Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-08-2015, 22:34   #102
Sam_u_raju
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
Zarechotał błazen.

- Albo gramy według własnych zasad - Nathan rzucił do szkockiego Strażnika Muru - albo ja ładuje się do Pana Śmierć na kawkę. Mam o wiele mniej do stracenia niż ty gdyby coś poszło nie tak - Scott czekał jedynie chwilę na decyzję Duncana.

- Nie martw się, jeśli coś pójdzie nie tak, przypuszczalnie oberwiemy wszyscy. - odparł Sinclair z krzywym uśmiechem, wodząc wzrokiem po zastępach groteskowych strażników. - Idź. Zaczekam z robactwem.
- Trzymaj się chłopie - klepnął szkota w ramię i ruszył w kierunku wieży

Do rogatego gościa tej domeny podleciały dwa uskrzydlone szkielety unosząc go w górę z dużym trudem.
Wznosili się powoli, aż w końcu dotarli do wielkiego okna, przez który wlecieli do czarnej, ciemnej sali.

W sali znajdowało się około pół setki skrzydlatych szkieletów oraz tron. Na tronie siedziała kobieta z mieczem na kolanach. jej włosy stanowiły mozaikę kliku kolorów, chociaż głownie dominował rudy brąz. Ciało okrywał dobrze dopasowany, niezbyt ciężki pancerz.



- Jednak dałeś się przekonać. Jestem Htea'd. Władczyni tej domeny. jak tutaj wszedłeś? I co cie sprowadza?
Mówiła krótkimi zdaniami. jak osoba nie przyzwyczajona do długiej konwersacji.

Nathan skończył się rozglądać i przeniósł wzrok w kierunku kobiety.
- Myślałem, że to będzie rozmowa w cztery oczy - odezwał się w końcu swym niskim głosem - a tutaj tyle kościstych swatek. No ale nic trudno - pochylił lekko głowę - Witam Cię Htea’d i od razu pytam czyś aby na pewno władcą tej domeny a nie kolejnym Strażnikiem?

- Wyglądam na strażniczkę? - Zapytała przekornie.

- I tak i nie - odpowiedział szczerze - Spodziewałem się mężczyzny. Nie czuj jednak urazy względem tego, po prostu tak zostałaś opisana przez tą którą jako pierwsza nas powitała w tej domenie.

- Mężczyzna czy kobieta. Czy to ma znaczenie? Wiedząc, że jesteś mężczyznom stwierdziłam, że będzie mi łatwiej, jak stanę się kobietą. Jestem morfem.

- Pewnie byłoby łatwiej. Teraz jednak to bez znaczenia - spojrzał w kierunku okna którym został dostarczony - Przybyłem by prosić o zgodę na opuszczenie tej domeny wraz z mymi towarzyszami - mówiąc to patrzył już w kierunku władcy.

- Nie odpowiedziałeś na moje pytania? To nieeleganckie. Prosisz mnie nie okazując szacunku? Mam poczuć się urażona? Zagniewana? Chcesz okazać mi lekceważenie?

- Przybyłem wraz z towarzyszami i mocą kamieni, leżącej w ludzkiej domenie a noszącej nazwę Stonehange. Chyba jedynie na to Pytanie nie otrzymałaś Pani odpowiedzi. Wybacz za mój nietakt. Zbyt dużo pytań w krótkim czasie. Nie przybyliśmy tutaj celowo, można to nazwać przypadkiem. Słysząc jednak co to za miejsce wolałbym nie zakłócać spokoju władcy przejść i strażnika więzienia zapomnianych.

- Macie więc problem. Z tej domeny nie można wyjść. Opowiedz mi coś więcej o tym przypadku? Bo zasadniczo wejść tutaj też nie można. To odcięte miejsce. Od czasu i przestrzeni.

- Czyli jest to i również Twoje więzienie Królowo Ciszy? - Nathan starał się mówić jak najbardziej ogólnikowo, zmieniał tok rozmowy korzystając z pojawiających sie w niej ścieżek w bok, badał sytuację, starał się dowiedzieć coś więcej niż sam wiedział czy posłyszał.

- Jestem jedną z nich. Ale inna. Mnie nie zapomniano. Ja zapomniałam siebie.

- Jak można zapomnieć siebie? Chyba, że jest to możliwe kiedy jest się morfem… Boleje zatem nad twym zapomnieniem i współczuję roli do jakiej Pani zostałaś wyznaczona. Przenieśliśmy się z miejsca, którego nazwę już wspomniałem. Podejrzewam, że miało to jakieś powiązanie ze skrzydlatym renegatem, ale niestety nie posiadam wiedzy w tym temacie, wiedzy która zaspokoiłaby Twoją ciekawość Władczyni. Podejrzewam, iż to miejsce jest szczególnie powiązane ze Stonehange z ludzkiej domeny.

- Ten Renegat otworzył drogę? - Dociekała dalej.

- Nie wiem, nie wyznaje się na ścieżkach - Nathan wzruszył ramionami - Czyżby znudziła Ci się rola jaką pełnisz i także chciałabyś Pani opuścić to miejsce? Jak ja i moi towarzysze? Mamy zatem ten sam cel.

- Właściwie to nie - odpowiedziała szczerze. - Chcę zgładzić osobę, która tutaj was wprowadziła. Aby więcej takie sytuacje się nie powtórzyły. Nie chcę zabijać każdego z was. Ale ta osoba, która przekroczyła granicę tej domeny, chociaż to pozornie niemożliwe, musi mi powiedzieć, jak to zrobiła a potem zginąć. W ostateczności zadowolę się jedynie jej śmiercią. Pytanie, czy staniesz mi na drodze... Nadal nie znam twojego imienia, wysłanniku.

- Jestem Nahtan. Wybacz ten afront z mojej strony o Pani. Ten renegat o którego dociekasz nie znajduje się tutaj. Pozostał po tamtej stronie lustr… bramy. Czyli jednak - Scott zmienił temat - nie jesteś w stanie nam pomóc Strażniczko Więzienia Zapomnianych? Zanim jednak opuszczę Twoją domenę może zdradzisz mi jaką rolę w tym wszystkim ma skrzydlata istota jaka nas tutaj powitała?

- Enaei jest strażniczką... wszystkiego. I pierwszą linią obrony, gdyby ktoś chciał otworzyć wrota. Nie wchodzimy sobie w drogę.

- Służy Tobie Pani? - Były Egzekutor chciał jak najwięcej wyciągnąć wiedzy o tym miejscu.

- Nie służy nikomu, poza sobą. Jest częścią mojej domeny, lecz nie ma na nią wpływu. Niestety. A ty, komu ty służysz, Nathanie z krwi Zapomnianych?

- W sumie to służę tym co chcą wykończyć pewnego demona z Miejsca zwanego Londynem. Dokładnie jednak mam ten sam problem Co Ty Władczyni. Zapomniałem siebie, zapomniałem swoich korzeni, zapomniałem swego dziedzictwa.

- Jak każdy Zapomniany lub każdy z ich krwi. To normalne.

- Nie dla mnie. To całe "zapomnienie" nie napawa optymizmem. Boleję zatem, że moim przeznaczeniem jest tkwić z Zapomnieniu. Wielce dziękuje za gościnę i proszę o wskazanie mi drogi do wyjścia - Nathan czuł, ze tutaj niczego się nie dowie. W takich miejscach nie było nic za darmo a odpowiedzi tworzyły dodatkowe pytania. Krew Zapomnianych czy nie. Wszystko to było wielce pogmatwane a Nathan, który zwał siebie tutaj Nahtanem nadal nie znał swojej roli w tym wszystkim.

- Stąd nie ma wyjścia - uśmiechnęła się kobieta. - Poza drogą w dół.

- Liczę na to, że są tutaj schody prowadzące do tych małych drzwi u stop wieży. No chyba, że mogę liczyć na drogę powrotną taką samą jak ta która przybyłem by stanąć przed twe urocze oblicze? - Nathan nie powstrzymał się by nie spojrzeć w kierunku okna. Pierwsza myśl jaka przyszła mu do głowy kiedy usłyszał o drodze powrotnej była wizja, że gospodarz-morf wyrzuca go przez okno a on Nathan morfem nie był i skrzydeł sobie nie umiał wyczynić, zatem myśl szybko rozmazała się podłożu u stóp wieży.
Scott skrzywił się nieznacznie.

- To zależy od kilku czynników posłyszał od strony tronu - Po pierwsze, czy mnie nie okłamujesz. Po drugie, czy chcesz wspomóc Zapomnianych. po trzecie, czy przyszedłeś pokłonić się masce lub czy przyszedłeś rzucić mi wyzwanie.

- Zapomniani niech pozostaną tym kim są Pani, nie zależy mi na ich przebudzeniu czy uwolnieniu. Nie mam zamiaru rzucać ci wyzwania, czy nastawać na twą osobę. Nie mam ku temu żadnych powodów. Co do maski to ciężko mi powiedzieć bo nie wiem do końca o czym mówimy i z czym to się wiąże?

Zmrużyła oczy, jak czujna kotka.

- Naprawdę nic nie wiesz o Masce?

- Na to wygląda - odparł krótko - Oświecisz mnie Pani?

- Nie - Odpowiedziała krótko. - Lepiej byś w tej niewiedzy pozostał. Przynajmniej wtedy nie staniemy się wrogami. I nie tytułuj mnie panią. Nie jesteś mym sługą. Nie jesteś jak oni, bezmyślny i nudny.

- Zatem nadal będę tkwił w niewiedzy popełniając niezamierzone błędy z niej wynikające. Niczym liść na wietrze poruszany różnymi prądami powietrza... My chcemy stąd po prostu wyjść - dodał po chwili milczenia

- I tutaj pojawia się wzmiankowany problem, Nathanie. Takiego wyjścia nie ma. I nie powinno być. - Wzruszyła ramionami spoglądając na ostrze miecza leżącego jej na kolanach. - Zmuszeni tutaj będziecie zostać. Aż zmienisz się w kolejny szkielet. Nie martw się jednak. Postaram się zająć czymś twój czas. Czymś miłym. Nie będziesz się nudził. Wieczność potrafi być bardzo krótka w miłym towarzystwie. Wierz mi.
Posłała mu ewidentnie zachęcający, kuszący uśmiech.

- Wszystko, za wyjątkiem tej zamiany w szkielet brzmi zachęcająco. Jednak będę szczery. Cholera jasna, skusiłbym się jak nic na twoje towarzystwo i wynikające z tego przyjemności ale nie mogę wyrzucić sobie z głowy, że jesteś morfem a więc możesz zmienić się w cokolwiek, być czymkolwiek i jakoś tak nie mogę sobie ciebie wyobrazić jedynie jako ujmująca serce i ciało kobietę. Za twym pozwoleniem zatem udam się do mych towarzyszy by przekazać im złą nowinę.

- Poczekaj. Moje sługi sprowadzą cię na dół. Miło się z tobą gawędziło, Nathanie.

Scott delikatnie skinął głową
- Dziękuję i nawzajem - rzucił krótko i czekał.
Czujny jak jasna cholera.

Dwa skrzydlate szkielety jakby wyczytując wolę swego władcy wystąpiło z szeregu i poczłapawszy w kierunku Nathana schwyciło go by po chwili wylecieć przez jedyne okienko wieży. Lot był powolny i łagodny chociaż Nathan spięty był jak jasna cholera. W każdym stadium lotu obawiając się, że zostanie celowo puszczony. Rozluźnił się dopiero gdy wiedział już, że upadek z tej wysokości na której się aktualnie znajdował nie poczyni mu większych szkód.

- Dzięki - mruknął do skrzydlatych sługusów, którzy bez słowa wzbili się na nowo w powietrze.
Nathan już miał rzucić jakimś słowem w kierunku błazna, którego czaszka miała zawsze wyraz taki jakby gościł na niej drwiący uśmiech. Nie zdążył jednak bo ten rozmył się w mgiełkę.

Zaprawdę w tej chwili Nathan Scott czuł się bezsilny i słaby.

Zapomniany

Na szczęście trwała ona krótko.

Rozejrzał się za Duncanem.
 
Sam_u_raju jest offline