Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-08-2015, 21:40   #30
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
MG, dzięki za współpracę :)

Alyth rozejrzał się dokoła, podziwiając śnieżny krajobraz.
Było zimno, wiatr co chwila wdmuchiwał śnieg za kołnierz i i w oczy, ale mimo tego był zadowolony.
- Gdy kto chce mieć ciepłe łóżko, to powinien siedzieć w domu, a nie wyruszać w świat - skomentował słowa Bulmara.
Krasnolud uśmiechnął się.
- Głupoty opowiadasz. - odparł. - Widać, że mało podróżujesz. Żadne łóżko we własnym domu nie jest takie wygodne, jak łóżko w gospodzie, gdy tam dotrzesz po dziesięciu dniach podróży przez głuszę.
- Jak na razie wierzę ci na słowo. - Alyth odpowiedział uśmiechem.
- Chociaż... Łóżko "Pod smokiem" było wygodne - dodał po chwili.
- O, sam widzisz - roześmiał się Bulmar.

* * *

Gospoda, prócz wygodnych łóżek, zapewniła jeszcze jedną rzecz - prawdziwy spokój. Ku zaskoczeniu Alytha tym razem nic mu się nie przyśniło. A dokładniej - nie przyśniło mu się płonące Targos.

Jednak sen wrócił, ledwo opuścili gościnne progi zajazdu. Pojawił się też następnej nocy. I kolejnej.
A najbardziej niepokojące było to, że sen zakazujący powrotu do Targos był ostatnim.
Czy miasto zostało pokonane przez kolejną ognistą falę?
A może fala zniszczenia i śmierci czekała akurat na ich powrót? By na ich oczach zwalić się na miasto?

Alyth nie był pewien, czy powinien porozmawiać z Arine o ostatnim śnie. Nie potrafił też ocenić, czy dziewczyna będzie w ogóle miała ochotę z nim rozmawiać na ten temat.
Czasami jednak trzeba było podjąć męską decyzję i, jak to mówią, chwycić byka za rogi.
Co nie znaczyło bynajmniej, że Arine przypominała w najmniejszym choćby stopniu jakiegoś przedstawiciela rogacizny...
Skoro decyzja została podjęta, to wystarczyło poczekać na odpowiednią chwilę. Ta zaś, jak na złość, nie chciała się przytrafić - oczywiście jeśli się chciało porozmawiać bez zwracania uwagi pozostałych członków karawany.

* * *

Alyth dorzucił do ogniska kawałek gałęzi. Poprawił ułożenie drew, po czym spojrzał na Arine..
- Też ci się to przyśniło? - spytał.
Białowłosa przez chwilę nie odpowiadała. Rozejrzała się, jakby chcąc upewnić się, czy pozostali śpią. W końcu skinęła lekko głową i odezwała się cicho:
- Tak. Tylko tym razem było nieco inaczej... U ciebie też? Też je widziałeś? Te płonące psy, jakieś piekielne ogary... - wzdrygnęła się lekko.
- Tak, widziałem. - Alyth miał niewesołą minę. - Pamiętasz, co mówił twój ojciec?
Białowłosa również nie wyglądała na szczęśliwą. Leżący obok niej wilk podniósłszy łeb, oparł go na kolanie dziewczyny, jakby chcąc dodać jej otuchy.
- Że nie możemy wrócić. Coś o fali ciemności, która została powstrzymana, ale kolejne nadejdą. I że powinnam odnaleźć matkę, ona może pomóc - powiedziała i westchnęła ciężko. - A ja nawet nie wiem, jak ona wyglądała... W każdym razie potem rozszarpały go te... te ogary.
Alyth przez chwilę milczał.
- Nie bardzo wiem co możemy zrobić - powiedział po chwili. - Ale sądzę, że powinniśmy posłuchać i poszukać pomocy. Na południu.
- Chciałabym chociaż wiedzieć, czy w domu wszystko dobrze... - Arine przeczesała dłonią włosy. - Chciałam wyruszyć w świat, ale nie pod taką presją. To miał być tylko sen. Tylko sen! A jeśli nie był... Jeśli mój ojciec... - umilkła na chwilę.
- Jeśli... To i tak nie mam po co wracać - dodała ponuro.
W końcu skinęła lekko głową, jakby do siebie, i spojrzała na rozmówcę.
- Chyba masz rację. Powinniśmy poszukać pomocy. Wyślemy z powrotem pozostałych, znajdziemy jakiś sposób na kontakt. A w tym czasie dowiemy się, o co z tym wszystkim chodzi... Jak sądzisz?
- Porozmawiamy z tym magiem, którego polecała Iria - odparł. - Ramsey Rudobrody, jeśli dobrze pamiętam. On może nam coś poradzi. A jeśli nie, to będzie znać kogoś.
- Dobrze. Tak. Byle do Luskan - Arine uśmiechnęła się delikatnie, najwyraźniej czując się lepiej, gdy decyzja została już podjęta.
Alyth uderzył się w czoło.
- Coś jeszcze sobie przypomniałem - powiedział spoglądającej na niego z zaskoczeniem Arine. - Czy w twoim śnie też pojawiła się ruda dziewczyna o zwierzęcych, kocich oczach?
Białowłosa zmarszczyła lekko brwi.
- Nie, nikt poza mną i ojcem. I bestiami, oczywiście. Widziałeś kogoś takiego, jak rozumiem? Co robiła? - zapytała zdezorientowana.
- Stała. Gapiła się. I uśmiechnęła. A potem do mnie mrugnęła. I to wszystko - odparł. - W każdym razie ten ogień w najmniejszym stopniu jej nie obchodził - dodał.
- Czyli raczej nie była to nowa przyjaciółka... Przynajmniej wiesz, żeby na taką uważać, jeśli spotkasz - Arine uśmiechnęła się blado.
- Boję się, że to nastąpi. - Alyth był pewien, że uśmiech rudzielca mówił dość jednoznacznie "Jeszcze się spotkamy". - Będę musiał zatem bacznie obserwować wszystkie rudowłose niewiasty. I, najlepiej, omijać je szerokim łukiem.
- Zawsze mówiłam, że rude jest wredne - mruknęła dziewczyna pod nosem.
Alyth jedynie uśmiechnął się lekko.
Doszedł do wniosku, że coś w tym jednak jest.


5 Ches 1372 RD

Jakie były zamiary chochlików, takie Alyth nie wiedział, ale o chwili, gdy przelana została krew, nie było już mowy o próbie porozumienia. Trzeba było walczyć, a że dwa stwory tak się fortunnie ustawiły...
Alyth przez moment nawet się nie wahał. Wypowiedział krótką inkantację, a z jego palców wystrzelił stożek palących płomienie. Oba stwory, które znalazły się w zasięgu czaru, nie miały najmniejszych nawet szans by uniknąć swego losu. Dwa zwęglone truchła runęły w śnieg.
Chochlik, który pojawił się przy Arine, migiem znalazł się na wozie i zamachnął się łapką w stronę dziewczyny, zostawiając na jej ramieniu szramę od pazurów.
Jeden z chochlików w pobliżu Erny doskoczył do niej, szczerząc zębiska w bezczelnym uśmiechu. Wojowniczka płynnym ruchem uniknęła jednak jego ataku.
Edgar kątem oka zobaczył, jak przeciwnik przy wozie wspiął się na niego i śmiesznymi podskokami zmierzał w kierunku siedzisk.
Diabełek na wozie zaatakował Rashę. Jakimś cudem ominął jej tarczę i zadrapał nogę kapłanki.
Alyth dojrzał jak na pierwszy wóz wskakuje niebieski chochlik i zmierza w stronę Arine. Wtem biała plama zagrodziła mu drogę, szczerząc kły. Otto wrócił, by bronić swej przyjaciółki. Najwyraźniej plama krwi w śniegu nie należała do niego. Wilk kłapnął zębiskami, niemal odgryzając rękę diabłowi.
Kolejny stworek próbował ściągnąć Welmana w śnieg, jednak niziołek nie dał się zaskoczyć. Zaparł się na koźle i udało mu się pozostać na miejscu.
Edgar przesunął się o krok i ciął przeciwnika, który pozostawał na ziemi. Jednocześnie odsunął się od wozu, zmniejszając ryzyko otrzymania ataku w plecy. Wojownik zamachnął się mieczem i trafił, jednym czystym cięciem odcinając diabłowi rogaty łeb.
Bulmar zauważył, że chochlik przy ich wozie zniknął zupełnie z pola widzenia.
- Jeden gdzieś się schował - zawołał, by poinformować towarzysza.
Rasha nie pozostała dłużna swojemu przeciwnikowi i celnym ciosem przecięła go na pół.
Drugi chochlik dopadł Ernę, ale i przed jego atakiem wojowniczka uchyliła się kocim ruchem. W odwecie wyprowadziła szybkie cięcie swym dwuręcznym mieczem, kończąc żywot kolejnego diabełka.
Jeden z przeciwników przy wozie Rashy, zamiast próbować wejść na wóz, rzucił się na pobliskiego konia. Próbował wczepić się pazurami w jego bok, ale uścisk był za słaby. W efekcie tylko zadrapał zwierzę i zsunął się w śnieg.
Welman próbował ciąć sztyletem diabełka, z którym wcześniej się siłował, ale ostrze śmignęło nad głową przeciwnika, nie czyniąc mu najmniejszej szkody.
Ostatni w napastników przy wozie Alytha i Bulmara, złapał za nogi krasnoluda i próbował ściągnąć go z kozła. Niewiele brakowało, a i ta próba sił skończyłaby się dla diabelskiego pomiotu fiaskiem, jednak szczęście nie dopisało krasnoludowi. Poleciał w śnieg na głowę, kotłując się z chochlikiem na ziemi.
Arine błyskawicznie posłała dwie strzały w zagrażającego jej diabełka. Choć pierwsza jakimś cudem minęła go, druga trafiła w cel. Impet posłał wroga na plecy, ale strzał był zbyt słaby, by go zabić.
Tymczasem Bulmarowi udało się przewrócić chochlika na plecy i usiąść na nim. Wyszarpnął zza pas sztylet i wbił go w małe ciałko napastnika. Naparł na ostrze z całą siłą, ale przeciwnik jeszcze dychał.
Ostatni z diabełków wspiął się na wóz Rashy gotów kontynuować dzieło nieżyjącego kolegi.

Alyth cały czas się zastanawiał, czy zgraja diablików nie była jedynie forpocztą jakiegoś znacznie poważniejszego niebezpieczeństwa. Dlatego też chwycił za kuszę i strzelił do chochlika, który usiłował “zaprzyjaźnić się” z koniem Rashy.
Najwyraźniej bogowie pokierowali jego dłońmi, bo chochlik - z bełtem wbitym w łeb - zwalił się na ziemię.
Mag zeskoczył na śnieg i zachowując ostrożność zaczął się rozglądać za chochlikiem, który schował się pod wozem.

Przeciwnik Arine pozbierał się z ziemi i rzucił się na nią z pazurami. Dziewczyna nauczona już doświadczeniem odchyliła się lekko do tyłu, dzięki czemu nie doznała nawet draśnięcia.
Erna oberwała pazurami od pierwszego z atakujących ją chochlików. Gdyby nie kolczuga, mogło wyglądać to dość paskudnie. Na szczęście metalowe ogniwa ochroniły dziewczynę i skończyło się na zadrapaniu.
Uparty diabełek Edgara najwyraźniej bardzo chciał dać mu popalić. Zeskoczył z wozu i natychmiast pobiegł w kierunku wojownika. Ten jednak w ostatniej chwili zdołał zasłonić się tarczą i napastnik niemal rozpłaszczył się na niej.
Imp, któremu drogę zastąpił wilk, zaatakował w odwecie. Udało mu się trafić, ale pazury zostawiły tylko lekkie zadrapanie na pysku zwierzaka. Otto próbował złapać łapę zębami, ale szczęki kłapnęły tylko niegroźnie w powietrzu.
Przeciwnik Welmana uciekł pod wóz.
Edgar przyłożył upartemu chochlikowi mieczem, przebijając go na wylot. Z paskudnej mordy wypłynął strumień krwi, a parszywe oczka zaszły mgłą.
Alyth poczuł delikatne szarpnięcie przy pasie. Tuż przy nim zmaterializował się chochlik. W dłoni trzymał sakiewkę, która zawierała biały kamień z dziwnego kręgu w lesie na północy. Z dzikim chichotem uciekł z powrotem pod wóz.
Rasha celnym ciosem miecza posłała z powrotem do piekła - czy skądkolwiek przyszły - ostatniego z chochlików okupujących jej wóz.
Ostrze wielkiego miecza Erny tym razem przecięło tylko powietrze. Dziewczyna zaklęła siarczyście i głośno, aż usłyszano ją przy pierwszym wozie.
Welman zeskoczył z wozu w śnieg, trzymając miecz w pogotowiu i zaczął szukać uciekiniera.
Imp, na którym siedział Bulmar, zdołał oswobodzić jedną łapę i wcisnąć ją gdzieś pod zbroję krasnoluda, drapiąc boleśnie. Ten odpłacił mu się pięknym za nadobne, dobijając sztyletem małą wredotę.
Arine ponownie zaryzykowała dwa szybkie strzały - pierwszy pocisk poleciał gdzieś za wóz, drugi na szczęście dobił jej przeciwnika.

- Przeklęty złodziej! - syknął Alyth, czując jak jego sakiewka nagle zmieniła właściciela.
Przyklęknął i spojrzał pod wóz, chcąc wypatrzyć złodziejaszka i poczęstować go magicznym pociskiem.
W tym samym czasie Erna w szybkim kontrataku przepołowiła w końcu dwuręcznym mieczem ostatniego ze swoich przeciwników.
Otto zarobił kolejną szramę na pysku, ale tym razem był szybszy od chochlika i jego zęby zacisnęły się na niewielkim ciałku. Diabełek dokonał żywota.
Welmanowi, dzięki niewielkim rozmiarom, udało się wleźć pod wóz i znalezionego tam wroga potraktować czystym ciosem w plecy. Ten padł na twarz i nie dane mu było już się podnieść.
Ostatnim żywym przeciwnikiem był mały więc mały złodziejaszek. Po tym jak uderzył go magiczny pocisk, który rozsypał się w setkę drobnych iskier, stworzenie zaskrzeczało z bólu i prawie obaliło się w śnieg. Jednak nie dawało jeszcze za wygraną. Wygramoliło się spod wozu po drugiej jego stronie. Rasha skoczyła w śnieg, widząc, że jeszcze nie wszyscy przeciwnicy gryzą śnieg. Tymczasem z gardła chochlika zaczęło wydobywać się ciche mamrotanie, uczynił jakiś dziwny gest wolną dłonią i czerwony portal zaczął rozdzielać plany tuż przed nim.
Już, już miał weń wskoczyć, gdy jego głowę przeszył bełt z kuszy Bulmara. Portal natychmiast zniknął, a truchło diabełka zwaliło się w śnieg.
Rasha podeszła do niego i podniosła skradzioną sakiewkę, po czym ruszyła w stronę Alytha.
- To chyba twoje - powiedziała, podając mu woreczek.
- Dzięki. - Alyth schował sakiewkę.
Wszyscy rozglądali się uważnie, na wypadek gdyby ktoś jeszcze miał ich zaskoczyć. Upewniwszy się, że nic im już nie grozi, opuścili bronie.
- Powinniśmy poszukać tego schronienia - rzucił podniesionym głosem Welman.
Ciemne chmury były coraz bliżej, a wiatr się wzmagał.
Chmury chmurami, ale ciekawość ciekawością.
Nim karawana ruszyła dalej Alyth obejrzał najbliższego chochlika. Złota ni innych bogactw ze sobą diablik nie miał, ale na plecach truposz miał znamię, układające się w ciekawy kształt

Kliknij w miniaturkę

- Przestań się grzebać! - rzucił Bulmar z wysokości kozła. - Chcesz zabrać sobie pamiątkę? Trzeba było złapać i oswoić. Magowie mają chowańce, prawda?
- Te, dowcipniś. Lepiej zobacz, co ta pokraka ma na plecach - odparł mag. - Dwie minuty nas nie zbawią - dodał, po czym poszedł sprawdzić pozostałe chochliki.

- Wszystkie miały taki sam znak, takie samo znamię - powiedział, gdy wreszcie zajął swoje miejsce na wozie.
- He, czyli że co? Wszystkie są od jednego właściciela? - rzucił krasnoludy pierwszą myśl, jaka przyszła mu do głowy, strzelając przy tym lejcami.
Konie jeszcze odrobinę niespokojne ruszyły z ociąganiem.
- Z tej samej stajni, można by rzec - potwierdził Alyth. - Ciekawe tylko, o co im chodziło. Nie słyszałem, by ostatnio odwiedzały mroźną Północ.
- Ja żem nigdy nie widział takich. A co dopiero całej bandy - Bulmar popatrzył z ukosa na maga. - Dziwne tylko, że sakiewkę brać chcieli... Po co im złoto? Każdy z nas ma chyba trochę. To dlaczego akurat twoje?
- To by pewnie dopłacić musieli - odparł Alyth - do takiej wyprawy. Pewnie nie o złoto im chodziło, tylko o kamyk. Będę musiał go lepiej schować. Widocznie kryje się w nim coś więcej.
- Jaki kamyk? - zapytał Bulmar wyraźnie zdziwiony. - Myślałem, że chodziło tylko o pieniądze… Ino po co im pieniądze, tego nie rozumiem ni w ząb. Ale no nie o pieniądze w takim razie. Co za kamyk? - powtórzył.
- No jaj sobie nie rób... - zdumiał się Alyth. - Przecież słyszałeś o tej panience, co nieumarłe zwierzaki tworzyła, cośmy ją z Arine i Ottem pokonali.
- A kaj żem miał to słyszeć? - podobnie zdumiał się krasnolud. - Jakiej panience, co ty mi tu za farmazony… Aj - nie dokończył, bowiem płoza wozu podskoczyła delikatnie na jakimś wybrzuszeniu, co podrzuciło powożących nieznacznie w górę. - No. Gadaj mnie tu więcej o tym.
- Gdzieżeś ty się chował? - Alyth pokręcił głową. - Całe miasto o tym mówiło przez kilka dni. Nawet Rasha o tym słyszała. Ale skoro nie wiesz...

Opowieść skróciła czas i Alyth i Bulmar ani się spostrzegli, gdy wóz prowadzony przez Arine i Welmana zatrzymał się przy dwóch wysokich, wiecznie zielonych drzewach, których gałęzie opadały niemal do samej ziemi. Arine i Welman zeskoczyli w śnieg i chwilę o czymś rozmawiali, gestykulując żywo. Potem białowłosa podeszła do koni, a niziołek przedarł się przez zaspy do drugiego w kolejności wozu.
- Arine mówi, że jej ojciec mówi, że jaskinie podróżników dla podróżników są często osłonione takimi drzewami-strażnikami. To znaczy one się tylko tak nazywają, nie są naprawdę strażnikami, no wiecie, nie? - maluch wyrzucał z siebie potok słów.
- Wiemy - zapewnił go Alyth. - Ale przyznaję... to świetny pomysł w ten sposób oznaczyć przyjazne, czekające na podróżnych miejsca.
Rozejrzał się dokoła, usiłując wypatrzyć ślady czyjejś obecności.
- No bo właśnie miejsce może być przyjazne, ale kto wie, co tam może być w środku. A Bulmar jest krasnoludem. Lubisz jaskinie, co nie? No na pewno! I byście poszli ze mną. No, chodźcie. Co? - Welman aż podskakiwał, gotów do działania.
Alyth uśmiechnął się lekko i spojrzał na krasnoluda.
- To co? Pójdziemy na spacer? - spytał.
- No chyba trzeba - odparł krasnolud z westchnieniem i zaczął gramolić się z kozła.
Alyth chwycił kuszę i poszedł w jego ślady.

Troje pośpiesznie wybranych zwiadowców przeszło pod gęstym, nisko zwisającymi gałęziami drzew strażniczych. Zaraz za drzewami w stromo wznoszącym się zboczu wzgórza znajdowało się otoczone skałami wejście do jaskini. Miejsca było na tyle, że spokojnie dałoby się wprowadzić do środka wóz. Kilkumetrowy korytarz rozszerzał się nagle w przestronną jamę, która pomieścić mogła za dwie takie karawany jak ich.
Wewnątrz było sucho, cicho i spokojnie, a także dużo cieplej niż na zewnątrz. Szybkie oględziny upewniły mężczyzn, że nie zalągł się tutaj żaden nieproszony gość. W odległym kącie groty, po drugiej stronie skalnego nawisu, znaleźli też ciepłe źródełko. Dość duże, by można się w nim wykąpać.
Alyth wyczuł delikatną nutę magii otaczającą to miejsce, ale nie potrafił określić, od jakiego zaklęcia pochodzi.

- To ja idę po Arine i resztę - powiedział Bulmar, kiedy już obeszli jaskinię dwukrotnie wzdłuż i wszerz, po czym niezwłocznie skierował się po wyjściu.
- Te, Alyth, patrzaj, co znalazłem. Rozumiesz coś z tego? - zawołał nagle Welman, truchtając w stronę maga. - Bo ja takich żuczków nigdy nie widziałem!
Podał mu kawałek pergaminu, na którym prostopadłe zagięcia świadczyły o tym, że jeszcze chwilę temu był ładnie poskładany. Drobne pismo układało się w kilka zdań. Istotnie był to alfabet, którego Alyth nigdy nie widział na oczy.


Przyglądał się przez chwilę obcym znakom, gdy nagle coś w jego umyśle jakby zaskoczyło i zaczął rozumieć sens słów. Jednocześnie poczuł, że medalion spoczywający na jego piersi na uderzenie serca rozbłysł magią. Wrażenie znikło równie szybko, jak się pojawiło, ale Alyth potrafił już zinterpretować znalezione zapiski. Był to list; nieco chaotyczny i pisany w pośpiechu, ale dość konkretny.

"Wędrowcze,

jeśli znalazłeś ten list, z dużym prawdopodobieństwem oznacza to, że ja już nie żyję.
Jeśli potrafisz go odczytać, oznacza to, że trafił w dobre ręce.
Mam złe przeczucia co do dalszej drogi; coś idzie za nami, ale Ona nie chce użyć magii...
Zostawiam tu naszyjnik, który otrzymałem od ukochanej.
Jeśli droga Twa powiedzie cię na południe do krainy Purpurowych Smoków, odnajdź ją, proszę. Przekaż, że wybaczyłem i nie będę jej dłużej nękał.

Valane Estrien
Dzielnica Handlowa, ulica Urodzaju 10
Cormyr

Dziękuję.
F."

F jak Fabian?
- A gdzie jest naszyjnik, Welmanie? - spytał Alyth, postanawiając później zastanowić się nad dziwnym sposobem, w jaki zapoznał się z treścią listu.
- Eeee, to jest… Jaki naszyjnik? - spytał niziołek całkiem niewinnie, zataczając drobną stópką kółko po ziemi.
- Nie ze mną te numery, Welman. - Alyth pokręcił głową. - Daj mi więc ten naszyjnik.
- A...ale... Och, no dobra, no - mruknął złodziejaszek wielce niezadowolony i wyciągnął z jednej z wielu kieszeni swego odzienia srebrny łańcuszek z misternej roboty wisiorkiem.

Kliknij w miniaturkę

Alyth obejrzał wisiorek, całkiem jakby szukał w nim odpowiedzi na kilka pytań, potem schował go do kieszeni.
- Chodź, rozpalimy ognisko - powiedział - zanim nasi towarzysze tu wpadną z zarzutami, że się lenimy.
Welman w podskokach udał się po kilka suchych szczap.
- To ty zrozumiałeś co tam w tym liście napisane? Co to za język?
Ułożył drewno w schludny stosik na przygotowanym do tego, otoczonym kamieniami miejscu.
- To magia - odpowiedział Alyth. Tego akurat był pewien - bez magii nie pojąłby z tego pisma ani jednego słowa.

Wkrótce wozy zostały wprowadzone do groty, konie oporządzone, a cała grupka skupiła się wokół ognia.
- Moglibyśmy zostać tu nawet na dwie noce - powiedział z rozmarzeniem Edgar, przytulając siostrę. - Ciepło, sucho, konie by wypoczęły.
Erna, która wyglądała na dość zmęczoną po niedawnej walce, pokiwała lekko głową.
- To miejsce jest obłożone ochronną magią. Nic złego nie ma prawa wstępu tutaj - poinformowała ich Rasha, opatrując ranę Arine. - To dobre miejsce na wypoczynek.
- I można się wykąpać! - zawołał Welman.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł - odparła Arine. - Jedna noc wam nie wystarczy? Powinniśmy jak najszybciej dotrzeć do Luskan.
Bulmar milczał dyplomatycznie. Najwyraźniej kąpiel nie była odpowiednim argumentem dla krasnoluda.
- Chyba masz rację, Arine. - Alyth poparł szefową karawany. - Im szybciej znajdziemy się w Luskan, tym lepiej. Tam co prawda nie będzie ciepłych źródeł, ale łóżka będą dużo wygodniejsze, niż tu. I będziemy mogli nawet zamówić śniadanie do tych łóżek.
Jego decyzja wywołała jęki zawodu mężczyzn i ciche westchnienie Erny, ale nikt nie zamierzał dłużej dyskutować.

* * *

Wszyscy już spali.
W zabezpieczonej ochronnymi zaklęciami jaskini nie trzeba było trzymać wart, ale obyczaj był obyczajem i zredukowane do jednej osoby posterunki pilnowały spokojnego snu pozostałych członków handlowej wyprawy.

Alyth w zasadzie nie miał nic do roboty, prócz pilnowania, by ognisko nie zgasło i, od czasu do czasu, spojrzenie w stronę wejścia do jaskini lub na Otta.
Cisza, spokój i możliwość nicnierobienia sprzyjały oddaniu się przemyśleniom i zabraniu się za coś, co (w mniemaniu Alytha) powinno zabezpieczyć magiczny kamień przed ponowną kradzieżą.
Wewnętrzna kieszonka powinna załatwić sprawę. A wraz z opalową łezką trafi tam i list, i dołączony do listu naszyjnik.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 29-08-2015 o 21:52.
Kerm jest offline