzisz się nocować we dworze. Zawsze to pomocny miecz.

Nie brzmiało to jak oferta marzeń… ba nawet zalatywała skąpstwem. Z drugiej strony jednak kieska wojaka dawno już nie była uzupełniana więc i taka oferta nie mogła być odrzucona. Tym bardziej, że pogoda i tak go tutaj zatrzymała na kilka dni. – Ochraniać ją będę za dziesięć redańskich koron. Reszta jak zaproponowałeś Panie… a gościnę we dworze chętnie przyjmę. Chociaż prawdę powiedziawszy to z tym nocowaniem może być ciężko. Głównie ze względu na nocny tryb życia waszego nieproszonego gości. Dlatego obawiam się, że Macha może potrzebować mojego towarzystwa niekoniecznie w najbliższej okolicy dworu.

Bryndan położył dłonie na blacie stołu mając już wstawać. - Jeżeli to wszystko Panie to się teraz oddalę.
 
baltazar jest offline  
Stary 31-08-2015, 22:40   #18
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Śnieg prawie przestał padać.
Delikatne, niewielkie płatki ciągle spadały z ciężkich chmur, targane we wszystkie strony podmuchami wiatru. To niewiele porównując do niedawnej śnieżycy. Mróz trzymał, a słońca nijak nie szło zobaczyć. Mgiełka uniosła się wyżej i przykryła białą poświatą całą okolicę. Złotnica powinna zmienić na tę chwilę nazwę.
Coś od białego, pomyślicie.
Otóż nie, prędzej coś od klatki. Mało złotej.

Sobeslav Hrup rozmówił się z niemal wszystkimi. Młody panicz uparł się i konsekwentnie wdrażał swój plan, gdzieś w głowie umyślony. Z obcych zaczął od druidki, długo z nią rozmawiając. Trwało to wszystko trochę, ale napełniający żołądki ludzie nie narzekali zbytnio. Szum plotek i domniemywań wypełniał Złote Jajo niemal nieustannie. Więcej w tym było ciekawości niźli strachu. Może ten jeszcze nie przebił się do twardych czerepów tutejszych mieszkańców. Co i raz zerkali na czarnowłosego syna Ohlavy. Ten uniósł się raz tylko, raz jeden. Kiedy młody Kłosek przyprowadził z góry wyraźnie wściekłego wojaka. Bez zakapturzonej podopiecznej. Pospierali się stłumionymi głosami z Sobeslavem, ale nic z tego nie wynikło. Zbrojny wziął dwie miski ze strawą i na górę wrócił. Potem już spokojniej nastąpiły rozmowy z piękną trubadurką, zaniepokojoną parą, dwoma zbrojnymi, elfem, krasnoludami oraz ze szlachcicem. Janem Utratą, który korzystając z okazji przedstawił się głośniej, z wyraźną chęcią bycia słyszanym przez tłuszczę.
Ah, te słabostki możnych tego świata.

Zwykli ludzie i nieludzie mieli zupełnie inne problemy. Nikomu prawie pozostanie w tym uroczym miejscu nie przychodziło łatwo. Zaniepokojona para wróciła do swojego pokoju. Krasnoludy z braku lepszego zajęcia zaczęły pić.
Hrup wreszcie wstał, szurając krzesłem. We wspólnej sali wszyscy umilkli jak na komendę niemal. Wojskowi mogliby się uczyć.
- Uwaga ludzie. I nieludzie - zaczął, chociaż niepotrzebnie w ten sposób, skoro i tak wszyscy go słuchali. - Stało się co się stało. Starego Źdźbło zamordowano - obwieścił rzecz oczywistą. A mimo to jakaś baba westchnęła, a inna załkała. - Zbadamy to. Szczęśliwie jest z nami Macha, druidka z dalekiego Skellige - wskazał na wspomnianą kobietę, która doczekała się zainteresowania wszystkich zebranych. Niektórzy stawali na palce, by się jej przyjrzeć. Ktoś uniósł dziecko, by lepiej widziało. - Zajmie się śledztwem - słowo wywołało szum. Część tutejszych pytało co to znaczy. - Pomagać jej będą ten oto tu Brynden oraz Walfen - tu pokazał na obu zbrojnych. - Pan Utrata zgodził się także użyć swoich zbrojnych do ewentualnej pomocy i strzeżenia Złotnicy. Mają moje pozwolenie i na wszystkie pytania z tym związane macie im odpowiadać.

Dał ludziom chwilę na przemyślenie, szum rozmów na chwilę zintensyfikował się, zanim ponownie opadł.
- Teraz słuchajcie - odezwał się znowu Sobeslav. - Za dnia nic się nie zmienia. Wieś sama się nie odśnieży, zwierzęta nie nakarmią. Wieczorem jednak każdy ma się zamknąć u siebie w chałupie i nie wychodzić. Żadnego picia i włóczenia się po nocy - pogroził palcem, a kilku cicho zaprotestowało. Nie na tyle głośno, by ich wyłowić z tłumu. - Zamknąć i nie wychodzić, bo kogo zobaczę, tego batem popędzę. Wyjątek to będzie straż, ludzie do niej przydzieleni, Macha oraz śledczy. Jak będzie trzeba i będą chętni to sama możesz sobie wybierać do pomocy - tu zwrócił się bezpośrednio do druidki. - Teraz rozejść się, do roboty. Dość już czasu zmitrężyliśmy! Źdźbło zostanie pochowany wedle obrządku na cmentarzu jak tylko śnieg zejdzie lub zostanie odśnieżone. Jak ktoś coś dziwnego zobaczy, bliski mu na dłużej zniknie lub coś wyda się podejrzane, to do mnie albo do Macy ma się zgłosić. Tylko nie latać z głupotami!
Zeskoczył z podestu i skinął na dwóch strażników. Mijając kobietę ze Skellige nachylił się jeszcze do jej ucha.
- Jakby sprawa była jakaś, będę we dworze. Zawsze przyjść możesz - skinął głową i skierował się do wyjścia.

Kiedy drzwi się za nim zamknęły, ludzie jakby do życia wrócili. Plotki nie ustały, ale przyzwyczajeni do ciężkiej pracy i długich zim tubylcy wiedzieli co robić należy. Karczma powoli pustoszała. Szlachcic zbliżył się do stolika druidki i skłonił lekko.
- Jan Utrata, poznać mi niezmiernie miło. I w śledztwie mam nadzieję pomóc także coś będę w stanie. Jak nie ja, to moi ludzie - wskazał na dwóch milczących zbrojnych, siedzących na ławie przy ścianie i obserwujących otoczenie.

 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 31-08-2015 o 22:56.
Sekal jest offline  
Stary 06-09-2015, 08:12   #19
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
To rzecz jasna, było do przewidzenia. Widziała to już podczas rozmowy, jaśniej i wyraźniej niż przyszłość załogi w trzewiach ofiarnego barana, którego zarzynała przed każdą morską wyprawą. Sobeslav Hrup ogarnął swoich poddanych, po czym ze śledztwem wysrał się na Machę, nie certoląc się przy tym za bardzo. Zaproszenie do dworu bowiem uznała za czysto grzecznościowe i pewnie by nim wzgardziła, równie grzecznie zapewniając o braku potrzeby zawracania sobie nawzajem głów bez potrzeby, ale coś ją w młodym paniczu Hrupie zastanawiało i gryzło.
- Dziękuję, jeśli trzeba będzie, pojawię się z pewnością. Czy z rozmów z przybyszami wyniknęło coś ponadprzeciętnego?
- Nic, co naprowadziłoby na jakiś trop - pokręcił głową Sobeslav, rozczarowany, lecz wyraźnie też niezamierzający zdradzać treści rozmów.

Cisnąć nie miała zamiaru. Skinęła szlachcicowi głową i zaczęła się rozglądać za Bryndenem i szpetnym jak kupa obornika drugim zbrojnym, co to znał podejrzanie trudne słowa i potrafił je jeszcze poprawnie wymówić... zgroza, czego to w kamaszach na kontynencie uczą. Nic dziwnego, że ta wojna poszła jak poszła.

Już wyłuskała z ciżby jednego i drugiego z ciżby chłopstwa drepczącego ku wyjściu, by wykonać rozkazy młodego Hrupa, kiedy dopadł jej jaśnie pan Utrata. Druidka obdarzyła go przeciągłym spojrzeniem.
- Cieszy mnie to bardzo, wielmożny panie – dopieściła szlachcica tytułem, a po chwili i komplementem, na tyle głośno i tubalnie, by nikomu na sali nie umknęły Janowe deklaracje. - Niechaj bogowie wynagrodzą panu złote serce, uczynność i odwagę w chronieniu tych, którzy sami są do tego niezdolni. Jestem pewna, że nie omieszka tego docenić łaskawy pan Hrup. - Do łaski pana Hrupa dostęp miała mniej więcej taki sam jak do jego sakiewki, ale to nie przeszkadzało jej hojnie szafować tą walutą. - Odpocznij waści cokolwiek i posil się, nie pali się. Potem uradzimy, co czynić.
Jan pokiwał głową, słowa druidki trafiały w całkiem podatny grunt.
- Zawsze do usług. Jak mnie tu nie będzie, to zawsze przynajmniej jeden z moich ludzi chociaż powinien być na widoku.

Odprowadziwszy wzrokiem pana Utratę, gestem zaprosiła do stołu obydwu wojaków. Zamówiła sporą michę owsianki i również niemały kufel piwa.
- Wy niegłodni? A może na poście? - zagadnęła nie bez troski. Obrzydzenia czy wstrętu do jedzenia po niedawnym oglądaniu zwłok nie było po niej widać zupełnie. Po chwili oblizywała już drewnianą łyżkę.
- Nasamprzód proponuję spacer wokół ostrokołu. Dziurawy on, ale chłopaczek ze stajni mi wczoraj gadał, że dotąd zatrzymywał wilki i wszelakie inne krwiożercze barachło. Skoro nie możemy na razie iść tropem zabójcy, spróbujmy miejsce znaleźć, gdzie przeleźć mógłby do osady.
Popierduszyli na miskami i piwem leniwie, acz konkretnie. Nikt z nich chyba nie lubił owijania w bawełnę ani z bawełny rozplątywania, także i Macha, która nie lubiąc, czasem musiała. Zmilczała, zbywając krzywym półuśmieszkiem rewelację, że Thorne nocną straż trzymać będzie w dworskich piernatach i pierzynach. Dokończyła swoje piwo, spełniając kufel do sucha, razem z farfoclami snującymi się przy dnie jak topiec w oczekiwaniu na ofiarę i podniosła się od stołu.
- Poczekajcie na mnie przy wejściu. Z elfem jeszcze słowo zamienię.
Tymczasem Katala wywiało... Odnalazła go bez trudu, w stajni, gdzie znalazł sobie zajęcie, przy jakim mało kto spodziewałby się zastać elfa. W końcu w elfich stajniach łajno wygarnia się samo... a być może elfie rumaki mają zarośniętą dziurę pod ogonem.

Druidka upewniła się, że sami są, oparła się biodrem o poczerniały ze starości słup podpierający powałę i pomilczała chwilę. Czy to z niemego podziwu dla kunsztu, z jakim elf operował widłami pomimo deficytów w rejonie kończyn górnych, czy dla namysłu, czy dla zaznaczenia powagi rozmowy… pewnie wszystkiego po trochu.
- Musiałeś solidnie i spod serca nacharchać na jaśniehrupową rękę, Katalu, skoro machasz tu widłami - ozwała się cichym i rozbawionym głosem. - Jak skończył ze mną mówić, to taki był już ugotowany, że i zamorskiego małpiszona na służbę by wciągnął, jakby ten ostre trzymał… Eh, twoja sprawa… Rzeknij mi, co myślisz o młodym Sobeslavie?
Mężczyzna nie przerywał pracy.
- więc tak się nazywa... - odezwał się w końcu. - Marny ze mnie sędzia ludzkich charakterów. Jeśli do piersi utulisz, lub za stempel potrzymasz, to może pomoże. - parsknął wesoło już nieco zmęczony. Przerwał i odstawił widła. - Młokos to jeszcze, lecz widziałem głupszych. - otarł pot z czoła. - Dlaczego pytasz?
Skrzyżowała ramiona na piersi i uśmiechnęła się szeroko i drapieżnie na wzmiankę o trzymaniu za części ciała. Uśmiech nie sięgnął ciągle poważnych oczu.
- Bo coś mnie w nim niepokoi... A nie będę z dwójką wojaków siekierą ociosanych dyskutować o mglistych przeczuciach i spostrzeżeniach bez wniosków. Z tobą chyba mogę, marny sędzio ludzkich charakterów, niby cały czas pod obstrzałem, ale jakoś ciągle żyw, w dobrej formie i na fali, hm? - uniosła pytająco brwi. - Zwróciłeś uwagę, jak szybko Hrup ludzi ogarnął? Jak mu byli powolni? Tak, to niby tylko chłopi, ale na końcu świata ostatnie sieroty by nie przetrwały, a przed chwilą znaleźli jednego ze swoich sprawionego jak świńska półtuszka. Po czymś takim jakby jaśnie pan, co sam niezbyt bojowy jest i dwóch zbrojnych ledwie na usługach mający, zaczął batami grozić, to by w łeb dostał zgniłą brukwią, i to nie tylko na Skellige. A ci podkulili ogony i słuchali jak natchnionego kapłana. Nikt nie pisnął nawet. Wójt bez przyzwolenia tego młokosa bąka nie puści. Głęboko to ich poddaństwo i oddanie dla pana sięga i mocno trzyma. I jak je sobie przykładam do Sobeslava, chłystka z ledwie skiełkowanym zarostem... to się zastanawiam, czemu i skąd się ono wzięło. I nabieram ochoty na poznanie hrabiny...
- Prosty lud jak trwoga to garnie się do pana. W poważaniu lub strachu mogą mieć ten ród. Lecz po prawdzie, to co to za różnica? Wilkołaka pomoże ci to upolować? Oby, oby.
- Może, może... a może nie ma żadnego wilkołaka, Katalu, i może ta wiedza pozwoli przeżyć. Zawsze lepiej wiedzieć coś, niż nie wiedzieć nic. I tak sobie myślę, że jak ktoś to zauważy i rozgryzie, to nie ja ani waleczni wojacy, z którymi będę zaraz w śniegu po pachy brodzić. Chciałabym mieć nadzieję, że wniosków nie zachowasz dla siebie, hm?
- Już mi panicz obiecał groszem obsypać, jeśli ci doniosę w sprawie pożyteczne informacje. I bez tego bym pomógł. Wszak ten co zabił, ludź, bestia czy nieludź, mym przyjacielem nie jest. Na krzywdę tych ludzi obojętnie patrzał nie będę. - wrócił do pracy. - z boku, ale z bliska. - dodał. - Jak się twój pies nazywa? - zapytał jakby zapomniał, lub nie był pewny.
- Łapacz... - mruknęła. - Nie czochraj go za uszkiem, bo dwoma stemplami wideł już nie utrzymasz. Poprzedni właściciel Temereczykiem był... a sam wiesz, co było w Temerii. Jakbym z kundlem nie spała całej nocy, jego pierwszego bym podejrzewała.
- Łapacz... - powtórzył. - Więc nie wierzysz w to, że łapacz zgubił trop. - rzucił. - Ja też chyba nie.
- Bo wiesz... - wyznała druidka z niemałym ociąganiem - jedna rzecz jest tu jeszcze dziwniejsza niż nimb władztwa wokół wylizanych loczków na skroniach Hrupa. Mój pies, łowny ogar, czujny i wyrywny, na byle co biec i gryźć chce. Na zewnątrz kundle, jazgoty wioskowe uwiązane, a i to coś iść miało tuż obok pełnej zwierza obory... i co? I nic, Katalu. W nocy wilki poza osadą słyszałam. Ale żadne ze zwierząt w osadzie nie darło pyska ze strachu czy przeczucia zagrożenia. Cisza, jakby nic się nie działo.
W głosie wyspiarki zabrzmiało coś dziwnego. Jakby zawód. Okręciła się szczelniej płaszczem, skinęła wspartemu o widły elfowi głową i wyszła w ziąb.


 
Asenat jest offline  
Stary 06-09-2015, 16:45   #20
 
Fyrskar's Avatar
 
Reputacja: 1 Fyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputację
Do końca rozmowy, w jakiej druidka z jaśniepanem uczestniczyli, doczekał siedząc z miłym i wielce wygadanym staruszkiem przy stole z grubo ciosanej dębiny. Przerywać nikomu przecież nie wypadało.

- Do dziś - Walfen sączył spokojnie piwo i wykładał swoje mądrości dziadkowi. - mój drogi w gwarzeniu nad kuflem towarzyszu, pamiętam mądre i godne przywołania rady ojca mego, którem zapamiętał co do słowa i którymi się bezwzględnie w życiu nawykłem kierować. Dla przykładu: kto sobie z rana strzeli, dzionek cały się weseli. Albo...

Staruszek spał z siwiuteńką czupryną wtuloną w opróżnioną miskę kaszy. Słyszeć więc Zarzeczanina nie mógł, z czego się Walfen akurat cieszył, bo poniekąd go nie ignorował, z pewnością zaś nie przerywał mu, słowem jednym szyku zdania mu nie burząc. Nie komentował też w sposób obraźliwy i nieuprzejmy porannych przemyśleń najemnika. A było co komentować.

- Z kolei mój pradziad - jednooki mężczyzna kontynuował niestrudzenie swój monolog. - święć Kreve nad jego duszą, co to z Brugge pochodził, a Radowida Żeglarza pamięta jeszcze, zawsze z przekonaniem twierdził, że na Północy to tylko zimno, brudno, wszędzie ino zbójcy i sodomici, zaznaczał też, że siekiery w makówce łacno się nabawić. I chyba rację miał. A ty, szanowny panie, skąd swój ród wiedziesz?

Dziadyga zachrapał, wyszorował zarośniętym policzkiem resztki z półmiska.

- Niewątpliwie - Walfen zawahał się. - Niewątpliwie jest tam niezwykle pięknie. I prawo i porządek pod uwagę biorą w tamtych okolicach wszyscy, każden jeden, choćby był napity. Ale sam widzisz, tutaj nikt niczym się nie martwi, tylko śnieg szpadlem przerzuca. A bestie grasują i mordują. Na razie jednego włościanina ubiło, ale jak znam te potwory okrutne, niejeden jeszcze z żywotem się pożegna. Słuchajże... nie jest ci aby niewygodnie?

Siwiutki amator jednostronnych konwersacji wymamrotał coś przez sen, przekrzywił łeb, chrapnął. Walfen postanowił, że coś z tym zrobi, że warunki snu dziadydze jakoś poprawi. Ujął więc jego głowę w wielkie jak szynki łapska i delikatnie obrócił staruszka obliczem w drugą stronę. Sam zaś ujął zydelek i przeniósł się na drugą stronę stołu. Do pleców przecież mówił nie będzie.

- Ale do czego zmierzam. - Usadowił się wygodnie i upił z kufla mały łyczek. - Pomijając oczywistą prawdę, jaką jest moja grzeszna ciekawość i w mniejszym stopniu chęć zarobku, zamierzam uchronić kolejnych miejscowych, w tej liczbie i ciebie mój druhu, od okrutnej śmierci. Tak mi dopomóż Kreve. Niech to szlag, gdzie jest ten cholerny karczmarz? - zaburczał i potoczył się do szynkwasu, skąd krótka była droga do stolika druidki, do którego to naganiała ich, to jest Bryndena i Walfena, dłonią masywną nie mniej, niźli walfenowa. Tak to wyszło, że pojedli i uradzili co trzeba prędko, więc kolejnego kufelka Walfen nie poznał. Ino się kulisty po owinięciu w zimowe szmatki stał i w czasie dość krótkim wyległ na zewnątrz, zapadając się w głębokich zaspach śniegu aż po pas, przynajmniej tam, gdzie miejscowi uwinęli się z mniejszą gracją i zapałem. Na ruszenie ku dziurze w ostrokole się zgodził, bo i po szemrać by miał, to jedynie podreptał za towarzyszami, rozglądając się bacznie na boki i patrząc, co to się we wsi wyczynia.


 

Ostatnio edytowane przez Fyrskar : 06-09-2015 o 16:51.
Fyrskar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:27.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172