Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-08-2015, 08:58   #275
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
COLLINS, FOX


„Kapłan” spojrzał na Collinsa tym swoim złym, ponurym wzrokiem. Nie odpowiedział przez dłuższą chwilę na słowa chłopaka.

- Pokłoń się, a będziesz zbawiony.

Wyszeptał chrapliwym, nieprzyjemnym głosem.

- Uklęknij i przyjmij jego chwałę, a ocalejesz.

Postąpił kolejny krok, a w jego dłoniach pojawił się długi, zakrzywiony sztylet przypominający pomniejszoną wersję sierpa.

- Poprzez krew i oddanie dostąp łaski przyłączenia do naszego zboru.

Pozostali uczestnicy ceremonii odwrócili się powoli. Fox z trudem powstrzymała jęknięcie. Ich twarze…

… o mój Boże…

Ich twarze były zasuszonymi twarzami trupów, a na odsłoniętych gardłach całej czwórki wyraźnie widać było przecięte, poczerniałe gardła.

Gdy „kapłan” zrobił jeszcze jeden krok Collins strzelił. Kula trafiła wroga prosto w twarz. Z ust „duchownego” wydobył się przeraźliwy skrzek i … cała piątka rozwiała się w paskudny, czarny dym.

Po pomieszczeniu rozszedł się odór gnijącego mięsa i zjełczałego tłuszczu. Wstęgo tłustego dymu pofrunęły w stronę czaszek na „ołtarzu”, zakłębiły się w pustych oczodołach, by po kilku zaledwie sekundach zacząć wydobywać się na powrót, znów przyjmując postacie ludzkie.

Fox działała w amoku. Doskoczyła do krzyża i przybitego doń serca. Uderzyła pogrzebaczem. Hartowane żelazo bez trudu zagłębiło się w miękką tkankę. Z serca popłynęła gęsta, czarna jak smoła krew czy bardziej posoka.

Przystawiona do niej zapałka spowodowała, że serce buchnęło jasnym, krwistoczerwonym płomieniem.

Niemal całkowicie uformowani kultyści również stanęli w ogniu, zmienili się w dym. Ogień rozprzestrzeniał się szybko na krzyż, czaszki i ołtarz. Wysokie płomienie rozlewały się po ścianach domostwa, jakby chcąc pożreć wszystko w tym miejscu.

Collins i Fiox wybiegli na zewnętrz, krztusząc się dymem, a kilkanaście sekund później całe piętro objął już szybko rozprzestrzeniający się pożar.

Collins sprawdził broń. Został mu jeden pocisk.


ORTIS, JORDAN

Strach na wróble zbliżał się powoli i nieubłaganie. Wyraźnie widoczny w świetle ognia bijącego z podpalonego w rezydencji pomieszczenia.

Rozdzieliły się, aby zajść go z dwóch stron, zmusić do wyboru. Nie zamierzały uciekać. Pozostał im jeszcze jeden koktajl Mołotowa i trochę innych substancji, które mogły okazać się łatwopalne.

Największym problemem była skuteczność. Czy dadzą radę? Czy trafią uzbrojone w sierp monstrum, nim ono wypruje im flaki? Czy będą szybsze?
Śmierć zbliżała się do nich szybkimi krokami. Czuły to.

Ciśnięta przez jedną z nich butelka zakreśliła w powietrzu krótki łuk, rozbiła się na celu. Płomienie strzeliły w górę. Podpalony strach na wróble nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Nie zatrzymał się. Skoczył w stronę Jordan machając podpaloną łapą. Ostrze ledwie o kilka centymetrów minęły jej ciało.
Dziewczyna odskoczyła w tył, potknęła się i upadła.

Stwór zrobił kolejny krok i nagle nogi rozpadły się pod nim. Dosłownie.
Przeżarte przez płomienie ciało runęło w bok. Ułamane w kolanach nogi stały i płonęły, a reszta ciała nie zważając na trawiące je płomienie pełzła w stronę wycofującej się również w pozycji leżącej Jordan.

Ortis nie stała bezczynnie. W panice chwyciła pierwszą rzecz, jaka nawinęła się jej pod rękę - jak się okazało stare grabie – i zdzieliła nimi potwora. Trzonek złamał się na łbie bestii, w górę strzeliły iskry i … żniwiarz znieruchomiał. Leżał jeszcze przez chwilę, nieruchomy, a potem rozpadł się w popiół i żużel. Jedynym, co po nim pozostało, poza koszmarnymi wspomnieniami, był sierp. Okrutne narzędzie leżało w poczerniałej trawie, jakby nigdy nic.

Ortis i Jordan zauważyły, że kilkaset metrów od nich, za linią drzew, które wyglądały na sad, pojawiły się kolejne płomienie. Następny pożar rozjaśnił niekończącą się noc Old Harvest. Ponti byłby zadowolony.


VILL


Wybiegła z rezydencji, głównym wejściem i od razu skierowała się w bok, starając się iść na tyły, tam gdzie – wydawało się jej – ktoś wzniecił pożar.

Ostrożnie, ponieważ Ekkosz nie raczył odpowiedzieć na jej wezwania.
Przy ścianie budynku, cichutko jak myszka, jak zresztą robiła to, od kiedy weszła do Old Harvest.

I wtedy ujrzała kolejnego potwora.

Stał w wejściu na teren rezydencji, w bramie, która prowadziła na ogrody. Był olbrzymi. Potężny i brzuchaty. Znacznie większy, niż świniogłowy z kościoła. Znacznie większy niż facet w masce i z siekierą. Istny gigant. Dobre osiem stóp wzrostu i z czterysta funtów wagi. Kolos.

Potwór rozglądał się. Węszył. Nasłuchiwał. A potem ciężkim krokiem zaczął iść w stronę Old Harvest. Chciał się oddalić od rezydencji.

Vill traciła właśnie sojusznika, albo zyskiwała bezpieczeństwo.
 
Armiel jest offline