Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-08-2015, 14:06   #18
Szaine
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
Zatrzymując się na parkingu przy kawiarni, stwierdziła, że przepakuje część rzeczy Daniela do swojej torebki. Wrzuciła tam jego rękawiczki, papierosy wraz z zapalniczką oraz portfel. Wolała to zrobić teraz, do póki pamiętała. Jakby do niego szła i zapomniała tego przepakować, a przez zmęczenie było to bardzo prawdopodobne, to byłaby zła na siebie, że o taki szczegół - dla niej, na pewno nie dla Daniela - nie zadbała.
Weszła do kawiarni, biorąc wyłącznie własną torebkę i złożyła zamówienie. Przysiadła w wygodnym dla siebie miejscu i relaksowała się. Nie zaprzątały ją żadne myśli, nie pozwalała na to. Wpatrywała się po prostu w telewizor. Gdy otrzymała już śniadanie, pojawiły się wiadomości.

“Napad na bank w Portland”.


~ Jak to losy ludzkie potrafią różnie potoczyć się, powiązać nawzajem z innymi. ~ Stwierdziła, przerywając swoje beztroskie wpatrywanie się w ekran.
Wysłuchawszy informacji z telewizji, uzupełniając je własnymi, zdecydowanie była zaskoczona. Okazało się, że żałosna Jena była córką otyłej Marianny, a ta natomiast była przyjaciółką Ingrid Flenboyante, która miała żałosnego syna. Wniosek nasuwał się taki, że dzisiejsze czasy obfitują w nieudaczników życiowych. Czyżby takie pokolenie powstało? Wszak ona nie zaliczała się do takich osób, choć wiekiem była zbliżona do nich. Ta myśl przeszła jej tylko przez chwilę. Zdominowana została przez inny wniosek. Mało obchodziła ją śmierć Jeny, a właściwie Samanthy Johnson oraz jej matki. Wychodziło na to, że ta mała żmija szukała sensacji w jej pracowni architektonicznej, czegoś co mogłaby opisać w gazecie. Na pewno liczyła, że doszuka się jakichś nieprawidłowości, mrocznych sekretów, różnych „obrzydliwych” powiązań i tym podobnych. W końcu to najlepiej sprzedaje się. Może nie szło jej jako reporterka i liczyła, że zahaczy się na krzywą gębę jako architekt, nie mając w ogóle o tym pojęcia.
~ Mała cwaniara ~ Nie omieszkała zauważyć Lotte, po czym dodała. ~ Dobrze, że się jej nie udało, Dean nie zasługiwał na stresy związane z jakąś aferą, mającą więcej wspólnego z prawdą lub mniej. Zawsze to dużo problemów, nadszarpnięta reputacja i tak dalej.
Bardziej obeszła ją śmierć Heatha Ledgera, którego uważała za dobrego aktora, mającego to „coś”, niż tych nieznanych jej zbytnio dwóch kobiet. Liczyła, że wiele osiągnie i na wieści o jego śmierci w 2008 roku była zarazem smutna i zła. Wiedziała, że już więcej nie zobaczy go na srebrnym ekranie, a ostatnimi filmami, w których zagrał to „Mroczny rycerz”, który przypadł jej do gustu oraz pokręcony, ale intrygujący „Parnassus”, który niedawno widziała w kinie. Była zła, że to ostatnie jego postacie, w które wcielił się, że zmarnował swój talent przedawkowując leki.

W całej sytuacji z naszymi dwoma denatkami było pocieszające to, że przynajmniej matka nie pochowa córki, a córka matki. Na pewno dla ich rodzin, to potężny cios, o ile ją miały, ale dla nich samych nie. Nie muszą tego wszystkiego przeżywać, utraty bardzo bliskiej osoby, jej pogrzebu oraz codziennego zmagania się z pustką, która pozostaje po ukochanej osobie.
Lotte musiała przyznać jedno, los potrafi drwić z ludzi. Najpierw pogoniła Jene-Samanthe z pracowni, nie dając jej swojego projektu, a ta nieszczęśliwie na własne życzenie lub nie znalazła się przy tym napadzie na bank. Potem zaś próbowała ratować jej matkę, niestety na próżno. Obydwie są teraz martwe.
~ Może to moja karma. Gdzieś nagrzeszyłam, a teraz dostaję pstryczka w nos. ~ Zadumała się na chwilę, po czym dodała. ~ Może to i by miało rację bytu gdyby nie fakt, że nadto mnie to nie obchodzi. Chyba jestem bez serca. Normalny człowiek zareagowałby ze smutkiem, żalem, może nawet wyrzutami sumienia, a ja? A ja mam to w dupie. ~ Stwierdziła smętnie, ledwo zauważalnie wzruszając ramionami.

Dokończyła swoje śniadanie, popijając jej ulubione croissanty pobudzającą kawą. Zapłaciła i skierowała swoje kroki do wyjścia. Przeszła przez próg…


~ Kolejne zadanie ~ pomyślała. Normalnie była by bardzie podekscytowana, ale zmęczenie wyciszało jej emocjonalną stronę. Cieszyła się w duchu, że przyjdzie jej wykonywać kolejne zlecenie od IBPI. Każde obcowanie z tą organizacją było dla niej odkrywcze, fascynujące i pobudzało jej ambicje, zachęcało do działania. Nie lubiła stagnacji. Zawsze także marzyła o tym żeby magia istniała, nie tylko na kartkach książek czy w opowiadaniach. Sama stała się częścią fantastyki, była magiem i na dodatek walczyła przeciwko tej złej magii. Cóż chcieć więcej od życia.

Z tego co mogła zauważyć, stojąc w całkiem pokaźnych rozmiarów holu, który był krzykiem nowoczesnego, technologicznego designu, to była jedyną osobą, która wyglądała normalnie. Jej brat pokiereszowany, jakaś blondynka też najlepiej nie wyglądała, szczególnie patrząc na gips i mężczyzna z kajdankami na rękach. Trzeba było przyznać ona wyglądała schludnie, zadbanie, bez uszkodzeń na ciele lub innych fetyszyzmów. Nigdy nie spodziewała się, że jej wyjątkowość będzie polegała na normalności. Przyjrzała się również Polly R. Fennekin oraz jej asystentom. Była pod wrażeniem, krótki wstęp, bez zbędnych ozdobników i wywodów, konkretne pytania ze strony asystentów do Koordynator oraz dobra organizacja. Wszystko jak w szwajcarskim zegarku, to lubiła. Zwróciła w końcu bardziej uwagę na brata, przecież niedawno od niego wyszła ze szpitala i choć lekarz mówił, że jego stan polepszył się, to nie znaczy, że wszystko jest w porządku. Zdawał się być zmarnowany i zmęczony. Miała jednak pewność, że w takim stanie IBPI nie pośle go na misję ratowania świata, wszak wszystko tu wyglądało na przemyślane i zorganizowane, nie popełniliby tego błędu.

Chętnie skorzystała z opcji prysznica. Potrzebowała orzeźwienia. Szybko przemyła się, bez mycia włosów, wszak zrobiła to dzisiaj rano i jeszcze tego nie wymagały. Ubranie wygodnego dresu po krótkiej kąpieli było jeszcze przyjemniejsze. Wreszcie było jej wygodnie i czuła swobodę. Może i w kostiumie wyglądała elegancko, szykownie i modnie, ale nie należał ten strój do tych, które chce się nosić i za dnia i nocą. Potrzebowała również dać odpocząć stopom i nogom od wysokich obcasów. Nie lubiła katować się 24 godziny na dobę w szpilkach.


Ergastulum – odkąd poznała tą nazwę i co z nią wiązało się, zawsze dopadała ją myśl czy sama kiedyś tu nie skończy. Służba w IBPI obfitowała w różne zagrożenie, także te związane z nadmiernym obcowaniem z Fluxem. Granica jak zawsze była cienka i łatwa do przeoczenia. Sama już była parapersonum pierwszego stopnia, już przeszła tą linie i wcale tego nie żałowała. Co kryło się dalej, jaka przyszłość czekała na nią?

Obserwowała z nie krytą fascynacją to co robił Loki. Mały, słodki chłopak, z taką potęgą i schorzeniem psychicznym. Zamknięty w swoim świecie lalek, nie uznający cokolwiek innego za ciekawe. Zamknięty na zawsze w celi, aby nie zrobił innym krzywdy. Sophie zastanawiała się czy bardziej jest jej żal tego chłopczyka, tego jaki los go spotkał czy bardziej rozumie, że takie środki bezpieczeństwa musiały zostać przedsięwzięte dla dobra ludzkości.

Wyrwana z przemyśleń spotkała się ze spojrzeniem Lokiego. Trwało to zaledwie chwile. Nie spuściła wzroku choćby na ułamek sekundy z jego oczu. Zdążyła tylko niemo wypowiedzieć: gracias, w podziękowaniu za uratowanie brata oraz jego wyleczenie. Właśnie ta scena na długo pozostanie w jej pamięci, spotkanie z Paranormalium trzeciego stopnia...

***

Znaleźli się wspólnie w pokoju konferencyjnym i mieli chwilę czasu na zapoznanie się ze sobą. Przyszedł moment, w którym Lotte pozna choć z imienia dwójkę nowych towarzyszy, z którymi snuła się aż do tego momentu przez korytarze i pomieszczenia IBPI.


Gdy drzwi się zamknęły Daniel spojrzał na Imogen i Russela, nie wyglądał na szczególnie zainteresowanego ich obecnością. Oni też mogli mu się przyjrzeć. Był ciemnym blondynem mierzącym jakiś metr osiemdziesiąt. Wyglądał na około dwadzieścia pięć lat. Szczupły, wręcz chudy wydawał się składać z samych kości i skóry. Włosy w nieładzie były pewnie skutkiem niedawnej wizyty w szpitalu, na świat patrzył obojętnie swoimi niebieskimi oczami, jakby wszystko było nieistotnym tłem. Rzucił do nieznanej mu dwójki krótkie:

- Cześć. Daniel Visser.

Kobieta, która do wizyty z Lokim miała prawą rękę w gipsie siedziała teraz wpatrzona w swoją rękę, wciąż nie mogąc uwierzyć, że nie tylko gips, ale i złamanie zniknęło. I to w mgnieniu oka. Siedziała oparta łokciami o blat stołu i raz na jakiś czas dzióbała palcem lewej dłoni miejsce, z którego nie tak dawno wystawała kość, ale cały czas wnikliwie oglądała prawe ramie. Dopiero słowa Daniela przypomniały jej, że nie jest tu sama.

- A, no tak. - Spojrzała po wszystkich. Widziała ich pierwszy raz, chociaż jedną z twarzy miała dziwne wrażenie, że skądś kojarzy, ale skąd? Przeczesała palcami wciąż jeszcze wilgotne, półdługie, blond włosy myśląc o tym. Zaraz jednak potrząsnęła głową jakby te myśli były nieistotne i tylko ją rozpraszały.

- No to cześć wam wszystkim, nazywam się Imogen Cobham. Po B w nazwisku mam nieme H. - przedstawiła się z brytyjskim akcentem - To teraz jest ten czas kiedy omawiamy kto co ma i umie? - Zapytała na koniec stukając paznokciami o blat stołu.

Daniel chwilę znowu przypatrywał się kobiecie po czym skinął głową. Na przywitanie? Czy potwierdzając, że teraz jest ten czas? Zaraz przeniósł wzrok na Lotte.

- Masz moje rzeczy?

Jego palce zaczęły wybijać nerwowy rytm o udo.

- Russel… Russel Hayes. - kiwnął głową poprzednio skuty mężczyzna w potarganym ubraniu. Rozglądał się trochę oszołomiony dookoła. Trochę nietypowa ta pobudka nawet jak na standard jaki się mu ostatnio trafiał. Ale gdy prawie w mgnieniu oka wystrój małomiasteczkowego komisariatu zmienił się w… Firmę. Wiedział już, gdzie jest. Niemniej takie przeniesienie bez ostrzeżenia było jednak trochę deprymujące. Co jakiś czas oglądał swoje nadgarstki. Rany co prawda nie były poważne ale spodziewał się, że będą się goić kilka dni. No może z tydzień. A jednak teraz pozostał ledwo widoczny ślad jakby było to parę tygodni temu.
Brytyjka spojrzała na niebieskowłosą kobietę z nadzieją, że przynajmniej ona będzie bardziej rozmowna niż panowie.
Lotte spojrzała po twarzach nowych osób. Była subtelnie uśmiechnięta, a na jej licu trudno było znaleźć oznaki zmęczenia. Chwalmy japońską cud-maseczkę. Jedynie lekko zaczerwienione oczy zdradzały, że może nie najlepiej spała, albo piana po szybkim prysznicu podrażniła je. Podeszła do Imogen oraz Russela i przywitała się krótkim uściskiem dłoni.

- Lotte Sophia Visser . Tak, zbieżność nazwisk nie jest przypadkowa. Daniel jest moim bratem. – Kiwnęła głową w jego stronę. Jej głos był przyjemny w odbiorze, spokojny i serdeczny zarazem.

Usiadła na krześle tak żeby mogła bez problemu zwracać się do nowych kompanów patrząc im w oczy.

- Wybacz braciszku, ale zostawiłam je w skrytce jak byliśmy w oddziale w Portland. Nie zapalisz sobie teraz. – Zwróciła się do brata nie przenosząc na niego wzroku, po czym zwróciła się do pozostałych.
- Wychodzi na to, że będziemy razem współpracować. Zatem, żeby przełamać lody może zacznę od siebie i wplotę w to trochę Daniela, ponieważ on jest raczej mało rozmowny i towarzyski. To co może was interesować, to fakt, że jesteśmy Parapersonum pierwszego stopnia. Dodatkowo wykonaliśmy tylko jedno zadanie dla IBPI, więc wielkiego doświadczenia nie posiadamy. Jeśli zaś chodzi o prywatne rzeczy, wiecie kim jesteśmy etc., to będzie jeszcze czas porozmawiać. Profesjonalizm to podstawa. A jak u was z doświadczeniem?

Daniel po słowach Lotte zwróconych do niego usiadł pod ścianą, dla odmiany zaczął wygrywać nierówny rytm na podłodze jednocześnie biegając swym znudzonym wzrokiem po całym otoczeniu. Dość chaotycznie. Niemal w tej samej chwili gdy Lotte skończyła on się odezwał.

- Ja czytam ładunek emocjonalny z ludzi, Lotte z przedmiotów. Przez dotyk.

Na chwilę spojrzał na pozostałą dwójkę, a potem zapatrzył się w jakiś punkt na suficie.
Imogen była bardzo pozytywnie zaskoczona profesjonalizmem Lotte. Dlatego też mimowolnie się do niej uśmiechnęła. Natomiast informacja jaką dodał od siebie Daniel zainteresowała ją.

- Jeszcze z nie miałam okazji pracować z Parapersonum - wypaliła - Och, sorry - Zaraz przeprosiła, bo nie wiedziała jak oni się odnoszą do faktu bycia Parapersonum. - Znaczy, zabrzmiało jakbym nie wiem ile miała za sobą... Też mam za sobą dopiero jedno zlecenie. - Usiadła wygodnie na krześle. - Jeśli o mnie chodzi to w Skorpiona mam wgrane radio, zestaw pomiarowo-kalkulacyjny, mapę świata... - zaczęła wyliczać na palcach - ...i też dogadam się z każdym na świecie. Prywatnie to byłam trochę w policji.

Daniel nie oderwał wzroku od sufitu.

- Jestem psychologiem. Mówisz o zdolnościach interpersonalnych czy module językowym?

Spojrzała na Vissera.

- Moduł językowy. - wyjaśniła - Posługujecie się bronią palną? - zapytała spoglądając po wszystkich.

- Tak.

Lotte spojrzała na brata lekko zaskoczona jego zaangażowaniem w rozmowę, ponieważ to krótkie pytanie, wraz z równie krótką odpowiedzią można było tak określić.

- Mój brat z pasją podchodzi do tematu broni palnej. Ja natomiast stronię od tego, staram się radzić sobie w inny sposób. Siłą perswazji na przykład. – Mrugnęła do Imogen.
- Jest przeszkolona w obsłudze broni krótkiej. Nie strzelała do ludzi. – Dodał Daniel.

Uchwycił spojrzenie Lotte i lekko się uśmiechnął. Kąciki ust podjechały na milimetr, komu innemu ciężko było to zauważyć. Następnie przeniósł wzrok na Imogen, o dziwo go tam utrzymał. W jego oczach było coś… dziwnego. Może nawet niepokojącego.

- A ty?

Imogen nie odwróciła wzroku od spojrzenia Daniela. Jej niebieskie oczy zdawały się przyglądać mu z beztroską.

- To dobrze. - Odparła całkiem poważnym tonem spoglądając na Lotte. - Ja? Eh, nie żebym była zwolennikiem broni, ale poglądy sobie, a życie sobie. - Z westchnięciem wyjaśniła swój stosunek do tego tematu, ale Lotte nie odniosła wrażenia by ją pouczała. - Z bronią palną radzę sobie całkiem dobrze. A, i proszę mówcie mi Immy - dodała. Z doświadczenia wiedziała, że ludzie nie potrafili skracać jej imienia.

- Jak już jesteśmy przy właściwym zwracaniu się do siebie nawzajem, to możecie zwracać się do mnie Lotte, tylko błagam nie zdrabniajcie tego imienia, albo Sophie, które jest tak jak twoje Immy, łatwiejsze do wypowiadania.

Przeniosła wzrok na brata i dodała.

- Daniel też nie lubi zdrobnień, prawda?

Visser spojrzał na siostrę, z boku to wyglądało jak zwykłe spojrzenie. Cóż… Gdy się wychowało i żyło razem to bardzo łatwo przekazywało się pewne sprawy bez słów. Potem spojrzał gdzieś między Russela a Imogen.

- Nie zangielszczajcie.
- Spoko - znów się uśmiechnęła Imogen - A pan, panie Hayes? Co pan nam o sobie powie - spojrzała na niego.
- Ja? No cóż… - mężczyzna dotąd milczał, przysłuchując się rozmowie trójki obcych jemu ludzi, którzy najwyraźniej też byli w Firmie i mieli pracować razem w zespole. ~ Ja wpadłem w oko jakiemuś grzdylowi i odtąd wyśmienicie zakrzywia dla mnie czasoprzestrzeń rozsiewając chujowiznę wokół mnie… ~ pomyślał markotnie taksówkarz. Szczęście miał widać jak zwykle od urodzenia, tak i teraz. Do tej pory jakoś nie mógł się oswoić z tym, co zobaczył w celi. Ten cholerny gówniarz babrał się z jakimiś mumiami, czy czymś takim, co cholernie przypominało zwłoki ludzki? I oni niby mają być ci dobrzy? To co kurwa robią ci źli? ~ Trzeba zgarnąć ten hajs i się wypisać z ten pojebanej Firmy… ~ był ciekawski, ale nie aż tak. Starczało mu to, co wiedział u cudach tego i nie tego świata do tej pory.
- No więc ja sobie nieźle radzę z bryczkami. Jakby kogoś trzeba było gdzieś podrzucić, albo byście chcieli jakąś kupić, to dajcie znać - zaczął od znajomego dla siebie tematu. Od razu poczuł się nieco pewniej. - No broń… Na mnie nie liczcie, nigdy mi to nie było potrzebne. Wiem którym końcem się strzela, ale szczerze mówiąc mam nadzieję, że się obejdzie bez potrzeby jej użycia - wzruszył ramionami. Jakoś niezbyt brzmiało zachęcająco, że od razu zaczęła się gadka od spluw. Szli na jakąś cholerną wojnę, czy co? Nie zapisywał się tutaj, by się z kimś strzelać, a jak już, niech ściągną jakichś komandosów, czy co…
- A z firmowych rzeczy… Mam skorpiona z radiem to mogę nawiązać czy przechwycić łączność na odbieranym kanale. Można się wtedy jakoś zgrać nawet jeśli wy nie macie a mielibyście tylko zwykłe krótkofalówki czy coś… - znów wzruszył ramionami. - No i Flux wykrywam, jak jestem blisko. Znaczy te anomalie i inne takie… No i chyba tyle… - dodał na koniec, choć po chwili podniósł nieco dłoń, jakby sobie jeszcze jednak o czymś przypomniał. - Aha, i też robiłem jedną sprawę dla Firmy. W porcie z takim statkiem - rzekł i oparł się o blat stołu, krzyżując ramiona na piersi. Czekał, co kto i jak teraz powie. Chyba wszyscy byli tak zieloni jak on, co go trochę dziwiło. Przydałby się chyba ktoś starszy stopniem i doświadczeniem, kto by jakoś powiedział, co jest grane. Znów brali udział w jakimś teście, czy jak?

Lotte przeniosła wzrok na Russela. Zastanawiała się czy jego słowotok i forma wypowiedzi były spowodowane skrępowaniem przed nieznajomymi czy po prostu tak miał.

- Good for you. – Skwitowała, po czym zwróciła się do wszystkich. – Wygląda na to, że mamy małe doświadczenie, ale jakiś potencjał. Przynajmniej wolę tak myśleć. Ciekawe jakie teraz zadanie nam przypadnie, o co będzie chodziło. – Westchnęła tylko i dopowiedziała. - Zaraz się zresztą tego dowiemy.

Trzeba było przyznać, że dziewczyna płynnie posługiwała się językiem angielskim, choć akcent trudny był do jednoznacznego zidentyfikowania.

Wnet drzwi otworzyły się, lecz wbrew oczekiwaniom zebranych do pomieszczenia weszła nie Fennekin, lecz… jakaś inna kobieta w prostej czarnej sukience i spiętymi w dyskretny kok włosami.

- Witam państwa, nazywam się Alice i przybywam z gastronomii. Czy życzą sobie państwo kawy, herbaty, lub może jakiegoś posiłku? Jest dla nas ważne, aby Detektywi byli w pełni sił i w dobrym stanie przed rozpoczęciem śledztwa.

Coś w jej tonie oraz szybkości wypowiedzi sugerowało, że musiała wielokrotnie korzystać z tej formułki. Po chwili wniosła do środka duży wózek na kółkach z termosami, filiżankami i kilkoma daniami przykrytymi metalową pokrywką.

- Pieczony indyk, chili con carne lub wegetariański ratatouille. Czego sobie państwo życzą? Jeżeli chcieliby państwo spróbować czegoś innego, mogę przygotować i za chwilę wrócić.

Imogen żywo zainteresowała się tematem jedzenia. Gdy teraz o tym pomyślała to od czasu wyprawy do galerii handlowej by podładować telefon to tak na prawdę żyła tylko na kroplówkach.

- Dla mnie indyk, frytki i sałatka grecka. I pepsi. Tylko nie light - pierwsza złożyła zamówienie.

- A telefon? Czy mógłbym zadzwonić? - Russel spytał tej Alice. Miał nadzieję, że jest jakoś zorientowana w temacie nie tylko jedzenia.

Kobieta popchnęła wózek w kierunku Cobham, by wkrótce postawić przed nią ciepłą, parującą jeszcze porcję indyka, miseczkę żurawiny oraz szklaną butelkę coca-coli.

- Czy mogą być opiekane ziemniaki oraz bukiet warzyw? – zapytała, wskazując omawiane dania na wózku. – Oczywiście nie ma problemu, mogę zająć się przygotowaniem sałatki greckiej oraz frytek, jednakże może to zająć trochę czasu – uśmiechnęła się. - Obiecuję, że to wspaniałe zamienniki.

Immy skinieniem głowy i szerokim uśmiechem podziękowała za podane jej jedzenie.

- Ok, ziemniaki mogą być - spojrzała na apetycznie wyglądającego indyka - Ale bukiet warzyw nie. - pokręciła głową - Zdecydowanie wolę sałatkę grecką. Przepraszam za kłopot.

Alice po wysłuchaniu jej odwróciła się do Russela.

- W kwaterze IBPI nie działają telefony komórkowe. Musiałby pan znaleźć telefon stacjonarny, lub komputer z dostępem do Internetu, a te urządzenia są dostępne dla Detektywów badawczych, a nie pracowników logistycznych – poinformowała.

- Rozumiem. A gdzie mogę znaleźć takiego detektywa badawczego z takim telefonem stacjonarnym? - spytał drążąc uparcie temat. Jednak gdy podszedł do niego zapach jedzenia dotarło do niego jak bardzo jest głodny. Dziś rano nie załapał się na śniadanie w komisariacie. Wieczorem był przesłuchiwany. W dzień był porwany. Rano jego dom atakowała horda feminazistek. A poprzedniego wieczoru wrócił z planem, że rano coś zje. Ostatnio wiec chyba jadł cokoliwiek ponad dobę temu. A ten skurwiel w sklepie jednego gównianego napoju mu żałował! - A ma pani jakieś nugetsy z frytkami i sałatką i napój jabłkowy? - spytał patrząc chciwie na ciepłe, smakowite jedzenie, które postawiono przed blondynką. Najchętniej to by jej to teraz zabrał. No ale nie był jeszcze tak zdesperowany. Jeszcze nie przynajmniej. No i chyba ta Alice ma coś od ręki na tym wózku to jeszcze chwilę wytrzyma.

Daniel zerknął przelotnie na kobietę z cateringu, zabębnił znowu palcami i poczekał aż dwójka obcych zamówi. W końcu wstał i podszedł do niej.

- Pieczeń i kawę.

Odwrócił się patrząc pytająco na Lotte. Jak już stał to mógł przynieść i dwa dania do stołu.
Alice wydała się zachwycona, że komuś w tym pokoju jednak pasuje jedzenie, jakie z sobą przyniosła.

- Już wydaję - uśmiechnęła się promiennie, patrząc na Daniela. Wnet obróciła się do Hayesa. - Mam surówkę i sok jabłkowy. Na nuggetsy trzeba będzie poczekać. Widzę, że frytki są tutaj bardzo popularne - spróbowała zażartować. Albo zignorowała pytanie na temat Badaczy, albo o nim zapomniała. - A co dla pani? - spytała blondynkę z niebieskimi pasemkami, jednocześnie dając znak Danielowi, że może spokojnie usiąść, zająć się jedzeniem i nie przejmować się obsługą kobiety.

Visser skinął lekko głową czy to w geście wyrażającym podziękowanie czy zrozumienie. Podszedł do stołu i zaczął spokojnie jeść popijając co raz kawę.
Brytyjka początkowo chciała poczekać, aż wszyscy dostaną swoje zamówienia, ale widząc że Daniel już zaczął jeść poczuła jak burczy jej w brzuchu.

- Smacznego - powiedziała do wszystkich i wbiła widelec w pieczonego ziemniaka. Danie szybko zaczęło znikać z jej talerza. Była wyraźnie zadowolona.

Gdy już wszyscy zamówili, na końcu została Lotte nie wiedząc na co ma ochotę. Niby była trochę głodna, chociaż bardziej spragniona, a przez brak snu mocno niezdecydowana. Przemyślała sobie na co miałaby smak, a żeby nie marudzić i nie wybrzydzać na głos.

- Poproszę ten bukiet warzyw, o którym pani wspomniała razem z dressingiem, do tego mała porcja kurczaka, dowolnie przygotowanego, może być gotowany lub pieczony. – Odpowiedziała na pytanie kobiety. - Przede wszystkim jednak poproszę szklankę soku pomarańczowego oraz kawę ze śmietanką i cukier do tego.

Spojrzała to na Daniela, po chwili na Imogen.

- Smacznego – odparła. Nie miała nic przeciwko temu żeby inni zaczęli bez niej, co można było odebrać z tonu głosu, nie było w nim ni krzty wyrzutu.

- Kurczaka, na serio? - mruknęła cicho do siebie Alice, spoglądając na półmisek pieczonego indyka, który najwyraźniej nie sprostał wymaganiom Lotte. Przygotowała go wraz z chili con carne i ratatouille, lecz jak się okazało, wybitnie nie trafiła w gusta gości. Westchnęła nieco zasmucona, nalewając sok pomarańczowy oraz przygotowując kawę zgodnie z zamówieniem. Na koniec podała sałatkę z dressingiem. - Czyli, jak rozumiem, jedna porcja kurczaka, nuggetsów, sałatka grecka i dwie porcje frytek. Dziękuję za zamówienie.

Zanim wyszła, spojrzała jeszcze na Daniela, najmniej problematycznego klienta, uśmiechnęła się promiennie i wyszła z sali konferencyjnej, pozostawiając czwórkę samą.
Daniel niezrażony jadł dalej. Był wycieńczony swoją walką o życie, wcześniej z komendantem a wszystko wzmagał jeszcze głód nikotynowy.
Imogen skończyła swój posiłek i pozostało jej czekać na sałatkę. W międzyczasie spojrzała na Russela.

- Więc, Hayes, można zapytać za co siedziałeś? - odparła wiedziona ciekawością.
- Za niewinność. Jak wszyscy. - burknął niezbyt zadowolony z ignorowania jego pytań przez Alice. Znów jakieś procedury i inne syfy. Machnął ręką na nuggetsy i zgarnął do frytek tego indyka aby się dorwać wreszcie do jakiegoś jedzenia. Złapał talerz, poprosił jeszcze o kawę wzorem Daniela i teraz dopiero przyjrzał się rozmówczyni w miarę na spokojnie. Jadł więc nic nie mówił a jadł jak na głodnego człowieka przystało, szybko i żarłocznie. - Nie siedziałem. Byłem w areszcie. Zamknęli mnie na noc. - rzekł gdy przełknął pierwsze kilka gryzów, frytek i łyków. Od razu poczuł się lepiej. - Bo zostałem porwany! I nie wiem co się stało w domu! I dlatego chciałem zadzwonić! - wyrzucił z siebie nagle ze złością a gdy wspomniał o dzwonieniu znów przerzucił wzrok na Alice. - To ten mały z tej celi. On jakoś to zrobił. To wszystko co mi się ostatnio przydarzyło… - rzekł spokojniej smętnym tonem znów wgryzając się w swoje jedzenie.

Immy na jego słowa pokiwała głową jakby chciała dać do zrozumienia, że nie podważa jego teorii.

- I mów mi Russel. Ty jesteś Imogen? Rzadkie imię chyba… Ja przynajmniej nie spotkałem się z nim wcześniej… - dodał nieco łagodniej. Blondynka jakoś trochę chociaż odwracała uwagę od tego całego syfu w jakim się znalazł teraz i wcześniej.

Daniel na sekundę przerwał jedzenie, zresztą już je kończył. W trakcie wypowiedzi Russela spojrzał na siostrę po czym znowu wrócił do kończenia jedzenia.
Lotte wypiła za jednym zamachem ponad pół szklanki soku, po czym przystąpiła, już mniej łapczywie, do dolewania sobie śmietanki do kawy i słodzenia jej półtorej łyżki cukru.

- Trzeba przyznać oryginalne, ale kojarzy mi się z Szekspirem, nie wiem czemu. Daaawno temu czytałam niektóre jego dzieła. Może coś pomyliłam… – Zwróciła swój wzroku ku górze, jakby w zamyśleniu, po czym zapytała. – Znasz genezę swojego imienia Immy, może rozwiejesz moje wątpliwości?

Zamieszała łyżeczką życiodajną miksturę, którą stworzyła, po czym upiła łyk z zadowoleniem stwierdzając, że całkiem dobrą kawę tu podają.

- Eee - była zaskoczona, że jej imię stało się tematem zainteresowania grupy - Imię jak imię... - wydawała się być zakłopotana pytaniem Lotte - Fakt, poza Wielką Brytanią nie spotkałam nikogo kto by dzielił je ze mną , a i w Anglii nie jest szczególnie popularne... - odpowiedziała Russelowi. Spojrzała na Lotte i wzruszyła ramionami - Nie mam pojęcia skąd moja mama wytrzasnęła je. Może to jakieś skandynawskie imię? W końcu w połowie jestem Szwedką - znów wzruszyła ramionami.

- Aha… W połowie Szwedką? Wiozłem ostatnio jednego Szweda… Przyleciał na jakiś kongres… Pierwszy raz w Stanach, strasznie się tym jarał… - przypomniał sobie Russel przy okazji, postawnego, łysiejącego blondyna w okularach jakiego wiózł ostatnio z lotniska do hotelu. - Ale Anglika to już dawno nie wiozłem. No albo się nie przyznał który… - dodał Hayes odnosząc się do drugiej części narodowościowego pochodzenia blondynki. - A długo jesteś w Stanach? - spytał zaciekawiony. W końcu Portland aż takiej turystycznej stolicy Stanów nie stanowiło. Już bardziej położona bardziej na południe wiecznie słoneczna Kalifornia jeśli o Zachodnie Wybrzeże chodzi.

- To jak mnie odwieziesz po zleceniu to odhaczysz sobie dwie narodowości - zażartowała - Ile tu jestem? To będzie... - zaczęła liczyć ile już mieszka w Stanach - W sumie to niecały rok. Wynajmuję mieszkanie centrum Portland. A i przeniosłam się tu z Londynu tylko ze względu na IBPI. A ty? - odbiła piłeczkę. - Brzmisz jak tubylec.
- Heh… Dwa w jednym… - Russel uśmiechnął się półgębkiem chyba pierwszy raz odkąd pojawił się w Centrali. - Tak, tubylec. Dosłownie. Urodziłem się tu, moi starzy tu nadal mieszkają to chyba tak, można tak powiedzieć. - Dodał kiwając głową. - To rok czasu pracujesz w Firmie? - spytał bo tak mu chyba wychodziło z tego co mówiła ta Angielko - Szwedka o egzotycznym imieniu. Temat wynajmu mieszkania wolał pominąć bo ostatnio okazał się dla niego bardzo problemotwórczy.
- O, to pewnie możesz polecić jakiś dobry tutejszy pub - ucieszyła się. - Znaczy rok będzie jak podpisałam papiery podsunięte mi przez IBPI, a od prawdziwej pracy dużo mniej - machnęła ręką. Odsunęła od siebie talerz by wygodnie oprzeć ręce na blacie. Spojrzała na Lotte - Skądś kojarzę twój akcent. Też jesteście z Europy, ale z kontynentu? - zapytała zachowując bardzo duży margines błędu.

Lotte znów upiła łyk kawy, gdy nagle drzwi ponownie otworzył się, a do sali weszła pani Koordynator, co sprawiło, że nie mogła odpowiedzieć na pytanie Imogen.
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."

Ostatnio edytowane przez Szaine : 31-08-2015 o 13:45.
Szaine jest offline