Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-08-2015, 10:15   #41
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
- 5 -

Z udręczonych ust wyrwał się cichy jęk. Dźwięk szybko pochłonęły ciemności korytarza. Oculus wzmocnił uścisk. Wypuścił więcej niewidzialnych macek.

Coś się zmieniło i demon poczuł to.

Pojawiło się… potencjalne zagrożenie.

Coś się zmieniło.

Kilka macek przeistoczyło się w niematerialne narzędzia tortur. Obracające się wiertła, wąskie jak igły ostrza, cienkie skalpele kończące smukłe witki. Demon skierował ten arsenał na ofiarę – tnąc, wwiercając się, wbijając, wkłuwając.
Nie pozostawił śladów krwi, ale ofiara zadrgała konwulsyjnie, agonalnie a z jej oślinionych, okrwawionych ust wydobył się kolejny jęk.

TORQUE #3


Ocknął się cały we krwi. Niekiedy mu się to zdarzało. I to nie byłą jego krew.
Znów zabił i czuł się z tym… obojętnie.

- Ty potworze! – oskarżał go jakiś głos.

Czy faktycznie nim był? Pewnie tak. Ale przecież tylko potwory trafiały na GEHENNĘ. A nawet jeśli nie, to tylko potwory na GEHENNIE miały prawo przetrwać.

Zabij lub zgiń.

Prosta zasada.

Torque rozejrzał się dookoła, ale ujrzał jedynie mroczny, zimny, opuszczony korytarz. Zamazany nierozpoznawalnymi znakami wyglądał zwyczajnie, chociaż i jednocześnie obco.

Wtedy usłyszał ten głos. Ten oskarżycieli głos.

- Ty potworze.

Ruszył w kierunku głosu. Co mu pozostało? Mógł błąkać się po czarnych korytarzach, które zdawały się układać inaczej, niż w innych, znanych mu sektorach GEHENNY.

W końcu dotarł do jakiś drzwi otwartych na pełną szerokość. Za nimi znajdowała się jadalnia oświetlona kilkoma małymi, mętnymi żarówkami.
W takich stołówkach jadali tylko najspokojniejsi więźniowie, gdy STRAŻNIK uznał, że mogą opuścić na kilka cennych chwil swoje cele. Potem, gdy jego sektor przeszedł pod panowanie wyzwolonych skazańców, jadalnia zmieniła się w burdel i knajpę… pełną seksu, przemocy i używek. Potem jednak przybył Oculus i wszystko zniszczył.

Jadalnia, do której wszedł Torque wyglądała bardziej jak pod panowaniem STRAŻNIKA. Stoły z syntpalstu, krzesła z syntpalstu, naczynia z syntpalstu. Tworzywo lekkie, plastyczne, nie nadawało się do używania w charakterze broni. Idealne do więzień.

Jadalnia nie była pusta. Siedzieli w niej ludzie. Pięciu.
Nieruchomo, przy stolach, blisko siebie.
Każdy był martwy, co dało się rozpoznać na pierwszy rzut oka. Martwy od niedawna, bo zapach krwi nadal unosił się w powietrzu. Twarze ofiar były zmienione w krwawą, nierozpoznawalną miazgę – żadnej nie dało się rozpoznać. Zniknęły też ich przedramiona, prawe lub lewe.

Czyżby Torque wlazł na teren jakiegoś oszalałego seryjnego mordercy, którego opętał demon? I teraz anomalia polował, jak jej ofiara kiedyś? To miało nawet sens na pozbawionej sensu GEHENNIE.

Jadalnia miała dwa wejście. Jednym dostał się tutaj Torque, a w drugim stał jakiś mężczyzna.

Torque miał wrażenie, jakby spojrzał w zwierciadło.

Nie chodziło o to, że mężczyzna w drugim wejściu wygląda jak on, bo nie wyglądał. Chodziło o to, że gdzieś, w jakiś niepojęty sposób, Torque czuł, wiedział, że ten mężczyzna jest dokładnie taki jak on. Jakby byli kopią siebie nawzajem z drobnymi różnicami. Jakby ich dusze odlano w tym samym tyglu, pełnym brudu, zła i szaleństwa.

Torque i Rozpruwacz spotkali się w tym ciemnym, mrocznym miejscu.


OCZKO # 4

Oczko zdecydował. CELA powoli zbliżała się do potężnych drzwi , wykonanych z przypominających plaster miodu struktury. Nigdy, żadnemu więźniowi z GEHENNY nie udało się zaobserwować jak te drzwi działają. Gródź byłą sprzężona ze STRAŻNIKIEM, była jego arterią, najważniejszą żyłą komunikacyjną w stalowym organizmie przeklętego, kosmicznego więzienia.

Grodzie rozsunęły się, wypełniając ciszę korytarza jękliwym dźwiękiem. Przez chwilę, ledwie krotki moment, Oczku wydało się , że otwierająca się struktura jęczy jak konający człowiek, ale to tylko echo porywało z jego zmysłami.
Po drugiej stronie był korytarz. Łącznik podobny do tego, którym jechał transporter z uczepionym jego korpusu więźniem. Żadnych maszyn, żadnych KLAWISZY, tylko oświetlona blaskiem wątłych lamp solarnych przestrzeń kolejnego łącznika.

CELA przejechała jeszcze kilka metrów i zatrzymała się gwałtownie. Grodzie za nimi zamknęły się, jęk ucichł.

Zgasły światła pogrążając łącznik w ciemnościach. Oczko instynktownie wstrzymał oddech. Zamarł.

Czuł, że nie jest sam. Czuł, że w ciemnościach ktoś go obserwuje. Ktoś skryty, czujny i być może niebezpieczny.

A potem klapa CELI zaczęła podnosić się w górę. Czyżby ktoś zbliżał się po ładunek? Czy o to chodziło?

I wtedy Oczko ujrzał jakąś postać zbliżającą się wolno w stronę maszyny. W ciemnościach mógł dostrzec jedynie zarys sylwetki. Intruz wydawał dziwny, buczący dźwięk, jakby trzymał w rękach coś, co obracało się z dużą szybkością – wiertarkę?


HIRO #3


Wciśnięcie trójki nic nie dało. Tak jak się spodziewał, więc Hiro przeszedł do ofensywy. Zwinnie przeskoczył nad anomalią. Ciął mieczem, zostawiając paskudną ranę na ciele potwora. Cios odnóża o mało nie urwał mu ręki.

Mijając ją zaledwie o kilka centymetrów. Zakończone pazurem łapsko zdołało wygnieść stalową ścianę korytarza. Nie miało sensu ryzykować w walce.
Hiro popędził w tył.

Był w pół drogi korytarzem, kiedy dopadł go potworny ból głowy. Atak nastąpił dosłownie znikąd. Jakby w mózg skazańca wwiercały się jakieś ostrza.
Zachwiał się. Stracił czucie w nogach, zmysł orientacji i wzrok.
Wiedział, że musi uciekać. Słyszał potwora za nim.

I nagle ból ustąpił, a Hiro poczuł, że nie może się poruszyć… Że jego ciało oblepia twarda jak stal, krepująca substancja.

Pajęczyna!

Został schwytany w sieć!

Nie wiadomo skąd pojawiły się kolejne włókna sieci. Żyjące własnym życiem, błyskawicznie unieruchomiły Hiro, obezwładniły, podciągnęły w górę, w stronę sufitu.

W kilka uderzeń serca został unieruchomiony w kokonie. W takim samym, w jakim widział wcześniejsze ofiary pajęczaka. Bezsilny i bezradny zawisł, lekko kołysząc się nad ziemią.


ROZRPUWACZ #0


Miał wrażanie, jakby zabłąkał się w czyjś sen, albo sam śnił. Sekcja, którą przemierzał, zmieniła się nie do poznania. Korytarze pokrył szron, kratownice na podłodze skuwał lód, a szyby wentylacyjne zamarzły.

W końcu jednak dotarł do znajomego miejsca i skierował tam swoje kroki, licząc na uzupełnienie zapasów i mając świadomość, że gdzieś w pobliżu poluje na niego potężna anomalia.

To była jadalnia. Drzwi do niej zostały wyrwane, więc najpierw upewnił się, że nic mu nie zagraża i nigdzie nie czai się niebezpieczeństwo.

Jadalnia, którą pamiętał Rozpruwacz, była inna. Bardziej… przystępna. Jej ściany więźniowie upstrzyli graffiti swoich gangów, znieśli koce w kilka rogów tworząc miejsca do zabaw w parach, grupkach lub jak kto AM lubi. Jedni mogli się bzykać na tych kopulodromach, inni obserwować i płacić za to odpowiednią cenę w fajkach, drugach lub tabsach.

Teraz jednak jadalnia była zupełnie innym miejscem. Szara, jak za czasów STRAŻNIKA. Stoły z syntpalstu, krzesła z syntpalstu, naczynia z syntpalstu. Wszystko w równych rządkach, pięć stołów na pięć stołów. Jadalnia była w stanie pomieścić na raz 100 ludzi. Wyróżnionych przez SI, którzy mogli zjeść przy stole, nie w celi, coś więcej, niż biomasę. Za dobre sprawowanie.

Jadalnia nie była pusta. Siedzieli w niej ludzie. Pięciu.
Nieruchomo, przy stolach, blisko siebie. W pozbawionych jakichkolwiek śladów indywidualności uniformach.

Każdy z siedzących był martwy, co dało się rozpoznać na pierwszy rzut oka. Martwy od niedawna, bo zapach krwi nadal unosił się w powietrzu. Twarze ofiar były zmienione w krwawą, nierozpoznawalną miazgę – żadnej nie udało się Rzeźnikowi zidentyfikować. Zniknęły też ich przedramiona, prawe lub lewe. Ktoś odrąbał je brutalnie, ciosem siekiery lub maczety.

Jadalnia miała dwa wejście. Jednym dostał się tutaj Rozpruwacz, a w drugim stał jakiś mężczyzna, od stóp do głów oblepiony parującą jeszcze krwią, jakby przed chwilą wyszedł z ostrej rzeźni.

Rozpruwacz miał wrażenie, jakby spojrzał w zwierciadło.

Nie chodziło o to, że mężczyzna w drugim wejściu wygląda tak, jak on, bo nie wyglądał. Chodziło o to, że gdzieś, w jakiś niepojęty sposób, seryjny morderca czuł, wiedział, że ten mężczyzna jest dokładnie taki jak on. Jakby byli kopią siebie nawzajem z drobnymi różnicami. Jakby ich dusze odlano w tym samym tyglu, pełnym brudu, zła i szaleństwa.

Torque i Rozpruwacz spotkali się w tym ciemnym, mrocznym miejscu.


GHOST #6


Ślady krwi prowadziły Ghosta prosto do jednej z celi. Zwykłej, niedużej, niemal pustej.

Niemal.

W kącie, wciśnięta w róg siedziała jakaś kobieta. Martwa od niedawna, co mógł stwierdzić Ghost. To nie była Lalka. Miała inne włosy. Kim była, trudno było orzec, bo ktoś odstrzelił jej twarz, najpewniej ze śrutówki lub więziennego siekańca. Z głowy pozostał jedynie okrwawiony kawał żuchwy – reszta znajdowała się na metalowej ścianie w postaci paskudnego rozbryzgu, przypominającego plamę ze wstępnych testów Ludovica.
Kobieta straciła też prawą rękę którą ktoś odciął w łokciu. W drugiej dłoni, w zwartych palcach, zamordowana coś trzymała.

Ghost podszedł bliżej, uważając na potencjalne pułapki zastawione przez psychola, który odstrzelił ofierze głowę. To była… karta magnetyczna! Cholerna karta magnetyczna.

Ghost wiedział, czym ona jest. Krążyły o niej słuchy po sektorze. Jajogłowi z Gildii Zero zrobili uniwersalny dekoder do drzwi. Jednorazowe cudeńko, które przystawione do zamka cyfrowego mogły wysłać jakiś impuls czy inne gówno i drzwi można było sforsować. Karta włamu warta byłą swojej ceny. Dziwne, że nikt jej nie zabrał.

Nagle, z plecami Ghosta, w wejściu do celi, zabuczało i zapłonęło czerwienią pole siłowe! Cholera!

Przez chwilę więzień poczuł się znów, jak skazaniec. Jak wtedy, gdy przebywał w swej celi pilnowany przez STRAŻNIKA.

Spojrzał w tył i potwierdził swoje przypuszczenia. Cela została zamknięta, a on był bezsilny! Nawet karta włomu, którą trzymała bezgłowa kobieta, nic mu nie dawała – nie było tutaj zamka, na którym mógłby ją użyć.

Za to było coś jeszcze. Coś, czego jakimś cudem nie zauważył wchodząc do celi. Pod kocem, na pryczy, leżały jakieś okrągłe przedmioty. Ostrożnie zrzucił koc i ujrzał dziesięć ludzkich czaszek. Większych i mniejszych, z mniej lub bardziej kompletnym uzębieniem. Na każdej z nich, na środku czoła, ktoś nabazgrał fluorescencyjnym markerem cyfry od 0 do 9.

Od strony czaszek Ghost usłyszał jakieś dźwięki. Jakby… z kościstych żuchw wydobywał się jeden, chóralny, chociaż ledwie słyszalny jęk.


PONTI # 5


Ponti czekał. Czekał długo. Bardzo długo.

Nikt jednak nie wyszedł z ciemnego korytarza, z którego dobiegły go strzały.
Czy strzelec gdzieś skręcił? A może strzały doleciały z większej odległości, nie z korytarza z pozostawionym psem? A może w ogóle ich nie było? Psa nie było? Nikogo nie było? A może po prostu strzały były niecelne i teraz nieudolny strzelec dogorywa na podłodze z przegryzionym przez anomalię gardłem?

Wszystkie te scenariusze były bardzo prawdopodobne.

Mijały kolejne sekundy, kolejne dziesiątki sekund, a intruza nadal nie było widać. I gdy już Ponti zaczął tracić wiarę w swoje zdrowe zmysły ściany korytarza rozjaśniła ognista łuna i w jej blasku pojawiła się jakaś wyraźnie kulejąca postać.

Znał ją… Pont ją znał…

Ale nie pamiętał jej imienia. Czy raczej jego.

Łysa głowa, wybałuszone szaleństwem oczy, postawa typowego więziennego alfy.

Byli razem. Nie jak kobieta z mężczyzną… Nawet nie jak mężczyzna z mężczyzną… Byli razem…

Ponti i on…

Tak. Spock. Imię wypłynęło z meandrów nieświadomości. Spock i Ponti.
Tacy podobni, chociaż zarazem tacy inni.

Ponti nie wiedział, co poczuł na widok kompana z sektora. Radość? Smutek? Obojętność? To były jego emocje i on musiał je nazwać.


SPOCK #2


Bestia nie dała się uspokoić. Ani nie dała się oszukać.

Skoczyła w stronę Spocka z sykiem.

Spock strzelił.

Zdobyczna broń miała dwie lufy, i dwa spusty. Najpierw użył jednego z nich, jednocześnie schodząc z linii skoku.

W samą porę…

Pocisk trafił potwora prosto w pierś. Rozbryzgał posokę, lecz nie zabił.

Anomalia wyładowała ciężko, tuż obok Spocka, machnęła łapą. Pazury przecięły ubranie, skórę i mięśnie pozostawiając poważną ranę. Buchnęła krew.

Spock nie krzyknął. Wykorzystał moment i wpakował drugą kulę niemal z przyłożenia, prosto w łeb potwora.

Czaszka i to, co znajdowało się w środku, rozpadło się na strzępy, a bestia wylądowała w agonalnych drgawkach na podłodze, wymachując wokół łapskami.

Spock odskoczył w tył, poza zasięg tych cholernych pazurów. Zraniona noga nie utrzymała jego ciężaru i wywrócił się. Nie zdołał zamortyzować upadku i boleśnie wyrżnął w podłogę, tracąc na krótką chwilę przytomność.

Kiedy otworzył oczy bestii nie było. Znikła. Za to na ziemi, koło siebie zobaczył… mały pojemnik z żel-medem. Skąd on się tam wziął, nie miał pojęcia, lecz zapominając o ostrożności Spock szybko zaaplikował sobie spray na broczące krwią zranienie.

Medyczny żel oblepił ranę, ściągnął skórę, znieczulił miejsce i co najważniejsze, zatrzymał upływ krwi. Ktokolwiek zostawił aerozol miał u Spocka dług wdzięczności.

Więzień ruszył dalej korytarzem i po kilku chwilach, mijając tylko szereg pustych cel, zobaczył pulsujące zielenią sprawnego zamka drzwi.

Solidne, ze sprawnym zamkiem magnetycznym.

A przed drzwiami, intensywnie wpatrując się w korytarz, którego wynurzył się Spock stał Ponti. Jeden z więźniów z grupy wysłanej na naprawę zepsutych rezystorów Vossa. Więzień o młodej, chłopięcej twarzy i wiecznie nieobecnym wzroku szaleńca, wydawał się być tak samo zagubiony, jak Spock.
 
Armiel jest offline  
Stary 21-08-2015, 07:13   #42
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Douglas "Oczko" Brenner - znerwicowany szwendacz



Douglas zwany na co dzień Oczko, jechał przyklejony do robota. Jechał ze struchlałym sercem i spieczonymi wargami które co chwilę oblizywał. Pomagao na chwilę. Serce mu waliło jak podczas skoków jeszcze na Ziemi. Począwszy od pierwszego skoku. A właściwie to potem uznał to za pierwszy skok. Wtedy to wyglądało na kawał. Chciał zaszpanować swoją dzielnością i sprytem przed takimi sam jak on obibokami. Ale wymazaniem spray'em "FUCK POLICE" na radiowozie było niezłe. Niedawno jeden z chłopaków przebił wszystkich i namazał to samo ale na przedniej szybie. Ciężko było to przebić więc od razu zyskał sobie szacun w bandzie. Tego pozazdrościł mu młody Douglas co jeszcze nie był wówczas "Oczkiem". Wyczaił więc radiowóz z wezwaniem w jego dzielni i też wyszpreował "FUCK POLICE". Na wewnętrznej szybie i dachu na tyle na ile sięgnął przez otwarte okno.

Taa... Wówczas też myślał, że serce wyłopota mu się z piersi i gdzieś poleci, łapy mu się pociły i bez przerwy wycierał je o spodnie a rękawem co jakiś czas ocierał pot z czoła. Ale szedł a potem sprejował dalej. Teraz czuł dokładnie to samo. Był starszy, bardziej doświadczony i opanowany ale trzon emocji i reakcji pozostał w nim właściwie bez zmian. Nauczył się tylko je bardziej ukierunkowywać ale samego siebie zmienić nie mógł.

Czuł się jak dzikie zwierzę na obcym dla siebie terenie. W przeważającej wokół ciemności rozświetlanej tylko reflektorem robota ciemności. Promień wcale nie był taki szeroki jakby sobie życzył Douglas i nie sięgał tak daleko jak jakiś reflektor w samochodzie. Cały czas obawiał się, że coś nagle wyłoni się z tej wrogiej ciemności. Nasłuchiwał by dpróbować wyłowić z ciemności coś czego nie był w stanie wyłowić wzrok ograniczony właściwie do światła reflektora. Gotów w kazdej chwili do oderwania się od pędzącego wymarłym sektorem robota i umknąć od niebezpieczeńśtwa. No ale...

Ale jednak do przodu popychała go determinacja. Teoria którą ukuł z przypadkowych faktów wydawała mu się na tyle prawdopodobna, że był gotów zaryzykować. W końcu reflektor wyłowił zamknięte, charakterystyczne drzwi. ~ Brama międzysekcyjna. ~ A więc dojechał nie tylko do krawędzi sektora ale i całej sekcji. To coś już było ale nadal było za mało by zdołał zidentyfikować swoje położenie na terenie statku. A bez tego nie mógł zaplanować ani trasy do swojego sektora ani żadnej innej.

Gdy brama zaczęła się otwierać przytulił się do płaskiej, gładkiej, zimnej powierzchni automatu na trzech kołach równie mocno jak do Czip. Od skumulowanego napięcia czuł szum krwi w skroniach. Powoli brał wdech i wydech by nie dyszeć jak zziajany pies. Musiał się opanować by jednak nie oderwać sie w ostatniej chwili od maszyny i nie wrócić... No gdzie? Do czego? Tam był tylko mróz, ciemność a klepsydra się przesypywała.

Był zdeterminowany a jednak odczuwał obawę. A jak czekali na niego? A jak ten głupi robot miał jakieś czujniki czy coś takiego? Jak puszczą gaz i zaleją światłem reflektorów? Jak byli ci zwichrowani Strażnicy co zamiast łapać zabijali przy namierzeniu celu? Było się czego bać. Za dobrze znał te wszystkie systemy alarmowe i obronne tego statku by się ich nie bać. Tam w celi przed kumplami mógł się z nich śmiać i robić sobie jaja no ipuszyć się jak je elegancko wyrolował. Jak się przemykał po swojemu po swoich dziurach i korytarzach czuł respekt i obawę z czujnością człowieka spacerujacego po polu minowym. Ale teraz było inaczej. Wbijał się prawie na rympał. Nie tak jak lubił i gdy mógł skorzystać ze swojej wiedzy i atutów ale gorączkowo, pod wpływem chwili i okazji. Okazje. No przecież one czyniły złodzieja prawda?


---



Przejechał z bijącym sercem przez bramę... I nic. Nic się nie stało. Nie czekały na niego wieżyczki z bronią, zwichrowani czy nie Strażnicy, nie zafundowanu mu pojemników z gazem ani nie widział żadnych laboratoriów czy facetów w białych kitlach. Tylko pustka, bezruch i cisza więziennego korytarza. Tyle zdołał dostrzec nim robot zatrzymał się i zgasły światła. Był w kolejnym więziennym sektorze takim samym jak opuścił. No zresztą na rachunek prawdopodobieńśtwa to raczej nie było się na jakieś inne co napalać na więziennym statku.

Ale było jeszcze coś. W zapadłej ciemności rozświetlanej tylko mdłymi plamkami które zdaje się odpowiadaly prostej Łącznika zauważył zbliżającą się sylwetkę. Z jakimś brzęczączym narzędziem w górnej kończynie. ~ Człowiek? ~ tak wyglądał po sylwetce. Choć po gabarytach to musiał być jakiś kolos. I jeszcze te brzęczące coś w łapie. Wiertarka? Piła? Kątówka? Bremerowi spotkanie się z żadnym z tych narzędzi jakoś się nie uśmiechało.

Przywarł do maszyny ze strony przeciwnej niż nadchodziła ta sylwetka. W tym czasie Cela cicho zgrzytnęła i otworzyła swoje metalowy pojemnik przeznaczony do przewozu więźniów. Oczko zamarł słuchając w napięciu zbliżającego się człowieka. Bo już wiedział, że to człowiek a nie żadna z maszyn Strażnika. Obcy grzebał chyba we wnętrzu Celi. Jakby Douglasowi zależało mógłby kopnąć go w goleń albo kolano. Możeby się przewrócił. A wtedy... By się zobaczyło. Może kopnięcie w grdykę jeśliby sięgnął? Ale nie zależało. Ten obcy był dla niego obcy. Mógł mu dostarczyć jakichś informacji. Ale na razie to widział tylko ciemną skórę jego nóg i chyba jakieś spodnie podobne do więziennych drelichów. ~ Czyli nie jestem w sektorze ze sprawnymi maszynami. ~ skwitował w myślach tę sytuację Brener. Inaczej facet by siedział w celi a nie łaził samopas.

Facet jednak wywlókł jedno z ciał i zaczął wracać skąd przyszeł. Teraz Oczko mógł go sobie dokładniej obejrzeć. Pochwalił sam siebie w duchu za roztropność. To był jakiś gigant! Do tego chyba miał jakiś topór czy coś co przymocował do siebie do pasa. Jakby trafił nawet gołą łapą Oczko raz to by pewnie było po ptokach. Do tego mamrotał coś bez sensu sam do siebie jak jakiś przygłup czy szaleniec. Jedyne co zdawało się wyłapać w miarę zrozumiałego z tego bełkotu to "lulu" i "mniam mniam". No pięknie. Widocznie tamten był któryś z tych pojebów zameszkałych sektory pospołu z anomaliami o mentalności prymitywów z jaskini czy po prostu zwierząt. To przesądziło sprawę bo rozważał na poważnie próbę kontaktu. Może by czegoś sie dowiedział. Ale ten mięśniak pewnie przywitałby go tym swoim toporem.

Douglas obserwował jak tamten degenerat oddala się, znika w ciemności aż w końcu cichnął także jego kroki. ~ Skurwiel czuje się tu całkiem pewnie. Zna rozkład jazdy maszyn czy co? ~ zastanawiał się chwilę czy tak było czy może po prostu przyczłapał się na dźwięk otwieranej bramy. Ponieważ nie miał tego jak sprawdzić to dał sobie z tym spokój. Ruszył w ciemność.


---



Wiedział, że przejście w którym zniknął olbrzym prowadzi niżej do cel i korytarzy w których powinni przebywać więźniowie. Ale były i inne jak w każdym sektorze no i widział je zanim zgasły światła. Światła zgasły. Właśnie. A jak wjeżdżał były zapalone. Może więc jak robot rusza albo jak się brama otwiera to się zapalają? Jak się skumało tego typu detale i schematy to teren potrafił naprawdę wesprzeć włamywacza.

Przemykał się mijajac kolejne blado świecące światełka. ~ Skąd ten debil zna Lulu? ~ chodziło mu o lulu czyli spanie jak może to nazywał w swoim zdziecinniałym na swój sposób umyśle czy też Lulu z ich sektora. Który kurwa przecież był martwy zanim jeszcze zaczęli gadać tej wyprawie. Pamiętał go jeszcze sprzed Przejścia? Akurat jego? Bez sensu... A rozpoznać nie mógłł bo przecież ktoś się postarał by nie dało się rozpoznać. Poza tym przecież było prawie całkiem ciemno no to jak niby miał kogokolwiek rozpoznać? Nie mógł tego rozwikłać w tej chwili więc znów dał sobie spokój. Poza tym doszedł do końca Łącznika zakończonego kolejną bramą.

Zatrzymał się na chwilę zastanawiając się co dalej. Brama albo ten rzeźnik z toporem. Bramy sforsować nie mógł. Nie po ciemku i bez specnarzędzi. Jak już to pewnie trzeba by znów się posłużyć automatyczną taksą która widać mogła mieć jakaś przepustkę. Może gdyby się na tym znał jak Jarry to by rozkminił jaka to część robota za to odpowiada no ale tak to mógł to nawet nie wiedział czego szukać w tej głupiej maszynce.

Była jeszcze trzecia opcja. Sektor wiezienny na dole. Miał od cholery zejść by tam się dostać. No ale po ciemku? Wystarczyło, że gdzieś były urwane schody i by się zjebał chuj wie jak nisko w dół. No jakby się zabił to chuj ale jakby zaliczył złamanie? Krew i wrzask na pewno by ściągnęły tego gnoja z drugiego końca sali. A jak złamałby nogę to nawet nie miałby szans ani na walkę ani ucieczkę. No może dałby radę zapanować nad głosem ale nad krwią? A chuj wie co tu ejszcze prócz tego pojeba się szwendało...

Ale był tylko ten pusty Łącznik z nieruchomą Celą na jego końcu. ~ Zobaczymy, może coś się znajdzie... ~ pomyślał z nadzieją. Ruszył z powrotem. Przy każdym zejściu na dół przystawał, nasłuchiwał, węszył, sprawdzał powiew powietrza ale za każdym razem odpowiadała mu martwa, zimna, cisza ciemności. Stopniowo wracał do bramy spod której przybył i w końcu stanął przed alternatywą czy wejść do jaskini tego rzeźnika czy poczekać na miejscu. ~ Czekać na co? ~ klepsydra się przesypywała a czekanie na otwartym, pozbawionym osłon i kryjówek terenie jakoś było sprzeczne z naturą i zawodem włamywacza.

~ Nie sprawdziłem ich. ~ przypomniał sobie o tych ciałach w robociej Celi. Wcześniej był w szoku a potem podczas jazdy nie było jak. Aż pokręcił glową jak sobie pomyślal co by go czekało gdyby został przytomny czy nie wewnątrz zautomatyzowanego cylindra. Wrócił ku automatowi.

Martwe ciało jednak nie powiedziało mu zbyt wiele. Teraz po pierwszym szoku już tak go to nie ruszało choć nadal nie było to nic przyjemnego dotykanie martwego ciała nawet przez drelich uniformu. Nie podobało mu się to i czuł niechęć przed tą czynnością no ale samo się nie zrobić nie chciało niestety. ~ Kiedy oni wymyślą samoobrabiające się trupy? ~ pomyślał zirytowany by zająć czymś myśli. Na szczęście było ciemno i tym razem akurat się z tego cieszył. Nie musiał oglądać jeszcze raz tego sztywniaka z bliska. Zwłaszcza jeśli to byłby jakiś jego poprzednik.

Przeszukiwał jeszcze podłogę Celi by sprawdzić czy zabitym więźniom coś nie wypadło ale wymacał zaschnięte i zmrożone warstwy czegoś co niekoniecznie chciał oglądać a na pewno dotykać. Irytujące. ~ Ktoś ich obsępił wcześniej czy jak? ~ mruknął w myślach niezadowolony włamywacz. Czuł ssanie w żołądku z głodu. Chętnie by coś wszamał. Ale ani przy maszynie ani w reszcie pustego Łącznika nic nie znalazł. Co dziwne nie znalazł nawet porzuconych narzędzi, odłamków które by można użyć jako broni, rurek które chyba najłatwiej było przerobić na pałki ani nic takiego. Jak teraz o tym myślał to w ogóle wyglądło jakby cały sektor był nierozdziewiczony. Bez sensu...

Po co komuś pusty sektor jeśli wtłoczono na statek 10 milionów ludzi przy opuszczaniu Ziemi? Pokręcił głową, znowu mu się coś nie zgadzało. A wieźniowie jakby tu byli to musieliby siedzieć w celach. Ale wóczas sektor musiałby pozostać pod panowaniem maszyn a wyglądał jak na zasilaniu awaryjnym. Zaś gdyby więźniowie się wyzwolili to by nie był taki czyściutki i ładniutki. Gdzie graffiti? Gdzie plamy zaschniętej krwi? Gdzie ślady ognisk i osmaleń po pożarach? Slady po ostrzale z bardziej nowowczesnej broni? No i ten cały chaos jaki pozostawiali po sobie wyzwoleńcy i demonstranci podczas każdych zamieszek... A tu nic. Ciemność, zimno i cisza jakby dopiero czekał na przyjęcie pierwszych więźniów.

Więc co? Pusty sektor pośrodku sektorów opaowanych przez maszyny lub anomalie. To był... Azyl. Dlatego ten debil się jakoś tu dostał i uchował. Nic na niego tu nie polowało. Dlatego wciąż żył. Dlatego się czuł tak pewnie. A paśnik przyjeżdżał tu regularnie pewnie lub często to go dokarmiał. Więc nie musiał polować ani szukać czegoś innego. Choć był ostrożny jak podchodził do Celi więc musiał się liczyć z niebezpieczeństwem nadal. Ale skoro robot tu przyjechał musiał i odjechać. Inaczej pełno by tu było innych Cel a był tylko ten co go przywiózł.

Rozmyślania przerwał mu odgłos za nim który się powtórzył. Wtedy był już pewny, ten gospodarz wracał po resztę mięcha do obrobienia. Douglas skitrał się ponownie za maszyną tak by w razie wykrycia zasłaniała go przed wielkoludem. Tak jak się spodziewał olbrzym wziął kolejne ciało cały czas coś bełkocząc a nawet poklepał maszynę jak psiaka co dobrze spełnił swoją powinność.

~ No trudno, raz kozie śmierć! ~ Oczko przełknął ślinię i odkleił się od maszyn i ruszył za nieczego nie spodziewającym sie olbrzymem. Tak jak się spodziewał ruszyli w dół ku sektorowi wieziennemu z korytarzami i celami. Wszystkie były ciche i puste. Żadnych ciał czy ich pozostałości na ile mógł się zorientować włamywacz. Zaszedł za olbrzymem do nieco jasniejszej plamy światła dobiegajacej z jednej z cel. Chyba z jakiejś słabej żarówki. Trochę, się zdziwił, że ten degenerat jest w stanie zorganizować sobie światło. To już było coś.

Olbrzym wrzucił martwe ciało do celi naprzeciw tej ze światłem a sam udał się właśnie do niej. Po chwili doszeł do Douglas'a odgłos skrzypienia sprężyn gdy tamten siadał na łóżku, i szaleńcze mamrotanie przeplatane z równie szalonym rechotem od którego Oczko robiło się niedobrze i przechodziły go ciarki. Co za pierdolony pojebaniec! - Mniam mniam! Lulu mniam mniam! - rechotał iii smażył. Albo gotował. Doug poczuł zapach smazonego mięsa. Poczuł jak ślinka sama napływa mu do ust a żołądek zaburczał jak na zawołanie. Był taki głodny! A tam było mięso. Świeze, smażone mięso które mogło... ~ NIE! ~ zacisnął zęby i pięści. Nie! Nie bedzie taki jak tamten debil! Miał sprawę do załatwienia.

Rozejrzał się jeszcze chwilę. Czuł się trochę rozkojarzony zapachem mięsa i własnym głodem. Nie mógł zajrzeć do tej celi naprzeciw "pokoju" tego degenerata bez narażania się na wykrycie. Mógł poczekać aż tamten nażre sie i zaśnie czy coś ale nie wytrzymałby chyba tyle w tym kontraście pomiędzy głodem a jedzeniem prawie na wyciągnięcie ręki. Odwrócił się więc i bezszelestnie oddalił się wracając w stronę Łącznika. Był jeszcze robot. W końcu musiał kiedyś stąd odjechać.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 26-08-2015, 11:21   #43
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
post wspólny z Lomirem

Torque stał wpatrując się w zastaną scenę. Spojrzał na siebie, na swoje ubranie, dłonie i nóż. Wszystko we krwi. Przez chwilę przeszło mu przez myśl, że to jego sprawka, ale szybko odrzucił ten pomyśl. ~Przecież dopiero tu przyszedłem.~ powiedział do siebie w myślach.

Nagle jego uwagę przykuł mężczyzna stojący po przeciwnej stronie pomieszczenia. Torque czuł jego istotę, jego siłę życiową i mroczną esencję gnieżdżącą się w jego głębinach.

~ZABIJ, ZABIJ, ZABIJ! On cię nie oszczędzi, rozpłata ci brzuch i nakarmi się twoimi flakami~ natarczywy głos powrócił. Odkąd Torque opuścił relatywnie bezpieczny sektor zwidy i ułudy nasiliły się.

-Tatusiu, zobacz! Złapałam motylka! - starsza z córek mężczyzny biegła w jego stronę, podskakując radośnie, zupełnie nie zwracając uwagi na otoczenie.

Nagle Torque zobaczył, jak mężczyzna stojący w drzwiach ruszył w stronę dziewczynki, złapał ją w pół i mocno do siebie przyciągnął. Następnie, trzymając dziecko jedną ręką, wyciągnął nóż i patrząc prosto w oczy Miguel’owi poderżnął gardło jego córce, która rozpaczliwie piszczała i próbowała się wyrwać. Torque nie mógł się ruszyć ani krzyknąć. Złapał się za głowę, jakby przeszył ją ogromny ból i zamknął oczy. Gdy je otworzył, był sam z mężczyzną w drzwiach i pięcioma trupami siedzącymi przy stole. Przetarł skroń, a na jego twarzy widać było ogromny wysiłek i ból.
-Kim… - głos ugrzązł mu w gardle, odkaszlnął - Kim jesteś? Wiesz gdzie jesteśmy? Czy to dalej odcięty sektor, czy wróciłem do bezpiecznej strefy? Nie poznaje tego miejsca… - powiedział do mężczyzny, a następnie jego wzrok przeniósł się na trupy - To twoje.. dzieło?

Serials chwilę przypatrywał się Torque przekrzywiając głowę to w prawo czy lewo. Koleś mu się nie podobał. Cały we krwi i te dziwne uczucie powiązania... Musiał go gdzieś widzieć. Pewnie gdzieś przy szklance bimbru ktoś mu go pokazał i powiedział, że to też seryjny morderca. Podszedł do trupów, spojrzał pierwszemu w “twarz” i gwizdnął z uznaniem. Po słowach mężczyzny chwilę wpatrywał się w niego swoimi dużymi oczami.
- John. Nazywam się John a to tutaj… - pokazał na masakrę. - To nie moja robota. Wiesz z nas dwóch to ty jesteś cały zakrwawiony.
Uśmiechnął się i zaraz znowu odezwał z wyraźną ciekawością w głosie.
- Lubisz obcinać ręce? Ja nie. A ty?
- Co… Ja... n-nie. - powiedział zbity z tropu Torque - Nie wiem…
John przyjaźnie uśmiechnięty odłożył nóż na stół, tak by mieć go pod ręką i podniósł widelec. Zaczął się nim bawić obracając zręcznie między palcami. Sam oparł się o stół tuż przy trupach.
- A jak się nazywasz zakrwawiony człowieku?
- Możesz do mnie mówić Torque- powiedział mężczyzna. Tym razem wróciła jest pewność siebie. Mówił spokojne, bez oznak strachu, gniewu czy innych emocji.
- Zadałem ci też inne pytania, może na nie odpowiesz?
- Może…
Rzucił widelcem w najdalszego trupa.
- Nie wiem gdzie jesteśmy. Korytarz, którym szedłem był zamarźnięty więc raczej nikt tu nie mieszka. Kojarzę ciebie. Chyba… Jesteś twardym zawodnikiem. Uciekam przed Oculusem i jakiś psychol wyciął mi zero na ramieniu. Mam zamiar uciekać dalej dlatego ustalmy parę rzeczy. Chcesz mnie zaciukać dla rzeczy czy wolisz się minąć? Albo wspólnie uciekać? Nie mamy zbytnio czasu na wzajemne podchody…
Na słowa mężczyzny o wycięciu znamienia Torque bezwiednie podniósł przedramię przed siebie i spojrzał na nie. “3” głosił napis wycięty z chirurgiczną precyzją. Miguel pogładził dłonią po przedramieniu.
-Widzę, że nie wiesz wiele więcej. Skąd się tu znalazłeś? My dostaliśmy zadanie od Fixera… naprawienia jakiegoś chujstwa. Wyszliśmy z sektora i … zaatakowała nas anomalia? Kurwa… nie wiem. A ty skąd się tu wziąłeś? - powiedział Torque. Zaraz kontynuował
- Jeśli chcesz się stąd wydostać to mamy wspólny cel. I tak zgubiłem pozostałych i nie jestem w stanie naprawić usterki, więc jedyne co mogę zrobić to wrócić do bezpiecznego sektora. Mam nadzieję, że pozostałym się uda dostać do modułu, który mieli wymienić, inaczej to wszystko jest bez sensu, bo i tak system podtrzymywania życia chuj trafi.
John westchnął.
- Uciekałem. Stąd się tu wziąłem. Tunelami. A zawsze można zwiać do innego sektora. Dobra Torque przetrzepmy trupy, zabierzmy co przydatne i spadamy. Tam skąd przyszedłeś jest jakiś tunel, którego nie zbadałeś?
- Nie pamiętam. Pamiętam celę i… jakiegoś mężczyznę. A potem byłem już tutaj.
John nie skomentował faktu, że koleś jest cały we krwi i przed chwilą stracił pamięć.
- Sprawdzimy. Pomóż mi z trupami. Weź tamte trzy, ja przeszukam te dwa. Sprawdź czy też mają takie bajeranckie szramy jak my.
Torque skinął głową. Nie specjalnie palił się do przeszukiwania trupów. Nie było to w jego… stylu. Przynajmniej nie w jego “świadomej” postaci. Jednak przystąpił do tej czynności. Przeszukał kieszenie i wszystkie ewentualne torby czy plecaki, a następnie sprawdził przedramiona, dłonie, barki w poszukiwaniu znamion.

John zabrał się za "swoje". Szukał jednak nie tylko ran i przedmiotów. Coś tu nie grał. Sam dobrze wiedział, że przeciętna tętnica zamienia się w małą fontannę krwi. Więc z urąbanej ręki też powinno być tyle by zachlapać wszystko wokół. A przy takiej rzezi nie idzie nie wdepnąć albo się nie ochlapać bo potem zostawia wyraźny trop. A tutaj było czysto. Chwilę przyglądał się jeszcze otoczeniu.
- Popatrz Torgue. Oni tu nie zdechli. Po przecięciu tętnicy podłoga byłaby we krwi. Wszystko byłoby we krwi. A tu nic. Ciała zostały tak pokaleczone, przyniesione i usadzone. Sama scena została zainscenizowana całkiem zgrabnie. Robota serialsa. Ale kto miał dość czasu by przenosić ciało po ciele w środku odciętego sektora? Kawałek stąd znalazłem ciało bez głowy z wyciętą czwórką na ramieniu. Trochę inne upodobania niż tego tutaj…
Widać, że był zamyślony, perspektywa spotkania psychopaty jednak wydawała się go nie martwić.
Na słowa mężczyzny Torque się wzdrygnął. Sam miał swoje za uszami, jednak seryjny morderca czerpiący satysfakcję ze swoich czynów był poza granicami zrozumienia Miguela.
~Ty jesteś taki sam…~ dał się słyszeć złowrogi szept. Torque odwrócił się gwałtownie w poszukiwaniu jego źródła, jednak nic nie zobaczył.
~Ciebie też to podnieca…~ głos wdzierał się do głowy mężczyzny.
Zacisnął dłonie w pięści i zamknął oczy, chcąc oczyścić umysł. Wziął głęboki oddech, a gdy je otworzył zobaczył swoją żonę wraz z córeczkami, siedzącą przy stole, wśród trupów, które przeszukiwał. Siedziały i były zajęte rozmową o tym co działo się dziś w szkole, zupełnie nieświadome otaczającej je masakry. Gdy zauważyły Torque’a uśmiechnęły się, a jego żona powiedziała -Cześć kochanie, usiądziesz z nami? Zresztą i tak zaraz kolacja. - pokazała na zwłoki siedzące obok niej.
Torque skrzywił się i odwrócił od okropnego widoku i zwrócił się ku Johnowi
- Nie wiem, szczerze mówiąc, chuj z tym. Ważne, żeby się stąd wyrwać i spróbować naprawić systemy podtrzymywania życia. Jak spotkamy tego pojeba, co nam wyciął znamiona to będzie przynajmniej okazja, żeby odpłacić mu za to, ale to nie jest najważniejsze.
John zacmokał kręcąc głową, wrócił jednak do radosnego szabru.
- Jak gliny mnie dorwały to przez błędy, które robiłem. Jeśli coś na nas dybie to też trzeba to poznać. Znaczy tego kolesia, nie Oculusa. Tego nie chcę znowu spotkać.
- Jak to go spotkałeś? - odwrócił się zaciekawiony Torque - I żyjesz?
John nie przerywał sprawdzania ciał, po kieszeniach zaczął obmacywać ich łydki, tam często chowało się broń.
- Tak. Miałem przygotowaną drogę ucieczki. To Anomalia ale one przecież żywią się emocjami. Ta musi się żywić strachem ofiary. Przedobrzył i zwiałem, duże anomalie nie mieszczą się w tunelach.
Torque jeszcze kilka godzin temu nie zawracał sobie głowy tym co działo się w odciętych sektorach. Kipisz w jego głowie dostarczał mu wystarczająco dużo wrażeń i okazji do przemyśleń, żeby jeszcze musiał się zajmować tym, co go nie dotyczyło. W zasadzie, to nie wierzył w anomalie, w Oculusa, ale teraz był w samym środku tego gówna. A na dodatek jego mózg musiał przestawić się na wyższe obroty jeśli chodziło o generowanie wizji, ułud i schiz. Torque nie skomentował tego co powiedział do niego John. Przyjął to do wiadomości i dalej przeszukiwał zwłoki, starając się nie zwracać uwagi na swoją żonę siedzącą obok.

Po tym jak przeszukali trupy ruszyli w stronę z której przyszedł Torque. Oczywiście ostrożnie i czujnie. Gdzieś niedaleko był psychopata albo anomalia. Czy wręcz psychopatyczna anomalia. No i obaj byli psychopatami z nożami. Dobrze zdawali sobie sprawę, że ten drugi może sprawić dużo problemów. Śmiertelnych. Z drugiej strony ten kto był sam na Gehennie umierał. Często boleśnie i powoli.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 26-08-2015, 13:36   #44
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
No tak. A miało być tak pięknie. Fajki, bimber plus żarcie pierwsza klasa i to wszystko na koszt Fixera. Przemknęło mu przez głowę, że od czasu, gdy wpakowali go na Gehennę z milionami jemu podobnych wszystko się dokumentnie pierdoli. Gdy już wydaje się, że wystawił głowę na powierzchnię tego syfu, nadchodzi nowa fala gówna. Shit happens i dobrze o tym wiedział, ale ilość niespodzianek tego typu była na Gehennie zwielokrotniona.

"Do diabła z nimi."

Starcia ze stworem przyczepionym do sufitu właściwie nie pamiętał. Czuł, że jest już blisko opuszczenia zagrożonego fragmentu korytarza, kiedy to cholerstwo rzuciło się na niego. Dalej były już tylko zęby, pazury, huk broni palnej i zapach spalonego prochu. Nie kojarzył zbytnio jak, ale był przekonany, że udało mu się ubić bestię. Truchło bestii jednak znikło, a jemu został z bólem stłuczonej głowy i paskudnie rozprutą nogą. No i mediżel, którym mógł załatać pamiątkę po spotkaniu z anomalią.

Mediżel stał sobie jakby nigdy nic tuż obok Spocka. Zabawne.
- Jak jakaś pieprzona gra komputerowa... - wyszczerzył się nakładając żel na ranę. Rzeczywiście - zupełnie jakby apteczka wypadła z zabitego stwora. Przyjrzał się jednak swoim rękom sprawdzając, czy tajemniczy ktoś, kto pozostawił pojemnik z medykamentem nie wydziarał mu jakiegoś kolejnego numerka. Odczekał na działanie zawartego w żelu środka przeciwbólowego, po czym dźwignął się ciężko i kulejąc ruszył dalej.

"Jak tak dalej pójdzie, to nóg mi zabraknie, zanim wytłukę wszystkie anomalie na Gehennie" - parsknął śmiechem i zaraz syknął przez zęby, gdy nieostrożnie stanął na zranionej nodze.

Mimo dobrej miny do złej gry gdzieś w podświadomości dziwił się jednak, jak łatwo było mu przejść do porządku dziennego z faktem, że niemal zginął w bezpośrednim starciu z anomalią. Może przyzwyczajał się do ich obecności, ale w to trudno byłoby uwierzyć. Może sprawił to fakt pokonania bestii - skoro można je zabić, to była jakaś szansa na ocalenie. A może wrażenie nierealności sytuacji, w której się znalazł - numer na ramieniu, pozostawienie bez śladów ran w korytarzu pełnym trupów - to wszystko nie trzymało się kupy. Jeśli to wszystko nie było prawdziwe, to czym się przejmować?

Ciężar znalezionej broni, chłód korytarza i wszystko wokół sprawiały wrażenie aż nadto prawdziwych.

Dotąd zajmował się głównie unikaniem anomalii - jak zdecydowana większość ludzi czuł się zdecydowanie lepiej na obszarach opanowanych przez człowieka, choćby ten był kryminalistą, psychopatą, albo i obojgiem naraz. Dużo trudniej było tam, gdzie wciąż karty rozdawała AI statku, ale nawet tam można było oczekiwać pewnej przewidywalności - algorytmu kierującego postępowaniem mechanicznych Strażników. Ta przewidywalność pozwalała oswoić się z obecnością sztucznej inteligencji. Jednak w miejscach, w których nie było ludzi i nie było uporządkowanej AI Strażnika, Gehenna była obca i nieprzewidywalna. Coraz więcej sektorów opanowywały anomalie, będące odzwierciedleniem najgorszych koszmarów człowieka i chorych wizji psychopatów. Poruszające się kości, potwory przypominające ludzi i zwierzęta zdeformowanych i odmienionych w okrutnej parodii swoich ziemskich odpowiedników. Niektóre z nich widział, o innych słyszał, a był pewien, że Gehenna skrywa jeszcze mnóstwo takich. Czasem trudno było uwierzyć, że anomalie nie są kierowane przez jakiś potworny umysł i są jedynie dziełem przypadku. A może nie są? Może Oculus nie jest kolejną anomalią, tylko stwórcą pozostałych? Może anomalie były kiedyś więźniami, o których nikt już nie słyszał od dawna? Może Oculus przemienia swoje ofiary w żołnierzy służących jego sprawie? Może...

Spock zatrzymał się, gdy dostrzegł mężczyznę stojącego przed drzwiami. Tamten był chyba w ekipie wysłanej po rezystory przez Fixera, ale lepiej było zachować ostrożność. Nie tylko ze względu na panoszące się wszędzie anomalie - przecież był to cholerny statek więzienny pełny antyspołecznych popaprańców, dla których wsadzenie kosy pod żebro niedawnemu towarzyszowi mogło przyjść łatwiej, niż poranne posiedzenie na kibelku. A wracając do anomalii - jaką można było mieć pewność, że ten kogo widzi, to dalej człowiek, a nie pieprzona bestia w ludzkiej skórze?

- Witam ponownie. - Rzucił do Pontiego. - O której odjeżdża następny do Seattle? - zapytał z głupia frant posyłając tamtemu jeden ze swoich rozbrajających uśmiechów. - Noga mnie boli od tego łażenia… - dodał, jakby to miało cokolwiek wyjaśnić. Od początku rozmowy w ukrytej za plecami ręce ściskał kolbę pistoletu. Na wszelki wypadek, w końcu świrów tutaj nie brakowało.

Ponti wskazał nożem na panel do otwierania drzwi. Wyglądał jakby chciał, żeby Spock go uruchomił.
- Zjebane gówno. - gwizdnął.

Spock wysunął pistolet zza pleców i znów się uśmiechnął. Lufa była skierowana w dół, ale przekaz był jasny - nie próbuj wymachiwać nożem, bo możesz zarobić dodatkowy otwór w ciele. Gdy byli w grupie ryzyko stania się celem dla jakiegoś psychopaty było znacznie mniejsze, mimo powszechnej znieczulicy na problemy drugiego człowieka - teraz jednak nie było świadków i niektórym mogły puścić hamulce. Na tego drugiego trzeba było uważać - mina niewiniątka mogła zmylić kogoś na Terrze, ale tutaj pasowała niczym kwiatek do kożucha.

Albo świr albo morderca.
Albo jedno i drugie.

Pokręcił głową przecząco - nie sądził, żeby grzebanie śrubokrętem przy terminalu cokolwiek dało, a kodu zwyczajnie nie znał. Bo i skąd?

- Idziemy? - skinął głową w kierunku, z którego przyszedł. Może inni też się gdzieś tutaj szwendają?
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 26-08-2015, 15:14   #45
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację

Jedyna dostępna droga była zagrodzona przez olbrzymiego pająka. Nie widział innego wyjścia, niż po prostu upuścić jego krwi i zwiać z powrotem. Walka, była jedną rzeczą, jaką Hiroshi znał, tylko to potrafił, tylko do tego mafia trzymała go przy sobie, jak legendarnego samuraja, którym naturalnie nie był. Przez chwilę analizował odległość, śliskość ścian, wysokość sufitu, wielkość stwora. Był prawie jego wzrostu, jak zmutowana bestia.

Przygotował się. Pobiegł.
Skoczył, a ostra jak brzytwa katana gładko przesunęła się po odwłoku bestii.

Znów uciekał, biegł. Ciągle w biegu, nieustannej gonitwie i ucieczce, nawet nie czuł zmęczenia nóg, tylko ten ból.
Przeszywający i gwałtowny, wewnątrz czaszki, wewnątrz całego ciała.

Znieruchomiał.

* * *

Dom.
Czym był dom?

Hiroshi tego nie wiedział. Dom był miejscem, w którym się znajdował, w którym nie czuł się jak piąte koło u wozu.
Teraz domem była GEHENNA. Mimo swej nieprzyjemnej atmosfery, czuł się tutaj jak u siebie. Miał swoje łóżko, swoje rzeczy, swoje ubrania. Ludzie wokół byli mu obojętni, jednak czuł się potrzebny. Dzięki sile i zwinności był kimś, kogo chciano, szanowano być może ktoś go nawet polubił? Tego nie mógł wiedzieć, nawet gdyby powiedziano mu to wprost, nie zrozumiałby.

Czasami zastanawiał się jakby to było stąd uciec. Tak zwyczajnie, na zewnątrz. Co było poza GEHENNĄ? Czy oni naprawdę byli w kosmosie?
Gdyby tylko mógł zdobyć skafander i uciec. Wyjść stąd.


Zastanawiał się, czy by przeżył. Doleciałby dokądś? A może dryfował wśród gwiazd i ciał niebieskich, aż wysechłby z pragnienia, umarł z głodu. Jego smukła wtedy twarz znieruchomiałaby w jednej mimice, a puste oczy tępo wpatrywały się przed siebie. Unosiłaby go atmosfera i martwy w skafandrze czekałby aż walnie w niego kometa.
Czy można, będąc już martwym, sunąć w kosmosie w nieskończoność? Czy to znaczy, że w pewnym sensie, byłby nieśmiertelny? Wiecznie zakonserwowany. Ostatni Japończyk, a może nawet człowiek, we wszechświecie!

Jedno jest pewne; byłby szczęśliwy.
Wolny, bo uciekł.
Usatysfakcjonowany.

* * *


- Po co Ci ten gnojek?
Wymowna cisza i spojrzenie rzucone w odpowiedzi, prawdę mówiąc nic nie wyjaśniły.
- Tylko będzie nam wadził!
Rozmówca, choć może trafniej byłoby go nazwać słuchaczem, wciąż nie odpowiedział. Wpatrywał się w małego chłopca jak w obrazek. W milczeniu siedział na wygodnym fotelu, gdy obok niego stał dobrze wyszkolony i umięśniony mężczyzna ubrany na czarno. Wokół bioder miał owinięty gruby, skórzany pas, za którym w kaburach znajdowały się dwie bronie palne, każda po jednej stronie.
Oczy chłopca były puste, pozbawione jakiegokolwiek wyrazu. Był cały zarośnięty brudem, który aż się lepił, a jego ciało cuchnęło waląc odorem po nozdrzach dwóch, przebywających w hangarze, Japończyków. Wokół nich było mnóstwo kontenerów tworzących labirynt, który miał być utrudnieniem dla obcych.
- Zabiję go. - oznajmił w końcu ten, który ciągle mówił. Drugi mężczyzna jak niemowa, patrzył z zastanowieniem i nic nie robił. Pan i Władca, czy tępa roślinka? Choć po co do takiej się odzywać.
Wojownik ruszył w stronę dziecka, które wciąż nie drgnęło. Szarpnął go za brudne szmaty i uniósł na swoją wysokość, by wyrównać poziom ich spojrzeń. Był coraz bardziej wściekły na to, że mały chłopiec nie wyraża sobą zupełnie nic. Był wkurzający w swym zobojętnieniu.
Mężczyzna wyjął broń i przyłożył mu ją do skroni. Już miał zamiar strzelić, kiedy zza jego pleców wydobył się mocny tembr głosu.
- Boisz się, chłopcze? - milczący do tej pory, starszy człowiek o siwiejących bokach i łysym czubku głowy, uniósł swoje ciało z fotela i dał krok w kierunku niedaleko stojącego żołnierza.
Dziecko pokiwało przecząco głową i zamrugało powiekami.
- Jak Ci na imię? Masz jakieś imię?
Mafioza niższej rangi wstrzymał rozlew nieletniej krwi, jednak nie zdjął palca ze spustu.
- Hiroshi, proszę Pana. - odpowiedział bez krztyny emocji.

* * *


Wisząc w kokonie nie widział nic, prócz twarzy.
Niewyraźne wspomnienie z korytarza, który ominął. Wisiało tam tyle ciał, tyle martwych ludzi. Czy pewnym jest więc, że i on umrze? Próbował się poruszyć, sięgnąć noża, przeciąć kokon, w którym się znajdował. W rezultacie miał wrażenie, że nawet nie drgnął, a powłoka, w której został uwięziony, nie poruszyła się ani nie zabujała na suficie.
Czy gdyby wtedy pomógł, uniknąłby swojego losu? Zła karma zawsze wraca - tak słyszał. Tyle, że on ich nie skrzywdził, on po prostu ich ominął.
To tak, jakby ominąć skórkę od banana, a po chwili widzieć, jak ktoś za nami się przez nią wywraca. Czy to nasza wina, że w nią nie wdepnęliśmy, zostawiając to innym? Hiroshi zbyt wiele myślał, nie wiedział czemu. Nie czuł nic, żadnych emocji, żadnych lęków. Być może był po części szczęśliwy, miał po prostu nadzieję, że zaśnie snem wiecznym.
Ucieknie.
Na jawie, za pomocą noża lub w sennych marzeniach, nie budząc się już nigdy.
 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Nami : 26-08-2015 o 15:17.
Nami jest offline  
Stary 27-08-2015, 00:02   #46
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Ślady krwi były tropem, po którym Ghost chodził najczęściej. Duch za czasów Terry zajmował się nie tylko zabijaniem, ale i tropieniem ludzi i zwierzyny. Jako organizator wypraw w dzicz - wypraw przetrwania - często musiał szukać zaginionych, rannych, głodnych i spragnionych klientów, którzy podpisując umowę nie wiedzieli, że słowo "ekstremalne" może mieć nie tylko podniecający wydźwięk. Nie bez powodu każdy miał horrendalnie drogie ubezpieczenie i spisywał testament przed taką "wycieczką". James Baker nie był jednak kimś kto wysyłał klientów na śmierć. Każdą ich trasę obmyślał i sprawdzał sam, a kiedy dochodził do wniosku, że była zbyt ciężka pokonywał ją i zmieniał - tak aby klient był wyczerpany, ale zadowolony.

Zadowolony na pewno nie był filigranowy lokator małej, ciemnej celi. Sztywny lokator bez twarzy. Poza pofragmentowaną czaszką denat nie miał prawej ręki od łokcia w dół. W dłoni lewej ręki kobieta trzymała jakiś przedmiot, który musiał poczekać do czasu aż James sprawdzi czy w celi nie było pułapek. Baker nie spieszył się. Oględziny miejsca zbrodni traktował jak rytuał, który nie sposób było przyspieszyć. Był spokojny, zimny, ale również czujny i gotów do walki o życie. Ktoś godzący takie cechy nie mógł być normalny.

Ghost szukał czegoś bardziej wyrafinowanego niż olbrzym ze śrutówką czy siekaczem. Szukał pułapek. Takich prymitywnych jak ostrza, druty, spadające i toczące się przedmioty... jak i tych bardziej wyrafinowanych, których dobry specjalista by się nie powstydził. Po sprawdzeniu obiektu w posiadaniu trupa okazało się, że była to legendarna "karta włamu". Naukowcy z Gildii Zero stworzyli tę kartę magnetyczną aby nawet nie obeznany z technologią człowiek - jak Duch - był w stanie złamać każdy zamek w każdej śluzie na statku. Gadżet był wart fortunę i jedynie ktoś kto wiedział, że nie wróci do sektora nie zabrałby jej. Ten ktoś kto ją zabił nie należał zatem do grupy, z którą przybył James. Ghost chwycił w jedną rękę nóż, a drugą zamierzał zabrać kartę. W obecnej sytuacji ta była nieprzydatna, ale… Nadal był to cenny przedmiot, który warto mieć. Mimo iż ciało nie miało ręki i głowy Baker był czujny. Wiedział, że skoro trupy potrafiły tutaj mówić i poruszać się to mogły również walczyć. Musiał być przygotowany. Jedynym oporem jaki James odczuł był skurcz lekko zesztywniałych palców denatki.


Nagle pojawiło się czerwone, burczące z lekka pole siłowe! James dał się zaskoczyć. Był pewien, że Strażnik nie był w stanie odzyskać kontroli nad tą częścią sektora. Z resztą nie miał nad czym tu panować - jeżeli nie liczyć nieswojo się czującego Bakera. Zabójca nie zamierzał na nowo dać się zapuszkować. Nie kiedy cały czas mógł znaleźć resztę i wymienić te pieprzone rezystory!

Po ściągnięciu koca z więziennego łóżka oczom mężczyzny ukazało się dziesięć z lekka zawodzących czaszek. Były one różne gabarytowo, ale każda jedna posiadała na kości czołowej świecący w mroku ciasnej celi numer. Te liczby musiały coś symbolizować. Jako pierwszą z czasek Baker zdecydował się obejrzeć numer osiem. Ósemka wyglądała jakby była złożona z dwóch niewyraźnie nabazgrolonych trójek - w tym jednej odwróconej. Biorąc ją do ręki Duch miał dziwne odczucia. Jakby przez jego palce przeszło jakieś wyładowanie elektryczne. Niezbyt przyjemne, ale intrygujące doznanie. Mężczyzna miał wrażenie, że coś zamigotało w pustych oczodołach.


James postanowił, że ułoży czaszki od największej do najmniejszej ilości zębów i odczyta z nich liczby. Wyszła mu cyfra 0235864791. Kiedy spróbował ustawić je od największej do najmniejszej wyszło dokładnie takie samo ustawienie. Duch kombinował z numerami sektorów oraz numerami więźniów, ale wszystkie kombinacje jakie tylko mógł wymyśleć wchodziły w zakres bardzo zawiłej, zbyt nierealnej matematyki. Wątpił aby jakiś psychopata czy anomalia chcieli złapać tu uczonego doktora nauk ścisłych. Raczej liczyli na kogoś dużego i silnego jak Hiro czy właśnie Ghost. Pole siłowe nie ustępowało, a czaszki nadal zawodziły. James miał tylko nadzieję, że uda mu się to rozgryźć i jakoś wydostać się z celi. Baker odkrył u siebie kolejne z - wcześniej tak do niego nie podobnych – uczuć.
 
Lechu jest offline  
Stary 27-08-2015, 19:31   #47
 
Anonim's Avatar
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
Erik poczuł się lekko sfrustrowany, że Spock nawet nie chciał podejść i obejrzeć ustrojstwo. Od tego w końcu mogło zależeć jego życie! Kto wie co czaiło się w tych korytarzach, a co nie czaiło się w pomieszczeniach za tymi jakże fascynującymi i ogólnie niesamowitymi wrotami. Po drugiej stronie mogły nawet być zabójcze ryjówki tudzież inne mordercze opony. Któż to mógł wiedzieć? Drzwi musiały być otwarte!

Na propozycję Spocka Ponti odpowiedział wzruszeniem ramion i udał się za nim w stronę nienazwanego terroru, który mógł być psem. Albo inszą gadziną. Tam był klucz i może Spock go odzyska, a może nie. Któż to mógł wiedzieć? Przyszłość wydawała się mocno niepewna w tej krainie Oculusa. Spock nie był Spockiem, bo Spock to Volkan, a ten tutaj na Volkana z pewnością nie wyglądał - raczej na popieprzonego człowieka. Erik nie bardzo wiedział czemu ten koleś nazywa się Spockiem. Nie wydawał się zbytnio racjonalny nosząc nadwyraz idiotyczną fryzurę na swoim czerepie. Ogólnie Ponti miał wrażenie, że już niedługo skończy się jego życie i rozpocznie nowa, niesamowita podróż w krainie umarłych gdzie jest olbrzymi ocean niewzruszonej cieczy przypominającej rtęć. Nad nią przepływają leniwie chmury chaotycznej protomaterii duchowej, a pod jej powierzchnią śpią rzesze nienarodzonych dusz - dorosłych choć jeszcze nia mających szans żyć. Erik tak sobie wyobrażał Niebo, choć to Niebem nie było, ponieważ to nie byli umarli. Nie zaznając życia nie mieli za czym tęsknić i nie trapiły ich sprawy życiowe - w Niebie było wszystko z wyjątkiem cierpienia, a jakie życie jest bez cierpienia? Z kolei w Piekle wszystko co było cierpieniem i nic więcej, a jakie jest życie wyłącznie z cierpieniem? Dwie strony jednej śmierci. Erik idąc za Spockiem kontemplował czy nie włożyć noża w serce. Zakończyć życie i przenieść się do krainy oczekującej go po drugiej stronie. Spojrzał na wydrapany numer i pokazał Spockowi, że ma taki numer dwucyfrowy "35", chciał zobaczyć jaki on ma.

Po dotarciu gdzie leżał pies albo powinien tam nadal być albo powinno tam leżeć ustrojstwo pasujące do tego drugiego ustrojstwa przy drzwiach. Koniecznie trzeba było je połączyć. Jakby był natomiast pies to niech Spock się nim zajmie - w końcu ma spluwę. Aczkolwiek szkoda psa, to najlepszy przyjaciel człowieka w końcu...
 
Anonim jest offline  
Stary 29-08-2015, 10:20   #48
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
- 6 -


Ofiara leżała bez ruchu. Oculus tryumfował.
Tylko nieznaczne ruchy ciałem, nieznaczne drgania mięśni – nóg, rąk, tiki na twarzy – zdradzały, że pożerany przez demona człowiek jeszcze żyje.

Jeszcze walczy.

Był uparty. Niezwykle wytrzymały.

Oculus zafalował. Popuścił odrobinę koncentrując swoją uwagę w innych miejscach.

Czy to była przemyślana taktyka? Czy sadystyczna gra nieludzkiego bytu? Czy może demon musiał zająć się tymi… niespodziewanymi zagrożeniami… intruzami.

W każdym razie pojawiała się szansa.

Ofiara wyczuła ją. Nabrała odwagi i rozpoczęła szaloną walkę, jak mucha uchwycona w sieci gigantycznej pajęczyny.


OCZKO #4


https://www.youtube.com/watch?v=H0wg0F6sJ0A

Ukryty Oczko wsłuchiwał się w ciemność i burczenie swoich wnętrzności. Przenikliwe zimno wypełniające ten sektor przenikało przez niezbyt gruby uniform więźnia. Zdradziecko wślizgiwało się do ciała. Niezauważalnie, jak najlepszy szczur tunelowy, kradło ciepło i siły. Sam nie wiedząc kiedy Oczko na chwilę zamknął oczy.

To, ze coś dzieje się nie tak, dotarło do Oczka dość późno, kiedy obudziła go ostra kanonada. Kanonada pustych kiszek.

Z trudem otworzył oczy i rozejrzał się wokół.
Sekcja zamarzała.

Cholerna sekcja zamarzała! A on razem z nią!

CELĘ pokrywała gruba warstwa lodu. Ze ścian zwisały potężne nacieki, niczym zębiska lodowego drapieżnika.

Oczko z trudem przypominał sobie, gdzie jest. Jak się nazywa? Co tutaj robi?

Potem przyszło wspomnienie. Odległe, jakby obce. Niewyraźne i nieuchwytne. Nim zdołał je „złapać” w sieć swoich wspomnień, umknęło. Cholera.

Oczko wstał, z trudem panując nad wyziębionym ciałem. Zaszczękał zębami w posiniałych ustach. Dygocąc, próbował poruszać się chwilę, rozgrzać. Udało się, lecz cholernie bolały go plecy. Prawie tak, jakby ktoś w międzyczasie pożenił mu w nie kosę.

Z ust szwędacza uniosła się gęsta chmura oddechu. Gęsta.

Cholera. Wiedział, w czym rzecz.

Nie chodziło tylko o mróz! Nie tylko o mróz!

To był system podtrzymywania życia na tej sekcji. Ogrzewanie i tlen. Maszyny zostały wyłączone i powoli zaczynało brakować tlenu.

Oczko nie bardzo wiedział, co zabije go najpierw – lodowate zimno czy brak powietrza.

Obie perspektywy nie bardzo mu się podobały.

Zielone światła solarne zgasły nagle i oczko został sam w absolutnej, mroźnej ciemności.

Przerażony i zapomniany. Pogrążony w coraz większej apatii.


ROZPRUWACZ #0, TORQUE #3


Dwa wilki zawarły chwilowy sojusz. To było normą na GEHENNIE. Chwiejne sojusze oparte na wzajemnym szacunku wyrzutków społecznych. Mierzenie męskości za pomocą noży i stosu trupów. Ustalanie statusu za pomocą zimnych spojrzeń i kontrolowanej przemocy.

Mimo, że byli tak do siebie podobni, to jednak wydawali się być przeciwnymi biegunami. Torque – niekontrolujący morderczego amoku psychopata i Rozpruwacz – zimny, wyrachowany serials. Torque był drapieżną anomalią, a Rozpruwacz … jej przeciwieństwem czyhającym w ciemnościach opuszczonych korytarzy.

Przy trupach nie znaleźli zbyt wiele interesujących przedmiotów. Kilka więziennych fantów: papierosów, odprężaczy, prymitywnych noży z których żaden nie nadawał się do poważniejszej walki, lecz do zdradzieckiego ataku skrytobójczego. Nic wartego uwagi takich drapieżników, jak oni.

Ruszyli korytarzem. Prowadził Torque, ponieważ lepiej znał drogę. Uważny, skoncentrowany i czujny w równym stopniu na ich drodze i bocznych korytarzach i nowym kompanie, któremu nie ufał nawet odrobinę.

Po kilkunastu minutach zorientował się, że coś jest poważnie nie tak. Zamiast dojść do miejsca, w którym chciał się znaleźć doszli do… jadalni.

To była ta sama jadalnia, jednak w kilka chwil zmieniła się nie do poznania.

Znikły z niej trupy – pozostały jedynie puste siedziska i ławy. Na ścianach ujrzeli zbrązowiałe gryzmoły wykonane zapewne płynami ustrojowymi. Na pewno krwią i fekaliami.

W dziwny sposób ten „obraz” przyciągnął ich. Jakby skrywał sekret, którego poznanie było kluczem… do czegoś.

Widzieli na nim jakieś bazgroły. Widzieli numery i napisy – wszystko takie chaotyczne, popieprzone i szalone, jak sytuacja, w której się znaleźli.

ŚCIANA

Poza tym w jadalni były lustra. Dużo luster. Skąd się, kurwa. Tutaj wzięły lustra.

Odbijali się w nich Torque oraz Rozpruwacz.

Czasami ich odbicia zlewały się ze sobą, jakby tworzyły jedną postać, jedną osobę.

I był ktoś jeszcze. Nad nimi. Widzieli go, jako bezkształtną chmurę ciemności z wypuszczonymi wszędzie mackami. Te smugi wnikały w ciało Torque’a i Rozpruwacza, jak niewidzialne nici do cielesnych marionetek.

Lustra znikły jednak, nim ktokolwiek z nich zdołał powiedzieć choćby jedno słowo, a wraz z nimi ta pokręcona, surrealistyczna wizja demona zapuszczającego analne sondy w ich dupska. I to nie metaforycznie.

W jadalni znów pojawiły się ciała, ja poprzednio i pozostała wymalowana chaotycznymi bazgrołami ściana.


SPOCK #2, PONTI #5

Ruszyli w drogę powrotną. Spock prowadził, ale robił to niezwykle ostrożnie. Nie był głupcem. Był sprytny, był czujny, znał się na ludziach, a po tym cholernym szaleńcu, podpalaczu, oczekiwał najgorszego. Jak po wszystkich. A oczekiwał, dlatego, że nie potrafił odczytać mimiki jego gładziutkiej buźki, zamiaru w jego zamglonych oczkach.

Minęli miejsce, w którym Spock rozwalił bestię, a Ponti widział psa. Miejsce, w którym Spock znalazł medi-żel, a Ponti widział WKP. Ale teraz teren był pusty. Nie było tutaj niczego. Nawet plam krwi.

Jakby ktoś bawił się z ich zmysłami.

Kiedy Spock zastanawiał się, co to może znaczyć, Ponti zaatakował. Znienacka i bez ostrzeżenia celując nożem w nerki współwięźnia.

Tylko nadzwyczajny refleks uratował Spocka przed niechybnym zgonem, ale i tak pożeniona przez Pontiego kosa zostawiła na ciele Spocka głęboką ranę.

Chlusnęła krew. Spock odskoczył. Wpadł na ścianę znacząc ją krwawymi śladami.

Ponti musiał podjąć decyzję. Atak z zaskoczenia nie udał się tak, jak by sobie tego życzył i jak się tego spodziewał. Chociaż Spock oberwał naprawdę mocno i dorżnięcie go nie byłoby trudne, gdyby nie broń palna, która tamten trzymał w rękach i instynktownie unosił w górę, zapewne cele odstrzelenia dupska napastnikowi. Podnosił jednak wolno, oszołomiony bólem i szokiem.

Ponti miał szansę skończyć, to co zaczął. Teraz, w tej chwili, stawiając wszystko na jedną kartę.

Nim zdążył jednak cokolwiek przedsięwziąć podłoga pod nim zadrżała.

W miejscach, gdzie skapnęła krew Spocka i gdzie świeża posoka brudziła ścianę, pojawiały się małe kreatury. Wyglądały jak kilkunastocentymetrowe ludziki, które zamiast głowy miały gałkę oczną, a ich ciała były jakąś obrzydliwą parodią człowieka.

Na razie było ich zaledwie kilka, ale przybywało ich z każdym ułamkiem sekundy.

Spock poczuł, że kręci mu się w głowie. Ponti poczuł, że nadal ma szansę.


HIRO #3


Hiro wisiał w skrystalizowanej pajęczynie. Bezsilny, ponieważ nóż nie radził sobie ze strukturą tych dziwnych, ściśle oplatających ciało i umysł splotów.

Nie poddawał się jednak. To nie było w jego naturze. Zawsze sobie radził. Zawsze wychodził obronną ręką z najtrudniejszych sytuacji, z największych problemów. Teraz też sobie poradzi.

Ucieknie. Jeśli nie fizycznie, to psychicznie. Jeśli nie ciałem, to duchem.

Ile wisiał? Nie miał pojęcia. Nie wiedział. Nie potrafił powiedzieć. Minutę, dziesięć minut, miesiąc, rok? Tak naprawdę nie miało to znaczenia. Nic nie miało znaczenia.

I wtedy go zobaczył. Mężczyznę w korytarzu. Niewyraźnego, niczym zjawa lub duch.

To była jedyna szansa, by się stąd wyrwał.

Chowając dumę poprosił o pomoc. Z oplatanych pajęczą siecią ust wydobył mu się słaby krzyk. Zniekształcony, stłumiony, niemal kobiecy.

- Pomocy… – wyszeptał, bo tylko na tyle starczyło mu sił. – Pomocy.

Powtórzył.

Mężczyzna zatrzymał się. Zawahał. A potem skręcił w boczny korytarz i zostawił Hiro w korytarzu, uchwyconego w pajęczą, niewidzialną sieć.

A Hiroshi zaczął się śmiać, bo zrozumiał, kim był ten mężczyzna i co stanie się za chwilę. Pamiętał, kiedy podjął tą decyzje i dokąd zaprowadził go ten wybór.

- Stąd nie ma ucieczki – zimny głos wypełnił jego głowę.

Zimny, jak pustka wszechświata i jak ona obojętny.

- Nie można uciec z więzienia, które sami sobie tworzycie.

Hiro sięgnął po wspomnienie z ulicy, ale ono znikło, jakby nigdy go nie było, albo jakby poprzez pajęczą sieć, jakaś siła, odebrała mu nawet to. Nadzieję, wiarę, wspomnienia – jedno o drugim.

Czy trwało to wieczność, czy kilka minut – to nie miało znaczenia. Hiroshi w końcu przestał istnieć. Wspomnienia po nim zabrała niewidzialna pajęczyna, zabrała nienawistna moc, której sieć była jedynie przedłużeniem, narzędziem.

Po chwili w sieci wisiała już tylko kolejna wyssana łupinka. Pusta, pozbawiona znaczenia i wartości.

A potem z korytarza wybiegł następny Hiro i – podobnie jak wcześniej – wpakował się w sieć, obok czterech kokonów.

Niekończący się taniec umierających wspomnień trwał i raczej nigdy się nie skończy. Chyba, że zniszczona zostanie siła, która wprawiała w ruch tą zapętloną w nieskończoność scenę.

GHOST #6


Ustawił czaszki w rzędzie i kiedy dokładał tą z numerem 4 cela wokół niego rozpadła się na kawałki.

Dosłownie!

Jakby coś na zewnątrz uderzyło ją, wyrywając dziurę w poszyciu.

Tylna ściana celi znikła. Przez kilak uderzeń serca zastąpił ją holoekran lub coś do niego niezwykle podobnego.

Ghost widział na nim wyświetlane sceny – dosłownie migawki, trwające nie dłużej niż mikrosekundy. Widział palących się ludzi krzyczących bezgłośnie, widział krew na ostrzu i jakieś trupy, widział wnętrze lokalu, w którym ktoś tańczył do szaleńczej muzyki, czy ulicę jakiegoś miasta na Terze, którą ktoś pędził w pościgu za uciekającą ofiarą.
Ujrzał zakrwawione zwłoki kobiety i dwóch dziewczynek. Ostre światła uderzające go w oczy, oślepiające. Sceny, dziesiątki, jeśli nie setki scen, które wypalały się w mózgu Ghosta niczym więzienny znak na skórze.

A potem holoekran znikł i znów był zasysająca hosta czarną dziurą, której nie był w stanie się oprzeć.


Żarłoczna czeluść okolona migoczącymi światłami pochłonęła go i wypluła gdzieś, na zimnej kratownicy.

Przez chwilę więzień leżał nieruchomo, próbując uporządkować wirujące szaleńczo zmysły, a w końcu podniósł się powoli, podpierając ściany.
Żył i z tego, co się zorientował, miał wszystko, cały swój ekwipunek i zdobytą kartę.

Znał to miejsce.

Z ust więźnia unosił się dym. Korytarz był oblodzony. Wszystko wokół było oszronione.

Wzrok Ghosta spoczął na drzwiach kończących korytarz, na którym się ocknął. Po raz drugi.

Światło na drzwiach migotało
. Pulsowało zielenią, zdradzając, że zasilanie nadal działa.

Tym razem jednak nie słyszał krzyków Jarrego. Przestrzeń wokół niego była cicha, a cisze przerywało jedynie metaliczne pojękiwanie GEHENNY. Znajoma melodia szaleństwa.

Zraniona ręka, na której ktoś wyciął mu cyfrę 6 zapłonęła bólem. Rana znów, z niewiadomych przyczyn, zaczęła krwawić, a Ghost odczuwał nieprzyjemne wrażenie, jakby coś przepychało się przez jego żyły, próbowało rozepchnąć mięso, rozedrzeć strup i wydostać się na zewnątrz.

Uczucie to narastało. Budziło niepokój więźnia.

Czuł też, jakby tracił panowanie nad okaleczoną ręką. Jakby przestawała ona należeć do niego, jakkolwiek dziwacznie by to nie brzmiało.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 29-08-2015 o 12:00.
Armiel jest offline  
Stary 31-08-2015, 13:06   #49
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Douglas "Oczko" Brenner - znerwicowany szwendacz



Obudził się. Właściwie to zimno go obudziło. A nawet nie wiedział kiedy zasnął. Drugie, trzecie i kolejne wrażenie potwierdziło tylko te pierwsze. Naprawdę było zimno. Nie chłodno tak jak tu przybył tylko naprawdę zimno. Musiało już chyba być na minusie. A tężejący oddech powiedział mu, że powietrze również jest co raz rzadsze. ~ SPŻ nawalił. ~ domyślił się co się stało.

Podskoczył parę razy w miejscu i pozabijał ramionami by się rozgrzać. Trochę pomogło ale wiedział, że to tylko subiektywne i chwilowe uczucie. Wokół nadal panował ziąb. ~ Muszę się stąd wydostać. ~ tak. Wniosek był oczywisty. Ale w wyciemnionym sektorze niekoniecznie łatwy do zrealizowania. Nawet te słabowite światełka co świeciły jak sprawdzał te pomieszczenie wcześniej teraz zgasły.

Piekły go plecy. Podciągnął górę drelichu i pomacał się po nich. Nie był pewny czy to "zwykłe" odrętwienie od stykania się z zamarzniętą powierzchnią czy coś jeszcze. Skrzywił się gdy zimno zaatakowało odkryte ciało na brzuchu. Jednak na szczęście nie wyczuł żadnych ran ani zmian więc chyba to z zimna. Z ulgą skończył tą ręczną obdukcję i zakrył się z powrotem choć trochę chroniąc się przed zimnem. Przynajmniej nie krwawił.

Nie uśmiechało mu się wędrować po ciemku więc uruchomił swój naręczny skarb więziennej techniki. Spojrzał na cyferblat ale niestety nadal widział jakieś bezsensowne szlaczki. Ale świecił. Mógł sobie nim przyświecać jego bladą poświatą.

W bladej zielonkawej poświacie małego ekraniku obejrzał miejsce w którym się obudził. Robocia, mobilna Cela. Najawyraźniej zasnął przy niej. To chociaż wiedział gdzie się znajduje. Jednak teraz widział, że robot jest oblodzony tak samo jak podłoga a więc pewnie i cała reszta sektora. Bez SPŻ nie działało także ogrzewanie choć nadal robiło się chłodniej i duszniej. Na tak duże pomieszczenie było to nienaturalne. Nwet bez SPŻ to pojedyncza osoba nie mogła zużywać tlenu w takim tempie a samo pomieszczenie aż tak prędko sie wychładzać. Czyli... Gdzieś była dziura. Dekompresja i takie tam sprawy.

No super. Był w jakimś opuszczonym sektorze gdzie z jednej strony była gródź z bramą która otwierała się nie tak łatwo a z drugiej supergródź z superbramą o której nie słyszał by ktokolwiek kiedykolwiek dał radę otworzyć. Aha, i jeszcze w tym pudle była dziura którą zwiewało ciepło i tlen. No zajebiście... Tamten debil otworzył jakąś sluzę czy jak?

Ale w takiej perspektywie kierunek marszu miał dość prosty. Z supergrodzią nie wierzył, że sobie poradzi w takich warunkach więc ruszył w przeciwną. Ruszył truchtem szczękając zębami. Musiał się choć trochę rozgrzać bo robiło się co raz zimniej. Sektory jak i cały statek były skonstruowane na podstawie podobnego schematu więc nawet jak nie znał położenia sektora na mapie statku to jednak wiedział czego i gdzie szukać. Po drodze zastanawiał się czy w labie daliby radę oddtworzyć próżnię. Jednak miał w tej chwili inne priorytety bo dotarł do drugiej ściany.

~ Chujowo... ~ pomyślał gdy szczękając zębami obejrzał którąś z kolei krat. Było tak zimno, że musiał siłą woli zmuszać się by wyciągnąć rękę z wyświetlaczem bo sama mu przykurczała sie do torsu w instynktownej potrzebie zachowania ciepła. Widział oblodzone kraty, wejscia i włazy. To był ratunek. Tego typu instalacje ciągnęły się poprzez sektory. Dzięki dawało się rzemykać między nimi a jak jeszcze wiedziało się jak oszukać lub ominąć sensory to w ogóle baja. Tak własnie normalnie zarabiał na fajki.

Ale nie tym razem. Rozpaczliwie owinął dłonie rekawami i spróbował szarpnąć się z kratą prawie po omacku. - No puszczaj suko! - sapnął z wysiłku gdy despercako ciało próbowało przezwyciężyć metal. Ale metal zespolony lodem nie chciał puścić. Po drodze zaś nie znalazł żadnego drąg, pręta czy rurki którą mógłby podważyć i użyć jako dźwigni. Próbował zeskrobac nożem lód by zruszyć go ale jak porównał postępy jakie mu to szło z tempem wychładzania to oszacował, że nie miał szans w tym wyścigu.

Był jeszcze ogień. Jakby miał ogień dałby radę stopić ten lód i wówczas same, czyste kraty powinny puścić. Znał się na ogniu. Wiedział jak go rozniecić i jak sprokurować rzeczy do podjarania. Ale nie miał nawet zapalniczki. Musiał ją gdzieś zgubić wcześniej nawet się nie zorientował kiedy. To się jeszcze dało obejsć. Można było "puścić" iskrę z kabli i innych instalacji ale kurwa jak płynął w nich prąd!

No albo chemia. Całkiem sporo substancji wydzielało ciepło zdolne stopić taki lód bez żadnego ognia. Też wiedział jak to zrobić. Ale w tym cholernie wczyszczonym sektorze nic takiego nie znalazł. Jedynie co mu przychodziło jeszcze do głowy to bebechy Celi ale z samym nożem miał takie samo szanse na jej otwarcie jak z tą kratą. By otworzyć kratę potrzebował chyba mniej narzędzi, czasu i wysiłku niż otworzenie tego cholernego robota. Telepało nim już ostro na całym ciele a nie tylko brodą czy rekami.

Potrzebował czasu. Widział, że jakoś się wykaraska i coś wymyśli ale musiał mieć na to czas. Na pewno było jakieś wyjście. Trzeba było tylko je znaleźć. Ale czas uciekał a czuł co raz większy bezwład własnego ciała gdy zimno stopniowo wysysało z niego czucie i życie. ~ Trzeba to odgrodzić... ~ telepało mu się w wygolonej głowie. Jakby udało mu się pozamykać drzwi w jakimś rejonie celi była szansa, że upływ powietrza i ciepła ustanie. Bez SPŻ nadal nie przywróciloby to do stanu pierwotnego ale zyskałby trochę czasu.

Gdy jednak sprawdził drzwi. Jak to jakiś taki pojebany sektor to może i drzwi były jakieś inne? Jednak przyświecając sobie błyszczącym od lodu i szronu drzwiom stwierdził, że jednak standard. Akurat tu kurwa musiał być standard... Czyli bez zasilania nie miał szans ich ruszyć.

Zdziwiło go, że nie czuł wiatru ani jego świstu. Nawet jak przyświecił sobie ekranem to oddech nie uciekał mu w konkretnym kierunku. Dziwna była ta dekompresja. Powinno przeciez ciągnąć w stronę dziury. A tak wyglądało jakby powietrze i ciepło po prostu znikało z tego cholernego sektora. ~ Pierdolone anomalie ~ sklął w duchu te przeklęte miejsce na jakie trafił.

~ Chuj, spróbuję. Co ja mam do stracenia? ~ była jeszcze jedna szansa. Ten wielgachny cholernik co widział go wcześniej. Jak tu mieszkał czy co to chyba mógł tu przetrwać. Może miał maskę tlenową, czy nawet skafander próżniowy albo chociaż ciepłe ubranie. Czas mu się kończył Drgawy mu przeszły więc wiedział, że wszedł w ostatnie, śwadome stadium hipotermii. Otępiały umysł czuł spokój. A nie powinien. Nic tu kurwa nie zachęcało do zachowania spokoju.

I nic. Ludożercy w stroju ochronnym czy futrze nie było. W ogóle nic nie było. Ani jego, ani zapachu jedzenia, ani ciał i rzeczy na które liczył Oczko. Miał szansę zdobyć trochę ubrań czy jakieś zapaladło, alkohol czy coś w ten deseń. Na to własnie liczył. Że przyjdzie i swoim włamywarskim zwyczajem zgarnie co potrzeba i zwinie się by coś wymyslić. Był w takiej desperacji, że nawet rozważał walkę z tym wielgachnym debilem choć normalnie by tego unikał. Ale nic tu nie było. Jakby nigdy go tu nie było. Same puste, oblodzone cele takie same jak w całym sektorze. Z gigantem mógł jeszcze spróbowac walczyć ale z pustką, zimnem i ciemnością?

~ Spróbujmy to zrobić analogowo... ~ oddychał już ciężko i walczył z ogarniajacą go sennością. Dotarł do bocznych drzwi sektora. Te były mniejsze niż te wrota w Łączniku. Nawet jeśli w tym sektorze nie było energii to mogła być w sąsiednim. Na sam panel powinno wystarczyć a wóczas on i drzwi mogły się otworzyć napędzane energią od sąsiada. Skostniałymi palcami podłączył swoje elektroniczne cudeńko do panelu sterującymi drzwiami. Da radę. Już to robił. Tyle razy. I dawał radę. Przecież byl włamywaczem. I miał skarb w postaci dekodera którego potrafił użyć jak elektronicznego wytrychu. Też go używał. ~ Spoko, chłopie dasz radę... ~ wziął głębszy, palacy w krtani i płucach oddech. Nawet skrycie ust pod naciągniętą bluzą niewiele pomagało. Musiał pracować właściwie w ciemno. Dalej widział tylko te cholerne znaczki na obu ekranach. Ale to widać coś było nie tak z jego przetwarzanem obrazu w głowie a sam system powinien pracować bez zmian. Jakby udało mu się włączyć opcję komunikacji głosowej była szansa. Albo polecieć po schematach. Właściwie to w tej sytuacji innego wyboru dla siebie nie widział. Albo się uda albo...
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 31-08-2015, 13:44   #50
 
Lomir's Avatar
 
Reputacja: 1 Lomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputację
Post wspólny z Szarlejem


John wzdrygnął się, jego wiecznie uśmiechnięte usta ściągnęły się w wąską kreskę, rysy stwardniały a duże oczy zmieniły się w szparki. Zacisnął mocniej dłoń na rękojeści noża. Zaraz się opanował, znowu rozluźnił i uśmiechnął tylko w oczach pojawiło się coś dziwnego. Czyżby strach? Nie okazywał go nigdy, wydawało się, że nigdy nie czuł. To właśnie tym przerażał innych więźniów. Nawet największych. Spojrzał na Torque.
- Widziałeś to? To na górze? - wskazał nożem na sufit.
-Widziałem. Chyba. Jak ty to widziałeś to znaczy, że ja też, że to tam było. Macki. Ale, nie wiem co to było. Nie wiem. Tego tu wcześniej nie było, nie? - powiedział Torque wskazując palcem na ścianę ozdobioną kolażem z krwi i kału. Mężczyzna przyglądał się rysunkom i napisom. Próbował rozczytać co jakiś szalony umysł próbował przekazać.
- Coś bawi się naszymi umysłami. Czym się Oculus karmi…
John również zapatrzył się na ścianę zapamiętując napisy.
- Spróbujmy jeszcze raz pójść tą samą drogą. Jak wrócimy to oznacza, że wpakowaliśmy się w jego sieć. Czyż to nie zabawne?
Torque nie specjalnie uważał sytuację za zabawną, dlatego też nie skomentował ostatniego zdania mężczyzny. Skinął tylko głową na jego propozycję i ruszył w kierunku korytarza, który wskazał John.
Po jakimś czasie wędrówki ciemnymi, zakrwawionymi korytarzami, wrócili na miejsce. Do jadalni. Tym razem były trupy i zabazgrana ściana.
John spojrzał na Torgue, odłożył zdobyczny nóż i wyciągnął za paska swój, czysty i lepiej wykonany.
- No skurwysynie, zobaczymy jak na to zareagujesz…
Zacisnął lewą dłoń na nożu i przeciągnął go, płytko ale w mocno ukrywionym miejscu. Zacisnął ranną rękę w pięść zwiększając upływ krwi i wpatrując się w sufit, kątem oka ciągle jednak obserwował Torque.


John odezwał się - Liczyłem, że lubi krew i się poruszy. Musi być stąd jakieś wyjście… W drugą stronę? Masz jakiś pomysł?
- Kurwa, nie bardzo… - powiedział patrząc z ukosa na mężczyznę. Torque przechylił głowę, przyglądając mu się badawczo, jednak po chwili odwrócił się w stronę stołów, usiadł na jednym z nich, frontem do ściany i wpatrywał się w nią. Nie był w stanie znaleźć żadnych istotnych informacji poza bełkotem szaleńca, obscenicznymi scenami i numerami… Numery. Może to one coś znaczą?
- Popatrz na cyfry. Myślisz, że to coś znaczy? Wiesz, chodzi o to, że sami mamy na sobie numery.- powiedział, wyciągając zranione przedramię. - Zobacz tutaj. Oko, a w okół jego cyfry. Tam też, tutaj też. Najwięcej jest trójek. Jak u mnie na ręce. Kurwa, no nie wiem. Chodźmy w drugą stronę. - powiedziawszy to, zerwał się ze stołu i ruszył.
Jak szczury w labiryncie, wrócili na to samo miejsce co poprzednio. Coś się jednak zmieniło. Znikły ciała. Ściana pozostała. Na stołach ktoś nabazgrał krwią (świeżą) dwie cyfry - 0 i 3. Zestawione w pary. jedno skreślone "0" i nieskreślona "3", drugie - skreślona "3" i nieskreślone "0" i trzecie 0 i 3 a pomiędzy nimi znak dodawania + no i czwarte 3-0 i piąte 0-3.
- Hmm… Nie podoba mi się to… Wiesz, że chodzi tu o nas. trójka to ja, zero to ty. Pierwsze dwie pary sugerują… sugerują, że albo ja albo ty. - powiedziawszy to poprawił bezwiednie chwyt na rękojeści noża i nieznacznie się cofnął. - Ale nie rozumiem dalszych par. Mamy to traktować jako równania?
John wpatrywał się to w stół to w kompana.
- Równanie? Wątpię. Trzy minus zero i zero minus trzy pewnie też oznaczają walkę. A zero plus trzy? Współpracę?
Przeniósł wzrok całkowicie na Torque. Zaśmiał się. Bawił go mężczyzna cały we krwi, który wzdrygał się przed walką. Gdy ten się cofnął i poprawił chwyt na nożu John dobył drugiego, zdobycznego.
- Co? Chcesz zatańczyć? - znowu się uśmiechnął. Z chęcią by rozpruł tę pizdeczkę, zobaczył co kryją jego bebechy. Opanował się jednak. - Pamiętaj, że Oculus karmi się śmiercią, wcale nie ten z nas, który przeżyje będzie miał lepiej.*
Torque przyjął bardziej obojętny wyraz twarzy. Ten, z którego był znany. Brak emocji, zimne, stalowe spojrzenie. Zwrócił oczy ku Johnowi odpowiadając krótko, na jego pierwsze pytanie - Nie. - a jego głos zabrzmiał dziwnie stanowczo. - Mamy jakąś alternatywę? Ani jeden, ani drugi korytarz nigdzie nie prowadzi, ale zawsze…! Mam! Kurwa chyba wiem! - podskoczył Torque, wyraźnie podekscytowany. Po jego kamiennej twarzy nie było śladu.
- A jeśli trójka i zero to nie my, tylko korytarze z których przyszliśmy? Za każdym razem pokój się zmienia, gdy w nie wchodzimy. Zobacz, trójka skreślona, ja zostaję na miejscu. Potem ty czekasz, potem idziemy każdy swoim korytarzem. Dalej idziemy moim i twoim! - pomysł wydawał się szalony, nawet dla samego Torque’a, jednak była to teraz jedyna sensowna opcja.
John przypatrywał mu się ciągle uśmiechnięty, trzymał swoje popędy na wodzy. Sprawa mu śmierdziała, teoria była sensowna ale sam zwykle uśmiechem i kłamstwami usypiał czujność ofiary. Z drugiej strony Torque chciał zostać więc nie miałby jak go pchnąć w korytarzu. Mógł zaczaić się przy ścianie ale Sher nie obawiał się zasadzki jeżeli brał ją pod uwagę. Po dłuższej chwili schował drugi nóż.
- Pomysł jest. Tylko nie wiem czy plus i minus dobrze rozumiesz. Równie dobrze może oznaczać… W sumie twój pomysł jest najsensowniejszy. Przynajmniej zobaczymy czy sala się zmieni gdy jeden z nas będzie w środku. Poczekaj.
John cofnął się dwa kroki tyłem a potem odwrócił się do Torque plecami. Wiedział, że jeżeli ten zaatakuje to teraz lub gdy serials wróci do jadalni.
Miguel podszedł do stołu i po raz kolejny usiadł na jego krawędzi obserwując mężczyznę znikającego w morkach korytarza. Miał nadzieję, że jego plan się powiedzie, a jeśli nie to chociaż da im to jakieś pojęcie jak to miejsce działa.
 
__________________
Może jeszcze kiedyś tu wrócę :)
Lomir jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172