Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-08-2015, 13:36   #44
Gob1in
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
No tak. A miało być tak pięknie. Fajki, bimber plus żarcie pierwsza klasa i to wszystko na koszt Fixera. Przemknęło mu przez głowę, że od czasu, gdy wpakowali go na Gehennę z milionami jemu podobnych wszystko się dokumentnie pierdoli. Gdy już wydaje się, że wystawił głowę na powierzchnię tego syfu, nadchodzi nowa fala gówna. Shit happens i dobrze o tym wiedział, ale ilość niespodzianek tego typu była na Gehennie zwielokrotniona.

"Do diabła z nimi."

Starcia ze stworem przyczepionym do sufitu właściwie nie pamiętał. Czuł, że jest już blisko opuszczenia zagrożonego fragmentu korytarza, kiedy to cholerstwo rzuciło się na niego. Dalej były już tylko zęby, pazury, huk broni palnej i zapach spalonego prochu. Nie kojarzył zbytnio jak, ale był przekonany, że udało mu się ubić bestię. Truchło bestii jednak znikło, a jemu został z bólem stłuczonej głowy i paskudnie rozprutą nogą. No i mediżel, którym mógł załatać pamiątkę po spotkaniu z anomalią.

Mediżel stał sobie jakby nigdy nic tuż obok Spocka. Zabawne.
- Jak jakaś pieprzona gra komputerowa... - wyszczerzył się nakładając żel na ranę. Rzeczywiście - zupełnie jakby apteczka wypadła z zabitego stwora. Przyjrzał się jednak swoim rękom sprawdzając, czy tajemniczy ktoś, kto pozostawił pojemnik z medykamentem nie wydziarał mu jakiegoś kolejnego numerka. Odczekał na działanie zawartego w żelu środka przeciwbólowego, po czym dźwignął się ciężko i kulejąc ruszył dalej.

"Jak tak dalej pójdzie, to nóg mi zabraknie, zanim wytłukę wszystkie anomalie na Gehennie" - parsknął śmiechem i zaraz syknął przez zęby, gdy nieostrożnie stanął na zranionej nodze.

Mimo dobrej miny do złej gry gdzieś w podświadomości dziwił się jednak, jak łatwo było mu przejść do porządku dziennego z faktem, że niemal zginął w bezpośrednim starciu z anomalią. Może przyzwyczajał się do ich obecności, ale w to trudno byłoby uwierzyć. Może sprawił to fakt pokonania bestii - skoro można je zabić, to była jakaś szansa na ocalenie. A może wrażenie nierealności sytuacji, w której się znalazł - numer na ramieniu, pozostawienie bez śladów ran w korytarzu pełnym trupów - to wszystko nie trzymało się kupy. Jeśli to wszystko nie było prawdziwe, to czym się przejmować?

Ciężar znalezionej broni, chłód korytarza i wszystko wokół sprawiały wrażenie aż nadto prawdziwych.

Dotąd zajmował się głównie unikaniem anomalii - jak zdecydowana większość ludzi czuł się zdecydowanie lepiej na obszarach opanowanych przez człowieka, choćby ten był kryminalistą, psychopatą, albo i obojgiem naraz. Dużo trudniej było tam, gdzie wciąż karty rozdawała AI statku, ale nawet tam można było oczekiwać pewnej przewidywalności - algorytmu kierującego postępowaniem mechanicznych Strażników. Ta przewidywalność pozwalała oswoić się z obecnością sztucznej inteligencji. Jednak w miejscach, w których nie było ludzi i nie było uporządkowanej AI Strażnika, Gehenna była obca i nieprzewidywalna. Coraz więcej sektorów opanowywały anomalie, będące odzwierciedleniem najgorszych koszmarów człowieka i chorych wizji psychopatów. Poruszające się kości, potwory przypominające ludzi i zwierzęta zdeformowanych i odmienionych w okrutnej parodii swoich ziemskich odpowiedników. Niektóre z nich widział, o innych słyszał, a był pewien, że Gehenna skrywa jeszcze mnóstwo takich. Czasem trudno było uwierzyć, że anomalie nie są kierowane przez jakiś potworny umysł i są jedynie dziełem przypadku. A może nie są? Może Oculus nie jest kolejną anomalią, tylko stwórcą pozostałych? Może anomalie były kiedyś więźniami, o których nikt już nie słyszał od dawna? Może Oculus przemienia swoje ofiary w żołnierzy służących jego sprawie? Może...

Spock zatrzymał się, gdy dostrzegł mężczyznę stojącego przed drzwiami. Tamten był chyba w ekipie wysłanej po rezystory przez Fixera, ale lepiej było zachować ostrożność. Nie tylko ze względu na panoszące się wszędzie anomalie - przecież był to cholerny statek więzienny pełny antyspołecznych popaprańców, dla których wsadzenie kosy pod żebro niedawnemu towarzyszowi mogło przyjść łatwiej, niż poranne posiedzenie na kibelku. A wracając do anomalii - jaką można było mieć pewność, że ten kogo widzi, to dalej człowiek, a nie pieprzona bestia w ludzkiej skórze?

- Witam ponownie. - Rzucił do Pontiego. - O której odjeżdża następny do Seattle? - zapytał z głupia frant posyłając tamtemu jeden ze swoich rozbrajających uśmiechów. - Noga mnie boli od tego łażenia… - dodał, jakby to miało cokolwiek wyjaśnić. Od początku rozmowy w ukrytej za plecami ręce ściskał kolbę pistoletu. Na wszelki wypadek, w końcu świrów tutaj nie brakowało.

Ponti wskazał nożem na panel do otwierania drzwi. Wyglądał jakby chciał, żeby Spock go uruchomił.
- Zjebane gówno. - gwizdnął.

Spock wysunął pistolet zza pleców i znów się uśmiechnął. Lufa była skierowana w dół, ale przekaz był jasny - nie próbuj wymachiwać nożem, bo możesz zarobić dodatkowy otwór w ciele. Gdy byli w grupie ryzyko stania się celem dla jakiegoś psychopaty było znacznie mniejsze, mimo powszechnej znieczulicy na problemy drugiego człowieka - teraz jednak nie było świadków i niektórym mogły puścić hamulce. Na tego drugiego trzeba było uważać - mina niewiniątka mogła zmylić kogoś na Terrze, ale tutaj pasowała niczym kwiatek do kożucha.

Albo świr albo morderca.
Albo jedno i drugie.

Pokręcił głową przecząco - nie sądził, żeby grzebanie śrubokrętem przy terminalu cokolwiek dało, a kodu zwyczajnie nie znał. Bo i skąd?

- Idziemy? - skinął głową w kierunku, z którego przyszedł. Może inni też się gdzieś tutaj szwendają?
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline