Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-08-2015, 22:07   #126
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
14 doba misji

Lisowo
25 Tarsakh Roku Orczej Wiosny

Noc minęła bez rewelacji - jak wszystkie w Lisowie. Umęczeni Gaspar i Shavri spali jak zabici, choć Traffo śniły się koszmary z koboldami parzącymi się ze smokami w roli głównej. Po śniadaniu zaś Marv wyruszył na poszukiwanie słusznych ilości alkoholu oraz lokalnego alkoholika. Poinformowano go, że piwo można tu nabyć, a i owszem, lecz po mocniejszy trunek musi się udać albo do Bartniczych (rzecz wiadoma, po pitny miód), albo do Smreków, gdzie bimbrowników było dwóch. Wojownik wybrał Smreki. Raz, że bliżej. Dwa, że wśród niezadowolonych zawsze łatwiej zasięgnąć języka niż u ludzi kontentych z życia. Co prawda nieufność smreczan wobec ludzi Pani była widoczna… ale nie zaszkodziło spróbować. Zawsze mogli wrócić. Evan i Shavri ruszyli wraz z nim, niby to żeby beczki toczyć czy tam szawłoki dźwigać... W sumie nikogo to zbytnio nie interesowało.

W Smrekach bez trudu odnaleźli bimbrowników-moczymordów. Starszy z nich, mimo wczesnej pory miał już w czubie, toteż kapitan uznał, że nie ma co czekać do wieczora. Samotnego starca niezbyt interesowało kim są ludzie, którzy chcą nabyć u niego alkohol. Shavri szybko zorientował się, że mężczyzna zapewne od lat nie opuszczał domu i po prostu nie zna mieszkańców sąsiednich wiosek. Ze sprzedaży swoich zapasów za dwie sztuki złota również nie był zbyt zadowolony, ale - jak sam stwierdził - z czegoś żyć trzeba. Na wspomnienie o Święcie Zielonych Traw tylko charknął i splunął na zaśmieconą podłogę.
- Święto? Też mi święto! Za Barona! To było święto! Woły kupował, kwiaty, sztukmistrzów i dziewki raz sprowadził, piwo lało się strumieniami… Daninę raz do roku brał, z nagonką sam jeździł… A ci?! Tfu! - splunął obficie i solidnie pociągnął z bukłaka, który zwisał mu z ramienia. - Znajdy bez honoru! Przyszli tacy, zajęli ruiny i myślą, że im wszystko wolno. Jak Baron był, jak przyszedł i chciał moją Józkę wziąć, to jak drobiazg za matką ryknął to się zlitował i w ogóle tego roku daniny nie wziął! Jak zaraza przyszła, to leki kupił, nawet kapłana opłacił, choć ich nie znosił, i też żałoby nam nie dokładał! A te… te… - bimbrownik zapowietrzył się, łyknął, oczy zaszły mu łzami. - Krwiopijcy niedochędożeni! Pani to jeszcze co rzuci, ochłap jaki, a Pan to tylko by dziewki brał i nawet odwiedzać im rodzin nie da; chyba że co ogłosić ma… Moją Marusię… - rozżalił się i klapnął na zydel.
- Córkę ci wziął na służbę? - podpowiedział usłużnie Evan.
- Na jaką służbę, zeżarł ją po miesiącu czy co, nawet pożegnać się nie mogłem… Czasem snuje się po lesie, chuchro takie, ale do wsi już wstępu nie ma, żeby szkody nie narobiła…

Najemnicy spojrzeli po sobie. Stary wyraźnie majaczył; takie ryzyko przepytywania kogoś z mózgiem przeżartym procentami. Marv już chciał machnąć na to ręką. Ale Shavri nie miał zamiaru ustąpić; miał swoje teorie i skoro w końcu ktoś z nimi rozmawiał zamiast się płaszczyć, to zamierzał znaleźć ich potwierdzenie.
- Słyszałem, że to… e… Tillit, Pani jest smokiem? - zaryzykował tropiciel. On uważał, że smok to Tillit, Marv - że Tillit to Liv, Pani. Wykorzystał więc obie opcje.
- Eee? - starzec otarł nos. - Gdzie, krwiopijcy to, przecie mówię. Ale słyszałem raz co córka Łukaszowej mówiła, że Pani ma takiego maluczkiego smoka, jak wiewiórkę czy kota dużego, co go na ramieniu nosi. Pan ponoć nienawidzi gadziny, ale ubić się boi. Jak przyszli to było lepiej… więcej z ludzi w nich było niż potworów… Potem wsiami się podzielili, bo się dogadać nie mogli, a teraz… - potrząsnął głową. - Za Barona było lepiej, ot co!




Tymczasem Gaspar zebrał część ekipy i postanowił sprawdzić co stało się z koboldami, nad którymi zlitowała się drużyna. Upłynęło już kilka dni i w skrytości ducha nie był pewien, czy zdołają odnaleźć drogę do portalu, a przecież gdyby mieli zamiar uciekać przed Panią to pewna trasa była im niezbędna. Koboldy były tylko wymówką, choć im dłużej szli tym bardziej był ciekaw. Gergo stwierdził, że gady z pewnością spakowały manatki i zwiały gdzie pieprz rośnie, jednak gdy dotarli na miejsce czekało ich nie lada zaskoczenie. Obóz był pełen rozkładających się, nadjedzonych przez drapieżniki trupów. Śladów było tyle, że trudno było ocenić co się stało. Tropiciel miał jednak wrażenie, że koboldy nie zostały zaatakowane przez dzikie zwierzęta. Ciała wyglądały raczej jak rozerwane gołymi rękami. W zgliszczach Kain rozpoznał też kilka śladów po magicznych wybuchach. Wejście do jamy było na wpół zawalone, ale dałoby się do niej wejść. Zaklinacz ostrzegł jednak przed pułapkami; jeśli chcieliby penetrować podziemia to powinni to zrobić w większym gronie. W końcu sprawdzili więc tylko czy portal nadal stoi i wrócili do Lisowa.




Tymczasem pozostałe w Lisowie najemniczki nudziły się. A raczej nudziła się Franka, bo Zoja skrupulatnie wypełniała kapłańskie obowiązki - choć przez te dni wyleczyła już kogo mogła i raczej obchodziła ex-chorych z poczucia przyzwoitości. We wspólnych rzeczach lathandrytka znalazła flaszkę goblińskiego grzmotacza, zdobytego w jednej z potyczek z koboldami. Co prawda miała być chyba dla Gergo, ale skoro nie korzystał… Kapłanka miała zamiar zaproponować napitek uzdrowicielce - w końcu Zoja była jej pierwszą przyjaciółką w Futenberg i podporą przy wdrażaniu się w tamtejsze obowiązki. Ale nie wyobrażała sobie Zoji pijącej podkradziony napitek… pijącej w ogóle. Skierowała więc swe kroki w stronę wylegującej się na słońcu Sinary. Skoro faceci mieli urządzić sobie popijawę, to przecież im też się coś od życia należy. Przynajmniej odrobinka, bo napitek śmierdział okrutnie. Taka kapka. Na smaka…


 
Sayane jest offline