Dhalia Crowl
Nie miała wątpliwości. Jedna sztuka odłączyła się od stada i została w tyle. Nadgorliwy egzemplarz drobił w kółko z pyskiem przy ziemi a później wystrzelił z impetem w kierunku farmy.
Dhalia decyzję podjęła błyskawicznie bo na prawdę nie było czasu na analizowanie dostępnych wariantów. Trzeba zwiewać. Wleźć do domu, okopać się, bronić, siebie i Szczęściarza oczywiście.
Koń nie stawiał oporu. Prawdę mówiąc na korytarz wepchał się prędzej niż Teksanka a nawet czując, że popuszczono mu uzdę szedł dalej sam, w głąb posesji, hucząc kopytami po startym parkiecie.
Dhalia przymknęła wejściowe drzwi zostawiając wąską szparę na lufę obrzyna. W uszach szumiała adrenalina, serce wykręciło życiówkę w ilości uderzeń na minutę.
Pojawił się. Najpierw dostrzegła oczy, dwa lustrzane guziki odbijające światło. Pędził przed siebie, rozjuszona żądna krwi maszyna mięśni i futra aż... zamarł. Tak po prostu, dwa metry przed schodkiem prowadzącym na ganek. Wyhamował jak po zderzeniu z niewidzialną ścianą.
Uniósł łeb i spojrzał na Dhalię przycupnąwszy na zadzie.
Teraz Teksanka mogła wnikliwiej mu się przyjrzeć.
To co początkowo przypominało sierść okazało się być skrawkami skór i szmat. Ten stwór... miał jednak ludzką twarz. Zdeformowaną, wydłużoną, o brzydkich drapieżnych rysach ale bez wątpienia o ludzkiej genezie. Nieproporcjonalnie długie ręce, dłuższe nawet niż u małpy wymuszały pochyloną postawę wyginając grzbiet w przesadny łuk. Stwór skulił się w sobie, zniżył do parteru i wydał serię żałosnych pisków.
Mutant. Pieprzony najbardziej zmutowany mutant z jakim Dhalia jak dotąd się spotkała. Plugastwo, jak mawiał tato. Obraza boska.
I miała go na muszce.
Ostatnio edytowane przez liliel : 28-08-2015 o 20:50.
|