Antoni Dyszak Było źle. Krótko mówiąc, był w dupie. Mówiąc dłużej, miał po prostu przesrane, a śmigłowiec nawalający do niego krótkimi seriami tego stanu nie polepszał. Zdawał sobie sprawę, że bak nie jest jakoś specjalnie osłonięty- dwa, trzy dobre strzały i cała zawartość eksplodując, niszcząc samochód i zwęglając jego ciało. A taka perspektywa bardzo mu się nie podobała...
Ręcznie opuścił fotel pasażera, przecisnął się przez szczelinę na miejsce kierowcy. Wyłączył auto-pilota i mocno chwycił kierownicę. Czas zrobić porządek z jebanym Judaszem... Nie ukrzyżują go tak łatwo!
Momentalnie skręcił na boczny pas, prawie wpadając na sporą ciężarówkę- i ją wyminął w ostatniej chwili. Gaz wciskał do oporu- 60 km/h, czyli prędkość auto-pilota, została już dawno przekroczona. Nie patrzył się zresztą na żadne mierniki, nie obchodziła go prędkość. Chciał tylko zwiać.
Zadawał sobie sprawę, że jakieś 2 minuty jazdy stąd zaczynają się wielkie blokowiska, gdzie helikopter będzie miał spore problemy z lotem, a dalej już sieć wiaduktów i tuneli, imienia samego prymasa zresztą... Musiał tam dojechać. I wiedział, że dojedzie. Był tego pewien. -Yippie kay ya, drodzy chrześcijanie...- wyszeptał pod nosem, chwytając lewą ręką za pistolet.
__________________ Kutak - to brzmi dumnie. |