Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-08-2015, 00:00   #86
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Góry; wrak śmigłowca; śr; 2017.06.05 godz 03:50; 11*C


Marek Kwiatkowski



- Tam coś się dzieje! Ale nie wiemy czy to oni, nie mamy nadal łączności! Co robimy?! - Kwiatkowskiego przywołał gestem copilot i darł się do ucha by przekrzyczeć huk motoru i miarowy łopot prawidłowo się obracających śmigieł.

Tu był Pakistan i do tego nocą i jeszcze w górach. Cały czas coś się tu działo. Ale jednak teraz było bardziej osobiste bo brali w tym osobisty udział. Najpierw zauważyli lecącą za nimi jasnawą, żółtawą plamę drugiej maszyny. Jakieś może z pół godziny temu. Też leciała od strony stolicy. Najpierw widzieli ją jako jasniejszą plamkę która stopniowo rosła by jakiś czas temu trzymać się w mniej więcej stałej odległości za nimi. Skoro ich dogoniła musiała być szybsza choć pewnie był to drugi śmigłowiec. Z drugiej strony stareńka konstrukcja Huey'a nie była projektowania do bicia rekordów prędkości nawet w swojej klasie. Zaś żółta barwa u śmigłowców była typową dla ratownictwa choć równie dobrze mogła być to i komercyjna maszyna.

Drugim tematem pod tytułem "tam coś się dzieje" były plamy światła które widać było gdzieś na ziemi. Gdy się skierowali ku nim faktycznie jedna z nich wyglądała jak jakiś pożar. To mógł być zestrzelony śmigłowiec. Nawet z daleka nie przypominało kontrolowanego przez człowieka światła elektrycznego tylko naturalny, ogień wyzwolony.

Teraz już byli całkiem blisko i gdy copilot zawołał Polaka już widać było, że faktycznie pożar, że wrak, a te drugie to pewnie jakiś lighstick. Ale było też widać świelne, przerywane "kreski" ognia pocisków smugowych. Ktoś tam się ostro strzelał choć na razie odgłos strzelaniny był wytłumiony przez odległość i silnik smigłowca. To jeszcze pasażerowie mogli obejrzeć także i ze swojego przedziału desantowego ale Marek wiedział po co go zawołano. Pilotom na pewno nie uśmiechało się podzielić losu poprzedniej maszyny a nie wiadomo czy tamta rakieta była jedyną jaką ci z dołu mieli na tą noc. Zniżając się na pewno nie poprawiali swoich szans na zachowanie maszyny w całosci. No i trzeba było wybrać gdzie lądować.

Przez zielonkawą mgiełkę noktowizorów widział jak w dole strzelają się dwie grupki. Pierwsza liczyła tylko kilka sylwetek i była rozlokowana gdzieś na stoku. Druga była rozbita na kilka ognisk z czego i z góry ładnie widać było, że wzięła tą pierwszą w eleganckie półokrążenie. Widział też kilka pojazdów na drodze choć chyba stały nieruchome i ciemne.




Góry; wrak śmigłowca; śr; 2017.06.05 godz 03:00; 11*C


Jeremy Newport


Jeremy nie widział faceta który najwyraźniej widział jego. Za to widział odległą zdawało się o niebo sylwetki marines i ich nawoływania. Najwyraźniej szukali go. Ale ten ktoś był znacznie bliżej. - Chodź tu! Bez głupich sztuczek! - gdy ruszył po omacku w stronę głosu z podniesionymi rękami wreszcie się podniósł z ziemi przestając wyglądać jak kolejny kamulec i przemieniając się w sylwetkę człowieka. Musiał być ubrany na czarno bo nawet z odległości kilku kroków nie dostrzegał prawie żadnych szczegułów tylko samą sylwetkę. No i faktycznie jak zgadywał wcześniej miał broń. A dziwne narośle na oczach zmieniły się w jakieś gogle. Pewnie notkowizor. I było ich dwóch. Ten drugi zapowiedział się grzechocząc zsuwającymi się kamieniami których nie dało się poruszyć.

Szarpnięcie za bark powaliło go na kolana. Drugi cały czas mierzył do niego z karabinu. Zaraz rozległ się charakterystyczny skrzek taśmy klejącej i najpierw zaklejono mu usta a potem nadgarstki z tyłu. Wyczuwał, że mimo nieco nerwowych ruchów przy zaklejaniu nie będą się z nim patyczkować. Jednak nie zastrzelili go od reki więc była jakaś nadzieja. Jakby wciąż był dziennikarzem na pewno miałby co opisywać z tej nocy. O ile by przeżył oczywiście.

Kolejne szarpnięcie postawiło go na nogi a jeszcze jedno nakazało marsz. Nagle cała trójka zamarła bo od strony wraku dobiegła najpierw jakaś seria czy co która w parę chwil przekształciła się w regularną kanonadę. Słuchali i przyglądali się tylko moment jak z oddali tu czy tam bysnął jakiś wytrzał czy przeleciała jakaś seria bo kolejne szarpnięcie popchnęło go dalej i po chwili wzgórze przesłoniło im widok a echo kanonady też od razu przycichło choć nawet tutaj była to niepokojace.

Dwaj strażnicy w czerni prowadzili go niezbyt długo i po chwili też miał coś ciekawego do oglądania. Jakaś ciężarówka. Duża jak z tych wojskowych. A nawet kilka. Właściwie to wyglądało na cały konwój. Jakby się zatrzymali na postój bo tak stali ze zgaszonymi światłami i silnikami.

Jeden z jego strażników poszedł gdzieś w stronę cieżarówek i Jeremy został sam z tym drugim. Znów musiał klęczeć a facet stał za nim. I pilnował by dyplomata nie pooglądał sobie konwoju bo ilekroć odwracał głowę dostawał trzepnięcie dłonią w głowę. Mógł więc sobie pooglądać piękne górskie rozgwieżdżone niebo nieskalane światłami cywilizacji, ciemny masyw gór i posłuchać nie tak odległej strzelaniny któa wciąż nie cichła.

Po jakimś czasie wrócił ten drugi i chyba z kimś. Wrócił i zaczął obszukiwać Newporta zabierając mu portfel i telefon. Zdołał tylko zobaczyć, że jakiś trzeci przyświeca sobie malutką latarką oglądając jego rzeczy, głównie porfel i chyba dokumenty. Latarczka dalej zgasła i znów widział tylko ciemne sylwetki. Ale ich mowa i zirytowane czy wściekłe klepniecie ramion o uda mówiło mu całkiem jasno, że chyba niezbyt się cieszyli, że amerykański dyplomata wpadł im w ręce.

Dalej poszło już szybko. Ten od latarki gdzieś poszedł wzdłuż kolumny a ten "jego" strażnik ruszył ku niemu. Znów zaliczył trzepnięcie w głowę więc tylko słyszał jak podchodzi. Ponownie trzasnęła taśma i po chwili miał już ją także na oczach. Kolejne szarpania posłały go gdzieś dalej po kamienistej drodze. Gdzieś go wpakowano chyba na klapę ciężaróki i usłyszał jak koleciężarówka za nimi a potem ta na której siedział odpaliła silnik i powoli ruszyli. Strzelanina stopniowo cichła aż ucichła zupełnie.




Góry; wrak śmigłowca; śr; 2017.06.05 godz 03:00; 11*C


Costance Morneau



- Od buziaka to fajnie zacząć bo jak trzeba uciekać to niekoniecznie jest czas na pożegnanie a coś trzeba wspominać prawda? - mruknął z przekasem skupiony na gwałtownym pokonywaniu kolejnego zakrętu. Nie jechali zbyt daleko bo Rob z piskiem opon zaparkował na szpitalnym parkingu. - Jakby co to wręcz urodziłaś nawigatorem jasne? - rzucił jej krótko wyskakując z auta i trzaskając drzwiami.

Potem nasapiło całkiem chaotyczny rajd przez szpital gdzie na przemian wciskali jedną ściemę za drugą od tego, że Conie jest w ciąży po powoływanie się na sojusz i wspólną brytyjsko - pakistańską historię i interesy. Zaś dziennikarka zorientowała się, że jej kolega z BBC szuka kogos konkretnego przy jej pomocy przebywając kolejne poziomy szpitala.

- Nie potrzebuję drugiego pilota Bobby, Conie jest wykwalifikowanym pilotem. Razem kończyliśmy kurs w Bristol. - Rob kłamał bez zająknięcia i nawet powieka mu przy tym nie mrugnęła. Czy starszawy, łysiejący, rudawy facet w okularach uwierzył czy nie nie była tego taka pewna. Zwłaszcza, że coś własnie mówił o naruszeniu procedur bezpieczeństwa, nieautoryzowanym locie i potrzebie dwóch pilotów. Ostatecznie jednak "bilecik" 500 dolców od niej i tyleż od niego jako polisy ubezpieczeniowej dla tak nagłego wypadku pomogła mu się jednak przemóc.

No i wystartowali. Jakąś żółtą maszyną z oznaczeniami śmigłwoca ratunkowego w róznych wersjach spotykanego na całym świecie. - Załóż, to będziemy się słyszeć. - wskazał jej na hełm pilota z charakterystycznymi nausznikami i mikrofonikiem. A po chwili Anglik coś powciskał, poprzełączał, motor się zbudził do życia, zatrzepotał łopatami by po chwili ryknąć pełną mocą i już nieco ich ptak pochylił się nieco do przodu a najpierw dach, potem cały szpital aż wreszcie całe rozświetlone domy i ulice zaczęły im niknąć pod nimi i za nimi.

- Dogonimy ich. Ta maszyna jest szybsza. Mam ich na radarze. Ale nie będziemy mogli wylądować. Nie mam sprzętu do noktowizji więc lecę wedle radaru. Będę się trzymał wysoko by o nic nie zahaczyć więc będzisz musiała strzelać fotki z dosć daleka. No chyba, że jakoś będzie gdzieś światło i miejsce. - zaczął nieco uspokojony dziennikarz gdy wylatywali z pakistańśkiej stolicy. Właściwie przez kwadrans czy coś koło tego nic się nie działo więc adrenalina zdążyła częściowo opaść. Sprzyjały temu brak bodźców wzrokowych i otaczajace ich ciemności poza niknącym co raz bardziej za plecami światłami miasta. Kolejne większe czy mniejsze światła mijali pod sobą czy nawet ruchome punkciki samochodów ale nic poza tym się nie działo.

- Są. Tam przed nami. Powinnaś ich już widzieć w obiektywie. - powiedział nagle Robert i wskazał palcem kierunek. Wskazywał ciemność taka samą jak i każdy inny kierunek poza gwiazdami na niebie i co raz rzadszymi światałami wdole to właśnie ta ciemność dominowała. Ale gdy spojrzała przez obiektyw do robienia zdjęć w nocy faktycznie dostrzegła lecący przed nimi punkcik.

Skrócili dystans znacznie, ich maszyna faktycznie musiała być szybsza jak jej "dziki" pilot mówił jednak po pewnym czasie przestali się zbliżać i odległość się urelulowała. Teraz w obiektywie widziała już charakterystyczny wręcz synonim wojny wietnamskiej któym leciała Nicole i kontraktorzy z Black Water.

Po jakimś czasie zauważyli też nowe punkciki świetlne na ziemi. Poprzedzająca ich maszyna też się ku nim skierowała i zacząła krążyć. Teraz już nawet i gołym okiem widać było, że tam w dole coś sie jara. Na dom chyba za małe ale po ciemku i z braku skali cieżko było zgadywać co to dokładnie jest. Kontraktorzy jednak też widać chcieli to sprawdzić.





Góry; wrak śmigłowca; śr; 2017.06.05 godz 03:50; 11*C




Lance "Styx" Vernon


- Mam ostatni mag! - wydarł się któryś z marines. Nie było to dziwne. Większość miała tylko to co na sobie a całe zapasowa amunicja spłonęła w śmigłowcu. Przy takim natężeniu ognia zapasy amunicji topniały błyskawicznie.

- Kurwa gniotą nas skurwysyny! - wrzasnął wściekle zaciskając zęby kolejny. Faktycznie gnietli. Musieli mieć co najmniej jeden erkaem ale chyba były dwa. Choć nie cały czas strzelały oba na raz. Ale prawie zawsze ze skrzydeł. Jak strzelały na raz to się robiło naprawdę gorąco.

- Znowu chcą nas otoczyć! Przełączyć na tryb pojedynczy! - krzyknął srg. Dobson. Bo otaczali. Cały czas próbowali. Gdy tylko walka stabilizowała się na moment tamci od razu próbowali ich oskrzydlić. Gdy się wycofywali podążali za nimi, gdy stawali próbowali przygnieść.

Mimo zużywania sporej ilosci ammo dzięki panującym ciemnościom trafień nie było zbyt wiele a wśród marines większość z nich trafiała nieszkodliwie w pancerz który na szczęście wytrzymywał. I było prawie pewne, że tamci też nie dysponują noktowizją bo już dawno by ich wystrzelali. Za to mieli zdecydowanie więcej ammo i przewagę w uzbrojeniu.

Sama walka zaczęła się dość dziwnie. Mniej więcej połowa drużyny ruszyła na poszukiwania zaginionego Newport'a gdy za nimi rozległy się jakieś krzyki jakby kłótni. Ewidentnie krzyczeli chyba wszyscy na wszystkich przy tych pikupach aż w końcu padł strzał, potem następny na moment zorbiło się cicho aż chyba kumuś puściły nerwy bo poszłą długa seria a po chwili dołączyły do niej nastepne. Wrócić i sprawdzić co się stało nie dało się bo grupkę Dobsona przywitał ogień broni masyznowej. Strzelano do nich z dwóch stron gdzieś od strony drogi, trochę od dołu i z góry, gdzie najwyraźniej musieli się dostać ponad miejce kraksy. Tylko w oświetlone ogniem i chemią obszary nikt się nie fatygował.

Walka była bardzo chaotyczna i tak naprawdę nie mieli pojęcia co sie dzieje po drugiej stronie ciemnoście. Czasem słyszeli jak chyba ktoś oberwał bo wrzasnął, chyba co najmniej jeden był ciężko ranny bo słyszli nawet przez strzelaninę jak zawodził. Jednak po chwili włączyła się broń wsparcia a jej skumulowany ogień polewał ołowiowym szlauchem wzgórze skad widac było rozbłyski strzałów. Dobson kazał się wycofać na nową pozycję. I tak sie zaczęła zabawa w ganianego po ciemku.

Przez jazgot broni usłyszeli warkot samochodów z dołu od strony drogi i niedługo potem pojechali ich na dwa baty z tymi maszynówami. Zrobiło się naprawdę nieciekawie. Kończyło się ammo. Tamci mieli samochody i więcej ammo. Nikt chyba nie miał żadnego nokto. Jak tak dalej pójdzie to na pewno nie wróżyło to szczęśliwego dla nich końca. Skończą jak ten marine co oberwał postrzał w nogi i darł sie opętańczo ale już cichł. Upływ krwi i szok z tym związany robily swoje. Ale wówczas właśnie przez odłgos walki doszedł ich gdzieś z góry, charakterystyczny odgłos łopat śmigłowca. Choć nadal nic nie wiedzieli więc nie mieli pojecia kto to ani czego tu szuka.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline