- Już nie - zmrużyła oczy i pochyliła się nad zapalniczką. - Nudziłam się ale właśnie przestałam. Stanowi pan dość osobliwy widok, panie...?
- Dziękuję - zaśmiał się szczerze z trudem jednak opanowując grymas bólu, którym rozpromieniały żebra - Osobliwy... - pokiwał głową - To naprawdę miłe. Nie zrozum mnie jednak źle Selmo, ale... albo mocno pomyliłaś adres, bo nawet ślepy by dostrzegł, że nie szukam towarzystwa, albo za bardzo przedłużasz wstęp.
Odchylił się w krześle i przypatrując się jej, pociągnął łyk słono opłaconej ambrozji.
- Ok - wzruszyła ramionami i zrzuciła przymilną maską. Zastąpił ją nerwowy grymas podparty głębokim haustem tytoniu. - Jesteście przyjazdem, ty i ta dziewczyna? W drodze do jakiegoś miasta? Ditroit? Vegas? Potrzebuję podwózki, mam trochę odłożonych gambli... Jak najszybciej.
- Czemu nie zabierzesz się z tym kto Cię tu przywiózł?
Zaśmiała się.
- To moja meta od trzech lat słodziutki. Tego kto mnie tu przywiózł od dawna już tu nie ma.
- Skąd więc nagle taki pośpiech? - indagował nie spuszczając z niej wzroku znad puszki.
- Ta dziura się kończy - zniżyła głos do szeptu. - Połowa obslugi już się wyniosła, zostały niedobitki. Myślałam, że jak odeszły te młodsze i ładniejsze będzie więcej roboty dla mnie, więcej gambli... Tyle, że zmyli się też chłopcy z ochrony, ci od usług... Pewnie ciężko ci uwierzyć ale ta nora jeszcze niedawno tętniła życiem, interesami... Dick jest ślepy i nie chce odejść, ale on nie wypuściłby z ręki nawet gówna, pazerny dupek. Ale ja nie będę ryzykować. Już czas się stąd zabierać.
Pozwolił by milczenie przez chwilę między nimi się przedłużało. W końcu odstawił piwo.
- Strzel mnie w pysk i wracaj do baru - powiedział cicho - Niczego ci nie obiecuję, bo Challanger nie jest mój i ja tu pewnie trochę zabawię. Ale lepiej, żeby Dick, skoro taki pazerny, nie miał podstaw by myśleć, że się dogadaliśmy. - Uśmiechnął się wrednie jakby właśnie dosrał jej jakimś tekstem - Tylko nie przesadzaj…
- Zasrany dupek - przez chwilę nawet jej uwierzył, że ją szczerze rozzłościł. Trzasnęła go w pysk z taktownym wyczuciem. Nie bolało za bardzo ale plasnęło głośno.
Selma odwróciła się na pięcie akurat aby minąć się z powracającą z zaplecza Moniką.
- O co poszło? - chemiczka uniosła brew i pociągnęła łyk z puszki Aidena.
- Chce dać stąd nogę - odpowiedział - Niekoniecznie ku uciesze tego przystojniaka, któremu wpadłaś w oko. Zapłaci. Teraz odegrała swoje i czeka na Twoją decyzję. A jak u Ciebie?
- Złe wieści są takie, że mojego doktorka już tu nie ma - kolejny łyk osuszył puszkę do dna. Monika zacisnęła na niej palce i zgniotła bezdusznie. - Dobre wieści natomiast wskazują, że jest niedaleko stąd. Kilka kilometrów na północ w pustynię jest mała dziura obsadzona przez Mormonów czy innych popierdoleńców... Doktor przygruchał sobie cnotkę niewydymkę i się ochajtał, ja cię jebię.
Odgarnęła przydługie czarne pasmo wciskające się do oczu i westchnęła zmęczona.
- Pojedziemy rano, hm?
Stuknęła się w czoło i podała Portnerowi brezentową torbę na zamek.
- Ciuchy. I kilka bonusów.
Rozpiął suwak i dyskretnie sprawdził zawartość. Monika nieźle go zaopatrzyła. Sfatygowane ale praktyczne wojskowe ciuchy, AK47 z zapasem amunicji, lornetka, dwa granaty odłamkowe, maska gazowa, lina wspinaczkowa z hakiem, manierka, paczka fajek. Opasła bożonarodzeniowa paczka, wszystko o czym marzy facet po apokalipsie. Myślałby kto, że cały rok był takim grzecznym chłopcem...
- Na górze mamy pokój. Jest też miska z wodą i ręcznik żebyś doprowadził się do porządku. Wezmę nam flaszkę na wynos, muszę się napić…
- Idź już. Ja wezmę. Zabiorę przy okazji graty z wozu i za chwilę przyjdę.
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin |