Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-08-2015, 14:05   #312
Makotto
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Buttal


W ciemności paliła się samotna świeczka, rzucając na ściany długie, nieregularne cienie.




Idący na przedzie Buttal odchrząknął, mrużąc oczy i rozglądając się dookoła. Cóż, Sheeren Ketelhoch naprawdę wiedziała co robi. Jednym, prostym zagraniem była w stanie zniwelować przewagę jaką dawało krasnoludowi widzenie w ciemnościach. Rozdrgane światło samotnego płomyka skutecznie utrzymywało ciągły konflikt między mrokiem i cieniami, wywołując u Resnika nieprzyjemne mrowienie w skroniach.

Słowem, nie widział prawie nic.

Krugan zaś odchrząknął.

-To przyjemność poznać przywódczynię miejscowej gildii…

-Gadasz do pustego fotela. Szefowej chwilowo nie ma.
- przerwał kapłanowi Mee’ro, przepychając się pomiędzy krasnoludami i wchodząc głębiej do gabinetu. Bez szczególnej krępacji podszedł do biurka, otworzył jedną z szuflad i jął przerzucać znajdujące się w niej papiery.- Co w sumie jest dla was dobrym sygnałem, knypki.

-Co? Dlaczego?
- Buttal puścił mimo uszu niezbyt wymyślną czy nawet obraźliwą obelgę i oparł się ramieniem o próg, nie chcąc ośmieszać się poprzez potykanie o jakieś meble.

Gdzieś w mroku na pewno czaił się krwiożerczy stołek czekający tylko na kolana nieuważnych przechodniów.

Stojący obok Wilczasz odchrząknął.

-Cóż… Dałem radę zainteresować ją naszą ofertą na tyle, by sama ruszyła w miasto pociągnąć kilka osób za język. A że czas przywódczyni gildii to rzecz dość cenna, wątpię żeby po poranku spędzonym na rozmowach z miejscowymi… tandeciarzami odpuściła zlecenie.

-Och, to świetnie.

-Plus, skusiłem ją małą taczką złota.


Uśmiech spełznął z twarzy Buttala niczym śmierdzące białko zgniłego jaja rozbitego na czole krasnoluda.

-Taczką?!

-Taczuszką
.- sprostował Ivo i wzruszył ramionami.- Dogadacie się, to pewne, z resztą twój szef i tak powinien się cieszyć że po tej całej zabawie z dojazdem tutaj nie wróciłeś w podskokach do domu, skracając sobie drogę przez A’loues i Conlimote.

-Taaa…
- Resnik bezwiednie podrapał się po karku, wyobrażając sobie trzy najgorsze rzeczy jakie mogłyby go spotkać za powrót do domu i poinformowanie Belegarda że stchórzył. O dziwo, służbowy wyjazd do Amirath na czas nieokreślony klasyfikował się dopiero na trzeciej pozycji.

Miejsce pierwsze obejmowało nieszablonowe użycie widelca do dziczyzny.

-A kim jest właściwie ta Sheeren… ?- Krugan, który nie znał prawidła na temat przyczajonych w mroku mebli zaryzykował wyprawę w stronę biurka… i sapnął głośno, potykając się o jakiś podnóżek.- Szlag by to!

Ivo, przewrócił oczami, nie przekraczając nawet progu.

-Cóż, wiele by można o niej powiedzieć. Wystarczy jednak fakt że jako „nikt z Centralnego Groningen” dała radę stać się najważniejszym kimś półświatka głównego punktu handlowego middenlandzkiego Gebirgelandu.- najemnik uśmiechnął się pod nosem.- No i sztuka z niej.

-Nie mówj jej tego, Wilczasz, bo skończysz z kichawą w formie krwawego ochłapu zsuwającego się po ścianie obok ciebie.
- Mee’ro sapnął, ostatecznie rzucając na stół plik pergaminu.- Ja i papierzydła… Niech sama sobie szuka!

-Niezły szacunek dla szefowej…
- mruknął Krugan, Resnik w tym czasie zmarszczył brwi.

-Chwila! Ona jest z Groningen?! My tam jedziemy, może dałaby radę nam w czymś pomóc, doradzić, ewentualnie pokierować nas do właściwych osób… !

-Wątpię, panie krasnolud.
- głos zza pleców Ivo sprawił że cała trójka się obróciła.- Wyniosłam się stamtąd mając dziesięć lat.

Sheeren Ketelhoch naprawdę pasowała do określenia „sztuka”.




Przechodząc przez oświetloną pochodniami salę wspólną, zrzuciła z pleców płaszcz i cisnęła go pod ścianę, szorstkim gestem odepchnęła z drogi Wilczasza i prawie przeszła nad Kruganem, wchodząc do gabinetu.

Buttal przełknął ślinę.

-Jestem Buttal Resnik, wysłannik specjalny…

-Wiem kim jesteś, krasnoludzie, i wiem też że możesz mieć coś wspólnego ze zniknięciem tego starego kierdy do niedawna mieszkającego w wieży nad miastem.
- Mee’ro odsunął jej krzesło na którym usiadła, a następnie spojrzała na trzech interesantów. Na gest jej dłoni na świeczką, płomyk nabrał na sile oświetlając cały gabinet.

Sheeren uśmiechnęła się lekko pod nosem.

-Nim przejdziemy do rzeczy, chcę szczegółów.

Nawet Wilczasz wydał się zaniepokojony iście wilczym uśmiechem który zagościł na twarzy kobiety.

-Nie jestem pewien czy te informacje…

-Prosisz mnie żebym wynajęła ci ludzi do potencjalnie bardzo niebezpiecznej misji a nie jesteś gotów wjawić mi dokładnego celu, pomimo wyrażnych powiązań twojej osoby z ostatnimi wydarzeniami w mieście i nie tylko. Wiesz, to może być ciężka współpraca. Albo przynajmniej baaardzo kosztowna.

-Jak bardzo kosztowna?


Siedząca za biurkiem Sheeren polożyła nogi na blacie i złożyła ręce na piersi, uśmiechając się przy tym złośliwie.

-Nie stać by cię było. Więc?

Buttal westchnął ciężko, pocierając twarz i siedząc na uwłaczająco wysokim krześle na którym czuł się jak dziecko przy rodzinnym obiedzie.

-Te informacje…

-Zostaną wykorzystane tylko i wyłącznie w trakcie tego zlecenia i nigdzie indziej.- przerwała mu kobieta, przewracając oczami.- Ty wiesz z kim pracujesz w ogóle? Irytują mnie tacy przyjezdni jak ty. Ech… Dobrze. Spokojnie… Wiedz panie Buttal że dyskrecja to podstawowa cecha wszelkich naszych usług. Gdyby tak nie było, klienci nie wracaliby, a cały ten biznes opiera się wlaśnie na powracających klientach. Więc gadaj, chyba że Mee’ro ma odprowadzić was do wyjścia. Proszę o wszyściutko. Od początku.

Krugan spojrzał na towarzysza, który po raz wtóry westchnął tego dnia.

-No cóż, wszystko zaczęło się jakieś pół roku temu kiedy…

-Bogowie! Nie aż takiego porządku!



***


Po prawie godzinie konwersacji, Ketelhoch potarła skronie, marszcząc przy tym brwi.

-Nie powiem, nawet mnie wydaje się to wszystko podejrzane… Gdybym była wami, rzecz jasna.

-Otóż to
.- Buttal skinął głową.- To całe zamieszanie…

-Nie nie nie. Nie chodzi mi o tych podejrzanych zabójców
.- Sheeren nie dopytywała się dokładnie jak hrabia Marius dał radę zapewnić im ochronę w swojej gościnie, ale najwyraźniej uznała to za szczegół nie warty kolejnego ciągnięcia krasnoluda za język.- Zabójstwa w Middenlandzie to norma, wiem coś o tym, regularnie płacą nam za łapanie sukinsynów którzy sądzili że jeden bełt wystrzelony z okna załatwi wszystkie problemy. Chodzi mi raczej o fakt że pomimo gęby nieprzyjaznych buców, Middenlandczycy muszą przyjmować kupców i innych przyjezdnych tego typu. Gdybym jeszcze znała dokładnie cel waszego przyjazdu do Groningen…

-Tego nie powiem. Po co mi wynajmować was za górę złota skoro za ujawnienie tej informacji szef pewnie zapewniłby mi szybkie spotkanie z katem?


Sheeren skinęła głową i wstał. Mee’ro, siedzący na stołku pod ścianą także zerwał się na równe nogi.

-Szefowo?

-Pójdę z nimi osobiście. Chcę Amaveta i Eaka na dachach. Daj im magiczne bełty. Nie chcę żadnych nieprzyjemności.

-Tajest!

-Ze mną ma iść Zoe. Jeśli w wieży są jakieś pułapki, kurdupel ma je wywąchać. Daj mu wszelkie dziwactwa o jakie poprosi.

-Przyjąłem.


Ketelhoch natomiast podeszła do ściany, zdjęła z niej płaszcz o przykrótkich rękawach i ubrała go, jednocześnie umieszczając za plecami małą, składaną kuszę o łuku z tłokowymi ramionami i krótkim, krzywym ostrzu wystającym spod jej łożyska.

-Siedemset sztuk złota plus dodatki za ewentualne obrażenia.- oznajmiła kobieta, mijając Buttala i ruszając w stronę wyjścia.- Radzę się ruszyć i ustalić kto idzie z nami. Im mniej nas, tym lepiej. Chyba że zamierzasz czekać do zmierzchu.

Krugan zerknął na stojącego obok Resnika.

-Kiedy ostatni raz sprawdzałem, to ty tu decydujesz…


Jean Battiste Le Courbeu


Dwóch elfów szło pomiędzy starożytnymi domami podziemnego miasta, debatując.

-Królowa wydaje się… zdeterminowana.

Gabriev, będący jednym z owych elfów, spojrzał na rozmówcę i westchnął.

-Na początku sądziłem że pojawienie się tego gnoma i jego świty będzie oznaczało kłopoty i… teraz wiem że będzie oznaczało kłopoty.

-Och.

-Najgorsze w tym wszystkim jest jednak to że po jednym dniu w jego obecności jakoś przestało mi to przeszkadzać. Nie wiem czy wysłali go tu specjalnie żeby nas rozruszać, czy też trafił tu przypadkiem…

-Nie wierzę w przypadki.

-Wiem, Ringeril, i dlatego unosisz się w tym cholernym tyglu jak boja morska… Wciąż mnie to zastanawia.

-Zastanawiało też pięciu ostatnich władców, co nie zmienia faktu że gryzienie Veneanara po nogach może odbić się rykoszetem. Równie dobrze mieszczanie uznają że należy go zrzucić do fosy, albo poprą go dla świętego spokoju a wtedy Jaina nie będzie miała czego szukać w murach stolicy.

-Dlatego potrzebujemy pomocy kogoś z wewnątrz, a jednocześnie z zewnątrz.
- Gabriev skręcił i stanął przed drzwiami miejsca zakwaterowania pewnego gnoma.- Domyślasz się czego może od ciebie chcieć?

Królewski skarbnik wzruszył ramionami.

-Jeśli chce mnie zaprosić na kolejny bankiet, może nawet się zgodzę… Em.

Obaj unieśli brwi gdy drzwi, w które zapukał pstrokaty elf, uchyliły się same z siebie pod siłą nieszczególnie mocarnych uderzeń kostek dłoni arystokraty. W śródku, prócz rozkopanego łóżka, nie było żadnych śladów bytności gnoma.

Amaruean zerknął na masującego skronie Gabrieva.

-On tu powinien być, tak?

-Tak…

-A nie jest.

-Zawuażyłem, cholera, zauważyłem…
- strażnik królowej westchnął, po czym poruszył głową na boki.- Szczęśliwie wiem chyba jednak kogo teraz trzeba nam odszukać.

-Jasnowidza?

-Nie.- Gabriev uśmiechnął się pod nosem.- Kocicy.



***


-Przyznaj, miałaś na to ochotę od samego początku. W sensie po mojej przymusowej kąpieli.

Jean zamrugał, z trudem wygrzebał się spod kołdry i w pierwszej kolejności złapał za leżący na podłodze kapelusz by po dwóch nieudanych próbach wcisnąc go na głowę. W sumie, sam nie wiedział czego właściwie oczekiwał. Sypialnia w oddalonym od centrum domu była… dziwna.

Niby Serafine zapewniła go o braku jakichkolwiek klątw czy pułapek, gnom nadal czuł się nieswojo w tym surrealistycznym otoczeniu które wyraźnie odpowiadało jego kochance. Dlatego też gnom nie miał pojęcia jakim cudem ostatecznie wylądowali w łóżku, ale cóż…

Zamiast odpowiedzieć, odchrząknął i sięgnął po stojącą obok butelkę wina o nieznanym pochodzeniu.

Serafine zaś z uśmiechem poprawiła poduszkę pod głową i przeciągnęła się jak kotka, wyraźnie zadowolona z obrotu sytuacji do którego sama doprowadziła. Samo antyczne łóżko z baldachimem okazało się nad podziw wytrzymałe, dla Jeana jednak istotniejszym problemem było zapytania czy jego faktyczny właściciel wiedział o dwójce nowych lokatorów którzy tymczasowo się w nim rozgościli.

Serafine też pod tym względm była jak kot. Chodziła gdzie chciała, spała gdzie chciała i spała z kim chciała. A że ostatnimi czasy był to tylko Jean…

-Ty aby nie miałeś odpoczywać to tej całej naszej eskapadzie?- złodziejka gołą stopą trąciła plecy siedzącego na skraju łóżka gnoma.- Wiesz, jakby na to nie patrzeć, znów odniosłeś sukces.

-Może…
- mruknął iluzjonista, pociągając kolejny łyk z butelki.- Zostają jeszcze Dom, Ivette i Bertrand…

-O tym ostatnim psioczyła głównie Claviss, że bez niej zrobi coś głupiego… Pewnie niedługo wróci z miasta, o ile faktycznie jest tak dobra w byciu niezauważoną jak do tej pory się chwaliła.


Le Courbeu przewrócił oczami. Obojętnie jak wiele satysfakcji dałoby Serafine dowiedzenie że gnomia tropicielka nie jest jednak mistrzynią za jaką się uważa, Jean wolałby nie musieć dodatkowo wyciągać z miasta tej wściekłej wiewióry. Zwłaszcza że przy zatrzymaniu poraniłaby kogoś, albo co gorsza zabiła, przez co zamknęliby ją pewnie w możliwie najgłębszym i dobrze pilnowanym lochu.

Po Claviss nie należało oczekiwać niczego innego.

Serafine przetoczyła się w tym czasie na brzuch i sięgnęła w stronę Jeana, świecąc zgrabną pupą na cały pokój i drapiąc kochanka za uchem, jak rasowego kota.

-Męczy cię to wszystko, co?

-A ciebie by nie męczyło?
- odparł pytaniem na pytaniem gnom, wzdychając ciężko.- To wszystko jest takie… niezgrabne. Niefinezyjne.

-Z niefinezyjnymi głupkami radziłeś sobie do tej pory bez większych problemów, po mojemu najbardziej męczy cię ten las dookoła i odkrycie że elfy, pomimo swojej reputacji, w głupocie nie ustępują ludziom gdy myślą że nikt nie patrzy.

-Taaa… Wysłałem wiadomość Leonardowi, zostaje tylko czekać na to co mi odpisze.

-Biorąc pod uwagę zaistniałą sytuację… rozsądnie byłoby nakazać ci zebrać wszystkich swoich i spieprzać gdzie się da, a najlepiej do A’loues.


Jean poskrobał się po nosie.

-Nawet ja tak chętnie nie zostawiłbym samego sobie problemu z zagranicznymi najemnikami tuż pod naszą granicą. Gdy mieliśmy do czynienia z „naszymi” renegatami, nie było jeszcze tak tragicznie. Ale ten nowy… Schwarzhelm czy jak mu tam…

-Middenlandczyk jak w mordę strzelił. Mówię ci.
- i panna Savoy znów wylądowała na plecach.- Byłam przez pewien czas w tamtych stronach. Koleś ewidentnie wygląda mi na kogoś kto nie wyobraża sobie śniadania bez wielkiego WURSTA a całego dnia nie uporządkowanego z pełną ERTRAGFAHIGKEIT!

Jean wzdrygnął się.

-Nie mów do mnie po Middenlandzku kobieto. Tam powiedzenie „piękny motylek” brzmi jak deklaracja wojenna…

Serafine zaśmiała się, całując kochanka w ucho i siadając na łóżku.

-Już wiem co ci czule szeptać gdy będzie bolała mnie głowa… Och ja, ja! Meine Liebe!

Gnom przewrócił oczami.

-Dzięki ci wielkie za tą werbalną kastrację…

Serafine szprechała jeszcze chwilę w tym strasznym, gardłowym języku jednak uwagę Jeana przykuła spora kulka futra, arogancji i samoświadomego splendoru która wślizgnęła się do środka przez uchylone okno i nazwiązała ze swoim właścicielem krótki kontakt wzrokowy.

Sargas niby potrafił łączyć się świadomością z Jeanem, ale ponad to preferował pełną finezji sztukę powłóczystych spojrzeń.

Jean westchnął.

-Serafine, ubierz się.

- …und Schoen geliebte… Em… Słucham?

-Zaraz będziemy mieli gości i… Sargas!


Stojący na dwóch łapach kocur spojrzał pytająco na swojego pana, bardzo powoli puszczając pazurami wiszącą na jednym z łańcuchów lalkę. Bez szczególnych objawów jakiegokolwiek zawstydzenia, chowaniec usiadł, owinął dookoła łap swój ogon i zaczął z godnością lizać łapę.

Jean westchnął.

-Zejdźmy na dół. Chociaż nie powiem że wystrój parteru jest wiele lepszy…

Gust Serafine był czymś do czego gnom musiał jeszcze przywyknąć.


Tsuki


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=AnHXRyabx2A&index=39&list=PL263677A4D1B673 E4[/MEDIA]


Nocne eskapady w pogoni za nieuczciwymi kupcami mają jedną, zdecydowaną wadę… nie można w ich trakcie spać. I o ile strącenie von Kirkwalda z piedestału było warte zarwanej nocy, o tyle kilka godzin w łóżku umiejscowionym w kajucie dla gości okazało się pokusą z którą Tsuki nie potrafiła walczyć, a w sumie to nawet nie za bardzo chciała.

Problem tkwił jednak bardziej w samej próbie snu na statku pełnym zabieganych marynarzy o dośc hałaśliwej naturze.

Laurie, która magicznym sposobem zawędrowała jakoś do kajuty swojej przełożonej, skrzywiła się podnosząc głowę z poduszki i zerkając na sufit, zza którego dało się słyszeć głośny stukot, naprzemienny z ciężkim tupaniem.

-Cholerny kuternoga…

-Śpiiij
.- Tsuki westchnęła ciężko, przewracając się na drugi bok i obejmując przy okazji Laurie w pasie.- Dopiero świta…

-Tobie to łatwo mówić.-
burknęła dziewczyna, gniewnie ubijając poduszkę, by ostatecznie przewrócić ją na drugą stronę i dopiero się położyć.- Ty zasypiasz na zawołanie. Wiesz jakie to irytujące gdy gadamy przed snem, po czym ty mówisz dobranoc, ja chcę coś jeszcze dopowiedzieć a ty w niespełna sekundę zasypiasz jak kłoda?

-Dawno i nieprawda.
- gdyby nie zamknięte oczy, elfka przewróciłaby nimi.- Śpiiij.

-Szlaban na niebieską koszulę.
- rzuciła jeszcze dla zasady kapłanka, po czym położyła się na boku.

Dwie godziny później pukanie do drzwi sprawiło że nawet Tsuki westchnęła ciężko, siadając na łóżku. Po chwili namysłu poprawiła kimono, w którym spała i zgarnęła z oczu grzywkę, dopiero pozwalając sobie na obmyślenie odpowiedniej groźby.

-Jeśli nie dopadamy właśnie „Chluby” albo przynajmniej nie zaatakowali nas piraci, to na wszystkich przodków…

-Herbata, mleko, sucha kiełbasa, biały ser, chleb i jabłka od osobistego kucharza kapitana.-
przerwał jej zza drzwi Heishiro, także wyraźnie zaspany.- Wpuścić czy wcześniej osobiście mam sprawdzić czy żadna z tych rzeczy nie jest zatruta?

Tsuki i Laurie spojrzały na siebie na poziomie połączenia jaźni po czym obie spojrzały w stronę drzwi i jednocześnie nabrał powietrza.

-Dawać tu to żarcie!


***


Idąc idąc korytarzem prowadzącym na pokład, Heishiro szybko odkrył że szczerość nie jest cechą porządaną w każdej sytuacji i w każdym czasie.

-Robiłeś co?!

-Pilnowałem waszych drzwi bo nie ufałem nowemu otoczeniu…


Tsuki, która nawet nie miała ochoty rugać przybocznego, zostawiła pałeczkę u Laurie która po ciężkiej nocy aż za bardzo miała potrzebę słusznie kogoś za coś opieprzyć. Czerwona na buzi i z potarganymi włosami wyglądała uroczo, zwłaszcza z buzią zadartą wysoko do góry by nie musieć krzyczeć w klatkę piersiową skulonego Heishiro.

-Nie ufałeś Kvazareviczowi!

-On też jest przecież częścią otoczenia…

-Po pierwsze, twoja nieufność w stosunku do każdego faceta w naszym otoczeniu zaczyna zakrawać o paranoję…

-Ufam Carlowi…

-Gdybyś mu nie ufał to osobiście zaciągnęłabym cie do wariatkowa. Ale nie zmieniaj tematu!


Ciesząc się przyboczną która jest w stanie wykonać za nią już chyba każdy możliwy obowiązek, w tym naprostowanie głupoty której nabawił się Heishiro, Tsuki wyszła na pokład gdzie panowało iście marynarskie poruszenie. Załoganci „Miecznika” szykowali harpuny i bosaki, szykowali ustawione na burtach balisty i generalnie wykazywali się energią typową dla kogoś, kto oczekuje przelewu krwi w najbliższym czasie.

Najlepiej nie swojej.

Zostawiwszy za plecami coraz bardziej rozkręcająca się Laurie i komicznie skulonego samuraja, elfka weszła na pokład i z pewną ulgą wciągnęła w płuca zapach świeżej, morskiej wody, tak bardzo odmienny od ciężkiego zaduchu unoszącego się nad Lantis. Po krótkiej chwili lustrowania pokładu wzrokiem, pani inkwizytor zwinnie doskoczyła do musztrującego swoich podwładnych Larkina. Krasnolud, niezbyt świadomy obecności stojącej za jego plecami elfki, wciąż darł się co sił w płucach.

-Żagle mają być jak się patrzy, wy synowie chomika i świnki morskiej! I do jasnej cholery, bukszprytu się nie refuje, bando bosych szynszyli!

-Co jak co, ale nad motywującymi obelgami musisz jeszcze poćwiczyć!


Larkin sapnął i poskoczył, obracając się wokół własnej osi.

-Pani inkwizytor! Już wstałaś?

-Trudno o sen w takich warunkach.
- Tsuki wzruszyła ramionami i rozejrzała się.- Widzę że wciąż matujesz, co?

-Chodzi o pełnienie funkcji dowódczych na pokładzie? Tak.
- brodacz wypiął dumnie pierś.- Kapitan całkowicie mi ufa pod tym względem. Osobiście dowodzi tylko w czasie obrony, lub w tym wypadku, abordażu. Z kajuty zwykł wychodzić dopiero mając cel w zasięgu wzroku…

-Statek na horyzoncie!


To było ironiczne.

Nim jednak Tsuki zdążyła to jakoś skomentować, donośny trzask jaki rozległ się na mosku sprawił że wszyscy na pokładzie obrócili głowy w stronę niskie, obleczonej w płaszcz postaci która wypadła przez podwójne drzwi, lśniąc złotem zsunęła się po obręczy schodów prowadzących na górę a następnie przebiegła przez cały pokład, łapiąc za takielunek pierwszego żaglu i stając na dziobie.

Tsuki bez szczególnych problemów dostrzegła rosnący powoli punkt na granicy widoczności. Kapitan najwyraźniej też go dostrzegł, bo wybuchnął gromkim śmiechem i obrócił w stronę załogi, nadal stojąc na dziobie.




-Szykować się chłopcy, bo idziemy na wiatr!- ryknął, syczącą od tłoków mechaniczną ręką wskazując na odległą „Chlubę Wisu”.- Grupa abordażowa, zbroić się! Cała reszta niepotrzebna na pokładzie, jazda do dział i wioseł! Każdy przeładowuje, każdy pracuje za dwóch! Jeśli dopadniemy drani przed południem, osobiście wytoczę wam beczkę grogu!

Cóż, kapitan zdecydowanie wiedział jak motywować swoich marynarzy.

Pośród zadowolonych krzyków zeskoczył z dziobu, rozejrzał się i po chwili ruszył w stronę Tsuki, sprawiając jednocześnie że Larkin jął salutować dobre kilkanaście sekund nim dowódca zbliżył się chociażby na odległośc głosu.

-Spocznij Larkin i leć po pancerz, będziesz nam niedługo potrzeby.- rzucił krótko starszy krasnolud, po czym wyciągnął tą bardziej organiczną rękę w stronę elfki.- Jestem Rourk „Złotoręki”, kapitan tego statku. To przyjemność pracować dla bohaterki Lantis, pani inkwizytor.

Wyszczerzył się, udowadniając że nie tylko łapę miał złotą. Tsuki ostrożnie uścisnęła mu dłoń, ale szczęśliwie kaper nie miał w zwyczaju miażdżyć na powitanie rąk nowo poznanych ludzi.

-Witam, kapitanie. Pragnęłabym jednak zauważyć że statek który mamy przejąć należy do hrabiego Kvazarevicza i…

-Wiem wiem, pani inkwizytor.
- bordacz uśmiechnął się jeszcze szerzej.- Ten tekst o działach był tylko po to żeby mu ciśnienie podbć. Taki malutki rewanżyk za zakłócenie mojego odpoczynku dziś rano. No, to i kwatera dla księciunia.

Tsuki niepewnie uniosła brwi, nie do końca wiedzieć czy powinna się bać jednorękiego, krasnoludzkiego kapitana w zabawowym nastroju.

-O jakiej kwaterze mowa… ?

Gniewny okrzyk Borisa, który pod pokładem bardzo dosadnie informował cały świat o tym co sądzi na temat spania w „worku na linkach” odpowiedział na pytanie elfki, nim Rourke zdążył nawet otworzyć usta.

„Chluba Wisu” zaś rosła w oddali z każdą minutą.


Petru


Ceth zmienił Petru dopiero późną nocą.

Gdy Peloryta złożył głowę na posłaniu, chmury na wschodzie zaczęły już delikatnie rozjaśniać się pierwszymi promieniami słońca, ale jakoś nie przeszkodziło mu to w zapadnięciu w głęboki, dość spokojny sen zwieńczony pobudką z nozdrzami pełnymi zapachu przygotowywanego śniadania.

Lu’ccia uśmiechnęła się lekko nad kociołkiem w którym bulgotał trudny do zidentyfikowania kleik.

-Jajka, kasza, zioła i suszone mięso.- wyjaśniał szybko dziewczyna, wyciągając w stronę tropiciela pełną miskę.- I jakieś magiczne cholera wie co od Cetha. Nie wiem. Nie pytałam.

-Dzięki.
- Petru skrzywił się, zamrugał i bezwiednie uniósł naczynie do ust.- A gdzie Ceth?

-Wlazł na murek kilka kroków stąd i uparcie twierdzi że bada okolicę. A, uważaj bo gorąc…
- Lu’ccia uniosła lekko brwi, widząc jak jej opiekun prawie że duszkiem pochłania parującą zawartość miski, wydając z siebie po wszystkim dystyngowane beknięcie.

Dziewczyna zaśmiała się niepewnie, z łyżką w połowie drogi do ust.

-A niech mnie…

-Idę z nim porozmawiać
.- mężczyzna odstawił miskę koło paleniska i wstał otrzepując się z piachu i drobnych, bardziej irytujących niż gryzących, muszek które obsiadły go w trakcie snu.- Jakby co masz Wichera, a my jesteśmy niedaleko.

Oboje, za równo wilczur co dziewczyna posłali tropicielowi przeciągłe spojrzenie pełne politowania. O dziwo, bardziej widoczne było ono na pyski wilka, ale to Lu’ccia przerwała niezręczne milczenie, przewracając przy okazji oczyma.

-No leć, nic mnie tutaj przecież nie zje…

-Oj żebyś nie była taka pewna.
- Petru wyszedł z zagłębienia skalnego i zatarł dłonie, szykując do krótkiej wspinaczki.- Widziałaś jakie tu mają pijawki. Jedna taka i siup! Rogate plugastwo wyglądało jak suszek pustynny.

-Dzięki za przypominanie mi w trakcie posiłku…- mruknęła Lu’ccia, ale kamyki spadające ze stukotem spod butów mieszańca skutecznie ją zagłuszyły.

Na górze widok faktycznie nie był najlepszy.

Gąszcz zawalonych do połowy ruin skutecznie ograniczał widoczność od północy, ze wschodu krajobraz przysłaniała sporych rozmiarów formacja skalna a co do południa… Cóż, Petru aż za dobrze wiedział jakiego typu nieprzyjemności zostawili za sobą.

Mino to Ceth stał na rozpadającym się powoli murze, z głową zadartą ku niebu.

-Wiesz…- Petru uśmiechnął się lekko, siadając na pobliskim głazie.- Jest już trochę za jasno na ustalenie naszej pozycji na podstawie gwiazd…

-Gdybym ja jeszcze miał pod ręką aktualną mapę gwiezdną żeby móc to ustalić…-
burknął Ceth, nie spuszczając wzroku.

Wordis, ze względu na swój specyficzny układ planetarny wymagało ciągłej czujności ze strony astrologów, a sama dziedzina nauki opierająca się na badaniu układu gwiazd była czymś więcej niż dystyngowaną metodą udawania że się nad czymś pracuje.

Konstelacje nad światem zmieniały się z tygodnia na tydzień, a czasmi z nocy na noc.

Petru przewrócił oczami.

-Oświecisz mnie więc… ?

-Dla twojej informacji, mamy do wyboru tylko dwie drogi. Na zachód stąd jest trakt, ale stary i ciągnie się wzdłuż terenów Minotaurów, a coś czuję ze nie są one jedynymi mieszkańcami tych pozostałości. Na północy ruiny, takie naprawdę zdziczałe. Cofnąć się raczej nie możemy, wątpię żeby znów nas rogacze przepuścili a na wschodzi i zachodzie mamy całkiem pokaźne górzyska, uniemożliwiające obejście tego wszystkiego bokiem…


Peloryta uniósł brwi.

-A wiesz to od… ?

-Widzę.
- Ceth uśmiechnął się pod nosem.- Najzwyczajniej w świecie widzę.

-Jesteś w stanie patrzeć poprzez zwierzę?- Petru wstał i z zainteresowanim podszedł do druida, by z bliska odkryć że wpatrzone w niebo oczy starca są mlecznobiałe. Ceth machnął na towarzysza laską gdy ten zamachał mu dłonią nad twarzą.

-Won mi stąd! I tak, umiałem to, ale pech chciał że dotychczasowe zwierzęta niezbyt się ku temu nadawały. Ba! Nawet tutaj znalezienie w miarę normalnego ptaszyska było trudne…

-Wiesz, skokoły ponad pustynią nie są raczej czymś niezwykłym.

-Może.-
starzec wzruszył ramionami.- Z tym że mi akurat trafił się sęp… I nawet nie próbuj się śmiać!

-Wiesz, biorąc pod uwage że raz musiałem zjeść sępa, i to takiego z granic Naz’Raghul, to chyba byłbym ostatnim hipokrytą żeby naśmiewać się z ciebie, który tylko widzi to co on… Ale serio nie było żadnego innego ptaka?

-Jaskółka skalna ma naprawdę marny wzrok.-
uciął druid, a po chwili zmarszczył brwi.- Hmm…

-Co jest?

-Zauważyłem jakiś ruch ale to głupie ptaszysko nie chce zejść niżej. Trzeba to sprawdzić.
- Ceth opuścił wzrok i potrząsnął głową, krzywiąc się przy tym.- Argh! Okropieństwo. Jakbym nagle wkładał łeb do niezbyt czystego słoika…

-Pogarsza ci się wzrok?-
Petru zsunął się z rumowiska i spojrzał na towarzysza, który z pomocą kostura gramoli się powoli na dół.

Druid parsknął.

-Nie. Ale jeśli przez ostatnie pół godziny korzystałeś z oczu mogących dojrzeć zdychającego zająca z odległości kilkuset metrów to skok jakościowy po powrocie do własnych patrzał jest dość szokujący.- spokojnie zszedł na w miarę stabilny grunt, otrzepał płaszcz i obrócił się przez ramię.- Lu’ccia, przypilnuj ogniska. My zaraz wracamy.


***


Pełznąc pośród skał Petru nie mógł zauważyć że towarzyszący mu druid bez większych problemów dotrzymuje mu kroku, nawet jeśli co jakiś czas kostur okazywał się w zaistniałej sytuacji większym problemem niż pomocą w poruszaniu się.

Pokonując kolejny załom i zanjadując osłonę pod jakimś kolczastym krzakiem, Ceth opadł na ziemię i przetoczył się na plecy.

-Może już go tu nie ma… ?

-Wątpię
.- Petru rozejrzał się po starym rynku, na skraj którego trafili w trakcie tej krótkiej eskapady.- Niedaleko widziałem świeże ślady. Najwyraźniej ludzkie, ale wolę się upewnić że nie spotkamy tutaj minotaura o stopach jak u człowieka… Dobrze się skradasz.

-Wymóg przeżycia w Naz’Raghul.-
odparł ponuro druid.- Gdy uciekaliśmy z chłopakami przed rzezią niezbyt patrzyliśmy gdzie biegniemy, a po trzech dniach z bandą cholernych kultystów na karku jakoś dziwnym trafem człowiek tracił orientację.

-Może gdybyście wzięli ze sobą jakiegoś zwiadowcę nie byłoby takiego problemu, co?

-Mieliśmy zwiadowców. I to takich niezłych. Pechowo nożyce sił wroga zamykające się na naszej straży przedniej skutecznie wymordowały wszystkich…


Starzec nie dokończył gdy gdzieś na placu rozległ się głośny chrobot, a następnie stukot spadających skądś kamieni. Petru od razu zamarł z brodą przy ziemi, wytężając wzrok. Po chwili dołączył do niego Ceth i obaj nasłuchiwali, wpatrując się w zrujowany plac.

-Jaka jest szansa że to jakieś zwierzę… ?

-Każde zwierze które by tak hałasowało łażąc po tym rumowisku już dawno należałoby do gatunków wymarłych… Ci! Jest…


Pomiędzy skałami pojawiła się wysoka, humanoidalna postać.

Początkowo krążący pomiędzy skałami niezjaomy nie dawał się dostrzec, krocząc dość ciężko bez ładu i składu po uciekających mu spod stóp kamieniach, gdy jednak zza progu pobliskiego budynku wyłonił się drugi oraz trzeci intruz serce Petru uciekło mu prawie do gardła.

Ceth syknął.

-Nosz w mordę…

Kultyści. Roznegliżowany, z powykręcaną, ząbkowaną bronią przy pasach i w dziwnych hełmach z powykręcanymi rogami na głowach. Nie zdeformowani, ale nie mniej przerażający, gdy w milczeniu przeczesywali stary rynek, by po chwili ruszyć dalej, nie wymieniając przy tym ze sobą ani słowa.




Ceth powoli przełknął ślinę.

-Wiesz, nie żebym wierzył w przypadki, ale czy ci dranie nie przypominali ci trochę mojego gospodarza znad orkowego plem… ?

-Tak.
- Petru cofnął się szybko a następnie wstał z klęczek, rozglądając się.- Wracamy do Lu’cci. Już. Może ich być tu więcej.

-Jasne że może.
- Ceth, sapiąc, ruszył za przemykającym pomiędzy ruinami tropicielem.- Bardziej mnie niepokoją nasze perspektywy. Na wschód i zachód górzyska że ja pierdolę, za nami minotaury a przed nami kolejna banda fanatyków!

Petru milczał, myśląc.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...

Ostatnio edytowane przez Makotto : 25-08-2015 o 14:24.
Makotto jest offline