//Pisane z Pipboy'em - Kto jesteście? - krótkie zdanie w kulawym angielskim odbiło się echem w dolinie - My to policja antypartyzancka. My widzieć katastrofa i przyjechać aby zobaczyć co się stało. Kto wy?
- US Marines, nie mamy złych zamiarów! Terroryści zestrzelili nasz śmigłowiec! Mamy rannych i potrzebujemy pomocy medycznej! - Dobson próbował wyjaśnić sytuację zanim padną pierwsze strzały. Dobrze, że ktoś z przeciwnej “drużyny” mówił zrozumiale po angielsku. Lance nie rozumiał ani słowa w ich języku. Nawet nie potrafił rozróżnić jaki to język. Kontraktor spokojnie wymierzył w miejsce, z którego nawoływano. To wciąż mogła być zasadzka, choć nie spodziewał się takiego sprytu po terrorystach.
- Nie mamy ze sobą medyka! Ale możemy was zabrać do miasta! Tam mamy lekarzy! - odkrzyknął głos z ciemności na słowa dowódcy marine’s. Facet nawijał może szkolnym angoelskim kalecząc go nieco ale gadał całkiem zrozumiale. - Musimy się, śpieszyć! Jeśli was zestrzelili to mogą tu przybyć w każdej chwili! - odkrzyknął jeszcze na dodatek. Najwyraźniej walczyć po nocy w górach z kimś kto jest w stanie zestrzelić śmigłowiec jakoś nie było mu śpieszno.
- Nazywam się Brian Dobson, sierżant kompanii Delta z Pierwszego Batalionu Rozpoznania Korpusu Piechoty Morskiej US. Zidentyfikujcie się!
- Nazywam się Fakhir Shalhoub i jestem z oddziału milicji z Bitar. Te miasto, co jego światła widać w oddali. I tam chcemy pojechać.
Wyjaśnienie brzmiało prawdopodobnie –była to jednostka paramilitarna, która nazwę wzięła od miejsca działania. Miasto Bitar ani Lance’owi, ani żadnemu z Marines nic nie mówiło, nikt nie był za pan brat z Terytoriami Północnymi. Dobson wysłał jednego ze swoich ludzi, aby zobaczył z kim mieli do czynienia. Reszta w napięciu ściskała broń, gotowa w każdej chwili otworzyć ogień. Żołnierz wrócił – co samo w sobie było sukcesem – i zdał szybki raport. Widział pickupa i kilku Pakoli z bronią. Wyglądają na równie zdenerwowanych co Marines. Obawiają się ataku jakiejś miejscowej bojówki a ich dowódca nalegał na jak najszybsze opuszczenie tego miejsca.
- Zbieramy się! - Dobson wydał rozkaz - Rob i Mały - pomóżcie Williamsowi wsiąść do samochodu. Reszta - obrona okrężna i ruszamy do pojazdów!
Marines zaczęli przemieszczać się w kierunku pozycji Cahse’a i Styxa. Najpierw minęła ich dwójka krępych chłopaków podtrzymująca ciężko rannego, a następnie kilku innych prowadzących Ahmeda. Kontraktor powoli dźwignął się z klęku do pozycji stojącej, co nie było łatwe przy jego ranach i ruszył z pozostałymi. Po chwili przypomniał sobie o czymś:
- Gdzie macie Newporta? - zapytał Marines - Ostatnio był z wami… - Gdzieś zniknął. Dobson zarządził jego poszukiwania. I lepiej żebyśmy go znaleźli bo inaczej nam DipSec jaja urwie. - Zachciało mu się nocnych wycieczek krajoznawczych po Pakistanie? Pomogę go szukać. Gdzie prawdopodobnie się udał?
-W kierunku Bitar - odpowiedział Marine.
- Dzięki! Dołączę do grupy poszukiwawczej - Lance ruszył we wskazanym kierunku wraz z sześcioma innymi żołnierzami dowodzonymi przez sierżanta. Ciężej ranni, jak i skuty Ahmed udali się do milicji.
Szukający dyplomaty nie uszli zbyt daleko, gdy zza pleców doszły ich jakieś krzyki i nawoływania. Po chwili dołączyły ze dwa promienie latarek które omiatały wzgórze. Świeciły mniej więcej zza pleców i od dołu omiatając czasem kogoś z grupy Dobsona. - Srg. Dobson! Proszę wracać natychmiast! Nie możemy tu dłużej zostać! - głos zdawał się być bardzo zdenerwowany może nawet przestraszony. Marines zignorowali nawoływania. Dyplomata był ważną osobą i nie można go było zostawić samego w górach.
Lance doszedł w miejsce, gdzie cała grupa znajdowała się w momencie, kiedy dostrzegli samochody. Był pewien, że trafił właściwie, bo noga zaplątała mu się w jakiś materiał, który okazał się być jego marynarką.
- Jeremy!? - zawołał w stronę przeciwległej części wzgórza. |